FargothRóża bez kolców.

Miasto położone na granicy Równiny Drivii i Wschodnich Pustkowi, jedno z głównych miast środkowej Alarani, położone na szlaku handlowym, prowadzącym przez Opuszczone Królestwo aż do Wybrzeża Cienia.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Reakcja Dérigéntirha była natychmiastowa. Kiedy tylko Acila spadła, błyskawicznie wyciągnął łapę, łapiąc ją, zanim pokonała nawet ćwierć odległości między koroną drzewa, a ziemią. Następnie ostrożnie odstawił ją na ziemię, aby mogła bezpiecznie zejść z jego łapy.
- Uważaj, droga Acilo. Nie zawsze znajdzie się w pobliżu smok, aby cię uratować - powiedział ciepło.
        Nawiązanie więzów między drapieżnikami nie było kwestią jednego, szybkiego rytuału. Aby mógł się odbyć, potrzebne było zaufanie. Zaufanie, które powstawało z czasem, poprzez czyny obu stron. Uratowanie kotołaczki niewątpliwie było jednym z takowych. Kiedy ta znalazła się już bezpiecznie na stabilnym gruncie, smok spojrzał prosto w oczy Loringa. To, co zobaczył, przeraziło go. Jego osobowość jest dwojaka, przepełniona mrokiem. Co to, na Prasmoka, jest?! Zaraz... Hm, ta druga osobowość... jest utkana ze zła. Działa na Lorigna poprzez... poprzez wściekłość na... Acilę? On chce ją zabić!
- Loring! - smok już nieraz radził sobie z osobami opętanymi przez duchy, do których trzeba było dotrzeć. Ale jeszcze nigdy nie czuł czegoś tak odmiennego. - Nie słuchaj go! Nie daj mu się omotać! Nie jesteś marionetką ciemności, Loring, słyszysz mnie?!
        Jego słowa jednak niczego nie zmieniły. Czarnooki melmaro szedł naprzód, a wokół niego wirowała czarna, zła energia. Po chwili się zatrzymał, a energia przeniosła się z wymiaru magicznego do rzeczywistości materialnej, tworząc wokół Loringa pancerz czarnej energii. Smok czuł na skórze mrok emitujący z miecza, którego Aura teraz błyszczała złowrogim, mrocznym światłem.
- Loring! Nie zdołasz pokonać nienawiści nienawiścią! Zabijając Zło Złem, sam stajesz się Złem. Zła nie można zabić w ten sposób, bo odrodzi się w tobie! A wtedy niczym nie będziesz się różnić od Sług Mroku.
        Dérigéntirh rozłożył skrzydła. Znał doskonale obecne intencje melmaro, a może raczej mrocznej siły, która nim kierowała. Gotów był w każdej chwili chwycić Acilę i wznieść się w niebo, aby zabrać ją jak najdalej od przepełnionego czarną energią Loringa. Nie zamierzał pozwolić, aby zabił niewinną osobę. Coś takiego sprawiłoby, że jego umysł byłby bezbronny w walce z mroczną osobowością. Poza tym był zdecydowany chronić każdego niewinnego.
        I wtedy w głosie Dérigéntirha rozległ się głos, głos pełen mocy, jednak nie takiej, jak mroczna osobowość, która przed chwilą przejmowała władzę nad melmaro. Ten miał w sobie coś smoczego, tak dobrze znanego Dérigéntirhowi. Ciemna energia wokół Loringa zniknęła, a smok wyczuł, że mroczna osobowość także, co go uspokoiło. Loring upadł na ziemię, pogrążony we śnie, a Dérigéntirh ponownie usłyszał głos, tym razem zwrócony do niego. "Jestem panem samego siebie, a władza jest służbą, więc zaszczytem będzie dla mnie spełnić twoją prośbę, która dla mnie jest prawdziwym rozkazem." Zdołał odpowiedzieć. Nie miał wątpliwości, iż ta potężna świadomość go usłyszała, wiele razy porozumiewał się za pomocą telepatii. Energia wypełniająca okolicę zniknęła, a smok ostrożnie podniósł Loringa i spojrzał na Acilę.
- Proszę cię, wejdź na mój grzbiet. Trzeba go jak najszybciej zanieść w bezpieczne miejsce. Jeśli nie zrobisz tego dla mnie, to proszę, zrób to dla niego.
Feyla
Kroczący w Snach
Posty: 246
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Feyla »

- Nie! Nie wygrasz! Nigdy nie wygrasz! Nie uda ci się. - Kobieta krzyczała ogarnięta złością, przerażeniem i bólem. Feyla była gotowa rzucić się jej do pomocy i powstrzymać zapędy grabarza w torturowaniu nieznajomej. Bez względu na wszystko była przeciwna stosowaniu takich metod. Jeśli nic nie zrobi będzie współwinna cierpieniu i śmierci kobiety. Kowalka zamachnęła się toporem, gotowa zdzielić nim mężczyznę, nim jednak wyprowadziła cios, spojrzała w kierunku dręczonej osoby i zamarła z wrażenia.
Twarz istoty przyciskanej do ziemi przez Mortema zupełnie nie przypominała tej błagającej o pomoc kobiety. Była blada, w odcieniu niebieskawym, jej oczy świeciły niczym dwa rozgrzane kawałki metalu, a z sinych ust wyraźnie wybijały się kły. "Co to znowu za cholerstwo?".
Feyla czuła jak narasta w niej złość. Jeszcze wczoraj nie miała pojęcia o stworzeniach takich jak wampiry. Jej życie składało się z codziennej pracy, kłótniach z Nurdinem i rozwiązywaniu drobnych problemów mieszkańców wsi. I było to życie cholernie dobre. Nikt się w nim nie mordował, nie pałał wzajemną nienawiścią, bez bólu cierpienia i agresji. Kowalka stwierdziła że strasznie tęskni do takiego prostej codzienności, a przede wszystkim jest wściekła na tego człowieka, czy też kimkolwiek on jest, za to ze bez pardonu wszedł w jej świat i zmienił go nie do poznania. Z całej Alaranii ten przeklęty grabarz musiał wybrać akurat jej warsztat żeby podkuć swojego cholernego konia! Na gorące żelazo, dlaczego ktoś kto bez mrugnięcia okiem i z dziecinną łatwością potrafi zabić wampiry nie jest w stanie samemu wykonać tak prostej czynności jak przybicie podkowy. Czemuż ci wielcy i potężni nie mogą bawić sie sami na swoim podwórku, zamiast deptać życie zwyczajnych ludzi?
Kowalka była wściekła na Adriena, ale to głownie przeciw wampirom kierowała swój gniew. Złościł ją fakt ze te istoty w ogóle istniały, a do tego miały czelność zamieszkiwać okolicę Fargoth i mieszać swoje przeklęte palce w sprawy które w ogóle nie powinny ich dotyczyć.
- Czekaj! Poddaję się! Litości. Błagam. - Wampirzyca w końcu uległa przegrywając walkę z bólem i z świadomością jak blisko jest śmierci. - Przestań. Zrobię co zechcesz. Będę ci służyła.
- Pokaż mi. - Feyla zwróciła się do Adriena. - Pokaż mi jak się zabija te wampiry. Musze wiedzieć.
Acila
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Acila »

Spadała. Nie była już polną myszką tulącą się z strachu przed sokołem, była teraz ofiarą pochwyconą w szpony napastnika. Przez moment Acili wydawało się ze to całe opowiadanie o zaciskaniu więzi to tylko smoczy fortel mający na celu pochwycenie jej i pożarcie. Bestia jednak nie miała ochoty na posiłek w postaci kotołaczki. Zamiast tego smok postawił ją ostrożnie wprost przed rycerzem. Czyżby to miałaby część całej ceremonii? Sprawdzenie wzajemnego zaufania? Jeśli tak to ona ten test oblała. Z planowanej powagi i elegancji jaką Acila chciała zachować także nic nie zostało. Wszystko legło w gruzach wraz z jej upadkiem z drzewa. Czy w ogóle smok będzie zainteresowany zawarciem sojuszu z taką niezdarą? W każdym razie obiecała sobie że będzie słuchać i postępować według wskazówek gada, więc na razie nie protestowała.
Dziewczyna przyjrzała się Loringowi. Rycerz wyglądał niby tak jak wcześniej tyle że nagle przybyło mu z pięćdziesiąt lat. Włosy posiwiały, oczy podpuchnięte, twarz przemęczona i bez energii do życia. Acila usiłowała zajrzeć mężczyźnie pod powieki i do gardła. Przyłożyła tez uszy do jego klatki piersiowej. Nie wyczuwała nic co mogłoby sygnalizować chorobę. Postarzał się, a ona nie wiedziała jaka jest tego przyczyna. W pewnej chwili Loring zachwiał sie nie mogąc samemu ustać, po czym zwalił sie prosto w ramiona Acili. Kotołaczka czuła jakby nagle przycisnęła ją góra mięsni. Musiała cofnąć sie trzy kroki by nie upaść na ziemię wraz z rycerzem. Zdecydowanie coś było nie tak.
Już samo podtrzymywanie Loringa w postaci pionowej było dla Acili niezwykłym wyzwaniem. Wsadzenie go na smoczy kark i przygotowanie do lotu według wskazówek bestii, wyczerpało całkowicie kotołaczkę. Gdy tylko udało jej sie wsunąć rycerza na grzbiet smoka, padła z wysiłku na ziemię.
- Acila nie da rady. - Zwróciła się do Dérigéntirha - Nie chodzi jej o lot. To może zrobić. Ale nie utrzyma rycerza tak by ten nie upadł. Sama nawet nie wiem czego miałaby sie chwycić. - Stwierdziła dysząc ciężko. Leżała teraz na plecach z rozłożonymi rękoma niczym do lotu. - Przepraszam ale ja jestem na to za słaba.
Awatar użytkownika
Adrien
Szukający Snów
Posty: 168
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Adrien »

Mortem ani myślał zejść z piersi wampirzycy, mało tego, patrzył na swojego pana z miną: "No pozwól mi ją zabić". Czasem mężczyznie zdawało się, że ten czarny koń ma mentalność psa- wierny i posłuszny, choć nad wyraz złośliwy i inteligentny.
Życie Grabarza, tak samo jak i profesja, były dla niego nadzwyczaj ciekawe i zabawne, więc nie mógł i teraz się skarżyć. Pewnie, wolałby teraz kończyć jakieś szkice czy spać w swoim olbrzymim łożu, ale teraz też nie było źle. "Nie jestem jedynym grabarzem w mieście, poradzą sobie." Nie mieli innego wyboru. Ale...musiał przyznać, że brakuje mu zapachu estrów, świeżego drewna i ognia w kominku. Taka wyprawa była miłą odmianą po spędzeniu większości życia na ziemi w mieście. Rzadko z niego wyjeżdżał, raz w miesiącu osobiście jeździł po drewno do lasu i... to było tyle. Cały czas siedział w zakładzie lub na cmentarzu. Był wdzięczny Feyli, że dał się wciągnąć w tę wyprawę.
-Wyjaśnijmy sssobie jedno, młoda damo-zaczął Adrien kierując wzrok na kowalkę - jessstem grabarzem, nie mordercą, nie lubię zabijać na zawołanie i nie possstrzegaj mnie taak... Jego głos, postawa, aparycja i uśmiech sugerowały zdecydowanie co innego, ale "nie oceniaj książki po okładce" -Ale wampiry... Zamyslił się nieco wpatrując w kobietę -wampiry zabija sssię o tak -Błysnęła klinga miecza i głowa przerażonej wampirzycy potoczyła się po trawie jak piłeczka, a niczym niewzruszony białowłosy schował miecz do pochwy tak, jakby nic się nie stało. -Odetniesz takiemu głowę i nie wssstanie... Zachichotał cicho patrząc jak wyraźnie zawiedziony koń podnosi się z resztek wroga i ostentacyjnie się obraża.
Nie czuł się z tym źle, zabił bo nie miał wyboru i już. Nie miał serca i sumienia, nie liczyło się dla niego nic prócz własnego bezpieczeństwa. -Możemy ruszać dalej? Zapytał i nie czekając na odpowiedź wziął ogiera za uzdę, ale...ten ani drgnął. -No ty chyba kpisz...mruknął Upadły pod nosem zdając sobie sprawę, że zwierzak za nic nie da się ruszyć z miejsca. -No to mamy problem...Nie mógł się powstrzymać od chichotu nad absurdem tej sytuacji. Koń rozkazywał panu..
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Głośny i wesoły świergot ptaszków sprawiał, że usta mimowolnie wykrzywiały się w uśmiechu. W dodatku to powietrze… Świeże, chłodne, delikatnie owiewające twarz, jak za dotknięciem życiodajnej różdżki. Loring przekręcił się na drugi bok, a później otworzył oczy i rozejrzał się uważnie. Ostatnimi wydarzeniami jakie pamiętał, były rzucenie się za kotołaczką w wodny nurt, uratowanie jej sprzed paszczy wodospadu, pojawienie się smoka i… I te głosy… Dojmujący mrok, diabelna energia otaczająca jego ciało, a później słowa potężnej istoty. Prastara mądrość, moc o jakiej nigdy nie słyszał, jakiej nigdy nie czuł. To jak zareagowało jego serce… To zaufanie, ta radość, ta miłość, ta potrzeba wyżalenia się... Tylko czy to było prawdziwe?
- Gdzie ja jestem…? - Gotlandczyk wstał, lecz i ta czynność go zdziwiła. Nie miał z tym żadnego problemu, a jego włosy… Jego włosy znów były złote, błyszczące i nienaruszone. Jednakże po brzegu rzeki, Acilli i Darze również nie było żadnego śladu. Melmaro znajdował się na olbrzymiej, skąpanej otulającymi promieniami słońca, polanie z niedaleko położonym jeziorkiem. Po jego prawej stronie miejsce miały drzewa, które najwidoczniej tworzyły las, i to one były siedliskiem całego ptactwa. W wielu miejscach trawy były bardzo wysokie, sięgały wojownikowi nawet do pasa, jednak wszystkie kładły się pod naporem delikatnego wietrzyku nadającego wszystkiemu świeżość.
- Loring? Loring? Oh, Loring! – mężczyzna usłyszał w oddali jak ktoś go woła, jednak nie odwrócił się, a stanął jak sparaliżowany. „Ten… Ten głos…” Złotowłosy wszędzie by go rozpoznał, ten głos w którym zawsze słychać było wibracje radości, młodzieńczy zapał, wiara w to, że można zdziałać wszystko, co można było interpretować również jako młodzieńczą głupotę. Melmaro ostrożnie odwrócił się w stronę źródła dźwięku, jakby bojąc się tego co ujrzy.
Od strony lasu biegł ku niemu człowiek, mężczyzna, na oko kilka lat od niego młodszy. Jego czarne włosy związane były w średniej długości kitkę, która latała przy każdym kolejnym kroku osobnika. Już z daleka dostrzec można było szeroki uśmiech rozjaśniający jego twarz. „P… Przecież to…”
- I… Imi?! – krzyknął Gotlandczyk mimo wolnie ruszając powoli w stronę nadciągającej osoby. – Imi, to ty?!
- Loring, tak się cieszę, że cię widzę! – dopiero po tych słowach coś pękło w wojowniku i on sam ruszył biegiem. Nie zastanawiał się nawet nad absurdalnością zaistniałej sytuacji, tego, że nagle znalazł się na jakiejś mistycznej polanie, w dodatku z bratem który nie żyje i którego – chcąc, nie chcąc – zamierzał pomścić. Nawet nie zauważył, że nie ma zbroi oraz miecza, tylko błękitną tunikę, identyczną zresztą jak Imimur. Umysł wojownika nie zarejestrował faktu, że biegnąc nie męczył się, a oddychał wciąż tak, jakby nic nie zrobił.
Bracia spotkali się w połowie drogi, padając sobie w ramiona i przewracając się na trawę, przy okazji siłując się ze sobą i tarzając po ziemi, jak za starych czasów. Już zapomnieli o tym, że są ponad dwa razy starsi niż wtedy, kiedy pojedynki te były na porządku dziennym, ale to nic, teraz liczyło się po prostu to, że są razem, że mogą wszystko.
- Braciszku, gdzie my tak właściwie jesteśmy? – Zapytał w końcu Loring, kiedy skończyli już się ze sobą siłować i wygodnie usiedli na trawie. – Co to za miejsce?
Imimur uśmiechnął się do niego, jednak jego uśmiech był… inny. Jakby zawierał w sobie jednocześnie smutek i radość, otuchę i lekki niepokój. Czarnowłosy wstał i pomógł zrobić to bratu, po czym kiwając na zachętę głową ruszył wolno w stronę drzew, w stronę miejsca z którego przybył. Loring nie wiedział gdzie idą, lecz z całego serca ufał młodszemu rodzeństwu, nie czując w sercu niepokoju. Cały czas na jego twarzy trwał szeroki uśmiech, a on sam… On sam był po prostu szczęśliwy. W końcu miał w tej chwili wszystko o czym marzył. Jego brat żył, był bezpieczny, taki jak kiedyś, podobny do niego. I przede wszystkim byli wolni, byli naprawdę wolni. Niczym nieograniczeni, żadnymi więzami czy też obowiązkami.
Wkraczając między drzewa Loring poczuł coś miękkiego pod stopami, spoglądając w dół dostrzegł mech. Kilka minut wędrowali tak pośród pni przed siebie, Loring – cały czas rozglądający się dookoła, uważnie lustrujący otoczenie, chcąc zapamiętać każdy szczegół, oraz Imimur – patrzący przed siebie, jak gdyby otoczenie było mu już doskonale znane, a cel podróży był jedynym co go w tej chwili obchodziło. Złotowłosy nie zadawał żadnych pytań, co normalnie byłoby czystą fikcją, lecz teraz po prostu… coś w środku mówiło mu, by zachował milczenie i nie przerywał panującej wokół harmonii. Po chwili wynurzyli się z lasu, a ich oczom ukazał się marmur, pośrodku którego było zagłębienie. Imimur wprowadził brata na betonową powierzchnię i dłonią wskazał, by ten spojrzał w dół. Zaciekawiony melmaro posłuchał i podszedł bliżej, lecz od razu cofnął się jak oparzony. W środku… W środku znajdowała się otwarta trumna z ciałem Imiego. Wszystko wyglądało tak jak wtedy… Jak na pogrzebie…
Loring zszokowany rzucił jedynie spojrzenie czarnowłosemu, kiedy ten go przytulił i szepnął mu do ucha.
- Lor, ja… Ja jestem tam... Tam jest moje miejsce… - Tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, głos mężczyzny przesiąknięty był smutkiem, a – kiedy spojrzał na brata – w oczach miał łzy. – Prawdziwy ja jestem tam, a to wszystko – ręką pokazał całe otoczenie -, ja – wskazał na siebie – i ty – tym razem na blondyna – znajduje się tutaj – kończąc wypowiedź wskazał głowę Loringa.
- A… Ale jak to… - Gotlandczyk nie wiedział co powiedzieć, mimowolnie powoli odsuwał się od trumny. – To, to wszystko… Jest w mojej głowie? Co w takim bądź razie się ze mną dzieje, czy ja… Umarłem?
- Nieee, głupku… - Kąciki ust młodszego z rodzeństwa drgnęły w smutnym uśmiechu. – Twoje ciało się regeneruje, a ty po prostu śpisz… To wszystko to sen, jednak sen bardzo ważny… - Barwa głosu Imimura stała się po raz pierwszy poważna, a on sam spojrzał uważnie na twarz brata. – Nie mogę patrzeć na to co się z tobą stało… Ja, ja przepraszam za to jaki byłem. To przeze mnie trafiłeś do Klanu, przeze mnie to wszystko, nawet… Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję… Przekaż to rodzicom… Bracie, porzuć zamiary zemsty, one cię wyniszczają, wróć do domu… Ale nie do Klanu, to nie jest dom, to mrok… Wróć do rodziny…
Wszystkie te słowa wywołały w Loringu mętlik jakiego jeszcze do tej pory nigdy nie czuł. – Imi, co ty mówisz… On cię zabił… Przysięgłem nad twoim grobem, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by cię pomścić. Co masz na myśli, jaki mrok, było nam tam dobrze… Bracia o mnie dbali…
- Czas nam ucieka. – Przerwał złotowłosemu mężczyzna. – Nic nie mów Lor, tylko wysłuchaj mnie uważnie, dobrze? Nigdy, ale to NIGDY nie pozwól już omamić się mrocznej stronie zaklętej w klindze. ON już cię nie wyciągnie, nie przepędzi mordu… Zemsta jest żywicielem tego pasożyta, musisz ją wyplenić. Braciszku, nie mścij się za mnie, a przebacz.
- Co ty w ogóle mówisz, co jest z tobą? – Loring ściągnął gniewnie brwi. – Dlaczego paplasz takie bzdury?
- Sam podejmiesz decyzję. Udaj się do wszechwiedzącego, sprawdź co wskaże ci twoje serce i wypełnij twe przeznaczenie. Trzymaj się blisko smoka, on cię zaprowadzi.
Każde kolejne słowo było słabsze, mniej wyraźnie i zagłuszone. Sam Imimur również stracił na ostrości, jak gdyby się po prostu rozpływał. To samo cały otaczający ich krajobraz.
- Imi, co się dzieje?! – Krzyknął złotowłosy, jednak odpowiedział mu jedynie smutny uśmiech. – Dlaczego wszystko znika, nie odchodź! Nie odchodź, słyszysz?! Nie pozwalam ci, drugi raz mi tego nie zrobisz, zostań, zostań!
Jednak wszystko zaczęła spowijać już mgła, mgła która zagłuszyła wszystko co krzyczał melmaro, przez którą zdołały się przebić jedynie ostatnie słowa.
- Lor… Pamiętaj… Że cię kocham…
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh spojrzał na Loringa, znajdującego się na jego grzbiecie, a następnie na kotołaczkę, która wyczerpana leżała na ziemi. Zastanowił się. Hm, w ten sposób się nie uda, nie ma takiej możliwości. Cóż, wiadomym jest, że na smoku można latać na dwa sposoby. Tym przyjemniejszym oraz tym mniej. Ten przyjemny sposób to właśnie na grzbiecie, na którego użycie nie ma teraz możliwości. Pozostaje więc mniej przyjemny sposób, ale cóż... Jest trochę bardziej przerażający. Mam nadzieję, że ufa mi już na tyle, aby zgodzić się na niego.
        Smok przechylił się tak, aby Loring zsunął mu się z grzbietu prosto w wyciągniętą przez niego łapę. Wielu ludzi sądziło, że smoki w elastycznym poruszaniu się są beznadziejne. Ponoć kształt ich ciała umożliwiał im tylko najprostsze ruchy, a bardziej gimnastycznych lub dokładnych nie potrafiły wykonać. Cóż, było to kłamstwo, plotka, stereotyp, jak zwał, tak zwał. Dla smoków ich ciało było doskonałe. Zazwyczaj trenowali przez setki lat posługiwanie się nim. Dérigéntirh – przez tysiące. Bez problemu mógłby przeturlać się w bok, nogami wybić się do przodu, stanąć na jednej ręce, następnie przenieść się na drugą, obrócić się i wykonać przewrót w przód. Kolejnym mitem było to, że smocze skrzydła są niezgrabne. Wprost przeciwnie! Skrzydła pozwalały zachować równowagę w sytuacjach, w których człowiekowi pozostałby upadek. Dérigéntirh wykorzystał to teraz. Stanął na tylnych nogach, nie prostując się, lecz lekko tylko zmieniając pozycję skrzydeł. Musiał mieć wolne przednie łapy. Jedną chwycił Loringa, drugą postawił na ziemi, tuż przed Acilą.
- Mam nadzieję, że ufasz mi na tyle, aby lecieć w mojej łapie – powiedział. - Jest to nieco bardziej nieprzyjemne od lotu na grzbiecie, ale bez przesady. Nie jest aż takie złe.
        Naprawdę chciał, aby kotołaczka mu zaufała. To, co stało się z Loringiem bez wątpienia nie było rzeczą naturalną. Smok chciał jak najszybciej wrócić do kowalki oraz grabarza. Smoczy głos był pełen mocy, Dérigéntirh nie śmiał nie wypełniać jego poleceń. Melmaro musiał się znaleźć w bezpiecznym miejscu. Oprócz tego przez cały czas zastanawiał się nad sensem tych słów. Enigmatyczne oraz tajemnicze. Takie lubię. Kolejny dowód, iż to stworzenie miało coś wspólnego ze smokami.
Feyla
Kroczący w Snach
Posty: 246
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Feyla »

Pokaz Adriena co do stylu zabijania wampirów specjalnie nie zaskoczył kowalki. Już wcześniej podejrzewała że do unicestwienia tych istot wymagane jest ich spalenie lub ścięcie głowy. Feylę bardziej interesowało czy grabarza stać będzie na taki gest. Jeśli czuła się zawiedziona, to bardziej z powodu słów wypowiedzianych przez mężczyznę. Spodziewała się obszerniejszych wyjaśnień.
- Koń na rację! - Oznajmiła, spoglądając na upór Mortema. -Ja także nie zamierzam ruszać się stąd ani na jotę dopóki nie dowiem się kim naprawdę jesteś. Nie zrozum mnie źle. Oddałabym najszlachetniejszy kawałek czystego kobaltu jeśli dzięki temu miałbyś okazać się zwykłym grabarzem, ale nie jestem ślepa. Zbyt długo już przebywamy razem aby nie dało się zauważyć pewnych rzeczy. Prosty grabarz tak nie potrafi. O chociażby tego - Feyla wskazała na martwe ciało wampirzycy. - A ja nie zamierzam pakować sie w sprawy które mnie przerastają, czy takie o których nic nie wiem. Nigdy nie pchałam sie do bohaterskich czynów i nie zamierzam tego robić. Jestem szczęśliwa z życia jakie prowadzę i ono w zupełności mi wystarcza. To wszystko tutaj zdecydowanie zaczyna być dla mnie za dużo. - Przynajmniej ona wyłożyła jasno swe żale. Czego chciało uparte zwierzę Feyla nie miała pojęcia. Mortem był problemem grabarza z którym ten będzie musiał poradzić sobie sam. Ją interesowało przede wszystkim to czy jej towarzysz zamierza nakarmić ją teraz kolejną porcją bzdur, czy też potraktuje ją serio udzielając szczerej odpowiedzi. Spodziewała sie czegoś w stylu "jako grabarz mam styczność z umarlakami, dlatego tyle o nich wiem, a przy okazji jestem też doskonałym zabójcą".
- Poza tym jak mamy razem podróżować, współpracując przy rozwiązywaniu tej przeklętej sprawy, jeśli w ogóle sobie nie ufamy? Rozumiem że każdy ma prawo do zachowania swoich sekretów, ale do licha nie w sytuacji gdy przez nie naraża innych na niebezpieczeństwo! A jeśli komuś nie wierzę, to mu nie pomagam, ani sama nie przyjmuję od niego pomocy.
Acila
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Acila »

Acila odsapnęła przez chwilę regenerując siły, po czym wstała gotowa do dalszego działania. Bez względu na to jak bardzo przerażał ją smok, i czy ten poddawał ją właśnie określonemu testowi, kotołaczka nie zamierzała opuszczać Loringa. O nie! Nie pozwoli by rozdzielono ją z rycerzem. Jeśli trzeba będzie to sama zataszczy go do medyka, chociażby i tuzin razy podała pod jego ciężarem. Wprawdzie sił miała niewiele, ale w tej chwili przepełniał ją ogrom chęci by otoczyć rycerza opieką, tak wielki że przy nim nawet ten smok wydawał się małym robaczkiem. Otrzepawszy sie z kurzu i liści, zwróciła sie do potwora z niewinnym uśmiechem.
- Acila jest gotowa. Bierz mnie.
Dziewczyna nie miała pojęcia w jaki sposób smok chce dokonać tej sztuki. Wolała zresztą nie widzieć całej operacji transportu jej i rycerza. Zamknęła oczy. Po chwili poczuła jak obejmują ją szpony smoka i zaciskają sie wokół jej postaci, a potem grunt pod jej nogami gdzieś zniknął. Miała świadomość odrywania się od ziemi i unoszenia w powietrze. Kusiło ją by spojrzeć w dół, mimo tego nie zamierzała otwierać oczu. Chciała pozostać bez ruchu i rozglądania sie wokół siebie przez całą fazę lotu. Kotołaczce na niewiele to pomogło. Nienaturalna pozycja sprawiała że pozostałe zmysły szalały. Z olbrzymim wysiłkiem Acila starała się zapanować nad instynktem, który kazał jej wyrwać sie z objęć smoczych pazurów i skoczyć ku ziemi. Szarpanina poza marnym skutkiem w postaci dodatkowych zadrapań, mogłaby co najwyżej zakończyć się wątpliwym sukcesem w postaci szybkiego spadania i roztrzaskania sie o podłoże. W tej chwil Acila żałowała że nie jest na tyle ludzka by modlić sie do jakiegoś bóstwa. Wiara była teraz czymś bardzo jej potrzebnym.
Awatar użytkownika
Adrien
Szukający Snów
Posty: 168
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Adrien »

Koń był tak samo uparty jak i pan; nie ruszy się i koniec, a Adrien zdał sobie sprawę, że prędzej kaktus mu na dłoni wyrośnie niż zmusi tę chudą, czarną godzinę by ruszyła się z miejsca. "Gdyby nie ta przeklęta kotka zmusiłbym go do ruchu jabłkami...Same problemy z tą dziewczyną...Jeśli nie będzie mieć przydatnych informacji to osobiście powieszę ją na drzewie za ogon, przysięgam"
Darował sobie ciągnięcie ogiera za uzdę, to walka z wiatrakami. Teraz musiał bardziej skupić się na kowalce...I na tym, co jej odpowiedzieć, bo prawdy mówić nie chciał. -Feylo...czego oczekujesz? Że jessstem takim sssamym odmieńcem jak oni? Zapytał pokpiewającm tonem głosu, jak gdyby wcale nie ruszały go jej żale. -Ciekawość to pierwszy ssstopień do piekłaaa... Mógłby wytłumaczyć jej wszystko po kolei, pokazać nawet kim jest, ale...po co? By ulżyć jej ciekawości? By cokolwiek jej udowadniać? .-Jessstem człowiekiem, takim sssamym jak ty. Jak widać żyję na ziemi już kupę lat, nikt nie powiedział, że grabarzem byłem od zawsze, prawdaaa? Oparł się plecami o koński grzbiet i patrzył na nią nieco spode łba z uśmiechem mordercy. -Gdy byłem młody byłem płatnym zabójcą...dlatego umiem walczyć. Ssstąd mam te wszystkie blizny... Cóż, w wymyślaniu historii na zawołanie też był całkiem niezły. Wprawdzie czasem miał ochotę się komuś zwierzyć, wygadać, ale nie umiał zrobić tego teraz. Po prostu bał się reakcji innych, reakcji kowalki.
-Zabijałem nie tylko ludzi, wampiry też się zdarzały. Elfy, mieszańce...różne rzeczy. A potem sssię zessstarzałem. Nie miałem już tyle werwy i nie nadawałem sssię do tej roboty. Zossstałem grabarzem. Teraz rozumiesz? Skończył, nic więcej od niego nie wydusi choćby nie wiem co. "Bajeczka może i średnia, ale nie mam wyboru...Ugh...nie znoszę kłamać..." Wiedział, że jeśli prawda o jego pochodzeniu się wyda będzie przegrany na całej pozycji, ba, kowalka będzie mieć pełne prawo by przywalić mu młotem w ren biały łeb. Cały czas bacznie śledził jej ruchy uważnie lustrując ją chłodnym spojrzeniem. "Będę się coraz bardziej motał w sieć kłamstw, którą sam utkałem...Nic tu po mnie, czas się wynosić, i to czym prędzej..." Zazdrośnie strzegł swoichg małych tajemnic przed światem zewnętrznym i tak miało zostać.
Miał kolejny dylemat-dojechać teraz, znaleźć główny trskt i wrócić do domu czy zostać tutaj? Jedna z trudniejszych decyzji..."No dalej, tchórzu, wiej! No co ty tutaj jeszcze robisz, co? Obojętny jest ci los tych ludzi, nie? Wziąłeś ich pod swoje skrzydła i teraz porzucasz!" Odezwał się cichy głos w jego głowie. I niestety, ale miał rację.
-Coś jeszcze, czy będziemy tutaj tak ssstać, madame? Zapytał patrząc na Fey i znów próbując zmusić konia do ruchu. -Nic z tego Crevan, albo gadasz prawdę albo nie ruszę się stąd na krok. -Wyjaśnił koń i ostentacyjnie usiadł na swoim czarnym zadku z miną: "No i co mi zrobisz?"
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Loring pogrążony był w wydarzeniach dziejących się w jego głowie, skupiony umysłem i duchem na mentalnych znakach, sygnałach i rzeczach, układających się w historie zwane snami. Nawet nie poczuł, że najpierw ląduje na grzbiecie smoka, a później w jego łapie. Ciało melmaro zatraciło zdolność reagowania na bodźce zewnętrzne, znieczulając całkowicie Gotlandczyka, a jego jedynym rzeczywistym strażnikiem wydawał się być miecz. No, i smok oczywiście…
Od utraty przytomności, po końcowe umiejscowienie go i wzbicie się w powietrze, melmaro pochłonięty był swym snem. Snem będącym czymś pomiędzy „na jawie”, a „świadomym”, zawierającym ważne dla mężczyzny słowa i gesty. Spotkanie brata, jego osobista prośba, słowa, wszystko to miało na celu postawienie dużego kroku ku temu, by złotowłosy pogodził się w końcu ze śmiercią brata, porzucił zamiary zemsty oraz wrócił do domu, lecz nie klanu, a tego rodzinnego. Sam sen nie należał do najzwyklejszych, był zbyt realistyczny, a czas w nim ukazany był identyczny z czasem prawdziwego świata, co miało efekt taki, że dopiero w chwili zakończenia snu blondyn odzyska przytomność. Coś takiego… Czyżby nad snem pieczę sprawował pradawny, zsyłając go na wojownika i próbując odmienić jego jestestwo? Najpewniej… Aczkolwiek namacalne było jedynie to, że już w chwili startu w podniebne przestworza co któryś kosmyk zaczynał nabierać dawnych barw, rozkwitać złotem i odzyskiwać biel. Gdyby ktokolwiek w tym czasie dobył Yogoturamy, zauważyłby, że ostrze iskrzy się rażąco złotym światłem, jak gdyby przekazując je Loringowi…
Wydarzenia w głowie człowieka nie przekładały się na zewnątrz, tj. miejsca nie miały żadne bodźce, niekontrolowanie ruchy czy drgania, jak gdyby na blondyna założona była specjalna klatka o konkretnym zadaniu – unieruchomieniu całkowitym. Jedynym wyjętym spod tego aspektu zjawiskiem był moment w którym Loring zauważył trumnę i spoczywającego w niej Imimura, a później zaczął z nim rozmawiać – spod zamkniętej, lewej powieki mężczyzny, wypłynęła jedna łza, która podróżując po policzku dotarła wreszcie do celu swej wędrówki i spadła w nieznane. Cała ta sytuacja odbywała się w takim momencie, że ani smok, ani Acilla tego nie dostrzegli. Nie mogli tego dostrzec…
- Imi, co się dzieje?! – Krzyknął złotowłosy, jednak odpowiedział mu jedynie smutny uśmiech. – Dlaczego wszystko znika, nie odchodź! Nie odchodź, słyszysz?! Nie pozwalam ci, drugi raz mi tego nie zrobisz, zostań, zostań!
Jednak wszystko zaczęła spowijać już mgła, mgła która zagłuszyła wszystko co krzyczał melmaro, przez którą zdołały się przebić jedynie ostatnie słowa.
- Lor… Pamiętaj… Że cię kocham…

Twarz Gotlandczyka cały czas wyglądała niczym niewinna, kamienna maska. Nikt kto by w nią spojrzał, a nawet poświęcił jej więcej czasu, studiując ją wnikliwie, nie odkryłby, co się za nią działo, co działo się w środku tej istoty, w jej głowie, jej sercu, w jej duszy.
Nie wiadomo czy prasmok stworzył sen tak jak to zrobił, czy był to efekt uboczny, czy może przypadek, to jest mniej ważne. W każdym bądź razie sen skończył się akurat wtedy, kiedy Dar wylądował i odstawił spokojnie Loringa. Sen się skończył, a co za tym szło – wojownik się obudził… Nie dało się nie zauważyć, że włosy człowieka były już takie jak dawniej, a ten wydawał się nie czuć głodu, jak gdyby został nakarmiony i od nowa powołany do życia.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh bardzo się ucieszył z tego, że Acila zgodziła się podróżować w jego łapie. Rzadko jaki człowiek zgodziłby się na coś takiego. Wygląda na to, że jednak uda mi się zdobyć jej zaufanie. Cieszy mnie to. Przyjaciół nigdy za wiele. Zwłaszcza, jeżeli się żyje tyle, ile ja. Smok chwycił kotołaczkę, po czym przeniósł obydwie łapy pod klatkę piersiową, tak, aby nie przeszkadzały mu w starcie. Cofnął się nieco, po czym zaczął biec, wbijając się w powietrze, kiedy nabrał odpowiedni impet.
        Wiatr był wyjątkowo słaby, toteż smok z łatwizną dostał się na odpowiednią wysokość, po czym zaczął wypatrywać stamtąd kowalki oraz grabarza, chcąc jak najszybciej się do nich dostać. Nie zajęło mu to zbyt dużo czasu, gdyż ta dwójka nie oddaliła się nazbyt daleko od miejsca, w którym się rozstali. Skierował się w tamtą stronę, całym ciałem zmieniając kierunek lotu. Następnie zaczął go zniżać, leciał pod takim kontem, aby znaleźć się na odpowiedniej wysokości w odpowiednim momencie.
        Skrzydła przeczesywały prądy powietrzne, używając ich jako dodatkowego przyspieszenia, ogon służący za ster nadawał ciału odpowiedni kierunek lotu, a gładkie łuski - aerodynamiczną powierzchnię. Dérigéntirh doskonale potrafił latać, w końcu robił to już od blisko dwóch tysięcy lat. Niebo nie miało przed nim żadnych tajemnic. Potrafił wyczuć nawet najmniejszą zmianę w ruchach powietrza i perfekcyjnie ją odczytać. Dlatego nie dał się zaskoczyć przeciwnikowi.
        Najpierw usłyszał oddalony odgłos skrzydeł, dobiegający z góry. Potem, po ułamku sekundy, poczuł na łuskach nacisk mas powietrza, których struktura została zmieniona przez wysoką temperaturę, wyraźnie odczuwalną w samym powietrzu. Fakty skojarzył w mgnieniu oka. Przekręcił ciało w taki sposób, że ogień przeleciał obok niego, trafiając w gęstwinę lasu nieopodal grabarza i kowalki, w ułamku sekundy wzniecając pożar. Dérigéntirh zauważył kątem oka czarny cień lecący nad nim, zbliżający się z każdą chwilą. Niech to! Przyspieszył lot, osiągając maksymalną prędkość, jaką mogło wytrzymać jego ciało. Wylądował przy kowalce oraz grabarzu, pośpiesznie odstawiając Loringa i Acilę. Następnie bez ociągania z powrotem wzbił się w powietrze, zanim dosięgnął go kolejny ognisty pocisk wystrzelony przez czarnego smoka. Miejsce, w którym znajdował się przed chwilą, stanęło w ogniu. Z tego lasu dużo może nie zostać.
        Dérigéntirh nie miał pojęcia, skąd wziął się nad Fargoth inny smok oraz dlaczego atakuje właśnie jego. Ale to na razie nie miało najmniejszego chociażby znaczenia. Teraz należało zadbać o własne życie. Złoty smok wzleciał na wysokość, na której znajdował się czarny, zręcznie unikając ognia, ciągle wystrzelanego przez tamtego. Ten próbował się wznieść, aby z powrotem zyskać przewagę wysokości, ale nie miał szans. Nie w starciu z Dérigéntirhem. Złoty smok był zdecydowanie szybszy od czarnego, widać to było na pierwszy rzut oka. Dérigéntirh szybko obrzucił przeciwnika badawczym spojrzeniem. Hm, młody jest. Nie więcej, niż pięć, sześć wieków. Nie może się ze mną równać umiejętnościami, ale najpewniej ma w sobie ten młodzieńczy ogień, który płonie do pierwszego tysiaka. A on zazwyczaj daje zdecydowanie więcej siły. Zobaczymy, co wygra: doświadczenie, czy młodość.
- Czego tu szukasz, pisklaku? (Ihryn moglak thur nalog, tiskartir?) - spytał się w Smoczej Mowie, oczekując reakcji przeciwnika, z której mógłby wyczytać co nieco z jego charakteru.
        Ten zaatakował, co upewniło Dérigéntirha w przekonaniu, iż ma do czynienia z bardzo młodym osobnikiem. Starszy nie dałby się tak łatwo sprowokować, starałby się zyskać przewagę za pomocą słów. Zręcznie uniknął kolejnej fali ognia, a także ciosu pazurami, wymierzonego przez wroga. Następnie wykonał spiralę w powietrzu, znajdując się za plecami młodzika, zanim ten zdołał się obrócić. Zalał go płomieniem złocistego ognia, którego młody smok nie mógł w żaden sposób uniknąć.
        W powietrzu rozległ się ryk czarnego smoka, który niósł się najpewniej na kilka mil. Zwierzęta w lesie pochowały się, przerażone walką dwóch śmiercionośnych drapieżników. Dérigéntirh poszedł za ciosem. Czarny smok odwrócił się, po czym zaszarżował na niego. Złoty smok zaczekał, aż napastnik się zbliży. Następnie w ostatniej chwili wykonał beczkę w powietrzu, tnąc brzuch przeciwnika ostrymi jak brzytwa pazurami. Łuski na brzuchu zawsze były słabsze, więc czarny smok musiał odczuć cios. Dérigéntirh chciał się oddalić, lecz tym razem nie docenił młodego smoka. Ten przypadł do niego, chwytając go w łapy i tnąc wściekle pazurami. Dérigéntirh nie pozostał mu dłużny. Dwa smoki złączone w bitewnym szale zmagały się w uścisku, drapiąc się pazurami, ziejąc ogniem oraz kąsając ostrymi jak brzytwa zębami.
Feyla
Kroczący w Snach
Posty: 246
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Kupiec
Kontakt:

Post autor: Feyla »

Opowieść o płatnym zabójcy który niespodziewanie poczuł w sobie powołanie do pracy jako grabarz była przeraźliwie słaba. Feyla nie potrafiła wyobrazić sobie mordercy który zakopując zwłoki swojej ofiary nagle odkrywa w sobie pasję i sens życia. "Naprawdę mogłeś się chłopie bardziej postarać". Pomijając już fakt żenującego tłumaczenia, mężczyzna nawet nie raczył udzielić odpowiedzi na pytanie czemuż to wampiry ścigają właśnie grabarza i na jakie niebezpieczeństwa będzie jeszcze narażona w jego towarzystwie.
- Wybacz, ale twoja historia trzyma sie całości niczym stary gwóźdź w spróchniałej desce. - Zakomunikowała Adrienowi. Nie miała ochoty dalej rozmawiać z rzekomym grabarzem. Postanowiła rozstać sie z nim gdy tylko wyjaśni sprawę z kotołaczką. Pozostało jedynie rozsiąść się wygodnie i czekać na smoka. O ile ten ostatni w ogóle wróci.
Feyla z zadowoleniem spoglądała na wysiłki Adriena przy próbie ruszenia z miejsca swojego konia. Szykowała właśnie uszczypliwą uwagę na ten temat gdy usłyszała przeraźliwy krzyk dochodzący z nieba, a potem las wokół niej objęły płomienie.
- No nie. Czy dziś wszystko co żywe postawiło sobie za cel utrudniać mi życie? - Przez setki lat w Fargoth nie było smoka, a ona miała aż dwa, w dodatku oba usiłowały spalić ją żywcem.
Feyla nie bała się ognia. To był jej żywioł. Pracowała z nim na co dzień. Wiedziała czego się po nim spodziewać i jak powinna sie zachować. Ucieczka na główny trakt niewiele jej pomoże. Nie wygra wyścigu z płomieniami chyba że wcześniej ukradnie grabarzowi konie. To rzeka była w tej chwili jej najpewniejszym ratunkiem. Wędrowali wzdłuż jej koryta od jakiegoś czasu, dzięki czemu kowalka zdobyła kluczowe dla siebie informację. Zmienny prąd wody wnikał przede wszystkim z nierównego ukształtowania koryta rzeki. Zwalniał w miejscach gdy te było szerokie i przyspieszał w miejscach gdzie oba brzegi zbliżały się do siebie. Feyla pamiętała najbliższe miejsce gdzie koryto rzeki było węższe od rosnących w lesie drzew. Ścinając takie drzewo uzyska bezpieczne przejście na drugą stronę rzeki z dala od szalejącego żywiołu.
Kowalka zbierała się właśnie do wymarszu gdy dostrzegła lądującego smoka wraz z Acilą i rycerzem. Bestia zostawiła swój ładunek i niemal natychmiast powróciła do walki, "Tak, jasne, nic się nie martw. My się nimi zajmiemy. To miło że dołożyłeś nam na plecy dodatkowego kłopotu." Feyla przede wszystkim zamierzała ratować Acilę. To kotołaczka mogła posiadać cenne dla niej informację, a poza tym rycerz był na tyle rozgarnięty by radzić sobie sam. Chwyciła dziewczynę za rękę nakazując jej podążać za sobą. Ku zdziwieniu Feyli, Acila stawiała zaciekły opór. Zapierała się i drapała krzycząc że nigdzie nie pójdzie jeśli ona nie zabierze z sobą Loringa. "Do cholery ta małą jest tak przydatna jak drzazga w oku". Dopiero teraz kowalka zdała sobie sprawę ze rycerz nie jest w stanie się poruszać.
- Dobra uspokój się. Ja zabieram Loringa, a ty bierzesz część mojego ekwipunku i uciekamy stąd. Zgoda!?
- Acila pójdzie. - Kotołaczka wreszcie przestała walczyć i mogły ruszać. Kowalka kazała jej zawczasu obwinąć twarz mokrą chustą. Sama uczyniła podobnie chcą uniknąć wdychania cuchnących oparów. Przerzuciła sobie mężczyznę przez plecy. Był ciężki, ale nie z takimi ładunkami dawała sobie wcześniej radę. Nieznacznie tylko ich opóźni. To wszystko. Feyla ruszyła przed siebie co jakiś czas oglądając sie czy Acila nie traci jej z oczu. Nawet niosąc Loringa posuwała sie szybciej niż kotołaczka, która zmęczona wcześniejszą walką z wodą oraz dźwiganiem rycerza była krańcowo wyczerpana. Do tego Feyla zupełnie nieświadomie obciążyła ją nadmiernym ładunkiem.
W końcu obie dotarły do miejsca gdzie kowalka mogła ściąć drzewo i wykonać kładkę przez rzekę. Las wokół płonął. Smoków ani grabarza nie było nigdzie widać. Acila padła na ziemie nie mając siły uczynić następnego kroku. Feyla w pośpiechu rąbała pień drzewa, zdając sobie sprawę ze będzie musiała kilkakrotnie pokonać odległość pomiędzy brzegami. Zanieść rycerza, wrócić po Acile a następnie po swoje toboły. Trudna sprawa zważywszy ze sama nie była najzdolniejsza w sztuce zachowywania równowagi.
Acila
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Acila »

Dla Acili to było szaleństwo. Najwidoczniej smok sprawdzał granicę jej odporności psychicznej, poddając ją coraz to gorszym próbą. Najpierw ta podróż w jego szponach a teraz zrzucił ją prosto w ogień, którego jej instynkt bał się równie mocno co drapieżników. A przy tym wszystkim jeszcze musiała uratować rycerza. Miała ochotę płakać z strachu. To kowalka w ostrych słowach przywołała ją do porządku przejmując dowodzenie i wydając krótkie rozkazy. Na całe szczęście Acili udało się przekonać kobietę by nie zostawiały chorego człowieka.
Biegła teraz za Feylą, potykając sie wielokrotnie, wpadając na drzewa, czy też upadając z wysiłku kolejne odcinki pokonywała na przemian raz na czworakach raz w pozycji wyprostowanej. Wprawdzie kowalka oddała jej ledwie części swojego ekwipunku, ale Acila czuła się jakby dane jej był dźwigać górę, z której co po chwila gubiła jakiś narzędzia, śruby i inne metalowe fragmenty. Cały czas miała wrażenie że biegną w niewłaściwym kierunku. Ona sama uciekałaby po prostu jak najdalej od ognia, tymczasem trasa jaką obierała kobieta sprawiała że pożoga otoczyła je zamkniętym kręgiem.
Kowalka wreszcie sie zatrzymała. Acila zatoczywszy sie z wysiłku upadła obok Loringa. Szybko sprawdziła jego stan. Rycerz oddychał, a zatem wciąż żył. Zmęczonym wzrokiem spojrzała w kierunku Feyli, która wbijała właśnie jakieś paliki bezpośrednio przy obalonym pniu.
- To po to by drzewo nie zaczęło się obracać gdy na nie wejdziemy. - Wytłumaczyła kowalka, jakby chciała dodać odwagi im obu. - Posłuchaj. Przejdziemy po pniu, a woda uchroni nas przed pożarem. Na drugim brzegu będziemy bezpieczne. - Acila spojrzała na leżący fragment drzewa. Nagle wydał jej sie niezwykle długi, straszliwie cienki, chybotliwy, a woda pod nim najeżona drapieżnymi rybami. Sama ledwo potrafiła utrzymać się na nogach, a teraz miała pokonać coś takiego?
Feyla która w swoich plecakach nosiła wszystko co jest potrzebne by stworzyć przenośną kuźnię, wyciągnęła teraz grubą linę, którą przywiązała do kolejnego drzewa, a następnie obwiązał nią siebie i rycerza.
- Ty pewnie tego nie potrzebujesz, ale wolałabym abyśmy wzajemnie sie ubezpieczały, zwłaszcza gdy mamy nieść jego. - Zwróciła się do Acili. - Jesteś gotowa?
- Yyy tak - Niepewnie odpowiedziała kotołaczka.
Kowalka ruszyła pierwsza, każąc jej czekać na brzegu i zabezpieczać ją gdy będzie niosła Loringa. Acila która i tak nie miła pojęcia co zrobić gdyby ta dwójka wpadła do wody, wykorzystywała ten czas na kilka głębszych wdechów i zebranie w sobie wystarczającej odwagi by wejść na kładkę. Kobieta posuwała się bardzo wolno. Zdecydowanie za wolno, jeśli brać pod uwagę tempo w jakim płomienie zbliżały sie do brzegu. W końcu Acila nie wytrzymała i w panice wbiegła na pień wpadając wprost na stojącą przed nią Feylę. Wprawdzie upadając kowalka zdążyła chwycić się drzewa dzięki czemu nie wpadła w zimny nurt rzeki, jednak nie mogła przy tym podtrzymywać rycerza, którego ciała znikło gdzieś pod pieniącą się w dole wodą. "Trzymaj się!"Acila zdążyła jeszcze usłyszeć głos kowalki nim poczuła szarpnięcie naprężonej liny do której przywiązany był rycerz.
Awatar użytkownika
Adrien
Szukający Snów
Posty: 168
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Adrien »

Nie miał ani siły ani ochoty wykłócać się z kowalką, miał własne zmartwienia; koń nie zamierzaał ruszyć się z miejsca choćby o centymetr badając tym samym cierpliwość pana, ale ten nie dał się mu sprowokować. Mortem gwałtownie szarpnął czarnym łbem tak, że jego pan o mało co nie zarył w ziemię. -Powiesz jej prawdę czy będziemy się tak siłować do rana?- Zwierzak bezczelnie cieszył się z upokarzania swojego pana i nie zamierzał przestawać stawiać opóru. -Szkodzi ci to czy jak?- Złośliwie dopytywał dalej ani myśląc wstać.
-To w takim razie posssiedzimy tu choćby i do jutra. Odpowiedział Grabarz zupełnie niewruszony zachowaniem ogiera, był przyzwyczajony do podobnych zagrywek."I tak lepsze to niż wylądowanie głową w stogu siana czy też tyłkiem w kałuży."- Na samo wspomnienie o tym zachichotał cicho starając się nie pokazywać kowalce, że jej gadanie nie robi na niej żadnego wrażenia."Ts, gdybym chciał komukolwiek przyznawać się do swojego pochodzenia to bym nie udawał psychicznego staruszka." Właściwie sam już nie wiedział kim jest naprawdę...
Miał nałożone na siebie dwie postaci, siebie z dziś i siebie sprzed stu lat, a obrazy przenikały się wzajemnie tworząc całość. Kim więc był naprawdę a kogo udawał? Coraz częściej odnosił wrażenie iż to dzisiejsza forma jest jego prawdziwą, tak było łatwiej. "Światło księżyca ujawnia smutek...Iluminujące chłodem rozpacz i przyszłość, które przyjaźnią się wewnątrz mojej ciemności...hah...czy to nie jest absurdalne?"
Powrót do domu mógł poczekać, teraz trwało przedstawienie. Przedstawienie, którego on sam był reżyserem, ale na swoje własne nieszczęście był też aktorem. Mortem ślepo wierzył, że intencje Upadłego są tak samo białe jak jego włosy, o jakże się mylił...Crevan był neutralny i póki co tego się trzymał. Nie znali jeszcze nawet połowy jego potęgi.
Smok, kotka, rycerz...to wszystko stało się za szybko, zdecydowanie zbyt szybko. Koń spłoszył się słysząc ryk drugiego z latających jaszczurów i mało co nie zadeptał swojego pana, który nie mając możliwości ucieczki przed ogniem mógł jedynie wskoczyć mu na grzbiet. Ah...ogień. Uwielbiał ten żywioł. Piękny, niszczycielski, potężny...Żałował, że nie mógł nauczyć się w pełni go kontrolować, ale jego aura stała by się zbyt dobrze wyczuwalna, a na to pozwolić nie mógł. Anioły zbyt łatwo by go odnalazły...Sam jednak używał magii bardzo rzadko, nie lubił tego, nie pasowało mu to do wizerunku prostego grabarza. Zazwyczaj wykorzystał ją do prostych sztuczek typu podpalanie tyłków Aniołom lub podpalanie drewna w kominku gdy był zbyt zmęczony by zrobić to samodzielnie. Dziś nie dał nawet połowy pokazu swoich możliwości i nie zamierzał tego robić.
Zasłona ognia i dymu oddzieliła Upadłego od reszty drużyny dając mu wybór- albo pojedzie sam albo ich odnajdzie. Cóż, logiczne było, że wybierze drugą opcję. Ale żywioł rozprzestrzeniał się coraz bardziej i bardziej odcinając mu kolejne drogi ucieczki, a ryki smoków nie pomagały mu w próbach skupienia się.
.. Szybko zorientował się, że został zamknięty w kręgu ognia. -Dobra, Mortem. SKACZ! Uderzył piętami w boki ogiera zmuszając go do biegu wprost w płomień. "Jeśli on zawiedzie to zginiemy..." Ale nie zawiódł, przeskoczył przeszkodę, i choć noga lekko mu się powineła biegł dalej."Nie mogli znaleźć się zbyt daleko, prawdopodobnie szli tędy...gyahahaha...zabawne jak bardzo świat może zmienić się zaledwie w kilka sekund." Nie do końca zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jak zawsze z resztą.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Loring ocknął się akurat wtedy, kiedy poczuł, że jego ciało dotyka trawy, a on sam ląduje na ziemi. Mimo to, nie otwierał oczu, po prostu nie reagował, jak gdyby był martwy czy też sparaliżowany… Zbyt bardzo zajęty był tym co się wydarzyło, by zwracać uwagę na otoczenie. Nie zareagował nawet wtedy, kiedy w powietrzu rozległy się ryki bestii, kiedy kobiety dyskutowały nad nim, oraz kiedy w końcu został podniesiony i ciągnięty, mimo, że mógłby iść o własnych siłach. W tej chwili nic nie mogło sprawić, by ożył, by zareagował, otworzył oczy, przemówił, drgnął, cokolwiek.
Ten sen… To nie było coś zwyczajnego… Imimur… Przecież ja go widziałem, on żył… To wszystko było zbyt realistyczne, zbyt prawdziwe, by być tylko ulotną marą. A może… Może to było moje marzenie? Nie, to nie wchodzi w grę. Tam miałem pełną świadomość, jak teraz, mogłem robić co tylko chciałem, a przy tym byłem wolny, niczym nie ograniczony, każda ma decyzja, każdy gest, każde słowo – było tym, czym jest i w tym świecie, to nie była iluzja, to nie była ułuda. Dlaczego więc coś takiego miało miejsce? Czyżby stał za tym ten cały głos, który usłyszałem, który zwalczył… W sumie nie pamiętam co się przed nim działo… Może smok wie, zapytam go i od niego na pewno się czegoś dowiem.
Melmaro nie zareagował na to, że został ponownie położony i zbadany przez kotkę. Co do niej, od czasu chęci jej mordu, nawet o niej nie pomyślał. Miał teraz zbyt ważne rzeczy na głowie. Aczkolwiek… Przede wszystkim należałoby skontaktować się pierwej z Darem i wypytać go o pewne niejasności, z niewiadomych przyczyn powstałe dziury w pamięci, tak, by móc ułożyć na spokojnie układankę w spójną całość. Taaak, zdecydowanie najwyższa pora pokazać, że złotowłosy żyje. Akurat znowu był przez kogoś targany.
Gotlandczyk już miał otworzyć usta, by poinformować, że nic mu nie jest, kiedy coś nim zachwiało, a ten poczuł, że leci w dół. Otworzył błyskawicznie oczy i wyciągnął rękę, z zamiarem zamortyzowania upadku, kiedy… Okazało się, że pod nim nie ma żadnego podłoża, jedynie kipiący, wodny nurt. Ten sam zresztą, w którym miał nikłą przyjemność już być… Dopiero teraz Loring zauważył, że nie jest zmęczony, więcej, że czuje się w pełni sił, nawet głód zniknął. Jednakże czasu na zżycie się z tą informacją miał mało, bo po chwili runął pod wodę, a przeszywające ciało igły wdarły mu się w każdy zakamarek ciała. Pierwszym odruchem była chęć zaczerpnięcia powietrza, której tym razem nie udało mu się zwalczyć, w wyniku czego po prostu się zachłysnął. Wiedząc, że źle to się może skończyć, musiał działać jak najszybciej. Pierwszą poczynioną przez niego obserwacją był fakt, że jest opleciony liną, liną przywiązaną do którejś z kobiet, o czym świadczyły ich krzyki, a drugą to to, że przed nim znajdował się jakiś pień. Pierwszą myślą nasuniętą wojownikowi było realne zagrożenie, że pociągnie kogoś ze sobą, w wyniku przede wszystkim najpierw należało pozbyć się liny. Tylko jak? Miecz jakby sam znalazł się w dłoni blondyna, i ten bez problemu zerwał połączenie. Czy to również była magia? Może tym razem zadziałało wyszkolenie i idealne zgranie między panem, a jego orężem? Faktem jest, że gdyby nie osoba na górze, która również opleciona była liną i jej wysiłek, by tam pozostać, to on sam już dawno zostałby porwany przez nurt. I rzeczywiście, ledwie przeciął linę, a już wodna siła naparła na niego, prowadząc w dół, jednak wojownik był na to przygotowany, i od razu wbił mocno ostrze Yogoturamy w pień, tak, by mieć punkt zaczepienia. Może nie do końca było to widoczne, jednak Loring był bardzo silnym człowiekiem, a gotlandzka szermierka wymagała siły od całego ciała, więc ręce miał na tyle silne, by obiema, splecionymi na sobie, dłońmi trzymając się rękojeści, wystawić głowę ponad wodę, nogom pozwalając w miarę swobodnie kołysać się pod wpływem nurtu. Złotowłosy odkaszlnął gwałtownie, wypluwając wodę która dostała mu się do ust, i obrzucając spojrzeniem kowalkę i kotkę.
- Na srebrny księżyc, gdybyście powiedziały, że tak macie zamiar mnie obudzić, to bym powiedział, że już jestem obecny!
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Młody smok był silny, więc dość dużo czasu spędzili w śmiercionośnym uścisku. Jednak na dłuższą metę nie miał szans z Dérigéntirhem. Złoty smok w końcu zdołał zrobić to, do czego powoli zmierzał od samego początku i potężnym ciosem łapy złamał mu skrzydło. Ten momentalnie przestał się szarpać, zaryczał, po czym spojrzał na Dérigéntirha i otworzył paszczę. Złoty smok nie dał mu takiej szansy. Puścił go, odrywając się od przeciwnika i zawisając w powietrzu. Czarny smok nie mógł nic zrobić. Zaczął spadać, obracając się na plecy. Mimo grożącego mu upadku nadal próbował trawić Dérigéntirha ognistym pociskiem, ale nie miał żadnych szans, aby przy takiej prędkości precyzyjnie wycelować. Złoty smok zaczął krążyć wokół niego, razem z nim zbliżając się do powierzchni ziemi.
        Czarny smok uderzył w ziemię, wbijając w powietrze mnóstwo drzew oraz odłamków ziemi. Natychmiast spróbował się podnieść, ale Dérigéntirh nie pozwolił mu na to. Przygwoździł go do ziemi, jedną łapą blokując jego przednie kończyny, drugą głowę, a tylnymi kończynami - całe ciało. Młodzik nie miał jak stawiać dalszego oporu. Spojrzał w oczy złotego smoka spojrzeniem pełnym wściekłości.
- To koniec (Jightid montr leghetr) - stwierdził spokojnie Dérigéntirh.
        Czarny smok w odpowiedźi zaśmiał się obłąkańczo.
- Mylisz się, staruszku (Herqer mintiryh lekafr ignro, kalistri) – odparł kpiąco. - Nie jestem jedynym służącym Czarnemu Władcy. (Nilik ashro montr seqer ugnum Molegr Undamer.)
        Dérigéntirh obnażył zęby, na co mina czarnego smoka nieco zrzedła.
- Jak się nazywasz? (Ihryn nalgiro meleg?) - spytał.
- Ciemny Łowca Mamutów (Mihinder Sôltireg Onhrederak)
- Kim jest ów Czarny Władca? (Ihryn nakatomghir eghur Molegr Undamer?)
        Mihinder po raz kolejny się zaśmiał.
- Nie będzie ci dane tego wiedzieć. (Kelem nighir ignro deregentiro.)
- Mów! (Haqhr!)
        Czarny smok pokręcił głową, przynajmniej w małym stopniu, w którym mógł. Dérigéntirh spojrzał w jego oczy, wiercąc się w jego umysł. Mihinder próbował się opierać, ale nie miał żadnych szans. Złoty smok był cztery razy od niego starszy i posiadał nieporównywalnie silniejszą wolę. Szybko złamał obronę mentalną młodego smoka, choć wyćwiczonemu magowi umysłu zabrałoby to przynajmniej kilka minut. Zaczął szybko przeglądać jego wspomnienia, zanim ten zdoła go wypchać z umysłu. Dostrzegł wielkiego, czarnego smoka, otoczonego przez rzesze mniejszych, posiadających różnorodne ubarwienie. Czarny smok krył się w cieniu, ale biła od niego tak potężna mroczna energia, że Dérigéntirh nie miał wątpliwości, iż to on jest owym Czarnym Władcą. Dużo więcej nie udało mu się zobaczyć, bo Mihinder wypchał go z umysłu. Dérigéntirh wszedł do świata Aur i przyjrzał się czarnemu smokowi. Jego Aura była spaczona tą samą mroczną energią, która otaczała Czarnego Władcę, choć nie aż w takim wielkim stopniu.
- Znajdź spokój, którego tu nie zaznałeś. (Gear mehelek inder, mignir shudar ferg militih.)
        Następnie jednym ruchem szczęk złamał mu kręgosłup. Czarny smok znieruchomiał. Dérigéntirh spojrzał na niego, po czym wbił się w powietrze, aby odnaleźć towarzyszy.
Zablokowany

Wróć do „Fargoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość