Graj doskonale. [Wodospad Snów]
: Nie Mar 22, 2020 3:11 pm
Widział ich wszystkich i wiedział, że nie będą w stanie walczyć. Znaczy, może daliby radę, jednak na pewno nie byliby w pełni sprawni, co oznaczało tak, że nie skupiliby się na walce, a przez to jedno z nich mogłoby dać się łatwo zranić, co w innej sytuacji mogłoby się zwyczajnie nie zdarzyć. W tamtej chwili podjął już też decyzję i zrobił to, zanim Leila odezwała się i zachęcała każdego do tego, żeby uciekać.
– Wiesz, co odpowiem… Nie ucieknę z wami. Postaram się was dogonić, ale nie ucieknę z wami od razu – odpowiedział jej chwilę po tym, jak zeskoczył na niższy dach. Później na kolejny, a po nim bezpośrednio na ziemię. Wylądował w pobliżu grupy, w pobliżu lisołaczki, żeby ta mogła dokładnie usłyszeć jego kolejne słowa. Ona i reszta grupy.
– Poza tym, ktoś musi ich zatrzymać, żebyście mogli bezpiecznie uciec. Nie zaprzeczysz… nie zaprzeczycie wszyscy, że aktualnie nadaję się do tego najlepiej – dopowiedział. Nie chodziło tu wyłącznie o stan psychiczny każdego członka ich grupy, a też o same umiejętności. Zdawał sobie sprawę z tego, że ma największą wprawę w zabijaniu i najbardziej rozwinięte umiejętności w tym zakresie. A także, mimo że był zabójcą i preferował raczej konkretny styl walki, który bardziej opierał się na szybkich ruchach i precyzyjnych cięciach lub strzałach, które najlepiej było mu zadawać z cienia, to mógł też prowadzić otwartą walkę. Chociaż nawet w niej wykorzystywał szybkość, zwinność, precyzję, a także nierzadko Smocze Oko, które pozwalało mu na unikanie ciosów i cięć przeciwników.
– Uciekajcie, dogonię was – powiedział na sam koniec, w międzyczasie dobywał już swych sztyletów. Myrkur w jednej dłoni, a Piekielny Kieł w drugiej. On widział przeciwników już wcześniej, jednak oni go nie widzieli i Samiel miał zamiar wykorzystać to w pełni. Obejrzał się jeszcze i to nie tylko, żeby upewnić się, że wszyscy – poza nim – zaczęli uciekać, lecz także po to, żeby sprawdzić, w którą stronę uciekają i, którą bramą prawdopodobnie wydostaną się z miasta. Powiedział, że ich dogoni, więc miał zamiar to zrobić, nawet jeżeli tylko po to, żeby się z nimi pożegnać.
Usłyszał ich, zanim mógł ich zobaczyć. Po krokach z góry domyślił się, że ktoś z wrogiej grupy wspiął się wyżej, może łucznicy albo kusznicy. Nimi będzie trzeba zająć się w pierwszej kolejności. Kieł zniknął w pochwie, a zamiast niego w ręku zabójcy pojawiła się niewielka kusza. Ścisnął mocniej sztylet w dłoni i zniknął.
Szybko wspiął się na jeden z dachów, właściwie skacząc z niższego zadaszenia na to znajdujące się wyżej, aż w końcu zobaczył jednego z łuczników. Jednego z… dwóch. Pozostała czwórka szła ulicą i była uzbrojona jedynie w broń białą. Wymierzył w tego łucznika, który znajdował się na dachu po przeciwnej stronie ulicy i wystrzelił. Bełt, początkowo niewidzialny, stał się widoczny w momencie, w którym cięciwa go popchnęła i trafił elfa z łukiem prosto w pierś. Ten upadł i już się nie podniósł. Samiel w tym krótkim czasie założył na kuszę kolejny pocisk i wystrzelił go w stronę drugiego strzelca, który też padł, trafiony w głowę, gdy kucał, chociaż przemieniony początkowo celował w jego klatkę piersiową. Kusza wróciła na swoje miejsce, a długi sztylet wrócił do drugiej dłoni zabójcy. Zostało czterech, wszyscy na dole i, mimo że zorientowali się już, że ktoś zmniejsza liczebność ich grupy, to nie wiedzieli, skąd nadszedł atak. Samiel nadal był niewidzialny, jeszcze przez krótką chwilę, więc postanowił nadal to wykorzystywać.
Zeskoczył w dół, lądując najciszej, jak umiał. Od razu ruszył w stronę mężczyzny z mieczem i tarczą, który szedł pierwszy. Wyglądało to tak, jakby Samiel nagle pojawił się przed nim, a później błyskawicznie zaatakował, wykorzystując zaskoczenie przeciwnika i to, że za późno podniósł tarczę do obrony – ostrze sztyletu znalazło się głęboko w górnej części jego klatki piersiowej, a tarcza zatrzymała się na przedramieniu zabójcy. Popchnął ciało do przodu, co nie dość, że wyswobodziło z niego jego broń, to powaliło też na chwilę innego wojownika, który znajdował się za tym z tarczą. Samiel odbił w prawo, od razu nacierając na kogoś, kto musiał parać się czymś podobnym, co on. Zwinny elf z krótkimi sztyletami uniknął pierwszego cięcia, a później kontratakował. Jego ostrze także napotkało na swej drodze jedynie powietrze. Przemieniony uderzył go łokciem w przedramię, cios był na tyle silny, że elf wypuścił broń z dłoni, a ta z brzękiem wylądowała na ulicy. On przynajmniej miał jakieś umiejętności i może był starszy od reszty, bo spróbował powalić Samiela kopnięciem, które co prawda trafiło, jednak było za słabe, żeby wywołało zamierzony efekt. Odskoczył, gdy tylko to zobaczył, co było dobrym posunięciem, bo ostrze zabójcy przecięło powietrze w cięciu wyprowadzonym od dołu. Usłyszał ciężkie, szybko zbliżające się kroki – wydawał je wysoki i silny nord, który zaczął szarżować w jego stronę, uzbrojony w dwa topory. Samiel uskoczył, jednak trochę za późno, a nord uderzył go jednym ramieniem, odrzucając lekko w bok. Od razu doskoczył do niego elfi zabójca, który zaatakował najpierw jednym sztyletem, a później drugim, który ponownie znalazł się w jego dłoni. Kontratak nadszedł bardzo szybko i nie były to tylko dwa cięcia, a ich seria, z których pierwsze trzy udało się elfowi zablokować, jednak kolejne były dla niego zbyt szybkie. Skutkiem tego było to, że skończył krwawiąc na bruku z kilkoma ranami ciętymi brzucha. Został ten nord z toporami i… kto jeszcze?
Zabójca rozejrzał się szybko, jednak nie udało mu się zlokalizować ostatniego z tych czterech, którzy znajdowali się tutaj, na dole. Okazało się, że ten ostatni wykorzystał czas i wspiął się na dach, o czym Samiel dowiedział się, gdy tamten zeskoczył z tamtego miejsca, z okrzykiem na ustach i wielkim toporem gotowym do cięcia. Uskoczył – głównie przez to, że tamten zaczął się wydzierać – a później zaatakował. Najpierw kopnął go w bok głowy, później obrócił się i dokończył robotę sztyletem, który także wbił w tamto miejsce. Nie udało mu się go wyciągnąć i musiał tymczasowo porzucić broń, bo ostatni żyjący – ten z toporami – ponownie zaczął swoją szarżę. Samiel uniknął tego, chociaż znów dostał umięśnionym ramieniem tamtego i znowu odrzuciło go to w tył. Gdyby nie ten unik, to najpewniej przyjąłby na siebie cały ten pęd i siłę, co mogłoby się dla niego źle skończyć. Zachęcony tym, że przeciwnik odwrócił się do niego plecami, wyskoczył do przodu i natarł na niego. Chciał wbić mu ostrze sztyletu w górną część pleców, najlepiej bliżej szyi i tam, gdzie kończy się kręgosłup, jednak nie udało mu się to, bo nord odwrócił się i odepchnął go od siebie, a później zaatakował. Podwójne cięcie wykorzystujące koordynację wykonującej je osoby mogłoby pozbawić go obu rąk, gdyby nie to, że skoczył w tył i go uniknął.
– Przestań skakać i daj się zabić! - krzyknął do niego nord z akcentem, który można by było uznać za charakterystyczny dla mieszkańców Północy. Przez twarz Samiela przemknął dość paskudny uśmieszek. Jego przeciwnik się denerwował, może nawet wściekał, co sprawiało, że szala zwycięstwa przechylała się zdecydowanie na jego stronę. Dlaczego? Bo często jest tak, że walczący w takim stanie po prostu przestaje uważać na otoczenie i skupia się tylko na tym, żeby pozbawić życia swojego przeciwnika. Zabójca miał zamiar to wykorzystać i miał już nawet plan. Zaczął się cofać, zbliżając się do ściany jednego z budynków, a nord zrobił to, co Samiel chciał, żeby zrobił – zaczął szarżować, machając przy tym toporami i licząc na to, że coś takiego go dosięgnie. Przemieniony odwrócił się i zaczął biec w stronę ściany, aż w końcu wbiegł na nią i odbił się od niej. Przeskoczył tym sposobem nad przeciwnikiem, który musiał zatrzymać się, żeby nie wpaść na przeszkodę. On to wykorzystał, od razu skoczył w jego stronę i wbił ostrze sztyletu w jego szyję… Może nawet trochę za mocno, patrząc na to, że wyszło ono drugą stroną, prosto przez gardło. Koniec. Pochylił się, żeby wytrzeć ostrze z krwi, a później podszedł do ciała mężczyzny z wielkim toporem. Najpierw wyszarpał broń z jego czaszki, a później wytarł ją z posoki, do czego wykorzystał wystającą koszulę nieżyjącego już przeciwnika. Schował sztylety i wziął głęboki wdech, później tak samo głośno wypuszczając powietrze przez usta. Przyzwyczaił się już do zapachów „po bitwie”… Zapach krwi. Zapach śmierci. Już go to po prostu nie ruszało, nie powodowało u niego nieprzyjemnych uczuć, a także nie sprawiało, że treść żołądka wędrowała w górę, nagle chcąc wydostać się na zewnątrz, poza ciało.
Zaczął biec drogą, którą wcześniej pobiegła reszta grupy. Właściwie nie był pewien, jak długa była walka – trwała kilkanaście uderzeń serca czy może dłużej? Może i zatracał się w tych wszystkich starciach, tracąc przy tym poczucie czasu, jednak dzięki temu mógł naprawdę w pełni skupić się na walce, na otoczeniu i na przeciwnikach. Na ich słabych punktach i tym, jak najszybciej pozbawić ich życia.
Im bliżej bramy wyjściowej był, tym więcej ludzi mijał. Nie poruszał się już biegiem, a raczej szybkim marszem. Uznał, że bieg mógłby zaalarmować strażników, a to w ogóle nie było mu potrzebne – nie chciał, żeby coś go zatrzymało. Gdy w końcu wyszedł poza mury miasta, wśród grupek ludzi, które albo wchodziły do środka, albo – jak on – opuszczały miasto, dostrzegł charakterystyczne rude włosy lisołaczki.
– Czekajcie! - krzyknął krótko w ich stronę. Oczywiście, z jednej strony nie miał całkowitej pewności, że to oni, jednak z drugiej… kolor włosów Leili zapadł mu w pamięć tak dobrze, że przecież na pewno by je rozpoznał.
– Wiesz, co odpowiem… Nie ucieknę z wami. Postaram się was dogonić, ale nie ucieknę z wami od razu – odpowiedział jej chwilę po tym, jak zeskoczył na niższy dach. Później na kolejny, a po nim bezpośrednio na ziemię. Wylądował w pobliżu grupy, w pobliżu lisołaczki, żeby ta mogła dokładnie usłyszeć jego kolejne słowa. Ona i reszta grupy.
– Poza tym, ktoś musi ich zatrzymać, żebyście mogli bezpiecznie uciec. Nie zaprzeczysz… nie zaprzeczycie wszyscy, że aktualnie nadaję się do tego najlepiej – dopowiedział. Nie chodziło tu wyłącznie o stan psychiczny każdego członka ich grupy, a też o same umiejętności. Zdawał sobie sprawę z tego, że ma największą wprawę w zabijaniu i najbardziej rozwinięte umiejętności w tym zakresie. A także, mimo że był zabójcą i preferował raczej konkretny styl walki, który bardziej opierał się na szybkich ruchach i precyzyjnych cięciach lub strzałach, które najlepiej było mu zadawać z cienia, to mógł też prowadzić otwartą walkę. Chociaż nawet w niej wykorzystywał szybkość, zwinność, precyzję, a także nierzadko Smocze Oko, które pozwalało mu na unikanie ciosów i cięć przeciwników.
– Uciekajcie, dogonię was – powiedział na sam koniec, w międzyczasie dobywał już swych sztyletów. Myrkur w jednej dłoni, a Piekielny Kieł w drugiej. On widział przeciwników już wcześniej, jednak oni go nie widzieli i Samiel miał zamiar wykorzystać to w pełni. Obejrzał się jeszcze i to nie tylko, żeby upewnić się, że wszyscy – poza nim – zaczęli uciekać, lecz także po to, żeby sprawdzić, w którą stronę uciekają i, którą bramą prawdopodobnie wydostaną się z miasta. Powiedział, że ich dogoni, więc miał zamiar to zrobić, nawet jeżeli tylko po to, żeby się z nimi pożegnać.
Usłyszał ich, zanim mógł ich zobaczyć. Po krokach z góry domyślił się, że ktoś z wrogiej grupy wspiął się wyżej, może łucznicy albo kusznicy. Nimi będzie trzeba zająć się w pierwszej kolejności. Kieł zniknął w pochwie, a zamiast niego w ręku zabójcy pojawiła się niewielka kusza. Ścisnął mocniej sztylet w dłoni i zniknął.
Szybko wspiął się na jeden z dachów, właściwie skacząc z niższego zadaszenia na to znajdujące się wyżej, aż w końcu zobaczył jednego z łuczników. Jednego z… dwóch. Pozostała czwórka szła ulicą i była uzbrojona jedynie w broń białą. Wymierzył w tego łucznika, który znajdował się na dachu po przeciwnej stronie ulicy i wystrzelił. Bełt, początkowo niewidzialny, stał się widoczny w momencie, w którym cięciwa go popchnęła i trafił elfa z łukiem prosto w pierś. Ten upadł i już się nie podniósł. Samiel w tym krótkim czasie założył na kuszę kolejny pocisk i wystrzelił go w stronę drugiego strzelca, który też padł, trafiony w głowę, gdy kucał, chociaż przemieniony początkowo celował w jego klatkę piersiową. Kusza wróciła na swoje miejsce, a długi sztylet wrócił do drugiej dłoni zabójcy. Zostało czterech, wszyscy na dole i, mimo że zorientowali się już, że ktoś zmniejsza liczebność ich grupy, to nie wiedzieli, skąd nadszedł atak. Samiel nadal był niewidzialny, jeszcze przez krótką chwilę, więc postanowił nadal to wykorzystywać.
Zeskoczył w dół, lądując najciszej, jak umiał. Od razu ruszył w stronę mężczyzny z mieczem i tarczą, który szedł pierwszy. Wyglądało to tak, jakby Samiel nagle pojawił się przed nim, a później błyskawicznie zaatakował, wykorzystując zaskoczenie przeciwnika i to, że za późno podniósł tarczę do obrony – ostrze sztyletu znalazło się głęboko w górnej części jego klatki piersiowej, a tarcza zatrzymała się na przedramieniu zabójcy. Popchnął ciało do przodu, co nie dość, że wyswobodziło z niego jego broń, to powaliło też na chwilę innego wojownika, który znajdował się za tym z tarczą. Samiel odbił w prawo, od razu nacierając na kogoś, kto musiał parać się czymś podobnym, co on. Zwinny elf z krótkimi sztyletami uniknął pierwszego cięcia, a później kontratakował. Jego ostrze także napotkało na swej drodze jedynie powietrze. Przemieniony uderzył go łokciem w przedramię, cios był na tyle silny, że elf wypuścił broń z dłoni, a ta z brzękiem wylądowała na ulicy. On przynajmniej miał jakieś umiejętności i może był starszy od reszty, bo spróbował powalić Samiela kopnięciem, które co prawda trafiło, jednak było za słabe, żeby wywołało zamierzony efekt. Odskoczył, gdy tylko to zobaczył, co było dobrym posunięciem, bo ostrze zabójcy przecięło powietrze w cięciu wyprowadzonym od dołu. Usłyszał ciężkie, szybko zbliżające się kroki – wydawał je wysoki i silny nord, który zaczął szarżować w jego stronę, uzbrojony w dwa topory. Samiel uskoczył, jednak trochę za późno, a nord uderzył go jednym ramieniem, odrzucając lekko w bok. Od razu doskoczył do niego elfi zabójca, który zaatakował najpierw jednym sztyletem, a później drugim, który ponownie znalazł się w jego dłoni. Kontratak nadszedł bardzo szybko i nie były to tylko dwa cięcia, a ich seria, z których pierwsze trzy udało się elfowi zablokować, jednak kolejne były dla niego zbyt szybkie. Skutkiem tego było to, że skończył krwawiąc na bruku z kilkoma ranami ciętymi brzucha. Został ten nord z toporami i… kto jeszcze?
Zabójca rozejrzał się szybko, jednak nie udało mu się zlokalizować ostatniego z tych czterech, którzy znajdowali się tutaj, na dole. Okazało się, że ten ostatni wykorzystał czas i wspiął się na dach, o czym Samiel dowiedział się, gdy tamten zeskoczył z tamtego miejsca, z okrzykiem na ustach i wielkim toporem gotowym do cięcia. Uskoczył – głównie przez to, że tamten zaczął się wydzierać – a później zaatakował. Najpierw kopnął go w bok głowy, później obrócił się i dokończył robotę sztyletem, który także wbił w tamto miejsce. Nie udało mu się go wyciągnąć i musiał tymczasowo porzucić broń, bo ostatni żyjący – ten z toporami – ponownie zaczął swoją szarżę. Samiel uniknął tego, chociaż znów dostał umięśnionym ramieniem tamtego i znowu odrzuciło go to w tył. Gdyby nie ten unik, to najpewniej przyjąłby na siebie cały ten pęd i siłę, co mogłoby się dla niego źle skończyć. Zachęcony tym, że przeciwnik odwrócił się do niego plecami, wyskoczył do przodu i natarł na niego. Chciał wbić mu ostrze sztyletu w górną część pleców, najlepiej bliżej szyi i tam, gdzie kończy się kręgosłup, jednak nie udało mu się to, bo nord odwrócił się i odepchnął go od siebie, a później zaatakował. Podwójne cięcie wykorzystujące koordynację wykonującej je osoby mogłoby pozbawić go obu rąk, gdyby nie to, że skoczył w tył i go uniknął.
– Przestań skakać i daj się zabić! - krzyknął do niego nord z akcentem, który można by było uznać za charakterystyczny dla mieszkańców Północy. Przez twarz Samiela przemknął dość paskudny uśmieszek. Jego przeciwnik się denerwował, może nawet wściekał, co sprawiało, że szala zwycięstwa przechylała się zdecydowanie na jego stronę. Dlaczego? Bo często jest tak, że walczący w takim stanie po prostu przestaje uważać na otoczenie i skupia się tylko na tym, żeby pozbawić życia swojego przeciwnika. Zabójca miał zamiar to wykorzystać i miał już nawet plan. Zaczął się cofać, zbliżając się do ściany jednego z budynków, a nord zrobił to, co Samiel chciał, żeby zrobił – zaczął szarżować, machając przy tym toporami i licząc na to, że coś takiego go dosięgnie. Przemieniony odwrócił się i zaczął biec w stronę ściany, aż w końcu wbiegł na nią i odbił się od niej. Przeskoczył tym sposobem nad przeciwnikiem, który musiał zatrzymać się, żeby nie wpaść na przeszkodę. On to wykorzystał, od razu skoczył w jego stronę i wbił ostrze sztyletu w jego szyję… Może nawet trochę za mocno, patrząc na to, że wyszło ono drugą stroną, prosto przez gardło. Koniec. Pochylił się, żeby wytrzeć ostrze z krwi, a później podszedł do ciała mężczyzny z wielkim toporem. Najpierw wyszarpał broń z jego czaszki, a później wytarł ją z posoki, do czego wykorzystał wystającą koszulę nieżyjącego już przeciwnika. Schował sztylety i wziął głęboki wdech, później tak samo głośno wypuszczając powietrze przez usta. Przyzwyczaił się już do zapachów „po bitwie”… Zapach krwi. Zapach śmierci. Już go to po prostu nie ruszało, nie powodowało u niego nieprzyjemnych uczuć, a także nie sprawiało, że treść żołądka wędrowała w górę, nagle chcąc wydostać się na zewnątrz, poza ciało.
Zaczął biec drogą, którą wcześniej pobiegła reszta grupy. Właściwie nie był pewien, jak długa była walka – trwała kilkanaście uderzeń serca czy może dłużej? Może i zatracał się w tych wszystkich starciach, tracąc przy tym poczucie czasu, jednak dzięki temu mógł naprawdę w pełni skupić się na walce, na otoczeniu i na przeciwnikach. Na ich słabych punktach i tym, jak najszybciej pozbawić ich życia.
Im bliżej bramy wyjściowej był, tym więcej ludzi mijał. Nie poruszał się już biegiem, a raczej szybkim marszem. Uznał, że bieg mógłby zaalarmować strażników, a to w ogóle nie było mu potrzebne – nie chciał, żeby coś go zatrzymało. Gdy w końcu wyszedł poza mury miasta, wśród grupek ludzi, które albo wchodziły do środka, albo – jak on – opuszczały miasto, dostrzegł charakterystyczne rude włosy lisołaczki.
– Czekajcie! - krzyknął krótko w ich stronę. Oczywiście, z jednej strony nie miał całkowitej pewności, że to oni, jednak z drugiej… kolor włosów Leili zapadł mu w pamięć tak dobrze, że przecież na pewno by je rozpoznał.