[Ekradon i okolice] Biała nić przeznaczenia
: Śro Lip 19, 2023 4:50 pm
Oczekiwała upomnienia. Isara dopiero po szaleńczej fali gorąca, która przeszła jej ciało wraz z jawnym protestem, zrozumiała swoje stanowisko. Jako osoba z zewnątrz, a tym bardziej będąca pod rozkazami pułkownika, nie powinna w ogóle się rządzić - żaden sprzeciw nie wchodził w grę. Ba, niepotrzebne by tu były słowa; wystarczyło posłusznie skinąć głową, dzięki czemu sam gest wyrazi jednocześnie zrozumienie i wdzięczność, a tymczasem lisołaczka zaryzykowała. Dziwny impuls zmusił ją wręcz do natychmiastowej reakcji. To był jeden z tych momentów w jej życiu, o który postanowiła zawalczyć, a takowych nie było za wiele. Gdy wyjaśniła swoje stanowisko, kolejna nawałnica myśli zaatakowała jej umysł; przeto wygrali bitwę magiczną, więc może oddział magiczny przeszedł już swoją próbę? Czy to w ogóle była ich próba, dana przez los, aby Isara mogła uzyskać nagrodę w postaci wolności za wyszkolenie tychże magów?
Jeżeli to była nagroda, nie należała do tych satysfakcjonujących. Lisołaczka nadal stała sztywno w obawie, że każdy ruch będzie teraz niewłaściwy. Chciała wyjść, ba, nawet się do tego szykowała - jej postanowienie było trudne do zmiany - lecz zawahała się na jedną sekundę, w której ujrzała twarz pułkownika. Kamienna maska zniknęła, a zmiennokształtna pozwoliła sobie na myśl, że to dzięki niej. Że przełamała tę barierę niezręczności i niepewności, która tkwiła między nimi od dłuższego czasu. Kobieta chciała zaufać Cerimowi i dotychczas tak było, ale teraz dopiero poczuła, że mogą być szczerzy ze sobą. Zero mask, zero niepewności. Tylko jedna najbardziej brutalna wojskowa zasada; nie spoufalać się.
Nadstawiła uszy, słysząc kolejne słowa mężczyzny. Z szeroko otwartymi oczami spoglądała na pułkownika, oczekując, że zaraz i tak namówi ją do odejścia. Im więcej Isara słuchała, tym bardziej musiała walczyć z wewnętrznymi emocjami, które kotłowały się w niej jak zupa w rozgrzanym kotle. Na informację o pełnej prywatności tylko delikatnie się uśmiechnęła, aby następnie skinąć głową w ramach podziękowania i posłusznie, zgodnie z pierwszym odruchem, szybko wyjść z gabinetu. Ta rozmowa wystarczyła, aby lisołaczka poczuła się lepiej na duchu; pewniejsza swojej pozycji i w pewnym sensie bardziej usatysfakcjonowana. Kochała podróż, życie z dnia na dzień i nauczanie nowopoznanych magów, dając im możliwość rozwoju dokładnie taką samą, jaką ona otrzymała od wędrownego czarodzieja za młodu. Coś w Ekradonie trzymało ją jednak bardziej i zagłuszało ten stary powiew powołania.
“Bo nie sądzę, że znalazłbym kogokolwiek, kto byłby w stanie cię zastąpić”, powtarzała sobie, przyciskając dłoń do piersi w marnych próbach uspokojenia serca. Musiała wyjść, aby Cerim nic nie zauważył - Isara bowiem nie potrafiła tak dobrze kryć swoich emocji jak on. Wszystko dało się przeczytać po jej postawie - a serce w pewnej chwili zaczęło walić jej jak dzwon, przez co obawiała się, że mężczyzna to usłyszy. A wtedy wróci ta niezręczna niepewność, związana z niedopowiedzeniami z lasu. Dla lisicy to, w jaki sposób rozmawiali, było wystarczające. Nie mogli się spoufalać, ale przeto mogła czerpać tę drobną radość, że jest mu pomocą, a nie utrapieniem, prawda?
Prawda?
***
- Za wygraną. Zdrowie! - rzekł Javier, unosząc po raz kolejny kufel świeżo napełniony złotym trunkiem. Mężczyzna jako wielki ekstrawertyk zajął się zintegrowaniem pozostałych członków oddziału, którzy byli zbyt niepewni, jak może wyglądać relacja między nimi; czy w ogóle mogą świętować, czy mogą się zwrócić do siebie na Ty, czy śmiech również jest zakazany… na to wszystko swoim zachowaniem odpowiadał im młody mag, a Isara z radością obserwowała, jak pozostali śmieją się i popijają kolejny toast. Gdy ujrzała pierwsze spojrzenie pułkownika na sobie, uśmiechnęła się do niego życzliwie i uniosła kufel, pozwalając mu dalej pozostać w cieniu. Skoro nie chciał podejść do całej grupy, widocznie nie miał na to ochoty, a Isara nie zamierzała wnikać w powody. Ciekawsko jednak kątem oka spoglądała na Cerima, gdy tylko zdawało się jej, że nie patrzy. A patrzył w pewnej chwili cały czas.
- Javieeer, znowu? - odezwał się Camillo, sierżant z wcześniejszego oddziału Cerima, którego lisołaczka kojarzyła tylko z opowiadań Tessy. - Wznosisz ten sam toast już piętnasty raz, wysilże się na coś innego - dodał, ledwo wstrzymując śmiech. Lisołaczka spojrzała na chwilę na swój kufel, który również z niewyjaśnionych jej przyczyn ponownie był pełny. ”A mogłabym przysiąc, że już go raz wypiłam… może trzy razy nawet…” westchnęła. Uznała, że skoro już mają świętować, zmiennokształtna wykorzysta ten moment na ucieczkę od codziennych trosk. Dodatkowo mogła zwalić wszelkie rumieńce na alkohol, nieporadność na upojenie, więc tak; to były zdecydowanie zalety piwa. Wadą był fakt, że była odważniejsza, a to nie zawsze dobrze się kończy. Już teraz, mimo że kobieta nie czuła się pijana, rozmowy wokół stołu zlewały się w jeden wielki chór, a tylko fragmenty docierały w całości do umysłu zmiennokształtnej.
- Zawołać ci Annette, Javier? - zaśmiał się Camillo, a w tym czasie młody mag poczerwieniał bardziej, po czym zaczął się z nim przekrzykiwać. Pierwszym, który opanował sytuację, był Damon. Mężczyzna jednak nie tylko to zauważył jako pierwszy; to głównie on zwrócił uwagę na zmianę na twarzy swego pułkownika. Widział też, w kim ten wzrok utyka. Diabelski błysk pojawił się w oku Damona, który prędko przystąpił do działania i z uśmiechem podszedł do lisołaczki i wyciągnął ku niej rękę w niemym zaproszeniu do tańca.
A Isara nigdy nie odmawiała. Nawet w stanie upojenia, przez które nie wiedziała, że jeżeli wstanie, to alkohol siądzie na niej jeszcze mocniej. Zakręciła się bowiem do skocznej muzyki tak, jak zawsze, popisując się pełnymi gracji obrotami, a sam Damon zdawał się niby to przypadkiem puścić jej dłoń. W ten oto sposób kobieta została wręcz wystrzelona w stronę pułkownika, a żeby utrzymać równowagę, musiała prędko się o coś oprzeć. Celowała w stół, trafiła na kolana Cerima.
I wtedy właśnie sobie uświadomiła, co się stało. Gdyby nie te parę kufli piwa, prawdopodobnie byłaby już w tej chwili czerwona jak burak i miotałaby się zakłopotana na wszystkie strony. Isara jednak prędko opanowała sytuację - wstała, chwiejnie spróbowała się wyprostować i już otworzyła usta, aby się wytłumaczyć, ale nie wyszło z nich żadne słowo. Tylko delikatny śmiech. Śmiech, który prawdopodobnie zginął w gąszczu muzyki, rozmów i tańczących razem z ludźmi na parkiecie świateł, lecz z całą pewnością trudno było dostrzec zażenowanie na twarzy kobiety. Tylko szczere rozbawienie.
- Przepraszam, pułkowniku - rzekła, przykładając dłoń do twarzy z marną próbą uspokojenia się. - Niezdara ze mnie - dodała, próbując zachować jakiekolwiek pozory normalności. Czuła, że jest wstawiona. Ale nie chciała dać po sobie tego poznać, mimo że doskonale wiedziała, że daremnie. Dlatego też prędko obróciła z powrotem do stolika po trunek, który nadal wydawał się nawet nietknięty, żeby wręcz w podskokach wrócić do Cerima. Usiadła naprzeciwko niego, w duchu próbując zachowywać się jak najbardziej normalnie i zachować formalność… jako taką.
- Zdrowie, na przeprosiny? - Isara uniosła kufel do góry, pozwalając jednej kropli uciekającego trunku spłynąć po swojej dłoni. - Na swoje usprawiedliwienie powiem, że trafiłam na trefnego partnera do tańca.
Damon wówczas, stojący nieopodal, prychnął na tę uwagę. Kątem oka obserwował jednak pułkownika, zastanawiając się, czy dobrze zrobił - czego on sam był niemal pewny.
Ale wszystko zależało od samego Cerima i Isary.
Jeżeli to była nagroda, nie należała do tych satysfakcjonujących. Lisołaczka nadal stała sztywno w obawie, że każdy ruch będzie teraz niewłaściwy. Chciała wyjść, ba, nawet się do tego szykowała - jej postanowienie było trudne do zmiany - lecz zawahała się na jedną sekundę, w której ujrzała twarz pułkownika. Kamienna maska zniknęła, a zmiennokształtna pozwoliła sobie na myśl, że to dzięki niej. Że przełamała tę barierę niezręczności i niepewności, która tkwiła między nimi od dłuższego czasu. Kobieta chciała zaufać Cerimowi i dotychczas tak było, ale teraz dopiero poczuła, że mogą być szczerzy ze sobą. Zero mask, zero niepewności. Tylko jedna najbardziej brutalna wojskowa zasada; nie spoufalać się.
Nadstawiła uszy, słysząc kolejne słowa mężczyzny. Z szeroko otwartymi oczami spoglądała na pułkownika, oczekując, że zaraz i tak namówi ją do odejścia. Im więcej Isara słuchała, tym bardziej musiała walczyć z wewnętrznymi emocjami, które kotłowały się w niej jak zupa w rozgrzanym kotle. Na informację o pełnej prywatności tylko delikatnie się uśmiechnęła, aby następnie skinąć głową w ramach podziękowania i posłusznie, zgodnie z pierwszym odruchem, szybko wyjść z gabinetu. Ta rozmowa wystarczyła, aby lisołaczka poczuła się lepiej na duchu; pewniejsza swojej pozycji i w pewnym sensie bardziej usatysfakcjonowana. Kochała podróż, życie z dnia na dzień i nauczanie nowopoznanych magów, dając im możliwość rozwoju dokładnie taką samą, jaką ona otrzymała od wędrownego czarodzieja za młodu. Coś w Ekradonie trzymało ją jednak bardziej i zagłuszało ten stary powiew powołania.
“Bo nie sądzę, że znalazłbym kogokolwiek, kto byłby w stanie cię zastąpić”, powtarzała sobie, przyciskając dłoń do piersi w marnych próbach uspokojenia serca. Musiała wyjść, aby Cerim nic nie zauważył - Isara bowiem nie potrafiła tak dobrze kryć swoich emocji jak on. Wszystko dało się przeczytać po jej postawie - a serce w pewnej chwili zaczęło walić jej jak dzwon, przez co obawiała się, że mężczyzna to usłyszy. A wtedy wróci ta niezręczna niepewność, związana z niedopowiedzeniami z lasu. Dla lisicy to, w jaki sposób rozmawiali, było wystarczające. Nie mogli się spoufalać, ale przeto mogła czerpać tę drobną radość, że jest mu pomocą, a nie utrapieniem, prawda?
Prawda?
***
- Za wygraną. Zdrowie! - rzekł Javier, unosząc po raz kolejny kufel świeżo napełniony złotym trunkiem. Mężczyzna jako wielki ekstrawertyk zajął się zintegrowaniem pozostałych członków oddziału, którzy byli zbyt niepewni, jak może wyglądać relacja między nimi; czy w ogóle mogą świętować, czy mogą się zwrócić do siebie na Ty, czy śmiech również jest zakazany… na to wszystko swoim zachowaniem odpowiadał im młody mag, a Isara z radością obserwowała, jak pozostali śmieją się i popijają kolejny toast. Gdy ujrzała pierwsze spojrzenie pułkownika na sobie, uśmiechnęła się do niego życzliwie i uniosła kufel, pozwalając mu dalej pozostać w cieniu. Skoro nie chciał podejść do całej grupy, widocznie nie miał na to ochoty, a Isara nie zamierzała wnikać w powody. Ciekawsko jednak kątem oka spoglądała na Cerima, gdy tylko zdawało się jej, że nie patrzy. A patrzył w pewnej chwili cały czas.
- Javieeer, znowu? - odezwał się Camillo, sierżant z wcześniejszego oddziału Cerima, którego lisołaczka kojarzyła tylko z opowiadań Tessy. - Wznosisz ten sam toast już piętnasty raz, wysilże się na coś innego - dodał, ledwo wstrzymując śmiech. Lisołaczka spojrzała na chwilę na swój kufel, który również z niewyjaśnionych jej przyczyn ponownie był pełny. ”A mogłabym przysiąc, że już go raz wypiłam… może trzy razy nawet…” westchnęła. Uznała, że skoro już mają świętować, zmiennokształtna wykorzysta ten moment na ucieczkę od codziennych trosk. Dodatkowo mogła zwalić wszelkie rumieńce na alkohol, nieporadność na upojenie, więc tak; to były zdecydowanie zalety piwa. Wadą był fakt, że była odważniejsza, a to nie zawsze dobrze się kończy. Już teraz, mimo że kobieta nie czuła się pijana, rozmowy wokół stołu zlewały się w jeden wielki chór, a tylko fragmenty docierały w całości do umysłu zmiennokształtnej.
- Zawołać ci Annette, Javier? - zaśmiał się Camillo, a w tym czasie młody mag poczerwieniał bardziej, po czym zaczął się z nim przekrzykiwać. Pierwszym, który opanował sytuację, był Damon. Mężczyzna jednak nie tylko to zauważył jako pierwszy; to głównie on zwrócił uwagę na zmianę na twarzy swego pułkownika. Widział też, w kim ten wzrok utyka. Diabelski błysk pojawił się w oku Damona, który prędko przystąpił do działania i z uśmiechem podszedł do lisołaczki i wyciągnął ku niej rękę w niemym zaproszeniu do tańca.
A Isara nigdy nie odmawiała. Nawet w stanie upojenia, przez które nie wiedziała, że jeżeli wstanie, to alkohol siądzie na niej jeszcze mocniej. Zakręciła się bowiem do skocznej muzyki tak, jak zawsze, popisując się pełnymi gracji obrotami, a sam Damon zdawał się niby to przypadkiem puścić jej dłoń. W ten oto sposób kobieta została wręcz wystrzelona w stronę pułkownika, a żeby utrzymać równowagę, musiała prędko się o coś oprzeć. Celowała w stół, trafiła na kolana Cerima.
I wtedy właśnie sobie uświadomiła, co się stało. Gdyby nie te parę kufli piwa, prawdopodobnie byłaby już w tej chwili czerwona jak burak i miotałaby się zakłopotana na wszystkie strony. Isara jednak prędko opanowała sytuację - wstała, chwiejnie spróbowała się wyprostować i już otworzyła usta, aby się wytłumaczyć, ale nie wyszło z nich żadne słowo. Tylko delikatny śmiech. Śmiech, który prawdopodobnie zginął w gąszczu muzyki, rozmów i tańczących razem z ludźmi na parkiecie świateł, lecz z całą pewnością trudno było dostrzec zażenowanie na twarzy kobiety. Tylko szczere rozbawienie.
- Przepraszam, pułkowniku - rzekła, przykładając dłoń do twarzy z marną próbą uspokojenia się. - Niezdara ze mnie - dodała, próbując zachować jakiekolwiek pozory normalności. Czuła, że jest wstawiona. Ale nie chciała dać po sobie tego poznać, mimo że doskonale wiedziała, że daremnie. Dlatego też prędko obróciła z powrotem do stolika po trunek, który nadal wydawał się nawet nietknięty, żeby wręcz w podskokach wrócić do Cerima. Usiadła naprzeciwko niego, w duchu próbując zachowywać się jak najbardziej normalnie i zachować formalność… jako taką.
- Zdrowie, na przeprosiny? - Isara uniosła kufel do góry, pozwalając jednej kropli uciekającego trunku spłynąć po swojej dłoni. - Na swoje usprawiedliwienie powiem, że trafiłam na trefnego partnera do tańca.
Damon wówczas, stojący nieopodal, prychnął na tę uwagę. Kątem oka obserwował jednak pułkownika, zastanawiając się, czy dobrze zrobił - czego on sam był niemal pewny.
Ale wszystko zależało od samego Cerima i Isary.