Strona 10 z 28

Re: Róża bez kolców.

: Pią Sie 08, 2014 9:33 am
autor: Acila
Acila cieszyła się bardzo że rycerz zwany Loringiem jednak postanowił z nimi pozostać. Dla kotołaczki stwarzało to okazję by przekonać go do swojej osoby. Musi tylko wykazać się odwagą, sprytem, siłą charakteru lub w jakikolwiek inny sposób by zyskać aprobatę mężczyzny. Mogłaby na przykład pokazać rycerzowi jak znakomicie idzie jej łowienie ryb. Acila była przekonana że nic tak nie działa na wyobraźnię jak smaczna rybka. Jednak przede wszystkim musiała udowodnić że potrafi wykonywać polecenia, a skoro kowalka kazała jej zająć się koniem to ona dogada się z zwierzakiem i przygotuje go do drogi. Zrobi wszystko jak należy a nawet więcej by rycerz Loring mógł zobaczyć jaka jest wspaniała i pomocna.
Plan w teorii będącym doskonałym tradycyjnie ukazywał swoje słabe strony w momencie gdy kotołaczka zabrała się za jego realizację. Problem Acili polegał na tym że gdy tylko przestała działać adrenalina udzielająca się jej w walce z wampirem i przy ratowaniu grabarza, z zdwojoną siłą wróciło uczucie głodu. Dziewczyna niemal zgięła się w pół gdy pusty żołądek dał znać o sobie. Ciało kotołaczki zużyło sporo energii w dążeniu do odzyskania sprawności po operacji jaką wykonał Adrien, toteż teraz z wszystkich sił domagało się posiłku. Acilą targały dreszcze, z trudem trzymała się na nogach, miała problemy z koncentracją, czuła jakby ktoś świecił jej po oczach ograniczając widoczność. W pewnym momencie dziewczyna musiała podeprzeć się o bok Mortema by nie upaść, gdy nagle dostrzegła torbę z jabłkami przewieszoną na jego boku. Zapas słodkich owoców trzymanych przez grabarza do karmienia swojego wierzchowca był dla Acili prawdziwym wybawieniem. Pierwsze trzy owoce zjadła w pośpiechu tak że sok z nich spływał jej po całej twarzy. Kolejne jabłka kotołaczka pochłaniała już nieco wolniej, zadowolona z siebie, zupełnie nie zwracała uwagi na gniewne prychanie i tupanie zwierzaka. Mortem wyraźnie nie był szczęsliwy że jego zapas żywności kurczy się tak szybko. Acila przypomniała sobie o koniu dopiero wówczas gdy spałaszowała już tuzin owoców.
- Cześć. To bardzo dobre jest. – Powiedziała z pełnymi ustami, wyciągając jedno z jabłek w kierunku pyska Mortema – Też eteś głodny…. – Spytała. Koń nie wytrzymał. Rzucił się do ataku na złodziejkę, gryząc i kopiąc. Acila zaczęła uciekać nieświadomie zabierając z sobą torbę z owocami, czym jeszcze bardziej rozwścieczyła Mortema.
- Aaaa… zostaw mnie! Odejdź! – Krzyczała kotołaczka biegnąc miedzy gałęziami drzew. Była przekonana iż zwierzak nie poradzi sobie w gęstym lesie, ale ten najwyraźniej okazał się zdeterminowany gonić ją wszędzie. – No co ja ci zrobiłam?! Pomocy…
Biegnąc na ślepo, cały czas przed siebie, spoglądając częściej w kierunku napastnika za swoimi plecami, niż na zagrożenia czające się przed nią, Acila nawet nie zauważyła kiedy runęła z urwiska spadając prosto w nurt płynącej w dole rzeki. Zdążyła jeszcze krzyknąć nim z impetem wpadła do lodowatej wody.

Re: Róża bez kolców.

: Pią Sie 08, 2014 11:41 am
autor: Feyla
Proszenie o pomoc okazało się być w rzeczywistości bardziej przykrym doświadczeniem niż Feyla podejrzewała. Fakt że dwójka mężczyzn w odpowiedzi chętnie ofiarowała swoje usługi wcale nie poprawiał kowalce nastroju. Musiała wytłumaczyć sobie zaistniała sytuację oraz przekonać się o słuszności własnego postępowania. Przede wszystkim zrobiła to nie dla siebie tylko dla garbarza. Nie. Takie tłumaczenie też było złe. Stwierdzenie „dla” mężczyzny było nie na miejscu, gdyż mogło sugerować bardziej skomplikowane uczucia, na które ona zdecydowanie nie jest gotowa. Lepiej powiedzieć że prosiła o pomoc ZA grabarza. I oczywiście za Acilę. W ten sposób oznaka nieporadności zostanie zrzucona na ich barki. Sama Feyla musiała zrobić to co uczyniła, gdyż jeden z nich był zbyt słaby, a druga zbyt beztroska, aby zdawać sobie sprawę z zagrożenia.
Mając punk zaczepienia i wersję której mogła się trzymać kowalka mogła wreszcie opanować emocję. Wszystko wskazywało na to że grabarz nieoczekiwanie ozdrowiał co dodatkowo komplikowało rozumowanie Feyli. Ktoś kto tak szybko dochodzi do pełni sił, albo posiada nieprzeciętne umiejętności, albo jest zwykłym symulantem i naciągaczem. Grabarz był dla kowalki ostatnią osobą którą mogłaby podejrzewać o magiczne moce, dlatego zapewne jest oszustem. Fakt ten z kolei sugerował że jej wcześniejsze podejrzenia co do wydarzeń jakie rozegrały się na polanie mogły być jednak słuszne. Postanowiła sobie w duchu że przeprowadzi z kotołaczką szczerą rozmowę w cztery oczy.
- Wygląda na to że wszystko wraca do normalności i możemy wreszcie zając się poważnymi sprawami. – Oświadczyła zadowolona dokładnie w chwili w której na polanie rozległ się krzyk Acili. – Na zardzewiałe kowadło czy ty musisz zawsze … - Feyla nie dokończyła widząc Mortema znikającego w zaroślach. Tej małej wypadki zdarzały się znacznie częściej niż zwykłemu śmiertelnikowi. Az dziw ze dożyła swojego wieku.
Wyrwawszy się z zadumy, Feyla ruszyła w pościg z Acilą i zwierzakiem grabarza, jednak przy swojej budowie i noszonym ekwipunku nie była w stanie poruszać się tak szybko jak dwójka zbiegów. Kotołaczka w jakiś sposób była w stanie przeciskać się przez zarośla a Mortem po prostu je łamał. Przynajmniej ten ostatni wytyczał jasną ścieżkę która oboje podążali. Nie było zatem niebezpieczeństwa ze gdzieś się zgubią, więc jeśli ostatecznie koń i Acila nie pozabijają się wzajemnie to wszystko powinno być w porządku.
Kowalka podążała wzdłuż połamanych krzaków by dostrzec wreszcie Mortema stojącego na skraju urwiska. Chwyciwszy konia z uzdę spojrzała w dół na płynący nurt. Acili nigdzie nie było widać.
- Osz do cholery, coś ty narobił. – Zwróciła się do zwierzaka.

Re: Róża bez kolców.

: Pią Sie 08, 2014 12:57 pm
autor: Loring
Po kowalce bardzo wyraźnie było widać, że jest zażenowana tym co zrobiła, czyli poproszeniem o pomoc. Ale to nic. Przemogła się i wypowiedziała konkretne słowa i już powtarzać ich nie będzie musiała gdyż Loring dotrzymuje danego słowa. Mimo wszystko czuł się o wiele pewniej z faktem, że i smok będzie go w tym wspierał. Był niezachwianie przekonany, że Dar – gdyby tylko chciał – mógłby ich wszystkich wyeliminować w przeciągu kilku sekund.
No, to szanowny pan grabarz już się ubrał.” Ze słów jasnowłosego wynikało jednak, że nie zdawał sobie sprawy w jakiej sytuacji się znajdują i co niedawno się wydarzyło. Ale skąd miał to wiedzieć? O wiele bardziej zagadkowy był jego błyskawicznie polepszony stan zdrowia. Żaden człowiek nie zregenerowałby się tak szybko, a gotlandczyk nie miał żadnych wątpliwości co do autentyczności urazów. „Coraz bardziej jestem przekonany o tym, że on nie jest zwykłym człowiekiem. Więc kim w takim bądź razie?”
- Szanowny panie grabarzu, czy jak tam wolisz się tytułować. Ja również z chęcią wróciłbym do naszego poprzedniego obozu, zważywszy tym bardziej na fakt, że znajduje się tam niewykorzystane jedzenie, a – bynajmniej ja – wszyscy z pewnością umieramy wręcz z głodu. Niestety wydarzył się pewien incydent, o którym ty pewnie nie wiesz, i powrót na chwilę obecną nie jest zbyt dobrym pomysłem. Najlepiej gdybyśmy opuścili ten przeklęty las i znaleźli się pośród większej grupy osób. Zechcesz mi jednak wytłumacz jakim cudem dopiero byłeś umierającą osobą, a teraz stoisz spokojnie, twój głos jest niezachwiany, a na twarzy kwitnie uśmiech? Dlaczego tak szybko wróciłeś do zdrowia, hm? Co przed nami ukrywasz?
Jego oczekiwanie na odpowiedź przerwał głośny krzyk kotołaczki. Melmaro błyskawicznie odwrócił się na pięcie, a jego dłoń powędrowała w kierunku pleców, jednak nie dostrzegł zagrożenia takiego, jakiego się spodziewał. Był bowiem pewien, że Acillę zaatakowały kolejne monstra i trzeba będzie walczyć, jednak złotowłosy dostrzegł, że kobieta ucieka przed… koniem. I to jeszcze w dodatku tym grabarza.
Darował sobie dobycie ostrza i czym prędzej rzucił się ku zwierzęciu, kotce i goniącej ich kowalce. Nie zamartwiał się w tej chwili grabarzem. Skoro tak szybko wrócił do zdrowia, to na pewno łatwo da radę do nich dołączyć. Kiedy tylko dobiegł do grupy, zauważył trzymającą rozdrażnionego ogiera Feylię, jednak nigdzie nie było kotki. Zerkając w dół zobaczył, że stoją na skraju urwiska, a w dole znajduje się rozszalała woda, nakręcana silnym nurtem, i… błyskawicznie połączył fakty.
- ACILLA! – Krzyknął głośno, lustrując przy tym uważnie wodę. – ACILLA!
Jednak dziewczyny nigdzie nie było. Loring błyskawicznie przetwarzał informacje, w tempie do którego niejednokrotnie zmuszany był na misjach.
Rozbijające się o skały fale świadczą o tym, że nurt jest bardzo silny, a takiemu towarzyszy bardzo niska temperatura wody. Z pewnością Acilla dobrze sobie radzi z przedzieraniem w buszu i wchodzeniem na drzewa, jest w końcu w połowie kotem, czy coś w tym stylu. Jednak nawet człowiek nie oprze się takiej sile, a co dopiero kot. Trzeba działać szybko, bo dziewczyna może się roztrzaskać, utopić lub umrzeć z wyziębienia.
- Posłuchajcie mnie uważnie! – Wojownika w tej chwili ani trochę nie obchodziło, że podnosi głos również na smoka. Mówił bardzo szybko, gdyż czas nieubłaganie uciekał z sekundy na sekundę. – Ja się zajmę kotką, a wy w tym czasie ruszycie wzdłuż krawędzi, w kierunku spływu rzeki, tak, by nas wyciągnąć. Wiem już jak to zrobić i ZAUFAJCIE MI. Nie pozwolę jej tam zginąć. Dar, ty w tym czasie zostaniesz z nimi, bo wampiry w każdej chwili mogą wrócić. Jako smok nic nie zdziałasz, gdyż ona jest zbyt drobniutka, jako człowiek porwie cię po prostu nurt. Tak, mnie też, ale różnimy się tym, że ogień i woda to przeciwieństwa, a moja natura może z nią współpracować lub wykorzystywać.
Loring mówiąc zaczął się w pośpiechu rozbierać. Najpierw odłożył pochwę z mieczem, a później zdjął swą złotą zbroję. Niejednokrotnie musiał się jej pozbywać lub przyodziewać jak najszybciej, dlatego spędził wiele godzin na ćwiczeniu tego elementu. Złote elementy po kolei lądowały na kupce, a melmaro odsłaniał to co się pod nimi kryło. Jego ciało skrywała zwiewana, aksamitna, błękitna tunika, szersza przy rękawach i luźniejsza przy szyi, na nogach miał skórzane spodnie z wszywanymi srebrnymi nićmi, na ramionach emblematy przedstawiające rycerza siłującego się z księżycem w obronie słońca, a obuty był w czarne buty z utwardzaną podeszwą i grawerowanymi bokami. Innymi słowy – ubiór prawdziwego szlachcica. Szybko zdjął buty i tunikę, odsłaniając tym samym jego tors – gładki, bez skazy, pięknie umięśniony, ze wskazaniem na brzuch i ramiona. Oręż przypiął szybko do spodni, wiedział, że mu nie wypadnie, gdyż sprawdzał niejednokrotnie stabilność zamontowania.
- Proszę, zróbcie to co mówiłem. Oraz zajmijcie się dokładnie moją zbroją, tak, by nic nie zginęło. Jestem do niej strasznie przywiązany… I jeszcze jedno… - Powiedział melmaro obrzucając ich szybkim wzrokiem. – Spróbujcie odkryć jakiś sposób, by porazić mnie dużą dawką prądu. – Po czym wziął rozbieg i rzucił się w wodny wir.

Re: Róża bez kolców.

: Pią Sie 08, 2014 5:38 pm
autor: Dérigéntirh
        Kiedy grabarz w końcu się ubrał i postanowił to ogłosić, przeciągając jednocześnie samogłoskę, Dérigéntirh odwrócił się w jego stronę i uważnie zlustrował spojrzeniem. Chciał się upewnić, że na pewno wszystko z nim w porządku. Trucizna powinna zabić zwykłego człowieka w ciągu minuty. On sam jako smok posiadał krew, wypalającą niemal każdy rodzaj trucizny, ale niewiele innych stworzeń było odpornych na tę właśnie truciznę. Ale wyglądało na to, że wszystko z nim w porządku. Hm, wygląda na to, że on jednak nie jest człowiekiem. Ciekawe, ale wedle jego słów niedługo ją zaspokoję. Odpowiedź Loringa, która przeobraziła się w pytanie, sprawiła, że Dérigéntirh postanowił się wtrącić.
- Drogi melmaro, dobrze to wypowiedziałem? Sądzę, że drogi pan grabarz ma prawo do swoich tajemnic. Ja także mam swoje, których pewnie nikomu nie wyjawię. W ciągu najbliższych kilku miesięcy po Środkowej Alaranii będzie krążyć wiadomość o smoku, który napadł na Fargoth, spalił kilka budynków i wybił połowę straży, a nawet próbował dostać się do zamku. Tajemnice...

        Nie zdążył dokończyć mówić, kiedy usłyszał krzyk kotołaczki. Błyskawicznie się odwrócił, chwytając w dłoń rękojeść miecza, spodziewając się dostrzec kolejne wampiry. Widok, który ujrzał sprawił, że puścił broń, ale nie spowodował rozluźnienia się mięśni. Otóż kotołaczkę gonił koń grabarza, co byłoby całkiem zabawnym widokiem, gdyby nie zagrożenie płynące z tego. Dérigéntirh choć unikał większych potyczek, widział niejedną bitwę z dość bliska, cóż, tak naprawdę to zazwyczaj sam brał w nich udział, więc wiedział, czym grozi stratowanie przez konia. Zanim zdołał coś zrobić, kotołaczka wraz z rumakiem wpadli w leśną gęstwinę. Bez chwili wahania ruszył za nią, razem z resztą towarzyszy. Bieg nie sprawiał mu większych zdolności, tym razem rośliny nie tarasowały przynajmniej całej drogi. Hm, drugi w ciągu kilku minut bieg. Całkiem przyjemne. Lubię sobie czasem pobiegać.

        Zatrzymał się tuż przed urwiskiem, przez chwilę z radością zwisając na jego krawędzi, po czym zachwiał swoją równowagę tak, aby ciało samo się cofnęło. Dostrzegł konia, którego trzymała za uzdę. Po kilku sekundach dobiegł i Loring. Dérigéntirh zlustrował przepaść. Na jej dnie płynęła rwąca rzeka, której nurt był bardzo silny. No to pięknie. Całe szczęście nauczyłem się pływać. Gdyby nie moja smocza równowaga, bez tej umiejętności nie poradziłbym sobie.

        Jego rozmyślenia, o których właśnie zorientował się, że zdecydowanie za często je ma, przerwał Loring, który zwrócił na siebie jego uwagę podniesionym głosem.
- W porządku, chętnie pomogę. Ale wiesz, pod ludzką postacią moja siła jest nadal zdecydowanie większa od przeciętnego człowieka. A to, że ogień i woda to przeciwieństwa, co co z tego? Umiem pływać.

        Skrzętnie zbierał kawałki zbroi, które melmaro z siebie ściągał. Choć był silny, to problemem pozostawała kwestia nieporęczności. Wobec tego Dérigéntirh nie zdołał wsiąść całej.
- Możecie pomóc? - spytał towarzyszy. - Więcej w ramionach nie zmieszczę.

        Smk uważne przyjrzał się herbowi na tunice melmaro. Nie kojarzę go z żadnym znanym mi rodem, a ich jest cała masa. Strasznie dziwnie. I on niewątpliwie ma swoje tajemnice. Tytuł „melmaro” także pozostaje mi obcy.
- Porażenie cię? - zdziwił się, nie pojmując filozofii Loringa. - Nie wiem jak inni, ale ja nie potrafię strzelać piorunami...

        Ponownie nie zdołał dokończyć, ponieważ Loring skoczył w urwisko za kotołaczką.
- Więc idziemy? - zwrócił się do pozostałych, zgromadzonych przed przepaścią.

Re: Róża bez kolców.

: Pią Sie 08, 2014 10:14 pm
autor: Acila
W jednej chwili czuła że spada, gdy nagle tysiące lodowatych igieł przebiło jej ciało. Szok wywołany bólem sprawił że serce przez moment zamarło, a następnie zaczęło bić z zdwojoną prędkością. Nurt rzeki przez moment wypchnął Acilę na powierzchnię, pozwalając jej zaczerpnąć powietrza. Dopiero teraz kotołaczka zorientowała się że jest w wodzie i musi walczyć o swoje życie. Dziewczyna nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji, nie miała też okazji by kiedykolwiek uczyć się pływać. Musiała zawierzyć instynktowi. Znoszona coraz dalej od miejsca upadku, walczyła z silnym prądem, z wszystkich sił starając się utrzymać głowę nad powierzchnią wody. Jednak batalia ta z góry skazana była na klęskę. Rzeczne wiry sprawiały ze co chwila ściągało ją w kierunku dna, obracając w wszystkie strony niczym szmacianą lalkę.
Podobno wszystkie zwierzęta świetnie radzą sobie w wodzie, a koty posiadają zmysł dzięki któremu doskonale orientują się co do swojej pozycji względem ziemi, ale prawidła te najwyraźniej nie dotyczyły istot ogarniętych paniką i skrajnie wyczerpanych. Zresztą to nie utonięcie czy niska temperatura wody były teraz największymi problemami Acili. Przy tej prędkości nurtu groziło jej roztrzaskanie sie o skaliste fragmenty brzegu, lub wystające z niego konary drzew. O ile z samą wodą mogła jeszcze próbować walczyć, to gdy ta rzuci ją w kierunku ostrych gałęzi, zostanie na nie nabita jak na pal.
W obliczu tylu zagrożeń kotołaczka swój cały wysiłek skupiała na... ratowaniu torby z jabłkami, którą miała przerzuconą na pasku przez ramie. Cokolwiek by sie działo nie zamierzała tracić żywności. Dość nieoczekiwanie taktyka ta przyniosła Acili powodzenie, a sama torba jakby chcąc odwdzięczyć się za okazywaną troskę, zaczepiła się o fragment wystającej nad taflą wody gałęzi. Przynajmniej przez chwilę spływ kotołaczki w dół rzeki został powstrzymany. Silny nurt nie pozwalał jej jednak dosięgnąć zbawczego konaru. Miała tylko chwilę by zawołać o pomoc, sygnalizując gdzie jest.
- Ratunkuuuu ... - zdążyła zawołać, gdy utrzymująca ją gałąź pękła pod wpływem ciężaru a impet wody rzucił ją na pobliskie skały. Acila uderzyła głową o jakiś głaz. Straciła przytomność, bezwiednie unosząc się nad powierzchnią wody. Była całkowicie zdana na łaskę losu.

Re: Róża bez kolców.

: Sob Sie 09, 2014 1:12 am
autor: Adrien
Miał wrażenie, że nikt go nie słuchał i niezbyt liczył się z jego zdaniem i opinią. "Kapcie...królestwo za moje kapcie..." Oddałby chyba wszystko co miał za kubek grzanego wina, ulubione, wściekle różowe kapcie, kominek i księgę. Był samotnikiem i domatorem, a teraz oczekiwali od niego pracy w grupie... W dodatku w roli przywódcy... A prawda była taka, ze nie znosił kiedyś ktoś nim dyrygował a sam również tego nie lubił. "Feyla i ja załatwilibyśmy to dużo szybciej sami niż cala drożyna..." Każdy z nich miał inny charakter, ciężko było im się zgadać i cokolwiek ustalić, a biorąc pod uwagę to, że przez cała drogę nie załatwili nic można było wywnioskować, że powiedzenie: "w kupie siła" na niewiele się zdało.
Jasne, już biegnę wyjawić ci wszystkie moje sekrety..." Wolał więc udawać, że nie dosłyszał uwag Loringa i że cały czas wraca do świata żywych. Nie czuł się jeszcze idealnie i miał lekko zaburzoną zdolność koncentracji, ale przynajmniej był przytomny. "Jeśli nas zaatakują może nawet byłbym w stanie się obronić..." Wątpił w to, jego ukochana Szpilka leżała w częściach kilka metrów dalej a on sam wątpił by umiał się posługiwać nowym mieczem. "Ciekawe na jakiej zasadzie on działa...Zmienił prosty miecz w kose..jak? Siłą woli? Niemożliwe..." Crevan bał się, że nie zapanuje nad orężem i broń zmieni mu się w coś innego w najmniej spodziewanym momencie.
Polane wypełnił krzyk kotołaczki, a następnie gniewne parskanie Mortema, który zerwał się do biegu za dziewczyą usiłując powalić ją na ziemie.
-Adziu! Nie zamierzasz reagować? Pisnął cichy głosik tuż u jego nogi.
-Nie. Mortem wie co robi, nie atakuje bez powodu. Dla niego to było proste i logiczne- zwierze się broniło.
-Ale jak on ją dorwie to ją zabije! Piszczał drugi szczur przerażony beztroską pana.
-Oh..ihihi...jeśli ona ją dorwie to śmierć będzie jej najmniejszym problemem... Koń Grabarza był równie brutalny jak pan tyle, że on zabijał każdego, kto zrobił mu krzywdę. Nie raz i nie dwa roztrzaskał kopytami czaszkę anioła...
Wciąż był zbyt osłabiony by ruszyć zaraz za nimi a wiedział, ze koń nie zareaguje na nawoływanie. -Chodźcie, idziemy. Wziął szczury na ręce i schował do kieszeni. "Przyda się jakiś strumień...Może coś po drodze. Kto wie?" Westchnął cicho i podniósł z ziemi gruby, sękaty kij i oparł się na nim. -Wyglądam jak śmierć.- zachichotał cicho i powoli, bo powoli, ale szedł za nimi.
Nim doszedł na miejsce rycerz zdążył skoczyć do wody, więc jego przemowy Grabarz nie słyszał.
-Wpadlliii? Zapytał podchodząc do krawędzi urwiska i spoglądając w dol -Cóż, jeśli tak... nic tu po nasss, moi drodzy, nie przeżyją tego. -Ludzkie życie nie miało dla niego żadnej wartości, było niczym, wiec czemu miałby się przejąć śmiercią tej dwójki? Nie miał u nich żadnych długów, a dług wdzięczności kotołaczce spłacił.
Spisując ich na starty podszedł do konia i objął jego pysk tak, ze ich oczy dzieliły milimetry i Mortem mógł dostrzec oczy pana przebijające przez grzywkę. -Dlaczego to zrobiłeś, co?- Nie mógł sobie darować tego pytania.
-Ukradła jabłka. Chciałem pogonić złodzieja i je zabrać, ale ja zdążyłem wyhamować. Ona nie.
-Dobrze, nie winie cie... Nie winił, bo i za co? Za to, że bronił co jego? stał więc tak wtulony w pysk konia, był po prostu zmęczony i obolały mając wrażenie, że nie pasuje do tej całej misji.

Re: Róża bez kolców.

: Sob Sie 09, 2014 10:27 pm
autor: Feyla
Obiecała sobie nie będzie zawczasu krytykować i oceniać postępowania innych, ale pomyśl rycerza by wskoczyć w nurt za Acilą był po prostu głupi. Jedyne porównanie jakie przyszło jej na myśl to skok do studni w celu ratowania topiącego sie w niej nieszczęśnika. Skutek zawsze był ten sam, dwie ofiary zamiast jednej. Trudno. Nie jej zmartwienie. Pan Loring jest wolnym człowiekiem i może robić co tylko zechce. Jeśli rozum podpowiada mu działanie w ten sposób, to jego sprawa. Niech czyni co uważa za słuszne, ale niech nie liczy że ona będzie mu taszczyć jego pozłacaną zbroję czy eleganckie haftowane tuniczki.
- Ja dźwigam wystarczająco własnych tobołów. Obładowana jestem jak koń, gdy tym czasem ten ostatni najwyraźniej sie nie przemęcza. - Oświadczyła, będąc zła na Mortema, którego winiła za nieszczęście jakie spotkało Acilę. Grabarz powinien mieć w sobie przynajmniej tyle z poczucia winy by zaofiarować pomoc. - Za to mogłabym pomóc z tą dużą dawką prądu o której wspominał Loring. Chociaż przyznaję iż kompletnie nie wiem czym jest ten prąd. Błyskawicą? - Spytała, sugerując sie podpowiedzią jaką podsunął jej smok. - Ale piorun to piorun, dlaczego rycerz miałby nazywać go inaczej? A może chodzi o coś innego. Zaraz, zaraz... mam pewną koncepcję. - Kowalka zaczęła gorączkowo przeszukiwać zawartość swojego plecaka, tłumacząc przy tym pozostałym co zamierza zrobić. - Nie. To nie to. To też nie. Pamiętam jak swego czasu Nurdin miał wypadek w kuźni, który nazwał porażeniem właśnie. Podobnie jak Loring teraz. Cholera, nie. Gdzie one są. - Zawartość tobołka kowalki powoli została wysypywana na ziemię. Feyla zawsze nosiła przy sobie dziesiątki narzędzi, minerałów oraz znaleźnych rzeczy które mogły się przydać. Miała zwyczaj zbierać każdy porzucony kawałek metalu jaki znalazł się na jej drodze. W końcu zadowolona wyciągnęła z torby kowalski młot i dłuto wykonane w kolorze czerwono - brązowym. - O tu są. Miedziane narzędzia. Ruszajmy, po drodze wytłumaczę wszystko. - Dodała, zajęta pakowaniem się do drogi.
- Zatem w uproszczeniu wygląda to tak. Iskry w warsztacie kowalskim są rzeczą zupełnie naturalną. Dlatego zawsze pracujemy w fartuchu i rękawicach, a także nie trzymamy w pobliżu kuźni rzeczy łatwopalnych. Uderzenie metalem o metal zawsze tworzy iskry, podobnie jak metalem o kamień czy nawet wybranymi kamieniami o siebie. Powyższe nie dotyczy miedzi. Ona jest nieiskrząca. Możesz walić tym miedzianym młotem w cokolwiek, a nie uzyskasz ni promyczka. Nurdin ma na to teorię. Niby niedorzeczną, ale po swoim niefortunnym wypadku jego broda przez tydzień rosła mu ku górze, więc oś może w tym być. - Feyla nie uznała za konieczne dopowiedzieć że jej mistrz swoje pomysły wypróbowywał głownie na niej. - Twierdzi on mianowicie że miedź nie iskrzy lecz gromadzi tą energię w sobie, a on znalazł sposób na jej uwolnienie. Jeśli rycerz jest chętny to mogłabym wypróbować co ta krasnuludzka gadanina jest w rzeczywistości warta. Oczywiście o ile będziemy mieć jeszcze okazję ujrzeć go żywego, w co szczerze powątpiewam.

Re: Róża bez kolców.

: Nie Sie 10, 2014 12:13 am
autor: Loring
Sam element spadania dłużył się wojownikowi niemiłosiernie, jakby ten został zawieszony w przestrzeni między-powierzchniowej. W jego twarz uderzał chłód powodowany pędem wytworzonym przez spadające ciało, a różnica ciśnień, wiatr i dźwięk zatykały mu uszy. Doskonale wiedział jak jego mięśnie zareagują na kontakt z lodowatą wodą, jednak w żaden sposób nie mógł się do tego przygotować. Głośny chlupot – zagłuszony szumem nurtu – oświadczył, że gotlandczyk dotarł już na dół, czemu towarzyszył również spory wyprysk. Odruchowo na różnicę temperatur, usta człowieka otworzyły się szeroko chcąc zaczerpnąć powietrza, jednak – na to już przygotowany – szybko je zasłonił dłonią. Przez ten gest zanurzył się cały pod ruchomą taflą, jednak udało mu się zapobiec zakrztuszeniu. Prąd morski porwał go z miejsca i melmaro chcąc, nie chcąc – ruszył ku spływowi rzeki.
Nie chciał na razie wyciągać swojego „asa”, gdyż wiedział, że cholernie przyda mu się przy ratowaniu Acilli. Na razie skupił się na utrzymaniu nad wodą, nawet nie na walczeniu z nią.
- ACILLA! A, ACILLA! – krzyczał kiedy tylko mógł, a jego usta nie były zalewane wodą. O wyziębienie organizmu się nie martwił, jeśli będzie mógł utrzymać się na nogach, to ogrzanie nie będzie stanowiło problemu.
Przez sekundę w powietrzu rozległ się krzyk, a przynajmniej tak wydało się mężczyźnie, jednak z wiadomych powodów nie można było temu zaufać, równie dobrze mogła to być rozbijająca się gdzieś woda.
Cholera, woda przyspiesza…” Faktycznie, teraz mężczyzna pędził coraz szybciej, a skały wydawały się coraz bliższe. „No dobrze, zrobimy to razem, prawda? Pokażemy kto tutaj jest panem.” Tak, złotowłosy często przemawiał w myślach do swojego miecza. Również teraz. Jego prawa dłoń spoczęła na wystającej z pochwy rękojeści, a po ciele przemknął znajomy dreszcz.
- Acilla? ACILLA! – Oczy złotowłosego dostrzegły dziewczynę. Nie wykazywała oznak świadomości, co znaczyło, że straciła przytomność, lub… No właśnie. Całe szczęście, że jakimś cudem znajdowała się nad wodą. – ACILLA, JUŻ PO CIEBIE IDĘ!
Boże, ten dźwięk, czy to… Wodospad?” Przez dźwiękową symfonię przebijał się teraz charakterystyczny odgłos dla nagłego spadania rozpędzonego żywiołu. Nie było wątpliwości, zbliżał się wodospad. „Znajduje się z jakieś dwadzieścia metrów ode mnie… To mnie wyczerpie… Ale z drugiej strony, nie mam innego wyboru.
Oczy wojownika w błyskawicznym tempie ilustrowały otoczenie. Po prawo dostrzegł niewielką połać trawy na brzegu, z dużym, rozłożystym drzewem. Akurat znajdował się w miejscu, z którego do brzegu miał nie więcej niż trzy metry. „Yogoturamo, teraz albo nigdy.” Szybkim ruchem dobył miecza, od razu wyzwalając energię. Oręż rozbłysnął na żółto, i dało się słyszeć odgłosy strzelania, powodowane elektrycznością. Loring nie chciał przepuścić prądu przez całą wodę, zamiast tego skupił się na napierającym na niego fragmencie, zmieniając lekko bieg w sposób, przez który nurt wypchnął go wręcz na brzeg.
Znalazłszy się na stabilnym gruncie, wojownik nie miał ani chwili oddechu, gdyż kotka coraz bardziej się oddalała, jeszcze chwila i zniknie mu z oczu. „Przestrzegali mnie, bym nie nadużywał mocy, ani tym bardziej nie manipulował jej strukturą, gdyż jest to wyczerpujące, ale teraz niestety nie mam wyjścia.” Melmaro uniósł wysoko miecz, a ten pokrył się płomieniami elektryczności. Zamachnął się, a prąd przekształcił się w lasso podobne coś i powędrował ku kobiecie.
Nurt był naprawdę silny, a woda szybka, lecz nie mogło się to równać prędkości błyskawicy. W mgnieniu oka świetlista lina dosięgła Acilli, oplotła ją – nie czyniąc jej krzywdy – i pół wyciągnęła/pół rzuciła w ramiona wojownika. Ten – upuściwszy poprzednio miecz, który znów stał się zwykłym orężem, z tą różnicą, że po ostrzu niczym malutkie węże, wędrowały błyskawice – złapał ją, choć musiał się przy tym cofnąć, by wyhamować jej impet. Delikatnie położył ją na trawie, i upadł na kolana. Doskonale wiedział co teraz nastąpi. Tylko nie potrafił określić w jakim stopniu. Nie, to nie bolało, jednak było zapłatą za korzystanie z nieludzkiej siły, z żywiołu. Mężczyzna smutnymi oczyma obserwował przełożone na przód włosy. Jeszcze nigdy nie użył tyle energii, by dosięgła ona jego włosy z samej głowy, dlatego były o wiele bardziej złote, niż te poniżej. Błyszczące kosmyki w oczach zaczęły marnieć, zmieniając się w wyblakłą żółć – do czego już przywykł -, lecz tym razem na tym nie było końca. Melmaro zakasłał kilka razy, a jego włosy – od ramion w dół, z wyjątkiem tych tworzących szal – posiwiały, po czym przybrały śnieżnobiałą barwę.
Muszę odpocząć…” Loring schował Yogoturamę – już w pełni zwyczajną – do pochwy i położył się na plecach, ciężko oddychając. „Oby coś wymyślili…

Re: Róża bez kolców.

: Nie Sie 10, 2014 1:05 am
autor: Adrien
Głaskał konia po nosie cały czas go obejmując i okazując więcej uczuć zwierzęciu niż wszystkim tu zebranym łącznie. "Jeśli przeżyją to będzie cud. Upadek powinien połamać im kości i zabić na miejscu...Ihihi...zakochał się w niej? Skoczył w nurt dla dziewczyny, którą zna kilka godzin? Która jest bardziej zdradziecka od lisa? Nigdy nie zrozumiem ludzi..." Mimo całej wiedzy i inteligencji nie umiał zrozumieć słowa: "uczucie". Dla niego przestało istnieć, wymazał je ze swojego słownika.
Miłość w nim umarła zmieniając jego serce w lodową pustynię nie pozwalając się przez nią przebić nikomu. Ba... nikt nawet nie próbował. "Zależy mu na niej tak bardzo, ze jest gotów za nią...umrzeć..," Dla niego taka miłość to była czysta abstrakcja. "Czy ja właśnie żałuję, że odgrodziłem się od ludzi?" Nie... Ja przecież chciałem samotności..." I właśnie wtedy uderzyła go wizja tak żywa jak gdyby to było zaledwie wczoraj.
Wysoka, chuda postać obleczona w bardzo prostą szatę przypominającą nieco suknię, stała na czarnym, drewnianym stołku przed wielkim lustrem w bogato zdobionej ramie w tym samym kolorze co stołek. Jedynym źródłem światła były świece poustawiane według pewnego schematu po całym pomieszczeniu nadając mu poświatę mroku i tajemniczości, ale także sprawiając iż było tu po prostu strasznie. CIACH! Ze zaczesanej na twarz części włosów za pas poleciało pierwsze pasmo. Ciach! Następne. I następne. I tak przez dobrych kilka chwil. -Skończone... Adrien zeskoczył ze stołka patrząc z bliska na swoje obicie. -Przybyło mi z 50 lat...haha, zabawne... Wyglądam zupełnie inaczej niż normalnie. Tylko ten głos... Nie, on też nie pasuje... podrapał się krótkim, nieumalowanym paznokciem po nosie. -A gdybyyy taaak... Ihihi...taaak, ta barwa będzie odpowiedniaaa. Brzmiał już jak Grabarz, którego znano dzisiaj. Zniknęło wszystko. Oczy, głos i wspomnienia. Tak, jak chciał."
Nie zwracał uwagi na kowalkę, nie chciał jej się znowu narażać. Machinalnie gładził szyję konia wtulając się w jego miękką, delikatną grzywę mając dość tego dnia. Na rękę mi to, że kotka się utopi. Przynajmniej nie wygada nikomu mojego sekretu. -Panienko... Zaczął ostrożnie i odwrócił się do Feyli- To nie ma sssensssu... Prad zniósssł ich daleko, nawet jeśli przeżyli nie będą w ssstanie tu wejść, klif jessst za wysssoki... Z drugiej strony nie po to ratowałem kotkę by teraz niczego się od niej nie dowiedzieć" Miał mętlik w głowie, sam nie wiedział czego oczekuje.
-Tutaj niewiele zdziałamy..Jeśli w ogóle coś zdziałamy, bo nie posssunęliśmy się z robotą nawet o milimetr do przodu a czasss ucieka... Oczywiście nie miał pojęcia o wampirach, o walce i o tym, że jako człowiek już dawno nie powinien żyć.
Podrapał konia za uchem. -Przy okazji... przydałby się strumień czy jeziorko... Jeśli ktoś zobaczyłby mnie w takmi ssstanie gotów byłby pomyśleć, ze jessstem jakiś morderca... Przez te kilka minut odezwał się chyba więcej niż przez cały ten dzień...

Re: Róża bez kolców.

: Nie Sie 10, 2014 10:09 am
autor: Dérigéntirh
        Westchnął, kiedy kobieta odmówiła pomocy. Dobra, panie smoku, trzeba się wysilić i jakoś zebrać te wszystkie kawałki zbroi. Dérigéntirh postawił je wszystkie na ziemi i zaczął myśleć, jak by je wszystkie najlepiej wziąć. Po chwili już doskonale wiedział i zaczął je odpowiednio podnosić. Jednocześnie przysłuchiwał się słowom kobiety.

        Wychodzi na to, że jest kowalką, stwierdził smok. Zresztą to do niej doskonale pasuje. Powinienem wcześniej się zorientować, ujrzawszy ten młot. Same informacje wypływające z jej słów zainteresowały go. Hm, miedź magazynuje elektryczność, a elektryczność to energia. Gdyby udało się stworzyć jakiś system uwalniania tej energii można by tworzyć broń przepełnioną śmiercionośną energią bez pomocy magii. Tylko właśnie potrzebne jest coś, co kontrolowałoby to, kiedy energia jest uwalniana, a kiedy nie. Poza tym trzeba by często ją uzupełniać. Nie, bez magii tutaj ani rusz.

        Kiedy odezwał się grabarz, Dérigéntirh odpowiedział mu krótko:
- Ty też nie powinieneś teraz żyć.

        Po tym stanął w miejscu, zadowolony. Udało mu się zebrać wszystkie części zbroi, które teraz trzymał w ramionach. Cudem stos złocistych elementów nie spadał, ale przy gwałtowniejszych ruchach lekko się chwiał. Smokowi było bardzo niewygodnie, a oprócz tego miał nieco ograniczone pole widzenia. Złota zbroja, co za pomysł? Tylko błyska po oczach. Złoto w zbroi, szkoda gadać. Był w pełni świadom, że w jego prawdziwej postaci i on ma złoty pancerz, ale to akurat nie była niczyja wina. Oprócz tego aż tak nie lśnił, chyba, że chciał.
- Ja mogę ruszać, tylko nie za szybko, bo ten stos gotowy spaść na mnie.

Re: Róża bez kolców.

: Pon Sie 11, 2014 12:49 am
autor: Feyla
Droga nad brzegiem rzeki wcale nie należała do najłatwiejszych. Konieczność trzymania się brzegu zmuszała grupę śmiałków do częstego zbaczania z utartych ścieżek, i przedzierania się przez zarośla w taki sposób by cały czas móc obserwować rzekę, w nadziei wypatrzenia w niej Acili i Loringa. Feyla po raz kolejny zmuszona była wycinać gałęzie tarasujące drogę gdyż smok miał ręce zajęte noszeniem ekwipunku rycerza, a grabarz prowadził konia, który dodatkowo wymagał poszerzenia wąskich ścieżek.
Kowalka bez przekonania uderzała miedzianym młotem o metalowe umbo, które miało w przyszłości posłużyć jej do wykonania tarczy. Wprawdzie deklarowała się rozwiązać zagadkę prądu jakim chciał zostać porażony rycerz, ale póki co nic specjalnego nie przychodziło jej na myśl. Póki co starała się po prostu naładować młot, poprzez uderzanie nim o inny metal. Rozmyślała o Nurdinie. Nigdy nie przyznałaby się do tego publicznie ale zaczynało jej brakować starego łajdaka. Żyła z krasnoludem od dobrych kilkunastu lat, a chociaż wiecznie się kłócili, zapewniając niemal codziennie że lepiej by im się żyło bez towarzystwa tej drugiej strony, to prawda była taka ze wzajemnie się potrzebowali. Feylę ciekawiło czy Nurdin też tęskni teraz za nią? Gdyby tu był z pewnością wiedziałby jak dokonać owego porażenia. To krasnolud był naukowcem i wizjonerem, tryskającym dziesiątkami często niedorzecznych pomysłów. Jej rola polegała na wprowadzaniu ich w życie lub obaleniu jego teorii. Potrafiła giąć, wytapiać, przycinać i skręcać przedmioty ale sama rzadko decydowała się na coś nieszablonowego, czego nie próbowała wcześniej.
Na szczęście świt był coraz bliżej więc chwilowo zagrożenie z strony wampirów nie stanowiło ich głównego problemu. Gorzej z zmęczeniem. Feyla nie miała pojęcia jak czuje się reszta towarzyszy, ale jej powoli udzielał się brak snu. Ziewała donoście z trudem ciągnąc nogę za nogą. W końcu zrezygnowana kowalka wzięła jeden z cięższych konarów i wrzuciwszy do pędzącego nurtu oznajmiła.
- To bez sensu. Spójrzcie jak szybko płynie. Oni mogą być już kilka mil przed nami. Nie wykluczone też że przegapiliśmy ich leżących gdzieś w tej zieleninie. W ten sposób nigdy ich nie znajdziemy. Wiem że mówiłam wcześniej o wątpliwej przydatności mości smoka, ale jakiś zwiad w powietrza ułatwiłby nam poszukiwania? – „Tak, znowu przyjdzie mi prosić o pomoc. Jeszcze wejdzie mi to w krew.” Pomyślała. Na szczęście miała już gotowe tłumaczenie. Prosi za kogoś a nie o pomoc dla siebie. – Nie mam pojęcia czy potrafi waszmość dokonać tej sztuczki z dużą częstotliwością, ale jeśli to nie problem, to czy mogłabym prosić o patrolowanie z powietrza? – Zwróciła się do człowieka smoka. – Może być tym razem w nieco mniejszej formie? – „Inaczej zwalisz nasz z tego urwiska” Dodała w myślach.

Re: Róża bez kolców.

: Pon Sie 11, 2014 1:08 pm
autor: Loring
Melmaro miał zaledwie chwilę odpoczynku, gdyż od razu do jego głowy wpadła myśl, że Acilla mogła się po prostu utopić. Rozczarowany tym, że nie pomyślał o takiej możliwości od początku, wstał na tyle szybko na ile pozwalało mu obecne wyczerpanie, i uklęknął przy kotce. Wyraz jej twarzy był taki niewinny, jakby po prostu sobie smacznie spała. Wojownik nie znał się na medycynie, znawca najczęściej był w większej grupie, jeśli takowa istniała na potrzeby jakiejś misji. Pierwszym co przyszło złotowłosemu do głowy, było sprawdzenie, czy kobieta w ogóle oddycha. W tym celu przyłożył ucho blisko jej ust i czekał w skupieniu. Wydawało mu się, że coś czuje, jednak jeśli tak, to jej dech był bardzo słaby. Zaczął uciskać ciało kotki w sposób jaki pokazał mu kiedyś medyk w razie zakrztuszenia wodą, jednak dziewczyna nie odkaszlnęła i niczego nie wypluła. „Może po prostu straciła przytomność na skutek uderzenia…
Loring nie miał pomysłu na to co zrobić dalej. Byli bezpieczni, żywi i na stabilnym gruncie. Nie miał siły krzyczeć, wołać i sygnalizować ich położenia. Pozostawało jedynie wierzyć w resztę załogi, a zwłaszcza w smoka. „Teraz przynajmniej wiem jak się czuję po zużyciu dużej dawki mocy… Muszę to potrenować, być może zmniejszę tym zużycie energii, a każda się przyda przy walce z Setianem…
Mężczyzna delikatnie objął kobietę i zaciągnął pod drzewo, układając ostrożnie tak, by miała wygodnie. Sam usiadł oparłszy się o pień drzewa, wyjął miecz, czubek oparł o ziemię i zaczął nim obracać, wpatrując się w swój oręż i rozmyślając.
Na srebrny księżyc, tutaj tylko marnuję czas… Mam nadzieję, że jak najszybciej ta cała kowalka znajdzie nie wiadomo co i się rozejdziemy. Jestem już jakiś czas w tej krainie, a nawet nie wiem gdzie on jest. Owszem, na początku to zaniedbałem gdyż ta kraina mnie oczarowała, ale teraz… Teraz kiedy wiem, że istnieje realna szansa na zlokalizowanie go, nie spocznę dopóki jej nie wykorzystam. Muszę tylko trzymać się blisko smoka. Swoją drogą sprawia wrażenie naprawdę szlachetnej istoty, więc mu ufam, nie okłamał mnie, nie sądzę, by był do tego zdolny. Pomszczę cię, Imi, zobaczysz. Nie wiem gdzie teraz jesteś, ale wiem, że na mnie patrzysz. Nie martw się, ten który ci to zrobił, już wkrótce zakończy swoje życie. Lecz on nie zginie szybko. Będzie umierał w męczarniach, błagając już o śmierć, a ja będę tak wspaniałomyślny, że… Jej mu nie dam, umrze w mękach.
Gotlandczyk uśmiechnął się, a każdy kto w tej chwili patrzyłby mu w oczy, dostrzegłby, że miejsce ich żółtego koloru zmienia się na zblakłą czerń, przekleństwo każdego kto wkracza w mury Gotlandu i w nich zostaje. Melmaro nie zdawał sobie z tego sprawy, nikt mu przecież nie wyjaśnił, że klan przepełniony jest złowrogą magią która z czasem zaczyna przejmować kontrolę nad jego członkami. Nie wiedział również, że u niego dopiero to się zaczynało, co innego z jego bratem… A Setian? Setian był przepełniony mrokiem już w chwili przekroczenia murów, i tylko przez moment całość zła ustąpiła – wraz z chwilą kiedy się zakochał. A co teraz, co kiedy brat Loringa przespał się z byłą szatyna i zostali na owym incydencie przyłapani? Magia bardzo szybko z powrotem zawładnęła mężczyzną, tyle że w stopniu większym niż kiedykolwiek wcześniej kogokolwiek – łącznie z nim samym przed momentem zakochania. Ale o tym Loring również nie wiedział, podobnie jak Setian…

Re: Róża bez kolców.

: Pon Sie 11, 2014 2:09 pm
autor: Acila
Acili powoli wracała świadomość. Otworzyła oczy rozglądając sie wokół siebie. Z zadowoleniem przyjęła fakt iż ma przy sobie torbę z jabłkami, od razu zabierając sie za jedzenie. Widok na wpół rozebranego rycerze jeszcze bardziej poprawił jej nastrój. Kotołaczka niewiele pamiętała z wydarzeń jakie rozegrały się w rzece. Usiłowała w jakiś sposób pokojarzyć fakty które miała przed sobą. Dlaczego znalazła sie tu sama z rycerzem? Czemu jest mokra i boli ją głowa? I co się stało z zbroją złotowłosego rycerza? "Czy to możliwe że ..."
Acila zawsze podchodziła do życia optymistycznie. Wprawdzie ciężki los i niewola nie dawały jej wielu okazji do radości, ale dziewczyna potrafiła cieszyć się nawet z najmniejszych sukcesów czy błahostek. Kotołaczka zawsze zakładała ze to co ma się wydarzyć, lub już się wydarzyło oznacza coś dobrego. Ułożywszy w całość fragmenty informacji zaczerpnięte z obserwacji otoczenia, Acila uznała ze to ona musiała uratować topiącego się rycerza, a do tego zdobyła dla niego pożywienie, więc oczywistym jest że teraz nieznajomy ją przygarnie. Ktoś inny określiłby tą teorię zbyt piękną by była prawdziwa, ale dla kotołaczki słowo "zbyt piękne" tym bardziej wskazywało na to ze jest to rzeczywiste.
Po czworakach podeszła do mężczyzny i zajmując miejsce tuż przy jego boku rozsiadła sie wygodnie, zginając nogi w kolanach i podciągając stopy pod pupę. Przez chwilę przyglądała się nieznajomemu. Wyglądał jakby zatopił się w własnych myślach. Poczęstowała rycerza jabłkiem.
- Acila uratowała? - Spytała by potwierdzić swoje wcześniejsze domysły. - Jesteś głodny? Co się stało z włosami? - Kotołaczka dopiero teraz poczuła że strasznie zziębła. Ostrożnie położyła swoją mokrą głowę na ramieniu Loringa i zamknęła oczy. Jej ciało ogarnęły drgawki.

Re: Róża bez kolców.

: Pon Sie 11, 2014 4:58 pm
autor: Dérigéntirh
        Jedno jest pewne: droga przez dzicz z musem trzymania się urwiska taszcząc w ramionach złotą zbroję jest trudna. Dla Dérigéntirha było to nie lada wyzwanie, ale takowe lubił. Smoki zwykły brać to, co im się podoba i wszystkie sprawy z łatwością załatwiać. Ale nie ten. Ten uwielbiał dawać sobie nowe cele i z zawziętością starać się do nich dotrzeć. Dla niego liczyła się droga w takim samym stopniu, co właśnie cel. Więc niosąc w rękach lśniącą zbroję, która odbijała światło wschodzącego słońca prosto w jego oczy, Dérigéntirh był w całkiem dobrym humorze. To, że kowalka torowała im drogę, trochę pomagało, lecz manewrowanie nadal wymagało od smoka wiele uwagi i koordynacji ruchów.

        To, że przez całą noc smok nie zmrużył oka nie było dla niego żadnym problemem. Męczył się zdecydowanie wolniej od ludzi i musiał spać o wiele rzadziej. Gdyby smoki nie byłyby odporne na zmęczenie, jak mogłyby latać na dłuższe dystanse? Lot był zdecydowanie bardziej męczący, niż podejrzewała większość ludzi. Po takim całodziennym locie chciałoby się paść na ziemię i zasnąć.To nie było tak, że smoki nigdy się nie męczyły one po prostu genialnie potrafiły to ukrywać, nawet puls był odpowiednio regulowany.

        Dérigéntirh przysłuchiwał się kowalce, kiedy ta zrezygnowanym głosem wygłosiła swoją mowę. Następnie uśmiechnął się lekko.
- Moja pani, zwiad z powietrza zazwyczaj jest bezcenny. Każdy generał oddałby za coś takiego niemal wszystko. Mogę się przemienić, ale nie potrafię zmieniać rozmiarów swojej smoczej postaci. Jest ona moją prawdziwą, pierwotną i w ograniczonym stopniu mogę nią manipulować.

        Po wygłoszeniu tych słów, smok zostawił na ziemi złotą zbroję i wyjął z torby zawieszonej na ramieniu niewielką, szklaną buteleczkę. Przyjrzał się jej zawartości. Przez złocisty płyn przenikały promienie słoneczne, tworząc niezwykły efekt. Był to specjalny eliksir, momentalnie przywracający organizmowi wszystkie zapasy energetyczne. Był to trunek na specjalne okazje, kiedy musiał się przemienić, a nie miał w pobliżu odpowiedniej ilości jedzenia. Jego receptura zawierała bardzo rzadkie składniki, toteż smok miał zaledwie pięć takich buteleczek. Nałożył na zbroję Loringa iluzję niewidzialności, zapisał w pamięci to miejsce, po czym wyjął z butelki korek i wypił odrobinę. Ognista fala rozlała się po ciele, rozpalając jego i tak już płonącą krew. Poczuł, jak błyskawicznie wracają mu wszystkie siły. Teraz mógłby kilka dni lecieć bez przerwy. Smok schował eliksir do torby, po czym oddalił się głębiej w las, gdzie miałby dostatecznie dużo miejsca na przemianę.

Re: Róża bez kolców.

: Pon Sie 11, 2014 10:24 pm
autor: Feyla
- Wygląda na to że znów zostaliśmy sami - Powiedziała Feyla gdy tylko smok się oddalił. - Posłuchaj panie grabarzu. Przyznaję że im więcej wiem, lub też im więcej się domyślam w sprawie Nurdina, tym większe targają mną wątpliwości co do sensu naszej misji. Stary dureń najprawdopodobniej pracuje nad maszyną tworzącą runy, a co za tym idzie dąży do zalania świata magicznymi przedmiotami. Jeśli nawet przyjąć wariant najbardziej niedorzeczny, to znaczy taki w którym mu się uda, a najpewniej uda mu się tylko wysadzić w powietrze kuźnię wraz z połową wioski, to i tak zwiastuje on same kłopoty. - Chociaż kowalka znała grabarza ledwo kilka godzin więcej niż pozostałych mężczyzn, to dziwnym zbiegiem okoliczności zaliczała go do osób którym może zaufać i zwierzyć sie im z swoich wątpliwości, dlatego też chciała wykorzystać jak najwięcej z czasu kiedy są sami. - No bo pomyśl co sie stanie jeśli byle chłop będzie biegał z magicznym mieczem. Pal licho takim co tylko świeci w ciemnościach, ale mówię tu o naprawdę potężnych broniach. - Dwa wdechy przerwy miały dać czas grabarzowi na rozmyślanie, po czym Feyla dalej kontynuowała.
- Chciałabym wierzyć że bronią taką władają osoby do tego przeznaczone, mające odpowiednie predyspozycję i charakter by nie dać sie zwariować na punkcie posiadanej przez siebie siły. Niestety podejrzewam że najczęściej są to bogate snoby, które zwyczajnie na takowe cacko stać, i pewnie nie będą zadowoleni gdy nagle ich wyjątkowość przestanie być taka szczególna. Przyjmijmy na przykład ze twój miecz i miecz rycerza to jakieś magiczne cuda. Dobra, wiem ze przykład niedorzeczny, ale usiłuję przedstawić ci problem obrazowo. Oto zaliczasz się do elity jakiś tam bla bla bohaterów, a tu nagle przez jakiegoś krasnoluda twoja broń staję się równie powszechna jak pasek do spodni. Gdzie szukałbyś zemsty czy sprawiedliwości? Mam wrażenie że po swoim wątpliwym sukcesie, Nurdin stałby sie wrogiem publicznym numer jeden. A z drugiej strony i tak na świecie mamy już wystarczająco wielu szaleńców, po cóż dawać im do jeszcze potężną broń do ręki. Nie wiem dlaczego ale chodzi mi po głowie wizja Acili z pejczem wysysającym ludzkie emocje ... Może słuszniejszą koncepcją byłoby zawrócić i wysłać Nurdinowską maszynę do diabła.
- A tak poza tym intryguje mnie co takiego chcą od nas ten złotowłosy paniczek i smoczysko? - Dodała kowalka po chwili przerwy.

Re: Róża bez kolców.

: Wto Sie 12, 2014 2:09 am
autor: Adrien
Szedł trzymając konia za uzdę i zupełnie ignorując świat doczesny. "Ty też nie powinieneś żyć."-słowa smoka wgryzły się w duszę Grabarza niczym robak w czystą, nieskalaną różę. "Nie powinien...mimo to żyję... I będę żył dopóki moja dłoń jest w stanie trzymać miecz a umysł nie jest ogarnięty szaleństwem...wahahaha...Szaleństwem? Tylko szaleńcy są coś warci na tym świecie." Tok rozumowania białowłosego był na pewno dziwny, wypaczony, ale było w nim coś słusznego. Coś, co sprawiało, że ciężko było się z nim nie zgodzić...
Nie rozmowiał z nimi, słuchał, obserwował i milczał. Nie lubił mielenia ozorem na prawo i lewo, dar mowy był zbyt cenny by mówić co ślina na język przyniesie. "Mowa jest srebrem, ale milczenie złotem" I tej zasady się trzymał.
Zmęczenie? Nie. Był grabarzem, nie księżniczką.
Nie raz i nie dwa siedział całą noc by każda trumna przez niego wykonana była idealna, perfekcyjna. Przy blasku świec, grzanym winie i mocno przesłodzonych ciastkach po kilkanaście godzin rzeźbił krzyże, motywy roślinne i nazwiska w wiekach swoich "dzieł" tylko po to by następnie przysypać je ziemią.
Znów został sam z kowalką. Nie przyznałby się otwarcie, ale jej obecność go krępowała. Dlaczego? Sam nie wiedział. Wydawała się być inteligentna mimo swej prostoty i po stokroć bardziej logiczna niż elf czy lis. Zamyślił się nad jej słowami starając się odpowiednio poukładać to sobie w głowie by dać jej mądrą odpowiedź jednocześnie nie mówiąc tego wprost tak, by musiała pomyśleć.
Bo co miał powiedzieć? Że gdy świat będzie niszczał od magii a na ziemi pojawi się piekło to on będzie siedział na najbliższym nagrobku obserwując ten kabaret z pierwszego rzędu? Że odetchnie z ulgą jak plugawy świat w końcu sam doprowadzi do autodestrukcji? Że bawi go ta wizja?
-Panienko...-ciężko mu było cokolwiek powiedzieć, miał sucho w gardle i nie był jeszcze do końca sprawny. -Możesz wrócić do domu choćby i teraz, ale bądź świadoma jak wiele issstnień pochłonęła ta wyprawa. "I jak wiele jeszcze pochłonie"-dodał w myślach -Ale zdobywając materiały sssamaaa...masz szansę czegoś się o nich dowiedzieć... Uważał, że dziewczyna jest na tyle domyślna, że zrozumienie o co mu chodzi. Jeśli będzie wiedzieć jak działają poszczególne elementy to łatwiej jej będzie zrozumieć całość, a co za tym idzie- powstrzymać zapędy kowala.
-Sssmok i złoty chłopieeec...? Nie mam bladego pojęcia. Wyznał z rozbrajająco szczerym uśmiechem Upadły. " W tym świecie nie ma nic za darmo...Nie wierzę, że są tu dla przyjemności...Im szybciej się dowiemy tym lepiej"
Tuż przed nimi dostrzegł płytki strumień, w sam raz by obmyć się w nim z krwi. -Fey..zatrzymajmy sssię tutaj na chwilę. Chcę zmyć z sssiebie krew.