Re: Na przełęczy; w stronę Komnaty Wejścia.
: Nie Lut 27, 2011 5:42 pm
Sądziła, że jest po wszystkim, cóż myliła się. Była zmęczona i tak po prawdzie wiele rzeczy było jej już obojętnych – w tym również fakt, że mogła zginąć. Zresztą dziś prawdopodobnie z trzy razy zdążyła się pogodzić ze swą rychłą śmiercią.
Pozwoliła się podnieść, opór tylko by ją dodatkowo męczył, tak to druga będzie tracić siły, których wbrew pozorom nie miała wiele więcej od Sayghi. Być może chciała nastraszyć ją ostateczną manifestacją mocy, być może była szalona. O to również czarnowłosa nie dbała.
Wykrzywiła usta w nieprzyjemnym uśmiechu:
- Przeznaczenie, mówisz. I jakie ono jest, śmierć? Niech będzie. Dla nas ludzi to nic oryginalnego. Pochłonięcie przez chaos, pustkę? Niewielka różnica. Chcesz tego, co wiem. Sprawię ci zawód, to jest nic, nic, czego oczekujesz. Pomimo wszystko nie dam tego. A już powiedziałam, jak zginę to trudno, ale pociągnę cię za sobą.
Mniej więcej odkąd zaczęła mówić, prawą ręką sięgnęła po kuszę, zaś lewą do pasa. Miała, praktycznie w nim, schowaną małą fiolkę. Była to ostateczność. Po pierwsze zawartość była niezwykle ciężko dostępna, a więc i drogocenna. Po drugie Saygha, można byłoby powiedzieć nawet ona, miała spore opory żeby użyć tego przeciwko bezmyślnej bestii, zwierzęciu, a co dopiero żywej i w pełni świadomej istocie. Mieszanka soku i żółci wiwerny, wody królewskiej – mocny, wręcz wgryzający się w materię bądź ciało kwas.
Najpierw rzuciła w kobietę broń – oczywiście tamta odrzuciła ją za pomocą magii, ale nie spodziewała się kolejnego pocisku, poza tym ile mogła jeszcze mieć siły na rzucanie zaklęć. Trafiła, szkło pękło na lewej stronie tułowia, ciecz się rozlała. Po chwili zaczęły pojawiać się opary w miejscu zetknięcia się substancji z materiałem i ciałem.
''Nic nie da wycieranie dłońmi, a nawet gorzej, kwas przeniesie się na ręce'' - chłodno pomyślała.
Saygha przestała być unoszona w powietrzu, spadła plecami na ziemię. Zderzenie z podłożem wypchnęło powietrze z płuc. Nie mogła złapać tchu, ale po chwili oddech wrócił. Znów wstała. Miała dużą ochotę uciec stąd, ukryć się w zaroślach. Nieważne, teraz musiała jednak zachować czujność. Całkowicie bez emocji przyglądała się poczynaniom kobiety. Ta szarpała się, jej twarz była wykrzywiona w grymasie łączącym ból z prawie nieludzką koncentracją.
''Nie krzyczy, jeszcze."
Nieznacznie obróciła głowę, tak żeby móc spojrzeć na Yarina, ale nie tracić z oczu przeciwniczki.
Pozwoliła się podnieść, opór tylko by ją dodatkowo męczył, tak to druga będzie tracić siły, których wbrew pozorom nie miała wiele więcej od Sayghi. Być może chciała nastraszyć ją ostateczną manifestacją mocy, być może była szalona. O to również czarnowłosa nie dbała.
Wykrzywiła usta w nieprzyjemnym uśmiechu:
- Przeznaczenie, mówisz. I jakie ono jest, śmierć? Niech będzie. Dla nas ludzi to nic oryginalnego. Pochłonięcie przez chaos, pustkę? Niewielka różnica. Chcesz tego, co wiem. Sprawię ci zawód, to jest nic, nic, czego oczekujesz. Pomimo wszystko nie dam tego. A już powiedziałam, jak zginę to trudno, ale pociągnę cię za sobą.
Mniej więcej odkąd zaczęła mówić, prawą ręką sięgnęła po kuszę, zaś lewą do pasa. Miała, praktycznie w nim, schowaną małą fiolkę. Była to ostateczność. Po pierwsze zawartość była niezwykle ciężko dostępna, a więc i drogocenna. Po drugie Saygha, można byłoby powiedzieć nawet ona, miała spore opory żeby użyć tego przeciwko bezmyślnej bestii, zwierzęciu, a co dopiero żywej i w pełni świadomej istocie. Mieszanka soku i żółci wiwerny, wody królewskiej – mocny, wręcz wgryzający się w materię bądź ciało kwas.
Najpierw rzuciła w kobietę broń – oczywiście tamta odrzuciła ją za pomocą magii, ale nie spodziewała się kolejnego pocisku, poza tym ile mogła jeszcze mieć siły na rzucanie zaklęć. Trafiła, szkło pękło na lewej stronie tułowia, ciecz się rozlała. Po chwili zaczęły pojawiać się opary w miejscu zetknięcia się substancji z materiałem i ciałem.
''Nic nie da wycieranie dłońmi, a nawet gorzej, kwas przeniesie się na ręce'' - chłodno pomyślała.
Saygha przestała być unoszona w powietrzu, spadła plecami na ziemię. Zderzenie z podłożem wypchnęło powietrze z płuc. Nie mogła złapać tchu, ale po chwili oddech wrócił. Znów wstała. Miała dużą ochotę uciec stąd, ukryć się w zaroślach. Nieważne, teraz musiała jednak zachować czujność. Całkowicie bez emocji przyglądała się poczynaniom kobiety. Ta szarpała się, jej twarz była wykrzywiona w grymasie łączącym ból z prawie nieludzką koncentracją.
''Nie krzyczy, jeszcze."
Nieznacznie obróciła głowę, tak żeby móc spojrzeć na Yarina, ale nie tracić z oczu przeciwniczki.