Re: Z dala od kłopotów... Czy aby na pewno?
: Nie Cze 01, 2014 8:30 pm
- Uważaj kretynie! - usłyszał, otwierając oczy tylko po to, by zobaczyć pędzący ku niemu zapewne dębowy sęk. Zasłonił się ręką, czując po chwili piekący ból w przedramieniu. Zamierzył się własnym kijem, nacierając i blokuć co chwilę ciosy Tolfura.
Po kilku godzinach oboje padli na kolana, nie mogąc się zmusić nawet do stania prosto. Laven dyszał ciężko, jako i jego oponent. Wyjął wodę zza pasa i wyciągnął rękę z bukłakiem w stronę mężczyzny. Ów przyjął ją ochoczo, ciągnąc solidny łyk, po czym oddał napój właścicielowi.
- Myślisz że zdążymy na ucztę? - zapytał Tolfur, gdy ochłonął na tyle by móc mówić. Laven wzruszył ramionami.
- Jeśli Flana zdąży przynieść nam stroje, to tak. W przeciwnym razie będziemy musieli pójść nago.
Popatrzyli po sobie w milczeniu.
-" Jesteście beznadziejni" - wznieśli okrzyk razem, ze śmiechu przetaczając się na plecy. Tolfur podłożył sobie ręce pod głowę.
- Niebo, trawa, nawet ten cholerny wiatr wydają się takie spokojne. Dobrze nam się tu żyje - wywodził, gryząc w zębach źdźbło trawy. Laven słuchał go przez chwilę, lecz bardzo szybko stracił zainteresowanie, przyglądając się niebu. Brat miał rację, mogłoby być już tak zawsze.
- Zbliża się wieczór, widać po słońcu - usłyszał, zrywając się na nogi.
- Matka już powinna wrócić. Będzie się martwić jak nie będziemy w domu - powiedział Laven, otrzepując się z liści. Tolfur przytaknął.
- Chodź. Schowałem przed Flaną kilka ciastek jagodowych.
Laven uśmiechnął się, lecz gdy spoglądnął się na horyzont, uśmiech zniknął z jego twarzy. Brat podążył za jego wzrokiem.
- Chmury zbierają się nad Hext - mruknął. - Szkoda, była taka miła pogoda.
Laven zmarszczył brwi. kap,kap,kap.
Jęknął cicho, otwierając oczy. Woda kapała mu na policzek, co go lekko orzeźwiło. Westchnął bezdźwięcznie, nie mogąc poruszyć ramieniem, sprawiającym wrażenie skamieniałego. Na dodatek zabolała go kostka.
- Ej, to moja noga... - sapnął, gdy uderzenie się ponowiło.
Po kilku godzinach oboje padli na kolana, nie mogąc się zmusić nawet do stania prosto. Laven dyszał ciężko, jako i jego oponent. Wyjął wodę zza pasa i wyciągnął rękę z bukłakiem w stronę mężczyzny. Ów przyjął ją ochoczo, ciągnąc solidny łyk, po czym oddał napój właścicielowi.
- Myślisz że zdążymy na ucztę? - zapytał Tolfur, gdy ochłonął na tyle by móc mówić. Laven wzruszył ramionami.
- Jeśli Flana zdąży przynieść nam stroje, to tak. W przeciwnym razie będziemy musieli pójść nago.
Popatrzyli po sobie w milczeniu.
-" Jesteście beznadziejni" - wznieśli okrzyk razem, ze śmiechu przetaczając się na plecy. Tolfur podłożył sobie ręce pod głowę.
- Niebo, trawa, nawet ten cholerny wiatr wydają się takie spokojne. Dobrze nam się tu żyje - wywodził, gryząc w zębach źdźbło trawy. Laven słuchał go przez chwilę, lecz bardzo szybko stracił zainteresowanie, przyglądając się niebu. Brat miał rację, mogłoby być już tak zawsze.
- Zbliża się wieczór, widać po słońcu - usłyszał, zrywając się na nogi.
- Matka już powinna wrócić. Będzie się martwić jak nie będziemy w domu - powiedział Laven, otrzepując się z liści. Tolfur przytaknął.
- Chodź. Schowałem przed Flaną kilka ciastek jagodowych.
Laven uśmiechnął się, lecz gdy spoglądnął się na horyzont, uśmiech zniknął z jego twarzy. Brat podążył za jego wzrokiem.
- Chmury zbierają się nad Hext - mruknął. - Szkoda, była taka miła pogoda.
Laven zmarszczył brwi. kap,kap,kap.
Jęknął cicho, otwierając oczy. Woda kapała mu na policzek, co go lekko orzeźwiło. Westchnął bezdźwięcznie, nie mogąc poruszyć ramieniem, sprawiającym wrażenie skamieniałego. Na dodatek zabolała go kostka.
- Ej, to moja noga... - sapnął, gdy uderzenie się ponowiło.