Adrien stał przysłuchując się tej dość niecodziennej dla niego wymianie zdań. Słuchając uważnie, starał się wyłapać coś interesującego. Nie bardzo miał ochotę wplątywać się w zatargi między władzą a piratami i kończyć na stryczku czy też z lochu, z którego i tak by nawiał... Ale to było teraz nie ważne, ważne było zabranie reszty swojego zwierzyńca i odjazd do domu.
-Psst, zamierzasz go wydać? - zapytał szczur wchodząc mu na ramię z chytrą minką.
-Nie... ihihi, niech sssobie jeszcze troszeczkę pożyje... Nic nam do tego, Aurum - odpowiedział grabarz po chwili namysłu, jakby samemu się zastanawiając nad tym, czy wydać młodego pirata w ręce straży, czy też pozwolić mu odejść w spokoju.
-Szkoda, mogłoby być ciekawie... Wiesz, nudno u nas ostatnio, panie Crevan... - męczył zwierzak, chcąc przekonać pana do zmiany zdania. Niestety, jedyne co wskórał to to, że Adrien po prostu... porządnie mu przywalił w ten jego głupi, biały łebek i schował lekko otumanione zwierzątko do kieszeni, mrucząc pod nosem jakieś słowa brzmiące trochę jak "głupi szkodnik" czy "nic nie warty darmozjad".
-Ihihi...Cóż, życzę więc, aby wiatry pomyślnie wiały w żagle. - Uśmiechnął się nieco złośliwie biorąc pod uwagę liniowiec stojący niedaleko statku Aldreda. Coś Adrienowi mówiło, że pirat daleko nie popłynie a wróżba grabarza spełni się szybciej niż oboje przewidywali... Dlatego właśnie lubił swoje życie. Może i czasem ścigał go jakiś świętoszkowaty anioł, ale po za tym... Było lepiej niż na morzu, to na pewno można było powiedzieć biorąc pod uwagę okoliczności. Na morzu nie ma gdzie się ukryć, gdzie uciekać, gdzie... przetrwać.
Adrien gwizdnął głośno i zza budynku obok dało się słyszeć głośne przekleństwo stajennego i świst bata a następnie tętent końskich kopyt na bruku, przerywany krzykiem cofających się ludzi. Wielki, czarny koń o długiej i białej jak mleko grzywie z zaplecionym w niej cienkim warkoczykiem i ślepy na jedno oko w pełnym pędzie biegł wprost na Adriena, jednak ten nie zamierzał się ruszać z miejsca, bowiem doskonale wiedział, że zwierzak go nie staranuje i nie przewróci. Istotnie, zwolnił nieco przed grabarzem dając mu szansę wskoczenia na niego co ten oczywiście uczynił bez zbędnego marudzenia. Zapewne Aldred nie spodziewał się, że białowłosy będzie w stanie wskoczyć na konia bez większego wysiłku, ale prawda była taka, że pan i koń wyczuwali instynktownie co zrobi ten drugi i umieli się zgrać. Ot, cała tajemnica. Wierzchowiec złośliwie stanął dęba prawie zwalając z siebie wciąż uśmiechniętego pana i niemalże sprawiając, że ten zgubił po drodze kapelusz. Po kilku sekundach sam się uspokoił i tylko mruczał coś o traktowaniu go tylko jako zwykłą szkapę i niechęci do Adriena i szczura siedzącego mu w jednej z kieszonek przy siodle. Gryzoń natychmiast wychylił łebek patrząc na Upadłego jak na swoje wybawienie i od razu wchodząc do jego szaty.
- Już myślałem, że nigdy po nas nie przyjdziesz i zostanę z tym koniem na zawsze... Jak dobrze, że szczury nie mogą rzygać... - Odetchnął z ulgą dołączając do brata i zamykając paszczkę na widok miny Upadłego. Nie miał nastroju do wygłupów. Koń niespokojnie dreptał w miejscu nie pozwalając się zebrać, co chwilę parskając i próbując stanąć dęba.
- Szerokiego morza, Aldredzie! - Zasalutował mu i ścisnął piętami boki konia, zmuszając go do ruszenia tego leniwego zadka jak najdalej stąd. Jedynym wspomnienie, jakie po sobie pozostawił, był głośny śmiech podstarzałego szaleńca trzęsący szybami w oknach kiedy wyjeżdżał z portu po drodze zahaczając jeszcze o stajnię, w której uprzednio zostawił konia i wciskając w rękę stajennego jedną złotą monetę. Grabarz natychmiast zniknął w tłumie.
Ciąg dalszy: Adrien