Re: [W mieście] Odrobina świeżego powietrza
: Nie Mar 23, 2014 4:43 pm
Kłopoty rzeczywiście były, złodziejaszek wiedział o tym bardzo dobrze. Sam czuł się nieco winny i jedyna rzecz, którą mógł się usprawiedliwić, to jego dziwny stan w kanałach. Czym był spowodowany? Przecież nie miewał przedtem takich dolegliwości, a jego psychika zawsze była zwarta i skupiona, nie zawiodła go nigdy. Aż do teraz. To musiała być magia, bardzo silna i niebezpieczna.
Umysł Falkona wypełniały teraz jedynie plany na najbliższą przyszłość. Należało przygotować się do podróży - zaplanować trasę, zdobyć w jakiś sposób wszystko, co będzie niezbędne. I należało zrobić to jak najszybciej.
— Idę załatwić parę spraw — powiedział do towarzyszy. — Zaczekajcie tu na mnie, niedługo wrócę. No idę odwiedzić targ — dodał, widząc podejrzliwe spojrzenia. — Muszę kupić kilka rzeczy, nie wyruszymy przecież bez niczego. Nie, nie potrzebuję pomocy. — Uśmiechnął się tajemniczo i wyszedł.
Pogoda była przyjemna, w sam raz na spacer po mieście. Najwidoczniej wielu mieszkańców było tego zdania, na ulicach roiło się od rozgadanych obywateli, reprezentujących przeróżne rasy. Dzięki temu nie trudno było wtopić się w tłum, nawet tak podejrzliwie wyglądającemu człowiekowi jak Falkon - bez koszuli, z zabandażowanym ramieniem i nieco podkrążonymi oczami. Mimo tak posępnego wyglądu chłopak czuł się już na tyle dobrze, że gotów był wyruszyć na południe choćby zaraz.
Gwar targowiska słychać było z daleka, jednak złodziejaszek nie kierował się w jego stronę. Przepychając się ciasnymi alejkami dotarł do miejsca, które postanowił odwiedzić jako pierwsze.
Ulica wyglądała spokojnie, nie kręciło się po niej wiele osób. Niewielki dom był obecnie pusty, na całe szczęście. Jego właściciel mógł jednak wrócić w każdej chwili. Należało improwizować. Falkon dostrzegł stary, drewniany wózek z dwoma kołami, stojący przy ścianie jakiegoś budynku. Załadowany był sianem, które piętrzyło się na sporą wysokość. Jak gdyby nigdy nic podszedł do niego i zaczął go ciągnąć, zatrzymując się przed drzwiami domu handlarza. Zaczął udawać, że szuka czegoś w sianie.
— Piękny dziś dzień — krzyknął wesoło, szczerząc się do przechodzących obok staruszek.
Po kilku chwilach kobiety skręciły w jakąś alejkę, a w pobliżu nie było już nikogo. "Teraz albo nigdy" — pomyślał Falkon, ostrożnie wyjmując wytrychy z torebeczki przy pasie. Przysunął wózek z sianem nieco bliżej, zasłaniając się nim jak parawanem i zabrał się za otwieranie starego, dobrze mu już znanego zamka. Poszło gładko, po kilku chwilach coś zgrzytnęło i drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Lekki uśmiech zagościł na twarzy złodziejaszka. Rozejrzał się raz jeszcze po ulicy, upewniając się, że jest bezpieczny. Na całe szczęście niewiele osób tędy chodziło. Chłopak pchnął drzwi i wszedł do środka. Nic się nie zmieniło, odkąd ostatnio tu był. Regały dalej świeciły pustkami, niewielkie szkatułki były na swoich miejscach, na stoliku stała wypalona świeczka.
— A co my tu mamy...? — szepnął sam do siebie, uśmiechając się na widok zgrabnej sakiewki, leżącej na krześle.
Tym razem złodziejowi dopisało szczęście. Zdobycz wylądowała w kieszeni, znacznie ją obciążając. Co prawda nie było tu osiemdziesięciu Złotych Gryfów, ale waga woreczka i tak była zadowalająca. Powinno wystarczyć chociaż na część wyposażenia.
Falkon zamarł nagle. Ktoś zatrzymał się tuż przed domem. Chłopak, najciszej jak potrafił, przylgnął do ściany obok wejścia w taki sposób, że otwierające się gwałtownie drzwi o mało go nie zmiażdżyły.
— O cholera — rozległ się znajomy głos.
Handlarz wszedł szybko do środka i od razu spojrzał na krzesło. Przeklął siarczyście i grzmotnął ręką w stół, po czym obrócił się na pięcie i dostrzegł Falkona, wychylającego się zza drzwi.
— Dzień dobry — ukłonił się chłopak z zadziornym uśmiechem.
— Złodziej! — ryknął handlarz. — Straż!
Mężczyzna już miał wyskoczyć z pomieszczenia, jednak złodziejaszek chwycił go w ostatniej chwili za kark i wciągnął z powrotem do środka. Handlarz zatoczył się i rąbnął w stolik, przełamując go na pół. Zaczął jęczeć, jednak po kilku mocnych ciosach w twarz stracił przytomność. Falkon podniósł bezwładnego handlarza i posadził go na krześle. Rozdarł mu koszulę i z kawałka tkaniny zrobił knebel, który zacisnął mocno na ustach mężczyzny. Pozostałymi skrawkami materiału związał mu nadgarstki, a kostki przywiązał mu do nóg krzesła. W kieszeniach jego płaszcza znalazł jedynie klucz do drzwi. Uśmiechnął się z zadowoleniem i wyskoczył z pomieszczenia, zamykając je i wyrzucając klucz na dach. Krzyków handlarza na szczęście nikt nie usłyszał, ulica dalej była opustoszała. Falkon, jak gdyby nigdy nic, zaczął zmierzać w stronę targu, cicho pogwizdując. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że typ nie zdąży się uwolnić, zanim opuszczą miasto.
Ciężka sakiewka nie pozwalała o sobie zapomnieć, szarpiąc spodnie w dół. Pomimo tego na twarzy chłopaka gościł uśmiech zadowolenia. W końcu jak się nie cieszyć, zdobywając tyle pieniędzy w tak łatwy sposób?
— Tą czarną pan poda. — Wskazał palcem koszulę, niemal identyczną jak ta, która posłużyła mu wczoraj za bandaż. — Biorę — stwierdził z uśmiechem, gdy okazała się dobra.
— Czterdzieści pięć ruenów — wyszczerzył się sprzedawca, wyrywając monety z dłoni chłopaka.
"Od razu lepiej" — pomyślał Falkon, zapinając nową koszulę. Ruszył dalej, przyglądając się przeróżnym towarom i pytając o ich ceny. Wytargował za trzysta pięćdziesiąt ruenów nieco przydużą kurtkę skórzaną, podszytą ciepłym futrem. "Warto się ubezpieczyć na wypadek zimna." Kilka butelek niedrogiego wina, suszone mięso, trochę pieczywa. Później więcej wina, kilka owoców... Po niedługim czasie chłopak szedł przez targowisko obwieszony zakupami jak juczny wielbłąd. Z trudem już się rozglądając, dostrzegł na jednym ze stoisk coś bardzo ciekawego.
— Ile za tamto? — Wskazał ręką na nieco zużyty płaszcz, nawet podobny do tego, który Teus zniszczył w kanałach.
Po kilku chwilach targowania się, sprzedawca z nieukrywanym żalem oddał odzienie za dwa Złote Gryfy i butelkę lepszego wina. Uśmiechnięty Falkon ruszył dalej, o mało nie upuszczając wszystkich zakupów. Zatrzymał się jeszcze przy jednym stoisku, dostrzegłszy ciekawą broń - piękny, zdobiony, dwudziestopięciocalowy kordelas, wykuty z wysokiej jakości stali. Przypominał znane mu dobrze bronie piratów. Niestety kupiec żądał za szablę cztery tysiące ruenów, o tysiąc za dużo. Na nic zdały się przekonywania, typ był cholernie uparty. Falkon spojrzał z niesmakiem na płaszcz, walcząc przez moment z samym sobą. A co, jeśli by go zwrócił? "W końcu sprzedawca niechętnie go oddawał..." — pomyślał. Po chwili jednak odpuścił i zrezygnowany zaczął kierować się w stronę domu Juliet. Miał nadzieję, że kompania będzie zadowolona z jego zakupów i obędzie się bez kłopotliwych pytań.
Umysł Falkona wypełniały teraz jedynie plany na najbliższą przyszłość. Należało przygotować się do podróży - zaplanować trasę, zdobyć w jakiś sposób wszystko, co będzie niezbędne. I należało zrobić to jak najszybciej.
— Idę załatwić parę spraw — powiedział do towarzyszy. — Zaczekajcie tu na mnie, niedługo wrócę. No idę odwiedzić targ — dodał, widząc podejrzliwe spojrzenia. — Muszę kupić kilka rzeczy, nie wyruszymy przecież bez niczego. Nie, nie potrzebuję pomocy. — Uśmiechnął się tajemniczo i wyszedł.
Pogoda była przyjemna, w sam raz na spacer po mieście. Najwidoczniej wielu mieszkańców było tego zdania, na ulicach roiło się od rozgadanych obywateli, reprezentujących przeróżne rasy. Dzięki temu nie trudno było wtopić się w tłum, nawet tak podejrzliwie wyglądającemu człowiekowi jak Falkon - bez koszuli, z zabandażowanym ramieniem i nieco podkrążonymi oczami. Mimo tak posępnego wyglądu chłopak czuł się już na tyle dobrze, że gotów był wyruszyć na południe choćby zaraz.
Gwar targowiska słychać było z daleka, jednak złodziejaszek nie kierował się w jego stronę. Przepychając się ciasnymi alejkami dotarł do miejsca, które postanowił odwiedzić jako pierwsze.
Ulica wyglądała spokojnie, nie kręciło się po niej wiele osób. Niewielki dom był obecnie pusty, na całe szczęście. Jego właściciel mógł jednak wrócić w każdej chwili. Należało improwizować. Falkon dostrzegł stary, drewniany wózek z dwoma kołami, stojący przy ścianie jakiegoś budynku. Załadowany był sianem, które piętrzyło się na sporą wysokość. Jak gdyby nigdy nic podszedł do niego i zaczął go ciągnąć, zatrzymując się przed drzwiami domu handlarza. Zaczął udawać, że szuka czegoś w sianie.
— Piękny dziś dzień — krzyknął wesoło, szczerząc się do przechodzących obok staruszek.
Po kilku chwilach kobiety skręciły w jakąś alejkę, a w pobliżu nie było już nikogo. "Teraz albo nigdy" — pomyślał Falkon, ostrożnie wyjmując wytrychy z torebeczki przy pasie. Przysunął wózek z sianem nieco bliżej, zasłaniając się nim jak parawanem i zabrał się za otwieranie starego, dobrze mu już znanego zamka. Poszło gładko, po kilku chwilach coś zgrzytnęło i drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Lekki uśmiech zagościł na twarzy złodziejaszka. Rozejrzał się raz jeszcze po ulicy, upewniając się, że jest bezpieczny. Na całe szczęście niewiele osób tędy chodziło. Chłopak pchnął drzwi i wszedł do środka. Nic się nie zmieniło, odkąd ostatnio tu był. Regały dalej świeciły pustkami, niewielkie szkatułki były na swoich miejscach, na stoliku stała wypalona świeczka.
— A co my tu mamy...? — szepnął sam do siebie, uśmiechając się na widok zgrabnej sakiewki, leżącej na krześle.
Tym razem złodziejowi dopisało szczęście. Zdobycz wylądowała w kieszeni, znacznie ją obciążając. Co prawda nie było tu osiemdziesięciu Złotych Gryfów, ale waga woreczka i tak była zadowalająca. Powinno wystarczyć chociaż na część wyposażenia.
Falkon zamarł nagle. Ktoś zatrzymał się tuż przed domem. Chłopak, najciszej jak potrafił, przylgnął do ściany obok wejścia w taki sposób, że otwierające się gwałtownie drzwi o mało go nie zmiażdżyły.
— O cholera — rozległ się znajomy głos.
Handlarz wszedł szybko do środka i od razu spojrzał na krzesło. Przeklął siarczyście i grzmotnął ręką w stół, po czym obrócił się na pięcie i dostrzegł Falkona, wychylającego się zza drzwi.
— Dzień dobry — ukłonił się chłopak z zadziornym uśmiechem.
— Złodziej! — ryknął handlarz. — Straż!
Mężczyzna już miał wyskoczyć z pomieszczenia, jednak złodziejaszek chwycił go w ostatniej chwili za kark i wciągnął z powrotem do środka. Handlarz zatoczył się i rąbnął w stolik, przełamując go na pół. Zaczął jęczeć, jednak po kilku mocnych ciosach w twarz stracił przytomność. Falkon podniósł bezwładnego handlarza i posadził go na krześle. Rozdarł mu koszulę i z kawałka tkaniny zrobił knebel, który zacisnął mocno na ustach mężczyzny. Pozostałymi skrawkami materiału związał mu nadgarstki, a kostki przywiązał mu do nóg krzesła. W kieszeniach jego płaszcza znalazł jedynie klucz do drzwi. Uśmiechnął się z zadowoleniem i wyskoczył z pomieszczenia, zamykając je i wyrzucając klucz na dach. Krzyków handlarza na szczęście nikt nie usłyszał, ulica dalej była opustoszała. Falkon, jak gdyby nigdy nic, zaczął zmierzać w stronę targu, cicho pogwizdując. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że typ nie zdąży się uwolnić, zanim opuszczą miasto.
Ciężka sakiewka nie pozwalała o sobie zapomnieć, szarpiąc spodnie w dół. Pomimo tego na twarzy chłopaka gościł uśmiech zadowolenia. W końcu jak się nie cieszyć, zdobywając tyle pieniędzy w tak łatwy sposób?
— Tą czarną pan poda. — Wskazał palcem koszulę, niemal identyczną jak ta, która posłużyła mu wczoraj za bandaż. — Biorę — stwierdził z uśmiechem, gdy okazała się dobra.
— Czterdzieści pięć ruenów — wyszczerzył się sprzedawca, wyrywając monety z dłoni chłopaka.
"Od razu lepiej" — pomyślał Falkon, zapinając nową koszulę. Ruszył dalej, przyglądając się przeróżnym towarom i pytając o ich ceny. Wytargował za trzysta pięćdziesiąt ruenów nieco przydużą kurtkę skórzaną, podszytą ciepłym futrem. "Warto się ubezpieczyć na wypadek zimna." Kilka butelek niedrogiego wina, suszone mięso, trochę pieczywa. Później więcej wina, kilka owoców... Po niedługim czasie chłopak szedł przez targowisko obwieszony zakupami jak juczny wielbłąd. Z trudem już się rozglądając, dostrzegł na jednym ze stoisk coś bardzo ciekawego.
— Ile za tamto? — Wskazał ręką na nieco zużyty płaszcz, nawet podobny do tego, który Teus zniszczył w kanałach.
Po kilku chwilach targowania się, sprzedawca z nieukrywanym żalem oddał odzienie za dwa Złote Gryfy i butelkę lepszego wina. Uśmiechnięty Falkon ruszył dalej, o mało nie upuszczając wszystkich zakupów. Zatrzymał się jeszcze przy jednym stoisku, dostrzegłszy ciekawą broń - piękny, zdobiony, dwudziestopięciocalowy kordelas, wykuty z wysokiej jakości stali. Przypominał znane mu dobrze bronie piratów. Niestety kupiec żądał za szablę cztery tysiące ruenów, o tysiąc za dużo. Na nic zdały się przekonywania, typ był cholernie uparty. Falkon spojrzał z niesmakiem na płaszcz, walcząc przez moment z samym sobą. A co, jeśli by go zwrócił? "W końcu sprzedawca niechętnie go oddawał..." — pomyślał. Po chwili jednak odpuścił i zrezygnowany zaczął kierować się w stronę domu Juliet. Miał nadzieję, że kompania będzie zadowolona z jego zakupów i obędzie się bez kłopotliwych pytań.