Dwór Namiestnika ⇒ [ Marchia Astron- oris] Samotny dwór
Ellestill dotąd milczący drgnął na jej słowa, objął ją mocno ramionami, zamykając w ich wnętrzu. Przybliżył się do niej, nie zmieniając objęcia, jakby miała zaraz uciec, jakby była diamentem w środku grodu, on zaś pilnował by kamień nie zniknął, nikt go nie ukradł. Zbliżył swoje usta do jej ucha.
- Nie pozwolę ci odejść, ani teraz ani nigdy. Nie chcę cię zamykać jednak i trzymać przy sobie, masz prawo wyjeżdżać gdzie zechcesz, kiedy będziesz miała na to ochotę. Jednak nie pozwolę byśmy byli osobno, po prostu zamknij oczy nie zastanawiaj się, nie myśl o tym co będzie... Daj mi pukiel swoich włosów, a ja będę nosić go przy sobie - mówił to po raz pierwszy głosem pełnym emocji, obawy, radości. Nigdy nie używał dotąd tego tonu. Nagle wstał jakby w jego myślach pojawił się pomysł. Wstał z ziemi, podszedł do niewysokich krzewów kwitnących roślin. Zerwał kilka z nich składając dosyć zabawnie ze sobą. Po chwili wrócił do niej niosąc grubą splecioną z lawendy i kilku kwiatów bransoletkę. Znów ukląkł przed nią.
- Widzisz... to nic wielkiego... Ale niech to będzie dla nas symbol... - założył jej na przegub dłoni - Teraz należymy do siebie nawzajem, jest jakaś część świata między nami którą widzę ja tak samo jak ty. Każdy z nas ma też swój świat, ale dziś jesteśmy razem w naszym wspólnym świecie - Przybliżył twarz ku niej, ich usta spotkały się, ucałował ją bardziej namiętnie niż ostatnio, choć wciąż było to delikatne. Kiedy ich dłonie spotkały się, odsunął lekko twarz by położyć głowę na jej kolanach.
- Nie ma znaczenia co przyniesie przyszłość, jeśli zbudujemy mocny, obronny gród moja kochana, nic nie będzie wstanie go zniszczyć. Bo będzie nas łączyć coś potężnego, coś co wytrwa próbę czasu, spojrzenia innych, etykietę, dni smutku i ciszy. Nie wiele mam, ale to co posiadam... oddam tobie byś miała więcej.
- Nie pozwolę ci odejść, ani teraz ani nigdy. Nie chcę cię zamykać jednak i trzymać przy sobie, masz prawo wyjeżdżać gdzie zechcesz, kiedy będziesz miała na to ochotę. Jednak nie pozwolę byśmy byli osobno, po prostu zamknij oczy nie zastanawiaj się, nie myśl o tym co będzie... Daj mi pukiel swoich włosów, a ja będę nosić go przy sobie - mówił to po raz pierwszy głosem pełnym emocji, obawy, radości. Nigdy nie używał dotąd tego tonu. Nagle wstał jakby w jego myślach pojawił się pomysł. Wstał z ziemi, podszedł do niewysokich krzewów kwitnących roślin. Zerwał kilka z nich składając dosyć zabawnie ze sobą. Po chwili wrócił do niej niosąc grubą splecioną z lawendy i kilku kwiatów bransoletkę. Znów ukląkł przed nią.
- Widzisz... to nic wielkiego... Ale niech to będzie dla nas symbol... - założył jej na przegub dłoni - Teraz należymy do siebie nawzajem, jest jakaś część świata między nami którą widzę ja tak samo jak ty. Każdy z nas ma też swój świat, ale dziś jesteśmy razem w naszym wspólnym świecie - Przybliżył twarz ku niej, ich usta spotkały się, ucałował ją bardziej namiętnie niż ostatnio, choć wciąż było to delikatne. Kiedy ich dłonie spotkały się, odsunął lekko twarz by położyć głowę na jej kolanach.
- Nie ma znaczenia co przyniesie przyszłość, jeśli zbudujemy mocny, obronny gród moja kochana, nic nie będzie wstanie go zniszczyć. Bo będzie nas łączyć coś potężnego, coś co wytrwa próbę czasu, spojrzenia innych, etykietę, dni smutku i ciszy. Nie wiele mam, ale to co posiadam... oddam tobie byś miała więcej.
To wszystko było jak dziwny sen. Evanlyn próbowała nie zastanawiać się, nie myśleć, żyć tą chwilą, ale dla niej było to niezwykle trudne. Miała tendencje do rozpamiętywania przeszłości, ona tak łatwo nie zapominała. Właśnie dlatego nie umiała żyć ze wspomnieniami. W jej głowie nadal kołatał się obraz dawnego Elestila i tego, który teraz stał przed nią. Nie wiedziała, który jest prawdziwy i któremu wierzyć. Mimo tego, że serce kołatało jej się w piersi, ciągle miała na uwadze zdrowy rozsądek i może właśnie on nie pozwalał jej żyć tak jakby chciała, a może chronił ją przed bólem i zranieniem - sama tego nie wiedziała. Miała ochotę uciec i zniknąć, tak jak zostać i to już na zawsze. Sprzeczne ze sobą uczucia mieszały się w niej jak w kotle. W końcu westchnęła głośno i spojrzała na Elestila opierającego głowę na jej kolanach. Jego obecność, bliskość... sprawiał, że jej serce topniało i brakowało jej siły by odmawiać, by odrzucać to, co mogłaby czuć i może czuć zaczynała.
- Na pewno tego chcesz? Na pewno chcesz budować coś akurat ze mną? Po jednym wspólnym dniu? Po tym jak poznałeś moją przeszłość i wiesz, że daleko mi do ideału? Na pewno tego właśnie chcesz? Bo jeśli tak, to musisz już dziś wiedzieć, że ja chcę, ale to ty będziesz musiał mnie przekonywać, to ty będziesz musiał stać przy mnie kiedy będę się miotać i mieć wątpliwości, kiedy będę się bać. Wiesz jak bardzo boję się następnego dnia, który ma być inny od poprzednich, że moje życie popadło w rutynę i nie umiem już żyć inaczej. Wiesz, że to ty będziesz mnie musiał tego nauczyć. Jestem jak dzikie, przestraszone zwierzę, które trzeba oswoić i to ty będziesz musiał to zrobić. Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz?
- Na pewno tego chcesz? Na pewno chcesz budować coś akurat ze mną? Po jednym wspólnym dniu? Po tym jak poznałeś moją przeszłość i wiesz, że daleko mi do ideału? Na pewno tego właśnie chcesz? Bo jeśli tak, to musisz już dziś wiedzieć, że ja chcę, ale to ty będziesz musiał mnie przekonywać, to ty będziesz musiał stać przy mnie kiedy będę się miotać i mieć wątpliwości, kiedy będę się bać. Wiesz jak bardzo boję się następnego dnia, który ma być inny od poprzednich, że moje życie popadło w rutynę i nie umiem już żyć inaczej. Wiesz, że to ty będziesz mnie musiał tego nauczyć. Jestem jak dzikie, przestraszone zwierzę, które trzeba oswoić i to ty będziesz musiał to zrobić. Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz?
Wojownik spojrzał na nią uważnie, zastanowił się chwilę, nie mówił od razu jak poprzednio. Jego oczy i twarz stężały, a emocje szalejące jak burza nagle ustały. Został mężczyzna który przez całe życie się nie wahał, który szarpał się z każdym dniem o swoje i który w końcu osiągnął więcej niż inni.
- Szukałem ideału, znalazłem go i okazał się on błędny bardziej niż cokolwiek dotąd. - powiedział spokojnie, całkowicie opanowanym głosem.
- Wiem że nie będzie prosto, wiem że stoi przede mną poważna zdanie, że nie mogę się wahać, wiedz jednak, że spędziłem lata na unikaniu trudnych kobiet, bałem się pomyśleć że mogę należeć tylko do jednej, że mogę być za kogoś kogo darzę głębszym uczuciem odpowiedzialny. Jednocześnie w swoim życiu wojownika walczyłem o najwyższe miejsca nie bojąc się ryzyka, podejmowałem się rzeczy nie możliwych, igrałem ze śmiercią. Tak jestem gotowy na to by stać przy tobie, by wspierać cię kiedy ty będziesz wątpić, pokazać ci jak różne może być życie, jak szalone, jak odmienne. Tym razem nie dam za wygraną, bogowie dali mi znak, zesłali ciebie, nie pozwolę im zabrać cię z kolejnego dnia. Nawet gdyby miało być to trudno, być może najtrudniejsze zadanie jakiego się podejmę.
Patrzył jej w twarz, hardy i pewny swego jak zawsze kiedy wydawał im rozkazy. Być może Ellestill miał dwa oblicza w jednym, opanowanego wojownika, dowódcę i łagodnego mężczyznę. Być może tylko dzięki tej mieszance wciąż oddychał i żył.
Chwycił jej dłoń, ucałował jednak rozluźnił uścisk dając jej wybór, aby zwierzątko nie poczuło się zamknięte w twardej klatce.
- Szukałem ideału, znalazłem go i okazał się on błędny bardziej niż cokolwiek dotąd. - powiedział spokojnie, całkowicie opanowanym głosem.
- Wiem że nie będzie prosto, wiem że stoi przede mną poważna zdanie, że nie mogę się wahać, wiedz jednak, że spędziłem lata na unikaniu trudnych kobiet, bałem się pomyśleć że mogę należeć tylko do jednej, że mogę być za kogoś kogo darzę głębszym uczuciem odpowiedzialny. Jednocześnie w swoim życiu wojownika walczyłem o najwyższe miejsca nie bojąc się ryzyka, podejmowałem się rzeczy nie możliwych, igrałem ze śmiercią. Tak jestem gotowy na to by stać przy tobie, by wspierać cię kiedy ty będziesz wątpić, pokazać ci jak różne może być życie, jak szalone, jak odmienne. Tym razem nie dam za wygraną, bogowie dali mi znak, zesłali ciebie, nie pozwolę im zabrać cię z kolejnego dnia. Nawet gdyby miało być to trudno, być może najtrudniejsze zadanie jakiego się podejmę.
Patrzył jej w twarz, hardy i pewny swego jak zawsze kiedy wydawał im rozkazy. Być może Ellestill miał dwa oblicza w jednym, opanowanego wojownika, dowódcę i łagodnego mężczyznę. Być może tylko dzięki tej mieszance wciąż oddychał i żył.
Chwycił jej dłoń, ucałował jednak rozluźnił uścisk dając jej wybór, aby zwierzątko nie poczuło się zamknięte w twardej klatce.
Takiego go znała i taki przekonywał ją najbardziej: poważny i pewny tego co mówi. To sprawiało, że Evanlyn wierzyła mu, wierzyła, że chce i że jest inny niż wszyscy go znają. W tej chwili brał odpowiedzialność za swoje słowa i obietnice. Takiemu Elestilowi potrafiła wierzyć i ufać.
- Więc od tej chwili stajesz się za mnie odpowiedzialny. Od tej chwili ty będziesz panem, a ja dziką, ranną wilczyca, którą musisz wyleczyć i oswoić. Wilki są wierne, więc jeżeli ci się uda, będę stać u twego boku już na zawsze i będę ci wierna. Od tej chwili akceptujesz świat swojego wilka, ale musisz go nauczyć żyć w swoim, żebyście mogli żyć razem. Jeśli go oswoisz i nauczysz żyć w swoim świecie, będzie się o ciebie troszczył, bronił cię i stał za tobą w każdej sytuacji, aż do końca swoich dni, ale ty do końca swoich dni będziesz za niego odpowiedzialny - rzekła kobieta spoglądając mu w oczy. Jakby chciała mu uświadomić czego się podejmuje i że jeżeli mu się uda ona naprawdę przy nim zostanie.
- Więc od tej chwili stajesz się za mnie odpowiedzialny. Od tej chwili ty będziesz panem, a ja dziką, ranną wilczyca, którą musisz wyleczyć i oswoić. Wilki są wierne, więc jeżeli ci się uda, będę stać u twego boku już na zawsze i będę ci wierna. Od tej chwili akceptujesz świat swojego wilka, ale musisz go nauczyć żyć w swoim, żebyście mogli żyć razem. Jeśli go oswoisz i nauczysz żyć w swoim świecie, będzie się o ciebie troszczył, bronił cię i stał za tobą w każdej sytuacji, aż do końca swoich dni, ale ty do końca swoich dni będziesz za niego odpowiedzialny - rzekła kobieta spoglądając mu w oczy. Jakby chciała mu uświadomić czego się podejmuje i że jeżeli mu się uda ona naprawdę przy nim zostanie.
- Wiem i cieszy mnie to - mimo że mówił twardym głosem, uśmiechnął się łagodnie.
- Zatem... cieszę się że podjęłaś taką decyzje... - pocałował ją w usta, jego dłoń zawędrowała do jej włosów, druga mocniej przygarnęła do siebie. Przez dłuższą chwilę w szalonym tańcu dotyku, dłoni, emocji które eksplodowały w jego wnętrzu, zapomniał się. Chciał poczuć ją jak najbliżej siebie, zachwycić się dotykiem jej skóry, zapachem cytrusowych wyrazistych perfum.
- Na swój sposób zawładnęłaś moim sercem Iv... jesteś w moich myślach... nie będę mógł zasnąć nocami z twego powodu... - szeptał jej do ucha, jego dłonie były pewne swoich ruchów, wiedział czego chce, choć było dla niego jakby jasne że nie zrobi czegoś co jej się nie podoba. Był wyczulony na każde drganie jej ciała, na każdy najdrobniejszy ruch.
- Zatem... cieszę się że podjęłaś taką decyzje... - pocałował ją w usta, jego dłoń zawędrowała do jej włosów, druga mocniej przygarnęła do siebie. Przez dłuższą chwilę w szalonym tańcu dotyku, dłoni, emocji które eksplodowały w jego wnętrzu, zapomniał się. Chciał poczuć ją jak najbliżej siebie, zachwycić się dotykiem jej skóry, zapachem cytrusowych wyrazistych perfum.
- Na swój sposób zawładnęłaś moim sercem Iv... jesteś w moich myślach... nie będę mógł zasnąć nocami z twego powodu... - szeptał jej do ucha, jego dłonie były pewne swoich ruchów, wiedział czego chce, choć było dla niego jakby jasne że nie zrobi czegoś co jej się nie podoba. Był wyczulony na każde drganie jej ciała, na każdy najdrobniejszy ruch.
Podniósł ją z ławki i zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć już trzymał ją w swoich ramionach, a ona oplotła rękami jego szyje. Pod jego słów i wyznań, pod wpływem jego dotyku czuła się jak obezwładniona. Wszystko to sprawiało, że nie potrafiła się bronić, że pozwalała się całować, dotykać, tak jak on tego chciał. W dodatku oddawała jego pocałunki, a jej ciało reagowało na każdy dotyk. Przyciągnął ją do siebie tak mocno, że mógł teraz czuć jak jej piersi podnoszą się i opadają przy każdym oddechu. Evanlyn natomiast wydawało się, że czuje bicie jego serca. Uśmiechnęła się w duchu na myśl o jego szorstkim zaroście, drażniącym od czasu do czasu jej delikatne usta. W tej chwili nawet to wydawało jej się przyjemne.
- Ja od tej pory będę spać spokojnie... bo wiem, że nie jestem sama - szepnęła.
- To był długi dzień. Chodź, odprowadzisz mnie do mojej komnaty - dodała, ale nie wyswobodziła się z jego objęć.
- Ja od tej pory będę spać spokojnie... bo wiem, że nie jestem sama - szepnęła.
- To był długi dzień. Chodź, odprowadzisz mnie do mojej komnaty - dodała, ale nie wyswobodziła się z jego objęć.
Mężczyzna przez chwilę patrzył jeszcze w jej oczy. Z jego wzroku nie zniknął fiołkowy płomień, a jedynie przybrał na sile. Jeszcze raz pocałował jakby po złożeniu tej pieczęci miłości miał już jej nigdy nie dotknąć. Zdawało jej się, choć to niemożliwe, że Ellestillowi ubyło lat, stał się jakby młodszy, wygładziły się drobne zmarszczki. Pojawił wyraźniejszy uśmiech.
- Dobrze, zatem chodźmy moja kochana - podał jej ramie.
Przeprowadził ją korytarzem cofając się ku głównej sali, sądząc z dochodzących z stamtąd odgłosów, uczta wciąż trwała. Weszli w boczny korytarz pogrążonym w półmroku, wojownik wciąż uśmiechając się do kobiety przeprowadził ją przez niego. W kiepskim oświetleniu widziała na ścianie całe rzędy obrazów, drogich i ciężkich tkanin bogato haftowanych, iskrzące się i odbijające kamienie w lichtarzach i całych fragmentach rzeźb. Cały ten dwór zdawał się cichy i ponury jak dotąd właściciel, dumny, wspaniały ale pogrążony w ciemnościach. Po prawej stronie zauważyła zarysy drzwi, zapewne do kolejnych komnat. Korytarz zakręcił w lewo, minęli wyraźniej oświetlone drzwi z ciemnego drewna, rzeźba na nich przedstawiała pięknego ciemnego rumaka, depczącego złotego konia. W jej głowie przypomniał się obraz Aretosa - Boga wojny, walczącego z śmiercią skradającą się w postaci złotego smoka. Najwyraźniej mogła to być scena z legend.
Kolejny korytarz był znacznie bardziej oświetlony, świece zdawały się nowsze, świeżo włożone. Tutaj również po prawej stronie, widniały drzwi do kolejnych izb. Zatrzymał się przy najbliższych.
- To Twoja komnata Iv... - zatrzymał się, patrząc na nią uważnie - zatem dobrej nocy, moja Pani - mimo iż użył słowa Pani, zdawało się że nagle wyraz nabrał innego znaczenia, stał się czułym określeniem jego damy, która stała się panią serca.
- Ma nadzieje że dobrze się wyśpisz, nie martw się już Eohaidem i Calisi - pocałował ją czule w czoło. Był świadom że zapewne dziś pić nie będzie ale pracować owszem, zostały mu do przeczytania listy przysłane z różnych stron do namiestnika arcyksięcia.
- Dobrze, zatem chodźmy moja kochana - podał jej ramie.
Przeprowadził ją korytarzem cofając się ku głównej sali, sądząc z dochodzących z stamtąd odgłosów, uczta wciąż trwała. Weszli w boczny korytarz pogrążonym w półmroku, wojownik wciąż uśmiechając się do kobiety przeprowadził ją przez niego. W kiepskim oświetleniu widziała na ścianie całe rzędy obrazów, drogich i ciężkich tkanin bogato haftowanych, iskrzące się i odbijające kamienie w lichtarzach i całych fragmentach rzeźb. Cały ten dwór zdawał się cichy i ponury jak dotąd właściciel, dumny, wspaniały ale pogrążony w ciemnościach. Po prawej stronie zauważyła zarysy drzwi, zapewne do kolejnych komnat. Korytarz zakręcił w lewo, minęli wyraźniej oświetlone drzwi z ciemnego drewna, rzeźba na nich przedstawiała pięknego ciemnego rumaka, depczącego złotego konia. W jej głowie przypomniał się obraz Aretosa - Boga wojny, walczącego z śmiercią skradającą się w postaci złotego smoka. Najwyraźniej mogła to być scena z legend.
Kolejny korytarz był znacznie bardziej oświetlony, świece zdawały się nowsze, świeżo włożone. Tutaj również po prawej stronie, widniały drzwi do kolejnych izb. Zatrzymał się przy najbliższych.
- To Twoja komnata Iv... - zatrzymał się, patrząc na nią uważnie - zatem dobrej nocy, moja Pani - mimo iż użył słowa Pani, zdawało się że nagle wyraz nabrał innego znaczenia, stał się czułym określeniem jego damy, która stała się panią serca.
- Ma nadzieje że dobrze się wyśpisz, nie martw się już Eohaidem i Calisi - pocałował ją czule w czoło. Był świadom że zapewne dziś pić nie będzie ale pracować owszem, zostały mu do przeczytania listy przysłane z różnych stron do namiestnika arcyksięcia.
Dwór Elestila był naprawdę duży. Mnóstwo korytarzy przez które ją prowadził sprawiało, że czuła się zagubiona w tym budynku. Póki jednak miała przewodnika nie miała się czego bać. Idąc do komnaty nie myślała za wiele, wiedziała jednak, że od tej pory jej życie się zmieni i to bardzo. Czuła się dziwnie powierzając komuś odpowiedzialność za siebie, z jednej strony jakby traciła kontrolę nad swoim życiem, jakby teraz ono miało należeć do kogoś innego, z drugiej wręcz odwrotnie, bo przecież to była jej decyzja, ona podjęła ją z pełną świadomością tego co będzie dalej. Nadal się bała, ale straciła poczucie, że może stracić coś bardzo ważnego, bo właśnie zyskała to co bała się stracić. Stojąc przed jej komnatą Elestil po raz pierwszy mógł zauważyć, że jej oczy przybrały inny wyraz, nadal czaił się w nich strach, ale zniknęła wahanie.
- Zaczekaj... - szepnęła chwytając go mocno za rękę.
- Dlaczego... dlaczego mówisz do mnie Iv? - zapytała.
- Zaczekaj... - szepnęła chwytając go mocno za rękę.
- Dlaczego... dlaczego mówisz do mnie Iv? - zapytała.
Mężczyzna spojrzał jakby zaskoczony jej słowami, chwilę milczał po czym rzekł ze spokojem.
- W zasadzie...Twoje imię jest bardzo długie...skróciłem je...no i jakoś wyszło Iv...nie pytaj dlaczego właśnie Iv...po prostu. No chyba że ci się nie podoba ? Wtedy nie będę tak do ciebie mówił.
Uśmiech znów zagościł na jego twarzy, odgarnął dłonią jej włosy do tyłu.
- Więc mogę tak mówić...Iv ? - pościł jej oko, żartują sobie.
- W zasadzie...Twoje imię jest bardzo długie...skróciłem je...no i jakoś wyszło Iv...nie pytaj dlaczego właśnie Iv...po prostu. No chyba że ci się nie podoba ? Wtedy nie będę tak do ciebie mówił.
Uśmiech znów zagościł na jego twarzy, odgarnął dłonią jej włosy do tyłu.
- Więc mogę tak mówić...Iv ? - pościł jej oko, żartują sobie.
- Moje imię jest tak samo długie jak Twoje - zaśmiała się - to żadna wymówka - dodała.
- Ale oczywiście, że możesz tak do mnie mówić, byłam tylko ciekawa skąd Ci się to wzięło - uśmiechnęła się.
- Nikt nigdy nie zwracał się do mnie w podobny sposób, dlatego się zdziwiłam - rzekła jeszcze, po czym puściła jego rękę i pocałowała go w policzek.
- Dobranoc Elestil - dodała i zniknęła za drzwiami swojej komnaty.
- Ale oczywiście, że możesz tak do mnie mówić, byłam tylko ciekawa skąd Ci się to wzięło - uśmiechnęła się.
- Nikt nigdy nie zwracał się do mnie w podobny sposób, dlatego się zdziwiłam - rzekła jeszcze, po czym puściła jego rękę i pocałowała go w policzek.
- Dobranoc Elestil - dodała i zniknęła za drzwiami swojej komnaty.
Ellestill puścił jej dłoń z utęsknieniem, cofnął się do swojej komnaty na końcu korytarza i wszedł do środka. Na drewnianym stole służący ułożył już całkiem sporo listów, dokumentów, próśb, skarg od poddanych Eohaida i z własnych terenów. Z niezadowoleniem usiadł przy stole, zapalił lichtarz stojący na stole i rozpoczął pracę. Od wielu lat nie sypiał w nocy, co najwyżej nad świtem i popołudniu w promieniach słońca. Noc niosła ze sobą koszmary minionych wojen, dzieciństwa, strachu i niepewności. Kiedy jeszcze próbował spać, budził się w środku nocy krzycząc niezrozumiałe słowa, czuł się słaby, bezbronny, jakby coś go dusiło, męczyło w snach. Długo trwał w strachu przed snem, targał się nocami, w niepokoju wyczekiwał błogiego odpoczynku a spotykał tylko strach. Dlatego teraz tak zwykle rozpalił ogień w kominku, kazał przynieść sobie ciepłego mleka klaczy i ciemnego napoju z Brawen jaki chronił przed snem i pracował czytając wieści na temat dalekich wojen, ich rozstrzygnięć, sporów między szlachtą, zmian w prawie, listów, wyroków jakie już zapadły, przebiegów przesłuchać wrogów. Miał wiele czasu. Dopiero kiedy zmęczony przecierał oczy, zaś na wschodzie niebo napełniło się oznakami wschodzącego słońca, położył się na lożo, w plamach promieni słonecznych które wpadały przez szerokie okno. I tak nie zasnął , czuł ciepło od słońca, słyszał jak całe miasto budzi się do życia, jednak on leżał i wciąż miał świadomość siebie. Dopiero kiedy na wieży świątynnej wybiły siedem razy dzwony, zapadł w słaby, nieprzyjemni , czuwający półsen.
Obudziła się wczesnym rankiem jak zwykle. Niezależnie od tego kiedy kładła się spać zawsze budziły ją wczesne promienie słońca. Leżała jeszcze chwilę w łożu odpoczywając. Wstawał nowy dzień, kolejny, który zwiastował jesień. Dni nie były już ani tak ciepłe ani tak długie, słońce popołudniami co raz szybciej chowało się z horyzont. Kiedy rozbudziła się już na dobre przekręciła się na bok i spojrzała na nocny stolik na którym leżała zwiędła już bransoletka z kwiatów od Elestila. Uśmiechnęła się patrząc na prezent. Może Elestil faktycznie miał rację - i dla niej bransoletka stała się symbolem czegoś ważnego.
W końcu Evanlyn po długim wylegiwaniu się w łożu postanowiła wstać. Umyła się ubrała i... i w zasadzie nie wiedziała co ze sobą zrobić. W domu miała jakieś obowiązki, musiała nakarmić Śliwkę, pobawić się z nią, wyjść na zewnątrz. Pomóc ojcu przy pergaminach, matce w codziennych pracach. Tu była gościem, nie miała obowiązków, nie musiała robić niczego. Po namyślę Evanlyn uznała, że chyba powinna zjeść śniadanie, skoro i tak nie ma porannych obowiązków jak karmienie Śliwki. Zwykle sama jadła dopiero kiedy wszystkim się zajęła, no ale teraz i tak nie miała nic do roboty. Wyszła więc z komnaty i udała się na poszukiwanie kuchni. Oczywiście kiedy ją znalazła znaleźli się i służący, którzy przygotowali dla niej śniadanie. Dziewczyna zjadła szybko po czym zabrała kubek z gorącą herbatą i wyszła do ogrodu.
W końcu Evanlyn po długim wylegiwaniu się w łożu postanowiła wstać. Umyła się ubrała i... i w zasadzie nie wiedziała co ze sobą zrobić. W domu miała jakieś obowiązki, musiała nakarmić Śliwkę, pobawić się z nią, wyjść na zewnątrz. Pomóc ojcu przy pergaminach, matce w codziennych pracach. Tu była gościem, nie miała obowiązków, nie musiała robić niczego. Po namyślę Evanlyn uznała, że chyba powinna zjeść śniadanie, skoro i tak nie ma porannych obowiązków jak karmienie Śliwki. Zwykle sama jadła dopiero kiedy wszystkim się zajęła, no ale teraz i tak nie miała nic do roboty. Wyszła więc z komnaty i udała się na poszukiwanie kuchni. Oczywiście kiedy ją znalazła znaleźli się i służący, którzy przygotowali dla niej śniadanie. Dziewczyna zjadła szybko po czym zabrała kubek z gorącą herbatą i wyszła do ogrodu.
Ellestill spał jeszcze krócej niż zwykle, dzisiaj wszystko go drażniło, odgłosy galopujących koni po pastwisku, koła wozu na bruku, rozmowy ludzi, walki młodych wojowników jakie odbywały się w wiosce poniżej jego dworu. Nie znalazł tutaj spokoju, przewracał się z boku na bok, budził to znów zasypiał, ale tylko na chwilę. W końcu miał już dość, zwlókł się z łoża, służące szybko pojawiły się w pokoju. Obmył twarz w zimnej wodzie i kazał sobie szykować gorącą kąpiel. W bali było mu już lepiej, przez długi czas leżał cieszą się ciepłem i odprężając, najbardziej bawił go fakt że woda drażniła miejsca na jego skórze gdzie widniały białe blizny. Szczególnie dużo było ich po prawej stronie ciała, ostatnimi czasy coraz gorzej szło mu obrona tej strony co kończyło się wieloma ranami, kutymi, ciętymi , szerokimi, wąskimi, głębokimi. Wreszcie wyszedł z bali, przyodział się w świeże rzeczy, wciąż jednak czuł się zmęczony.
Nie czuł za to głodu, chyba dla tego poszedł poszukać ostatniego miejsca gdzie mógł złapać choć trochę jeszcze snu. Słońce świeciło już jasno i dosyć mocno jak na jesienną porę. Długo chodził szukając swojego ulubionego miejsca, gdzie pod starym sękatym dębem słońce świeciło aż do południa. Rzucił płaszcz na ziemie, położył się na nim i dłuższą chwilę wiercił moszcząc sobie miejsce. Słońce prześwitywało przez liście grzejąc jego twarz i wilgotne jeszcze włosy. Wiatr również był ciepły, kołysał cicho i łagodnie gałęziami kasztana. Stary wojownik powoli zapadał w sen, miecz zresztą leżał tuż obok w razie niebezpieczeństwa, choć wiedział że to jedynie ułuda, że to miejsce to jego raj na ziemi. Jednak nie umiał zapomnieć tego bo było, że były czasy kiedy sen mógł skończyć się napaścią, lub śmiercią , instynkt wciąż czuwał.
Nie czuł za to głodu, chyba dla tego poszedł poszukać ostatniego miejsca gdzie mógł złapać choć trochę jeszcze snu. Słońce świeciło już jasno i dosyć mocno jak na jesienną porę. Długo chodził szukając swojego ulubionego miejsca, gdzie pod starym sękatym dębem słońce świeciło aż do południa. Rzucił płaszcz na ziemie, położył się na nim i dłuższą chwilę wiercił moszcząc sobie miejsce. Słońce prześwitywało przez liście grzejąc jego twarz i wilgotne jeszcze włosy. Wiatr również był ciepły, kołysał cicho i łagodnie gałęziami kasztana. Stary wojownik powoli zapadał w sen, miecz zresztą leżał tuż obok w razie niebezpieczeństwa, choć wiedział że to jedynie ułuda, że to miejsce to jego raj na ziemi. Jednak nie umiał zapomnieć tego bo było, że były czasy kiedy sen mógł skończyć się napaścią, lub śmiercią , instynkt wciąż czuwał.
Evanlyn szła powoli przez ogród. Dzień zapowiadał się spokojny i ciepły. Na szczęście przestała już rozpamiętywać to co stało się poprzedniego dnia w pałacu arcyksiążęcym. Z resztą miała o wiele więcej tematów to myślenia niż własna głupota z poprzedniego dnia. Zamierzała udać się na ławeczkę, tą samą na której siedziała poprzedniego wieczora, w końcu póki co tylko to miejsce było jej znane. Gorąca herbata w kubku trochę zaczynała ją drażnić, miała ochotę odstawić ją na chwilę, lecz do ławki miała jeszcze kawałek. Nagle poczuła, że kubek wyślizguje jej się z ręki... Znów to samo... dłonie zaczęły jej się trząść i to tak mocno, że gorąca woda zaczęła wylewać się z kubka. Odruchowo puściła go, chciała odskoczyć, ale nie zdążyła, gorący napój wylał jej się na suknię. Krzyknęła czując, jak napar parzy jej skórę.
Ellestill usłyszał krzyk, w pierwszej chwili nie poruszył się w jego snach często bywały okrzyki, głównego jego ofiar. Otworzył jednak po chwili oczy i uświadomił sobie że to nie jego sen, to ktoś z zewnątrz. Poderwał się na równe nogi, stanął z mieczem prawie wyciągniętym z pochwy. Ruszył biegiem w stronę z której dobieg krzyk, minął niskie krzaki z dzikimi roślinami, ozdobne drzewa i wypadł na tylną część ogrodu prowadzącą na tylny dziedziniec gdzie wczoraj rozmawiał z swoją damą. Zresztą kiedy już dopadł do pierwszych ozdobnych krzaków i małej fontanny, usłyszał jak z środka dworu wybiegli wojownicy i kilka służących. Na środku ogrodu stała Evanlyn, na ziemi u jej stóp leżał zbity kubek, zaś plama na jej sukni sugerowała że coś się wylało na nią. Spojrzał na parującą ziemie w miejscy gdzie leżał kubek i zaklną.
- Evanlyn ! - krzyknął i rzucił miecz w bok, oręż nie był mu teraz potrzebny.
Dwie dwórki już ruszyły do niej, chwytając jej dłonie oglądając czy nic jej nie jest, oraz czym prędzej zdejmując wierzchnie warstwy sukni by nie oparzyła się zupełnie. Ellestill wyszukał kogoś kto miał długi płaszcz i kazał mu go zdjąć. Owinął biedną Evanlyn w płaszcz biorąc na ręce.
- zawołajcie medyka...- rzucił do służek. - Meala, choć ze mną, pannę Evanlyn trzeba odziać w nowe rzeczy.
Wojownicy rozeszli się, służące udały po medyka, zaś młodsza ze służek ruszyła za gospodarzem.
-Wszystko będzie dobrze Iv - odezwał się do kobiety, mocniej przyciskając ją do siebie.
- Evanlyn ! - krzyknął i rzucił miecz w bok, oręż nie był mu teraz potrzebny.
Dwie dwórki już ruszyły do niej, chwytając jej dłonie oglądając czy nic jej nie jest, oraz czym prędzej zdejmując wierzchnie warstwy sukni by nie oparzyła się zupełnie. Ellestill wyszukał kogoś kto miał długi płaszcz i kazał mu go zdjąć. Owinął biedną Evanlyn w płaszcz biorąc na ręce.
- zawołajcie medyka...- rzucił do służek. - Meala, choć ze mną, pannę Evanlyn trzeba odziać w nowe rzeczy.
Wojownicy rozeszli się, służące udały po medyka, zaś młodsza ze służek ruszyła za gospodarzem.
-Wszystko będzie dobrze Iv - odezwał się do kobiety, mocniej przyciskając ją do siebie.
- Nic mi nie będzie - próbowała się bronić, choć czuła jak skóra ją piecze, wątpiła w poważne poparzenie, jednak była pewna, że jej skóra długo pozostanie zaczerwieniona i obolała, głównie na dłoniach i na brzuchu.
- Naprawdę, nic mi nie będzie, uwierz mi - powtórzyła, jakby chciała uciec od pomocy i poradzić sobie samemu. W domu już nie raz coś na siebie wylewała, parę razy zdarzyło jej się tez poparzyć, zwykle jednak bez problemu dochodziła do siebie. I... i nikt tak bardzo nie przejmował się ani jej chorobą, ani tym co się przez nią działo. Oczywiście matka martwiła się, ojciec też, ale wszyscy przeszli jakoś nad tym do porządku dziennego. Sama Evanlyn starała się o tym nie myśleć, ale ostatnio choroba co raz częściej dawała o sobie znać. To ją męczyło, męczyła ją niemożność powstrzymania tego. Bezradność i świadomość, że to może się pogłębić.
- Naprawdę, nic mi nie będzie, uwierz mi - powtórzyła, jakby chciała uciec od pomocy i poradzić sobie samemu. W domu już nie raz coś na siebie wylewała, parę razy zdarzyło jej się tez poparzyć, zwykle jednak bez problemu dochodziła do siebie. I... i nikt tak bardzo nie przejmował się ani jej chorobą, ani tym co się przez nią działo. Oczywiście matka martwiła się, ojciec też, ale wszyscy przeszli jakoś nad tym do porządku dziennego. Sama Evanlyn starała się o tym nie myśleć, ale ostatnio choroba co raz częściej dawała o sobie znać. To ją męczyło, męczyła ją niemożność powstrzymania tego. Bezradność i świadomość, że to może się pogłębić.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość