Równina Drivii ⇒ [Kal Idrion] Duchy przeszłości
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Elf uśmiechnął się sympatycznie. Wcale nie brał do siebie słów Aphrael, prawdę mówiąc traktował ją z lekkim przymrużeniem oka. Nadal trzymał lewą dłoń na upiętej do pasa rękojeści miecza, stał dumnie wyprostowany i niezachwiany. Nawet postawa Czarodziejki - z pewnością wyzywająca i nabierająca agresywności w swej wymowie - nie mogła przestraszyć tajemniczego pięknisia o boskim wyglądzie. Blondyn, patrząc w skupieniu na twarz Aphrael, kiwnął lekko głową. Gdyby tylko czytał w myślach, w rozumowaniu kobiety dostrzegłby pewien błąd. Jest bowiem różnica między ścięciem kogoś bez powodu, a zrobieniem tego pod wpływem rozsądnego wymierzenia kary. W końcu... mógł mieć przecież żal do niej, że nie zabiła mężczyzn! Och, widać nie powinien wygłaszać tak zdradzieckich żartów. Przez to ostatnio wpadł w tarapaty... Teraz natomiast Aphrael sądziła, że naprawdę chce ją porąbać na kawałeczki. Ojej, ale wtopa! Mężczyzna mógłby się nawet przejąć problemem, jaki z tego być może w przyszłości wyniknie, jednak żył chwilą i wierzył, że i tak się wszystko wyprostuje. Był optymistą.
- Zabójstwa, ach! Czyż to nie brzmi... mroczno? Tajemnice, sekrety, plany i knucia... Z pewnością znasz się na tym. Nie śmiem wątpić.
Servan delikatnie odsunął się na bok, nie chcąc dalej przeszkadzać Czarodziejce w pilnym spacerze. Ba, nawet się nie ruszał! Stał sobie w miejscu jak pacholę, dziecię, głębokimi oczkami wpatrywał się bezczelnie na sylwetkę Pradawnej.
- Sir Thelas przybył tutaj z tego samego powodu, co zakon. Jasnym jest, że skoro jest pani z nim tutaj, to wie, jakie jest zagrożenie. Kal Idrion nie jest zwyczajną twierdzą, która nagle ruszyła się w górę i ożyła. To cmentarzysko poprzedniej epoki. To nekropolis - dowód na czasy, w których krew lała się codziennie po całej Alaranii. Może mi panienka ufać, albo i nie, lecz od pani wyboru zależeć może więcej, niż pani sobie zdaje sprawę. Proszę wziąć te słowa pod uwagę...
Książę pomachał dłonią na odchodne, odwrócił się plecami do Aphrael i poszedł - znów w gąszcz bawiącego się tłumu.
Idąc dalej pod murami twierdzy, Czarodziejka dotarła w końcu do bramy. Piękna, gigantyczna i żelazna prezentowała się identycznie jak w śnie. Kobieta mogła dostrzec u podnóży wejścia dwie smukłe postacie, strażników bladych jak papier, lecz uzbrojonych w długie okazałe miecze, okrągłe puklerze i srebrne zbroje płytowe, doskonale dopasowane do ich ciał. Zarządzali oni drogą między Kal Idrion, a obozowiskiem. Ludzie tłoczyli się w kolejce, aby wejść do środka. Niektórych z nich po prostu ścinano na miejscu, niektórzy byli wpuszczani... większość natomiast odchodziła z kwitkiem, bo nie podpasowała tutejszym prawom i zasadom. Widać Magowie pomyśleli nawet o infrastrukturze ożywionej osady.
- Nie pchać się! Równo, równo! - krzyczał jeden z wartowników, ten bliżej stojący Aphrael. W końcu spojrzał się na nią, zmarszczył brwi - A panienka co tak stoi? Czarodziejka, hę?! O bogowie, ilu was tu jeszcze przyjdzie... Przyda się jednak zastępstwo, ostatniego musiałem osobiście wieszać na drzewie. Ciężka to robota, oj ciężka...
- Zabójstwa, ach! Czyż to nie brzmi... mroczno? Tajemnice, sekrety, plany i knucia... Z pewnością znasz się na tym. Nie śmiem wątpić.
Servan delikatnie odsunął się na bok, nie chcąc dalej przeszkadzać Czarodziejce w pilnym spacerze. Ba, nawet się nie ruszał! Stał sobie w miejscu jak pacholę, dziecię, głębokimi oczkami wpatrywał się bezczelnie na sylwetkę Pradawnej.
- Sir Thelas przybył tutaj z tego samego powodu, co zakon. Jasnym jest, że skoro jest pani z nim tutaj, to wie, jakie jest zagrożenie. Kal Idrion nie jest zwyczajną twierdzą, która nagle ruszyła się w górę i ożyła. To cmentarzysko poprzedniej epoki. To nekropolis - dowód na czasy, w których krew lała się codziennie po całej Alaranii. Może mi panienka ufać, albo i nie, lecz od pani wyboru zależeć może więcej, niż pani sobie zdaje sprawę. Proszę wziąć te słowa pod uwagę...
Książę pomachał dłonią na odchodne, odwrócił się plecami do Aphrael i poszedł - znów w gąszcz bawiącego się tłumu.
Idąc dalej pod murami twierdzy, Czarodziejka dotarła w końcu do bramy. Piękna, gigantyczna i żelazna prezentowała się identycznie jak w śnie. Kobieta mogła dostrzec u podnóży wejścia dwie smukłe postacie, strażników bladych jak papier, lecz uzbrojonych w długie okazałe miecze, okrągłe puklerze i srebrne zbroje płytowe, doskonale dopasowane do ich ciał. Zarządzali oni drogą między Kal Idrion, a obozowiskiem. Ludzie tłoczyli się w kolejce, aby wejść do środka. Niektórych z nich po prostu ścinano na miejscu, niektórzy byli wpuszczani... większość natomiast odchodziła z kwitkiem, bo nie podpasowała tutejszym prawom i zasadom. Widać Magowie pomyśleli nawet o infrastrukturze ożywionej osady.
- Nie pchać się! Równo, równo! - krzyczał jeden z wartowników, ten bliżej stojący Aphrael. W końcu spojrzał się na nią, zmarszczył brwi - A panienka co tak stoi? Czarodziejka, hę?! O bogowie, ilu was tu jeszcze przyjdzie... Przyda się jednak zastępstwo, ostatniego musiałem osobiście wieszać na drzewie. Ciężka to robota, oj ciężka...
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Nie spodziewała się, że uda jej się tak szybko pozbyć natrętnego Elfa. Chyba zauważył jej nieskrywaną niechęć - i roztropnie się wycofał. Lepiej nie mieć do czynienia z rozwścieczoną Czarodziejką.
Kontynuowała spacer idąc wzdłuż muru. Po niezbyt długim czasie doszła do okazałej bramy, przed którą kłębił się tłum ludzi. Przy wrotach stało dwóch strażników, którzy albo wpuszczali, albo odprawiali, albo po prostu ścinali ludzi. Dlaczego? Bo byli zbyt niscy, zbyt wysocy? Zbyt? Inni od wzorca, który ktoś przygotował? Jakim prawem?!
- A panienka co tak stoi? Czarodziejka, hę?! O bogowie, ilu was tu jeszcze przyjdzie... Przyda się jednak zastępstwo, ostatniego musiałem osobiście wieszać na drzewie. Ciężka to robota, oj ciężka... - ochrypły od wrzasków głos wartownika wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego zdezorientowana, nic nie pojmującym wzrokiem. Otrząsnęła się. Miała sekundę, żeby podjąć decyzję. Teleportowała się, wyszarpując sztylet z buta. Pojawiła się tuż przed mężczyzną, przyciskając mu nóż do gardła.
- Jeśli kogoś powieszę, to będziesz pierwszy w kolejce - wysyczała. Strażnik wyglądał na zaskoczonego i zdezorientowanego - nie spodziewał się takiej reakcji i nie rozumiał jej powodów.
- Kto jest odpowiedzialny za odbudowę Kal Idrion? - warknęła. - Chcę nazwisk tych magów - mocniej zacisnęła palce na rękojeści sztyletu, aż zbielały jej kłykcie.
Kontynuowała spacer idąc wzdłuż muru. Po niezbyt długim czasie doszła do okazałej bramy, przed którą kłębił się tłum ludzi. Przy wrotach stało dwóch strażników, którzy albo wpuszczali, albo odprawiali, albo po prostu ścinali ludzi. Dlaczego? Bo byli zbyt niscy, zbyt wysocy? Zbyt? Inni od wzorca, który ktoś przygotował? Jakim prawem?!
- A panienka co tak stoi? Czarodziejka, hę?! O bogowie, ilu was tu jeszcze przyjdzie... Przyda się jednak zastępstwo, ostatniego musiałem osobiście wieszać na drzewie. Ciężka to robota, oj ciężka... - ochrypły od wrzasków głos wartownika wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego zdezorientowana, nic nie pojmującym wzrokiem. Otrząsnęła się. Miała sekundę, żeby podjąć decyzję. Teleportowała się, wyszarpując sztylet z buta. Pojawiła się tuż przed mężczyzną, przyciskając mu nóż do gardła.
- Jeśli kogoś powieszę, to będziesz pierwszy w kolejce - wysyczała. Strażnik wyglądał na zaskoczonego i zdezorientowanego - nie spodziewał się takiej reakcji i nie rozumiał jej powodów.
- Kto jest odpowiedzialny za odbudowę Kal Idrion? - warknęła. - Chcę nazwisk tych magów - mocniej zacisnęła palce na rękojeści sztyletu, aż zbielały jej kłykcie.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
W jednej chwili świat runął u podnóża Kal Idrion. Magiczny atak Aphrael wywołał jeszcze większy gwar u bram. Mężczyźni stojący najbliżej cofnęli się o dwa kroki w tył, lecz wyciągając jednocześnie wszystkie bronie, jakie mieli pod rękoma. Jeden Fellarianin zamachnął się skrzydłami, gotów uderzyć w kobietę atakiem z powietrza, niski chłopiec bez dwóch przednich zębów zaśmiał się widząc jak równie małe koziki trzymane w dłoniach połyskują w blasku słońca. Były to dwie nieliczne osoby z gromady tych, którzy stanęli po stronie zaatakowanego wartownika. Za Aphrael nie stawił się nikt. Na szczęście strażnik stojący tuż obok poderwanego przez Czarodziejkę szybko ją odepchnął. Co więcej, nie potrzebował zbytnio wkładać siły i energii. Od małomównego faceta biła delikatna łuna magii, jakby wzięta nie stąd, nie z Alaranii jako miejsca fizycznego. Aura towarzysząca obydwu strażnikom szybko się zwiększyła. Na murach stanęło więcej wartowników, każdy z nich trzymał napięte mocno łuki. Strzały naciągane na cięciwy skupiły się na postaci ogrodzonej tłumnie Pradawnej.
- Radzę ci uważać, Czarodziejko, na to, co robisz. Skoro nie wiesz nic o odbudowie Kal Idrion, to znaczy, że nie przyszłaś tutaj z polecenia Rady. Ciesz się, że nie wspomnę o twoim zuchwałym czynie Xanisowi... wtedy dołączyłabyś do jego wisielczego braciszka.
Strażnik bramy, do niedawna przyciskany do muru, uśmiechnął się kpiąco. W jego oczach Aphrael mogła dostrzec tyle, co pogardę i chamstwo.
- Myślę natomiast, że sam Xanis z chęcią cię pozna. Być może będziesz mądrzejsza od Mordechaia... - westchnął. - Musisz tylko oddać nam broń. W Kal Idrion nie tolerujemy wojennej fuszerki.
- Radzę ci uważać, Czarodziejko, na to, co robisz. Skoro nie wiesz nic o odbudowie Kal Idrion, to znaczy, że nie przyszłaś tutaj z polecenia Rady. Ciesz się, że nie wspomnę o twoim zuchwałym czynie Xanisowi... wtedy dołączyłabyś do jego wisielczego braciszka.
Strażnik bramy, do niedawna przyciskany do muru, uśmiechnął się kpiąco. W jego oczach Aphrael mogła dostrzec tyle, co pogardę i chamstwo.
- Myślę natomiast, że sam Xanis z chęcią cię pozna. Być może będziesz mądrzejsza od Mordechaia... - westchnął. - Musisz tylko oddać nam broń. W Kal Idrion nie tolerujemy wojennej fuszerki.
- Renae
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Renae od długiego czasu podróżowała wzdłuż północnych wybrzeży Alaranii, w poszukiwaniu miejsca pobytu swego "ukochanego" ojca. Podczas swej wędrówki odwiedzała liczne miasta, ciągle mając nadzieję na odnalezienie mentora.
Nowiny o odbudowanym mieście Kal Idrion rozchodziły się szybko. Dziewczyna miała nadzieję na ukrycie się w nim, gdyż było nowe oraz nie posiadało zbyt dużej ilości straży, jak jej się wtedy zdawało.
Gdy doń dotarła okazało się, że strażników było więcej niż przypuszczała. Młoda wampirzyca miała z tego powodu problemy z wejściem, ponieważ strażnicy mieli twardo ustalone zasady, kogo mogą wpuścić a kogo nie. Nie chciała wszczynać bójki.
Była wyczerpana, gdyż nie spożywała krwi już od paru dni. Zatrzymała się nieopodal w lesie, wyczekując odpowiedniego momentu. Przez kilka dni pod osłoną drzew szukała pożywienia na zaspokojenie głodu oraz odzyskanie sił. Przyglądała się również strażnikom, mając nadzieję, że znajdzie jakiś słaby punkt, dzięki któremu będzie mogła wkroczyć bez problemu niepostrzeżenie do miasta. Niestety nie była w stanie nic zrobić bez krwi, a przy murach było zbyt dużo ludzi, by mogła posilić się krwią któregoś z nich. Gdyby tylko zaatakowała, zostałaby zdemaskowana, co zmusiłoby ją do ucieczki.
Towarzysz dziewczyny, Akard, również starał się pomóc, pakując się tym samym wiecznie w kłopoty, z których to Renae musiała go wyciągać.
Nowiny o odbudowanym mieście Kal Idrion rozchodziły się szybko. Dziewczyna miała nadzieję na ukrycie się w nim, gdyż było nowe oraz nie posiadało zbyt dużej ilości straży, jak jej się wtedy zdawało.
Gdy doń dotarła okazało się, że strażników było więcej niż przypuszczała. Młoda wampirzyca miała z tego powodu problemy z wejściem, ponieważ strażnicy mieli twardo ustalone zasady, kogo mogą wpuścić a kogo nie. Nie chciała wszczynać bójki.
Była wyczerpana, gdyż nie spożywała krwi już od paru dni. Zatrzymała się nieopodal w lesie, wyczekując odpowiedniego momentu. Przez kilka dni pod osłoną drzew szukała pożywienia na zaspokojenie głodu oraz odzyskanie sił. Przyglądała się również strażnikom, mając nadzieję, że znajdzie jakiś słaby punkt, dzięki któremu będzie mogła wkroczyć bez problemu niepostrzeżenie do miasta. Niestety nie była w stanie nic zrobić bez krwi, a przy murach było zbyt dużo ludzi, by mogła posilić się krwią któregoś z nich. Gdyby tylko zaatakowała, zostałaby zdemaskowana, co zmusiłoby ją do ucieczki.
Towarzysz dziewczyny, Akard, również starał się pomóc, pakując się tym samym wiecznie w kłopoty, z których to Renae musiała go wyciągać.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Galanoth przez większość świeżego popołudnia tkwił w chatce poznanego kowala. Rozmawiał z nim na wiele tematów, głównie polityki i wydarzeń dziejących się w pobliżu odrodzonego na nowo Kal Idrion. Wiele wysłuchał o zmianach, jakie nastąpiły w obrębie miasta Meot; o tym jak królestwo przeznaczyło więcej środków na patrole cywilne, o tym jak wartownicy stali się silniejsi i bardziej doświadczeni... o tym, jak ciało nekromanty-smoka zniknęła po zaledwie jednej nocy. Elf nie miał wątpliwości, że jeszcze go kiedyś spotka. Tylko kiedy...?
Mimo rozmów z Griz'em, jego praca nie schodziła poboczny tor. Krasnolud pracował ciężko w prowizorycznej kuźni. Siłował się długo z wymieszaniem deritu z runicznym ostrzem, uświęconym magią mieczem Różyczką. Mężczyzna bez żadnej emocji na starej twarzy pracował w skupieniu, pochylał sylwetkę nad bronią, która stworzona przez elfich rzemieślników diametralnie różniła się wykonaniem od roboty znanej Krasnoludowi z rodzimej północy. Na szczęście Galanoth również pochodzi z mroźnych krain skutych lodem, więc różnic nie było aż tak nazbyt wiele. Co więcej, Griz nie trudnił się zbyt długo. Ślęcząc ostatnie sekundy nad stworzonym arcydziełem, oznajmił:
- Ah, gotowe, panoćku! Zobacz sobie pan, zobacz! Czy to nie piękne?!
Griz trzymał w dłoniach Różyczkę. Jej rękojeść nie różniła się niczym od poprzedniego stanu, natomiast ostrze... diametralnie zmieniło swój kolor i figurę. Klinga faktycznie przypominała z materii szafir - szlachetny kamień o ciemnobłękitnej barwie. Mienił się tuż przy palenisku pieca, na uderzenia palcami mężczyzny w ogóle nie reagował. Patrząc na niego, Galanoth miał wrażenie, że widzi przed sobą najtwardszą stal na świecie.
- Derit jest wykonywany z ciał magicznych istot? - spytał po chwili przypatrywania się w oddany miecz.
- Tak tak, jasne! Oczywiście, wpierw konserwujemy dane zwłoki, oddzielamy od otoczenia, by środowisko nie zniszczyło tworzących się kamieni. Czasem znajdzie się ewenement tkwiący w przyrodzie od zarania dziejów... ostatnio jedna z wypraw do głębi znalazła ciało wysuszonego potwora morskiego. Wyobraź pan sobie, że cholerny stwór całe brzuszysko miało wyprute deritem! Zachował się tylko dlatego, że łuski bestyjki chroniły przed wniknięciem różnego rodzaju robactwa, pomniejszych padlinożerców... Ładnie, co?
Galanoth zamruczał cicho.
- Jesteś prawdziwym mistrzem, Griz. Wiesz może z kogo został wytopiony derit znajdujący się na moim mieczu?
- Bodajże z jakiegoś golema, czy gargulca... - Podrapał się po brodzie. - Nie pamiętam dokładnie. Wiem tylko o istocie, która mocno było związana z kamieniami i skałami. Wiesz pan, jakie plugastwo żyje głęboko w jaskiniach... No cóż, zapewne więc pańska broń będzie także reagowała z ziemią. Proszę tylko uważać na początku, derit potrafi być trudny do samego utrzymania w dłoniach.
- Spokojnie, dam sobie radę... A tymczasem pójdę poszukać towarzyszki. Nie będę ci przeszkadzał w wyprawianiu jej kostura...
Niskim skinieniem głowy Elf pożegnał się z mężczyzną. Przez dłuższy moment wpatrywał się jeszcze w wzbogacone o derit ostrze, szedł między kolejnymi obozowiczami. Różyczka pulsowała lekką, prawie niezauważalną aurą. Mimo szlachetnego kamienia pokrywającego klingę, elfie runy rycerz widział z dokładnością. Ich magia musiała zatem zostać zespojona także ze strukturą nałożonego nań surowca.
Wiedziony szóstym zmysłem, może niezwykłym szczęściem, albo jego złudzeniem, Galanoth dotarł pod bramę Kal Idrion. Ktoś daleko stąd wykłócał się o wejście, ludzie napierali raz po raz na wartowników próbując ich przekonać, często przekupić, aby przekroczyć próg twierdzy. Wśród gąszczy pokroju społecznej drabiny Elf odnalazł małą osóbkę. Zawinięta w czarny płaszcz przechodziła z jednego boku na drugi. Przypominała kijek przerzucany przez kolejnych stojących w tłumie ludzi. Thelas podszedł do niej, stanął tuż za plecami. Lewą dłonią ujął bark - szybko zniknął pod męską ręką - spojrzał w dół na rezolutną pannę utkaną w nieskazitelnie piękną, acz lekko bladą cerę.
- Szukasz czegoś, panienko? - spytał spokojnie, nie zwracając uwagi na pozostałych w tłumie.
Mimo rozmów z Griz'em, jego praca nie schodziła poboczny tor. Krasnolud pracował ciężko w prowizorycznej kuźni. Siłował się długo z wymieszaniem deritu z runicznym ostrzem, uświęconym magią mieczem Różyczką. Mężczyzna bez żadnej emocji na starej twarzy pracował w skupieniu, pochylał sylwetkę nad bronią, która stworzona przez elfich rzemieślników diametralnie różniła się wykonaniem od roboty znanej Krasnoludowi z rodzimej północy. Na szczęście Galanoth również pochodzi z mroźnych krain skutych lodem, więc różnic nie było aż tak nazbyt wiele. Co więcej, Griz nie trudnił się zbyt długo. Ślęcząc ostatnie sekundy nad stworzonym arcydziełem, oznajmił:
- Ah, gotowe, panoćku! Zobacz sobie pan, zobacz! Czy to nie piękne?!
Griz trzymał w dłoniach Różyczkę. Jej rękojeść nie różniła się niczym od poprzedniego stanu, natomiast ostrze... diametralnie zmieniło swój kolor i figurę. Klinga faktycznie przypominała z materii szafir - szlachetny kamień o ciemnobłękitnej barwie. Mienił się tuż przy palenisku pieca, na uderzenia palcami mężczyzny w ogóle nie reagował. Patrząc na niego, Galanoth miał wrażenie, że widzi przed sobą najtwardszą stal na świecie.
- Derit jest wykonywany z ciał magicznych istot? - spytał po chwili przypatrywania się w oddany miecz.
- Tak tak, jasne! Oczywiście, wpierw konserwujemy dane zwłoki, oddzielamy od otoczenia, by środowisko nie zniszczyło tworzących się kamieni. Czasem znajdzie się ewenement tkwiący w przyrodzie od zarania dziejów... ostatnio jedna z wypraw do głębi znalazła ciało wysuszonego potwora morskiego. Wyobraź pan sobie, że cholerny stwór całe brzuszysko miało wyprute deritem! Zachował się tylko dlatego, że łuski bestyjki chroniły przed wniknięciem różnego rodzaju robactwa, pomniejszych padlinożerców... Ładnie, co?
Galanoth zamruczał cicho.
- Jesteś prawdziwym mistrzem, Griz. Wiesz może z kogo został wytopiony derit znajdujący się na moim mieczu?
- Bodajże z jakiegoś golema, czy gargulca... - Podrapał się po brodzie. - Nie pamiętam dokładnie. Wiem tylko o istocie, która mocno było związana z kamieniami i skałami. Wiesz pan, jakie plugastwo żyje głęboko w jaskiniach... No cóż, zapewne więc pańska broń będzie także reagowała z ziemią. Proszę tylko uważać na początku, derit potrafi być trudny do samego utrzymania w dłoniach.
- Spokojnie, dam sobie radę... A tymczasem pójdę poszukać towarzyszki. Nie będę ci przeszkadzał w wyprawianiu jej kostura...
Niskim skinieniem głowy Elf pożegnał się z mężczyzną. Przez dłuższy moment wpatrywał się jeszcze w wzbogacone o derit ostrze, szedł między kolejnymi obozowiczami. Różyczka pulsowała lekką, prawie niezauważalną aurą. Mimo szlachetnego kamienia pokrywającego klingę, elfie runy rycerz widział z dokładnością. Ich magia musiała zatem zostać zespojona także ze strukturą nałożonego nań surowca.
Wiedziony szóstym zmysłem, może niezwykłym szczęściem, albo jego złudzeniem, Galanoth dotarł pod bramę Kal Idrion. Ktoś daleko stąd wykłócał się o wejście, ludzie napierali raz po raz na wartowników próbując ich przekonać, często przekupić, aby przekroczyć próg twierdzy. Wśród gąszczy pokroju społecznej drabiny Elf odnalazł małą osóbkę. Zawinięta w czarny płaszcz przechodziła z jednego boku na drugi. Przypominała kijek przerzucany przez kolejnych stojących w tłumie ludzi. Thelas podszedł do niej, stanął tuż za plecami. Lewą dłonią ujął bark - szybko zniknął pod męską ręką - spojrzał w dół na rezolutną pannę utkaną w nieskazitelnie piękną, acz lekko bladą cerę.
- Szukasz czegoś, panienko? - spytał spokojnie, nie zwracając uwagi na pozostałych w tłumie.
- Renae
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Renae, chodząc w tę i z powrotem, nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Szybko odwróciła głowę, uważając jednocześnie by jej zbytnio nie odkryć.
Gdy mężczyzna zadał jej pytanie, nie wiedziała co ma zrobić, czuła głód, lecz gdyby teraz zaatakowała, zdemaskowałaby się, co zmusiłoby ją do ucieczki. Postanowiła więc, silnie się powstrzymując, odpowiedzieć elfowi, przynajmniej tak jej się zdawało, że był elfem, gdy patrzyła na jego szpiczaste uszy.
- N... nie, niczego nie szukam. Jedyne czego w tej chwili pragnę, to dostać się do miasta oraz się posilić - powiedziała sztucznie się uśmiechając. Nie chciała zdradzić, że jest wampirem, ale jednocześnie jej instynkt mówił co innego.
- Czy mógłby mi pan pomóc w dostaniu się do środka? Jestem kompletnie wyczerpana długą podróżą, dodatkowo muszę uzupełnić zapasy, dla siebie i mojego wierzchowca. - Z lekkim uśmiechem i nadzieją patrzyła na elfa, w duchu błagając, aby zgodził się jej pomóc.
Gdy mężczyzna zadał jej pytanie, nie wiedziała co ma zrobić, czuła głód, lecz gdyby teraz zaatakowała, zdemaskowałaby się, co zmusiłoby ją do ucieczki. Postanowiła więc, silnie się powstrzymując, odpowiedzieć elfowi, przynajmniej tak jej się zdawało, że był elfem, gdy patrzyła na jego szpiczaste uszy.
- N... nie, niczego nie szukam. Jedyne czego w tej chwili pragnę, to dostać się do miasta oraz się posilić - powiedziała sztucznie się uśmiechając. Nie chciała zdradzić, że jest wampirem, ale jednocześnie jej instynkt mówił co innego.
- Czy mógłby mi pan pomóc w dostaniu się do środka? Jestem kompletnie wyczerpana długą podróżą, dodatkowo muszę uzupełnić zapasy, dla siebie i mojego wierzchowca. - Z lekkim uśmiechem i nadzieją patrzyła na elfa, w duchu błagając, aby zgodził się jej pomóc.
Ostatnio edytowane przez Renae 14 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Wyraz twarzy stał się bardziej wymowny. Galanoth stał wyprostowany tuż przy kobiecie, patrzył na nią nie z politowaniem, a z widocznym miłosierdziem i troską w oczach. Postać otulonej w czarny płaszcz nieznajomej bardzo go zainteresowała - zwłaszcza, że nie zachowywała się normalnie, a i jej pobyt tutaj zdawał się być przypadkowy. Jak każdy inny przyszła, aby dostać drugą szansę w Kal Idrion, lecz posiłek może zjeść równie dobrze tutaj. Obozowisk jest bardzo wiele, wszystkie zlewają się w jedno wielkie pole namiotowe. Któryś z przypadkowych wędrowców na pewno poczęstowałby spragnioną jedzenia przybłędkę - czy to za opłatą, czy też nie. Elf tym bardziej zmarszczył brwi, nie do końca dając się ponieść emocjom, jakie to tłumił głęboko w samym sobie.
- W tej chwili wejście do miasta jest niemożliwe. Zobacz tylko, jakie kolejki się ułożyły... my jesteśmy na szarym końcu. Niedługo zacznie opadać słońce, zacznie się wieczór, potem noc... Bramy na pewno zostaną zamknięte. Zresztą, nie radzę ci tam wchodzić. Na razie nie mogę powiedzieć ci czemu, o piękna, ale to dla twojego i innych dobra. Nie wiem, czy byś mi uwierzyła, czy nie...
Rycerz poprawił bok płaszcza, który spięty stalowymi klamrami na zbroi połyskiwał w swym doskonale krwawo-truskawkowym kolorze. Dłonie mężczyzny plątały się w sznurkach dekoracyjnie spiętych wraz zapinkami czerwonego materiału. Na moment przerwał, by prawą dłonią uchwycić rękę dziewczyny, prawicę, i zrównać ją ze swoimi zmęczonymi wieczną walką ustami.
- Jestem Galanoth, nietutejszy obrońca maluczkich. Jeśli mi choć trochę zaufasz, mogę cię poczęstować czymś z moich skromnych zapasów. Co prawda mam wybredny smak, ale może zasmakujesz elfickiej kuchni amatora-piekarza? - spytał z nieukrywaną szczerością i zadowoleniem w głosie. Z małego tobołka przywiązanego do biodra wyciągnął szmaciane woreczki. Z brązowych obić wyciągnął na wpół okrągłe, na wpół kwadratowe bułki przypominające miniaturki mózgów. Tak właśnie wygląda chleb, który piecze się nie w piecu, lecz nad ogniskiem w lesie, mieczem.
- Sam zjadam to dość często... może i tobie posmakuje. Chodźmy jednak gdzie indziej... jakoś nie lubię jeść wśród tępej gawiedzi.
- W tej chwili wejście do miasta jest niemożliwe. Zobacz tylko, jakie kolejki się ułożyły... my jesteśmy na szarym końcu. Niedługo zacznie opadać słońce, zacznie się wieczór, potem noc... Bramy na pewno zostaną zamknięte. Zresztą, nie radzę ci tam wchodzić. Na razie nie mogę powiedzieć ci czemu, o piękna, ale to dla twojego i innych dobra. Nie wiem, czy byś mi uwierzyła, czy nie...
Rycerz poprawił bok płaszcza, który spięty stalowymi klamrami na zbroi połyskiwał w swym doskonale krwawo-truskawkowym kolorze. Dłonie mężczyzny plątały się w sznurkach dekoracyjnie spiętych wraz zapinkami czerwonego materiału. Na moment przerwał, by prawą dłonią uchwycić rękę dziewczyny, prawicę, i zrównać ją ze swoimi zmęczonymi wieczną walką ustami.
- Jestem Galanoth, nietutejszy obrońca maluczkich. Jeśli mi choć trochę zaufasz, mogę cię poczęstować czymś z moich skromnych zapasów. Co prawda mam wybredny smak, ale może zasmakujesz elfickiej kuchni amatora-piekarza? - spytał z nieukrywaną szczerością i zadowoleniem w głosie. Z małego tobołka przywiązanego do biodra wyciągnął szmaciane woreczki. Z brązowych obić wyciągnął na wpół okrągłe, na wpół kwadratowe bułki przypominające miniaturki mózgów. Tak właśnie wygląda chleb, który piecze się nie w piecu, lecz nad ogniskiem w lesie, mieczem.
- Sam zjadam to dość często... może i tobie posmakuje. Chodźmy jednak gdzie indziej... jakoś nie lubię jeść wśród tępej gawiedzi.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Odepchnięto ją. Cóż, można się było tego spodziewać. Aura magii wokół wartowników była trochę bardziej niepokojąca - ale jeśli byli na rozkazach Czarodzieja, to wszystko było możliwe.
W jednej chwili wszyscy zainteresowali się Czarodziejką i strażnikiem. Zaklęła. Wolała załatwiać swoje sprawy po cichu, bez rozgłosu. Cóż, tym razem nie będzie to możliwe.
Kpiarski uśmiech wartownika był niczym w porównaniu z jej drwiącym śmiechem.
- Czyżbyś mi groził, człowiecze? - spytała rozbawiona. - Czyżbyś sądził, że masz władzę nad osobą kilkaset razy starszą od ciebie?
Machnęła wolną ręką, chowając sztylet z powrotem to cholewki buta.
- Nie tolerujecie wojennej fuszerki? - spytała z niedowierzaniem. Co to za miasto? Już wiedziała, dlaczego upadnie. Kiedy wybiją straże, ludzie nie będą mieli broni, by walczyć. Nie mogła uwierzyć, że jakiś Czarodziej jest aż tak głupi.
Odwróciła się i odeszła kilka kroków, po czym rzuciła przez ramię:
- Nigdy nie dotkniesz tego miecza - warknęła, chwytając srebrną rękojeść. - Zapamiętaj to sobie. A - dodała. - I przekaż Xanisowi, że jego pomysł na infrastrukturę jest do bani. I żeby zainwestował w wojsko, bo strażnicy to banda idiotów.
Mówi się, że gniew czyni lepszym wojownikiem niż strach. To odnosiło się także do magii Aphrael - im większa furia ją przepełniała, tym więcej mocy mogła wykorzystać. Nie zmęczyła jej prosta teleportacja kilka mil na wschód, co więcej - tak szybko się przeniosła, że gdy wylądowała na zielonej trawie, nogi się pod nią ugięły i runęła jak długa, zaskoczona tak szybką zmianą otoczenia. Dyszała. Potrzebowała chwili, by się uspokoić. Była na krańcu obozu rozciągającego się wokół miasta, od Galanotha dzieliło ją kilka godzin spaceru. Miała tyle czasu, nie spieszyła się. Po drodze może znajdzie coś, co warto kupić - jakże dawno nie była na zakupach. Z uśmiechem na twarzy po raz kolejny zagłębiła się w hałaśliwe kłębowisko namiotów, ludzi i zwierząt.
W jednej chwili wszyscy zainteresowali się Czarodziejką i strażnikiem. Zaklęła. Wolała załatwiać swoje sprawy po cichu, bez rozgłosu. Cóż, tym razem nie będzie to możliwe.
Kpiarski uśmiech wartownika był niczym w porównaniu z jej drwiącym śmiechem.
- Czyżbyś mi groził, człowiecze? - spytała rozbawiona. - Czyżbyś sądził, że masz władzę nad osobą kilkaset razy starszą od ciebie?
Machnęła wolną ręką, chowając sztylet z powrotem to cholewki buta.
- Nie tolerujecie wojennej fuszerki? - spytała z niedowierzaniem. Co to za miasto? Już wiedziała, dlaczego upadnie. Kiedy wybiją straże, ludzie nie będą mieli broni, by walczyć. Nie mogła uwierzyć, że jakiś Czarodziej jest aż tak głupi.
Odwróciła się i odeszła kilka kroków, po czym rzuciła przez ramię:
- Nigdy nie dotkniesz tego miecza - warknęła, chwytając srebrną rękojeść. - Zapamiętaj to sobie. A - dodała. - I przekaż Xanisowi, że jego pomysł na infrastrukturę jest do bani. I żeby zainwestował w wojsko, bo strażnicy to banda idiotów.
Mówi się, że gniew czyni lepszym wojownikiem niż strach. To odnosiło się także do magii Aphrael - im większa furia ją przepełniała, tym więcej mocy mogła wykorzystać. Nie zmęczyła jej prosta teleportacja kilka mil na wschód, co więcej - tak szybko się przeniosła, że gdy wylądowała na zielonej trawie, nogi się pod nią ugięły i runęła jak długa, zaskoczona tak szybką zmianą otoczenia. Dyszała. Potrzebowała chwili, by się uspokoić. Była na krańcu obozu rozciągającego się wokół miasta, od Galanotha dzieliło ją kilka godzin spaceru. Miała tyle czasu, nie spieszyła się. Po drodze może znajdzie coś, co warto kupić - jakże dawno nie była na zakupach. Z uśmiechem na twarzy po raz kolejny zagłębiła się w hałaśliwe kłębowisko namiotów, ludzi i zwierząt.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Spacer wśród namiotów obozowiczów trwałby dalej w sielankowej atmosferze, gdyby nie cichy warkot tuż za plecami Aphrael. Podejrzane szmery i głosy narastały, acz w gąszczu tłumnej grupy oczekujących, i dobrze znanego Czarodziejce gwaru, nie odznaczały się niczym szczególnym. Dopiero, gdy tajemnicze dźwięki znalazły się tuż przy uszach kobiety, ta usłyszała:
- Nigdy nie waż się grozić straży Kal Idrion! Za swoje zachowanie, znieważanie godności prawa i nowego zarządcy, maga Xanisa, zostajesz zatrzymana w imieniu całej społeczności obywateli twierdzy.
Ten sam mężczyzna, blady jak trup, stał wraz z innym wartownikami osady. Zbroje połyskiwały w upale ciepłego popołudnia, zmizerniałe twarze sześciorga mężczyzn nie mówiły o sobie nic, prócz wiecznego znudzenia i zła, które gnieździło się w oczach. Ociężali z wyglądu panowie, mamrocząc coś niewyraźnie między sobą, nie dali dać do głosu Aphrael - Pradawnej, która chyba właśnie wpadła w kłopoty. Zanim mogła podnieść głos, zanim otworzyła nawet usta, poczuła na szyi sztywny, z materiału stalowy sznur oplątujący ją pod głową. Ktoś złapał ją za nadgarstki i mocno pociągnął w dół. Tuż nad stopami żelazne szpony zacisnęły kajdany, również przymocowano dłonie. Aphrael, zanim straciła nagle przytomność, zobaczyła chwiejące się sylwetki obłapiających ją strażników.
Ktoś ją niósł za ramiona. Tułów sunął po ziemi, brudził gustowny ubiór, jaki Czarodziejka założyła. Nikt z gości pod Kal Idrion nie zastanawiał się nad tym, kim może być osoba prowadzona przez wartowników. Skoro w ogóle taka się odnalazła, to zdecydowanie nie zrobiła nic dobrego. Nikt też nie pytał, nikt nie stawiał znaków zapytania tam, gdzie zaklęte sznury wiązały istotę władającą magią. Nikt nie oglądał się za Aphrael targaną przez całe obozowisko. Nikt nie dostrzegł jej zniknięcia. Prawie.
Obudziła się w przytulnej, bo ciepłej sali. Podłużne pomieszczenie pełne kolumn na bokach i z kwadratowym atrio w suficie przypominało salę tronową; miejsce spotkania Galanotha z przyszłości, jednego z wielu innych alternatywnych rzeczywistości. Wszystko było jednak żywe i piękniejsze, niż w marze-przepowiedni. Pradawna mogła szybko wysnuć trafny wniosek, że trafiła do samej komnaty królewskiej na małym wzgórzu na samym końcu okrągłego placyku, na którego drzewie człowiek... Kubeł zimnej wody otrzeźwił ją z ulotnego snu. A może to był tylko wiatr...? Aphrael poczuła niesamowity chłód i wilgoć, kiedy poszczególne więzy i kajdany opadały z niej. Ledwo co klęcząc na podłodze, widziała przed sobą tajemniczą, równie mroczną, co samo Kal Idrion postać. Czarodziej siedział na tronie, wpatrując się przenikliwym wzrokiem w swojego gościa. Ciało mężczyzny przypominało zbroję doskonałej, wręcz mitycznej jakości. Każdy drobny element pancerza, każde malutkie części - na twarzy, czy przy kości palców u dłoni - wyglądały jak skóra utwardzona nieznanym materiałem. Biały płaszcz zasłaniający większość widoku zarządcy dodawał mu godności i ładu.
- To wszystko, jesteście wolni. Pilnujcie porządku przy bramach - rozkazał surowym, acz spokojnym tonem głosu. Mag brzmiał dość metalicznie, słowa wypowiadał jednak z wysoką elokwencją i charyzmą. Brzmiał przekonująco.
Kiedy mocarne drzwi od sali zostały zamknięte od zewnątrz, a Aphrael została sama z Czarodziejem, ten spojrzał się na nią, uśmiechał potulnie.
- Aphrael Danae... - wyrzekł cicho, mrucząco. - Wybacz za niefortunne skupienie na sobie twojej złości. Domyślam się, jak bardzo ktoś twego pokroju potrafi być... umiejętny. Proszę, rozgość się.
Delikatnym ruchem prawej dłoni wytworzył przed kobietą poręczne, wygodne krzesło z mahoniu. Na okrągłym stoliczku obok zielona butelka wina i parę kromek świeżego chleba ułożonych na porcelanowym talerzyku zachęcało do wypróbowania, posmakowania.
- Proszę, zjedz coś. Na pewno musisz być zmęczona. Po takich przeżyciach... Och, i nawet nie próbuj swojej magii. Otoczyłem salę kopułą ochronną, nie uciekniesz. W końcu... jesteś moim gościem mimo woli.
- Nigdy nie waż się grozić straży Kal Idrion! Za swoje zachowanie, znieważanie godności prawa i nowego zarządcy, maga Xanisa, zostajesz zatrzymana w imieniu całej społeczności obywateli twierdzy.
Ten sam mężczyzna, blady jak trup, stał wraz z innym wartownikami osady. Zbroje połyskiwały w upale ciepłego popołudnia, zmizerniałe twarze sześciorga mężczyzn nie mówiły o sobie nic, prócz wiecznego znudzenia i zła, które gnieździło się w oczach. Ociężali z wyglądu panowie, mamrocząc coś niewyraźnie między sobą, nie dali dać do głosu Aphrael - Pradawnej, która chyba właśnie wpadła w kłopoty. Zanim mogła podnieść głos, zanim otworzyła nawet usta, poczuła na szyi sztywny, z materiału stalowy sznur oplątujący ją pod głową. Ktoś złapał ją za nadgarstki i mocno pociągnął w dół. Tuż nad stopami żelazne szpony zacisnęły kajdany, również przymocowano dłonie. Aphrael, zanim straciła nagle przytomność, zobaczyła chwiejące się sylwetki obłapiających ją strażników.
Ktoś ją niósł za ramiona. Tułów sunął po ziemi, brudził gustowny ubiór, jaki Czarodziejka założyła. Nikt z gości pod Kal Idrion nie zastanawiał się nad tym, kim może być osoba prowadzona przez wartowników. Skoro w ogóle taka się odnalazła, to zdecydowanie nie zrobiła nic dobrego. Nikt też nie pytał, nikt nie stawiał znaków zapytania tam, gdzie zaklęte sznury wiązały istotę władającą magią. Nikt nie oglądał się za Aphrael targaną przez całe obozowisko. Nikt nie dostrzegł jej zniknięcia. Prawie.
Obudziła się w przytulnej, bo ciepłej sali. Podłużne pomieszczenie pełne kolumn na bokach i z kwadratowym atrio w suficie przypominało salę tronową; miejsce spotkania Galanotha z przyszłości, jednego z wielu innych alternatywnych rzeczywistości. Wszystko było jednak żywe i piękniejsze, niż w marze-przepowiedni. Pradawna mogła szybko wysnuć trafny wniosek, że trafiła do samej komnaty królewskiej na małym wzgórzu na samym końcu okrągłego placyku, na którego drzewie człowiek... Kubeł zimnej wody otrzeźwił ją z ulotnego snu. A może to był tylko wiatr...? Aphrael poczuła niesamowity chłód i wilgoć, kiedy poszczególne więzy i kajdany opadały z niej. Ledwo co klęcząc na podłodze, widziała przed sobą tajemniczą, równie mroczną, co samo Kal Idrion postać. Czarodziej siedział na tronie, wpatrując się przenikliwym wzrokiem w swojego gościa. Ciało mężczyzny przypominało zbroję doskonałej, wręcz mitycznej jakości. Każdy drobny element pancerza, każde malutkie części - na twarzy, czy przy kości palców u dłoni - wyglądały jak skóra utwardzona nieznanym materiałem. Biały płaszcz zasłaniający większość widoku zarządcy dodawał mu godności i ładu.
- To wszystko, jesteście wolni. Pilnujcie porządku przy bramach - rozkazał surowym, acz spokojnym tonem głosu. Mag brzmiał dość metalicznie, słowa wypowiadał jednak z wysoką elokwencją i charyzmą. Brzmiał przekonująco.
Kiedy mocarne drzwi od sali zostały zamknięte od zewnątrz, a Aphrael została sama z Czarodziejem, ten spojrzał się na nią, uśmiechał potulnie.
- Aphrael Danae... - wyrzekł cicho, mrucząco. - Wybacz za niefortunne skupienie na sobie twojej złości. Domyślam się, jak bardzo ktoś twego pokroju potrafi być... umiejętny. Proszę, rozgość się.
Delikatnym ruchem prawej dłoni wytworzył przed kobietą poręczne, wygodne krzesło z mahoniu. Na okrągłym stoliczku obok zielona butelka wina i parę kromek świeżego chleba ułożonych na porcelanowym talerzyku zachęcało do wypróbowania, posmakowania.
- Proszę, zjedz coś. Na pewno musisz być zmęczona. Po takich przeżyciach... Och, i nawet nie próbuj swojej magii. Otoczyłem salę kopułą ochronną, nie uciekniesz. W końcu... jesteś moim gościem mimo woli.
- Renae
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Dziewczyna patrzyła na elfa, wyciągającego bochenek chleba. Była głodna, lecz jej pożywieniem od dawna już nie jest ani nie będzie ludzkie jedzenie. Jednak z grzeczności nie mogła odmówić.
- Ja jestem Renae, tak dla jasności. Dziękuję za eee... chleb - mówiła to z lekkim, wymuszonym uśmiechem.
Ruszyła za elfem w stronę lasu.
Renae przez cały czas wędrując za mężczyzną myślała, w jaki sposób może uzupełnić siły. Mogła zaatakować elfa, ale źle się czuła z tą myślą, przecież jej pomógł, a przynajmniej chciał. Kiedy tak rozmyślała, przez głowę przechodziło jej tysiące pomysłów, ale za najbardziej stosowne uznała tylko dwa. Jednym z nich było wyjawienie prawdy Galanothowi, ale nie wiedziała w jaki sposób mógłby zareagować, drugim wyjściem było poczekać do zmroku, aż elf zaśnie, po czym ruszyć w poszukiwaniu jakiejś bezbronnej zwierzyny lub człowieka i wrócić zanim mężczyzna się obudzi.
Nagle poczuła na sobie jego wzrok, obserwował ją. Nie znała się na czytaniu w myślach, więc nie była w stanie określić o co chodziło Galanothowi, ale po jego minie miała wrażenie, że zastanawia się, dlaczego dziewczyna nie je podarowanego jej chleba. Ranae nie mogła znieść wzroku elfa. Szybko wstała i z wielkim oporem omalże wykrzyczała:
- Jestem wampirem! Nie mogę tego jeść! Potrzebuję krwi! A najlepiej będzie, jak sobie pójdę! - mówiąc to popłakała się, po czym zaczęła biec w głąb lasu.
- Ja jestem Renae, tak dla jasności. Dziękuję za eee... chleb - mówiła to z lekkim, wymuszonym uśmiechem.
Ruszyła za elfem w stronę lasu.
Renae przez cały czas wędrując za mężczyzną myślała, w jaki sposób może uzupełnić siły. Mogła zaatakować elfa, ale źle się czuła z tą myślą, przecież jej pomógł, a przynajmniej chciał. Kiedy tak rozmyślała, przez głowę przechodziło jej tysiące pomysłów, ale za najbardziej stosowne uznała tylko dwa. Jednym z nich było wyjawienie prawdy Galanothowi, ale nie wiedziała w jaki sposób mógłby zareagować, drugim wyjściem było poczekać do zmroku, aż elf zaśnie, po czym ruszyć w poszukiwaniu jakiejś bezbronnej zwierzyny lub człowieka i wrócić zanim mężczyzna się obudzi.
Nagle poczuła na sobie jego wzrok, obserwował ją. Nie znała się na czytaniu w myślach, więc nie była w stanie określić o co chodziło Galanothowi, ale po jego minie miała wrażenie, że zastanawia się, dlaczego dziewczyna nie je podarowanego jej chleba. Ranae nie mogła znieść wzroku elfa. Szybko wstała i z wielkim oporem omalże wykrzyczała:
- Jestem wampirem! Nie mogę tego jeść! Potrzebuję krwi! A najlepiej będzie, jak sobie pójdę! - mówiąc to popłakała się, po czym zaczęła biec w głąb lasu.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Małe przekąski wypieczone równo i dokładnie przypominały okrągłe łupinki skał zrobione z mąki dobrej jakości. Galanoth chwycił w lewą dłoń własną porcję, powąchał ją z każdej strony, to nacisnął mocno, jeszcze raz powąchał. W każdym bądź razie, może był mocno zainteresowany zjedzeniem chlebka, lecz nie spuszczał oczu z postaci Renae. Przekrzywiał głowę w prawą stronę, jadł przy okazji drobnymi kęsami upieczony amatorsko chleb. Subtelnie uśmiechnął się, kiedy dziewczyna mu podziękowała. To miłe, że tak otwarcie podchodzi do wspólnego posiłku. Galanoth, aby nie wyjść na gołosłownego, wskazał pannie kierunek krótkiego marszu. Mały lasek znajdujący się tuż obok obozowiska z namiotami rozprzestrzeniał się na całą wschodnią część płaskowyżu. Wysokie brzózki porastały większość lasu, gdzieniegdzie wychylały się zza krzewów młode, dopiero co dojrzewające buki. Przykryta tajemnicą puszcza zachęcała do zwiedzenia, przynajmniej do odpoczynku i nacieszenia się przyrodą.
Elf grzecznie podążał za Renae, patrzył się na nią, oceniając w sekrecie przed resztą świata. Nie wyglądała na silną fizycznie, przypominała zwykłą kobietkę, która swoje robi i wiele rzeczy już widziała. Mimo wszystko było w niej coś... magicznego. Rycerz miał wrażenie, że rozmawia z istotą, którą warto przytulić, opatulić w kocyk i napoić ciepłą herbatką; z kimś często rujnującym sobie życie i strasznie zdesperowanym. Następne słowa panny rozwiały wszelkie wątpliwości. Kiedy zaczęła niezdarnie biec w stronę krzewów lasu, Galanoth spojrzał na swój prawy bark. Na pancerzu przysiadł czarny kruk z dziwnymi czarnymi oczyma. Krakał cichutko pod dziobem, zjadł kawałek bułki pozostawionej w dłoniach Elfa.
- Tak tak, Volatilu... kobiety! Wpierw wypuszczają krew, potem znów jej chcą. Ach, trudno znaleźć złoty środek...
- Kra kra!
- Hm, tia.. Chodźmy jej poszukać, zanim komuś stanie się krzywda.
- Kre kre kraaakra.
Powątpiewając w zdrowie psychiczne nowej kompanki, Galanoth wziął głęboki wdech i ruszył pospiesznie za nową zwierzyną.
Jako tropiciel nie musiał długo szukać zagubionej kruszynki. Czarny płaszcz Renae wyróżniał się z jasnozielonych gęstwin, ślady stóp pozostawione na ziemi doprowadziły go do małego strumyka, przy którym stała owa nieznajoma piękność. Elf podszedł do niej spokojnym krokiem, uśmiechnął się ponownie... bardziej figlarnie.
- Nie musisz podnosić głosu z powodu swojego pochodzenia. A bo ja mało wampirów spotkałem...? - Zaśmiał się cicho. - Jeśli chcesz, mogę ci coś upolować w okolicy. Nikomu nie powiem.
Elf grzecznie podążał za Renae, patrzył się na nią, oceniając w sekrecie przed resztą świata. Nie wyglądała na silną fizycznie, przypominała zwykłą kobietkę, która swoje robi i wiele rzeczy już widziała. Mimo wszystko było w niej coś... magicznego. Rycerz miał wrażenie, że rozmawia z istotą, którą warto przytulić, opatulić w kocyk i napoić ciepłą herbatką; z kimś często rujnującym sobie życie i strasznie zdesperowanym. Następne słowa panny rozwiały wszelkie wątpliwości. Kiedy zaczęła niezdarnie biec w stronę krzewów lasu, Galanoth spojrzał na swój prawy bark. Na pancerzu przysiadł czarny kruk z dziwnymi czarnymi oczyma. Krakał cichutko pod dziobem, zjadł kawałek bułki pozostawionej w dłoniach Elfa.
- Tak tak, Volatilu... kobiety! Wpierw wypuszczają krew, potem znów jej chcą. Ach, trudno znaleźć złoty środek...
- Kra kra!
- Hm, tia.. Chodźmy jej poszukać, zanim komuś stanie się krzywda.
- Kre kre kraaakra.
Powątpiewając w zdrowie psychiczne nowej kompanki, Galanoth wziął głęboki wdech i ruszył pospiesznie za nową zwierzyną.
Jako tropiciel nie musiał długo szukać zagubionej kruszynki. Czarny płaszcz Renae wyróżniał się z jasnozielonych gęstwin, ślady stóp pozostawione na ziemi doprowadziły go do małego strumyka, przy którym stała owa nieznajoma piękność. Elf podszedł do niej spokojnym krokiem, uśmiechnął się ponownie... bardziej figlarnie.
- Nie musisz podnosić głosu z powodu swojego pochodzenia. A bo ja mało wampirów spotkałem...? - Zaśmiał się cicho. - Jeśli chcesz, mogę ci coś upolować w okolicy. Nikomu nie powiem.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Nie udało się. Cholera, znowu się nie udało! Miała już dość niepowodzeń - nigdy nic nie było tak łatwe, jak by mogło być. Ależ to frustrujące.
Obudziła się w sali aż nazbyt podobnej do pokoju, w którym spotkała Galanotha w przyszłości. Jeden rzut okiem na otaczające ją rzeczy, przerażające wspomnienia przelatujące jej przed oczami - i już stała, czując na plecach zimny dreszcz strachu, który ostatnio tak często jej towarzyszył.
- Jakiś ty uprzejmy - powiedziała z lekką nutą sarkazmu w głosie, gdy przed nią pojawiło się krzesło i zaproponował poczęstunek. Obeszła fotel wolnym krokiem, jakby była u siebie. Przez chwilę wpatrywała się w kromki chleba wodząc nad nimi palcami, jakby wybierała - a wszystkie były identyczne - po czym wybrała jedną i ugryzła, rozkoszując się smakiem. Nalała sobie wina - to nic, że trochę rozlała i poplamiła obrus! - i rozsiadła się na krześle, niedbale zakładając nogę na nogę. Spojrzała na Czarodzieja jakby był ciekawym zjawiskiem przyrodniczym - ot, kamieniem na drodze czy dziwnym kawałkiem drewna.
- Xanis, jak sądzę - powiedziała, a było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. - Bardzo chciałabym powiedzieć, że jest mi miło, ale matka nauczyła mnie nie kłamać, więc... - wykonała dziwny gest, machnięcie ręką i znów ugryzła chleb.
- Więc dlaczego chcesz mnie tu... więzić? - spytała takim tonem, jakby prowadziła przyjacielską pogawędkę. - Chcesz mnie zabić, torturować czy wykorzystać? Bo jakie są jeszcze opcje...? - Podrapała się w głowę i zaczęła wyliczać na palcach, mrucząc coś sobie pod nosem. Po dłuższej chwili jakby sobie uświadomiła, że nie jest w pokoju sama.
- Dużo tego - skomentowała, patrząc na rozwarte palce u obu dłoni. - Więc jak? Jaki jest twój plan? A może masz w zanadrzu coś oryginalnego? O, to by było ciekawe! - Uśmiechnęła się beztrosko, patrząc w oczy Xanisa.
Obudziła się w sali aż nazbyt podobnej do pokoju, w którym spotkała Galanotha w przyszłości. Jeden rzut okiem na otaczające ją rzeczy, przerażające wspomnienia przelatujące jej przed oczami - i już stała, czując na plecach zimny dreszcz strachu, który ostatnio tak często jej towarzyszył.
- Jakiś ty uprzejmy - powiedziała z lekką nutą sarkazmu w głosie, gdy przed nią pojawiło się krzesło i zaproponował poczęstunek. Obeszła fotel wolnym krokiem, jakby była u siebie. Przez chwilę wpatrywała się w kromki chleba wodząc nad nimi palcami, jakby wybierała - a wszystkie były identyczne - po czym wybrała jedną i ugryzła, rozkoszując się smakiem. Nalała sobie wina - to nic, że trochę rozlała i poplamiła obrus! - i rozsiadła się na krześle, niedbale zakładając nogę na nogę. Spojrzała na Czarodzieja jakby był ciekawym zjawiskiem przyrodniczym - ot, kamieniem na drodze czy dziwnym kawałkiem drewna.
- Xanis, jak sądzę - powiedziała, a było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. - Bardzo chciałabym powiedzieć, że jest mi miło, ale matka nauczyła mnie nie kłamać, więc... - wykonała dziwny gest, machnięcie ręką i znów ugryzła chleb.
- Więc dlaczego chcesz mnie tu... więzić? - spytała takim tonem, jakby prowadziła przyjacielską pogawędkę. - Chcesz mnie zabić, torturować czy wykorzystać? Bo jakie są jeszcze opcje...? - Podrapała się w głowę i zaczęła wyliczać na palcach, mrucząc coś sobie pod nosem. Po dłuższej chwili jakby sobie uświadomiła, że nie jest w pokoju sama.
- Dużo tego - skomentowała, patrząc na rozwarte palce u obu dłoni. - Więc jak? Jaki jest twój plan? A może masz w zanadrzu coś oryginalnego? O, to by było ciekawe! - Uśmiechnęła się beztrosko, patrząc w oczy Xanisa.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Wargi Czarodzieja drgnęły chaotycznie, uśmiechnął się dość lubieżnie, wykrzywiając sylwetkę na królewskim tronie. Plecy wyprostował wysoko, założył lewą nogę na prawą, a dłonie splótł w ciasny koszyczek. Mężczyzna zaczął kręcić kciukami młynki. Nie wyglądał na zasmuconego ani też zdziwionego zachowaniem Aphrael. Czarno-żółtymi oczyma obserwował, jak ta zajada się wybornym, świeżo wypieczonym chlebem; popija wino wydobyte z otchłani gęstych korytarzy piwnic pod twierdzą. "Srebro Grumgruma", alkohol niziołkowatej roboty, smakował jak mieszanka jagód, cynamonu i maczanych w cukrze truskawek. Delikatny aromat soku z pomarańczy wzbogacał zielono-szmaragdową butelkę, która to trafiła w dłonie Xanisa - tuż po tym, jak znalazł się obok siedzącej na krześle Aphrael.
Mag zaczął przy niej usługiwać. Być może przez niezrozumiałą formę cielesną przebijała się aura mroku, przelanej krwi i zabójczych sił, lecz w postaci nieznajomego było coś więcej... jakby nieprzenikniona siła pochodząca nie ze świata rzeczywistego, istot żywych... Ta sama aura towarzyszyła strażnikom przy bramie, wartownikom, którzy szybko pochwycili Pradawną. Tym razem jednak energia pulsująca w środku Xanisa zdecydowanie przewyższała wszelkie inne. Aura mężczyzny stłumiła pozostałe cząstki mocy, które Czarodziejka mogłaby wyczuć w najbliższej okolicy.
- Oh, proszę! Błagam! Nie rozśmieszaj mnie! - przyznał radośnie, nalewając ponownie wina do delikatnej lampki postawionej tuż obok talerzyka z chlebem. - Więzienie gości jest stosowane wyłącznie przez dyktatorów nie potrafiących utrzymać porządku w przejętym przez siebie państwie; więc nie, nie więżę cię. Spójrz, nie masz na sobie żadnych więzów, sznurów... Nikt nie trzyma cię pod kluczem w odosobnieniu od świata. Możesz mnie w każdej chwili zaatakować, oczywiście. Nie chcesz jednak wiedzieć, jakie byłyby tego skutki...
Odłożył na miejsce wino, obkręcił się zręcznie na pięcie. Powolnym krokiem ustał na dwóch najniższych schodkach prowadzących do złoto-białego tronu. Spod lekko przymrużonych oczu patrzył ciągle na Aphrael. Wydawał się być taki... zamyślony.
- Wytłumacz mi, czemu podróżujesz z tym niezdarnym Elfiątkiem. Syn arystokratki i wojownika, zakonnik na wygnaniu z własnej woli... Rycerz, który walczy ze złem i występkiem! Brednie! - zaśmiał się cicho, zamruczał. - Jaki masz w tym interes? Hm? Tylko mi nie mów, że tak jak ten szpiczastouchy kochasz sprawiedliwość i wymierzanie kar odpowiedzialnym za przewinienia! Posiadasz zupełnie inną duszę, moja droga...
Xanis przeszedł dookoła siedzącej kobiety, opuszkami palców przejechał po jej karku i barkach lekko odsłoniętych przez wyświechtany strój. Mag miał ciepłe, choć twarde, acz przyjemne dłonie. Niezidentyfikowany materiał jego skóry wydawał się być podobny do zwykłego naskórka... ale tylko z dotyku.
- I o twoją duszę walczę, Aphrael. Wiem, że obawiasz się przyszłości... że pragniesz odmienić coś, co widziałaś w snach... a może koszmarze?
Czarodziej stanął tuż za nią, dłonie ułożył równo na bokach szyi kobiety.
- Mogę dać ci szansę na lepsze jutro - przyznał krótko pewnym siebie głosem. - Mogę obwołać cię moim towarzyszem, drugim zarządcą Kal Idrion... Możesz patrzeć, jak cytadela rozwija się na nowo, jak buduje następny dzień na fundamentach zrujnowanego wczoraj. Wystarczy jedynie, że oddasz mi część swojej mocy... urywek energii, która stanie się częścią odradzającego się życia.
Mag zaczął przy niej usługiwać. Być może przez niezrozumiałą formę cielesną przebijała się aura mroku, przelanej krwi i zabójczych sił, lecz w postaci nieznajomego było coś więcej... jakby nieprzenikniona siła pochodząca nie ze świata rzeczywistego, istot żywych... Ta sama aura towarzyszyła strażnikom przy bramie, wartownikom, którzy szybko pochwycili Pradawną. Tym razem jednak energia pulsująca w środku Xanisa zdecydowanie przewyższała wszelkie inne. Aura mężczyzny stłumiła pozostałe cząstki mocy, które Czarodziejka mogłaby wyczuć w najbliższej okolicy.
- Oh, proszę! Błagam! Nie rozśmieszaj mnie! - przyznał radośnie, nalewając ponownie wina do delikatnej lampki postawionej tuż obok talerzyka z chlebem. - Więzienie gości jest stosowane wyłącznie przez dyktatorów nie potrafiących utrzymać porządku w przejętym przez siebie państwie; więc nie, nie więżę cię. Spójrz, nie masz na sobie żadnych więzów, sznurów... Nikt nie trzyma cię pod kluczem w odosobnieniu od świata. Możesz mnie w każdej chwili zaatakować, oczywiście. Nie chcesz jednak wiedzieć, jakie byłyby tego skutki...
Odłożył na miejsce wino, obkręcił się zręcznie na pięcie. Powolnym krokiem ustał na dwóch najniższych schodkach prowadzących do złoto-białego tronu. Spod lekko przymrużonych oczu patrzył ciągle na Aphrael. Wydawał się być taki... zamyślony.
- Wytłumacz mi, czemu podróżujesz z tym niezdarnym Elfiątkiem. Syn arystokratki i wojownika, zakonnik na wygnaniu z własnej woli... Rycerz, który walczy ze złem i występkiem! Brednie! - zaśmiał się cicho, zamruczał. - Jaki masz w tym interes? Hm? Tylko mi nie mów, że tak jak ten szpiczastouchy kochasz sprawiedliwość i wymierzanie kar odpowiedzialnym za przewinienia! Posiadasz zupełnie inną duszę, moja droga...
Xanis przeszedł dookoła siedzącej kobiety, opuszkami palców przejechał po jej karku i barkach lekko odsłoniętych przez wyświechtany strój. Mag miał ciepłe, choć twarde, acz przyjemne dłonie. Niezidentyfikowany materiał jego skóry wydawał się być podobny do zwykłego naskórka... ale tylko z dotyku.
- I o twoją duszę walczę, Aphrael. Wiem, że obawiasz się przyszłości... że pragniesz odmienić coś, co widziałaś w snach... a może koszmarze?
Czarodziej stanął tuż za nią, dłonie ułożył równo na bokach szyi kobiety.
- Mogę dać ci szansę na lepsze jutro - przyznał krótko pewnym siebie głosem. - Mogę obwołać cię moim towarzyszem, drugim zarządcą Kal Idrion... Możesz patrzeć, jak cytadela rozwija się na nowo, jak buduje następny dzień na fundamentach zrujnowanego wczoraj. Wystarczy jedynie, że oddasz mi część swojej mocy... urywek energii, która stanie się częścią odradzającego się życia.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Roześmiała się, jakby usłyszała dobry żart.
- Och, jakże mogłam tak pomyśleć! Tak daleko ci od dyktatora, wybacz proszę moje nieprzemyślane słowa. Może naprawdę jestem zmęczona... - powiedziała, nie mogąc się powstrzymać. Trzymał ją w szachu, była na z góry przegranej pozycji. Mógł z nią zrobić, co chciał. Wątpiła, czy by ją zwyczajnie wypuścił. Nie, głupia była, że w ogóle coś takiego pomyślała - w przeciwnym razie dlaczego by ją tu sprowadzał? Dlaczego uniemożliwiałby jej ucieczkę? Nie rozumiała do końca jego intencji, więc postanowiła słuchać i dowiedzieć się jak najwięcej.
Poczuła się urażona słowami Czarodzieja. Ceniła Galanotha ze względów osobistych, ale nawet gdy odłożyła swoje uczucia na bok, był dla niej człowiekiem godnym naśladowania, działającym w dobrej sprawie, w jej sprawie. Wiedziała, że nie może oczekiwać od Xanisa zrozumienia dla celów, które jej, im, przyświecały. Jednocześnie zabolało ją, iż uważał ją za taką... materialistkę, która zrobi wszystko, by osiągnąć cel. A może... może tak było?
- Mamy... kilka wspólnych cech - powiedziała. Uniosła rękę i zacisnęła mocno palce na liściu wiszącym na jej szyi. Na prezencie, który miał dla niej większe znaczenie, niż jakikolwiek przedmiot w całym jej życiu. Po chwili otrząsnęła się.
- A co ty możesz wiedzieć o mojej duszy? Czyżbyś znał ją lepiej ode mnie? - spytała, zirytowana. Nie lubiła, gdy ktoś wmawiał jej, że zna ją lepiej niż ona sama - nawet, jeśli byłaby to prawda.
Przeszedł ją dreszcz, gdy musnął palcami jej kark. Zesztywniała, spinając wszystkie mięśnie i licząc w myślach do dziesięciu, żeby nie stracić nad sobą kontroli i nie zakończyć swojego życia tu i teraz. Jeśli ktoś miał ją zabić, jeśli mogła wybrać, to jej mordercą miał być ktoś, kto zrobiłby to z przymusu, a nie z nienawiści. Łatwo było wybrać.
Milczała. Milczała, myśląc nad tym, co odpowiedzieć Czarodziejowi. Poczuła na swojej szyi ręce. Zacisnęła zęby.
- Nie dotykaj mnie - syknęła. - Czy raczej, jeśli wolisz: Czy mogłabym prosić, abyś, z łaski swojej, zabrał swoje ręce?
Odetchnęła kilka razy dla uspokojenia.
- Nikt nie może mi zapewnić lepszej przyszłości. A już na pewno nie ty - powiedziała z, o dziwo, goryczą. - Nie zostanę w Kal Idrion, i tobie też to odradzam. Nie chciałbyś być przy upadku miasta, które odbudowałeś. Nie chciałbyś wiedzieć, jaki los czeka mieszkańców twierdzy. Uwierz mi.
Ze zdziwieniem zauważyła, że łzy napłynęły jej do oczu. Odwróciła głowę i szybko je otarła. Znów powrócił gniew i frustracja.
- I nigdy, przenigdy nie oddam nikomu ani krzty mojej mocy. Wiem, jak taka odrobinka może zmienić człowiekowi życie - położyła dłoń na sercu, myśląc o Nekromancie, którego zabili w Meot.
- Och, jakże mogłam tak pomyśleć! Tak daleko ci od dyktatora, wybacz proszę moje nieprzemyślane słowa. Może naprawdę jestem zmęczona... - powiedziała, nie mogąc się powstrzymać. Trzymał ją w szachu, była na z góry przegranej pozycji. Mógł z nią zrobić, co chciał. Wątpiła, czy by ją zwyczajnie wypuścił. Nie, głupia była, że w ogóle coś takiego pomyślała - w przeciwnym razie dlaczego by ją tu sprowadzał? Dlaczego uniemożliwiałby jej ucieczkę? Nie rozumiała do końca jego intencji, więc postanowiła słuchać i dowiedzieć się jak najwięcej.
Poczuła się urażona słowami Czarodzieja. Ceniła Galanotha ze względów osobistych, ale nawet gdy odłożyła swoje uczucia na bok, był dla niej człowiekiem godnym naśladowania, działającym w dobrej sprawie, w jej sprawie. Wiedziała, że nie może oczekiwać od Xanisa zrozumienia dla celów, które jej, im, przyświecały. Jednocześnie zabolało ją, iż uważał ją za taką... materialistkę, która zrobi wszystko, by osiągnąć cel. A może... może tak było?
- Mamy... kilka wspólnych cech - powiedziała. Uniosła rękę i zacisnęła mocno palce na liściu wiszącym na jej szyi. Na prezencie, który miał dla niej większe znaczenie, niż jakikolwiek przedmiot w całym jej życiu. Po chwili otrząsnęła się.
- A co ty możesz wiedzieć o mojej duszy? Czyżbyś znał ją lepiej ode mnie? - spytała, zirytowana. Nie lubiła, gdy ktoś wmawiał jej, że zna ją lepiej niż ona sama - nawet, jeśli byłaby to prawda.
Przeszedł ją dreszcz, gdy musnął palcami jej kark. Zesztywniała, spinając wszystkie mięśnie i licząc w myślach do dziesięciu, żeby nie stracić nad sobą kontroli i nie zakończyć swojego życia tu i teraz. Jeśli ktoś miał ją zabić, jeśli mogła wybrać, to jej mordercą miał być ktoś, kto zrobiłby to z przymusu, a nie z nienawiści. Łatwo było wybrać.
Milczała. Milczała, myśląc nad tym, co odpowiedzieć Czarodziejowi. Poczuła na swojej szyi ręce. Zacisnęła zęby.
- Nie dotykaj mnie - syknęła. - Czy raczej, jeśli wolisz: Czy mogłabym prosić, abyś, z łaski swojej, zabrał swoje ręce?
Odetchnęła kilka razy dla uspokojenia.
- Nikt nie może mi zapewnić lepszej przyszłości. A już na pewno nie ty - powiedziała z, o dziwo, goryczą. - Nie zostanę w Kal Idrion, i tobie też to odradzam. Nie chciałbyś być przy upadku miasta, które odbudowałeś. Nie chciałbyś wiedzieć, jaki los czeka mieszkańców twierdzy. Uwierz mi.
Ze zdziwieniem zauważyła, że łzy napłynęły jej do oczu. Odwróciła głowę i szybko je otarła. Znów powrócił gniew i frustracja.
- I nigdy, przenigdy nie oddam nikomu ani krzty mojej mocy. Wiem, jak taka odrobinka może zmienić człowiekowi życie - położyła dłoń na sercu, myśląc o Nekromancie, którego zabili w Meot.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Xanis posłuchał, puścił szyję tuż po tym, jak poprosiła go o to Aphrael. Stojąc tuż za nią westchnął cicho, splótł ze sobą dłonie w negocjacyjny, nisko ułożony koszyczek - tuż przy pasie, nad podbrzuszem. Przez krótki wycinek czasu w ogóle się nie poruszał. Brwi, jak i wargi, ściskał mocno tuż przy sobie. Wyglądał jak pomnik mądrego stratega wzniesiony na środku królewskiej sali. Nieruchoma postać, zdecydowanie należąca do osób tajemniczych i bogatych w siłę, tkwiła nadal w martwym punkcie. Lekko przekrzywiała głowę w prawo, jego wysoka sylwetka dawała cień siedzącej kobiecie. Czarodziej wydawał się być czymś niesamowicie zamyślony, wsłuchiwał się w cienki głosik istoty nad którą tak stał... niczym plugawa klątwa.
- Chcesz powiedzieć, że potrafisz sama dać sobie wystarczająco dużo szczęścia? Że wszystko, co zrobisz, wpłynie na ciebie... dobrze?
Xanis zarechotał cicho, praktycznie niesłyszalnie. Wydał z siebie pomruk, przeszedł obok prawego ramienia Aphrael, aby znów móc stanąć na schodkach prowadzących na lekki podest, wzniesienie na którym stał tron zarządcy Kal Idrion.
- Patrząc po twoim zachowaniu, raczej nie sądzę, byś zaszła daleko. Degenerujesz się pomału... upadasz w dół, tam gdzie i ja kiedyś byłem. Staczasz się wraz z resztą świata... który oczywiście musi być broniony przez takich dziwnych ludzi jak ten twój cały Elf, ble.
Czarodziej ponownie zaśmiał się, lecz o wiele głośniej i śmielej. Spokojnym wzrokiem ocenił posturę Aphrael, spojrzał jej w oczy, to na drobne nadgarstki i obojczyki wraz z dekoltem uwypuklającym nadane jej przez naturę dobra. Mag chyba się tym widokiem zadowolił.
- Powiedz: co możesz z siebie dać, tutaj na ziemi? Co możesz takiego zrobić w pojedynkę? Nie masz żadnego oparcia, ani poparcia. Jesteś sama, pozbawiona pomocy z jakiejkolwiek strony. Ja jednak wyciągam w twoją stronę pomocną rękę. Możesz się jej uchwycić, albo zostać potraktowana, jak twój poprzednik. Zapewne słyszałaś już jak skończył. A zresztą... drzew w Kal Idrion jest sporo. Zawsze można stworzyć kolejne; z twoją pomocą, czy bez...
- Chcesz powiedzieć, że potrafisz sama dać sobie wystarczająco dużo szczęścia? Że wszystko, co zrobisz, wpłynie na ciebie... dobrze?
Xanis zarechotał cicho, praktycznie niesłyszalnie. Wydał z siebie pomruk, przeszedł obok prawego ramienia Aphrael, aby znów móc stanąć na schodkach prowadzących na lekki podest, wzniesienie na którym stał tron zarządcy Kal Idrion.
- Patrząc po twoim zachowaniu, raczej nie sądzę, byś zaszła daleko. Degenerujesz się pomału... upadasz w dół, tam gdzie i ja kiedyś byłem. Staczasz się wraz z resztą świata... który oczywiście musi być broniony przez takich dziwnych ludzi jak ten twój cały Elf, ble.
Czarodziej ponownie zaśmiał się, lecz o wiele głośniej i śmielej. Spokojnym wzrokiem ocenił posturę Aphrael, spojrzał jej w oczy, to na drobne nadgarstki i obojczyki wraz z dekoltem uwypuklającym nadane jej przez naturę dobra. Mag chyba się tym widokiem zadowolił.
- Powiedz: co możesz z siebie dać, tutaj na ziemi? Co możesz takiego zrobić w pojedynkę? Nie masz żadnego oparcia, ani poparcia. Jesteś sama, pozbawiona pomocy z jakiejkolwiek strony. Ja jednak wyciągam w twoją stronę pomocną rękę. Możesz się jej uchwycić, albo zostać potraktowana, jak twój poprzednik. Zapewne słyszałaś już jak skończył. A zresztą... drzew w Kal Idrion jest sporo. Zawsze można stworzyć kolejne; z twoją pomocą, czy bez...
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
- Wcale nie powiedziałam, że jestem szczęśliwa - syknęła. - Powiedziałam, że wierzę, że działam w dobrej sprawie. Czym jest szczęście jednostki wobec potrzeb tysięcy? Niczym. Taka jest moja droga, droga, którą wybrałam: poświęcenie siebie, by nieść pomoc innym. - Wzruszyła ramionami i spojrzała w ścianę trochę na prawo od tronu i wpatrzyła się w nią tępym wzrokiem. Wyglądała, jakby straciła kontakt z rzeczywistością, ale uważnie słuchała i Xanis o tym wiedział. Zmilczała temat o swoim "staczaniu się wraz z resztą świata" i pozwoliła mu od razu przejść do następnej rzeczy. Nie zamierzała się z nim sprzeczać. Zniosła jego spojrzenie, badające zarówno jej ciało, jak i duszę. Czekała.
Czarodziejka uśmiechnęła się i zaczęła klaskać. Głuchy odgłos uderzających o siebie dłoni poniósł się daleko po sali. Wstała, patrząc na Xanisa.
- Brawo! Brawo! - Wyglądała jak matka dumna ze swego syna. - Nareszcie mówisz jak dyktator, który mnie uwięził! - Szła wolnym krokiem w kierunku Czarodzieja.
- Wreszcie zacząłeś mi grozić! - wyglądała na prawdziwie uradowaną tym faktem.
- A więc, skoro już zagroziłeś mi śmiercią, jeśli się nie zgodzę, to możemy przejść do konkretów. Ty mówisz, że chcesz mnie i mojej magii. A ja odpowiadam, odpowiedziałam, "nie". Ty mi grozisz, ale ja nie boję się śmierci, więc wieszasz mnie na jakimś ładnym drzewie - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jakby był to plan jakiegoś śmiesznego przedstawienia. A to, co się naprawdę działo, w niczym nie przypominało komedii.
- Mógłbyś mnie powiesić na jabłoni? Zawsze podobały mi się ich kwiaty... - dodała rozmarzonym głosem, jakby już marzyła o swoim miejscu spoczynku.
Czarodziejka uśmiechnęła się i zaczęła klaskać. Głuchy odgłos uderzających o siebie dłoni poniósł się daleko po sali. Wstała, patrząc na Xanisa.
- Brawo! Brawo! - Wyglądała jak matka dumna ze swego syna. - Nareszcie mówisz jak dyktator, który mnie uwięził! - Szła wolnym krokiem w kierunku Czarodzieja.
- Wreszcie zacząłeś mi grozić! - wyglądała na prawdziwie uradowaną tym faktem.
- A więc, skoro już zagroziłeś mi śmiercią, jeśli się nie zgodzę, to możemy przejść do konkretów. Ty mówisz, że chcesz mnie i mojej magii. A ja odpowiadam, odpowiedziałam, "nie". Ty mi grozisz, ale ja nie boję się śmierci, więc wieszasz mnie na jakimś ładnym drzewie - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jakby był to plan jakiegoś śmiesznego przedstawienia. A to, co się naprawdę działo, w niczym nie przypominało komedii.
- Mógłbyś mnie powiesić na jabłoni? Zawsze podobały mi się ich kwiaty... - dodała rozmarzonym głosem, jakby już marzyła o swoim miejscu spoczynku.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość