Re: [Las na krańcu równiny] Zakamarki serca
: Pią Sie 05, 2016 12:01 am
- Taaaa… - Podrapała się po głowie czarnowłosa, gdy wspomniał coś na temat jej kuchni. Umiała sporządzić kilka wykutych na blachę posiłków i to starczyło. Po co chcieć więcej… Byleby przeżyć! I nie spalić!
Jednak kolejne słowa elfa były tak intrygujące, że jak tu w spokoju stać nad garami? Czasem szczerość Opiekuna mogłaby być mniej szczera albo nieco bardziej wyjaśniająca. Dziw, że Fallon po tylu latach nie nauczył się, by nie wzbudzać tak bardzo ciekawości swojej uczennicy. Nie musisz się spieszyć? W lesie jest COŚ i musi się obecnie TYM zająć? NIE SZUKAJ MNIE?! Czy on mógł powiedzieć coś jeszcze bardziej perfidnego w JEJ stronę?!
Fallon zniknął, jak zawsze nagle i tak po prostu. Lou zdążyła wyciągnąć dłoń w jego stronę. Chciała go sięgnąć, zatrzymać, zapytać, ale on rozpłynął się tak nagle. Ręka dziewczyny opadła, a twarz wypełniła się całym malowidłem rozterek. Usta wciąż zmieniały swój kształt, nie wiedząc, czy mają się raczej cieszyć, czy też uwydatnić w niezadowoleniu. Również brwi wędrowały to w górę to w dół, bo nemorianka trochę się nawet martwiła, nieco bardziej denerwowała, ale najgorzej było przezwyciężyć ciekawość. Tylko w którą stronę miałaby ruszyć?
Postawiła krok na przód. Właściwie to chciała ruszyć dalej, niby wiedząc doskonale, gdzie iść, ale ponownie zatrzymał ją ten głos.
„Będziesz biegać, jak ta bura suka?”
„Ah! Oczywiście, że nie!”, odpowiedziała ze zdenerwowaniem.
„To dobrze” – przyznał głos. – „Jest coś, co możemy dla siebie zrobić. Mam moc, która sprowadzi cię, gdzie tylko zechcesz. Nowa Aeria, Góry Fellarionu. Niebiosa, Piekło…a nawet sama Otchłań. Mam doświadczenie, które nauczy cię o wiele więcej niż… ten elf. Ja nie boję się mówić o magii. Nie stronię od uchylenia tajemnic. Zyskasz siłę, której nie przebije nawet ten las. Te robale… nawet sami królowie będą ci się kłaniać. Wszystko to zyskasz pod jednym warunkiem… Uwolnienia mnie. Wolność za siłę, wiedzę i pragnienia”.
„Mówisz, że tyle warta jest twoja wolność?”, odpowiedziała zadziornie Francine. „Zastanowię się… Najpierw mi powiedz, jak mam to zrobić…I musisz mi powiedzieć, jak wyglądasz”.
„Wszystko w swoim czasie… Krok po kroku. Mówiłaś kiedyś o księdze, której tajemnice zawierają rysopisy świata Otchłani”.
„Mówiłam?”
„Śnię tutaj już sporo czasu, więc i słucham, co masz do powiedzenia. W księdze tej odnajdź strony, gdzie oko żmii na ciebie spogląda, mandragora dotyka cię swymi korzeniami, a bluszcz splata twe ręce”.
„Mam cię uwolnić i śmiesz bawić się ze mną w zagadki?”, prychnęła Francine.
„Sądziłem, że jako pobratymcy łatwiej będziemy mogli się dogadać…”
„Pfe! A co ty sobie myślisz, że…. Chwila, chwila! Pobratymcy?! Jesteś nemorianinem?”, rozglądała się dookoła dziewczyna, ale głos już nie odpowiedział. Francine spuściła głowę. Jeszcze z kilkadziesiąt minut czekała na swojego „pobratymca”, ale nadzieja w końcu rozeszła się po krzewach. No nic, będzie musiała odnaleźć tę księgę i rozwikłać podaną jej zagadkę. Jakże okrutny jej los, gdy musi skupić swoją uwagę na dwóch sprawach! Trudno jest dokopać się do samej tajemnicy, gdy wokół tyle sekretów!
***
Baldrick, chcąc nie chcąc, dowiedział się o spotkania tego całego towarzystwa przeciw demonicy. Nie usłyszał wiele, ale wystarczająco by stwierdzić, że naprawdę planują rozbudowany zamach. Nie chcąc narażać się publicznie na współpracę z dziewoją, zastosował nietypowy przepływ informacji…
***
Francine siedziała przy dokładnie przygotowanym palenisku, dorodnie rozporządzonym mięsie z królika, które wrzuciła i wmieszała w całą gamę możliwych przypraw. Nabiła surowe jadło na badyl i siedziała, kręcąc nim w odpowiednio jednostajnym tempie. W drugiej dłoni utrzymywała księgę. Napisana była dla Lou trudnym językiem. Niby wspólna mowa, ale chyba jakaś z przed wieków! W dodatku zmieszana z językiem demonicznym, a żeby zrobić jej bardziej na złość, to autor pisał jak kura pazurem. Szybko jakoś przyszło jej odnaleźć ukrywaną księgę, a nawet podane strony łatwo wpadły w jej wzrok. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek ta zżółkła stronica będzie ją aż tak interesować.
Próbowała czytać w myślach, później na głos, zapisywała nawet sobie to, co udało się jej domyśleć, doczytać bądź zrozumieć, aby nie zgubić kontekstu, ale praca nad tym wszystkim szła Lou jak krew z nosa. A może raczej jak ze świni, bo doczytała, że krew tego zwierzęcia będzie jej potrzebna do jakiegoś wielkiego rytuału.
Wczytując się z wielką starannością w książkę, próbowała wciąż powtarzać te same kwestie, aby dojść dalej do odczytu tych niestarannych zapisów. Szczególnie przez głowę wciąż przetaczało się hasło „krew świni…”, bo właśnie tutaj utknęła. Tak długo powtarzała sobie te słowa, że miała wrażenie, iż słuchy dane charakterystyczne chrumkanie. Dźwięki te nasilały się coraz bardziej i bardziej… Były niemalże namacalne, takie… realnie. Były coraz bliżej. Tuż u jej boku…
- KWWWWWWWIIIIIIIK! – zaciągnął się świniak, który biegł wprost na nią.
Zszokowana nemorianka zerwała się na równe nogi i pierwsze, co miała do samoobrony, to badyl z niedopieczonym królikiem, ale jakoś odruchowo uchwyciła się szermierki z danym jej narzędziem. Przestraszone zwierzę znowu zakwiczało i odbiło gdzieś w bok wpadając w pierwsze lepsze, gęste krzaki, które złapały cielsko.
- No nie wierzę… - szepnęła do siebie Lou. – ŚWINIA!
Wielokrotnie słyszała o tym, że im dłużej się o czymś myśli, to w końcu dana rzecz się materializuje, ale to tylko w bajkach! (żeby nie było, elfickich bajkach!) A teraz?! A teraz świnia na jej oczach utknęła w krzakach. Tak się mocno szarpała, że wyrwała roślinność wraz ze sobą i porwała w dalszy bieg.
- E… Ej! Chwila! Czekaj! Potrzebna mi krew świni! – zażądała demonica, ale knur, nie wiedząc czemu, na to hasło jeszcze bardziej spanikował.
Francine nie miała żadnego prosiaka, a zmaterializowany knur był jedyną okazją, by zdobyć krew zwierzęcia. Tak więc pognała za nim, porzucając królika i łapiąc rapier. Świniak biegał w kółko i kwiczał, a nemorianka próbowała go uchwycić. Rzucić się i objąć, chociaż był tak ciężki i wielki, że nie starczyło jej rąk. Żeby tak się poniżać, ganiając za świnią! A gdy to nie pomagało, to kilka razy dała mu po dupsku swoim ostrzem, które ledwie dotknęło jego grubej skóry. To tylko pogorszyło sprawę, bo zwierz począł szaleć. W końcu już bardziej wściekły niż spanikowany rzucił się w jej stronę. Szarżował na dziewczynę, która w ostatnim momencie podskoczyła i chwyciła się gałęzi, podwijając nogi, a knur zarył łbem do nieprzytomności w pień. Gdy już okolica zdawała się być bezpieczna, Lou puściła drzewo i powoli opuściła się na dół.
No cóż… Problem krwi ze świni rozwiązany. Knur czy maciora, chyba nie ma większej różnicy. Świnia to świnia, chociaż niby krew dziewic, czyli samic, jest bardziej czysta i pożądana.
Lou znowu siedziała na kamieniu u boku pieczonego królika i nieprzytomnej wciąż świni, leżącej wciąż pod tym samym drzewem. Tutaj miała idealny punkt obserwacyjny, by pilnować swojej zdobyczy. Znalazła gdzieś jeszcze kilka ziemniaków, więc i one teraz pichciły się w chacie w kotle, a na jakieś specyfiki w postaci trunku miała jeszcze chwilę. W końcu miała się nie spieszyć, nieprawdaż?
Tylko, co ona powie elfowi na temat tej świni? Wbiegła jakaś rozszalała, a taka ciężka, że sama jej do domu nie wniesie!
Coś jednak przykuło jej uwagę. Szyja knura obwiązana była sznurem, która wżynała się w ciało zwierzęcia. Zaintrygowana dziewczyna ponownie wstała i zbliżyła się do prosiaka. Pochyliła i dłonią przejechała wzdłuż owiązania. Wyczuła coś drobnego, karteczkę.
Rozchyliła zgięte rogi i bez najmniejszego oporu zaczęła czytać:
„Nie wychoć z lasu. Lucie ropią na ciebie półapkę. Chcą cie wykórzyć z lasu”.
Jakże irytujące i przeurocze błędy mógł postawić tutaj autor listu. Jednak nieważne była poprawność języka a treść tekstu. Do kogo skierowane były te słowa?
Jednak kolejne słowa elfa były tak intrygujące, że jak tu w spokoju stać nad garami? Czasem szczerość Opiekuna mogłaby być mniej szczera albo nieco bardziej wyjaśniająca. Dziw, że Fallon po tylu latach nie nauczył się, by nie wzbudzać tak bardzo ciekawości swojej uczennicy. Nie musisz się spieszyć? W lesie jest COŚ i musi się obecnie TYM zająć? NIE SZUKAJ MNIE?! Czy on mógł powiedzieć coś jeszcze bardziej perfidnego w JEJ stronę?!
Fallon zniknął, jak zawsze nagle i tak po prostu. Lou zdążyła wyciągnąć dłoń w jego stronę. Chciała go sięgnąć, zatrzymać, zapytać, ale on rozpłynął się tak nagle. Ręka dziewczyny opadła, a twarz wypełniła się całym malowidłem rozterek. Usta wciąż zmieniały swój kształt, nie wiedząc, czy mają się raczej cieszyć, czy też uwydatnić w niezadowoleniu. Również brwi wędrowały to w górę to w dół, bo nemorianka trochę się nawet martwiła, nieco bardziej denerwowała, ale najgorzej było przezwyciężyć ciekawość. Tylko w którą stronę miałaby ruszyć?
Postawiła krok na przód. Właściwie to chciała ruszyć dalej, niby wiedząc doskonale, gdzie iść, ale ponownie zatrzymał ją ten głos.
„Będziesz biegać, jak ta bura suka?”
„Ah! Oczywiście, że nie!”, odpowiedziała ze zdenerwowaniem.
„To dobrze” – przyznał głos. – „Jest coś, co możemy dla siebie zrobić. Mam moc, która sprowadzi cię, gdzie tylko zechcesz. Nowa Aeria, Góry Fellarionu. Niebiosa, Piekło…a nawet sama Otchłań. Mam doświadczenie, które nauczy cię o wiele więcej niż… ten elf. Ja nie boję się mówić o magii. Nie stronię od uchylenia tajemnic. Zyskasz siłę, której nie przebije nawet ten las. Te robale… nawet sami królowie będą ci się kłaniać. Wszystko to zyskasz pod jednym warunkiem… Uwolnienia mnie. Wolność za siłę, wiedzę i pragnienia”.
„Mówisz, że tyle warta jest twoja wolność?”, odpowiedziała zadziornie Francine. „Zastanowię się… Najpierw mi powiedz, jak mam to zrobić…I musisz mi powiedzieć, jak wyglądasz”.
„Wszystko w swoim czasie… Krok po kroku. Mówiłaś kiedyś o księdze, której tajemnice zawierają rysopisy świata Otchłani”.
„Mówiłam?”
„Śnię tutaj już sporo czasu, więc i słucham, co masz do powiedzenia. W księdze tej odnajdź strony, gdzie oko żmii na ciebie spogląda, mandragora dotyka cię swymi korzeniami, a bluszcz splata twe ręce”.
„Mam cię uwolnić i śmiesz bawić się ze mną w zagadki?”, prychnęła Francine.
„Sądziłem, że jako pobratymcy łatwiej będziemy mogli się dogadać…”
„Pfe! A co ty sobie myślisz, że…. Chwila, chwila! Pobratymcy?! Jesteś nemorianinem?”, rozglądała się dookoła dziewczyna, ale głos już nie odpowiedział. Francine spuściła głowę. Jeszcze z kilkadziesiąt minut czekała na swojego „pobratymca”, ale nadzieja w końcu rozeszła się po krzewach. No nic, będzie musiała odnaleźć tę księgę i rozwikłać podaną jej zagadkę. Jakże okrutny jej los, gdy musi skupić swoją uwagę na dwóch sprawach! Trudno jest dokopać się do samej tajemnicy, gdy wokół tyle sekretów!
***
Baldrick, chcąc nie chcąc, dowiedział się o spotkania tego całego towarzystwa przeciw demonicy. Nie usłyszał wiele, ale wystarczająco by stwierdzić, że naprawdę planują rozbudowany zamach. Nie chcąc narażać się publicznie na współpracę z dziewoją, zastosował nietypowy przepływ informacji…
***
Francine siedziała przy dokładnie przygotowanym palenisku, dorodnie rozporządzonym mięsie z królika, które wrzuciła i wmieszała w całą gamę możliwych przypraw. Nabiła surowe jadło na badyl i siedziała, kręcąc nim w odpowiednio jednostajnym tempie. W drugiej dłoni utrzymywała księgę. Napisana była dla Lou trudnym językiem. Niby wspólna mowa, ale chyba jakaś z przed wieków! W dodatku zmieszana z językiem demonicznym, a żeby zrobić jej bardziej na złość, to autor pisał jak kura pazurem. Szybko jakoś przyszło jej odnaleźć ukrywaną księgę, a nawet podane strony łatwo wpadły w jej wzrok. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek ta zżółkła stronica będzie ją aż tak interesować.
Próbowała czytać w myślach, później na głos, zapisywała nawet sobie to, co udało się jej domyśleć, doczytać bądź zrozumieć, aby nie zgubić kontekstu, ale praca nad tym wszystkim szła Lou jak krew z nosa. A może raczej jak ze świni, bo doczytała, że krew tego zwierzęcia będzie jej potrzebna do jakiegoś wielkiego rytuału.
Wczytując się z wielką starannością w książkę, próbowała wciąż powtarzać te same kwestie, aby dojść dalej do odczytu tych niestarannych zapisów. Szczególnie przez głowę wciąż przetaczało się hasło „krew świni…”, bo właśnie tutaj utknęła. Tak długo powtarzała sobie te słowa, że miała wrażenie, iż słuchy dane charakterystyczne chrumkanie. Dźwięki te nasilały się coraz bardziej i bardziej… Były niemalże namacalne, takie… realnie. Były coraz bliżej. Tuż u jej boku…
- KWWWWWWWIIIIIIIK! – zaciągnął się świniak, który biegł wprost na nią.
Zszokowana nemorianka zerwała się na równe nogi i pierwsze, co miała do samoobrony, to badyl z niedopieczonym królikiem, ale jakoś odruchowo uchwyciła się szermierki z danym jej narzędziem. Przestraszone zwierzę znowu zakwiczało i odbiło gdzieś w bok wpadając w pierwsze lepsze, gęste krzaki, które złapały cielsko.
- No nie wierzę… - szepnęła do siebie Lou. – ŚWINIA!
Wielokrotnie słyszała o tym, że im dłużej się o czymś myśli, to w końcu dana rzecz się materializuje, ale to tylko w bajkach! (żeby nie było, elfickich bajkach!) A teraz?! A teraz świnia na jej oczach utknęła w krzakach. Tak się mocno szarpała, że wyrwała roślinność wraz ze sobą i porwała w dalszy bieg.
- E… Ej! Chwila! Czekaj! Potrzebna mi krew świni! – zażądała demonica, ale knur, nie wiedząc czemu, na to hasło jeszcze bardziej spanikował.
Francine nie miała żadnego prosiaka, a zmaterializowany knur był jedyną okazją, by zdobyć krew zwierzęcia. Tak więc pognała za nim, porzucając królika i łapiąc rapier. Świniak biegał w kółko i kwiczał, a nemorianka próbowała go uchwycić. Rzucić się i objąć, chociaż był tak ciężki i wielki, że nie starczyło jej rąk. Żeby tak się poniżać, ganiając za świnią! A gdy to nie pomagało, to kilka razy dała mu po dupsku swoim ostrzem, które ledwie dotknęło jego grubej skóry. To tylko pogorszyło sprawę, bo zwierz począł szaleć. W końcu już bardziej wściekły niż spanikowany rzucił się w jej stronę. Szarżował na dziewczynę, która w ostatnim momencie podskoczyła i chwyciła się gałęzi, podwijając nogi, a knur zarył łbem do nieprzytomności w pień. Gdy już okolica zdawała się być bezpieczna, Lou puściła drzewo i powoli opuściła się na dół.
No cóż… Problem krwi ze świni rozwiązany. Knur czy maciora, chyba nie ma większej różnicy. Świnia to świnia, chociaż niby krew dziewic, czyli samic, jest bardziej czysta i pożądana.
Lou znowu siedziała na kamieniu u boku pieczonego królika i nieprzytomnej wciąż świni, leżącej wciąż pod tym samym drzewem. Tutaj miała idealny punkt obserwacyjny, by pilnować swojej zdobyczy. Znalazła gdzieś jeszcze kilka ziemniaków, więc i one teraz pichciły się w chacie w kotle, a na jakieś specyfiki w postaci trunku miała jeszcze chwilę. W końcu miała się nie spieszyć, nieprawdaż?
Tylko, co ona powie elfowi na temat tej świni? Wbiegła jakaś rozszalała, a taka ciężka, że sama jej do domu nie wniesie!
Coś jednak przykuło jej uwagę. Szyja knura obwiązana była sznurem, która wżynała się w ciało zwierzęcia. Zaintrygowana dziewczyna ponownie wstała i zbliżyła się do prosiaka. Pochyliła i dłonią przejechała wzdłuż owiązania. Wyczuła coś drobnego, karteczkę.
Rozchyliła zgięte rogi i bez najmniejszego oporu zaczęła czytać:
„Nie wychoć z lasu. Lucie ropią na ciebie półapkę. Chcą cie wykórzyć z lasu”.
Jakże irytujące i przeurocze błędy mógł postawić tutaj autor listu. Jednak nieważne była poprawność języka a treść tekstu. Do kogo skierowane były te słowa?