Ekradon ⇒ [Przystań] Z prądem.
- Naoki
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 116
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje:
- Kontakt:
- Aua, aua, aua, aua...ok, już nie boli. - Mruknął do samego siebie po długiej chwili kulenia się na ziemi i pojękiwania z bólu. Szybko mu tak jakoś przeszło. Pozbierał się z ziemi niepewnie poruszając nadgarstkami które jeszcze pulsowały od zderzenia z ziemią. Nagle jego uwagę odwróciło syczenie dobiegające sprzed niego. Natychmiast włączył się u niego instynkt obronny. Zwierzęta po prostu wiedziały ze syczenie oznacza jadowitego gada który może być dla nich niebezpieczny i automatycznie się broniły. Kociołak położył uszy przy głowie i podkulił ogon, sierść na jego kocich atrybutach zjeżyła się a paznokcie zmieniły w pazurki gdy spojrzał na węża. Co powinien zrobić? Uciekać? No raczej. Przecież i tak miał to zrobić tylko się na chwilę zatrzymał żeby wyjęczeć. Teraz jednak nie myślał logicznie. Zagrożenie trzeba było wyeliminować, a gad tak fajnie się wił. Można by go trochę po-podrzucać. Stał chwilę kołysząc się w przód i w tył jeszcze nie do koca zdecydowany gdy pojawiła się jakaś kobieta. Opanowany przez zwierzęca stronę, oraz skupiony na wężu Naoki nie zrozumiał nic z tego co kobieta powiedziała. I nie przejął się tym. A po chwili wąż zmienił się w druga kobitkę.
"Zmiennokształtny?"
Zdezorientował się i speszył. No wężołaka w ludzkiej postaci to atakować raczej nie będzie...raczej. Nadal był złym gadem. Po chwili jedna Naoś wyluzował, jednakże sierść nadal miał nastroszoną. Okrążył wężołaka szerokim łukiem i spokojnym krokiem zbliżył się do człowieka. Robiąc minę dziecka które kłamie nakryte za złym uczynku pociągnął ja za rękę i pokazał palcem na mamuty.
- Co to za dziwne słonie?
"Zmiennokształtny?"
Zdezorientował się i speszył. No wężołaka w ludzkiej postaci to atakować raczej nie będzie...raczej. Nadal był złym gadem. Po chwili jedna Naoś wyluzował, jednakże sierść nadal miał nastroszoną. Okrążył wężołaka szerokim łukiem i spokojnym krokiem zbliżył się do człowieka. Robiąc minę dziecka które kłamie nakryte za złym uczynku pociągnął ja za rękę i pokazał palcem na mamuty.
- Co to za dziwne słonie?
- Yasmerin
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 98
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: człowiek
- Profesje:
- Ranga: Gwiazdooka
- Kontakt:
Nie dało się nie zauważyć nagłego zainteresowania, jakim kobra darzyła zwierzątko alchemiczki. Yasmerin patrzyła spokojnie, ciekawa zachowania łasicy. Kilka miesięcy temu, kiedy dopiero dostała Lisiczkę, ta często bardzo głupio rzucała się na stworzenia dużo bardziej niebezpieczne od siebie. Niestety, dość szybko uczyła się na błędach.
Teraz też łasica machnęła ogonem, fuknęła na węża, po czym czmychnęła za nogę Yasmerin. Stamtąd zaś dokonała czegoś, czego z pewnością nie mogłoby zwyczajne zwierzę - złożyła łapki w gest będący powszechnie znaną obrazą wśród ludzi, po czym wczepiając pazurki w materiał ubrania swej pani, wdrapała się szybko przez nogi, plecy i ramiona aż na jej głowę.
- No co za tchórz... - westchnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Tymczasem kobra przemieniła się z powrotem w kobietę. Yaśka widziała też kotołaka skradającego się od drugiej strony, ale chwilowo nie robiła niczego. Czuła się raczej bezpiecznie, ostatecznie sama też znała kilka sztuczek. Pominęła milczeniem fakt, że nieznajoma powinna patrzeć, gdzie pełza, wszak mamut z nikąd się nie pojawił. Nie miała jednak pojęcia, jak wyglądają zdolności percepcji u węży, więc dała temu spokój.
- Ano łasiczka - przyznała, uśmiechając się mimowolnie - Nie gryzie. Ale wypróbowałam na niej już tyle eliksirów i trucizn, że jest też raczej bardzo niejadalna. Radzę ograniczyć się do podziwiania.
Trochę niepewnie się czuła przy wężowej kobiecie, bo mimo formy, nadal nie do końca zachowywała się jak człowiek. Cóż, jadu się w każdym razie obawiać nie musiała, a ugryzienia same w sobie szkodliwe nie są. Jako wychowanka Karnsteinu była też przyzwyczajona do myśli, że w każdej chwili ktoś może spróbować ją ugryźć. Bardziej zaskoczył ją kotołak, który nagle złapał ją za rękę. W ostatniej chwili powstrzymała się, by nie zrobić mu krzywdy mocą, jaką tam zebrała.
- To mamuty - mruknęła, nie zabrała jednak ręki - Kuzynowie słoni, jeśli kiedykolwiek widzieliście jakieś. Tylko mają większe ciosy i są porośnięte gęstą sierścią... W większości już wyginęły, nie dziwne więc, że żadnych nie widzieliście. Te, które ocalały, preferują raczej klimat mroźny, i... aa, zapędziłam się.
Z pewnym zakłopotaniem przypomniała sobie, że nie musi zawsze i wszędzie udzielać ludziom wokół siebie dokładnych informacji. Ziewnęła ciężko, za bardzo była zmęczona.
- Te stworzenia odnajdą sobie nową przestrzeń do życia na południu.
Nie chciała za bardzo wchodzić w szczegóły, bo też i nie miało to z ową dwójką nic wspólnego. Przyjrzała się tej dziwnej dwójce niepewna, czy rzeczywiście aż tak bardzo zafascynowały ich te przerośnięte słonie. Próbowała sobie przypomnieć, czy Andrew też tak reagował, ale w sumie nie rozmawiała z niedźwiedziołakiem za bardzo podczas podróży z Brezeny.
- A wy? - zapytała, bo i tak miała trochę czasu do zabicia - Zawsze tak otwarcie traktujecie swoją zwierzęcą stronę? Z tego co wiem, zmiennokształtni nie wszędzie są przyjmowani z otwartymi ramionami...
Po chwili namysłu wyjęła z torby wolny pergamin i skreśliła na nim kilka słów w kindredzie. Wynikało z tego wyraźnie, że sprawa zwierząt została rozwiązana i jeśli nie ma niczego, czym mogłaby się teraz zająć, będzie kręcić się w okolicy portu. Dała zwinięty papier w pyszczek Lisiczki i zrzuciła ją na ziemię. Łasica wylądowała, od razu odskakując jak najdalej od Seny.
- Zanieś tamtym brzydkim - poleciła jej, i zwierzątko pomknęło w stronę, z której wyczuwało Medarda i Gersena.
Teraz też łasica machnęła ogonem, fuknęła na węża, po czym czmychnęła za nogę Yasmerin. Stamtąd zaś dokonała czegoś, czego z pewnością nie mogłoby zwyczajne zwierzę - złożyła łapki w gest będący powszechnie znaną obrazą wśród ludzi, po czym wczepiając pazurki w materiał ubrania swej pani, wdrapała się szybko przez nogi, plecy i ramiona aż na jej głowę.
- No co za tchórz... - westchnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Tymczasem kobra przemieniła się z powrotem w kobietę. Yaśka widziała też kotołaka skradającego się od drugiej strony, ale chwilowo nie robiła niczego. Czuła się raczej bezpiecznie, ostatecznie sama też znała kilka sztuczek. Pominęła milczeniem fakt, że nieznajoma powinna patrzeć, gdzie pełza, wszak mamut z nikąd się nie pojawił. Nie miała jednak pojęcia, jak wyglądają zdolności percepcji u węży, więc dała temu spokój.
- Ano łasiczka - przyznała, uśmiechając się mimowolnie - Nie gryzie. Ale wypróbowałam na niej już tyle eliksirów i trucizn, że jest też raczej bardzo niejadalna. Radzę ograniczyć się do podziwiania.
Trochę niepewnie się czuła przy wężowej kobiecie, bo mimo formy, nadal nie do końca zachowywała się jak człowiek. Cóż, jadu się w każdym razie obawiać nie musiała, a ugryzienia same w sobie szkodliwe nie są. Jako wychowanka Karnsteinu była też przyzwyczajona do myśli, że w każdej chwili ktoś może spróbować ją ugryźć. Bardziej zaskoczył ją kotołak, który nagle złapał ją za rękę. W ostatniej chwili powstrzymała się, by nie zrobić mu krzywdy mocą, jaką tam zebrała.
- To mamuty - mruknęła, nie zabrała jednak ręki - Kuzynowie słoni, jeśli kiedykolwiek widzieliście jakieś. Tylko mają większe ciosy i są porośnięte gęstą sierścią... W większości już wyginęły, nie dziwne więc, że żadnych nie widzieliście. Te, które ocalały, preferują raczej klimat mroźny, i... aa, zapędziłam się.
Z pewnym zakłopotaniem przypomniała sobie, że nie musi zawsze i wszędzie udzielać ludziom wokół siebie dokładnych informacji. Ziewnęła ciężko, za bardzo była zmęczona.
- Te stworzenia odnajdą sobie nową przestrzeń do życia na południu.
Nie chciała za bardzo wchodzić w szczegóły, bo też i nie miało to z ową dwójką nic wspólnego. Przyjrzała się tej dziwnej dwójce niepewna, czy rzeczywiście aż tak bardzo zafascynowały ich te przerośnięte słonie. Próbowała sobie przypomnieć, czy Andrew też tak reagował, ale w sumie nie rozmawiała z niedźwiedziołakiem za bardzo podczas podróży z Brezeny.
- A wy? - zapytała, bo i tak miała trochę czasu do zabicia - Zawsze tak otwarcie traktujecie swoją zwierzęcą stronę? Z tego co wiem, zmiennokształtni nie wszędzie są przyjmowani z otwartymi ramionami...
Po chwili namysłu wyjęła z torby wolny pergamin i skreśliła na nim kilka słów w kindredzie. Wynikało z tego wyraźnie, że sprawa zwierząt została rozwiązana i jeśli nie ma niczego, czym mogłaby się teraz zająć, będzie kręcić się w okolicy portu. Dała zwinięty papier w pyszczek Lisiczki i zrzuciła ją na ziemię. Łasica wylądowała, od razu odskakując jak najdalej od Seny.
- Zanieś tamtym brzydkim - poleciła jej, i zwierzątko pomknęło w stronę, z której wyczuwało Medarda i Gersena.
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...
Yas: tradiszynal | didżital
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...
Yas: tradiszynal | didżital
- Sena
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 68
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtny
- Profesje:
- Kontakt:
Gdy tylko dojrzała kątem oka ruch, obróciła głowę i zaczęła śledzić wzrokiem kotołaka, oblizawszy koniuszkiem języka usta. Strasznie denerwowało ją, że w ludzkiej postaci nie mogła wyłapywać tych wszystkich subtelnych zapachów i informacji wiszących w powietrzu za pomocą języka. Gdy futrzasty zajął miejsce przy damie z łasiczką, Sena wbiła wzrok w mamuty, mrużąc przy tym oczy. A więc rzeczywiście te duże kształty były zwierzętami. Dopiero przy dokładnym badaniu zaobserwowała coś wystającego większości z pysków, jakby lekko zakrzywione włócznie. Te istoty zdecydowanie były dziwne. Mimo, że same w sobie poruszały sie wolno, mogły pokonać zapewne spore odległości. Ale właśnie ten brak ruchu sprawiał, że zmiennokształtna właściwie nie mogła skupić na nich wzroku. Czasem nienawidziła tych swoich cech.
Gdy znów przeniosła wzrok an kobietę i kotołaka, zawadziła lekko językiem o ząb i skrzywiła się delikatnie, czując nieprzyjemny, ni to gorzki, ni to kwaśny smak. Na śmierć zapomniała o jadzie, który pozostał na zębach mimo przemiany. Powoli przesunęła koniuszkiem języka najpierw po górnych zębach z przodu, od kła do kła, a potem po dolnych, by mieć pewność, że zebrała cały. Następnie, zamiast splunąć gdzieś w bok przełknęła go spokojnie, jakby nigdy nic. Na pytanie nieznajomej, wargi wężowatej wygięły się w ironicznym grymasie, który przy dużej dozie dobrych chęci możnaby wziąć za uśmiech.
- A niech ktoś spróbuje nie przyjąć mnie z otwartymi ramionami... - Mruknęła, pozwalając kłom błysnąć w słońcu. - I nie przemieniłabym się, gdyby to wielkie omal mnie nie zabiło. Źle reaguję wyprowadzona z równowagi... po prostu.
W słowach Seny cieżko było wyczuć nutkę groźby. Brzmiała, jakby po prostu stwierdzała fakt, jednak dobór słów sugerował zupełnie co innego. Chociaż z drugiej strony po cóż miałaby grozić? Powiodła wzrokiem za biegnącą łasicą, z wyraźnym rozczarowaniem na twarzy. Takie zwierze było dla niej prawdziwym rarytasem. Gdy futrzaczek zniknął jej z oczu, skupiła spojrzenie na kotołaku, a przynajmniej w okolicy, w której powinien być. Mogło wydawać się to dziwne, ale nieruchome stworzenia stawały się dla niej niemal elementem tła.
Gdy znów przeniosła wzrok an kobietę i kotołaka, zawadziła lekko językiem o ząb i skrzywiła się delikatnie, czując nieprzyjemny, ni to gorzki, ni to kwaśny smak. Na śmierć zapomniała o jadzie, który pozostał na zębach mimo przemiany. Powoli przesunęła koniuszkiem języka najpierw po górnych zębach z przodu, od kła do kła, a potem po dolnych, by mieć pewność, że zebrała cały. Następnie, zamiast splunąć gdzieś w bok przełknęła go spokojnie, jakby nigdy nic. Na pytanie nieznajomej, wargi wężowatej wygięły się w ironicznym grymasie, który przy dużej dozie dobrych chęci możnaby wziąć za uśmiech.
- A niech ktoś spróbuje nie przyjąć mnie z otwartymi ramionami... - Mruknęła, pozwalając kłom błysnąć w słońcu. - I nie przemieniłabym się, gdyby to wielkie omal mnie nie zabiło. Źle reaguję wyprowadzona z równowagi... po prostu.
W słowach Seny cieżko było wyczuć nutkę groźby. Brzmiała, jakby po prostu stwierdzała fakt, jednak dobór słów sugerował zupełnie co innego. Chociaż z drugiej strony po cóż miałaby grozić? Powiodła wzrokiem za biegnącą łasicą, z wyraźnym rozczarowaniem na twarzy. Takie zwierze było dla niej prawdziwym rarytasem. Gdy futrzaczek zniknął jej z oczu, skupiła spojrzenie na kotołaku, a przynajmniej w okolicy, w której powinien być. Mogło wydawać się to dziwne, ale nieruchome stworzenia stawały się dla niej niemal elementem tła.
- Naoki
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 116
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje:
- Kontakt:
Kotek słuchał uważnie cały czas uczepiony dłoni dziewczyny. Spoglądał raz na nią, raz na wężołaka. W większości to spoglądał na jedną część ciała, bez trudu można by się domyślić na którą, poza tym jednak poświęcał trochę uwagi aby widzieć gdzie patrzą i takie tam.
Mamut...pierwsze słyszał. O słoniach to coś tam wiedział i widział je na rysunkach, ale o tych ich krewniak to nic. Hmm.
- Skoro wolą chłodniejsze klimaty to skąd w ogóle się tu wzięły? - Spytał nim pomyślał. Mógł przecież sam na to wpaść, nie było zbyt wiele opcji. I nie był pewien czy mógł tak sobie pytać o wszystko. I zapomniał o tytule. Zresztą kij z tym. Osoba do której się kleił chyba nie zetnie mu głowy za to, że nie jest strasznie grzeczny.
- Otwarcie? Czyli...? - Nie za bardzo zrozumiał. Chodziło o ukrywanie swojej tożsamości czy o zwierzęce cechy? Ech. Niekumaty on był. Ale faktycznie, mógłby już wrócić do chowania się. Odsunął się więc od Yasmerin, jednym szybkim ruchem schował ogon pod płaszczem. Kaptura jednak nie narzucał na głowę, i tak już wszyscy w pobliżu widzieli jego kocie atrybuty. Poza tym uszy nie były tak widoczne jak ogon.
Zauważył że kobieta-wąż gapi się na niego. Położył uszy płasko przy głowie i syknął na nią, bo tak jakoś mu się to nie spodobało.
Mamut...pierwsze słyszał. O słoniach to coś tam wiedział i widział je na rysunkach, ale o tych ich krewniak to nic. Hmm.
- Skoro wolą chłodniejsze klimaty to skąd w ogóle się tu wzięły? - Spytał nim pomyślał. Mógł przecież sam na to wpaść, nie było zbyt wiele opcji. I nie był pewien czy mógł tak sobie pytać o wszystko. I zapomniał o tytule. Zresztą kij z tym. Osoba do której się kleił chyba nie zetnie mu głowy za to, że nie jest strasznie grzeczny.
- Otwarcie? Czyli...? - Nie za bardzo zrozumiał. Chodziło o ukrywanie swojej tożsamości czy o zwierzęce cechy? Ech. Niekumaty on był. Ale faktycznie, mógłby już wrócić do chowania się. Odsunął się więc od Yasmerin, jednym szybkim ruchem schował ogon pod płaszczem. Kaptura jednak nie narzucał na głowę, i tak już wszyscy w pobliżu widzieli jego kocie atrybuty. Poza tym uszy nie były tak widoczne jak ogon.
Zauważył że kobieta-wąż gapi się na niego. Położył uszy płasko przy głowie i syknął na nią, bo tak jakoś mu się to nie spodobało.
Vithelis był nie tyle zdziwiony propozycją Karnsteinczyka, co nawet nią oburzony. Arystokrata z południowych pustkowi zagląda mu do biura, w dodatku w mało przemyślanym towarzystwie i łaskawie pozwala ściągnąć truchło dzikiej bestii z pól, które przypadkiem znajdują się pod jego kontrolą. Otyły mężczyzna ostentacyjnie położył dłonie na stole i wyprostował się. Nagle okazało się, że kapitan ma ponad dwa metry wzrostu, a w jego oczach zapaliły się ogniki.
- Dobra, mądralo. Nie obchodzi mnie czyś król, książę, czy hrabia. Za padnięte zwierze będziesz musiał płacić podatek. Dodatkowo za zniszczone uprawy. Wszystkie łodzie są zajęte, a jeśli tylko będę miał ochotę, bez problemu oskarżę was o wtargnięcie tutaj i próby przekupstwa.
Wściekłe oczy ekradońskiego żołdaka spoczęły teraz na rozłożonym wygodnie na krześle Gersenie. Przyglądał się kapitanowi bez słowa, gdy ten wycelował weń wyciągnięty palec prawej ręki, prawie już wykrzykując.
- A na tobie ciągle krąży wyrok śmierci. Wykonywany poprzez ścięcie, jeśli się nie mylę. Potraktuj to, że cię teraz puszczę wolno jako spłatę mojego długu.
Ekradończyk padł z powrotem na krzesło, nawet jego wcześniejszy gniew wypalił się, po prostu gdzieś zniknął. Przerzucał wzrok to na wampira, to na Gersena i z nieco otępiałym wyrazem twarzy rzucił im leniwym głosem.
- A teraz poproszę panów o opuszczenie pokoju. Wojskowe barki pozostaną dokładnie tam gdzie były, w przyszłym tygodniu będzie dostępnych więcej łodzi, więc pieniądze z łapówki możecie przeznaczyć na całkiem niezłe lokum.
Tym nieco bardziej oficjalnym tonem zakończył rozmowę, nakazując im wyjście charakterystycznym gestem dłoni. Pirat jednak nie kwapił się do opuszczenia pokoju, nawet nie wstał z zajmowanego miejsca. Nie odzywał się, spoglądał bezsensownie w sufit czekając na błyskotliwy manewr księcia. Być może bałby mu się do tego przyznać, ale zaistniała sytuacja po prostu go bawiła. Stał się świadkiem interesującej wymiany zdań i sprzeczności interesów. I choć spodziewał się takiego rozwoju akcji, rzeczywistość przerosła jego wyobrażenia.
- Dobra, mądralo. Nie obchodzi mnie czyś król, książę, czy hrabia. Za padnięte zwierze będziesz musiał płacić podatek. Dodatkowo za zniszczone uprawy. Wszystkie łodzie są zajęte, a jeśli tylko będę miał ochotę, bez problemu oskarżę was o wtargnięcie tutaj i próby przekupstwa.
Wściekłe oczy ekradońskiego żołdaka spoczęły teraz na rozłożonym wygodnie na krześle Gersenie. Przyglądał się kapitanowi bez słowa, gdy ten wycelował weń wyciągnięty palec prawej ręki, prawie już wykrzykując.
- A na tobie ciągle krąży wyrok śmierci. Wykonywany poprzez ścięcie, jeśli się nie mylę. Potraktuj to, że cię teraz puszczę wolno jako spłatę mojego długu.
Ekradończyk padł z powrotem na krzesło, nawet jego wcześniejszy gniew wypalił się, po prostu gdzieś zniknął. Przerzucał wzrok to na wampira, to na Gersena i z nieco otępiałym wyrazem twarzy rzucił im leniwym głosem.
- A teraz poproszę panów o opuszczenie pokoju. Wojskowe barki pozostaną dokładnie tam gdzie były, w przyszłym tygodniu będzie dostępnych więcej łodzi, więc pieniądze z łapówki możecie przeznaczyć na całkiem niezłe lokum.
Tym nieco bardziej oficjalnym tonem zakończył rozmowę, nakazując im wyjście charakterystycznym gestem dłoni. Pirat jednak nie kwapił się do opuszczenia pokoju, nawet nie wstał z zajmowanego miejsca. Nie odzywał się, spoglądał bezsensownie w sufit czekając na błyskotliwy manewr księcia. Być może bałby mu się do tego przyznać, ale zaistniała sytuacja po prostu go bawiła. Stał się świadkiem interesującej wymiany zdań i sprzeczności interesów. I choć spodziewał się takiego rozwoju akcji, rzeczywistość przerosła jego wyobrażenia.
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Medard mógł jeszcze znieść ewidentne objawy chamstwa ze strony nieznających ani krztyny dobrych manier czy wyczucia dobrego smaku prostych landsknechtów czy zaciężnych oddziałów posiłkowych straży portowej, ale to, co pokazał ów siedzący za biurkiem spaślak, przerosło wszelkie granice. Miarka się przebrała, a za obelgi i jakieś śmieszne wezwania do uiszczania bzdurnych podatków od padłego mamuta, który wedle prawa był dzikim zwierzęciem, nie należał więc do nikogo, chędożony grubas, udający wielkie panisko, będzie musiał zapłacić chyba najwyższą cenę. Wąpierz, lekko wnerwiony zachowaniem buńczucznego idioty, odparł, rzucając otyłemu kapitanowi glejt królewski:
- Myślałem, że załatwimy wszystko po cichu i polubownie, ale najwidoczniej trafiłem na jednostkę na tyle tępą, iż nieznającą się w ogóle na rzeczy. Jeszcze dziś Jego Wysokość Król spali cię na stosie za obrazę sojuszniczego kraju i odmowę udzielenia jego obywatelom należnej pomocy.
Oczy księcia stopniowo przybierały barwę od ciemnego łososia poprzez karmin, cynober aż do bordowego niczym zgęstniała krew. Spaślak mógł być przerażony, lecz stan jego umysłu zupełnie nie interesował ani Gersena, ani tym bardziej samego Medarda. Wąpierz kontynuował:
- Za truchło dzikiego słonia nie mam najmniejszego zamiary płacić nawet złamanego miedziaka! To normalne w przyrodzie, że mamut zdycha po przeżyciu swoich kilkudziesięciu lat, grubasie. Co do drzwi, możesz je pokazywać własnemu psu, pod warunkiem, że bydlę zechce się słuchać takiego barana! Kto w tym mieście, do kroćset, nadaje uprawnienia urzędnicze?! A może kupiłeś je sobie pod stołem lub prawem kaduka przez zasiedzenie, co? Łodzie i tak zabierzemy z polecenia Króla JMci, a twój rzekomy tydzień możesz sobie wsadzić tam, gdzie słońce nigdy nie dochodzi. Żadnych mieszków nigdy nie było i niczego takiego nam nie wciśniesz. Uważaj lepiej, z kim zadzierasz...
Głos wąpierza mógł wzbudzić przerażenie u żołdactwa, ale reakcja grubasa była wielką niewiadomą. Wyrok śmierci na piracie trochę rozbawił księcia - ciekawe, co takiego nawyrabiał ten nieszkodliwy wilk morski, że chcą go pozbawić głowy w tym dziwacznym mieście... Mniejsza z tym. Jednym ruchem zabrał rzuconą wcześniej sakwę ze stołu i ukrył w przepastnych kieszeniach płaszcza. Oczy księcia pulsowały, jakby miały zamiar co najmniej uśpić delikwenta za stołem. Wąpierz wymamrotał klika słów w języku niedostępnym dla ludzi, a po chwili całą izbę, stanowiącą gabinet grubasa, wypełnił przenikliwy chłód, a powietrze przesiąknęło zapachem śmierci. Medard rzucił:
- Nie chciałeś po dobroci, to się teraz pobawimy... Wprawne oko mogło dostrzec wydłużone kły, błyskające tu i ówdzie podczas rozmowy...
Kilku gadziookich przerwało wypoczynek pod drzewami i w czasie zwiedzania strażnicy przez Meda i Gersena dobiegło do murowanego budynku dawnej baszty obronnej, w którym mieściła się baza celników. Żarty się skończyły.
- Myślałem, że załatwimy wszystko po cichu i polubownie, ale najwidoczniej trafiłem na jednostkę na tyle tępą, iż nieznającą się w ogóle na rzeczy. Jeszcze dziś Jego Wysokość Król spali cię na stosie za obrazę sojuszniczego kraju i odmowę udzielenia jego obywatelom należnej pomocy.
Oczy księcia stopniowo przybierały barwę od ciemnego łososia poprzez karmin, cynober aż do bordowego niczym zgęstniała krew. Spaślak mógł być przerażony, lecz stan jego umysłu zupełnie nie interesował ani Gersena, ani tym bardziej samego Medarda. Wąpierz kontynuował:
- Za truchło dzikiego słonia nie mam najmniejszego zamiary płacić nawet złamanego miedziaka! To normalne w przyrodzie, że mamut zdycha po przeżyciu swoich kilkudziesięciu lat, grubasie. Co do drzwi, możesz je pokazywać własnemu psu, pod warunkiem, że bydlę zechce się słuchać takiego barana! Kto w tym mieście, do kroćset, nadaje uprawnienia urzędnicze?! A może kupiłeś je sobie pod stołem lub prawem kaduka przez zasiedzenie, co? Łodzie i tak zabierzemy z polecenia Króla JMci, a twój rzekomy tydzień możesz sobie wsadzić tam, gdzie słońce nigdy nie dochodzi. Żadnych mieszków nigdy nie było i niczego takiego nam nie wciśniesz. Uważaj lepiej, z kim zadzierasz...
Głos wąpierza mógł wzbudzić przerażenie u żołdactwa, ale reakcja grubasa była wielką niewiadomą. Wyrok śmierci na piracie trochę rozbawił księcia - ciekawe, co takiego nawyrabiał ten nieszkodliwy wilk morski, że chcą go pozbawić głowy w tym dziwacznym mieście... Mniejsza z tym. Jednym ruchem zabrał rzuconą wcześniej sakwę ze stołu i ukrył w przepastnych kieszeniach płaszcza. Oczy księcia pulsowały, jakby miały zamiar co najmniej uśpić delikwenta za stołem. Wąpierz wymamrotał klika słów w języku niedostępnym dla ludzi, a po chwili całą izbę, stanowiącą gabinet grubasa, wypełnił przenikliwy chłód, a powietrze przesiąknęło zapachem śmierci. Medard rzucił:
- Nie chciałeś po dobroci, to się teraz pobawimy... Wprawne oko mogło dostrzec wydłużone kły, błyskające tu i ówdzie podczas rozmowy...
Kilku gadziookich przerwało wypoczynek pod drzewami i w czasie zwiedzania strażnicy przez Meda i Gersena dobiegło do murowanego budynku dawnej baszty obronnej, w którym mieściła się baza celników. Żarty się skończyły.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever Jim Steinman
Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night. William Blake
Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever Jim Steinman
Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night. William Blake
Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
- Yasmerin
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 98
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: człowiek
- Profesje:
- Ranga: Gwiazdooka
- Kontakt:
Yasmerin zawsze lubiła obserwować zmiennokształtnych, zwłaszcza tuż po zmianie form. Pewne nawyki, odruchy, skłonności typowe dla oddzielnych form mieszały się, tworząc naprawdę interesujące kombinacje. Czekała spokojnie, aż kobieta odnajdzie się w ludzkim ciele. Komentarz jeszcze dodatkowo poprawił jej humor, choć nie zamierzała dać po sobie tego poznać.
Położyła dłoń na głowie chłopca i pieszczotliwie potargała go po włosach, starając się nie dotknąć uszu.
- Bo ktoś bogaty tak sobie postanowił - odpowiedziała, w sumie niczego nie wyjaśniając.
Wszak od zawsze wiadomo, że pieniądze otwierają wszystkie drzwi. Ważne jedynie, by dać ich więcej niż ktoś inny.
Dopóki chłopiec sam się od niej nie odsunął, ona nijak go nie odpychała. Pilnowała jednak bardzo, by żadna z jej sakw czy kieszeni nie weszła w zasięg jego palców, gotowa zrobić się bardzo niemiła, gdyby do czegoś takiego doszło. W końcu to ona była już poszukiwana parę razy, dopóki Medard nie wciągnął jej do swojego zespołu. Wiedziała, że niepozorny wygląd o niczym nie świadczy.
Zanim jednak dane jej było odpowiedzieć na kolejne pytanie kotołaka, dostała przekaz telepatyczny od Lisiczki. Sapnęła cicho, kiedy obraz z jej oczu przełączył się na to, co widziało zwierzątko. A wyglądało to nieciekawie. Gadzioocy, zamiast spokojnie drzemać, porzucili zacienione miejsca i zaczęli gromadzić się pod budynkiem, w którym z pewnością znajdywali się książę wraz z piratem. Po kilku uderzeniach serca zrozumiała wszystko. Kiedy łasica przerwała kontakt, Yasmerin zdawała się nie dostrzegać otoczenia wokół siebie. Już wcześniej była blada, teraz zdawała się niemal przezroczysta.
- Źle! - wycedziła, próbując zebrać myśli.
Cokolwiek by się tam nie działo, atak był tym, na co nie mogli sobie pozwolić. Nie tak rozwiązywało się problemy na terenie obcych krajów. Zmarszczyła brwi i przeczesała palcami włosy, zbierając je z tyłu głowy. Następnie potoczyła spojrzeniem po Senie i Naokim.
- Do portu! - zdecydowała wreszcie, po czym podjęła próbę wskoczenia na konia.
Za drugim razem udało jej się niezdarnie umieścić się w siodle. Zbyt była zdenerwowana, by się tym przejąć. Puściła się pełnym galopem w stronę portu, nie patrząc prawie na ludzi przed sobą. Z kolei zmiennokształtni z pewnością nie mogli mieć pewności, czy słowa te kierowała do nich, czy też po prostu wypowiedziała głośno swoje myśli.
Jeszcze zanim dotarła pod budynek, głośno zakrzyknęła w nasficie do gadziookich, by wstrzymali się z atakiem. Niech obserwują, czekają, ale nic więcej. Początkowo jej nie zrozumieli, bo w nerwach myliła słowa, w końcu jednak jakoś się wysłowiła. Następnie zaś wpadła do budynku, omal nie uderzając Medarda drzwiami. Rozwiane włosy, nierówny oddech, panika na twarzy. Zamiast jednak choćby spojrzeć na swoich towarzyszy, podbiegła do grubego mężczyzny, który wciąż czerwony z wściekłości wpatrywał się w nią zupełnie bez zrozumienia.
- Panie Vithelis, ja od Wujaszka! - zawołała, powołując się na jednego z najbardziej władnych ludzi w mieście - Ja prosta dziewka, sprzątam tam u niego w domie, po tym co mnie rodzice pomarli w czasie zarazy, zajął się mną i dach nad głową dał...
Urwała, po tym jak skierowała spojrzenie na Medarda i ujrzała jego zęby oraz oczy. Pisnęła cicho, niby w przerażeniu i wykonała gest odpędzania złego. Przesunęła się też na drugą stronę wielkiego biurka, by móc schylić się do ucha urzędnika.
- Ja właśnie srebra jego czyściłam, te co ostatnio z Turmalii mu przysłali, a on wchodzi do pokoju i mówi do mnie tak: Saro, dziecko, musisz pobiec do mojego przyjaciela i przekazać mu ważną wiadomość, dopóki nie jest za późno. I no, ja tak leciałam, bo to kawał drogi jest a jeszcze szmatę od sreber w pośpiechu złapałam i nie wiedziałam, czy się z nią wracać czy już biec... To w kieszeń upchłam i odniosę później, bo przecież to jednak ważne. Znaczy, wiadomość, nie szmata.
Mężczyzna wyraźnie nie wiedział, co ma zrobić z Yasmerin. Z jednej strony dziewczyna przerwała mu ważną rzecz i bredziła o głupotach, z drugiej jednak, jeśli rzeczywiście przynosiła wiadomość od osoby, o której wspomniała...? Spojrzał na Gersena i Medarda, nie kryjąc swojej niechęci i chciał im przypomnieć, że rozmowa została zakończona więc niech wyjdą, zanim naprawdę narobią sobie problemów. Dopiero wtedy miał zamiar wysłuchać dziewczyny, nie chciał wszak by wiadomość doszła do postronnych uszu.
Yasmerin - czy może chwilowo Sara - kontynuowała jednak, niezrażona niczym.
- No ale właśnie, on powiedział, że tu ktoś do pana Vithelisa przyjdzie i że trzeba być ostrożnym, bo to żołędzie są. A może szyszki, nie zrozumiałam - przyznała z frasunkiem, jednak po chwili odzyskała rezon - Ja tam nie wiem, ale mówił, że to sprawa poli... polity... politoczna. No, że wielkie sprawy, co nam się w główkach nie pomieszczą, ale to mogło być akurat tylko o mojej, bo ona taka nie za duża, prawda? - zwróciła się do niego znowu, oczywiście już dawno zapominając o szepcie - I że oni - tu pokazała bezczelnie palcem na Gersena, bo wampira wyraźnie unikała choćby spojrzeniem - Do samego króla posłańca wysłali, a Wujaszek mówił, że nasz wielki pan to na pewno zgodzi się na wszystko i że problem będzie wielki, jeśli nie da im pan portu.
Vithelis poczerwieniał znowu.
- PORT IM MAM ODDAĆ?! I NIBY ON CI TAK POWIEDZIAŁ?!
- Nie wiem! - dziewczyna prawie się rozpłakała, przerażona jego wybuchem - Ja prawie pod takiego dużego słonia wpadłam na ulicy, pomieszało mi się. Ja prosta dziewka jestem, nie pamiętam wszystko, co miałam powiedzieć. Przepraszam, nie mówcie Wujaszkowi, ja chciałam mu się do czegoś raz przydać, taka szczęśliwa byłam, że pomóc mogę.
W odpowiedzi na łzy dziewczyny Vithelis ukrył twarz w dłoniach. Wyglądało na to, że przez chwilę zapomniał nawet o Gersenie i Medardzie, którzy wciąż przebywali obok. Dawno nie czuł się tak zmęczony, jak przez ostatni kwadrans.
Położyła dłoń na głowie chłopca i pieszczotliwie potargała go po włosach, starając się nie dotknąć uszu.
- Bo ktoś bogaty tak sobie postanowił - odpowiedziała, w sumie niczego nie wyjaśniając.
Wszak od zawsze wiadomo, że pieniądze otwierają wszystkie drzwi. Ważne jedynie, by dać ich więcej niż ktoś inny.
Dopóki chłopiec sam się od niej nie odsunął, ona nijak go nie odpychała. Pilnowała jednak bardzo, by żadna z jej sakw czy kieszeni nie weszła w zasięg jego palców, gotowa zrobić się bardzo niemiła, gdyby do czegoś takiego doszło. W końcu to ona była już poszukiwana parę razy, dopóki Medard nie wciągnął jej do swojego zespołu. Wiedziała, że niepozorny wygląd o niczym nie świadczy.
Zanim jednak dane jej było odpowiedzieć na kolejne pytanie kotołaka, dostała przekaz telepatyczny od Lisiczki. Sapnęła cicho, kiedy obraz z jej oczu przełączył się na to, co widziało zwierzątko. A wyglądało to nieciekawie. Gadzioocy, zamiast spokojnie drzemać, porzucili zacienione miejsca i zaczęli gromadzić się pod budynkiem, w którym z pewnością znajdywali się książę wraz z piratem. Po kilku uderzeniach serca zrozumiała wszystko. Kiedy łasica przerwała kontakt, Yasmerin zdawała się nie dostrzegać otoczenia wokół siebie. Już wcześniej była blada, teraz zdawała się niemal przezroczysta.
- Źle! - wycedziła, próbując zebrać myśli.
Cokolwiek by się tam nie działo, atak był tym, na co nie mogli sobie pozwolić. Nie tak rozwiązywało się problemy na terenie obcych krajów. Zmarszczyła brwi i przeczesała palcami włosy, zbierając je z tyłu głowy. Następnie potoczyła spojrzeniem po Senie i Naokim.
- Do portu! - zdecydowała wreszcie, po czym podjęła próbę wskoczenia na konia.
Za drugim razem udało jej się niezdarnie umieścić się w siodle. Zbyt była zdenerwowana, by się tym przejąć. Puściła się pełnym galopem w stronę portu, nie patrząc prawie na ludzi przed sobą. Z kolei zmiennokształtni z pewnością nie mogli mieć pewności, czy słowa te kierowała do nich, czy też po prostu wypowiedziała głośno swoje myśli.
Jeszcze zanim dotarła pod budynek, głośno zakrzyknęła w nasficie do gadziookich, by wstrzymali się z atakiem. Niech obserwują, czekają, ale nic więcej. Początkowo jej nie zrozumieli, bo w nerwach myliła słowa, w końcu jednak jakoś się wysłowiła. Następnie zaś wpadła do budynku, omal nie uderzając Medarda drzwiami. Rozwiane włosy, nierówny oddech, panika na twarzy. Zamiast jednak choćby spojrzeć na swoich towarzyszy, podbiegła do grubego mężczyzny, który wciąż czerwony z wściekłości wpatrywał się w nią zupełnie bez zrozumienia.
- Panie Vithelis, ja od Wujaszka! - zawołała, powołując się na jednego z najbardziej władnych ludzi w mieście - Ja prosta dziewka, sprzątam tam u niego w domie, po tym co mnie rodzice pomarli w czasie zarazy, zajął się mną i dach nad głową dał...
Urwała, po tym jak skierowała spojrzenie na Medarda i ujrzała jego zęby oraz oczy. Pisnęła cicho, niby w przerażeniu i wykonała gest odpędzania złego. Przesunęła się też na drugą stronę wielkiego biurka, by móc schylić się do ucha urzędnika.
- Ja właśnie srebra jego czyściłam, te co ostatnio z Turmalii mu przysłali, a on wchodzi do pokoju i mówi do mnie tak: Saro, dziecko, musisz pobiec do mojego przyjaciela i przekazać mu ważną wiadomość, dopóki nie jest za późno. I no, ja tak leciałam, bo to kawał drogi jest a jeszcze szmatę od sreber w pośpiechu złapałam i nie wiedziałam, czy się z nią wracać czy już biec... To w kieszeń upchłam i odniosę później, bo przecież to jednak ważne. Znaczy, wiadomość, nie szmata.
Mężczyzna wyraźnie nie wiedział, co ma zrobić z Yasmerin. Z jednej strony dziewczyna przerwała mu ważną rzecz i bredziła o głupotach, z drugiej jednak, jeśli rzeczywiście przynosiła wiadomość od osoby, o której wspomniała...? Spojrzał na Gersena i Medarda, nie kryjąc swojej niechęci i chciał im przypomnieć, że rozmowa została zakończona więc niech wyjdą, zanim naprawdę narobią sobie problemów. Dopiero wtedy miał zamiar wysłuchać dziewczyny, nie chciał wszak by wiadomość doszła do postronnych uszu.
Yasmerin - czy może chwilowo Sara - kontynuowała jednak, niezrażona niczym.
- No ale właśnie, on powiedział, że tu ktoś do pana Vithelisa przyjdzie i że trzeba być ostrożnym, bo to żołędzie są. A może szyszki, nie zrozumiałam - przyznała z frasunkiem, jednak po chwili odzyskała rezon - Ja tam nie wiem, ale mówił, że to sprawa poli... polity... politoczna. No, że wielkie sprawy, co nam się w główkach nie pomieszczą, ale to mogło być akurat tylko o mojej, bo ona taka nie za duża, prawda? - zwróciła się do niego znowu, oczywiście już dawno zapominając o szepcie - I że oni - tu pokazała bezczelnie palcem na Gersena, bo wampira wyraźnie unikała choćby spojrzeniem - Do samego króla posłańca wysłali, a Wujaszek mówił, że nasz wielki pan to na pewno zgodzi się na wszystko i że problem będzie wielki, jeśli nie da im pan portu.
Vithelis poczerwieniał znowu.
- PORT IM MAM ODDAĆ?! I NIBY ON CI TAK POWIEDZIAŁ?!
- Nie wiem! - dziewczyna prawie się rozpłakała, przerażona jego wybuchem - Ja prawie pod takiego dużego słonia wpadłam na ulicy, pomieszało mi się. Ja prosta dziewka jestem, nie pamiętam wszystko, co miałam powiedzieć. Przepraszam, nie mówcie Wujaszkowi, ja chciałam mu się do czegoś raz przydać, taka szczęśliwa byłam, że pomóc mogę.
W odpowiedzi na łzy dziewczyny Vithelis ukrył twarz w dłoniach. Wyglądało na to, że przez chwilę zapomniał nawet o Gersenie i Medardzie, którzy wciąż przebywali obok. Dawno nie czuł się tak zmęczony, jak przez ostatni kwadrans.
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...
Yas: tradiszynal | didżital
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...
Yas: tradiszynal | didżital
- Sena
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 68
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtny
- Profesje:
- Kontakt:
Spokojnie można uznać, że zachowanie kotołaka było błędem. Sena dotychczas patrzyła po prostu gdzieś okolicę jego głowy. Syknięcie rozdrażniło ją, a ruch pozwolił jej dokładnie zlokalizować drugiego zmiennokształtnego. Powoli, niemal zmysłowo przesunęła jedną nogę w przód, opierając na niej ciężar ciała. Równie wolno pochyliła tułów w stronę kotołaka i syknęła nisko, ostrzegawczo. Niemal można było zauważyć, jak skóra dookoła oczu pokrywała się drobną łuską. W jej ruchach była wyraźna płynność rasowego drapieżnika. Ledwie dostrzegalnie wysunęła i schowała język. O dziwo, jej źrenice nie stały się pionowymi szparkami, normalnymi dla większości gadów. Z resztą w jej zwierzęcej postaci, również zachowywała oczy w pewien sposób podobne ludzkim, a jednocześnie zupełnie od nich różne. Dlatego być może wielu ludzi nie chciało nawiazywać z nią kontaktu wzrokowego. Oczy niby miała normalne, ale zazwyczaj patrzyła w sposób, który dyskwalifikował ją jako człowieka już na starcie. Tak patrzył wąż na bezbronnego szczura tuż przed atakiem. Kto wie, czy Sena nie rzuciłaby się na kotołaka, gdyby nie dziwne zachowanie Yasmerin. Momentalnie znieruchomiała, zapominając o mruganiu, które w tej formie od czasu do czasu bywało przydatne. Po gwałtownym odjechaniu kobiety, zmiennokształtna wyprostowała sie powoli, rzucając kotołakowi pogardliwe spojrzenie i odruchowo wysuwając na ułamek sekundy język. Uznała najwidoczniej, że nie warto tracić jadu na coś, czego nie mogła ani zjeść, ani porządnie ograbić. Ruszyła uliczką niby w przypadkowym kierunku, poluźniając odrobinę rzemyk przy dekolcie koszuli. Ta drobna sztuczka pozwalała odwrócić wzrok przynajmniej części ludzi od jej bardziej gadzich cech, które teraz były wręcz nieprzyjemnie widoczne. Szła bez pośpiechu, ani trochę nie przejmując się kotołakiem. Była głodna, a gdzieś w tym mieście kręcił się kasek znacznie smaczniejszy i rzadszy od szczurów. Zapach łasicy z łatwością znikał wśród mnóstwa innych, ale gdy kobra raz pochwyciła właściwą woń, umiała za nią podążać, nawet w ludzkiej postaci. Czasem zatrzymywała sie na chwilę i przyklękała, zamykając oczy, aby odtworzyć fragment ścieżki jej upatrzonego posiłku.
Gersen zerwał się z krzesła w błyskawicznym tempie wsuwając noże do rąk. Krzesło, na którym spoczywał jeszcze przed chwilą, kopnięte uderzyło o kamienną ścianę baszty strażniczej. Teoretycznie nic mu nie groziło, lecz wampir stał się nazbyt nieprzewidywalny. Doświadczenie nauczyło Gersena, że lepiej ubezpieczyć się zawczasu. Nieco spanikowany już kapitan zdążył tylko zagwizdać, przywołując swoją straż. Jednak zamiast uzbrojonych po zęby, gotowych zabijać w imię ojczyzny, żołdaków, do pomieszczenia wparowała Yasmerin. Drzwiami trzasnęła tak mocno, że nawet okute ciężkim żelazem deski zdążyły się poluzować. Na szczęście Vithelis zdziwił się jeszcze bardziej, a w miarę postępowania opowieści karnsteinskiej szarej eminencji, ten stan zdawał się tylko pogłębiać. Uważnie przyjrzał się księciu i jego podwładnej, Yasmerin. Byli świetnie dobranym duetem, władczy i nieco... nadpobudliwy wampir i zawsze pilnująca jego pleców Havvok. Nawet w sytuacjach kryzysowych potrafią bardzo dobrze się dopełniać. Pirat przysłuchiwał się zeznaniom kobiety spod przymrużonych oczu. Wyglądało na to, że wymyśla to wszystko na bieżąco.
- Imponujące.
Słowa popłynęły z ust Gersena na tyle cicho, że kapitan, ani nikt inny nie powinien był tego usłyszeć. Historia o sztućcach, o wiadomości i to jak sprytnie kobieta zaczęła manipulować Vithelisem jednak było całkiem spektakularne. Zaczął nawet żałować, że nie poznał kobiety wcześniej. Talent jak ten byłby niesamowicie cenny w świecie podziemnym. W międzyczasie ekradoński wyraz twarzy oficera zmienił się nie do poznania. Z nieustępliwego żołnierza do... cóż, teraz Vithelis wyglądał jak kopnięty szczeniak. I w tym momencie Gersen wiedział, że kryzys został rozwiązany, a kapitan zaczyna mięknąć. Wsunął stalowe noże za skórzany pas owinięty na udzie i skierował się ku jedynemu wyjściu z pokoju.
- Jeszcze chwila i traciłbyś krew na podłodze własnego biura. Niestety dziś tej satysfakcji mi odmówiono.
Przechodząc obok Yasmerin, zmusił się na teatralny gest pogardliwego spojrzenia. Tylko dla podkreślenia dramaturgii sytuacji. Do wampira nie zbliżał się bliżej niż na odległość pięciu metrów. Nawet kobieta bała się na niego spojrzeć, co wydawało się być idealnym dowodem dla podparcia teorii. Pirat zniknął gdzieś sunąc po krętych schodach wieży, jednocześnie mrucząc coś o tym, że ludzie uwielbiają sami komplikować sytuacje.
- Imponujące.
Słowa popłynęły z ust Gersena na tyle cicho, że kapitan, ani nikt inny nie powinien był tego usłyszeć. Historia o sztućcach, o wiadomości i to jak sprytnie kobieta zaczęła manipulować Vithelisem jednak było całkiem spektakularne. Zaczął nawet żałować, że nie poznał kobiety wcześniej. Talent jak ten byłby niesamowicie cenny w świecie podziemnym. W międzyczasie ekradoński wyraz twarzy oficera zmienił się nie do poznania. Z nieustępliwego żołnierza do... cóż, teraz Vithelis wyglądał jak kopnięty szczeniak. I w tym momencie Gersen wiedział, że kryzys został rozwiązany, a kapitan zaczyna mięknąć. Wsunął stalowe noże za skórzany pas owinięty na udzie i skierował się ku jedynemu wyjściu z pokoju.
- Jeszcze chwila i traciłbyś krew na podłodze własnego biura. Niestety dziś tej satysfakcji mi odmówiono.
Przechodząc obok Yasmerin, zmusił się na teatralny gest pogardliwego spojrzenia. Tylko dla podkreślenia dramaturgii sytuacji. Do wampira nie zbliżał się bliżej niż na odległość pięciu metrów. Nawet kobieta bała się na niego spojrzeć, co wydawało się być idealnym dowodem dla podparcia teorii. Pirat zniknął gdzieś sunąc po krętych schodach wieży, jednocześnie mrucząc coś o tym, że ludzie uwielbiają sami komplikować sytuacje.
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Gdy grubas nieuchronnie zbliżał się ku nieuniknionemu końcowi żywota, a od ostatecznego ciosu dzieliły go tylko setne części chwili, stało się coś, co można by było przyrównać chyba tylko do niezdarzających się cudów bądź szczęśliwych zbiegów okoliczności. Otóż Yasmerin, zapewne śledząc nefalimskich harcowników u wejścia do dawnej strażnicy, zaciekawiona i zaniepokojona obrotem spraw wparowała jak zziajany ogar do gabinetu otyłego jegomościa. Książę o mały włos uniknął zderzenia z pchniętymi z wielkim rozmachem drzwiami - jednymi wampirzy refleks i szybkość, o jakiej zwykły zjadacz chleba i piwożłop może tylko pomarzyć, uratowały go od przykrych skutków tego niespodziewanego ataku.
Pirat, który widząc spaślaka zajętego wpierw nic niedającymi przekonywaniami coraz bardziej wkurzonego Medarda, potem zaś słuchaniem nowo przybyłej Yas ... to jest Sary. Ech, ta dziewczyna czasami zaskakiwała nawet samego władcę Karnsteinu. Te opowieści wymyślane ot tak, na hop-siup bez jakiegokolwiek przygotowania czy wytycznych biły na łeb wszystkie znane metody rozwiązywania najbardziej zagmatwanych problemów. Scena z nakazem od Wujaszka, kimkolwiek by on nie był, pokazała prawdziwą naturę tej niepozornej na pierwszy rzut oka, niewyróżniającej się niczym szczególnym osoby.
Wąpierz szybko zaprzestał magicznych popisów, zaskoczony nieco i ciekawy, cyrku, jaki tym razem odstawi jego podkomendna. Zaczęło się - wpierw piśnięcie - niby to będące wynikiem strachu, potem zaś gest jakby odegnania złego ducha czy innego piekielnika. Medard uniósł brwi, w geście zdziwienia, po czym parsknął tłumionym śmiechem. Oczy, póki co, nie wracały do wyjściowej barwy. Grubas, wyglądający tak, jakby za chwilę miał wyzionąć ducha, uspokoił się nieco, gdy Yas z typową swobodą wcielała się w postać prostej mieszczki - wychowanicy wpływowego notabla znanego jako Wujaszek. Bieg, wyjaśnianie, skąd, kto, po co, dlaczego i po jaką cholerę angażował w to wszystko Króla JMcia - spasiony pajac wierzył we wszystko jak mały berbeć w bajania o wróżu Tadeuszu. Tym lepiej dla niego i jego posranego żywota.
- To były ŻOŁĘDZIE, a może szyszki... - te słowa były po prostu powalające. Książę dotąd tłumił sporadyczne napady śmiechu z powodu całej akcji w gabinecie de Vithelisa, lecz tym razem nie zdzierżył. Ryknął rubasznym rechotem tak, iż na pewno wachmani przed strażnicą zdołali go usłyszeć, po czym opanował nagły wybuch i zaciskając zęby zachowywał choć pozory stoickiego spokoju zaskoczonego człowieka. Spojrzał na Yas i szykującego się do ataku Gersena, wysyłając piratowi przekaz:
~Obejdzie się bez nożownictwa, obserwujesz mistrzynię w akcji...
Gdy Yasmerin zakończyła grę, a otyły kapitan wyraźnie zmiękł i wypożyczył łodzie wraz z całym portem, pirat z lekkim niedosytem ostrzegł de Vithelisa przed tym, co stałoby się, gdyby nie niespodziewane najście dziewczyny od Wujaszka. Książę dorzucił, patrząc żołnierzowi za biurkiem prosto w kaprawe ślepia:
- Zaprawdę powiadam ci, nie byłoby ani czego, ani komu zbierać. Zapamiętaj jedno - są na tym świecie większe drapieżniki...
Ostentacyjnie strzepał pył z butów i wierzchniego okrycia, po czym udał się ku wyjściu podążając za piratem. Nefalimowie u wrót dawno już powrócili w zacisze szych jaszczyków. Cisza, spokój, marazm.
Pirat, który widząc spaślaka zajętego wpierw nic niedającymi przekonywaniami coraz bardziej wkurzonego Medarda, potem zaś słuchaniem nowo przybyłej Yas ... to jest Sary. Ech, ta dziewczyna czasami zaskakiwała nawet samego władcę Karnsteinu. Te opowieści wymyślane ot tak, na hop-siup bez jakiegokolwiek przygotowania czy wytycznych biły na łeb wszystkie znane metody rozwiązywania najbardziej zagmatwanych problemów. Scena z nakazem od Wujaszka, kimkolwiek by on nie był, pokazała prawdziwą naturę tej niepozornej na pierwszy rzut oka, niewyróżniającej się niczym szczególnym osoby.
Wąpierz szybko zaprzestał magicznych popisów, zaskoczony nieco i ciekawy, cyrku, jaki tym razem odstawi jego podkomendna. Zaczęło się - wpierw piśnięcie - niby to będące wynikiem strachu, potem zaś gest jakby odegnania złego ducha czy innego piekielnika. Medard uniósł brwi, w geście zdziwienia, po czym parsknął tłumionym śmiechem. Oczy, póki co, nie wracały do wyjściowej barwy. Grubas, wyglądający tak, jakby za chwilę miał wyzionąć ducha, uspokoił się nieco, gdy Yas z typową swobodą wcielała się w postać prostej mieszczki - wychowanicy wpływowego notabla znanego jako Wujaszek. Bieg, wyjaśnianie, skąd, kto, po co, dlaczego i po jaką cholerę angażował w to wszystko Króla JMcia - spasiony pajac wierzył we wszystko jak mały berbeć w bajania o wróżu Tadeuszu. Tym lepiej dla niego i jego posranego żywota.
- To były ŻOŁĘDZIE, a może szyszki... - te słowa były po prostu powalające. Książę dotąd tłumił sporadyczne napady śmiechu z powodu całej akcji w gabinecie de Vithelisa, lecz tym razem nie zdzierżył. Ryknął rubasznym rechotem tak, iż na pewno wachmani przed strażnicą zdołali go usłyszeć, po czym opanował nagły wybuch i zaciskając zęby zachowywał choć pozory stoickiego spokoju zaskoczonego człowieka. Spojrzał na Yas i szykującego się do ataku Gersena, wysyłając piratowi przekaz:
~Obejdzie się bez nożownictwa, obserwujesz mistrzynię w akcji...
Gdy Yasmerin zakończyła grę, a otyły kapitan wyraźnie zmiękł i wypożyczył łodzie wraz z całym portem, pirat z lekkim niedosytem ostrzegł de Vithelisa przed tym, co stałoby się, gdyby nie niespodziewane najście dziewczyny od Wujaszka. Książę dorzucił, patrząc żołnierzowi za biurkiem prosto w kaprawe ślepia:
- Zaprawdę powiadam ci, nie byłoby ani czego, ani komu zbierać. Zapamiętaj jedno - są na tym świecie większe drapieżniki...
Ostentacyjnie strzepał pył z butów i wierzchniego okrycia, po czym udał się ku wyjściu podążając za piratem. Nefalimowie u wrót dawno już powrócili w zacisze szych jaszczyków. Cisza, spokój, marazm.
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever Jim Steinman
Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night. William Blake
Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever Jim Steinman
Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night. William Blake
Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
- Naoki
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 116
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje:
- Kontakt:
Przechylił głowę w bok i zmrużył oczka, a kąciki jego warg uniosły się lekko w górę gdy poczuł dłoń na swojej głowie. Bardzo dobrze że dziewczyna tylko potargała mu włosy i nie próbowała dobierać się do uszu. Naoki nie lubił gdy obcy tykali jego kocich atrybutów, to był przywilej zarezerwowany dla osób które sobie zasłużyły. Gotów był porządnie udrapać tego, kto bez pozwolenia naruszył tę zasadę. Choć pewnie jemu bardziej by się oberwało niż dziewczynie, on nie mógł tego wiedzieć. Jego słaby zmysł magiczny, którego i tak w ogóle nie używał, nie mógł wyczuć w niej żadnej magii, a przez swoją lubość do kobiet często tracił przy nich poczucie zagrożenia. Ogólnie był łatwowierny.
Bogaci miewali dziwne zachcianki. Sprowadzanie egzotycznych zwierząt to właściwie norma, ale takie olbrzymy? Poza tym po co je sprowadzać, skoro potem się je odsyła tam skąd przyszły?
O swe kieszenie mogła być Yas bezpieczna. Naoś nie przepadał za okradaniem kobiet. I teraz myślał nad czymś innym.
Nawe nie zauważył że pani od konia "odleciała". Jego źrenice stały się bardziej pionowe, dzikie, paznokcie zmieniły się w pazurki a sierść zjeżyła. Obserwował czujnie każdy ruch wężołaka, tak jak ona przyjął pozycję bardziej dogodną do ataku. I zasyczał wściekle. Pf, nie pozwoli żeby mu jakiś wąż groził. Kocia duma mu nie pozwalała. I nie bał się przystąpić do pojedynku. Na szczęście jednak do niego nie doszło. Usłyszał słowa Yasmerin, które nieco go rozproszyły, po chwili wąż odpuścił. Kociołak wyprostował się. Źrenice znów stały się okrągłe, pazurki zniknęły ale sierść na uszach na dal była zjeżona. Gdy wredny gad rzucił mu to swoje spojrzenie, kotek wystawił język i pokazał palcami nieprzyjemny gest. A potem odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę w którą odjechała kobieta na koniu. W jakiś sposób udało mu się zrozumieć co mówiła, a nie wiedział czy to do niego czy też nie. Jak nie to trudno. Popatrzy sobie czemu tak nagle odjechała.
Gdy dotarł do portu nie zauważył nic ciekawego. Po chwili takiego rozglądania podszedł do jednego z Nefalimów. Kucnął przed nim i wbił w niego ślepka. Nie kojarzył żeby widział kiedyś taką istotę. A ten okaz chyba spał.
Bogaci miewali dziwne zachcianki. Sprowadzanie egzotycznych zwierząt to właściwie norma, ale takie olbrzymy? Poza tym po co je sprowadzać, skoro potem się je odsyła tam skąd przyszły?
O swe kieszenie mogła być Yas bezpieczna. Naoś nie przepadał za okradaniem kobiet. I teraz myślał nad czymś innym.
Nawe nie zauważył że pani od konia "odleciała". Jego źrenice stały się bardziej pionowe, dzikie, paznokcie zmieniły się w pazurki a sierść zjeżyła. Obserwował czujnie każdy ruch wężołaka, tak jak ona przyjął pozycję bardziej dogodną do ataku. I zasyczał wściekle. Pf, nie pozwoli żeby mu jakiś wąż groził. Kocia duma mu nie pozwalała. I nie bał się przystąpić do pojedynku. Na szczęście jednak do niego nie doszło. Usłyszał słowa Yasmerin, które nieco go rozproszyły, po chwili wąż odpuścił. Kociołak wyprostował się. Źrenice znów stały się okrągłe, pazurki zniknęły ale sierść na uszach na dal była zjeżona. Gdy wredny gad rzucił mu to swoje spojrzenie, kotek wystawił język i pokazał palcami nieprzyjemny gest. A potem odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę w którą odjechała kobieta na koniu. W jakiś sposób udało mu się zrozumieć co mówiła, a nie wiedział czy to do niego czy też nie. Jak nie to trudno. Popatrzy sobie czemu tak nagle odjechała.
Gdy dotarł do portu nie zauważył nic ciekawego. Po chwili takiego rozglądania podszedł do jednego z Nefalimów. Kucnął przed nim i wbił w niego ślepka. Nie kojarzył żeby widział kiedyś taką istotę. A ten okaz chyba spał.
- Sena
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 68
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtny
- Profesje:
- Kontakt:
Port. Jedno z miejsc, gdzie istoty o czułym nosie w pierwszej chwili stały jak zamurowane, walcząc z chęcią ucieczki. Sena czuła się, jakby dostała obuchem w głowę. Zasłoniła więc dłonią nos oraz usta, czekając, aż węch przyzwyczai się do mieszanki intensywnych woni na tyle, by mogła skupiać się na pojedynczych z nich, zamiast wszystkich naraz. Mimo początkowego osłupienia, port był wspaniałym miejscem dla takich jak ona. Mogła wręcz zamknąć oczy i iść kierowana tylko zapachami. Poszczególnych aromatów było tak wiele, że gdy minął pierwszy szok, wskazywały drogę oraz ostrzegały przed najróżniejszymi przeszkodami. Jednak ślad łasicy zniknął, jakby przykryty kilkoma calami śniegu. Zamiast niego pojawiła się inna, mniej smakowita woń, gwarantująca jednak pożywny, spory posiłek. Szczury portowe zawsze były większe i bardziej agresywne niż spotykane gdziekolwiek indziej, ale dzięki temu był też znacznie bardziej sycące, a ciężkie warunki bijatyk między gryzoniami przeżywały tylko te silne, czyli najlepsze. Zmiennokształtna zignorowała cały świat i wsunęła się zgrabnie między dwa magazyny, lawirując wśród licznych beczek oraz skrzyń. Już po chwili dojrzała to, co czuła, kilka ruchliwych kształtów pałaszujących nieco mniej skłonny do ruchu obiekt. Jeden czy dwa gryzonie zapiszczały na jej widok, prezentując ostre zęby i grożąc ugryzieniem. Sena oblizała się powoli, skupiając myśli na głodzie oraz rozdrażnieniu, jakie nadal odczuwała. Dla węża nawet tak duże szczury nie były zbytnim wyzwaniem. Ukąsiła jednego osobnika, który miał ideę ją przepędzić, po czym ominęła resztę szerokim łukiem, przeciskając się między śmieciami zalegającymi w zaułku. Podążanie śladem zdychającego, krwawiącego lekko szczura było dziecinnie proste. Kilka minut później wracała tą samą drogą, już w ludzkim ciele. Przeciągnęła się leniwie, szukając choć miejsca choć trochę wystawionego na słońce. Znalazła je chwilę później, układając się bezczelnie na stercie jakiegoś ładunku. Jednocześnie ze swojego miejsca wyczuła zapach kotołaka. Co prawda nie zwróciła zbytniej uwagi na woń tego napotkanego poprzednio, ale ile takich istot mogło być w jednym mieście? Chwilka skupienia i już zlokalizowała znajomego zmiennokształtnego. Nerwowo wysunęła i schowała język. Sylwetka z niezaprzeczalnie kocimi uszami majaczyła tylko kilkanaście metrów dalej, pochylając się nad czymś, co dla Seny było po prostu nieruchomym kształtem.
- Yasmerin
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 98
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: człowiek
- Profesje:
- Ranga: Gwiazdooka
- Kontakt:
Wcielenie się w rolę głupkowatej Sary wcale nie było dla Yasmerin tak trudne, jak obserwatorom mogłoby się wydawać. Jak by nie patrzeć, pół swego życia spędziła na ulicy, przebywając z najróżniejszym elementem. Mało kto potrafił tam jednak pisać czy czytać, filozofami też by ich nie nazwała. Szybko też zorientowała się, że udawanie głupkowatego dziecka przynosi dużo korzyści. Bardzo jej to pomagało w drobnych kradzieżach. Teraz więc, kiedy przyszło jej powrócić do takich niewinnych improwizacji, właściwie rola sama się znalazła. Nie miała też problemów z umyślnym myleniem się, bo była tak przerażona możliwością wpadki, że język sam z siebie się jej plątał. Havvok nigdy nie była odważna. I naprawdę chciało jej się płakać, kiedy myślała o tym, że całość musi załatwić sama, oraz że jeśli coś nawali, wisi nad nimi konflikt zbrojny z Ekradronem...
Wyszło jednak na to, że się udało. Vithelis pożyczył im te łodzie, o które prosili, zająknął się nawet o porcie, ale zaraz się poprawił. Aż tak mu się w głowie nie przewróciło. Wspomniał też o tym, że będzie musiał się z Wujaszkiem gruntownie rozmówić. Zignorował pogróżki opuszczających pomieszczenie mężczyzn, bo już zwyczajnie było mu wszystko jedno. Nie oni pierwsi tak twierdzili, z pewnością także nie ostatni. Miał jedynie nadzieję, że z nimi już więcej nie będzie miał do czynienia.
- Idź do domu i uprzedź swego chlebodawcę, że odwiedzę go, jak ci... te osoby opuszczą Ekradron - zwrócił się do Yasmerin, która wciąż stała w pomieszczeniu, niepewna czy może już umknąć - Mam nadzieję, że nie będę tego żałować.
Dziewczyna zmusiła się do spokoju.
- Na pewno nie, proszę pana Vithelisa! Ja już biegnę i już mówię! - zawołała, marząc jedynie o opuszczeniu tego pomieszczenia.
Obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. Spokojnie, bez nerwów, on przecież z pewnością nie podejrzewa niczego. Dłoń odnalazła klamkę i otworzyła drzwi.
Szorstka ręka złapała ją za ramię i zatrzymała w miejscu. Szczerze przerażona rzuciła spojrzeniem w jego stronę.
- Saro... nie spiesz się - poprosił zmęczonym głosem - Wpadniesz znowu pod jakieś zwierzę albo zapomnisz połowę tego, co ci powiedziałem. Na pewno zdążysz, więc przejdź się spokojnym krokiem.
Z oczami wielkimi jak spodki kiwnęła kilka razy głową i poszła, zamykając za sobą drzwi. Dopiero na zewnątrz zorientowała się, że zapomniała o oddechu. Nogi jej zmiękły i oparła się o ścianę budynku, bo kiedy już adrenalina jej opadła, zwyczajnie nie była w stanie ustać. Widziała Medarda i Gersena kawałek dalej, musiała jednak konsekwentnie udawać, że są jej obcy. Vithelis miał oczy oraz wielu ludzi w porcie, cały fortel szybko wyszedłby na jaw. Miała nadzieję, że jej towarzysze są tego świadomi i nie spróbują się do niej zbliżyć.
Coś skoczyło jej na łydkę, a potem zręcznie wspięło się na ramię. Lisiczka owinęła się wokół jej szyi, wydając z siebie pomruki zadowolenia. Yasmerin uśmiechnęła się mimowolnie. To był naprawdę długi dzień.
- Jeszcze nie pora na odpoczynek, mała - westchnęła ciężko, ostrożnie zsuwając zwierzątko na ziemię - Znajdź mi tą wężową pannę, która spoglądała na ciebie z takim apetytem. Ćśśś, wiem, ale to najlepszy plan, z jakim jestem w stanie w tej chwili wyjść. No chyba nie powiesz, że nie dasz sobie rady przy niej...?
Lisiczka prychnęła i namierzywszy ślad, ruszyła za Seną. Posiadała tak wyszkolone zmysły fizyczne i magiczne, że zawsze i wszędzie była w stanie wytropić każdego. Wkrótce też dotarły do miejsca, gdzie zmiennokształtna wylegiwała się na słoneczku. Ciekawszy jednak był widok kotołaka, pochylonego nad jednym z Nefalimów. Yasmerin jęknęła cicho.
- Chłopcze, Nefalimowie bardzo nie lubią, kiedy się im przeszkadza w odpoczynku - odezwała się głośno, świadoma, że gadziooki na pewno się obudzi - Yaghhr nos'eap ne thanda.
Gadziooki zbudził się na jej pierwsze słowa i wyszczerzył w stronę Naokiego zęby zaopatrzone w ogromne kły, jednak powstrzymał się, słysząc dziewczynę przemawiającą w swym łamanym nasficie. Na szczęście usłuchał i po prostu odszedł, kołysząc swym jaszczurzym cielskiem. Yasmerin odetchnęła z ulgą. Ten dzień zdecydowanie był za długi, a jeszcze czekała ją wizyta u Wujaszka, która też różnie mogła się zakończyć.
- Mam do ciebie prośbę - zwróciła się do wężycy, która obserwowała ich ze sterty zawiniętych skrzyń - Naturalnie, zostaniesz odpowiednio wynagrodzona po wszystkim. Chciałabym, żebyś popłynęła na statku, który wkrótce opuści port.
Miała nadzieję, że Sena w ludzkim ciele miała normalny słuch, bo nie chciała szukać drogi na zrozumienie się. Poza tym, ścigała się z czasem, no i chciała mieć to już nareszcie za sobą.
- Podróż potrwa kilka dni i jedyne co miałabyś robić, to być na statku. Jeśli się zgadzasz, wytłumaczę ci wszystkie szczegóły...
Spojrzała na Naokiego, który wciąż był obok. Zapomniała o nim. A jeśli doniesie Vithelisowi? Zaklęła w duchu.
- Ty też możesz popłynąć, jeśli chcesz. Na miejscu będzie bal i dużo dobrego jedzenia. Byłeś kiedyś na balu, chłopczyku...?
Wyszło jednak na to, że się udało. Vithelis pożyczył im te łodzie, o które prosili, zająknął się nawet o porcie, ale zaraz się poprawił. Aż tak mu się w głowie nie przewróciło. Wspomniał też o tym, że będzie musiał się z Wujaszkiem gruntownie rozmówić. Zignorował pogróżki opuszczających pomieszczenie mężczyzn, bo już zwyczajnie było mu wszystko jedno. Nie oni pierwsi tak twierdzili, z pewnością także nie ostatni. Miał jedynie nadzieję, że z nimi już więcej nie będzie miał do czynienia.
- Idź do domu i uprzedź swego chlebodawcę, że odwiedzę go, jak ci... te osoby opuszczą Ekradron - zwrócił się do Yasmerin, która wciąż stała w pomieszczeniu, niepewna czy może już umknąć - Mam nadzieję, że nie będę tego żałować.
Dziewczyna zmusiła się do spokoju.
- Na pewno nie, proszę pana Vithelisa! Ja już biegnę i już mówię! - zawołała, marząc jedynie o opuszczeniu tego pomieszczenia.
Obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. Spokojnie, bez nerwów, on przecież z pewnością nie podejrzewa niczego. Dłoń odnalazła klamkę i otworzyła drzwi.
Szorstka ręka złapała ją za ramię i zatrzymała w miejscu. Szczerze przerażona rzuciła spojrzeniem w jego stronę.
- Saro... nie spiesz się - poprosił zmęczonym głosem - Wpadniesz znowu pod jakieś zwierzę albo zapomnisz połowę tego, co ci powiedziałem. Na pewno zdążysz, więc przejdź się spokojnym krokiem.
Z oczami wielkimi jak spodki kiwnęła kilka razy głową i poszła, zamykając za sobą drzwi. Dopiero na zewnątrz zorientowała się, że zapomniała o oddechu. Nogi jej zmiękły i oparła się o ścianę budynku, bo kiedy już adrenalina jej opadła, zwyczajnie nie była w stanie ustać. Widziała Medarda i Gersena kawałek dalej, musiała jednak konsekwentnie udawać, że są jej obcy. Vithelis miał oczy oraz wielu ludzi w porcie, cały fortel szybko wyszedłby na jaw. Miała nadzieję, że jej towarzysze są tego świadomi i nie spróbują się do niej zbliżyć.
Coś skoczyło jej na łydkę, a potem zręcznie wspięło się na ramię. Lisiczka owinęła się wokół jej szyi, wydając z siebie pomruki zadowolenia. Yasmerin uśmiechnęła się mimowolnie. To był naprawdę długi dzień.
- Jeszcze nie pora na odpoczynek, mała - westchnęła ciężko, ostrożnie zsuwając zwierzątko na ziemię - Znajdź mi tą wężową pannę, która spoglądała na ciebie z takim apetytem. Ćśśś, wiem, ale to najlepszy plan, z jakim jestem w stanie w tej chwili wyjść. No chyba nie powiesz, że nie dasz sobie rady przy niej...?
Lisiczka prychnęła i namierzywszy ślad, ruszyła za Seną. Posiadała tak wyszkolone zmysły fizyczne i magiczne, że zawsze i wszędzie była w stanie wytropić każdego. Wkrótce też dotarły do miejsca, gdzie zmiennokształtna wylegiwała się na słoneczku. Ciekawszy jednak był widok kotołaka, pochylonego nad jednym z Nefalimów. Yasmerin jęknęła cicho.
- Chłopcze, Nefalimowie bardzo nie lubią, kiedy się im przeszkadza w odpoczynku - odezwała się głośno, świadoma, że gadziooki na pewno się obudzi - Yaghhr nos'eap ne thanda.
Gadziooki zbudził się na jej pierwsze słowa i wyszczerzył w stronę Naokiego zęby zaopatrzone w ogromne kły, jednak powstrzymał się, słysząc dziewczynę przemawiającą w swym łamanym nasficie. Na szczęście usłuchał i po prostu odszedł, kołysząc swym jaszczurzym cielskiem. Yasmerin odetchnęła z ulgą. Ten dzień zdecydowanie był za długi, a jeszcze czekała ją wizyta u Wujaszka, która też różnie mogła się zakończyć.
- Mam do ciebie prośbę - zwróciła się do wężycy, która obserwowała ich ze sterty zawiniętych skrzyń - Naturalnie, zostaniesz odpowiednio wynagrodzona po wszystkim. Chciałabym, żebyś popłynęła na statku, który wkrótce opuści port.
Miała nadzieję, że Sena w ludzkim ciele miała normalny słuch, bo nie chciała szukać drogi na zrozumienie się. Poza tym, ścigała się z czasem, no i chciała mieć to już nareszcie za sobą.
- Podróż potrwa kilka dni i jedyne co miałabyś robić, to być na statku. Jeśli się zgadzasz, wytłumaczę ci wszystkie szczegóły...
Spojrzała na Naokiego, który wciąż był obok. Zapomniała o nim. A jeśli doniesie Vithelisowi? Zaklęła w duchu.
- Ty też możesz popłynąć, jeśli chcesz. Na miejscu będzie bal i dużo dobrego jedzenia. Byłeś kiedyś na balu, chłopczyku...?
Zło nas oślepia i fałszywy nasz blask...
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...
Yas: tradiszynal | didżital
Pogardzać nadzieją, nie wstydzić się kłamstw...
Kochać nienawiść to być jednym z nas...
Yas: tradiszynal | didżital
Czarna, wysypana żwirem droga prowadząca z wieży kapitana Vithelisa do portu była nazywana przez miejscowych "gorącą trasą". Pirat miał okazję dowiedzieć się dlaczego na takie miano zasłużyła. Zatrzymawszy się, zobaczył Medarda doganiającego go w swoim tempie oraz Yasmerin wychodzącą z wieży jak gdyby się paliła, Chwilę później z budynku wystrzeliło także trzech chłopców, nie mogli mieć więcej niż po dziesięć lat. Nie zważając na idących po drodze ludzi, przebiegli pomiędzy nimi, rozdzielając się po kilkunastu kolejnych metrach. Gersen przekrzywił lekko głowę z zastanowieniem oglądając jak działa tutejsza poczta.
- Jak widać gołębie odchodzą w niepamięć. Przynajmniej tutaj.
Powiedział do dostrzeżonego kątem oka wampira. Bardziej już opanowanego, pozbawionego mrocznej aury, tak wyraźnie odczuwalnej w wieży. Zdolności takie jak te były bardzo użyteczne, a krwiopijca mając ich w zanadrzu niewątpliwie więcej, był bardzo oszczędny w ich używaniu. Dziwne, że był tak powściągliwy w ich używaniu. Pirat obrócił się na jednej nodze, a małe kamienie pod jego butami zazgrzytały nieprzyjemnie. Życie w porcie nie zmieniło się w międzyczasie. Nieświadomi chwilowego kryzysu kupcy bezustannie zachwalali swój towar klucząc pomiędzy ludźmi, wciskając często zupełnie nieprzydatne rzeczy. Na nabrzeżu kilkoro kapitanów kłóciło się o prawa do pobytu, a podlegli im marynarze szybko ruszyli okoliczny hazard ustawiając partie gier karcianych i pojedynków na pięści. Ekradońska przystań pełna zgiełku i na swój sposób urzekającego chaosu nie różniła się od innych na kontynencie. Gorejące, popołudniowe słońce rozleniwiło Gersena, który nie spiesząc się, pozbawiony zupełnie zapału szukał doku dla łodzi wojskowych. Zadanie nie okazało się być trudnym, gdyż ekradończycy słynący z pompatyczności i chorobliwego wręcz patriotyzmu, całą okolicę oznaczyli powiewającymi flagami. Nim pirat dotarł już na miejsce, dwóch oficerów nadzorowało wodowanie przeznaczonych dla wampirzej karawany, łodzi. Stojąc na wybrukowanym kocimi łbami nabrzeżu, pokrzykiwali coś na przepychających bloki i ciągnących liny mężczyzn. Odważniejszy, który zdecydował się odpyskować, został natychmiastowo, według słów oficera, pozbawiony trzeciej części zarobku. Pirat przystanął za mężczyznami i odkaszlnął, by dać o sobie znać. Teraz jego kusiła możliwość zrugania żołdaków za opieszałość w pracy, lecz szybko uświadomił sobie, iż wcale nie on jest tutaj od tego typu spraw i zakładając ręce na karku, odszedł przyglądać się parobkom w pracy. Formalności należały oczywiście do arystokraty.
- Jak widać gołębie odchodzą w niepamięć. Przynajmniej tutaj.
Powiedział do dostrzeżonego kątem oka wampira. Bardziej już opanowanego, pozbawionego mrocznej aury, tak wyraźnie odczuwalnej w wieży. Zdolności takie jak te były bardzo użyteczne, a krwiopijca mając ich w zanadrzu niewątpliwie więcej, był bardzo oszczędny w ich używaniu. Dziwne, że był tak powściągliwy w ich używaniu. Pirat obrócił się na jednej nodze, a małe kamienie pod jego butami zazgrzytały nieprzyjemnie. Życie w porcie nie zmieniło się w międzyczasie. Nieświadomi chwilowego kryzysu kupcy bezustannie zachwalali swój towar klucząc pomiędzy ludźmi, wciskając często zupełnie nieprzydatne rzeczy. Na nabrzeżu kilkoro kapitanów kłóciło się o prawa do pobytu, a podlegli im marynarze szybko ruszyli okoliczny hazard ustawiając partie gier karcianych i pojedynków na pięści. Ekradońska przystań pełna zgiełku i na swój sposób urzekającego chaosu nie różniła się od innych na kontynencie. Gorejące, popołudniowe słońce rozleniwiło Gersena, który nie spiesząc się, pozbawiony zupełnie zapału szukał doku dla łodzi wojskowych. Zadanie nie okazało się być trudnym, gdyż ekradończycy słynący z pompatyczności i chorobliwego wręcz patriotyzmu, całą okolicę oznaczyli powiewającymi flagami. Nim pirat dotarł już na miejsce, dwóch oficerów nadzorowało wodowanie przeznaczonych dla wampirzej karawany, łodzi. Stojąc na wybrukowanym kocimi łbami nabrzeżu, pokrzykiwali coś na przepychających bloki i ciągnących liny mężczyzn. Odważniejszy, który zdecydował się odpyskować, został natychmiastowo, według słów oficera, pozbawiony trzeciej części zarobku. Pirat przystanął za mężczyznami i odkaszlnął, by dać o sobie znać. Teraz jego kusiła możliwość zrugania żołdaków za opieszałość w pracy, lecz szybko uświadomił sobie, iż wcale nie on jest tutaj od tego typu spraw i zakładając ręce na karku, odszedł przyglądać się parobkom w pracy. Formalności należały oczywiście do arystokraty.
That is not dead which can eternal lie, and with strange aeons even death may die.
- Medard
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 725
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Władca , Mag , Badacz
- Kontakt:
Ledwie Medard wybiegł z obskurnej, acz leciwej strażnicy dostosowanej pod niewyszukane gusta motłochu, z którego wywodziła się większość celników, nawet spasiony na służbie kapcan de Vithelis. Takich ludzi w Karnsteinie przy pierwszej lepszej okazji wytarzano by w smole i oblepiono pierzem, a następnie wykopano na cztery wiatry z zajmowanego stanowiska. Darmozjad chędożony, herszt bandy nierobów! Aj, dowie się Król Jegomość o jego niecnych postępkach i wybrykach żołdactwa, nad którym rzekomo powierzono mu kontrolę. Na wydany gwizd z dachu pobliskiej kamienicy zleciał okazały kruk i przycupnął na ramieniu arystokraty. Możnowładca naskrobał coś na zmiętolonym papierze czerpanym zakleił lakiem, w którym wybił pieczęć herbową rodu z podpisem "Uniżony sługa Jego Królewskiej Mości, Wujaszek" i wsadził ptakowi między skrzydła, w przygotowaną do tego celu tubkę. Czarnopióry władca przestworzy wzleciał ku niebiosom i poszybował wprost do zamku panującej w Ekradonie dynastii królewskiej. No to się spaślak mocno zdziwi, gdy nazajutrz ujrzy zbrojnych i kata z wyrokiem, miejmy nadzieję, najwyższym. Tuż po odlocie ptaka z budynku wybiegło trzech wyrostków, dzierżących jakieś zwitki w jednej z rąk. Gersen stwierdził coś tam o gołębiach, na co Medard odrzekł:
- A to ci dopiero, może to i dobrze. Zagonili gówniarstwo do roboty - miast się włóczyć po opłotkach, niech pracuje dla społeczności. Lepsze to, niźli być osranym przez gołębie, nawet pocztowe. Jak to w życiu. Czasem jesteś gołębiem, jednak przeważnie pomnikiem.
Gdy wreszcie doszli na miejsce zebrania, wokół rei krzątali się żołnierze, wrzeszcząc co i raz coś w kierunku pospolitych knechtów, wykonujących jakieś prace związane z przygotowaniem korabi do przejęcia przez siły podległe przybyłym. Gersen stał z założonymi rękoma i przypatrywał się żółwiemu tempu robót. Książę nie zdzierżył i wrzasną w kierunku ospałych parobków:
- A was, psy chędożone, to batem trzeba potraktować, byście ruszyli swe tłuste sempiterny i rychło w czas zabrali się do pracy?! Leniwe ślimaki! Tać żółw porusza się szybciej niż te całe przygotowania, do kroćset!
Wkurzony, wymamrotał coś w starożytnym narzeczu i cisnął duszkiem z kości w kierunku jednego z bardziej niefrasobliwych robotników. Człowiek niemal natychmiast zbladł, a po chwili z miejsc, gdzie miały znajdować się żyły, jął sypać się czarnobrunatny proszek. Nie minął kwadrans i nie było już czego zbierać. Miast wałkonia obok łajby pojawiła się kupa ciemnego popiołu. Książę wrzasnął:
- Wcale nie żartowałem. Każdy następny darmozjad skończy tak samo, jak ten nierób.
Bordowe oczy świdrowały pozostałych knechtów i zwykłych parobków, zagonionych przez wojsko, by pozbyć się uciążliwego dla wielu kłopotu. Prace nabierały postępu...
- A to ci dopiero, może to i dobrze. Zagonili gówniarstwo do roboty - miast się włóczyć po opłotkach, niech pracuje dla społeczności. Lepsze to, niźli być osranym przez gołębie, nawet pocztowe. Jak to w życiu. Czasem jesteś gołębiem, jednak przeważnie pomnikiem.
Gdy wreszcie doszli na miejsce zebrania, wokół rei krzątali się żołnierze, wrzeszcząc co i raz coś w kierunku pospolitych knechtów, wykonujących jakieś prace związane z przygotowaniem korabi do przejęcia przez siły podległe przybyłym. Gersen stał z założonymi rękoma i przypatrywał się żółwiemu tempu robót. Książę nie zdzierżył i wrzasną w kierunku ospałych parobków:
- A was, psy chędożone, to batem trzeba potraktować, byście ruszyli swe tłuste sempiterny i rychło w czas zabrali się do pracy?! Leniwe ślimaki! Tać żółw porusza się szybciej niż te całe przygotowania, do kroćset!
Wkurzony, wymamrotał coś w starożytnym narzeczu i cisnął duszkiem z kości w kierunku jednego z bardziej niefrasobliwych robotników. Człowiek niemal natychmiast zbladł, a po chwili z miejsc, gdzie miały znajdować się żyły, jął sypać się czarnobrunatny proszek. Nie minął kwadrans i nie było już czego zbierać. Miast wałkonia obok łajby pojawiła się kupa ciemnego popiołu. Książę wrzasnął:
- Wcale nie żartowałem. Każdy następny darmozjad skończy tak samo, jak ten nierób.
Bordowe oczy świdrowały pozostałych knechtów i zwykłych parobków, zagonionych przez wojsko, by pozbyć się uciążliwego dla wielu kłopotu. Prace nabierały postępu...
So I bless you with my curse
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever Jim Steinman
Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night. William Blake
Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
And encourage your endeavour
You’ll be better when you’re worse
You must die to live forever Jim Steinman
Every night, and every morn,
Some to misery are born.
Every morn, and every night,
Some are born to sweet delight.
Some are born to sweet delight.
Some are born to endless night. William Blake
Pies patrzy na człowieka z szacunkiem, kot z pogardą, a świnia jak równy z równym. porzekadło Vaerreńczyków
- Sena
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 68
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtny
- Profesje:
- Kontakt:
Sena już prawie-prawie zapadła w przyjemną drzemkę, gdy lekkie drgania jej legowiska uprzedziły ją o zbliżaniu się kogoś prosto do niej. Otworzyła więc ślepia i rozejrzała się. O proszę, dama z łasiczką bez łasiczki. A przynajmniej bez rzucającej sie w oczy łasiczki. Wężowata nie uskuteczniała nawet zbytnich poszukiwań zwierzęcia, w końcu przed chwilą jadła.
- Najpierw tłumaczysz, potem ja sssię zgadzam. Albo nie. - Kobieta ułożyła się wygodniej na swoim legowisku, opierając brodę na dłoniach i patrząc bezczelnie na usta rozmówczyni. Robiła to bez oznak jakiegokolwiek zainteresowania. Mniej-więcej tak, jak znudzony urzędnik patrzy w oczy petenta tylko po to, by przekazać mu mentalnie, że przeszkadza, ma się wynosić i nie próbować kłamać. W przypadku zmiennokształtnej miało to zapewne pomóc jej w zrozumieniu rozmówcy. W końcu słuchu niemiała wybitnego.
- Parę dni na sstatku? Widzisz, ja jem tylko mięso. I tylko śświeże. Bardzo świeże. - Tu demostracyjnie wyjrzała za krawędź swojego legowiska, poszukując wzrokiem czegoś w okolicy butów kobiety. - No, ale powiedzmy, że się zgodzę... Co wtedy? Gdzie haczyk? Czego dokładnie chceszsz?
Nie chodziło tylko o niemal naturalną nieufność Seny. Przede wszystkim ta propozycja miała wiele dziur, które ciężko było wypełnić sensownymi domysłami. Skoro zwrócono sie właśnie do niej, mając pełną świadomość, czym była i jakie mogła mieć możliwości, to albo ktoś chciał dokonać morderstwa właśnie na statku, co było z założenia złym pomysłem. Nawet jej jad nie wystarczyłby do zabicia wszystkich obecnych na pokładzie, a znalezienie mordercy na tak małej przestrzeni bez drogi ucieczki było kwestią czasu. Gdyby zaś nie chodziło o zabójstwo... inne scenariusze nie podobały sie zmiennokształtnej jeszcze bardziej, uparcie ciągnąc jej myśli do życie sprzed paru lat. Bo przecież nie mogło chodzić o zwykłe dotrzymanie komuś towarzystwa. Skłądająca propozycję kobieta musiaął zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie niosło przebywanie w pobliżu wężołaka, nie wspominając o pewnej nieprzewidywalności. W tym MUSIAŁ być haczyk... A to podejrzenie nastawiało Senę raczej negatywnie.
- Najpierw tłumaczysz, potem ja sssię zgadzam. Albo nie. - Kobieta ułożyła się wygodniej na swoim legowisku, opierając brodę na dłoniach i patrząc bezczelnie na usta rozmówczyni. Robiła to bez oznak jakiegokolwiek zainteresowania. Mniej-więcej tak, jak znudzony urzędnik patrzy w oczy petenta tylko po to, by przekazać mu mentalnie, że przeszkadza, ma się wynosić i nie próbować kłamać. W przypadku zmiennokształtnej miało to zapewne pomóc jej w zrozumieniu rozmówcy. W końcu słuchu niemiała wybitnego.
- Parę dni na sstatku? Widzisz, ja jem tylko mięso. I tylko śświeże. Bardzo świeże. - Tu demostracyjnie wyjrzała za krawędź swojego legowiska, poszukując wzrokiem czegoś w okolicy butów kobiety. - No, ale powiedzmy, że się zgodzę... Co wtedy? Gdzie haczyk? Czego dokładnie chceszsz?
Nie chodziło tylko o niemal naturalną nieufność Seny. Przede wszystkim ta propozycja miała wiele dziur, które ciężko było wypełnić sensownymi domysłami. Skoro zwrócono sie właśnie do niej, mając pełną świadomość, czym była i jakie mogła mieć możliwości, to albo ktoś chciał dokonać morderstwa właśnie na statku, co było z założenia złym pomysłem. Nawet jej jad nie wystarczyłby do zabicia wszystkich obecnych na pokładzie, a znalezienie mordercy na tak małej przestrzeni bez drogi ucieczki było kwestią czasu. Gdyby zaś nie chodziło o zabójstwo... inne scenariusze nie podobały sie zmiennokształtnej jeszcze bardziej, uparcie ciągnąc jej myśli do życie sprzed paru lat. Bo przecież nie mogło chodzić o zwykłe dotrzymanie komuś towarzystwa. Skłądająca propozycję kobieta musiaął zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie niosło przebywanie w pobliżu wężołaka, nie wspominając o pewnej nieprzewidywalności. W tym MUSIAŁ być haczyk... A to podejrzenie nastawiało Senę raczej negatywnie.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość