Loneyethe nie spodziewała się, że podróż z młodym upadłym będzie taka barwna. Po odejściu z rezydencji hrabiego von Goose, wampirzyca zabraniała mężczyźnie w jakikolwiek sposób spoglądać wstecz - zbywała wszelkie kwestie o pozostałych towarzyszy, o damy dworu stamtąd, o sprawę zabójstwa i klan z krukami. Właśnie, kruki. To one najmniej i najbardziej jednocześnie interesowały nieumarłą.
A zapewne to jej ojciec będzie wiedzieć cokolwiek na ich temat. Kto inny na świecie mógłby ostrzec ją przed tym wszystkim zaraz po tym, jak próbował ją wydziedziczyć? Co ten głupi człowiek myślał, że pozbycie się w ten sposób rodziny zadziała? Kruki i tak obserwowały i śledziły Loneyethe, więc nie było dłużej sensu unikać tematu. A skoro tak, musiała spotkać się z ojcem.
Szczerze nie podejrzewała, że zajdą na wyspę tak prędko. Przyzwyczajona do wygód arystokratka nie mogła narzekać, gdy Mal postanowił zaoferować swoje skrzydła do podróży - dzięki temu ich przygoda nie ciągnęła się wieczność po jakichś zapyziałych karczmach i w uliczkach, w których na pewno nie mogła być widziana młoda panienka. To był zdecydowanie plus takiej podróży. Minusem była fryzura Loneyethe, którą wiatr rozwiał na wszelkie strony i którą później naprawdę trudno było przywrócić - więc nakazała Malthaelowi wylądować tuż przy plaży, aby w odbiciu wody mogła spokojnie wszystko ułożyć na nowo. Zagroziła mężczyźnie nawet, że jeśli tego nie zrobi, ona zamieni się w kota i poszarpie mu ładnie wszystkie piórka.
- Ech, co za zgroza - komentowała, nabierając nieco wody w dłonie i próbując wygładzić końcówki włosów. - Pan ojciec nie może mnie tak zobaczyć…
O ile pana Vonderheide na pewno nie obchodził wygląd jego jedynej córki, tak na pewno zainteresuje się jej przybyciem i informacją, że zaatakowały ją kruki. Że ktoś o tym wspomniał, że ją coś ściga. Teraz musi przecież coś z tym zrobić - a już na pewno nie skrywać się za fasadą kłamstw i wymówek.
- Więc, Malthaelu, mówiłeś, że dostałeś informacje w jednej z tych świątyń… Jest jakakolwiek, do której ja będę w stanie wejść? - zapytała, podchodząc bliżej anioła. Powszechnie, wampiry raczej stroniły od świętych miejsc. Dlaczego? Prasmok jeden wiedział, ale na pewno nie przez nadmierną świątobliwość.
- Wskaż mi zatem drogę. Resztę trasy winniśmy przejść pieszo, nie sądzisz? - dodała wampirzyca, przesadnie akcentując ostatnie pytanie; to nie było pytanie. To oczywista sugestia.
Kirathia ⇒ Cienie wspomnień
- Loneyethe
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Szlachcic , Wędrowiec
- Kontakt:
- Malthael
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 55
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
- Kontakt:
Informacje były bardzo ogólnie, ale przynajmniej wiedzieli, gdzie udać się najpierw. Pamiętał, że ojciec Loneyethe obiecał mu pomoc w odzyskaniu wspomnień, gdy on uda się na bal i zadba o bezpieczeństwo dziewczyny. Wykonał swoją część umowy, jednak droga jego i wampirzycy nie rozdzieliła się, co zaszło, gdy oboje dowiedzieli się, że jej ojciec znajduje się na jednej z wysp na Morzu Cienia – a jego córka, oczywiście, chciała się z nim zobaczyć. Dlatego Malthael nie podróżował sam, dziewczyna zabrała się razem z nim i to czy tego chciał, czy nie. Nie chciał natomiast, żeby ich podróż wydłużyła się, w końcu miał skrzydła, których mógł użyć, do bardzo dużego skrócenia tego czasu. I dlatego zaproponował właśnie taki środek transportu. Jedyne, co mu przeszkadzało to to, że włosy Loneyethe stały się dość nieprzewidywalne i wlatywały wszędzie tam, gdzie nie powinny – w tym oczywiście prosto na jego twarz lub przed nią i w ten sposób blokowały mu widoczność, a on musiał albo odgarniać je, albo zwalniać, żeby podmuch wiatru zabrał je stamtąd, gdzie on ich nie chciał.
Wiedzieli za to, na jaką wyspę muszą się udać – była to Kirathia ze swoimi świątyniami i także ośrodkami badawczymi – aby odnaleźć osobę, z którą oboje chcą porozmawiać. Zgodnie z tym, co powiedziała wampirzyca, wylądował na plaży. Jej groźby nie zrobiły na nim wrażenia, bo i tak planował to zrobić – ramiona powoli dawały mu o sobie znać, gdy przez całą drogę musiał trzymać je w jednej pozycji; w takiej, żeby siedząca w nich wampirzyca nie musiała jeszcze narzekać, że jest jej niewygodnie. Odstawił ją na pokrytej piaskiem plaży, gdy tylko jego stopy również go dotknęły, a później – jednym, płynnym ruchem łopatek sprawił, że jego skrzydła się schowały. Przełożył też pochwę z mieczem na plecy, aby łatwiej było mu się poruszać. Co teraz? Cóż, musiał poczekać, aż Loneyethe doprowadzi się do porządku; siebie i swoje włosy.
– Nie jestem pewien czy chodzi o świątynię, czy może ośrodek badawczy. Wiem, że twój ojciec ma powiedzieć mi więcej na ten temat – odpowiedział jej. Przyglądał się, jak dziewczyna układa swe włosy. Nie miał zbytnio nic innego do roboty, poza czekaniem i, widocznie, rozmową.
– Z naszej dwójki, to chyba bardziej ty powinnaś znać odpowiedź na to pytanie. Nie jestem znawcą wampirów – odparł. Nie kłamał i nie próbował jej zbyć, rzeczywiście nie posiadał takich informacji, więc nie mógł powiedzieć jej, że na pewno uda jej się wejść do jakiejś świątyni. Może było to od czegoś zależne, a może niekoniecznie i nawet świątynia w ruinie stanowiła ochronę przed wampirami.
– Właściwie… to nie do końca jestem pewien, gdzie możemy znaleźć twojego ojca. Nie spodziewałem się, że będziemy musieli szukać go aż tutaj. Myślałem, że znajdę go w waszej posiadłości i powie mi, gdzie mam iść dalej – przyznał jej się, bo to trochę komplikowało sprawę.
– A wasza służba też nie była zbytnio pomocna w ustaleniu tego, gdzie udał się twój ojciec. Albo rzeczywiście nie powiedział im żadnych szczegółów, albo zdradził im to i powiedział, że mają zachować to w tajemnicy – dodał jeszcze, gdy przypomniał sobie ich krótką wizytę właśnie w miejscu, w którym on spotkał się z panem Vonderheide pierwszy raz.
– Dobrze, że w ogóle zdradzili nam nazwę tej wyspy – dopowiedział na sam koniec.
– Możemy iść wzdłuż plaży, aż w końcu trafimy na miejsce, gdzie znajdziemy ludzi. Jeśli nie masz żadnych pomysłów co do tego, gdzie może przebywać twój ojciec, to w takim miejscu może zacząć pytać, czy nie widzieli kogoś o jego wyglądzie – zaproponował. Chyba, że Loneyethe faktycznie będzie miała jakieś pomysły, wtedy mogą najpierw sprawdzić właśnie to, a później przejść do tego, co zaproponował on sam.
Wiedzieli za to, na jaką wyspę muszą się udać – była to Kirathia ze swoimi świątyniami i także ośrodkami badawczymi – aby odnaleźć osobę, z którą oboje chcą porozmawiać. Zgodnie z tym, co powiedziała wampirzyca, wylądował na plaży. Jej groźby nie zrobiły na nim wrażenia, bo i tak planował to zrobić – ramiona powoli dawały mu o sobie znać, gdy przez całą drogę musiał trzymać je w jednej pozycji; w takiej, żeby siedząca w nich wampirzyca nie musiała jeszcze narzekać, że jest jej niewygodnie. Odstawił ją na pokrytej piaskiem plaży, gdy tylko jego stopy również go dotknęły, a później – jednym, płynnym ruchem łopatek sprawił, że jego skrzydła się schowały. Przełożył też pochwę z mieczem na plecy, aby łatwiej było mu się poruszać. Co teraz? Cóż, musiał poczekać, aż Loneyethe doprowadzi się do porządku; siebie i swoje włosy.
– Nie jestem pewien czy chodzi o świątynię, czy może ośrodek badawczy. Wiem, że twój ojciec ma powiedzieć mi więcej na ten temat – odpowiedział jej. Przyglądał się, jak dziewczyna układa swe włosy. Nie miał zbytnio nic innego do roboty, poza czekaniem i, widocznie, rozmową.
– Z naszej dwójki, to chyba bardziej ty powinnaś znać odpowiedź na to pytanie. Nie jestem znawcą wampirów – odparł. Nie kłamał i nie próbował jej zbyć, rzeczywiście nie posiadał takich informacji, więc nie mógł powiedzieć jej, że na pewno uda jej się wejść do jakiejś świątyni. Może było to od czegoś zależne, a może niekoniecznie i nawet świątynia w ruinie stanowiła ochronę przed wampirami.
– Właściwie… to nie do końca jestem pewien, gdzie możemy znaleźć twojego ojca. Nie spodziewałem się, że będziemy musieli szukać go aż tutaj. Myślałem, że znajdę go w waszej posiadłości i powie mi, gdzie mam iść dalej – przyznał jej się, bo to trochę komplikowało sprawę.
– A wasza służba też nie była zbytnio pomocna w ustaleniu tego, gdzie udał się twój ojciec. Albo rzeczywiście nie powiedział im żadnych szczegółów, albo zdradził im to i powiedział, że mają zachować to w tajemnicy – dodał jeszcze, gdy przypomniał sobie ich krótką wizytę właśnie w miejscu, w którym on spotkał się z panem Vonderheide pierwszy raz.
– Dobrze, że w ogóle zdradzili nam nazwę tej wyspy – dopowiedział na sam koniec.
– Możemy iść wzdłuż plaży, aż w końcu trafimy na miejsce, gdzie znajdziemy ludzi. Jeśli nie masz żadnych pomysłów co do tego, gdzie może przebywać twój ojciec, to w takim miejscu może zacząć pytać, czy nie widzieli kogoś o jego wyglądzie – zaproponował. Chyba, że Loneyethe faktycznie będzie miała jakieś pomysły, wtedy mogą najpierw sprawdzić właśnie to, a później przejść do tego, co zaproponował on sam.
- Loneyethe
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Szlachcic , Wędrowiec
- Kontakt:
Wiatr na plaży pachniał solą i starymi tajemnicami. Loneyethe Vonderheide nie lubiła takich miejsc - zbyt otwartych, zbyt pełnych słońca, zbyt... żywych. Piasek wciskał się między palce butów wampirzycy, a fale raz po raz próbowały dosięgnąć rąbka jej sukni, jakby morze samo chciało się nią pobawić.
- Obrzydliwe miejsce - mruknęła, unosząc wzrok ku horyzontowi. - Idealne dla umarłych, którzy jeszcze nie wiedzą, że powinni być martwi.
Malthael zdawał się niewzruszony jej narzekaniem, więc uznała go za doskonałego słuchacza.
- Gdzieś trzeba zacząć, więc jeśli będziemy szli przed siebie, w końcu na coś wpadniemy… - powiedziała, zmierzając powoli bliżej linii drzew. Loneyethe Vonderheide nie znosiła upokorzeń. A tym właśnie było potencjalne stanie u stóp starożytnej świątyni, niemal szydzącej z jej nieumarłej natury. Nieliczne święte miejsca były dostępne tylko dla bram piekła i nieba oraz dla istot z nich zrodzonych - czyli nie dla heretyków jakimi są wampiry.
- Jego służba nie pozwoli go znaleźć. Nawet mnie. Nie mieszkam już w tym domostwie. A ojciec… nie jest raczej człowiekiem, którego zawsze było łatwo odnaleźć, co już na pewno łatwo zauważyłeś - odparła, podkreślając jadowicie swoją przynależność i jasno oddzielając zdobyty tytuł i majątek od ojca. W końcu była panią własnych włości, a ludzie służący jej ojcu i tak wiele zrobili, skoro postanowili powiedzieć cokolwiek.
Loneyethe zatrzymała się. Coś połyskiwało w piasku, czarne i niemożliwie gładkie. Pochyliła się, odgarniając ziarenka z gracją, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna dama dworu. W jej dłoni spoczęło pióro - długie, krucze, błyszczące.
Zamarła.
Znała ten symbol. Jej ojciec ostrzegał ją przed nim dawno temu, gdy jeszcze była dzieckiem w cieniu jego ogromnego biurka. „Kruki nie służą nikomu za darmo, moja droga. Jeśli cię zawołają - nie idź. Nigdy.” A jednak… w jej wnętrzu odezwało się coś, co było silniejsze niż rozsądek. Przeczucie. Głód. Wiara, że to on zostawił ten znak - że chciał, żeby go znalazła.
- To to – powiedziała w końcu, prostując się. - Pan ojciec... to do niego droga.
Ruszyli więc w głąb wyspy, ścieżką, którą wyznaczały kruki - od pióra począwszy, później na żywych stworzeniach nie skończywszy; najpierw jeden, potem dwa, aż całe stado czarnych cieni prowadziło ich między drzewa. Ich krakanie niosło się echem, co tworzyło iście przerażającą atmosferę.
Świątynię ujrzeli godzinę później. Wyrastała z ziemi jak posępny monument, otoczony posągami ptaków o skrzydłach rozłożonych w geście wiecznej gotowości do lotu. Nad wejściem, wśród run, połyskiwał symbol kruka trzymającego w dziobie pierścień.
- To tu - powiedziała cicho Loneyethe, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta niepewności. Zrobiła krok naprzód, ale wtedy ziemia pod jej stopami zadrżała, a powietrze zgęstniało. Z posągów uniosły się czarne cienie - duchy ptaków, które rozpostarły skrzydła, tworząc barierę z ciemności.
- Nie możesz przekroczyć progu. Nie, gdy masz krew kruków na rękach - z ich gardzieli dobył się głos. Loneyethe cofnęła się o pół kroku, zaskoczona.
- Krew kruków? Ja? - prychnęła z drwiną wampirzyca, choć w środku coś w niej zadrżało. – Cóż, to nowe. Zwykle nie wpuszczają mnie nie przez niepopełnione zbrodnie…
- Twoje imię niesie cień jego imienia - odparł głos. - Vonderheide przelał tu naszą krew. Ty nie możesz wejść.
Zimny dreszcz przebiegł jej po karku. Ojciec... był tu, na tej wyspie. To już nie były tylko przypuszczenia. Świątynia znała jego imię.
- Więc kto może? - warknęła, cofając się o trzy kroki.
- Tylko ten, kto nie jest związany krwią. Ten, kto niesie pustkę.
Loneyethe odwróciła się do Malthaela.
- Czyli ty - powiedziała gorzko. - Pustka w głowie, prawie żadnych wspomnień. Idealny kandydat.
Nie znosiła kruków. Zbyt inteligentne, zbyt czujne, zbyt... podobne do niej. Wiedziały, kiedy milczeć i kiedy krzyczeć. A teraz te przeklęte ptaszyska trzymały w swoich szponach coś, co mogło zmienić wszystko - położenie jej ojca. Na pewno nie był w tej świątyni, ale w niej na pewno znajdą coś, co pomoże im go znaleźć. Przecież nie bez powodu tyle lat się ukrywał… Loneyethe podniosła głowę z dumą arystokratki, której świat mógłby runąć u stóp, a i tak znalazłaby sposób, by wyglądać przy tym dostojnie. W przedsionku świątynnych kolumn wyglądała jak posąg; zimna, doskonała i wiecznie niezadowolona.
- Cudownie - syknęła, przyglądając się bramie, zza której biła poświata niczym ostrzeżenie. - Święta świątynia pierzastych wieszczów, a ja nie mogę nawet zajrzeć przez próg, bo zaraz mnie spalą jak kiepsko napisaną herezję. - W jej oczach błysnął gniew i coś, czego nikt nie miał prawa zobaczyć - strach. Okazując tak jawny cynizm, wampirzyca okazywała nic więcej jak bojaźń, co potrafili dostrzec tylko nieliczni z jej towarzystwa.
Bo jeśli kruki znały jej ojca… to znaczyło, że znały również ją. I może właśnie tego jej ojciec się bał przez tyle lat.
- Idź. - Jej głos zabrzmiał miękko, ale nie znosił sprzeciwu, kiedy odezwała się do upadłego anioła. - Skoro ja nie mogę wejść, to przynajmniej ty zrób coś pożytecznego. Znajdź wskazówki, ślady, cokolwiek, co pomoże mi go odnaleźć.
- Obrzydliwe miejsce - mruknęła, unosząc wzrok ku horyzontowi. - Idealne dla umarłych, którzy jeszcze nie wiedzą, że powinni być martwi.
Malthael zdawał się niewzruszony jej narzekaniem, więc uznała go za doskonałego słuchacza.
- Gdzieś trzeba zacząć, więc jeśli będziemy szli przed siebie, w końcu na coś wpadniemy… - powiedziała, zmierzając powoli bliżej linii drzew. Loneyethe Vonderheide nie znosiła upokorzeń. A tym właśnie było potencjalne stanie u stóp starożytnej świątyni, niemal szydzącej z jej nieumarłej natury. Nieliczne święte miejsca były dostępne tylko dla bram piekła i nieba oraz dla istot z nich zrodzonych - czyli nie dla heretyków jakimi są wampiry.
- Jego służba nie pozwoli go znaleźć. Nawet mnie. Nie mieszkam już w tym domostwie. A ojciec… nie jest raczej człowiekiem, którego zawsze było łatwo odnaleźć, co już na pewno łatwo zauważyłeś - odparła, podkreślając jadowicie swoją przynależność i jasno oddzielając zdobyty tytuł i majątek od ojca. W końcu była panią własnych włości, a ludzie służący jej ojcu i tak wiele zrobili, skoro postanowili powiedzieć cokolwiek.
Loneyethe zatrzymała się. Coś połyskiwało w piasku, czarne i niemożliwie gładkie. Pochyliła się, odgarniając ziarenka z gracją, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna dama dworu. W jej dłoni spoczęło pióro - długie, krucze, błyszczące.
Zamarła.
Znała ten symbol. Jej ojciec ostrzegał ją przed nim dawno temu, gdy jeszcze była dzieckiem w cieniu jego ogromnego biurka. „Kruki nie służą nikomu za darmo, moja droga. Jeśli cię zawołają - nie idź. Nigdy.” A jednak… w jej wnętrzu odezwało się coś, co było silniejsze niż rozsądek. Przeczucie. Głód. Wiara, że to on zostawił ten znak - że chciał, żeby go znalazła.
- To to – powiedziała w końcu, prostując się. - Pan ojciec... to do niego droga.
Ruszyli więc w głąb wyspy, ścieżką, którą wyznaczały kruki - od pióra począwszy, później na żywych stworzeniach nie skończywszy; najpierw jeden, potem dwa, aż całe stado czarnych cieni prowadziło ich między drzewa. Ich krakanie niosło się echem, co tworzyło iście przerażającą atmosferę.
Świątynię ujrzeli godzinę później. Wyrastała z ziemi jak posępny monument, otoczony posągami ptaków o skrzydłach rozłożonych w geście wiecznej gotowości do lotu. Nad wejściem, wśród run, połyskiwał symbol kruka trzymającego w dziobie pierścień.
- To tu - powiedziała cicho Loneyethe, choć w jej głosie pobrzmiewała nuta niepewności. Zrobiła krok naprzód, ale wtedy ziemia pod jej stopami zadrżała, a powietrze zgęstniało. Z posągów uniosły się czarne cienie - duchy ptaków, które rozpostarły skrzydła, tworząc barierę z ciemności.
- Nie możesz przekroczyć progu. Nie, gdy masz krew kruków na rękach - z ich gardzieli dobył się głos. Loneyethe cofnęła się o pół kroku, zaskoczona.
- Krew kruków? Ja? - prychnęła z drwiną wampirzyca, choć w środku coś w niej zadrżało. – Cóż, to nowe. Zwykle nie wpuszczają mnie nie przez niepopełnione zbrodnie…
- Twoje imię niesie cień jego imienia - odparł głos. - Vonderheide przelał tu naszą krew. Ty nie możesz wejść.
Zimny dreszcz przebiegł jej po karku. Ojciec... był tu, na tej wyspie. To już nie były tylko przypuszczenia. Świątynia znała jego imię.
- Więc kto może? - warknęła, cofając się o trzy kroki.
- Tylko ten, kto nie jest związany krwią. Ten, kto niesie pustkę.
Loneyethe odwróciła się do Malthaela.
- Czyli ty - powiedziała gorzko. - Pustka w głowie, prawie żadnych wspomnień. Idealny kandydat.
Nie znosiła kruków. Zbyt inteligentne, zbyt czujne, zbyt... podobne do niej. Wiedziały, kiedy milczeć i kiedy krzyczeć. A teraz te przeklęte ptaszyska trzymały w swoich szponach coś, co mogło zmienić wszystko - położenie jej ojca. Na pewno nie był w tej świątyni, ale w niej na pewno znajdą coś, co pomoże im go znaleźć. Przecież nie bez powodu tyle lat się ukrywał… Loneyethe podniosła głowę z dumą arystokratki, której świat mógłby runąć u stóp, a i tak znalazłaby sposób, by wyglądać przy tym dostojnie. W przedsionku świątynnych kolumn wyglądała jak posąg; zimna, doskonała i wiecznie niezadowolona.
- Cudownie - syknęła, przyglądając się bramie, zza której biła poświata niczym ostrzeżenie. - Święta świątynia pierzastych wieszczów, a ja nie mogę nawet zajrzeć przez próg, bo zaraz mnie spalą jak kiepsko napisaną herezję. - W jej oczach błysnął gniew i coś, czego nikt nie miał prawa zobaczyć - strach. Okazując tak jawny cynizm, wampirzyca okazywała nic więcej jak bojaźń, co potrafili dostrzec tylko nieliczni z jej towarzystwa.
Bo jeśli kruki znały jej ojca… to znaczyło, że znały również ją. I może właśnie tego jej ojciec się bał przez tyle lat.
- Idź. - Jej głos zabrzmiał miękko, ale nie znosił sprzeciwu, kiedy odezwała się do upadłego anioła. - Skoro ja nie mogę wejść, to przynajmniej ty zrób coś pożytecznego. Znajdź wskazówki, ślady, cokolwiek, co pomoże mi go odnaleźć.
- Malthael
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 55
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
- Kontakt:
Ruszył na wampirzycą, właściwie bez słowa. Jemu nie przeszkadzało to, gdzie wylądowali, bardziej nastawiony był na cel ich wizyty w tym miejscu i liczył na to, że faktycznie stanie się coś, co pomoże mu z odzyskaniem pamięci. Na to, że ojciec Loneyethe dotrzyma słowa i pomoże mu z tym przedsięwzięciem - w końcu sam Malthael to zrobił i wyciągnął córkę wampira z miejsca, w którym groziło jej niebezpieczeństwo. Zamyślił się nieco, może dlatego sprawiał wrażenie dobrego słuchaczka, a kobieta zaczęła narzekać z racji tego, że, cóż słuchał.
- Rozumiem, rozumiem - powiedział spokojnie. Wyszedł ze złego założenia, a ona poprawiła go. Cóż, uznał, że skoro mężczyzna ten kazał mu ją odnaleźć i zapewnić bezpieczeństwo, a ona widocznie chciała się z nim zobaczyć, to mieszkają w jednym dworze i tak dalej. Widocznie prawda okazała się inna, a ona sprawiła wrażenie wręcz wrogo nastawionej do hrabiego.
Zatrzymał się w tym samym momencie, co ona i uważnie przyglądał się poczynaniom Loneyethe.
- W takim razie w drogę - odparł po prostu. Nie mieli innego tropu, a nieumarła wydawała mu się być dość pewna tego, że powinni podążać za krukami. Zresztą, on też zaczął nabierać takiej pewności, gdy kruki zaczynały pojawiać się na drzewach i wydawać z siebie dźwięki, im bardziej w głąb wyspa szła ta dwójka.
Zwieńczeniem tej krótkiej wędrówki była świątynia. W oczy od razu rzucało się to, że powstała na cześć czegoś, co prawdopodobnie mogło przybierać postać kruka i, czego symbolem również był ten ptak właśnie. Oczywiście, spodziewał się jakichś problemów - te zawsze się pojawiają - ale chyba nie tego, że wampirzyca w ogóle nie będzie mogła wejść do środka. Z posągów wydobył się tajemniczy głos, który zabronił jej wejścia.
- Nie wiadomo, o jaką pustkę im chodzi... Ale nie mam innego wyboru, więc idę - odpowiedział jej. Nie zamierzał skomentować jej ostatniego polecenia i uwagi odnośnie jego pożyteczności. Nie słuchał jej rozkazów. Nie pracował dla niej.
- Jeżeli coś tam znajdę. Choć, skoro nie pozwalają ci wejść do środka, to może faktycznie coś tam będzie - dodał jeszcze. A później ruszył przed siebie. Szedł pewnym krokiem, jakby nie bał się konsekwencji tego, co może się stać, jeśli okaże się, że "pustka w głowie" nie jest tą, o której mówiły kruki. Wewnątrz siebie czuł narastającą niepewność... jednak ta zniknęła, gdy jego krokom nie towarzyszyło nic, co mogłoby zwiastować to, że miałaby spotkać go jakaś kara.
Dotarł w końcu do kamiennych schodów, którymi wdrapał się wyżej, prosto do wejścia do świątyni. Była to po prostu dziura, w której kiedyś musiały znajdować się drzwi. Spróbował zajrzeć do środka, jednak ciemność blokowała jego wzrok i uniemożliwiała mu zobaczenie, co znajduje się w murach tego budynku. Dlatego wykonał kilka gestów i pstryknął palcami, a przy jego ramieniu pojawiła się świecąca kula ognia wielkości pięści. Jej zadaniem nie było zadawanie obrażeń, a oświetlanie drogi i otoczenia. Nie widział w ciemnościach, więc musiał sobie jakoś radzić.
Od razu wszedł do środka i rozejrzał się po korytarzu. Nie znalazł w nim niczego, nawet na ścianach, więc ruszył dalej. Dopiero tutaj, w miejscu, do którego został doprowadzony, mógł powiedzieć, że „coś” znalazł. Cóż, na pewno to o przelaniu krwi kruków było prawdą. Co prawda, nie były już świeże i zajęły się nimi padlinożercy, ale w tym dużym pomieszczeniu pełno było kruczych szczątków. Część całkowicie zjedzona tak, że pozostały po nich kości, a na części z nich nadal znajdowały się zwisające z nich, wysuszone skrawki skóry i mięsa. I pióra. Pełno czarnych piór, choć dużo z nich było zniszczonych i połamanych. Na środku znajdował się kamienny blok przypominający ołtarz – kamień u podstawy był jaśniejszy niż ten na górze, a swoisty wzór, który tworzyła ta ciemniejsza część podpowiadał upadłemu aniołowi, że była to zaschnięta krew. Miejsce to mogło kiedyś służyć do składania ofiar albo, jeśli ojciec Loneyethe był taką osobą, była to krucza krew, których ciała spoczęły na kamieniu, żeby zadrwić z czczonego tutaj bożka lub, aby go zdenerwować i zmusić do ujawnienia się lub jakiejś ingerencji przez to, że ktoś zabija utożsamiane z nim stworzenia. Malthael przeszedł się po sali. Zobaczył, że na ścianach znajdują się płaskorzeźby, które przedstawiają różne sceny z udziałem wielkiego kruka – na jednej siedział przed grupą oddających mu cześć ludźmi, na innej krążył nad nimi, gdy ci z kimś walczyli, a na kolejnym zjadał ciała pokonanych, gdy jego wyznawcy przynosili mu ich jeszcze więcej. Był aniołem przez długi czas, ale nie przypominał sobie, żeby kiedyś słyszał o takim klucie. Znaczy… może taka wiedza znalazłaby się w lukach w jego pamięci, ale z drugiej strony, jeśli zadziałałoby to podobnie, jak wcześniej, to całkiem możliwe, że te widoki sprawiłyby, że przypomniałby to sobie.
Przy jednej ze ścian natknął się na wyryte w niej półki, na których spoczywały niewielkie urny. Każda z nich zatknięta była nasadką z kruczej głowy. Kilka z nich było rozbitych, a wśród glinianych szczątków naczyń leżał też proch. Odbite w nim były odciski butów, które, gdy nimi podążył, doprowadziły go do niewielkiego – ale też kamiennego – stołu, na którym stały puste urny i leżały różne narzędzia. Tutaj znalazł też notatnik. Przejrzał go szybko i, choć nie był tego do końca pewien, to miał wrażenie, że należał do ojca wampirzycy. Zapisany był ładnym pismem, a jego autor odnosił się do siebie w formie męskiej i opisywał w nim relacje ze swojej wizyty w tym miejscu. Zapiski kończyły się tymi zdaniami: „Zabiłem kruki, ale nic to nie dało. Muszę iść dalej, znaleźć kolejną świątynię.”. Uznał, że to musi być to; że jest to wskazówka, której szukał. I dopiero teraz dostrzegł, że w świątyni jest niepokojąco cicho.
”Idź… Odszukaj go… I… Zabij… Dokonaj zemsty w moim imieniu… A zwrócę ci to, czego pragniesz… To, czego szukasz…„ – głos nagle odezwał się w jego głowie. Brzmiało to, jak szept, który jakoś instynktownie wiedział, że nie jest do końca ludzki. Wiedział, o co może chodzić. Wiedział, że głos kusił go przywróceniem mu pamięci w zamian za, prawdopodobnie, zabicie ojca wampirzycy. Tylko, że głos brzmiał słabo, jakby osoba mówiąca nim nie była w pełni sił. I tutaj rodziło się pytanie, skoro tak brzmiał, to czy będzie miał tyle mocy, żeby dopełnić swej obietnicy? Malthael nie podjął decyzji, nie był pewien, co powinien zrobić, ale wydawało mu się, że jest to coś, co powinien zachować dla siebie i nie mówić o tym wampirzycy.
Z dziennikiem w dłoni, wyszedł ze świątyni. Ponownie pstryknął palcami, żeby odesłać towarzyszącą mu kulę ognia. Ta rozpłynęła się w powietrzu, a upadły anioł podszedł do czekającej na niego towarzyszki.
– W środku cała podłoga zasłana była kruczymi ciałami, ale znalazłem coś, co może należeć do twojego ojca. Może ty dowiesz się z niego jeszcze więcej niż ja. Wiem tyle, że był tu i ruszył dalej, szuka kolejnej świątyni – powiedział do niej i oddał jej dziennik.
- Rozumiem, rozumiem - powiedział spokojnie. Wyszedł ze złego założenia, a ona poprawiła go. Cóż, uznał, że skoro mężczyzna ten kazał mu ją odnaleźć i zapewnić bezpieczeństwo, a ona widocznie chciała się z nim zobaczyć, to mieszkają w jednym dworze i tak dalej. Widocznie prawda okazała się inna, a ona sprawiła wrażenie wręcz wrogo nastawionej do hrabiego.
Zatrzymał się w tym samym momencie, co ona i uważnie przyglądał się poczynaniom Loneyethe.
- W takim razie w drogę - odparł po prostu. Nie mieli innego tropu, a nieumarła wydawała mu się być dość pewna tego, że powinni podążać za krukami. Zresztą, on też zaczął nabierać takiej pewności, gdy kruki zaczynały pojawiać się na drzewach i wydawać z siebie dźwięki, im bardziej w głąb wyspa szła ta dwójka.
Zwieńczeniem tej krótkiej wędrówki była świątynia. W oczy od razu rzucało się to, że powstała na cześć czegoś, co prawdopodobnie mogło przybierać postać kruka i, czego symbolem również był ten ptak właśnie. Oczywiście, spodziewał się jakichś problemów - te zawsze się pojawiają - ale chyba nie tego, że wampirzyca w ogóle nie będzie mogła wejść do środka. Z posągów wydobył się tajemniczy głos, który zabronił jej wejścia.
- Nie wiadomo, o jaką pustkę im chodzi... Ale nie mam innego wyboru, więc idę - odpowiedział jej. Nie zamierzał skomentować jej ostatniego polecenia i uwagi odnośnie jego pożyteczności. Nie słuchał jej rozkazów. Nie pracował dla niej.
- Jeżeli coś tam znajdę. Choć, skoro nie pozwalają ci wejść do środka, to może faktycznie coś tam będzie - dodał jeszcze. A później ruszył przed siebie. Szedł pewnym krokiem, jakby nie bał się konsekwencji tego, co może się stać, jeśli okaże się, że "pustka w głowie" nie jest tą, o której mówiły kruki. Wewnątrz siebie czuł narastającą niepewność... jednak ta zniknęła, gdy jego krokom nie towarzyszyło nic, co mogłoby zwiastować to, że miałaby spotkać go jakaś kara.
Dotarł w końcu do kamiennych schodów, którymi wdrapał się wyżej, prosto do wejścia do świątyni. Była to po prostu dziura, w której kiedyś musiały znajdować się drzwi. Spróbował zajrzeć do środka, jednak ciemność blokowała jego wzrok i uniemożliwiała mu zobaczenie, co znajduje się w murach tego budynku. Dlatego wykonał kilka gestów i pstryknął palcami, a przy jego ramieniu pojawiła się świecąca kula ognia wielkości pięści. Jej zadaniem nie było zadawanie obrażeń, a oświetlanie drogi i otoczenia. Nie widział w ciemnościach, więc musiał sobie jakoś radzić.
Od razu wszedł do środka i rozejrzał się po korytarzu. Nie znalazł w nim niczego, nawet na ścianach, więc ruszył dalej. Dopiero tutaj, w miejscu, do którego został doprowadzony, mógł powiedzieć, że „coś” znalazł. Cóż, na pewno to o przelaniu krwi kruków było prawdą. Co prawda, nie były już świeże i zajęły się nimi padlinożercy, ale w tym dużym pomieszczeniu pełno było kruczych szczątków. Część całkowicie zjedzona tak, że pozostały po nich kości, a na części z nich nadal znajdowały się zwisające z nich, wysuszone skrawki skóry i mięsa. I pióra. Pełno czarnych piór, choć dużo z nich było zniszczonych i połamanych. Na środku znajdował się kamienny blok przypominający ołtarz – kamień u podstawy był jaśniejszy niż ten na górze, a swoisty wzór, który tworzyła ta ciemniejsza część podpowiadał upadłemu aniołowi, że była to zaschnięta krew. Miejsce to mogło kiedyś służyć do składania ofiar albo, jeśli ojciec Loneyethe był taką osobą, była to krucza krew, których ciała spoczęły na kamieniu, żeby zadrwić z czczonego tutaj bożka lub, aby go zdenerwować i zmusić do ujawnienia się lub jakiejś ingerencji przez to, że ktoś zabija utożsamiane z nim stworzenia. Malthael przeszedł się po sali. Zobaczył, że na ścianach znajdują się płaskorzeźby, które przedstawiają różne sceny z udziałem wielkiego kruka – na jednej siedział przed grupą oddających mu cześć ludźmi, na innej krążył nad nimi, gdy ci z kimś walczyli, a na kolejnym zjadał ciała pokonanych, gdy jego wyznawcy przynosili mu ich jeszcze więcej. Był aniołem przez długi czas, ale nie przypominał sobie, żeby kiedyś słyszał o takim klucie. Znaczy… może taka wiedza znalazłaby się w lukach w jego pamięci, ale z drugiej strony, jeśli zadziałałoby to podobnie, jak wcześniej, to całkiem możliwe, że te widoki sprawiłyby, że przypomniałby to sobie.
Przy jednej ze ścian natknął się na wyryte w niej półki, na których spoczywały niewielkie urny. Każda z nich zatknięta była nasadką z kruczej głowy. Kilka z nich było rozbitych, a wśród glinianych szczątków naczyń leżał też proch. Odbite w nim były odciski butów, które, gdy nimi podążył, doprowadziły go do niewielkiego – ale też kamiennego – stołu, na którym stały puste urny i leżały różne narzędzia. Tutaj znalazł też notatnik. Przejrzał go szybko i, choć nie był tego do końca pewien, to miał wrażenie, że należał do ojca wampirzycy. Zapisany był ładnym pismem, a jego autor odnosił się do siebie w formie męskiej i opisywał w nim relacje ze swojej wizyty w tym miejscu. Zapiski kończyły się tymi zdaniami: „Zabiłem kruki, ale nic to nie dało. Muszę iść dalej, znaleźć kolejną świątynię.”. Uznał, że to musi być to; że jest to wskazówka, której szukał. I dopiero teraz dostrzegł, że w świątyni jest niepokojąco cicho.
”Idź… Odszukaj go… I… Zabij… Dokonaj zemsty w moim imieniu… A zwrócę ci to, czego pragniesz… To, czego szukasz…„ – głos nagle odezwał się w jego głowie. Brzmiało to, jak szept, który jakoś instynktownie wiedział, że nie jest do końca ludzki. Wiedział, o co może chodzić. Wiedział, że głos kusił go przywróceniem mu pamięci w zamian za, prawdopodobnie, zabicie ojca wampirzycy. Tylko, że głos brzmiał słabo, jakby osoba mówiąca nim nie była w pełni sił. I tutaj rodziło się pytanie, skoro tak brzmiał, to czy będzie miał tyle mocy, żeby dopełnić swej obietnicy? Malthael nie podjął decyzji, nie był pewien, co powinien zrobić, ale wydawało mu się, że jest to coś, co powinien zachować dla siebie i nie mówić o tym wampirzycy.
Z dziennikiem w dłoni, wyszedł ze świątyni. Ponownie pstryknął palcami, żeby odesłać towarzyszącą mu kulę ognia. Ta rozpłynęła się w powietrzu, a upadły anioł podszedł do czekającej na niego towarzyszki.
– W środku cała podłoga zasłana była kruczymi ciałami, ale znalazłem coś, co może należeć do twojego ojca. Może ty dowiesz się z niego jeszcze więcej niż ja. Wiem tyle, że był tu i ruszył dalej, szuka kolejnej świątyni – powiedział do niej i oddał jej dziennik.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości