Re: [Zachodnie zbocza doliny] Przeznaczony przypadek
: Nie Lut 24, 2013 6:39 pm
Gdyby Mantus mógł działać wedle poprzedniego planu, po prostu napuściłby na licha duchy głodu, bardzo niebezpieczna to rzecz dla maga cienia gdyż jakiekolwiek osłabienie skutkowało, że owe istoty rzucały się na przyzywającego. Po to była mu sarna, słabe stworzenie jeszcze bliżej końca niż kuglarz wykupiłoby mu czas na ich odesłanie. Lecz musiała ocaleć, śmieszne bywały sądy srebrnej reguły, życie licha za życie sarny aby pijana sprawiedliwość zasady dostała zadośćuczynienia. Ciemność przestała narastać.
Kiedy spoglądało się w ciemność ona również spoglądała w nas. Tej podstawowej zasady Mantus nauczył się już dawno podczas swej praktyki. Teraz gdy ciemność urosła do jednego poziomu, a granica pomiędzy fizyczną rzeczywistością i krainą przestała istnieć w swej pierwotnej formie, rozpłynęła się zanegowana wolą sztukmistrza. Teraz oddzielenie światów nie tylko zależało ale i było czystą kwintesencją woli Mantusa. Było tak stałe jak on. I czuł ciemność, jej nacisk na swoje jestestwo, obrazy oczyma duszy nienazwane – gdyż zbrodnia bloby nazwać dzikie, roztańczone kształty szaleństwa – a z drugiej strony fizyczność naciskała na niego chcąc odrzucić, bronić się przed upadkiem. Lecz granica jeszcze trwała.
W pierwszym szoku uderzenia kiedy przyjął na swój umysł władze zachwiał się, chwyt między palcami osłabł, kielich upadł na ziemię, woda się wylała. W następnej chwili ciemność zadrżała, wszyci mogli poczuć na ciele jak gładki po skórze, wkrada się, szepce mantrę końca. Dopiero w trzecim momencie Mantus zapanował nad tym, wyprostował się z uśmiechem. Było zimno i nieprzyjemnie. Czuł jak po drugiej stronie gromadzą się duchy i stare moce. Ręce trzymał wzdłuż tułowia. Pamiętał naukę swego mistrza. Prawda ręka – zwiąż. Lewa ręka – rozwiąż. Ty tańcz na ostrzu noża.
- Gotowe – odpowiedział beznamiętnie, w głosie znać było pogłos – jak zresztą we wszystkich dźwiękach w tym momencie. Nie przejmował się nową istotą, nie czuł zbyt dużego jej związku nad przeznaczeniem. Serce Mantusa biło powoli, zawsze się tak działo gdy stawał się granicą. Odchylenie w stronę rzeczywistości – serce pęka, w stronę cienia – staje.
- Ty jesteś lich Quaquer – nie chcial aby dalsze słowa brzmiały jako oskarżenie bo nie z kary, a dla naturalnego biegu rzeczy to czynił – i przyczyniasz się do zatrzymania przeznaczenia. Do cierpienia, wypaczenia i odbierasz najbardziej naturalne prawo światu, jego przemijanie. Więc jestem tutaj aby pomóc ci w ostatnim dziele twego żywota – stwierdził prosto, zrobił przerwę na kilka chwil. Drętwiała mu lewa ręka.
- Mogę pomóc ci zakończyć wszelakie strapienia,m bólu i nudy. Na zawsze, poza ładem piekła, nieba ale i poza błąkaniem się na granicy światów. Po to tutaj jestem, temu mnie spotkałeś i to uczynię. Jestem tylko aby ci pomóc. Lecz prawo każdej istoty brzmi aby odrzucić przeznaczenie i je złamać. W takich wypadkach – uśmiechnął się nieznacznie – również pojawiam się ja.
Ciemność napierała na ciało i duszę wszystkich istot w okolicy tych żywych i nie.
Kiedy spoglądało się w ciemność ona również spoglądała w nas. Tej podstawowej zasady Mantus nauczył się już dawno podczas swej praktyki. Teraz gdy ciemność urosła do jednego poziomu, a granica pomiędzy fizyczną rzeczywistością i krainą przestała istnieć w swej pierwotnej formie, rozpłynęła się zanegowana wolą sztukmistrza. Teraz oddzielenie światów nie tylko zależało ale i było czystą kwintesencją woli Mantusa. Było tak stałe jak on. I czuł ciemność, jej nacisk na swoje jestestwo, obrazy oczyma duszy nienazwane – gdyż zbrodnia bloby nazwać dzikie, roztańczone kształty szaleństwa – a z drugiej strony fizyczność naciskała na niego chcąc odrzucić, bronić się przed upadkiem. Lecz granica jeszcze trwała.
W pierwszym szoku uderzenia kiedy przyjął na swój umysł władze zachwiał się, chwyt między palcami osłabł, kielich upadł na ziemię, woda się wylała. W następnej chwili ciemność zadrżała, wszyci mogli poczuć na ciele jak gładki po skórze, wkrada się, szepce mantrę końca. Dopiero w trzecim momencie Mantus zapanował nad tym, wyprostował się z uśmiechem. Było zimno i nieprzyjemnie. Czuł jak po drugiej stronie gromadzą się duchy i stare moce. Ręce trzymał wzdłuż tułowia. Pamiętał naukę swego mistrza. Prawda ręka – zwiąż. Lewa ręka – rozwiąż. Ty tańcz na ostrzu noża.
- Gotowe – odpowiedział beznamiętnie, w głosie znać było pogłos – jak zresztą we wszystkich dźwiękach w tym momencie. Nie przejmował się nową istotą, nie czuł zbyt dużego jej związku nad przeznaczeniem. Serce Mantusa biło powoli, zawsze się tak działo gdy stawał się granicą. Odchylenie w stronę rzeczywistości – serce pęka, w stronę cienia – staje.
- Ty jesteś lich Quaquer – nie chcial aby dalsze słowa brzmiały jako oskarżenie bo nie z kary, a dla naturalnego biegu rzeczy to czynił – i przyczyniasz się do zatrzymania przeznaczenia. Do cierpienia, wypaczenia i odbierasz najbardziej naturalne prawo światu, jego przemijanie. Więc jestem tutaj aby pomóc ci w ostatnim dziele twego żywota – stwierdził prosto, zrobił przerwę na kilka chwil. Drętwiała mu lewa ręka.
- Mogę pomóc ci zakończyć wszelakie strapienia,m bólu i nudy. Na zawsze, poza ładem piekła, nieba ale i poza błąkaniem się na granicy światów. Po to tutaj jestem, temu mnie spotkałeś i to uczynię. Jestem tylko aby ci pomóc. Lecz prawo każdej istoty brzmi aby odrzucić przeznaczenie i je złamać. W takich wypadkach – uśmiechnął się nieznacznie – również pojawiam się ja.
Ciemność napierała na ciało i duszę wszystkich istot w okolicy tych żywych i nie.