Klient w parze z kłopotami...
: Wto Paź 18, 2022 12:40 am
Odpoczywając na zacienionej polanie, ciekawym zbiegiem okoliczności obserwowani byli nie tylko przez zbirów czających się na Fenrira. Także inna, w ogóle nie zamieszana w sprawę osoba spojrzała na trójkę wędrowców. Tyle, że bez w wrogości, raczej z leniwym zaciekawieniem. Wysoko z jednego z większych drzew. Elliot odpoczywał tutaj po swojej małej podróży przez Opuszczone Królestwo. Po mimowolnym rzuceniu szkoły. To jest - odroczeniu rozpoczęcia w niej stałej nauki do przyszłego najpewniej roku. Wykonał jak najsprawniej powierzone mu zadani (to przez które wszystkie swoje plany musiał troszeczkę rozszarpać i wyrzucić) i miał teraz absolutne wolne. Znowu. Normalnie cieszyłby się z odzyskania spokoju i możliwości swobodnego zarządzania własnym czasem, ale niestety, za bardzo nastawił się już na tę nieszczęsną, młodzieżową socjalizację. Bycie członkiem uczniowskiej społeczności jawiło mu się teraz jako pradawna wiedza tajemna wszystkich tych niższych ras, po którą już wyciągnął ręce - ale nie sięgnął. Ani bezłuskie dłonie ani smocze szpony nie były w stanie dorwać się do tego soczystego kawałka świata, który został mu zaproponowany, podany wręcz na talerzu, a potem zabrany zrządzeniem losu i ciśnięty do kosza.
Na następną okazję musiał cierpliwie poczekać.
Trochę irytował go taki stan rzeczy, ale z dnia na dzień uspokajał się coraz bardziej i wracał do swego naturalnego stanu drapieżnej beztroski. I ciekawości, bo ostatecznie poza murami uczelni świat nadal miał dużo, jak nie o wiele więcej, do zaoferowania. Teraz chociażby podetknął mu pod nos leciwego smokołaka, człowieka i… małego człowieka. Młode! Zmrużył oczy przyglądając się tej trójce. Przeanalizował też szybko swoje położenie. Aurę miał nadal tłumioną, więc raczej jej nie wyczują; niemrawy wiaterek spowalniany przez liście nie powinien donieść do nich zapachu. Ludziom zresztą zdaje się niewiele by to dało. Jeśli nie poruszy się więc i nie odezwie, powinien pozostać niezauważony. Dobrze, bo nie wiedział, czy chce się ujawniać i denerwować biednych, rasowych dwunogów. Ale chętnie ich sobie poobserwuje. To rude młode, wytatuowanego dorosłego i wojowniczą podróbkę smoka. Choć jeśli dobrze wyczytał ze zmatowiałej aury, owy niepełny smok mógł być nawet starszy od niego. Tak tak - sięgnął do swoje pamięci. Jeżeli dożywają trzystu, a ten tutaj już nie jest młody… tak, najprawdopodobniej przebił jego setkę. Aura też ociekała doświadczeniem, możliwe, że głównie w walce, ale Elliot zakładałby, że nie tylko. Ciekawe co ktoś taki robi z umagicznionym człowieczkiem i człowieczkiem w wersji mini.
Złote ślepia obserwowały praktycznie wszystko co mogły, rekompensując smokowi nierejestrowania niektórych zdań, czy brak możliwości dotknięcia i powęszenia. Dorosły człowiek wyciągnął kocyk i położył go na ziemi, wyraźnie dla młodej. Więc pewnie była jego. Taka trochę niepodobna. Ale u smoków też się to zdarzało. A może przygarnięta, nieważne. Ważne, że już na pierwszy rzut oka widział w nich rodzinę. Uważał, że tu nie mógłby się pomylić w ocenie, skoro sam z ojcem jako smoczątko podróżował tak samo. Czarodziej też czasem dawał mu kocyki, choć wiedział, że te nie pożyją długo. A może to były szmatki. Mniejsza z tym! Przeniósł uwagę na półsmoka. Swoją drogą odzianego całkiem wojowniczo. Nie był chyba aż tak spoufalony z pozostałą dwójką, odróżniał się od niech mocno, choć tu zachowanie młodej nieco komplikowało wyciąganie wniosków. Na przemian Elliot uznawał, że to ktoś bliższy lub dalszy rodzinie. Uśmiechnął się pod nosem kiedy mężczyzna dostał kwiatki i podziękował za nie tak… grzecznie. Smok nazwałby to “po ludzku”, ale w dobrym znaczeniu. Niemniej zaraz zaczęła dziać się kontrolowana akcja, na której musiał się skupić. Z początku chciał się po prostu dobrze bawić jako niezobowiązany do niczego widz, ale że półsmok głośno udzielał swych lekcji to rudzielec zaczął się przysłuchiwać i zapamiętywać. Niby umiał walczyć; albo precyzyjniej rzecz ujmując, bić się gdy trzeba, przygnieść kogoś, rozszarpać lub rozwalić magią. Ale wiedział, że to jego metody, takie a nie inne ze względu na właściwości smoczego ciała. Ciekawy był podejścia kogoś innej rasy, doświadczonego przez inne warunki i jeszcze chętnego się wiedzą podzielić. Co prawda wydało mu się nielogiczne pokazywanie czegokolwiek akurat młodej człowieczce; dożyje dojrzałości czy nie, pierwszy lepszy mag czy zbir i tak będzie mógł ją dopaść. Byłoby lepiej nauczyć ją zarabiać pieniążki na ochroniarzy lub zbierania haremu oddanych szermierzyków. Czasem naprawdę zastanawiał się czemu ludzie uczą się walki skoro są tak krusi i…
Ten starszy właśnie wylądował na plecach po popisowym przerzuceniu nad głową.
Dokładnie. Dokładnie to miał na myśli.
No nawet jakby nie był postury modela nie maiłby większych szans!
A potem został powalony po raz kolejny. I następny. Oczywiście widać było, że robi tutaj za kukłę, ale smokowi nie robiło to różnicy - jego zdaniem ludzie i inne kruche rasy z definicji do walki się nie nadawały. Nie w tym świecie. Chyba, że walczyły tylko między sobą.
Niemniej był zaintrygowany i starał się nie uronić ani słowa z wywodów zmiennokształtnego. Czyli to tak te wszystkie istoty postrzegają walkę… to tego muszą się uczyć! Myślą o różnicy wagi, sile, pędzie, a nawet ośmieszaniu wroga. Jedyne z czym mu się to kojarzyło to z rozpaczliwą sytuacją gdyby musiał oko w oko stanąć ze starszym od siebie smokiem. Tylko wtedy jego rozumowanie mogłoby być jakkolwiek zbliżone do tego, jakie właśnie zostało mu zprzedstawione. Poza ośmieszaniem, to musiał stosować dość często; działało wybitnie na gatunki społeczne, zwłaszcza na narwanych młokosów lub zbyt pewnych siebie przywódców szemranych grupek. Takich alf, które nie zdobyły zwolenników wiedzą, rozsądkiem, umysłem czy innymi przymiotami podobnego pokroju, a zastraszaniem lub wszelkiej maści przemocą. Oni byli najsłabsi i dosyć pospolici, a rozwalenie im łba nie przynosiło niestety większej satysfakcji. Już nie.
Tym bardziej, że - o zgrozo! - jak często byli to właśnie ludzie lub ich mieszańce. Czasami jeszcze elfy. Ale elfy były specjalnym przypadkiem. Zwierzołaki też się trafiały i to bywało ciekawe. Te bowiem mogły być naturalnie silne, przemieniać się i w niektórych przypadkach - mieć niezbędny czas na zdobycie doświadczenia, które pozwalało im w walce pokazać nieco więcej nim padną na deski.
Ale trzeba przyznać, mało kto padał tak wyjątkowo jak ten tutaj Alarianin.
Starając się nie myśleć o tym, że zaraz może upaść zbyt niefortunnie i już nie wstać (Elliot poniekąd wierzył, że człowiek jest w stanie potknąć się na prostej drodze i od tego umrzeć), by nie psuło mu to ogólnego odbioru rozrywki, zapamiętywał co mógł. Wiedział, że pewnie jeszcze długo nie pojmie ludzkiego podejścia, ale kiedyś - jak już wróci do akademii, spędzi czas z pradawnymi, elfami, wampirami i ludźmi… wtedy to co usłyszał teraz może być tym właśnie brakującym elementem układanki, który idealnie uzupełni jego wiedzę.
I nawet kiedy lekcja dla młodzięcia się skończyła, on obserwował dalej, wcale nie mniej uważnie niż wcześniej. Dla niego bowiem najciekawsza część zajęć mogła dopiero się zacząć. Ostatecznie odmówiono mu ostatnio okazji do poznania cywilizowanych zwyczajów humanoidów, a już rozbudziła się jego ciekawość. I tutaj był trochę jak to rude dziecko - jeśli był zainteresowany to chciał więcej i nie mógł żadnej szansy przepuścić. A nawet jeśli mógł, to nie zamierzał.
Obserwował konstruowanie procy, spożywanie podróżnego posiłku, ćwiczenia człowieczki w robieniu sobie krzywdy otrzymanym prezentem. Pod koniec miał już wyrobioną wstępną opinię o trzech dwunogach i nowe postanowienie. Przyjrzy się temu bliżej. Wszystko co się działo wydawało mu się zarówno nieco znajome (dobrze pamiętał swoje smoczęce lata i zachowanie swojego opiekuna) jak i odległe i fascynujące pod kątem rasowym. Tylko jakby się tu ujawnić? Nie mógł od tak zeskoczyć na nich z drzewa!
Po chwili rozmyślania uznał, że pozwoli im kawałeczek odejść i wtedy ruszy za nimi. Choć przeważnie tego nie robił ujawni swoją aurę, a jak (jeśli) ją wyczują to nie będzie na niego, że się czai. Jak przystaną to tym lepiej dla niego. Podejdzie i zagada, jak podróżnik do podróżnika. Jeśli zaś zatrzymywać się nie będą…
Zerknął na rude młode i jego procę.
… będą.
Wtedy ich dogoni.
Na następną okazję musiał cierpliwie poczekać.
Trochę irytował go taki stan rzeczy, ale z dnia na dzień uspokajał się coraz bardziej i wracał do swego naturalnego stanu drapieżnej beztroski. I ciekawości, bo ostatecznie poza murami uczelni świat nadal miał dużo, jak nie o wiele więcej, do zaoferowania. Teraz chociażby podetknął mu pod nos leciwego smokołaka, człowieka i… małego człowieka. Młode! Zmrużył oczy przyglądając się tej trójce. Przeanalizował też szybko swoje położenie. Aurę miał nadal tłumioną, więc raczej jej nie wyczują; niemrawy wiaterek spowalniany przez liście nie powinien donieść do nich zapachu. Ludziom zresztą zdaje się niewiele by to dało. Jeśli nie poruszy się więc i nie odezwie, powinien pozostać niezauważony. Dobrze, bo nie wiedział, czy chce się ujawniać i denerwować biednych, rasowych dwunogów. Ale chętnie ich sobie poobserwuje. To rude młode, wytatuowanego dorosłego i wojowniczą podróbkę smoka. Choć jeśli dobrze wyczytał ze zmatowiałej aury, owy niepełny smok mógł być nawet starszy od niego. Tak tak - sięgnął do swoje pamięci. Jeżeli dożywają trzystu, a ten tutaj już nie jest młody… tak, najprawdopodobniej przebił jego setkę. Aura też ociekała doświadczeniem, możliwe, że głównie w walce, ale Elliot zakładałby, że nie tylko. Ciekawe co ktoś taki robi z umagicznionym człowieczkiem i człowieczkiem w wersji mini.
Złote ślepia obserwowały praktycznie wszystko co mogły, rekompensując smokowi nierejestrowania niektórych zdań, czy brak możliwości dotknięcia i powęszenia. Dorosły człowiek wyciągnął kocyk i położył go na ziemi, wyraźnie dla młodej. Więc pewnie była jego. Taka trochę niepodobna. Ale u smoków też się to zdarzało. A może przygarnięta, nieważne. Ważne, że już na pierwszy rzut oka widział w nich rodzinę. Uważał, że tu nie mógłby się pomylić w ocenie, skoro sam z ojcem jako smoczątko podróżował tak samo. Czarodziej też czasem dawał mu kocyki, choć wiedział, że te nie pożyją długo. A może to były szmatki. Mniejsza z tym! Przeniósł uwagę na półsmoka. Swoją drogą odzianego całkiem wojowniczo. Nie był chyba aż tak spoufalony z pozostałą dwójką, odróżniał się od niech mocno, choć tu zachowanie młodej nieco komplikowało wyciąganie wniosków. Na przemian Elliot uznawał, że to ktoś bliższy lub dalszy rodzinie. Uśmiechnął się pod nosem kiedy mężczyzna dostał kwiatki i podziękował za nie tak… grzecznie. Smok nazwałby to “po ludzku”, ale w dobrym znaczeniu. Niemniej zaraz zaczęła dziać się kontrolowana akcja, na której musiał się skupić. Z początku chciał się po prostu dobrze bawić jako niezobowiązany do niczego widz, ale że półsmok głośno udzielał swych lekcji to rudzielec zaczął się przysłuchiwać i zapamiętywać. Niby umiał walczyć; albo precyzyjniej rzecz ujmując, bić się gdy trzeba, przygnieść kogoś, rozszarpać lub rozwalić magią. Ale wiedział, że to jego metody, takie a nie inne ze względu na właściwości smoczego ciała. Ciekawy był podejścia kogoś innej rasy, doświadczonego przez inne warunki i jeszcze chętnego się wiedzą podzielić. Co prawda wydało mu się nielogiczne pokazywanie czegokolwiek akurat młodej człowieczce; dożyje dojrzałości czy nie, pierwszy lepszy mag czy zbir i tak będzie mógł ją dopaść. Byłoby lepiej nauczyć ją zarabiać pieniążki na ochroniarzy lub zbierania haremu oddanych szermierzyków. Czasem naprawdę zastanawiał się czemu ludzie uczą się walki skoro są tak krusi i…
Ten starszy właśnie wylądował na plecach po popisowym przerzuceniu nad głową.
Dokładnie. Dokładnie to miał na myśli.
No nawet jakby nie był postury modela nie maiłby większych szans!
A potem został powalony po raz kolejny. I następny. Oczywiście widać było, że robi tutaj za kukłę, ale smokowi nie robiło to różnicy - jego zdaniem ludzie i inne kruche rasy z definicji do walki się nie nadawały. Nie w tym świecie. Chyba, że walczyły tylko między sobą.
Niemniej był zaintrygowany i starał się nie uronić ani słowa z wywodów zmiennokształtnego. Czyli to tak te wszystkie istoty postrzegają walkę… to tego muszą się uczyć! Myślą o różnicy wagi, sile, pędzie, a nawet ośmieszaniu wroga. Jedyne z czym mu się to kojarzyło to z rozpaczliwą sytuacją gdyby musiał oko w oko stanąć ze starszym od siebie smokiem. Tylko wtedy jego rozumowanie mogłoby być jakkolwiek zbliżone do tego, jakie właśnie zostało mu zprzedstawione. Poza ośmieszaniem, to musiał stosować dość często; działało wybitnie na gatunki społeczne, zwłaszcza na narwanych młokosów lub zbyt pewnych siebie przywódców szemranych grupek. Takich alf, które nie zdobyły zwolenników wiedzą, rozsądkiem, umysłem czy innymi przymiotami podobnego pokroju, a zastraszaniem lub wszelkiej maści przemocą. Oni byli najsłabsi i dosyć pospolici, a rozwalenie im łba nie przynosiło niestety większej satysfakcji. Już nie.
Tym bardziej, że - o zgrozo! - jak często byli to właśnie ludzie lub ich mieszańce. Czasami jeszcze elfy. Ale elfy były specjalnym przypadkiem. Zwierzołaki też się trafiały i to bywało ciekawe. Te bowiem mogły być naturalnie silne, przemieniać się i w niektórych przypadkach - mieć niezbędny czas na zdobycie doświadczenia, które pozwalało im w walce pokazać nieco więcej nim padną na deski.
Ale trzeba przyznać, mało kto padał tak wyjątkowo jak ten tutaj Alarianin.
Starając się nie myśleć o tym, że zaraz może upaść zbyt niefortunnie i już nie wstać (Elliot poniekąd wierzył, że człowiek jest w stanie potknąć się na prostej drodze i od tego umrzeć), by nie psuło mu to ogólnego odbioru rozrywki, zapamiętywał co mógł. Wiedział, że pewnie jeszcze długo nie pojmie ludzkiego podejścia, ale kiedyś - jak już wróci do akademii, spędzi czas z pradawnymi, elfami, wampirami i ludźmi… wtedy to co usłyszał teraz może być tym właśnie brakującym elementem układanki, który idealnie uzupełni jego wiedzę.
I nawet kiedy lekcja dla młodzięcia się skończyła, on obserwował dalej, wcale nie mniej uważnie niż wcześniej. Dla niego bowiem najciekawsza część zajęć mogła dopiero się zacząć. Ostatecznie odmówiono mu ostatnio okazji do poznania cywilizowanych zwyczajów humanoidów, a już rozbudziła się jego ciekawość. I tutaj był trochę jak to rude dziecko - jeśli był zainteresowany to chciał więcej i nie mógł żadnej szansy przepuścić. A nawet jeśli mógł, to nie zamierzał.
Obserwował konstruowanie procy, spożywanie podróżnego posiłku, ćwiczenia człowieczki w robieniu sobie krzywdy otrzymanym prezentem. Pod koniec miał już wyrobioną wstępną opinię o trzech dwunogach i nowe postanowienie. Przyjrzy się temu bliżej. Wszystko co się działo wydawało mu się zarówno nieco znajome (dobrze pamiętał swoje smoczęce lata i zachowanie swojego opiekuna) jak i odległe i fascynujące pod kątem rasowym. Tylko jakby się tu ujawnić? Nie mógł od tak zeskoczyć na nich z drzewa!
Po chwili rozmyślania uznał, że pozwoli im kawałeczek odejść i wtedy ruszy za nimi. Choć przeważnie tego nie robił ujawni swoją aurę, a jak (jeśli) ją wyczują to nie będzie na niego, że się czai. Jak przystaną to tym lepiej dla niego. Podejdzie i zagada, jak podróżnik do podróżnika. Jeśli zaś zatrzymywać się nie będą…
Zerknął na rude młode i jego procę.
… będą.
Wtedy ich dogoni.