[Winnica Counteville] Zabawa w ganianego
: Nie Maj 03, 2020 5:30 pm
Po ogłoszeniu wyroku Rianell został zabrany do niewielkiego pomieszczenia, gdzie jeszcze miał podpisać pewne papiery (na których widniał już podpis Lavii Mandeville, jego pełnoprawnej właścicielki). Zdjęto mu kajdany, ale nikt nie składał gratulacji, nikt też nie przepraszał i nie tłumaczył się, że zaszła pomyłka. Tych strażników to niespecjalnie obchodziło, bo takich jak Pestka było w tym miejscu kilka tuzinów każdego miesiąca, on nie wyróżniał się niczym poza wyglądem - może za tydzień jeszcze jeden z nich będzie pamiętał podejrzanego o twarzy poznaczonej niebieskimi pasami, ale za miesiąc i on zapomni… A życie toczy się dalej.
Przed gmachem sądu na Rianella czekało coś na kształt komitetu powitalnego. Brat Benedykt, rodzeństwo Counteville, Lavia Mandeville - ustawieni w półokrąg, jakby chcieli go złapać między siebie. Pestka podszedł do nich trochę niepewnie, nie wiedząc jak się zachować.
- Dziękuję - zaczął, bo to było słowo, które według niego było najbardziej stosowne w tej sytuacji. - Za…
- Wiedziałem, że jesteś niewinny! - oświadczył z radością brat Benedykt, ściskając rękę zaskoczonego niewolnika i klepiąc go po ramieniu. Rianell uśmiechnął się, lekko skrępowany, ale był to pierwszy szczery uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy od momentu, gdy trafił pod skrzydła Blanche. Wyglądał z nim na pewno lepiej niż gdy tak patrzył czujnie na wszystko i wszystkich.
Po gratulacjach opata przyszedł czas na serdeczne słowa Robina, które Rianell przyjął łagodnie i bez wracania do dawnych uraz. Chciał się od razu odwołać do wspomnianej intuicji jego dobrodziejki i jej podziękować, ale wtedy jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Lavii. Wdowa po Ellisie patrzyła na niego z nikłym, zmęczonym uśmiechem w taki sposób, jakby chciała mu coś jeszcze przekazać.
- Rianellu - zwróciła się do niego łagodnym tonem. - Czy mogłabym cię prosić na chwilę na słówko?
- Oczywiście, pani - odparł jej natychmiast, wracając w jednej chwili do swojej postawy niewolnika i sługi. Przeprosił wzrokiem resztę i udał się za swoją panią w głąb cichej, pustej o tej porze dnia uliczki. Gdy już znaleźli się poza zasięgiem słuchu pozostałej trójki, stanęli naprzeciwko siebie i chwilę rozmawiali. A raczej to Lavia mówiła, a Rianell z szacunkiem jej słuchał. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się wyraz ogromnego zaskoczenia, który zaraz przeistoczył się we wzruszenie. Aby nie zacząć szlochać zasłonił sobie usta dłonią i już prawie uklęknął przed Lavią na oba kolana niczym typowy niewolnik, lecz ona złapała go za łokcie i powstrzymała go od tego ruchu. Coś do niego powiedziała, a on jedynie pokiwał głową, próbując się opanować. Ciekawie wyglądali tak z boku, gdy to ta drobna kobieta w żałobie była taka pewna siebie i spokojna, a krzepki mężczyzna przed nią łkał prawie jak dziecko. Całe szczęście szybko odzyskał powagę. Powiedział coś Lavii, bardzo uroczyście, a wdowa w odpowiedzi przygarnęła go do siebie jak syna i go przytuliła. Mogła sobie na to pozwolić, bo jedynymi świadkami byli Mandeville’owie i brat Benedykt, a oni nie wywołaliby z tego powodu skandalu.
- Blanche, Robinie - Lavia zwróciła się do rodzeństwa. - Dziękuję wam za gościnę i wsparcie w tych dniach. I za to, że uratowaliście Rianella - dodała, zerkając na stojącego obok w milczeniu mężczyznę. - Jestem wam niezmiernie wdzięczna. Gdybyście kiedyś byli w okolicach, z radością was ugoszczę. Teraz jednak muszę się już z wami pożegnać, chcę wrócić do domu i… nauczyć się żyć w tej nowej rzeczywistości - dodała z westchnieniem. Pożegnała się z błogosławioną całusem w policzek,a przed Robinem skromnie się ukłoniła. Na koniec spojrzeli z Pestką na siebie i bez kolejnych pożegnań wdowa Mandeville odeszła. Rianell został. A gdy Lavia odeszła już na odpowiednią odległość, tak by nie mogła już zawrócić, pod Pestellim ugięły się nogi i ciężko usiadł na schodach sądu. Spojrzał w górę na tych, którzy jeszcze z nim zostali.
- Pani Lavia zwróciła mi wolność - wyznał łamiącym się z emocji głosem. Palcem wskazującym i kciukiem przetarł oczy, aby nie pozwolić łzom wylać się na policzki. - Formalnie nadała mi status wolnego człowieka. Powiedziała, że to w podzięce za to, że starałem się uratować Ellisa i… że on by się z tego bardzo ucieszył - dokończył, ponownie wycierając oczy nasadą dłoni. Odetchnął, by się w końcu opanować. Spojrzał w niebo, które po raz kolejny zaczęło zasnuwać się stalowymi chmurami zwiastującymi deszcz. To był dla niego nowy, czysty początek. Tak czysty, że nie wiedział co z sobą począć, bo nie miał nic poza odzyskaną wolnością. Nie miał gdzie wracać, a nawet jeśli by miał, to nie miał za co. Miał jednak jedno wyjście - dobrych ludzi, którzy stali przed nim. Spojrzał na nich lekko niepewnie, po czym wstał.
- Bracie Benedykcie - zwrócił się do opata. - Czy… Nie potrzebujecie kogoś do robót remontowych w zakonie? - zapytał. - Albo po prostu do pracy. Mam fach w ręku, zakon na pewno będzie miał ze mnie pożytek. Chociaż na te kilka miesięcy nim stanę na nogi - doprecyzował, bo nie spodziewał się, by jego los był na dłużej związany z tym zakonem, było to jednak jedyne miejsce, które w tej chwili mógł chociaż po części nazwać domem.
Przed gmachem sądu na Rianella czekało coś na kształt komitetu powitalnego. Brat Benedykt, rodzeństwo Counteville, Lavia Mandeville - ustawieni w półokrąg, jakby chcieli go złapać między siebie. Pestka podszedł do nich trochę niepewnie, nie wiedząc jak się zachować.
- Dziękuję - zaczął, bo to było słowo, które według niego było najbardziej stosowne w tej sytuacji. - Za…
- Wiedziałem, że jesteś niewinny! - oświadczył z radością brat Benedykt, ściskając rękę zaskoczonego niewolnika i klepiąc go po ramieniu. Rianell uśmiechnął się, lekko skrępowany, ale był to pierwszy szczery uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy od momentu, gdy trafił pod skrzydła Blanche. Wyglądał z nim na pewno lepiej niż gdy tak patrzył czujnie na wszystko i wszystkich.
Po gratulacjach opata przyszedł czas na serdeczne słowa Robina, które Rianell przyjął łagodnie i bez wracania do dawnych uraz. Chciał się od razu odwołać do wspomnianej intuicji jego dobrodziejki i jej podziękować, ale wtedy jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Lavii. Wdowa po Ellisie patrzyła na niego z nikłym, zmęczonym uśmiechem w taki sposób, jakby chciała mu coś jeszcze przekazać.
- Rianellu - zwróciła się do niego łagodnym tonem. - Czy mogłabym cię prosić na chwilę na słówko?
- Oczywiście, pani - odparł jej natychmiast, wracając w jednej chwili do swojej postawy niewolnika i sługi. Przeprosił wzrokiem resztę i udał się za swoją panią w głąb cichej, pustej o tej porze dnia uliczki. Gdy już znaleźli się poza zasięgiem słuchu pozostałej trójki, stanęli naprzeciwko siebie i chwilę rozmawiali. A raczej to Lavia mówiła, a Rianell z szacunkiem jej słuchał. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się wyraz ogromnego zaskoczenia, który zaraz przeistoczył się we wzruszenie. Aby nie zacząć szlochać zasłonił sobie usta dłonią i już prawie uklęknął przed Lavią na oba kolana niczym typowy niewolnik, lecz ona złapała go za łokcie i powstrzymała go od tego ruchu. Coś do niego powiedziała, a on jedynie pokiwał głową, próbując się opanować. Ciekawie wyglądali tak z boku, gdy to ta drobna kobieta w żałobie była taka pewna siebie i spokojna, a krzepki mężczyzna przed nią łkał prawie jak dziecko. Całe szczęście szybko odzyskał powagę. Powiedział coś Lavii, bardzo uroczyście, a wdowa w odpowiedzi przygarnęła go do siebie jak syna i go przytuliła. Mogła sobie na to pozwolić, bo jedynymi świadkami byli Mandeville’owie i brat Benedykt, a oni nie wywołaliby z tego powodu skandalu.
- Blanche, Robinie - Lavia zwróciła się do rodzeństwa. - Dziękuję wam za gościnę i wsparcie w tych dniach. I za to, że uratowaliście Rianella - dodała, zerkając na stojącego obok w milczeniu mężczyznę. - Jestem wam niezmiernie wdzięczna. Gdybyście kiedyś byli w okolicach, z radością was ugoszczę. Teraz jednak muszę się już z wami pożegnać, chcę wrócić do domu i… nauczyć się żyć w tej nowej rzeczywistości - dodała z westchnieniem. Pożegnała się z błogosławioną całusem w policzek,a przed Robinem skromnie się ukłoniła. Na koniec spojrzeli z Pestką na siebie i bez kolejnych pożegnań wdowa Mandeville odeszła. Rianell został. A gdy Lavia odeszła już na odpowiednią odległość, tak by nie mogła już zawrócić, pod Pestellim ugięły się nogi i ciężko usiadł na schodach sądu. Spojrzał w górę na tych, którzy jeszcze z nim zostali.
- Pani Lavia zwróciła mi wolność - wyznał łamiącym się z emocji głosem. Palcem wskazującym i kciukiem przetarł oczy, aby nie pozwolić łzom wylać się na policzki. - Formalnie nadała mi status wolnego człowieka. Powiedziała, że to w podzięce za to, że starałem się uratować Ellisa i… że on by się z tego bardzo ucieszył - dokończył, ponownie wycierając oczy nasadą dłoni. Odetchnął, by się w końcu opanować. Spojrzał w niebo, które po raz kolejny zaczęło zasnuwać się stalowymi chmurami zwiastującymi deszcz. To był dla niego nowy, czysty początek. Tak czysty, że nie wiedział co z sobą począć, bo nie miał nic poza odzyskaną wolnością. Nie miał gdzie wracać, a nawet jeśli by miał, to nie miał za co. Miał jednak jedno wyjście - dobrych ludzi, którzy stali przed nim. Spojrzał na nich lekko niepewnie, po czym wstał.
- Bracie Benedykcie - zwrócił się do opata. - Czy… Nie potrzebujecie kogoś do robót remontowych w zakonie? - zapytał. - Albo po prostu do pracy. Mam fach w ręku, zakon na pewno będzie miał ze mnie pożytek. Chociaż na te kilka miesięcy nim stanę na nogi - doprecyzował, bo nie spodziewał się, by jego los był na dłużej związany z tym zakonem, było to jednak jedyne miejsce, które w tej chwili mógł chociaż po części nazwać domem.