Re: Swoje pupilki!
: Sob Sie 27, 2016 3:54 pm
*Czytelniku! Przygotuj się na długi monolog.*
Jeśli chodzi o pupile - to mam tuzin kurczaków, koguta Zbyszka, ryby w oczku wodnym (gdzie największy nazywa się Stefan) oraz króliki (belgijskie olbrzymy) sztuk dwie oraz 6 innych mniejszych. Ale to chyba nie o nich mowa - tylko o prawdziwych pupilach, towarzyszach, najlepszych przyjaciołach. Zatem muszę wspomnieć o swoim psie Owczarku Niemieckim o imieniu Bel.
Towarzysz, którego nie znajdę już nigdy - w zasadzie od dziecka razem (miałem 3-4 lata jak przybył).
(Tu zdjęcia za młodu)
http://imgur.com/ZUo6ISk
http://imgur.com/QCf859R
http://imgur.com/TTysINY
W życiu spotkałem wiele psów, bo przez jakiś czas w zasadzie widziałem je codziennie, ale tak mądrego, potężnego i szybkiego psa - nie da się znaleźć. Pies oczywiście z rodowodem kupiony w 2000 roku jako szczeniak. Pies w okresie swojej świetności mógł biec z prędkością ok. 80km/h (!!! mierzone samochodem !!!), a na sankach wiózł nadal z porywczą prędkością dwóch wujków (ok. 200-220kg). Niezwykle piękny i urodziwy z głębokim mądrym, szlachetnym wzrokiem. Nigdy mu nie odbiło, normalnie jakbym widział wyrafinowanego Średniowiecznego Szlachcica. Pies można by powiedzieć, uratował życie siostry, dwa razy moje i raz chyba całej rodziny. Z siostrą to było tak, że poszła na promenadę (wiadomo, nastolatka i te sprawy - z dobre 10-12 lat temu) o dość późnej godzinie. Rodzice kazali jej wziąć psa - I pewnie gdyby go nie wzięła to nie wiadomo co by się stało, bo z relacji przestraszonej siostry wynikało mniej więcej tyle, że jakichś dwóch zbójów za nią chodziło (a pies wtedy potulny jak baranek, ani warknięcia mimo, że koty/psy/ludzie obok niego) a gdy chciało ją zaczepić, to pies tak zareagował i skoczył w ich stronę, że z przerażenia uciekli (potem siora przybiegła do domu, nie trzymając smyczy, a pies przez całą drogę ją pilnował i nie ustępował na krok). Mnie w dzieciństwie zaatakował jakiś strasznie wściekły kot, to pies dosłownie kilkanaście metrów przebiegł tak szybko, że kot nie zdążył nawet odskoczyć i już pies już był przy mnie. (de facto kota chyba zabił, nie pamiętam - wziął w paszczę, potargał i rzucił gdzieś - a czy przeżył, to nie wiem).
To mogę opowiedzieć zza dziecka - trochę mało informacji, ale fakty są mniej więcej takie. Teraz natomiast przygoda, chyba z trzy może dwa lata temu. Ojciec sprzedawał auto i miał przyjechać kupiec, podobno chciał kupić auto dla żony. Kupił (psa wtedy nie było [był z siostrą na spacerze], mój brat [szeroki chłop na dwa metry] oraz ja [podobnie jak brat] i dosłownie przyjechał po 40 minutach trzema czarnymi autami pod dom z 4 rosłymi bolcami (napakowani z dziarami etc.). Pies był już nieco stary (ok. 12-13 lat miał wtedy). Można teraz to opowiedzieć trochę jak western... Ich było pięciu, a nas zaledwie trzech (chociaż ojciec strażnik miejski/policjant, a starszy brat po bezpieczeństwie narodowym [uczony Judo i Karate]). Zaczęły się jakieś obrażania pod bramą wjazdową na posesję, a jak pies wrócił z drugiej strony domu (codziennie pilnował posesji i chodził wszędzie w zasadzie) - to jak rozpędził się i uderzył głową w bramę (nie zdążył wyhamować, stary już był) to wszyscy awanturnicy odskoczyli na dobry metr a jeden z bolców złamał lusterko w kupionym aucie. Jak pokazał kły i szczeknął potężnie, to już nawet do bramy nie podchodzili. Ojciec pokazał mu ręką tylko, żeby przestał szczekać i przestał (w tym okresie był już głuchy), w dodatku potem pokazał blachę policjanta i złodzieje się uspokoili trochę, potem był telefon na policję i bolce próbowały tłumaczyć, że lusterko odpadło po kilku minutach jazdy (sam fakt, głupoty - bo przecież widziały gały co brały) w dodatku u nas jest monitoring i wtedy złodzieje już totalnie zbledli. A mniejsza o to (i o ludziach durniejszych od szczura) - tak naprawdę gdyby nie reakcja psa, to nie wiadomo co by się stało. Pies ma na swoim koncie parę agresywnych kotów (choć jak był kot, który nie był agresywny - to nawet go nie tknął), pogonił multum psów [rodweilerów, pitbullów i innych "walecznych" nie mówiąc już o Bernardynie, który chyba był cięższy od niego ze dwa razy], ma na koncie zabitą mysz (przytrzasnął łapą i zostawił, a my myśleliśmy, że ta mysz przez kota była zabita na początku). Może teraz wydaje się Wam jakby był multi-mordercą, ale nic z tych rzeczy. Pies bawił się z wieloma dziećmi, pilnował je, bawił się razem z nimi (uważał wtedy bardzo), jak był młody robił kilka jak nie więcej kółek wokół domu i pilnował totalnie wszystko (pogonił kota raz, który chciał zaatakować królika). Ok. północy za swojego młodu odwiedział każdy pokój w domu, na parterze, na piętrze oraz na strychu, wchodził bezszelestnie (nawet jak byly zamknięte drzwi, potrafił sobie otworzyć bardzo cicho!) do sypialń - najpierw do rodziców, potem do starszego brata, potem do siostry i na końcu do mnie. Jeśli zdażało się, że ktoś nie spał - zostawał w pokoju i dosłownie jakby lulał do snu, czasami jak się go wzywało na łóżko (tylko za pozwoleniem), wskoczył sobie i dosłownie zasypiał razem ze mną (jednak nigdy nie obudziłem się z nim w łóżku, bo zawsze jak tylko zasypiałem to budził się i dalej poszedł).
Można by go nazwać psem idealnym, a tak jak mówię widziałem w życiu ogrom psów i były mądre, silne, ogromne - ale żaden nie był taki jak ten. Gdy zabraliśmy go do weterynarza jak miał 12 lat, lekarz powiedział prosto - nigdy nie widział aby pies w takim wieku wyglądał tak dobrze a zarazem, żeby nic mu nie było. Gdy miał 13 lat, wyrosły mu dwa guzy nowotworowe na grzbiecie - ani razu nie jęknął mimo ich posiadania - postanowiliśmy je wyciąć u weterynarza, po ciężkiej operacji zaledwie po dwóch dniach był w zasadzie jak nowy (chociaż według weterynarza powinien odczuć to dość poważnie i "powinno przedłużyć życie tylko na trochę"), miesiąc po operacji weterynarz powiedział, że nigdy nie spotkał takiego psa, który po takiej operacji i w takim wieku wrócił w zasadzie do pełnej świetności, bez żadnych uszczerbków. Weterynarz jasno powiedział, że te psy w zasadzie nie dożywają takiego wieku - 90-95% tych psów umiera zanim osiągnie 10 lat. Niestety, pies zdechł dwa miesiące temu w wieku prawie 16 lat (!!! dokładnie 15 lat i 8.5 miesiąca !!!), pod koniec miał problemy z chodzeniem, był głuchy, nie wytrzymywał krótkiego spaceru (około 3-4 miesiące był taki "niedysponowalny" można więc powiedzieć, że w jego 15 urodziny nadal był "w formie" [może nie były to jego złote czasy, ale w formie]. Czasami miałem wrażenie, jakby umiał się uśmiechać, wyczuwał jak było mi smutno i cieszył się razem ze mną jak byłem wesoły. Odszedł do krainy wiecznych łowów z uśmiechem na pysku, jeśli tak to można nazwać - jako niepokonany i przynajmniej dla mnie - jako najlepszy przyjaciel w całym życiu.
Pies w złotych czasach, za młodu - w zasadzie się nie męczył, po przebiegnięciu kilku kilometrów i kilkuset metrów w morzu (tak z 20-30 razy rzut patykiem w stronę morza, uwielbiał pływać) nadal nie można było u niego zobaczyć jakiegoś "ciężkiego" oddechu, czy żeby się położył na odpoczynek. Cały czas gotowy do akcji, genialny słuch (podczas zbierania grzybów usłyszał mój głos z około400 metrów, a nie krzyczałem) i niezwykle dobry węch. Potężna paszcza pełna kłów, żadna kość nie mogła mu się równać... przegryzał bez problemu olbrzymie kości (udowa od krowy!!!).
Być może dla Was są to jakieś niestworzone historie, ale mówię Wam tylko prawdę, a ja nie jestem z tych osób, które "naginają" wyobraźnią.
I to była... taka moja mała historia o przyjacielu, którego już nie odzyskam.
Jeśli chodzi o pupile - to mam tuzin kurczaków, koguta Zbyszka, ryby w oczku wodnym (gdzie największy nazywa się Stefan) oraz króliki (belgijskie olbrzymy) sztuk dwie oraz 6 innych mniejszych. Ale to chyba nie o nich mowa - tylko o prawdziwych pupilach, towarzyszach, najlepszych przyjaciołach. Zatem muszę wspomnieć o swoim psie Owczarku Niemieckim o imieniu Bel.
Towarzysz, którego nie znajdę już nigdy - w zasadzie od dziecka razem (miałem 3-4 lata jak przybył).
(Tu zdjęcia za młodu)
http://imgur.com/ZUo6ISk
http://imgur.com/QCf859R
http://imgur.com/TTysINY
W życiu spotkałem wiele psów, bo przez jakiś czas w zasadzie widziałem je codziennie, ale tak mądrego, potężnego i szybkiego psa - nie da się znaleźć. Pies oczywiście z rodowodem kupiony w 2000 roku jako szczeniak. Pies w okresie swojej świetności mógł biec z prędkością ok. 80km/h (!!! mierzone samochodem !!!), a na sankach wiózł nadal z porywczą prędkością dwóch wujków (ok. 200-220kg). Niezwykle piękny i urodziwy z głębokim mądrym, szlachetnym wzrokiem. Nigdy mu nie odbiło, normalnie jakbym widział wyrafinowanego Średniowiecznego Szlachcica. Pies można by powiedzieć, uratował życie siostry, dwa razy moje i raz chyba całej rodziny. Z siostrą to było tak, że poszła na promenadę (wiadomo, nastolatka i te sprawy - z dobre 10-12 lat temu) o dość późnej godzinie. Rodzice kazali jej wziąć psa - I pewnie gdyby go nie wzięła to nie wiadomo co by się stało, bo z relacji przestraszonej siostry wynikało mniej więcej tyle, że jakichś dwóch zbójów za nią chodziło (a pies wtedy potulny jak baranek, ani warknięcia mimo, że koty/psy/ludzie obok niego) a gdy chciało ją zaczepić, to pies tak zareagował i skoczył w ich stronę, że z przerażenia uciekli (potem siora przybiegła do domu, nie trzymając smyczy, a pies przez całą drogę ją pilnował i nie ustępował na krok). Mnie w dzieciństwie zaatakował jakiś strasznie wściekły kot, to pies dosłownie kilkanaście metrów przebiegł tak szybko, że kot nie zdążył nawet odskoczyć i już pies już był przy mnie. (de facto kota chyba zabił, nie pamiętam - wziął w paszczę, potargał i rzucił gdzieś - a czy przeżył, to nie wiem).
To mogę opowiedzieć zza dziecka - trochę mało informacji, ale fakty są mniej więcej takie. Teraz natomiast przygoda, chyba z trzy może dwa lata temu. Ojciec sprzedawał auto i miał przyjechać kupiec, podobno chciał kupić auto dla żony. Kupił (psa wtedy nie było [był z siostrą na spacerze], mój brat [szeroki chłop na dwa metry] oraz ja [podobnie jak brat] i dosłownie przyjechał po 40 minutach trzema czarnymi autami pod dom z 4 rosłymi bolcami (napakowani z dziarami etc.). Pies był już nieco stary (ok. 12-13 lat miał wtedy). Można teraz to opowiedzieć trochę jak western... Ich było pięciu, a nas zaledwie trzech (chociaż ojciec strażnik miejski/policjant, a starszy brat po bezpieczeństwie narodowym [uczony Judo i Karate]). Zaczęły się jakieś obrażania pod bramą wjazdową na posesję, a jak pies wrócił z drugiej strony domu (codziennie pilnował posesji i chodził wszędzie w zasadzie) - to jak rozpędził się i uderzył głową w bramę (nie zdążył wyhamować, stary już był) to wszyscy awanturnicy odskoczyli na dobry metr a jeden z bolców złamał lusterko w kupionym aucie. Jak pokazał kły i szczeknął potężnie, to już nawet do bramy nie podchodzili. Ojciec pokazał mu ręką tylko, żeby przestał szczekać i przestał (w tym okresie był już głuchy), w dodatku potem pokazał blachę policjanta i złodzieje się uspokoili trochę, potem był telefon na policję i bolce próbowały tłumaczyć, że lusterko odpadło po kilku minutach jazdy (sam fakt, głupoty - bo przecież widziały gały co brały) w dodatku u nas jest monitoring i wtedy złodzieje już totalnie zbledli. A mniejsza o to (i o ludziach durniejszych od szczura) - tak naprawdę gdyby nie reakcja psa, to nie wiadomo co by się stało. Pies ma na swoim koncie parę agresywnych kotów (choć jak był kot, który nie był agresywny - to nawet go nie tknął), pogonił multum psów [rodweilerów, pitbullów i innych "walecznych" nie mówiąc już o Bernardynie, który chyba był cięższy od niego ze dwa razy], ma na koncie zabitą mysz (przytrzasnął łapą i zostawił, a my myśleliśmy, że ta mysz przez kota była zabita na początku). Może teraz wydaje się Wam jakby był multi-mordercą, ale nic z tych rzeczy. Pies bawił się z wieloma dziećmi, pilnował je, bawił się razem z nimi (uważał wtedy bardzo), jak był młody robił kilka jak nie więcej kółek wokół domu i pilnował totalnie wszystko (pogonił kota raz, który chciał zaatakować królika). Ok. północy za swojego młodu odwiedział każdy pokój w domu, na parterze, na piętrze oraz na strychu, wchodził bezszelestnie (nawet jak byly zamknięte drzwi, potrafił sobie otworzyć bardzo cicho!) do sypialń - najpierw do rodziców, potem do starszego brata, potem do siostry i na końcu do mnie. Jeśli zdażało się, że ktoś nie spał - zostawał w pokoju i dosłownie jakby lulał do snu, czasami jak się go wzywało na łóżko (tylko za pozwoleniem), wskoczył sobie i dosłownie zasypiał razem ze mną (jednak nigdy nie obudziłem się z nim w łóżku, bo zawsze jak tylko zasypiałem to budził się i dalej poszedł).
Można by go nazwać psem idealnym, a tak jak mówię widziałem w życiu ogrom psów i były mądre, silne, ogromne - ale żaden nie był taki jak ten. Gdy zabraliśmy go do weterynarza jak miał 12 lat, lekarz powiedział prosto - nigdy nie widział aby pies w takim wieku wyglądał tak dobrze a zarazem, żeby nic mu nie było. Gdy miał 13 lat, wyrosły mu dwa guzy nowotworowe na grzbiecie - ani razu nie jęknął mimo ich posiadania - postanowiliśmy je wyciąć u weterynarza, po ciężkiej operacji zaledwie po dwóch dniach był w zasadzie jak nowy (chociaż według weterynarza powinien odczuć to dość poważnie i "powinno przedłużyć życie tylko na trochę"), miesiąc po operacji weterynarz powiedział, że nigdy nie spotkał takiego psa, który po takiej operacji i w takim wieku wrócił w zasadzie do pełnej świetności, bez żadnych uszczerbków. Weterynarz jasno powiedział, że te psy w zasadzie nie dożywają takiego wieku - 90-95% tych psów umiera zanim osiągnie 10 lat. Niestety, pies zdechł dwa miesiące temu w wieku prawie 16 lat (!!! dokładnie 15 lat i 8.5 miesiąca !!!), pod koniec miał problemy z chodzeniem, był głuchy, nie wytrzymywał krótkiego spaceru (około 3-4 miesiące był taki "niedysponowalny" można więc powiedzieć, że w jego 15 urodziny nadal był "w formie" [może nie były to jego złote czasy, ale w formie]. Czasami miałem wrażenie, jakby umiał się uśmiechać, wyczuwał jak było mi smutno i cieszył się razem ze mną jak byłem wesoły. Odszedł do krainy wiecznych łowów z uśmiechem na pysku, jeśli tak to można nazwać - jako niepokonany i przynajmniej dla mnie - jako najlepszy przyjaciel w całym życiu.
Pies w złotych czasach, za młodu - w zasadzie się nie męczył, po przebiegnięciu kilku kilometrów i kilkuset metrów w morzu (tak z 20-30 razy rzut patykiem w stronę morza, uwielbiał pływać) nadal nie można było u niego zobaczyć jakiegoś "ciężkiego" oddechu, czy żeby się położył na odpoczynek. Cały czas gotowy do akcji, genialny słuch (podczas zbierania grzybów usłyszał mój głos z około400 metrów, a nie krzyczałem) i niezwykle dobry węch. Potężna paszcza pełna kłów, żadna kość nie mogła mu się równać... przegryzał bez problemu olbrzymie kości (udowa od krowy!!!).
Być może dla Was są to jakieś niestworzone historie, ale mówię Wam tylko prawdę, a ja nie jestem z tych osób, które "naginają" wyobraźnią.
I to była... taka moja mała historia o przyjacielu, którego już nie odzyskam.