Re: [Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności
: Sob Sie 24, 2019 12:24 am
Siedząc z Aureolą i Rianellem w pokoju zarządców, Nevaeh stwierdziła, że jest szczęśliwa. Tak po prostu. Czuła się potrzebna, ale nie wykorzystywana. Przebywała z osobami, których towarzystwo było jej miłe. Na ten krótki czas zapomniała o dręczących ją zmartwieniach, które do tej pory bezlitośnie starały się odebrać bardce wszelką radość z dobrych stron sytuacji, w jakiej obecnie się znajdowała.
- Do tego właśnie zmierzam - odpowiedziała panience Mandeville na pytanie o pisanie własnej piosenki. - Myślę, że nawet nie tyle mogłabyś, co powinnaś to zrobić. Może za pierwszym razem nie wyjdzie to idealnie, zresztą jestem zdania, że pojęcie “idealny” to abstrakcja, bo nie istnieje na tym świecie rzecz, będąca w stu procentach doskonałą… ale to będzie twoje. - Nev położyła bardzo wyraźny nacisk na ostatnie słowo. - I dlatego będzie wyjątkowe. Wartościowe. Prawdziwe.
Kiedy po chwili, za sprawą nieprzerwanej indagacji przeprowadzanej przez małą błogosławioną, rozmowa zeszła na znacznie poważniejsze tematy, Nevaeh czuła, że stąpa po wyjątkowo grząskim gruncie. Uczucia zawsze były dla niej problematyczną kwestią, bowiem wrażliwość śpiewaczki sprawiała, że przeżywała ona wszystko znacznie mocniej niż większość znanych jej osób. Jeśli zaś chodzi o miłość… Nie miała zbyt wielkiego doświadczenia na tym polu, tym niemniej jedno wiedziała na pewno.
- Miłość jest piękna, ale troszkę irracjonalna. Kiedy kogoś kochasz, wszystko inne schodzi na dalszy plan, nawet ty sama - odezwała się do Aureoli, gdy Rianell skończył swoją wypowiedź na ten temat, niejako ją uzupełniając. - Chcesz szczęścia dla tej drugiej osoby. Nawet jeśli oznacza to rezygnację z własnych korzyści, to nie ma znaczenia, jeśli tylko możesz sprawić, by osoba, którą kochasz, uśmiechnęła się dzięki tobie.
“I wcale nie zawsze musi chodzić o faceta” - dodała w myślach. Przecież to właśnie miłość do siostry sprawiła, że Nevaeh podjęła pewne decyzje w swoim życiu, doprowadzając je do miejsca, w którym obecnie się znajdowała. Czy byłaby gotowa postąpić podobnie, gdyby chodziło o mężczyznę? Niewykluczone. Gdyby tylko miała choć cień nadziei, że to ma jakikolwiek sens… I nie skończy się życiową katastrofą, jak większość wyborów dokonanych przez artystkę pod wpływem uczuć.
Ale nawet mimo bolesnych konsekwencji, Nev nie żałowała niczego.
Niedługo po zakończeniu rozmowy, Pestelli subtelnie dał dziewczętom do zrozumienia, że powinny wynieść z pomieszczenia swoje cztery litery. Bardka powitała tę możliwość niejako z ulgą; nadal cieszyło ją towarzystwo zarządcy i niebianki, jednak odkąd poruszone zostały różne delikatne kwestie, kobieta czuła się spięta. Bynajmniej nie dlatego, że wstydziła się swoich… doświadczeń. Owszem, nie należały one do szczególnie chlubnych, ale były to jedynie fakty z jej przeszłości, nad którymi zdążyła przejść do porządku dziennego i które w żaden sposób jej nie definiowały. Bała się tego, że kiedy następnym razem ich spojrzenia się spotkają, Rianell będzie patrzył na nią z żalem, jak na ofiarę losu. Nie chciała tego. Nie potrzebowała, by się nad nią litowano. Wsparcie - tak, poproszę. Litość… Litować się trzeba nad słabymi. A Nevaeh nie była słaba. Nie chciała być. I nie mogła.
Jej obawy poniekąd się potwierdziły, bo kiedy wokalistka ochoczo spełniła prośbę zarządcy, a on zatrzymał ją, kładąc dłoń na jej ramieniu, słowa, które wypowiedział, wyrażały dokładnie to, co spodziewała się usłyszeć. W pierwszym odruchu miała zaprotestować przekornie, jak pierwszego wieczoru, kiedy to Pestelli zaoferował jej pomoc w niesieniu lutni. Szybko jednak porzuciła ten zamiar, bo w oczach mężczyzny dostrzegła… w zasadzie sama nie wiedziała co, ale gdyby miała nazwać to jednym słowem, powiedziałaby: szczerość. W każdym możliwym aspekcie.
- Nie chciałam, żeby to zabrzmiało tak, jakbym skarżyła się na moje życie. - Nev znów przygryzła lekko dolną wargę. - Może nie zawsze bywa w nim kolorowo, ale radzę sobie - dodała stanowczo. - Ale dziękuję. Doceniam to.
Naprawdę doceniała. Nawet bardziej niż była tego świadoma. Jej duma sprawiała, że bardka czuła potrzebę udowadniania wszystkim swojej siły i nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że poleganie na kimś od czasu do czasu wcale nie jest oznaką słabości. A poświęcanie się dla wszystkich wokół niekoniecznie musi być miarą siły…
- Oczywiście; jak przyniosłam, to i odniosę - wyszczerzyła się już wesoło, biorąc dzbanek po mleku. - Gdyby się okazało, że jednak jeszcze mogę się do czegoś przydać, to wiesz, gdzie mnie szukać. Pewnie nawet lepiej niż ja sama - zachichotała pod nosem.
Tak, bo przecież Pestelli, jako zarządca, doskonale znał rozkład obowiązków służby i potrafił przewidzieć, co będą robić, lepiej niż Nevaeh, która dopiero wdrażała się w nowe życie na dworze państwa Mandeville.
Jak powiedziała, tak uczyniła. Wziąwszy puste naczynie, odniosła je do kuchni - zabłądziła przy tym tylko raz! - i udała się do muzycznego pokoju, by tam oddać się dogłębnie swojej twórczości. I rozmowom z Yesah, (czy może raczej monologom…)
Nie dostała jednak szansy, by spędzić na tym zajęciu całego popołudnia, bowiem los postanowił spłatać jej figla. W tym celu posłużył się drobną, czarnowłosą dziewczyną imieniem Iorwen. Już od rana malarka szykowała się do przeprowadzenia operacji “Pozamiatane”, więc gdy tylko nadarzyła się okazja i jej partnerka w zbrodni zajęła się drugą stroną konfliktu, Iorwen wkroczyła do akcji i przypuściła atak z zaskoczenia na żyjącą w błogiej nieświadomości bardkę.
- Co do siedmiu bemoli…! - Nevaeh aż podskoczyła na krześle, ujrzawszy szarżujące na nią dziwadło z umazaną na czarno twarzą. - Coś ty wymyśliła?
- Berek! - zawołała malarka, biegnąc w stronę Nev z wyciągniętymi rękami, z których kapała szkarłatna ciecz. (Bardka miała szczerą nadzieję, że to tylko farba…)
- O nie! Nie ma mowy! - Lutnistka poderwała się z miejsca, niemal zrzucając z kolan swój cenny instrument. - Zniszczysz tę ładną sukienkę! Iorwen! Iorwen, nie! Iorwen, mówię ci…!
Starała się robić uniki, by chronić swoje odzienie przed czerwonymi plamami, jednak zanosząca się szaleńczym śmiechem malarka nie wyglądała, jakby miała zamiar skapitulować. Po chwili skakania na prawo i lewo, szaleństwo zaczęło udzielać się także Nevci i niebawem obie artystki biegały po sali, śmiejąc się głośno.
- No dalej, złap mnie, jakżeś taka cwana! - Bardka wywaliła język w prowokacyjnym geście i otworzywszy drzwi, pobiegła przed siebie korytarzem.
Nie wiedząc, że Iorwen tylko na to czekała.
Do tej pory malarka tylko bawiła się z Nev. Teraz, kiedy wszystko szło zgodnie z jej planem, błyskawicznie skróciła dystans dzielący ją od śpiewaczki. Nie uszło to uwadze Nevaeh, która niestety osiągnęła już szczyt swoich możliwości fizycznych (bieganie nigdy nie było jej mocną stroną…) Widząc, że umorusana Iorwen jest niebezpiecznie blisko niej i jej sukienki, zaczęła wołać o ratunek, równocześnie dusząc się ze śmiechu. Ratunek nadszedł nadspodziewanie szybko i miał na imię Aureola… Chociaż, czy faktycznie miał okazać się ratunkiem - to Nev miała ocenić dopiero później. Dużo później.
Bowiem chwilę potem, w natłoku emocji nie zdążywszy nawet zdać sobie sprawy z nagłej zmiany scenariusza, wylądowała zamknięta w ciasnym pomieszczeniu, o wiele ciemniejszym niż korytarz, którym biegła. Czuła się kompletnie oszołomiona i dość długą chwilę zajęło jej zorientowanie się w nowej sytuacji. Zadania tego nie ułatwiało jej własne, wywołane gwałtownym wysiłkiem dyszenie, które zdawało się zagłuszać jej skotłowane myśli. A gdy do jej podświadomości dotarło, co się dzieje, myśli te w popłochu rozpierzchły się na wszystkie strony, doprowadzając umysł wokalistki do kompletnego chaosu. Najpierw zadziałał instynkt, który nakazał kobiecie salwować się ucieczką. Nevaeh próbowała obrócić się w którąś stronę, lecz zawadzała rękami o twarde ściany schowka. I o miękkie ciało mężczyzny, który razem z nią w tym schowku tkwił.
- Uh… huh… Ja… Oj, przepraszam… - wyjąkała, wciąż nie mogąc złapać tchu. - Nic… Nic nie widzę…!
W miarę upływu czasu wzrok bardki zaczął przyzwyczajać się do skąpo oświetlonego otoczenia, a jej oddech powoli, bardzo powoli, odzyskiwał swój rytm, lecz serce nadal tłukło się w piersi jak oszalałe i Nev nie wiedziała czy to jeszcze efekt szybkiego biegu, czy też zupełnie inny rodzaj adrenaliny, wywołany zbyt bliską męską obecnością. Co prawda nie był to pierwszy raz, kiedy znajdowała się blisko jakiegoś faceta i przebywanie z nimi powinno wydawać się naturalne. Tylko że Pestelli nie był “jakimś facetem”, a sytuacja, w jakiej oboje się znaleźli, zdecydowanie nie należała do naturalnych. Ściśnięci wbrew własnej woli w wyjątkowo wąskim schowku na miotły, znajdowali się tak blisko siebie, że lutnistka czuła na sobie oddech Rianella. I bardzo intensywnie zastanawiała się, czy on jest w stanie usłyszeć - a może i poczuć - jak szybko bije jej serce. Oj, miała szczerą nadzieję, że nie. Tak samo jak miała nadzieję, że jego wzrok nie jest na tyle dobry, by zarządca mógł dostrzec rumieniec na jej twarzy; a ten na pewno tam był, Nevaeh czuła jak jej policzki płoną od środka. Spuściła głowę. Starała się stać sztywno, bo każdy ruch wiązał się z dotykiem, dotyk zaś wywoływał mimowolne drżenie. Ale nie było to nieprzyjemne uczucie; wręcz przeciwnie... Budziło jakąś dziwną, nieopisaną słowami tęsknotę.
Uświadomienie sobie tego zasiało w jej umyśle panikę, którą artystka za wszelką cenę starała się zwalczyć. A najlepiej walczyć ze strachem za pomocą… poczucia humoru oczywiście. Problem w tym, że w stresujących momentach humor nie zawsze działa tak, jak powinien.
- Hm, ładnie pachniesz - rzuciła śpiewaczka, zanim zdążyła zdać sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. A kiedy uświadomiła sobie, co powiedziała i w jakich okolicznościach, panika osiągnęła najwyższy poziom. - W sensie… Wiesz, zawsze mogło być gorzej. Przynajmniej żadne z nas nie śmierdzi. I oboje jesteśmy ubrani. Chociaż przy tym świetle i tak nie dałoby się zbyt wiele zobaczyć… Chociaż ty i tak widziałeś mnie nago… To znaczy we śnie! To znaczy: w moim śnie, nie twoim! To jest… Och… To nie był TAKI sen! Ja…! Ja… - Pogrążając się w czarnej otchłani wstydu i beznadziei, Nevaeh miała ochotę się rozpłakać. Jej głos się załamał, więc resztę powiedziała już znacznie wolniej i ciszej. - Ja może po prostu się już zamknę… Zapomnij o tym, co powiedziałam. Tego nie było. Dobrze?
Bardka walczyła z odruchem, by objąć się rękami. Zresztą i tak nie bardzo dałaby radę to zrobić w obecnych warunkach. Zagryzła wargę. Drżała. Bała się podnieść wzrok. Bała się tego, co może zobaczyć - i usłyszeć. Przerażały ją własne oczekiwania - a tych miała mnówsto; od najgorszych do najlepszych. W najgorszym razie cała ta akcja sprawi, że stosunki między nią i Pestellim zrobią się niezręczne i zaczną siebie nawzajem unikać. W najlepszym… Nevaeh sama już nie wiedziała, co jest dla niej najlepsze.
- To szaleństwo… - westchnęła cicho, niczego nie tłumacząc. Niech sobie zarządca interpretuje tę myśl dowolnie.
W końcu, z której strony by na to nie spojrzeć, tak to się właśnie przedstawiało.
Szaleństwo.
- Rianell... Co my teraz zrobimy?
- Do tego właśnie zmierzam - odpowiedziała panience Mandeville na pytanie o pisanie własnej piosenki. - Myślę, że nawet nie tyle mogłabyś, co powinnaś to zrobić. Może za pierwszym razem nie wyjdzie to idealnie, zresztą jestem zdania, że pojęcie “idealny” to abstrakcja, bo nie istnieje na tym świecie rzecz, będąca w stu procentach doskonałą… ale to będzie twoje. - Nev położyła bardzo wyraźny nacisk na ostatnie słowo. - I dlatego będzie wyjątkowe. Wartościowe. Prawdziwe.
Kiedy po chwili, za sprawą nieprzerwanej indagacji przeprowadzanej przez małą błogosławioną, rozmowa zeszła na znacznie poważniejsze tematy, Nevaeh czuła, że stąpa po wyjątkowo grząskim gruncie. Uczucia zawsze były dla niej problematyczną kwestią, bowiem wrażliwość śpiewaczki sprawiała, że przeżywała ona wszystko znacznie mocniej niż większość znanych jej osób. Jeśli zaś chodzi o miłość… Nie miała zbyt wielkiego doświadczenia na tym polu, tym niemniej jedno wiedziała na pewno.
- Miłość jest piękna, ale troszkę irracjonalna. Kiedy kogoś kochasz, wszystko inne schodzi na dalszy plan, nawet ty sama - odezwała się do Aureoli, gdy Rianell skończył swoją wypowiedź na ten temat, niejako ją uzupełniając. - Chcesz szczęścia dla tej drugiej osoby. Nawet jeśli oznacza to rezygnację z własnych korzyści, to nie ma znaczenia, jeśli tylko możesz sprawić, by osoba, którą kochasz, uśmiechnęła się dzięki tobie.
“I wcale nie zawsze musi chodzić o faceta” - dodała w myślach. Przecież to właśnie miłość do siostry sprawiła, że Nevaeh podjęła pewne decyzje w swoim życiu, doprowadzając je do miejsca, w którym obecnie się znajdowała. Czy byłaby gotowa postąpić podobnie, gdyby chodziło o mężczyznę? Niewykluczone. Gdyby tylko miała choć cień nadziei, że to ma jakikolwiek sens… I nie skończy się życiową katastrofą, jak większość wyborów dokonanych przez artystkę pod wpływem uczuć.
Ale nawet mimo bolesnych konsekwencji, Nev nie żałowała niczego.
Niedługo po zakończeniu rozmowy, Pestelli subtelnie dał dziewczętom do zrozumienia, że powinny wynieść z pomieszczenia swoje cztery litery. Bardka powitała tę możliwość niejako z ulgą; nadal cieszyło ją towarzystwo zarządcy i niebianki, jednak odkąd poruszone zostały różne delikatne kwestie, kobieta czuła się spięta. Bynajmniej nie dlatego, że wstydziła się swoich… doświadczeń. Owszem, nie należały one do szczególnie chlubnych, ale były to jedynie fakty z jej przeszłości, nad którymi zdążyła przejść do porządku dziennego i które w żaden sposób jej nie definiowały. Bała się tego, że kiedy następnym razem ich spojrzenia się spotkają, Rianell będzie patrzył na nią z żalem, jak na ofiarę losu. Nie chciała tego. Nie potrzebowała, by się nad nią litowano. Wsparcie - tak, poproszę. Litość… Litować się trzeba nad słabymi. A Nevaeh nie była słaba. Nie chciała być. I nie mogła.
Jej obawy poniekąd się potwierdziły, bo kiedy wokalistka ochoczo spełniła prośbę zarządcy, a on zatrzymał ją, kładąc dłoń na jej ramieniu, słowa, które wypowiedział, wyrażały dokładnie to, co spodziewała się usłyszeć. W pierwszym odruchu miała zaprotestować przekornie, jak pierwszego wieczoru, kiedy to Pestelli zaoferował jej pomoc w niesieniu lutni. Szybko jednak porzuciła ten zamiar, bo w oczach mężczyzny dostrzegła… w zasadzie sama nie wiedziała co, ale gdyby miała nazwać to jednym słowem, powiedziałaby: szczerość. W każdym możliwym aspekcie.
- Nie chciałam, żeby to zabrzmiało tak, jakbym skarżyła się na moje życie. - Nev znów przygryzła lekko dolną wargę. - Może nie zawsze bywa w nim kolorowo, ale radzę sobie - dodała stanowczo. - Ale dziękuję. Doceniam to.
Naprawdę doceniała. Nawet bardziej niż była tego świadoma. Jej duma sprawiała, że bardka czuła potrzebę udowadniania wszystkim swojej siły i nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że poleganie na kimś od czasu do czasu wcale nie jest oznaką słabości. A poświęcanie się dla wszystkich wokół niekoniecznie musi być miarą siły…
- Oczywiście; jak przyniosłam, to i odniosę - wyszczerzyła się już wesoło, biorąc dzbanek po mleku. - Gdyby się okazało, że jednak jeszcze mogę się do czegoś przydać, to wiesz, gdzie mnie szukać. Pewnie nawet lepiej niż ja sama - zachichotała pod nosem.
Tak, bo przecież Pestelli, jako zarządca, doskonale znał rozkład obowiązków służby i potrafił przewidzieć, co będą robić, lepiej niż Nevaeh, która dopiero wdrażała się w nowe życie na dworze państwa Mandeville.
Jak powiedziała, tak uczyniła. Wziąwszy puste naczynie, odniosła je do kuchni - zabłądziła przy tym tylko raz! - i udała się do muzycznego pokoju, by tam oddać się dogłębnie swojej twórczości. I rozmowom z Yesah, (czy może raczej monologom…)
Nie dostała jednak szansy, by spędzić na tym zajęciu całego popołudnia, bowiem los postanowił spłatać jej figla. W tym celu posłużył się drobną, czarnowłosą dziewczyną imieniem Iorwen. Już od rana malarka szykowała się do przeprowadzenia operacji “Pozamiatane”, więc gdy tylko nadarzyła się okazja i jej partnerka w zbrodni zajęła się drugą stroną konfliktu, Iorwen wkroczyła do akcji i przypuściła atak z zaskoczenia na żyjącą w błogiej nieświadomości bardkę.
- Co do siedmiu bemoli…! - Nevaeh aż podskoczyła na krześle, ujrzawszy szarżujące na nią dziwadło z umazaną na czarno twarzą. - Coś ty wymyśliła?
- Berek! - zawołała malarka, biegnąc w stronę Nev z wyciągniętymi rękami, z których kapała szkarłatna ciecz. (Bardka miała szczerą nadzieję, że to tylko farba…)
- O nie! Nie ma mowy! - Lutnistka poderwała się z miejsca, niemal zrzucając z kolan swój cenny instrument. - Zniszczysz tę ładną sukienkę! Iorwen! Iorwen, nie! Iorwen, mówię ci…!
Starała się robić uniki, by chronić swoje odzienie przed czerwonymi plamami, jednak zanosząca się szaleńczym śmiechem malarka nie wyglądała, jakby miała zamiar skapitulować. Po chwili skakania na prawo i lewo, szaleństwo zaczęło udzielać się także Nevci i niebawem obie artystki biegały po sali, śmiejąc się głośno.
- No dalej, złap mnie, jakżeś taka cwana! - Bardka wywaliła język w prowokacyjnym geście i otworzywszy drzwi, pobiegła przed siebie korytarzem.
Nie wiedząc, że Iorwen tylko na to czekała.
Do tej pory malarka tylko bawiła się z Nev. Teraz, kiedy wszystko szło zgodnie z jej planem, błyskawicznie skróciła dystans dzielący ją od śpiewaczki. Nie uszło to uwadze Nevaeh, która niestety osiągnęła już szczyt swoich możliwości fizycznych (bieganie nigdy nie było jej mocną stroną…) Widząc, że umorusana Iorwen jest niebezpiecznie blisko niej i jej sukienki, zaczęła wołać o ratunek, równocześnie dusząc się ze śmiechu. Ratunek nadszedł nadspodziewanie szybko i miał na imię Aureola… Chociaż, czy faktycznie miał okazać się ratunkiem - to Nev miała ocenić dopiero później. Dużo później.
Bowiem chwilę potem, w natłoku emocji nie zdążywszy nawet zdać sobie sprawy z nagłej zmiany scenariusza, wylądowała zamknięta w ciasnym pomieszczeniu, o wiele ciemniejszym niż korytarz, którym biegła. Czuła się kompletnie oszołomiona i dość długą chwilę zajęło jej zorientowanie się w nowej sytuacji. Zadania tego nie ułatwiało jej własne, wywołane gwałtownym wysiłkiem dyszenie, które zdawało się zagłuszać jej skotłowane myśli. A gdy do jej podświadomości dotarło, co się dzieje, myśli te w popłochu rozpierzchły się na wszystkie strony, doprowadzając umysł wokalistki do kompletnego chaosu. Najpierw zadziałał instynkt, który nakazał kobiecie salwować się ucieczką. Nevaeh próbowała obrócić się w którąś stronę, lecz zawadzała rękami o twarde ściany schowka. I o miękkie ciało mężczyzny, który razem z nią w tym schowku tkwił.
- Uh… huh… Ja… Oj, przepraszam… - wyjąkała, wciąż nie mogąc złapać tchu. - Nic… Nic nie widzę…!
W miarę upływu czasu wzrok bardki zaczął przyzwyczajać się do skąpo oświetlonego otoczenia, a jej oddech powoli, bardzo powoli, odzyskiwał swój rytm, lecz serce nadal tłukło się w piersi jak oszalałe i Nev nie wiedziała czy to jeszcze efekt szybkiego biegu, czy też zupełnie inny rodzaj adrenaliny, wywołany zbyt bliską męską obecnością. Co prawda nie był to pierwszy raz, kiedy znajdowała się blisko jakiegoś faceta i przebywanie z nimi powinno wydawać się naturalne. Tylko że Pestelli nie był “jakimś facetem”, a sytuacja, w jakiej oboje się znaleźli, zdecydowanie nie należała do naturalnych. Ściśnięci wbrew własnej woli w wyjątkowo wąskim schowku na miotły, znajdowali się tak blisko siebie, że lutnistka czuła na sobie oddech Rianella. I bardzo intensywnie zastanawiała się, czy on jest w stanie usłyszeć - a może i poczuć - jak szybko bije jej serce. Oj, miała szczerą nadzieję, że nie. Tak samo jak miała nadzieję, że jego wzrok nie jest na tyle dobry, by zarządca mógł dostrzec rumieniec na jej twarzy; a ten na pewno tam był, Nevaeh czuła jak jej policzki płoną od środka. Spuściła głowę. Starała się stać sztywno, bo każdy ruch wiązał się z dotykiem, dotyk zaś wywoływał mimowolne drżenie. Ale nie było to nieprzyjemne uczucie; wręcz przeciwnie... Budziło jakąś dziwną, nieopisaną słowami tęsknotę.
Uświadomienie sobie tego zasiało w jej umyśle panikę, którą artystka za wszelką cenę starała się zwalczyć. A najlepiej walczyć ze strachem za pomocą… poczucia humoru oczywiście. Problem w tym, że w stresujących momentach humor nie zawsze działa tak, jak powinien.
- Hm, ładnie pachniesz - rzuciła śpiewaczka, zanim zdążyła zdać sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. A kiedy uświadomiła sobie, co powiedziała i w jakich okolicznościach, panika osiągnęła najwyższy poziom. - W sensie… Wiesz, zawsze mogło być gorzej. Przynajmniej żadne z nas nie śmierdzi. I oboje jesteśmy ubrani. Chociaż przy tym świetle i tak nie dałoby się zbyt wiele zobaczyć… Chociaż ty i tak widziałeś mnie nago… To znaczy we śnie! To znaczy: w moim śnie, nie twoim! To jest… Och… To nie był TAKI sen! Ja…! Ja… - Pogrążając się w czarnej otchłani wstydu i beznadziei, Nevaeh miała ochotę się rozpłakać. Jej głos się załamał, więc resztę powiedziała już znacznie wolniej i ciszej. - Ja może po prostu się już zamknę… Zapomnij o tym, co powiedziałam. Tego nie było. Dobrze?
Bardka walczyła z odruchem, by objąć się rękami. Zresztą i tak nie bardzo dałaby radę to zrobić w obecnych warunkach. Zagryzła wargę. Drżała. Bała się podnieść wzrok. Bała się tego, co może zobaczyć - i usłyszeć. Przerażały ją własne oczekiwania - a tych miała mnówsto; od najgorszych do najlepszych. W najgorszym razie cała ta akcja sprawi, że stosunki między nią i Pestellim zrobią się niezręczne i zaczną siebie nawzajem unikać. W najlepszym… Nevaeh sama już nie wiedziała, co jest dla niej najlepsze.
- To szaleństwo… - westchnęła cicho, niczego nie tłumacząc. Niech sobie zarządca interpretuje tę myśl dowolnie.
W końcu, z której strony by na to nie spojrzeć, tak to się właśnie przedstawiało.
Szaleństwo.
- Rianell... Co my teraz zrobimy?