Strona 2 z 2

[Lazaret] Oszukać przeznaczenie

: Nie Gru 19, 2021 9:14 am
autor: Durante
        - Ezraelu! - rzucił karcąco w stronę syna, gdy ten zwyczajnie ukradł młodej pielęgniarce ostatni kawałek jedzonej przez nią bułki. Chłopczyk jednak nic sobie nie zrobił z gniewnego tonu kapitana i nadal wesoło ciamkał przejętą od dziewczyny bułkę, siedząc wygodnie na jej kolanach. Mężczyzna westchnął ciężko z własnej bezsilności i spojrzał na nią zaraz przepraszając za zachowanie malca. Było mu strasznie wstyd.
        Początkowo planował odkupić jej ukradzioną przez Ezraela bułkę, lecz w trakcie "rozmowy" z młódką przyszedł mu do głowy lepszy pomysł. Zaproszeniem na obiad mógłby zrekompensować utracony posiłek, jak również odwdzięczyć się chociaż w ten sposób za jej opiekę nad chłopcem i tym jak walczyła z ordynatorem o to, by maluch został jeszcze odrobinę dłużej na obserwacji. Co prawda opieka i dbanie o powrót pacjentów do pełni zdrowia było jej pracą, jej obowiązkiem, jednakże mimo wszystko Durante chciał okazać jej swoją wdzięczność. Zwłaszcza, że prawdopodobnie gdyby nie ona, pobyt Ezraela w lazarecie byłby dla niego istną katorgą. O ile nie musiałby zaraz po wypisaniu tam wracać, bo mu się pogorszyło. Na ten moment jednak nie wyglądał jakby coś mu dolegało i mężczyzna miał szczerą nadzieję, że chłopiec będzie mógł się cieszyć zdrowiem jak najdłużej.
        - Będziemy musieli jeszcze tylko pójść na targ kupić kilka rzeczy - poinformował pielęgniarkę, po tym jak przystała na jego zaproszenie na obiad. Co prawda z umiejętnościami kulinarnymi Uty wstyd było kogokolwiek zapraszać na wspólny posiłek, jednak jego potrawy były przynajmniej zjadliwe w przeciwieństwie do abominacji, które kilka razy powstały, gdy to kapitan wziął się za gotowanie. Czegoś takiego nie dałby do zjedzenia nawet mordercom jego ukochanej żony. W takim wypadku nie miał innego wyboru, jak znaleźć się na łasce gotowanego przez kotołaka jedzenia.
        - Hmm... Ale... - odezwał się zaskoczony, gdy dziewczyna stanowczo dała mu do zrozumienia, że to ona będzie niosła chłopca. - Mi nic już nie jest... - mruknął odrobinę zakłopotany, spoglądając gdzieś w bok i pocierając dłonią swój kark. Kłócić się z nią nie miał co, bo nie chciał robić scen i kłopotów pielęgniarce. Mogłaby zrezygnować ze wspólnego posiłku, a poza tym Ezrael wydawał się naprawdę szczęśliwy z możliwości przebywania na rękach swojej dużo starszej przyjaciółki i zaczepiania się z nią nawzajem.
        Westchnął pokonany po raz kolejny tego dnia przez dzieci i bez zbędnej dyskusji przystał na decyzję młódki, wstał na równe nogi i spacerowym, spokojnym krokiem skierował się w stronę targu. Może to i lepiej, że niosła Ezraela, Durante mógł wtedy bez większego problemu donieść zakupy do swojego domu, a nie co chwila zatrzymując się i poprawiając czy to dziecko na rękach czy torby. Już raz mu się coś takiego zdarzyło z tym, że dodatkowo musiał wszystkie zakupy zbierać w połowie drogi do domu, po tym jak jednemu z jego synów, chyba Laventemu, coś się nie spodobało i zaczął się rzucać na rękach kapitana, któremu z rąk wypadły zakupione wtedy rzeczy. Zawsze to jednak lepiej zbierać zakupy z ziemi, niż przez przypadek upuścić dziecko.
        Zakupy przebiegały raczej sprawnie, choć kilka razy mężczyzna był przez kogoś zaczepiany i zagadywany, a to o zdrowie, a to ktoś dziękował za jego pomoc w rozwiązaniu jakiegoś problemu, czy po prostu przekazywana była do jego uszu jakaś ostatnio zasłyszana plotka. Zrobił małe zakupy, nie zbywając nikogo, kto chciał z nim porozmawiać i każdemu uprzejmie odpowiadał, choć darował sobie wchodzenie w szczegóły czy bardziej osobiste kwestie. Może to dlatego opuścił targ niosąc w rękach dwie pełne torby, zamiast jednej i to nie do końca zapełnionej. To było w sumie miłe, że niektórzy mieszkańcy byli tak wdzięczni za jego pracę, że coś mu dodatkowo dorzucali od siebie. Jakieś owoce, ubranka dla chłopców, z których czyjeś dzieci zwyczajnie wyrosły, czy dodatkowy bochen świeżutkiego chleba.
        - Ta-ta! Am! - zakomunikował zniecierpliwiony Ezrael, gdy opuszczali mury miasta i kierowali się już prosto do domu kapitana. Maluch co chwila wyciągał rączki w stronę toreb niesionych przez mężczyznę, gdzie widział, że chowane były słodkie bułki.
        - Dostaniesz w domu. Panienka Willow i tak już jest przez ciebie cała brudna - odparł stanowczo, nie chcąc by chłopiec pokleił włosy dziewczyny jeszcze lukrem z bułki. Jedną dał od razu dziewczynie, gdy je dopiero co kupił. Wziął po jednej sztuce dla każdego, biorąc pod uwagę również towarzyszącą im obu młódkę. - Niech to będzie twoja kara za to, że ukradłeś panience jej bułkę. I nie próbuj nawet płakać, na mnie to nie działa i tylko pogorszysz swoją sytuację - ostrzegł syna, który na moment się uspokoił, ale nie zamierzał się tak łatwo poddać. Zdecydowanie był już zdrowy i pełen energii. Durante już widział co go czeka przez ten czas co będzie musiał siedzieć w domu, gdy obaj jego synowie będą rozrabiać, a nie standardowo tylko jeden.
        - Nie jest ci ciężko, panienko? - zapytał łagodnie zerkając w stronę dziewczyny. Co prawda chciałby wypytać ją o kilka rzeczy, o jej rodziców chociażby, o jej problem z mieszkaniem, dlaczego siedziała na schodach zamiast wrócić do domu, do rodziny, jednakże uznał, że najlepiej jeśli da jej teraz spokój i nie będzie jej na razie zadręczał swoimi pytaniami. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak zakłopotana była po jego serii pytań, gdy jeszcze siedziała na schodach.
        - Wyjątkowo ciepło dzisiaj jest prawda? Może zima już nie wróci. Dobrze by było - zagaił, by zabić niezręczną ciszę i może choć trochę zająć jakoś czas ich wędrówki.

        Po jakimś czasie w końcu dotarli na miejsce i po wspięciu się na skromny ganek, Durante otworzył przed towarzyszącą mu Willow drzwi, zapraszając ją do środka.
        - Proszę, czuj się jak u siebie panienko. Gdybyś potrzebowała, tam pod schodami znajduje się łaźnia. Nie krępuj się poprosić Uty o przygotowanie wody jeśli będziesz chciała umyć sobie chociaż włosy - wyjaśnił jej spokojnie, przytrzymał zakupu jedną ręką i zamknął za nimi drzwi, po czym ruszył na wprost do niewielkiej kuchni.
        - Panie? - rozbrzmiał głos kotołaka, który zaraz pojawił się w salonie i utkwił spojrzenie w przybyłych. - Panie!
        - Uta, dobrze, że jesteś. Panienka Willow zostanie dzisiaj z nami na obiad i być może na kilka najbliższych dni. Już jej powiedziałem, że będziesz do jej dyspozycji, gdyby czegoś potrzebowała - poinformował kotołaka, rozpakowując spokojnie torby z zakupami.
        - Dobrze, dobrze. Albo nie dobrze. Może być z tym mały problem... W każdym razie pań... - czarny kocur zaczął się gubić we własnych myślach i tym co chciał przekazać. Był mocno zakłopotany, albo raczej poddenerwowany sytuacją w jakiej się znalazł, a jeszcze bardziej frustrowało go to, że Durante nie dawał mu dojść do słowa, a doskonale wiedział, że dostanie burę od swojego pana, jeśli szybko nie poinformuje go o drobnym, prawdopodobnie dość problematycznym szczególe.
        - Gdzie jest Lavente? Śpi? - zapytał mężczyzna przepraszając na moment młódkę, że nie poświęca jej w tej chwili wystarczająco uwagi.
        - N...ni...
        - Jest ze mną - doszedł do jego uszu kobiecy głos gdzieś z lewej strony.
        - Tata! - zawołał radośnie jego drugi syn, gdy zza rogu wyszła przepiękna kobieta o czarnych skrzydłach i kruczoczarnych, długich, delikatnie falowanych włosach, trzymając na rękach chłopca, uśmiechającego się radośnie na widok ojca.
        Durante był tak zszokowany przybyciem swojej matki, że przez moment nie był w stanie wydusić z siebie słowa i stał z rozdziawionymi lekko ustami. Kiedy natomiast udało mu się pozbierać, od razu spiorunował kotołaka spojrzeniem, od którego zmiennokształtny momentalnie się skulił.
        - Witaj kochanie - upadła przywitała się przyjaźnie z młodą dziewczyną, która przyszła razem z błogosławionym. Weszła do kuchni i przekazała swojego starszego wnuka w ręce kocura, by zaraz wziąć pod rękę spiętego błogosławionego. - A z tobą mój drogi mam do pogadania. Przeproś ładnie swojego gościa na moment i chodźmy do ogrodu. Uta, zaparzysz mi proszę ziołowej herbatki?
        - Oczywiście, pani - zgodził się gorączkowo kotołak, starając się unikać groźnego spojrzenia właściciela tego domu, który zaraz razem z czarnoskrzydłą anielicą zniknęli w salonie za rogiem, a chwilę po tym rozległ się łagodny dźwięk zamykanych drzwi na ganek za domem.
        - Ugh... Ten mój pan... Przecież chciałem mu powiedzieć. Chciałem, a nie dał mi dojść do słowa! Prawda panienko? - zagaił do młodej pielęgniarki i westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że choćby świat miał się zaraz skończyć i tak dostanie po wąsach od błogosławionego. - Panienka się czegoś napije? Proszę, usiądź, ja zabiorę te torby. Jeśli panienka głodna, proszę się częstować, trochę zajmie nim zrobię obiad - powiedział zestawiając najpierw ze stołu torby z na wpół wypakowanymi zakupami i zaraz przysunął bliżej w stronę dziewczyny miskę z owocami. Co prawda nie wiedział, dlaczego Durante przyprowadził do domu młodą pielęgniarkę, ale kapitan kazał mu być miły dla dziewczyny i do jej usług, nawet jeśli naszły go obawy, czy dziewczyna miałaby zająć jego miejsce.