Re: [Księstwo Karnstein] Przystanek w podróży.
: Sob Kwi 12, 2014 8:14 pm
Chlew tętnił życiem, zewsząd dobiegał gwar rozmów rozbawionych biesiadników, stukot i brzęk kufli, kielonów, pucharów i szklanic rozlegał się het, daleko poza obrębem lokalu. Dzień jak co dzień, żyć, nie umierać!
Tymczasem Medard, znudzony oczekiwaniem na Rish, która raczej nie miała ochoty wracać, przejął proponowany mu dzban wina. Wychylił go jednym haustem i pożegnawszy karczmarza, udał się w kierunku wyjścia.
Po rozróbie centaurów nie było już praktycznie żadnych śladów - gdzieniegdzie walały się rozbite fragmenty szklanych kloszy latarni, jakieś papierki czy elementy wykonane z metalu. Poza kilkoma plamami krwi tu i tam - po najeźdźcach nie było już śladu. Służby porządkowe chybcikiem uprzątnęły zalegające truchła, by zaraz potem spalić je w piecach.
Hodor, nasyłając centaurzych ordyńców nie tylko na Chlew, ale także w kila innych miejsc, złamał umowę pomiędzy Demarą a Karnsteinem, więc żadne dyplomatyczne zabiegi w grę nie wchodziły. Siły zbrojne księstwa stacjonowały już w trzech staniach w pobliżu marchii rodu von Hodor. Kruki z rozkazami ataku właśnie wylatywały, by po krótkim czasie dotrzeć do miejsca przeznaczenia.
Med porozmawiał chwilę z dowódcą wielbłądziej jazdy, pogratulował mu sprawnie przeprowadzonej akcji prewencyjno-pacyfikacyjnej, pożegnał i udał się przed gmach Chlewa, gdzie dreptał jego wierzchowiec.
Migusiem wskoczył na wielbłąda i pogalopował w kierunku granicy z Demarą, do której ściągały coraz to liczniejsze wojska Księstwa.
Szpiedzy donieśli, iż Wielki Chan wyprawił się na tę samą marchię graniczną trzy dni temu., a większość sił Hodorowych zajęta jest walką z koniokształtnymi. Tylko kiep nie wykorzystuje dobrych znaków i zbiegów okoliczności - pierwsze oddziały Karnsteinu przekroczyły granicę z marchią. Więcej nikt nie ośmieli się działać w sposób, jaki zazwyczaj był domeną margrabiów von Hodor.
Ciąg dalszy: Medard
Tymczasem Medard, znudzony oczekiwaniem na Rish, która raczej nie miała ochoty wracać, przejął proponowany mu dzban wina. Wychylił go jednym haustem i pożegnawszy karczmarza, udał się w kierunku wyjścia.
Po rozróbie centaurów nie było już praktycznie żadnych śladów - gdzieniegdzie walały się rozbite fragmenty szklanych kloszy latarni, jakieś papierki czy elementy wykonane z metalu. Poza kilkoma plamami krwi tu i tam - po najeźdźcach nie było już śladu. Służby porządkowe chybcikiem uprzątnęły zalegające truchła, by zaraz potem spalić je w piecach.
Hodor, nasyłając centaurzych ordyńców nie tylko na Chlew, ale także w kila innych miejsc, złamał umowę pomiędzy Demarą a Karnsteinem, więc żadne dyplomatyczne zabiegi w grę nie wchodziły. Siły zbrojne księstwa stacjonowały już w trzech staniach w pobliżu marchii rodu von Hodor. Kruki z rozkazami ataku właśnie wylatywały, by po krótkim czasie dotrzeć do miejsca przeznaczenia.
Med porozmawiał chwilę z dowódcą wielbłądziej jazdy, pogratulował mu sprawnie przeprowadzonej akcji prewencyjno-pacyfikacyjnej, pożegnał i udał się przed gmach Chlewa, gdzie dreptał jego wierzchowiec.
Migusiem wskoczył na wielbłąda i pogalopował w kierunku granicy z Demarą, do której ściągały coraz to liczniejsze wojska Księstwa.
Szpiedzy donieśli, iż Wielki Chan wyprawił się na tę samą marchię graniczną trzy dni temu., a większość sił Hodorowych zajęta jest walką z koniokształtnymi. Tylko kiep nie wykorzystuje dobrych znaków i zbiegów okoliczności - pierwsze oddziały Karnsteinu przekroczyły granicę z marchią. Więcej nikt nie ośmieli się działać w sposób, jaki zazwyczaj był domeną margrabiów von Hodor.
Ciąg dalszy: Medard