Re: [Pałacowe ogrody] Byle za mur
: Pią Sie 18, 2017 6:41 pm
Rzuciła ostatnie spojrzenie na mury zamku. Nikt na nich nie patrzył. Być może straż, która powinna chodzić wzdłuż murów miała fajrant. Spojrzała z powrotem na Vertana.
- To dobrze. Ruszajmy - powiedziała. Zapuścili się w niezbyt ciekawą, drewnianą część miasta. Śmierdziało tutaj trochę stęchlizną i uryną. Czyli typowo dla takiego miejsca. Nieopodal nich biegały dzieci w łachmanach, całe ubabrane w błocie i piachu. Jakoś niespecjalnie przejmowały się obecnością Serminy i Vertana. Zabudowa szybko zmieniła się z drewnianej na murowaną. Po krótkiej przechadzce znaleźli się bliżej bogatszej dzielnicy. Świadczył o tym chociażby głośniejszy gwar ludzki i odgłosy sprzedawanych zwierząt. Oczy jej zabłyszczały, gdy wyszli na główną ulicę handlową. Kramy, kramiki, kolory i wzory zachwycały i nęciły do kupna każdego przechodnia. Po prawej eteryczne sukna i kolorowe falbany kokietowały z kilku bogatych straganów odzieżowych. Zachwycało wzornictwo materiałów, a także wymyślność dodatków. Spinki, złocone grzebyki, różnego rodzaju naszyjniki i bransolety mieniły się niczym wyniosłe pawie. Przy tych straganach najczęściej można było zobaczyć damy i dwórki w rękawiczkach ostrożnie badające każdy materiał i każdy dodatek. Od czasu do czasu któraś przyłożyła delikatną chustkę do głęboko wyciętego dekoltu i przeglądała się w lustrze. Gdyby spojrzeć w drugą stronę to można było zauważyć przeważającą ilość straganów spożywczych. Zaczepnie barwne owoce i dorodne warzywa prezentowały tutaj swoje atuty tak, że niejednemu nachodziły śliną usta. Małe dzieci plątały się pod nogami w wielkiej gonitwie. Nieopodal była uliczka pełna karczm z których dochodziły głosy uciechy i uczty. Nie obeszło się bez kilku gildii rzemieślniczych w których praca wrzała w najlepsze.
Vertan powiedział do niej kilka słów, po czym zniknął. Na szczęście nie powiedział, że ma się stąd nie ruszać. Tak też podeszła do kilku kramów z pożywieniem i kupiła kilka jabłek, suchary na drogę, wysoko solone mięso i dwie manierki z wodą na drogę. Zakupiła też pojemny plecak, aby nie było problemów z noszeniem tych rzeczy. Nie chciała wydawać wszystkich oszczędności, więc gdy zrobił się zamęt, spowodowany przez dzieci, i nikt nie patrzył udało jej się zabrać dwa ciemne płaszcze, stosownych rozmiarów, jakie często noszą podróżni. W nocy może być zimno, a taki płaszcz jest idealny aby się nim opatulić i zasnąć. Nie mówiąc już o ochronie przed niesprzyjającą aurą. Rozejrzała się za Vertanem. W tym czasie, gdy ona przygotowała ich na drogę on zdążył zwinąć komuś rzeczy i się przebrać. Uśmiechnęła się na jego widok. Teraz wyglądał jak mały łobuz, który zwichnął nogę. Idealnie.
- Popieram - odmruknęła. Musieli iść dosyć wolno, ze względu na rolę kaleki, ale dostatecznie szybko, aby wydostać się z miasta. Kluczenie po uliczkach gwarnego Nandan-Theru zajęło im godzinę. Na szczęście nikt nie podniósł alarmu o zaginięciu ważnej osobistości. Albo jeszcze nikt nie spostrzegł ucieczki, albo póki co poszukiwania ograniczone były do zamku. Sermina i Vertan zbliżyli się do głównej bramy. Jest na tyle szeroka, że mogłaby pomieścić pięciu konnych jadących obok siebie. Nie jest bogato zdobiona, ale widoczna jest jej gotowość do zamknięcia przed obcymi. Na szczęście w tym momencie była otwarta jak co dzień. Przy jej progu siedziało trzech strażników, którzy byli zajęci grą i nie zwracali uwagi na tłum ludzi. Gdyby powstała jakaś zadyma zapewne chwyciliby za broń. Na szczęście póki co wszystko szło gładko.
- To dobrze. Ruszajmy - powiedziała. Zapuścili się w niezbyt ciekawą, drewnianą część miasta. Śmierdziało tutaj trochę stęchlizną i uryną. Czyli typowo dla takiego miejsca. Nieopodal nich biegały dzieci w łachmanach, całe ubabrane w błocie i piachu. Jakoś niespecjalnie przejmowały się obecnością Serminy i Vertana. Zabudowa szybko zmieniła się z drewnianej na murowaną. Po krótkiej przechadzce znaleźli się bliżej bogatszej dzielnicy. Świadczył o tym chociażby głośniejszy gwar ludzki i odgłosy sprzedawanych zwierząt. Oczy jej zabłyszczały, gdy wyszli na główną ulicę handlową. Kramy, kramiki, kolory i wzory zachwycały i nęciły do kupna każdego przechodnia. Po prawej eteryczne sukna i kolorowe falbany kokietowały z kilku bogatych straganów odzieżowych. Zachwycało wzornictwo materiałów, a także wymyślność dodatków. Spinki, złocone grzebyki, różnego rodzaju naszyjniki i bransolety mieniły się niczym wyniosłe pawie. Przy tych straganach najczęściej można było zobaczyć damy i dwórki w rękawiczkach ostrożnie badające każdy materiał i każdy dodatek. Od czasu do czasu któraś przyłożyła delikatną chustkę do głęboko wyciętego dekoltu i przeglądała się w lustrze. Gdyby spojrzeć w drugą stronę to można było zauważyć przeważającą ilość straganów spożywczych. Zaczepnie barwne owoce i dorodne warzywa prezentowały tutaj swoje atuty tak, że niejednemu nachodziły śliną usta. Małe dzieci plątały się pod nogami w wielkiej gonitwie. Nieopodal była uliczka pełna karczm z których dochodziły głosy uciechy i uczty. Nie obeszło się bez kilku gildii rzemieślniczych w których praca wrzała w najlepsze.
Vertan powiedział do niej kilka słów, po czym zniknął. Na szczęście nie powiedział, że ma się stąd nie ruszać. Tak też podeszła do kilku kramów z pożywieniem i kupiła kilka jabłek, suchary na drogę, wysoko solone mięso i dwie manierki z wodą na drogę. Zakupiła też pojemny plecak, aby nie było problemów z noszeniem tych rzeczy. Nie chciała wydawać wszystkich oszczędności, więc gdy zrobił się zamęt, spowodowany przez dzieci, i nikt nie patrzył udało jej się zabrać dwa ciemne płaszcze, stosownych rozmiarów, jakie często noszą podróżni. W nocy może być zimno, a taki płaszcz jest idealny aby się nim opatulić i zasnąć. Nie mówiąc już o ochronie przed niesprzyjającą aurą. Rozejrzała się za Vertanem. W tym czasie, gdy ona przygotowała ich na drogę on zdążył zwinąć komuś rzeczy i się przebrać. Uśmiechnęła się na jego widok. Teraz wyglądał jak mały łobuz, który zwichnął nogę. Idealnie.
- Popieram - odmruknęła. Musieli iść dosyć wolno, ze względu na rolę kaleki, ale dostatecznie szybko, aby wydostać się z miasta. Kluczenie po uliczkach gwarnego Nandan-Theru zajęło im godzinę. Na szczęście nikt nie podniósł alarmu o zaginięciu ważnej osobistości. Albo jeszcze nikt nie spostrzegł ucieczki, albo póki co poszukiwania ograniczone były do zamku. Sermina i Vertan zbliżyli się do głównej bramy. Jest na tyle szeroka, że mogłaby pomieścić pięciu konnych jadących obok siebie. Nie jest bogato zdobiona, ale widoczna jest jej gotowość do zamknięcia przed obcymi. Na szczęście w tym momencie była otwarta jak co dzień. Przy jej progu siedziało trzech strażników, którzy byli zajęci grą i nie zwracali uwagi na tłum ludzi. Gdyby powstała jakaś zadyma zapewne chwyciliby za broń. Na szczęście póki co wszystko szło gładko.