Re: [Wzgórza na skraju pustyni] Bezczynne oczekiwanie. Wędró
: Czw Maj 03, 2012 12:25 am
Ostatkiem woli, nie mogąc się w duchu nadziwić, że ten sen wciąż jeszcze się nie skończył, Czarodziejka zrobiła najbardziej drastyczną rzecz, na jaką było ją jeszcze stać.
- NIE! - ryknęła z głębi trzewi, a właściwie tylko spróbowała ryknąć. W efekcie przez zaciśnięte gardło wydobył się bowiem zaledwie na poły piskliwy, na poły ochrypły krzyk, który nijak nie wyrażał tego, jak bardzo bolało Anę rozrywane w strzępy matczyne serce, kiedy chwytała swą "córeczkę" za złote włoski i wymierzała jej siarczysty policzek.
Parę chwil później, nie mogąc znieść tego, co właśnie zrobiła, Anapsechete zerwała się i pobiegła paręnaście, może parędziesiąt kroków w kierunku pustyni, by tam upaść na rozgrzany niemal do białości piasek, zwinąć się w kłębek i zanieść się histerycznym szlochem.
Upał sprawiał, że masy powietrza falowały, migotały i drgały, ukazując wyczerpanym oczom złudne obrazy. Coś się poruszyło, jakby jakaś niewidzialna zasłona się zerwała, a przynajmniej uchyliła. Coś pojawiło się znikąd.
Stado widmowych jeleni o czerwonym futrze otoczyło Anę... Zwierzęta pokręciły się chwilę nad nią, popatrzyły swymi mądrymi oczami, wypełnionymi w całości martwą czernią, a potem, jeden po drugim, zaczęły powoli zbliżać się do przemienionej w dziecko Aphrael. Nie miały może wrogich zamiarów, zresztą kto to wie, ale sprawiały niepokojące wrażenie. A może te widmowe dostojne stworzenia to nie była wcale ułuda?
- NIE! - ryknęła z głębi trzewi, a właściwie tylko spróbowała ryknąć. W efekcie przez zaciśnięte gardło wydobył się bowiem zaledwie na poły piskliwy, na poły ochrypły krzyk, który nijak nie wyrażał tego, jak bardzo bolało Anę rozrywane w strzępy matczyne serce, kiedy chwytała swą "córeczkę" za złote włoski i wymierzała jej siarczysty policzek.
Parę chwil później, nie mogąc znieść tego, co właśnie zrobiła, Anapsechete zerwała się i pobiegła paręnaście, może parędziesiąt kroków w kierunku pustyni, by tam upaść na rozgrzany niemal do białości piasek, zwinąć się w kłębek i zanieść się histerycznym szlochem.
Upał sprawiał, że masy powietrza falowały, migotały i drgały, ukazując wyczerpanym oczom złudne obrazy. Coś się poruszyło, jakby jakaś niewidzialna zasłona się zerwała, a przynajmniej uchyliła. Coś pojawiło się znikąd.
Stado widmowych jeleni o czerwonym futrze otoczyło Anę... Zwierzęta pokręciły się chwilę nad nią, popatrzyły swymi mądrymi oczami, wypełnionymi w całości martwą czernią, a potem, jeden po drugim, zaczęły powoli zbliżać się do przemienionej w dziecko Aphrael. Nie miały może wrogich zamiarów, zresztą kto to wie, ale sprawiały niepokojące wrażenie. A może te widmowe dostojne stworzenia to nie była wcale ułuda?