Re: "A droga wiedzie w przód i w przód..."
: Nie Wrz 22, 2019 6:14 pm
Lasse wyraźnie ożywił się i pierwszy raz szczerze uśmiechnął do elfa, który podgadał go o zawód.
- Ach, tak – odparł z zapałem. - Choć musiałem się nieźle napocić by mnie dopuścili do maszyn – wspominał cynicznie, choć z widocznym rozbawieniem książę.
- Mówiłem im wielokrotnie by nacierali dolne koła olejem lnianym, bo on twardnieje dzięki czemu wzmacnia drewno, a oni upierali się przy oleju rzepakowym, bo sprowadzony aż z Gór Druidów. Sam im to w końcu zrobiłem, oczywiście nielegalnie, ale że mnie nie słuchali... - opowiadał Erik, a jego ostatnie słowa uświadomiły mu, że wszyscy wokół słuchają go raczej z grzeczności niż zainteresowania, bo co ma trebusz do garnka. A by się jeszcze zdziwili!
Nie było mu też z tego powodu jakoś wybitnie smutno. Zdołał już przywyknąć do faktu, że w ostatnich latach nikt go za bardzo słuchać nie chciał i największy żal o to miał wobec własnych rodziców. Oni tyle nie rozumieli! I zrozumieć nie chcieli!
Także więc i w tym momencie książę zaniechał swoich opowieści uśmiechając się tylko pod nosem a pijąc gorzałkę dał znak, że była to tylko niewiele znacząca wspominka.
Potem atmosfera wróciła do względnej normy. To znaczy, Tio już zaczął zachwalać w niebiosy alkohol i punktował u młodej gosposi, a bracia nadal mierzyli się wzrokiem przy stole. Jednak zaraz po tym do rozmowy wplotły się kolejne interesujące informacje. Wspomniana Anka wzbudzała wiele emocji. Bardzo burzliwych emocji. Historia jej zaginięcia okazała się niezwykle tajemnicza, ale też bardzo niedokładna. Elf z uwagą śledził toczący się dialog, nie śmiał się wtrącić, a może nawet i nie chciał? Milczenie choć raz wyszło mu na dobre, bo nie przywołał żadnego diabła do stołu, dzięki czemu nikt nie spojrzał na niego krzywo. Tylko szkoda, że ten elf jakoś wybitnie za to nie oberwał łychą po łbie!
Wujcio po raz kolejny uratował sytuację zabierając głos i opowiadając życiowe historie, przy czym omijał na czas posiłku temat szarlatana porywającego kobiety. Niby krasnolud, a ile miał w sobie taktu! Lasse słuchał go zawzięcie, a jego oczy płonęły dziecięcą wyobraźnią. Gdyby nie wychowanie to już dawno wsparłby się na łokciach i wpatrywał w Barabasza jak zaklęty. Erik również postanowił podzielić się jedną historią o emocjonującym pobycie w górach, gdzie wyruszyli całą ekipą na kilkudniowy wypad. Warunki okazały się jednak bardziej surowe niż przewidywali, a w miejscu gdzie postanowili rozbić na wieczór obóz pogoniły ich kozice górskie. Było przy tym wiele śmiechu, a krążąca wśród mężczyzn gorzałka tylko podsycała opowieść.
Jednak milczenie na temat diabła nie mogło trwać bez końca. Niesamowite, że Barabasz tak świetnie wyczuwał moment! Mariia zdawała się mu zaufać, co wcale Lasse nie dziwiło. Mimo że był krasnoludem to posiadał aparycję kochanego wujka. Gdyby Erik takich wujków miał... Rodzina księcia była zimniejsza od najbardziej zlodowaciałego czubka gór w Alaranii. A gdy pozwolił dziewczynie mówić do siebie „Wujcio”...! To brzmiało jak zaszczyt. Niemalże większy niż mianowanie księcia na króla!
Całą pozytywną energię w Eriku przygasił moment, w którym to młoda dziewczyna rzuciła się ku krasnoelfowi. Mimika księcia momentalnie stała się grzeczna, lecz wymuszona. Przyglądał się temu gestowi dłuższą chwilę, ale nie patrzył na nią z wyrzutem czy karcąco. To po prostu zwróciło jego uwagę, przez co Lasse ominął pamiętną chwilę przechwycenia sygnału od cudownego Wujcia.
- Ależ nie mamy zamiaru wam odmawiać – stwierdził zdziwiony książę. - Byłoby niechwalebne zostawiać panienkę i całą jej rodzinę w niebezpieczeństwie. Lepiej to sprawdzić. – Na twarzy Erika pojawił się długi, życzliwy uśmiech, po czym elf wstał od stołu gestem wskazując by Mariia poprowadziła ich do odpowiedniego miejsca.
Czy też Erik wybitnie zainteresował się problemem wsi? Raczej sceptycznie podchodził do teorii porwania Anki przez jakiegoś piekielnego. On w życiu diabła nie widział i nie miał zamiaru spotykać, i choć Alarania była barwna w rasy to śmiał wątpić w istnienie tych istot. Właściwie to nie bardzo się na tym skupiał, wolał pogrzebać przy machinie wojennej niż zająć się kulturoznawstwem czy też innymi przedmiotami jakie wciskano mu za młodu. Stawiał na to, że może i sama Mariia pomogła Ance uciec by ta spełniła się w miłości z jakimś przejezdnym. Choć z drugiej strony, skąd te wszystkie klątwy?
Choć w głowie Lasse zaistniała jeszcze jedna teoria. Malwina wyglądała jak czarownica, jak... jak wiedźma z zapuszczonych bagien, a nie zgrabna panienka, za którą uganiał się niegdyś Barabasz. „Ona mogła być do tego zdolna...”, twierdził w zamyśleniu książę z kwaśną miną przyglądając się Marii, bo młoda gosposia mogła wykorzystać okazję by zbliżyć się ponownie do Tio.
- Jeśli wolno pytać... A więc z Thenderion jesteście panie? Duże to królestwo? - podpytywała ostrożnie, lecz z wyraźnym entuzjazmem Mariia. - Ja nigdy nie byłam w większej miejscowości niż ta... - przyznała nieśmiało dziewczyna.
Erik wsadził dłonie w kieszenie śledząc krok w krok idącą przed nim parę. Wtrącić się na siłę do rozmowy - nie wypadało, ani też nie uważał tego za dobry pomysł, bo Mariia odpowiadałaby mu grzecznie, lecz bez zachwytu. Musiał na krótką chwilę odstawić więc swoją dumę i skupić się na bardziej wrażliwym dla niego temacie. Temacie krasnoluda.
Nie wiedział jak podgadać Wujcia, choć był elfem o przerośniętym ego i czekał na taką chwilę siedemdziesiąt lat to nie sądził, że samo spotkanie będzie dla niego tak kłopotliwe. On by go mógł słuchać godzinami, ale czy to działało w obie strony? Erik dość miał grzeczności i uprzejmości, bo wypada zachować się tak a nie inaczej, choć jak widać sam nie miał zamiaru nikogo urazić a jedynie wygłosić własne zdanie bez zbędnych złośliwości. Zwolnił więc krok by parka przed nim się oddaliła, ale też by móc zamienić kilka słów z krasnoludem.
- Ciekaw jestem co też zobaczymy na tym polu – zastanowił się Lasse. - Wypalone pola i wyjące krowy... Na rolnictwie czy gospodarstwie to ja się nie znam, tyle wiem, że krowy wołają byka a wypalone pola mogą być złośliwością sąsiada, w co nie śmiałbym wątpić patrząc na to w jaki sposób miłują się tu bracia – stwierdził górski elf.
- Och, spójrzcie! To tutaj! - Mariia nagle podniosła głos i w lęku decydując się na zbliżenie do Tio. - Błagam tylko, uważajcie na siebie...
Ogromne i malownicze pole wyglądałoby jak każde inne, gdyby nie fakt, że było ono usiane czarnymi dziurami. Elf zdziwił się tym widokiem, ponieważ nie ucierpiała cała uprawa a tylko konkretne miejsca. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na podpalenie, choć piroman musiał mieć pod kontrolą ogień skoro całe zboże nie spłonęło. Książę spojrzał pytająco na pozostałą dwójkę mężczyzn i pozwolił Barabaszowi jako pierwszemu zbliżyć się do tajemniczych śladów. Lasse ogólnie trzymał się z boku doglądając czarnych kręgów. Macała w dłoniach zboże, grzebał w resztkach na samych brzegach podpalenia, a wiatr przykrył popiołem ślady kopyt, które teraz były mniej wyraźne. Na krowach i kopytach, jak przyznał, się nie znał. Nigdy aż tak kobyłom się nie przyglądał, jednak wypalone dziury w zbożach wystarczyły by dojść do pewnych wniosków. Po pierwsze, odległości między wypaleniami nie były równomierne. Wykluczył więc rytuały, bo i największy wiejski głupek wie, że w tej dziedzinie wszystko musi być symetryczne i idealnie ułożone by działało poprawnie. Po drugie, same wypalone okręgi nie były jakoś szczególnie zadbane i wymierzone, bardziej przypominały czyjś kaprys niż celowe działanie. Ale żaden wieśniak nie ma władzy nad ogniem. Zboże zaś zapaliło by się bardzo szybko.
- Czyje to pole? - spytał nagle Lasse, przez co Mariia delikatnie się wzdrygnęła.
- To akurat rodziny zaginionej Ani... - powiedziała niepewnie.
- To? A inne pola? Też wyglądają jak dziurawy ser?
- Och, nie. Nasze jakieś biedne w tym roku... - stwierdziła ze smutkiem dziewczyna.
Lasse skrzywił usta i zastanowił się przez chwilę. Nie chciał wystraszyć młodej gosposi, wręcz przeciwnie. Chciał zdobyć jej zaufanie by utrzeć nosa Tio!
- A sąsiadów?
- Ehm... - Mariia wydawała się skupić na własnych myślach. Nie chciała wprowadzić mężczyzn w błąd. - Państwo Welbog nie skarżyli się na nic. Oni nam w nic nie wierzą... - przyznała cicho mieszkanka wioski. - Wiem, że gospodarstwo Polto i Garsteg też nie ucierpiało. Reszta się skarży.
„Pytanie czy skarży, czy biadoli, jak to chłopi na wsi”, pomyślał cierpko Lasse. Sytuacja wydawała się być niezwykle prosta. Wkurzeni sąsiedzi, podział na tych co wierzą w ucieczkę Ani i tych co wierzą w czorta. Łatwo by było wytłumaczyć nieszczęście piekielnym, zwalić na niego winę złego urodzaju, a mimo to Erik nie mógł tego całkowicie wykluczyć. Sięgnął więc do pasa obok i odczepił gogle. Mariia pisnęła widząc ustrojstwo w rękach górskiego elfa i cofnęła się o kilka kroków.
- Hmmm? - zdziwił się książę.
- Co to jest?! - wzburzyła się gosposia.
- Ach, to. – Lasse uśmiechnął się przyjaźnie. - To takie... urządzenie na szkło, żeby powiększyć obraz – wytłumaczył i na potwierdzenie tej informacji sięgnął do jednej z kieszeni by chwycić okrągły kawałek szkła. - To nic wielkiego. I nic magicznego – zapewnił pokazując w słońcu szklany przedmiot. Mariia przyglądała mu się z obawą, a gdy wychyliła ostrożnie głowę do przodu zauważyła, że obraz łamie się w centrum szkiełka.
- Widzisz? Nic groźnego. Mam kilka rozmiarów, spójrz. – Lasse przyjaźnie pokazał szereg innych egzemplarzy, a każdy z nich... był tym oszukanym. W życiu by nie pokazał dziewczynie obawiającej się złego czorta jakiegoś magicznego urządzenie! Pozwolił Marii przyjrzeć się kilku szkiełkom, a gdy była nimi nader zainteresowana, Erik postanowił wmontować te odpowiednie do gogli.
Po tym jak zainteresowanie jego ustrojstwem zmalało, przymocował pasami gogle do głowy i niestety to, co jako pierwsze rzuciło mu się w oczy to ślady magii.
- A po co to zakładasz? - spytała z zaciekawieniem Mariia.
- Żeby zobaczyć czy nie ma tu czegoś podejrzanego. Czegoś, czego nie mógłbym zobaczyć własnym wzrokiem. Musimy zbadać wszystkie tropy a w twoją wersję wydarzeń nie śmiem przecież wątpić. Taka młoda dziewczyna by nas chyba nie okłamała, prawda? - zagaił Lasse przyglądając się uważnie Marii spod gogli, a gdy ta ucichła i uśmiechnęła się nerwowo, książę odszedł badając dalsze ślady, które wcale go nie cieszyły.
- Ach, tak – odparł z zapałem. - Choć musiałem się nieźle napocić by mnie dopuścili do maszyn – wspominał cynicznie, choć z widocznym rozbawieniem książę.
- Mówiłem im wielokrotnie by nacierali dolne koła olejem lnianym, bo on twardnieje dzięki czemu wzmacnia drewno, a oni upierali się przy oleju rzepakowym, bo sprowadzony aż z Gór Druidów. Sam im to w końcu zrobiłem, oczywiście nielegalnie, ale że mnie nie słuchali... - opowiadał Erik, a jego ostatnie słowa uświadomiły mu, że wszyscy wokół słuchają go raczej z grzeczności niż zainteresowania, bo co ma trebusz do garnka. A by się jeszcze zdziwili!
Nie było mu też z tego powodu jakoś wybitnie smutno. Zdołał już przywyknąć do faktu, że w ostatnich latach nikt go za bardzo słuchać nie chciał i największy żal o to miał wobec własnych rodziców. Oni tyle nie rozumieli! I zrozumieć nie chcieli!
Także więc i w tym momencie książę zaniechał swoich opowieści uśmiechając się tylko pod nosem a pijąc gorzałkę dał znak, że była to tylko niewiele znacząca wspominka.
Potem atmosfera wróciła do względnej normy. To znaczy, Tio już zaczął zachwalać w niebiosy alkohol i punktował u młodej gosposi, a bracia nadal mierzyli się wzrokiem przy stole. Jednak zaraz po tym do rozmowy wplotły się kolejne interesujące informacje. Wspomniana Anka wzbudzała wiele emocji. Bardzo burzliwych emocji. Historia jej zaginięcia okazała się niezwykle tajemnicza, ale też bardzo niedokładna. Elf z uwagą śledził toczący się dialog, nie śmiał się wtrącić, a może nawet i nie chciał? Milczenie choć raz wyszło mu na dobre, bo nie przywołał żadnego diabła do stołu, dzięki czemu nikt nie spojrzał na niego krzywo. Tylko szkoda, że ten elf jakoś wybitnie za to nie oberwał łychą po łbie!
Wujcio po raz kolejny uratował sytuację zabierając głos i opowiadając życiowe historie, przy czym omijał na czas posiłku temat szarlatana porywającego kobiety. Niby krasnolud, a ile miał w sobie taktu! Lasse słuchał go zawzięcie, a jego oczy płonęły dziecięcą wyobraźnią. Gdyby nie wychowanie to już dawno wsparłby się na łokciach i wpatrywał w Barabasza jak zaklęty. Erik również postanowił podzielić się jedną historią o emocjonującym pobycie w górach, gdzie wyruszyli całą ekipą na kilkudniowy wypad. Warunki okazały się jednak bardziej surowe niż przewidywali, a w miejscu gdzie postanowili rozbić na wieczór obóz pogoniły ich kozice górskie. Było przy tym wiele śmiechu, a krążąca wśród mężczyzn gorzałka tylko podsycała opowieść.
Jednak milczenie na temat diabła nie mogło trwać bez końca. Niesamowite, że Barabasz tak świetnie wyczuwał moment! Mariia zdawała się mu zaufać, co wcale Lasse nie dziwiło. Mimo że był krasnoludem to posiadał aparycję kochanego wujka. Gdyby Erik takich wujków miał... Rodzina księcia była zimniejsza od najbardziej zlodowaciałego czubka gór w Alaranii. A gdy pozwolił dziewczynie mówić do siebie „Wujcio”...! To brzmiało jak zaszczyt. Niemalże większy niż mianowanie księcia na króla!
Całą pozytywną energię w Eriku przygasił moment, w którym to młoda dziewczyna rzuciła się ku krasnoelfowi. Mimika księcia momentalnie stała się grzeczna, lecz wymuszona. Przyglądał się temu gestowi dłuższą chwilę, ale nie patrzył na nią z wyrzutem czy karcąco. To po prostu zwróciło jego uwagę, przez co Lasse ominął pamiętną chwilę przechwycenia sygnału od cudownego Wujcia.
- Ależ nie mamy zamiaru wam odmawiać – stwierdził zdziwiony książę. - Byłoby niechwalebne zostawiać panienkę i całą jej rodzinę w niebezpieczeństwie. Lepiej to sprawdzić. – Na twarzy Erika pojawił się długi, życzliwy uśmiech, po czym elf wstał od stołu gestem wskazując by Mariia poprowadziła ich do odpowiedniego miejsca.
Czy też Erik wybitnie zainteresował się problemem wsi? Raczej sceptycznie podchodził do teorii porwania Anki przez jakiegoś piekielnego. On w życiu diabła nie widział i nie miał zamiaru spotykać, i choć Alarania była barwna w rasy to śmiał wątpić w istnienie tych istot. Właściwie to nie bardzo się na tym skupiał, wolał pogrzebać przy machinie wojennej niż zająć się kulturoznawstwem czy też innymi przedmiotami jakie wciskano mu za młodu. Stawiał na to, że może i sama Mariia pomogła Ance uciec by ta spełniła się w miłości z jakimś przejezdnym. Choć z drugiej strony, skąd te wszystkie klątwy?
Choć w głowie Lasse zaistniała jeszcze jedna teoria. Malwina wyglądała jak czarownica, jak... jak wiedźma z zapuszczonych bagien, a nie zgrabna panienka, za którą uganiał się niegdyś Barabasz. „Ona mogła być do tego zdolna...”, twierdził w zamyśleniu książę z kwaśną miną przyglądając się Marii, bo młoda gosposia mogła wykorzystać okazję by zbliżyć się ponownie do Tio.
- Jeśli wolno pytać... A więc z Thenderion jesteście panie? Duże to królestwo? - podpytywała ostrożnie, lecz z wyraźnym entuzjazmem Mariia. - Ja nigdy nie byłam w większej miejscowości niż ta... - przyznała nieśmiało dziewczyna.
Erik wsadził dłonie w kieszenie śledząc krok w krok idącą przed nim parę. Wtrącić się na siłę do rozmowy - nie wypadało, ani też nie uważał tego za dobry pomysł, bo Mariia odpowiadałaby mu grzecznie, lecz bez zachwytu. Musiał na krótką chwilę odstawić więc swoją dumę i skupić się na bardziej wrażliwym dla niego temacie. Temacie krasnoluda.
Nie wiedział jak podgadać Wujcia, choć był elfem o przerośniętym ego i czekał na taką chwilę siedemdziesiąt lat to nie sądził, że samo spotkanie będzie dla niego tak kłopotliwe. On by go mógł słuchać godzinami, ale czy to działało w obie strony? Erik dość miał grzeczności i uprzejmości, bo wypada zachować się tak a nie inaczej, choć jak widać sam nie miał zamiaru nikogo urazić a jedynie wygłosić własne zdanie bez zbędnych złośliwości. Zwolnił więc krok by parka przed nim się oddaliła, ale też by móc zamienić kilka słów z krasnoludem.
- Ciekaw jestem co też zobaczymy na tym polu – zastanowił się Lasse. - Wypalone pola i wyjące krowy... Na rolnictwie czy gospodarstwie to ja się nie znam, tyle wiem, że krowy wołają byka a wypalone pola mogą być złośliwością sąsiada, w co nie śmiałbym wątpić patrząc na to w jaki sposób miłują się tu bracia – stwierdził górski elf.
- Och, spójrzcie! To tutaj! - Mariia nagle podniosła głos i w lęku decydując się na zbliżenie do Tio. - Błagam tylko, uważajcie na siebie...
Ogromne i malownicze pole wyglądałoby jak każde inne, gdyby nie fakt, że było ono usiane czarnymi dziurami. Elf zdziwił się tym widokiem, ponieważ nie ucierpiała cała uprawa a tylko konkretne miejsca. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na podpalenie, choć piroman musiał mieć pod kontrolą ogień skoro całe zboże nie spłonęło. Książę spojrzał pytająco na pozostałą dwójkę mężczyzn i pozwolił Barabaszowi jako pierwszemu zbliżyć się do tajemniczych śladów. Lasse ogólnie trzymał się z boku doglądając czarnych kręgów. Macała w dłoniach zboże, grzebał w resztkach na samych brzegach podpalenia, a wiatr przykrył popiołem ślady kopyt, które teraz były mniej wyraźne. Na krowach i kopytach, jak przyznał, się nie znał. Nigdy aż tak kobyłom się nie przyglądał, jednak wypalone dziury w zbożach wystarczyły by dojść do pewnych wniosków. Po pierwsze, odległości między wypaleniami nie były równomierne. Wykluczył więc rytuały, bo i największy wiejski głupek wie, że w tej dziedzinie wszystko musi być symetryczne i idealnie ułożone by działało poprawnie. Po drugie, same wypalone okręgi nie były jakoś szczególnie zadbane i wymierzone, bardziej przypominały czyjś kaprys niż celowe działanie. Ale żaden wieśniak nie ma władzy nad ogniem. Zboże zaś zapaliło by się bardzo szybko.
- Czyje to pole? - spytał nagle Lasse, przez co Mariia delikatnie się wzdrygnęła.
- To akurat rodziny zaginionej Ani... - powiedziała niepewnie.
- To? A inne pola? Też wyglądają jak dziurawy ser?
- Och, nie. Nasze jakieś biedne w tym roku... - stwierdziła ze smutkiem dziewczyna.
Lasse skrzywił usta i zastanowił się przez chwilę. Nie chciał wystraszyć młodej gosposi, wręcz przeciwnie. Chciał zdobyć jej zaufanie by utrzeć nosa Tio!
- A sąsiadów?
- Ehm... - Mariia wydawała się skupić na własnych myślach. Nie chciała wprowadzić mężczyzn w błąd. - Państwo Welbog nie skarżyli się na nic. Oni nam w nic nie wierzą... - przyznała cicho mieszkanka wioski. - Wiem, że gospodarstwo Polto i Garsteg też nie ucierpiało. Reszta się skarży.
„Pytanie czy skarży, czy biadoli, jak to chłopi na wsi”, pomyślał cierpko Lasse. Sytuacja wydawała się być niezwykle prosta. Wkurzeni sąsiedzi, podział na tych co wierzą w ucieczkę Ani i tych co wierzą w czorta. Łatwo by było wytłumaczyć nieszczęście piekielnym, zwalić na niego winę złego urodzaju, a mimo to Erik nie mógł tego całkowicie wykluczyć. Sięgnął więc do pasa obok i odczepił gogle. Mariia pisnęła widząc ustrojstwo w rękach górskiego elfa i cofnęła się o kilka kroków.
- Hmmm? - zdziwił się książę.
- Co to jest?! - wzburzyła się gosposia.
- Ach, to. – Lasse uśmiechnął się przyjaźnie. - To takie... urządzenie na szkło, żeby powiększyć obraz – wytłumaczył i na potwierdzenie tej informacji sięgnął do jednej z kieszeni by chwycić okrągły kawałek szkła. - To nic wielkiego. I nic magicznego – zapewnił pokazując w słońcu szklany przedmiot. Mariia przyglądała mu się z obawą, a gdy wychyliła ostrożnie głowę do przodu zauważyła, że obraz łamie się w centrum szkiełka.
- Widzisz? Nic groźnego. Mam kilka rozmiarów, spójrz. – Lasse przyjaźnie pokazał szereg innych egzemplarzy, a każdy z nich... był tym oszukanym. W życiu by nie pokazał dziewczynie obawiającej się złego czorta jakiegoś magicznego urządzenie! Pozwolił Marii przyjrzeć się kilku szkiełkom, a gdy była nimi nader zainteresowana, Erik postanowił wmontować te odpowiednie do gogli.
Po tym jak zainteresowanie jego ustrojstwem zmalało, przymocował pasami gogle do głowy i niestety to, co jako pierwsze rzuciło mu się w oczy to ślady magii.
- A po co to zakładasz? - spytała z zaciekawieniem Mariia.
- Żeby zobaczyć czy nie ma tu czegoś podejrzanego. Czegoś, czego nie mógłbym zobaczyć własnym wzrokiem. Musimy zbadać wszystkie tropy a w twoją wersję wydarzeń nie śmiem przecież wątpić. Taka młoda dziewczyna by nas chyba nie okłamała, prawda? - zagaił Lasse przyglądając się uważnie Marii spod gogli, a gdy ta ucichła i uśmiechnęła się nerwowo, książę odszedł badając dalsze ślady, które wcale go nie cieszyły.