Wybuch wulkanu, ogromna presja czasu, następnie uderzenie magii i ciemność. Czas, jaki Dante spędził uwięziony w postaci kamiennej rzeźby, był niczym jeden, długi, sen. Nie żył, ale również nie był martwy. Świadomość czasami próbowała powrócić do uwięzionego przez klątwę ciała. Były to pojedyncze wspomnienia, ulotne chwile, które znikały jeszcze szybciej, nim się pojawiły. Żadnego bólu, emocji, tylko kojąca nicość. Tak było przez około dwa wieki, a jednak upływ czasu nie miał znaczenia. Dziesięciolecia były niczym sekundy.
Dlatego, gdy przypadkowy zwierz o rudym ogonku rozwalił artefakt, wszystko powróciło do piekielnego, jakby wydarzyło się co najwyżej dnia poprzedniego. Przerażenie i strach o najbliższych zmusił go do szybkiej reakcji. Strzepnął z siebie resztki kamiennej skorupy. Dopiero po chwili mógł się porządnie rozejrzeć, jego oczy musiały przywyknąć do jasnego, dziennego światła egzotycznej wyspy.
Piekielny miał jednak wrażenie, że został przeniesiony w jakieś zupełnie inne miejsce. To nie był jego dom, wszystko porastała roślinność, przykrywając zielonym dywanem ruiny dawnych domostw. Jedynie kształt płonącej niegdyś góry był boleśnie znajomy. Dante musiał sprawdzić co z resztą ludzi, przemienił się w swoją prawdziwą postać i nieudolnie próbował wzbić się w powietrze. Jednakże zarówno nogi, jak i skrzydła odmawiały posłuszeństwa po latach nieużywania. Mimo to mężczyzna, walcząc z każdym ruch, niegdyś tak naturalnym, a teraz tak obcym dotarł na rynek, gdzie składano ofiary.
Zastał tam znajome twarze, które wciąż jednak pozostawały skamieniałe, utrwalając przerażone spojrzenia. Niektórych niemal w całości pokrywał już mech, czy tutejsze pnącza.
W jednej chwili piekielny poczuł coś w dłoni, był to artefakt, którego użył, obecnie pęknięty i kompletnie zepsuty. Natomiast gdy tylko podniósł wzrok, wszystkie te rzeźby skrywające w sobie zamrożone przed lady życia wskazywały na niego palcami, jakby obwiniając za całą sytuację. Niema cisza bolała bardziej niż jakikolwiek krzyk.
Na dodatek z każdym mrugnięciem pojawiali się bliżej i bliżej… i bliżej…
Dante obudził się zlany zimnym potem. Jego szybki oddech przykuł uwagę Maury, która nocowała wraz z nim w karczemnym pokoju.
- Znowu koszmary? – jasnowłosa uśmiechnęła się, licząc, że tym razem wyciągnie od mężczyzny coś więcej.
Dante od kilku dobrych miesięcy należał do Paradiso, grupy łowców skarbów. Jednakże pozostawał skryty i zachowywał się momentami dość dziwacznie według pozostałych członków jego grupy. Ewazjusz będący niezwykle uzdolnionym magiem, który mimo swoich umiejętności jedynie język miał cięty, często próbował dokuczać piekielnemu, komentując jego nietypowe odzienie. Niestety łowca dusz w ogóle się tym nie przejmował, nie dając mężczyźnie satysfakcji. Obecnie, jako że do wschodu brakowało kilku godzin, smacznie pochrapywał w drugim pokoju wraz z Juwentynem, który również był czarodziejem, aczkolwiek w głównej mierze dbał o zdrowie całego towarzystwa.
- Wracaj spać Maura. – prychnął Dante na odczepnego.
- Tak, tak, kurs na Wielką Pustynię Słońca. To chyba twoje klimaty hm? Słyszałam, że ludzie też chodzą tam głównie w sukienkach.
- Valde ridiculam – piekielny przewrócił oczami i odwrócił się na drugi bok, kontemplując, dlaczego akurat on musi znosić tę dziewuchę.
Dopiero gdy usłyszał jej spowolniony oddech, miał pewność, że zasnęła. Piekielny zdjął z głowy swój wieniec laurowy i spojrzał na niego z nostalgią. Wciąż nie wiedział, jak wiele lat minęło od katastrofy na Kitnu. Jednakże na każdym kroku miał wrażenie, jakby przeskoczył epokę do przodu. Ludzie byli zupełnie inni, zachowywali się inaczej, ubrania mieli inne, a także mentalność. Czasami piekielny nie wiedział już, czy naprawdę tyle czasu minęło, czy może to Kitnu miało tak inną kulturę od reszty.
Na razie wolał nikomu nie zdradzać swojej przeszłości, najpierw musiał więcej zrozumieć o współczesnym świecie. Przynajmniej udało mu się dołączyć do Paradiso, dzięki czemu miał nadzieję znaleźć artefakt zdolny odwrócić klątwę na wyspie.
Równina Magenar ⇒ W odmętach czasu
- Dante
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 miesiące temu
- Rasa: Łowca Dusz
- Profesje: Strażnik , Zabójca
- Kontakt:
- Onrashee
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 tygodnie temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Szpieg , Łowca
- Kontakt:
Nie było chłodu. Nie było ciepła. To nie było nic nowego, co Onrashee miała zrobić - kolejna misja. Kolejna akcja. Tylko ona mogła wniknąć w szeregi Paradiso, albowiem nikt tam nie widział jej twarzy i nie znał jej jako członka Dominium - jednej z najgorszych organizacji, które mogłyby kiedyś przejąć władzę nad światem.
- Proszę bardzo. Piękna pani szpieg - skomentował Klaus, ujmując twarz swojej podopiecznej i całując ją w czoło jak wzorowy ojciec. Onrashee tak bardzo kochała te czułe gesty; Klaus oraz Dominium to była jej rodzina. Zrobiłaby dla nich wszystko, nawet jeśli miałaby wskoczyć w wulkan na Kitnu.
- Przenikniesz do Paradiso. Poznasz tam paru wzorowych łowców, lecz chciałbym, żebyś skupiła się na drużynie Maury Trevisto i Dantego Vale. To oni stanowią dla nas największe zagrożenie - skomentował wampir, odwracając się plecami do dhampirki i obserwując świat z okna pokoju głównej siedziby Dominium. Nikomu nieznanej, nieodkrytej nigdy budowli w sercu samego Srebrnego Jeziora. - Zdobędziesz ich zaufanie, a kiedy będą już bezbronni… przyprowadzisz ich tutaj. Razem z artefaktami, które pozwolą nam wzrastać w siłę.
- Tak, Klaus - odparła Onrashee, mrużąc oczy. Wiedziała, że to niebezpieczna misja. W końcu jeśli zostanie odkryta, Paradiso łatwo pozbędzie się jednego członka grupy Dominium. Lub, co gorsza, wyrwie z jej umysłu wszystkie kryjówki i sekrety. Dla wampira kobieta była tylko bronią, więc niebezpieczeństwo nie miało tutaj znaczenia.
Wysłałby ją nawet na śmierć, na co ona poszłaby dla niego z ochotą. To wszystko sprawiało, że Onrashee lgnęła do tej toksycznej relacji z coraz większą desperacją.
***
Mgła spowiła starożytne ruiny niczym wilgotny, biały kokon. Onrashee pojawiła się bowiem wśród skamielin przed świtem. Stała spokojnie, obserwując wejście do świątyni. Nie było słychać niczego poza jej własnym oddechem i cichym szelestem wilgotnych liści pod jej stopami.
Przez chwilę wpatrywała się w wejście, analizując każdy kamień, każdą rysę w murze. Jej oczy błyszczały w półmroku - przewidywała, że kilka pułapek wciąż działa. Nie spieszyła się. W jej umyśle każdy ruch miał znaczenie, każda decyzja była częścią większego planu.
Pierwsza przeszkoda była niemal niewidoczna - cienki sznur, który mógł spowodować wybuch pułapki. Onrashee jednym, precyzyjnym ruchem przeskoczyła go. Kroki jej były ciche, niemal bezszelestne. Kobieta zatrzymywała się, wdychała powietrze, słuchała. Kolejna sala - wypełniona starożytnymi kolcami i przesuwanymi kamiennymi blokami. Każdy niewłaściwy krok oznaczałby śmierć. Dhampirka analizowała wzór bloków, ich ciężar i wyważenie, a następnie przeszła przez pokój z elegancją, stawiając stopy tylko tam, gdzie podłoże było bezpieczne.
Głębiej w świątyni znalazła wreszcie ukryty skarbiec. A w nim; artefakt z Kitnu - kryształ pulsujący delikatnym, czerwonym światłem. Stała przed nim przez chwilę, badając. Nie było strażników, nie było magii ochronnej - tylko cisza, tak głęboka, że niemal słyszała własne, niebijące serce. Wyciągnęła kryształ. Każdy ruch był dokładnie wyważony - nawet oddech nie mógł zdradzić jej obecności. Zamknęła oczy i wstrzymała powietrze, obawiając się, że zaraz coś runie na jej głowę i tyle będzie z misji. Kiedy jednak kobieta zrozumiała, że jest już bezpiecznie, odetchnęła z ulgą. Nie mogła wracać. Według jej informacji, tu właśnie drużyna z Paradiso ruszy po ten sam kryształ. Tak więc postanowiła poczekać. Właśnie tutaj ich spotka i właśnie tutaj pozwoli im zapamiętać się właśnie taką - tajemniczą, pełną wdzięku i sprytu nieznajomą, którą tylko zechcą bardziej poznać.
Nie było triumfu.
Nie było radości.
Była tylko cisza i satysfakcja, że wykonała misję perfekcyjnie - sama, bez błędów. I to się liczyło.
Gdy zaś usłyszała zbliżające się kroki, uniosła kamień i przyjrzała się mu nonszalancko, po czym rzuciła w eter do nadchodzących łowców.
- Drużyny z Paradiso mają bardzo dużo czasu, skoro tak się ociągają w misjach - rzekła. - Gdyby nie ja, ten kryształ już wpadłby w łapska Dominium… - Nawet nie mogła się zaśmiać z tego, jak bardzo ironicznie to zabrzmiało. Gra się rozpoczęła, a wszystkie pionki już pojawiały się na planszy.
Czas rozpocząć przedstawienie - test na zaufanie.
- Proszę bardzo. Piękna pani szpieg - skomentował Klaus, ujmując twarz swojej podopiecznej i całując ją w czoło jak wzorowy ojciec. Onrashee tak bardzo kochała te czułe gesty; Klaus oraz Dominium to była jej rodzina. Zrobiłaby dla nich wszystko, nawet jeśli miałaby wskoczyć w wulkan na Kitnu.
- Przenikniesz do Paradiso. Poznasz tam paru wzorowych łowców, lecz chciałbym, żebyś skupiła się na drużynie Maury Trevisto i Dantego Vale. To oni stanowią dla nas największe zagrożenie - skomentował wampir, odwracając się plecami do dhampirki i obserwując świat z okna pokoju głównej siedziby Dominium. Nikomu nieznanej, nieodkrytej nigdy budowli w sercu samego Srebrnego Jeziora. - Zdobędziesz ich zaufanie, a kiedy będą już bezbronni… przyprowadzisz ich tutaj. Razem z artefaktami, które pozwolą nam wzrastać w siłę.
- Tak, Klaus - odparła Onrashee, mrużąc oczy. Wiedziała, że to niebezpieczna misja. W końcu jeśli zostanie odkryta, Paradiso łatwo pozbędzie się jednego członka grupy Dominium. Lub, co gorsza, wyrwie z jej umysłu wszystkie kryjówki i sekrety. Dla wampira kobieta była tylko bronią, więc niebezpieczeństwo nie miało tutaj znaczenia.
Wysłałby ją nawet na śmierć, na co ona poszłaby dla niego z ochotą. To wszystko sprawiało, że Onrashee lgnęła do tej toksycznej relacji z coraz większą desperacją.
***
Mgła spowiła starożytne ruiny niczym wilgotny, biały kokon. Onrashee pojawiła się bowiem wśród skamielin przed świtem. Stała spokojnie, obserwując wejście do świątyni. Nie było słychać niczego poza jej własnym oddechem i cichym szelestem wilgotnych liści pod jej stopami.
Przez chwilę wpatrywała się w wejście, analizując każdy kamień, każdą rysę w murze. Jej oczy błyszczały w półmroku - przewidywała, że kilka pułapek wciąż działa. Nie spieszyła się. W jej umyśle każdy ruch miał znaczenie, każda decyzja była częścią większego planu.
Pierwsza przeszkoda była niemal niewidoczna - cienki sznur, który mógł spowodować wybuch pułapki. Onrashee jednym, precyzyjnym ruchem przeskoczyła go. Kroki jej były ciche, niemal bezszelestne. Kobieta zatrzymywała się, wdychała powietrze, słuchała. Kolejna sala - wypełniona starożytnymi kolcami i przesuwanymi kamiennymi blokami. Każdy niewłaściwy krok oznaczałby śmierć. Dhampirka analizowała wzór bloków, ich ciężar i wyważenie, a następnie przeszła przez pokój z elegancją, stawiając stopy tylko tam, gdzie podłoże było bezpieczne.
Głębiej w świątyni znalazła wreszcie ukryty skarbiec. A w nim; artefakt z Kitnu - kryształ pulsujący delikatnym, czerwonym światłem. Stała przed nim przez chwilę, badając. Nie było strażników, nie było magii ochronnej - tylko cisza, tak głęboka, że niemal słyszała własne, niebijące serce. Wyciągnęła kryształ. Każdy ruch był dokładnie wyważony - nawet oddech nie mógł zdradzić jej obecności. Zamknęła oczy i wstrzymała powietrze, obawiając się, że zaraz coś runie na jej głowę i tyle będzie z misji. Kiedy jednak kobieta zrozumiała, że jest już bezpiecznie, odetchnęła z ulgą. Nie mogła wracać. Według jej informacji, tu właśnie drużyna z Paradiso ruszy po ten sam kryształ. Tak więc postanowiła poczekać. Właśnie tutaj ich spotka i właśnie tutaj pozwoli im zapamiętać się właśnie taką - tajemniczą, pełną wdzięku i sprytu nieznajomą, którą tylko zechcą bardziej poznać.
Nie było triumfu.
Nie było radości.
Była tylko cisza i satysfakcja, że wykonała misję perfekcyjnie - sama, bez błędów. I to się liczyło.
Gdy zaś usłyszała zbliżające się kroki, uniosła kamień i przyjrzała się mu nonszalancko, po czym rzuciła w eter do nadchodzących łowców.
- Drużyny z Paradiso mają bardzo dużo czasu, skoro tak się ociągają w misjach - rzekła. - Gdyby nie ja, ten kryształ już wpadłby w łapska Dominium… - Nawet nie mogła się zaśmiać z tego, jak bardzo ironicznie to zabrzmiało. Gra się rozpoczęła, a wszystkie pionki już pojawiały się na planszy.
Czas rozpocząć przedstawienie - test na zaufanie.
- Dante
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 miesiące temu
- Rasa: Łowca Dusz
- Profesje: Strażnik , Zabójca
- Kontakt:
Dante wstał pierwszy i nakazał dhampirzycy obudzić uzdolnionych magicznie śpiochów. Za każdym razem nie potrafili zbudzić się na czas, a z pewnością znali na to jakieś zaklęcie. Piekielny nie miał już jednak siły po raz kolejnych ich upominać. Spakował swoje rzeczy, po czym poszedł przygotowywać konie, pozostawione poprzedniego wieczoru w stajni. Dziewczyna dołączyła do niego pierwsza.
- To… Pokażesz mi swój złoty wieniec? – próbowała jakkolwiek rozpocząć rozmowę.
- No – mruknął piekielny w swoim dialekcie, czym zdezorientował nieumarłą.
- To tak, czy nie?
- Zgadnij – odburknął, wskakując na wierzchowca.
Następnie przyszła para spóźnialskich i wszyscy wyruszyli na południe. Łowca dusz przewodził grupie, nadając tempa i trzymając obrany kierunek. Pamiętał, iż po drodze mieli sprawdzić jeszcze jedną zapomnianą świątynie. Co jakiś czas robili krótkie przerwy, aby sprawdzić na mapie otrzymanej od szefa czy przypadkiem nie zbłądzili. Jednakże jak dotąd wszystko szło zgodnie z planem.
Po dłuższym czasie wjechali w gęstą, przenikającą mgłę. Konie zaczęły się buntować i odmawiały dalszej drogi. Ewazjusz, jako ten pozbawiony cnoty odwagi zaproponował, iż ich popilnuje, podczas gdy reszta może iść dalej. Normalnie Dante by się na to nie zgodził, tym razem jednak w okolicy brakowało nawet pojedynczego drzewa, do którego mogliby je przywiązać, więc przystał na propozycje czarodzieja.
Następnie, już na piechotę i częściowo na oślep przebijał się przez gęstą, jak mleko mgłę wraz z Juwentynem i Maurą. Dopiero po dłuższej chwili osłabła ukazując gmach starożytnej świątyni. Coś jednak było nie tak, wyczuwał to jakby ślad cudzej aury, zdecydowanie zbyt wyraźny. Piekielny zrozumiał, że nie są tu samie, jednakże nic nie powiedział swoim towarzyszom. Ich zadaniem było skupić się na rozpracowaniu pułapek.
Szczęśliwie wszystkim udało się ominąć tę pierwszą, przy drugiej natomiast Maura źle postawiła krok, przez co jeden z kolców niemalże przebił ją na wylot. Dobrze, że dziewczyna była świetna w unikach.
- Maura – upomniał ją Dante, aby bardziej uważała.
Była najmłodsza z całej grupy, więc piekielny mimowolnie widział w niej bardziej dziecko, nastolatkę ledwo niż dorosłą kobietę i wszelkie potknięcia dziewczyny zrzucał na brak większego doświadczenia.
Na szczęście tym razem ruiny nie były aż tak skomplikowane i już chwilę później cała grupa dotarła do skarbca. Łowca dusz wyczuwał zarówno artefakt w pobliżu, jak i obcą aurę. Jego podejrzenia potwierdził kobiecy głos. Natychmiast przyśpieszył kroku, aby sprawdzić, kto zdołał ich ubiec.
Stała tam kobieta, dhampirzyca z artefaktem, który mieli znaleźć. Piekielny rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, nie pozwalając, aby uroda nieznajomej wpłynęła na jasność jego umysłu. Przez chwilę spoglądał w krwistoczerwone oczy nieumarłej, jakby chciał wyczytać z nich odpowiedzi, których potrzebował.
- Kim jesteś i skąd wiedziałaś, że tu zmierzamy? – spytał, obserwując trzymany przez nią artefakt. Jego smutne oczy nie zdradzały zbyt wiele emocji, a jeśli już to na pewno nie te pozytywne.
Po chwili dołączył do niego Juwentyn i Maura. Dziewczyna w pierwszej chwili uśmiechnęła się, wyczuwając kolejnego mieszańca, jednakże po chwili spoważniała, widząc, iż zdobyła ona skarb przed nimi.
- Zamierzasz go nam oddać po dobroci, czy… - zaczął, kładąc dłoń na rękojeści miecz, który nosił przy pasie.
Ich rozmowę jednak przerwały nagłe wstrząsy. Wyglądało na to, iż świątynia odnotowała kradzież artefaktu z opóźnieniem. Wyglądało na to, że wszystko zaraz się zawali.
- To… Pokażesz mi swój złoty wieniec? – próbowała jakkolwiek rozpocząć rozmowę.
- No – mruknął piekielny w swoim dialekcie, czym zdezorientował nieumarłą.
- To tak, czy nie?
- Zgadnij – odburknął, wskakując na wierzchowca.
Następnie przyszła para spóźnialskich i wszyscy wyruszyli na południe. Łowca dusz przewodził grupie, nadając tempa i trzymając obrany kierunek. Pamiętał, iż po drodze mieli sprawdzić jeszcze jedną zapomnianą świątynie. Co jakiś czas robili krótkie przerwy, aby sprawdzić na mapie otrzymanej od szefa czy przypadkiem nie zbłądzili. Jednakże jak dotąd wszystko szło zgodnie z planem.
Po dłuższym czasie wjechali w gęstą, przenikającą mgłę. Konie zaczęły się buntować i odmawiały dalszej drogi. Ewazjusz, jako ten pozbawiony cnoty odwagi zaproponował, iż ich popilnuje, podczas gdy reszta może iść dalej. Normalnie Dante by się na to nie zgodził, tym razem jednak w okolicy brakowało nawet pojedynczego drzewa, do którego mogliby je przywiązać, więc przystał na propozycje czarodzieja.
Następnie, już na piechotę i częściowo na oślep przebijał się przez gęstą, jak mleko mgłę wraz z Juwentynem i Maurą. Dopiero po dłuższej chwili osłabła ukazując gmach starożytnej świątyni. Coś jednak było nie tak, wyczuwał to jakby ślad cudzej aury, zdecydowanie zbyt wyraźny. Piekielny zrozumiał, że nie są tu samie, jednakże nic nie powiedział swoim towarzyszom. Ich zadaniem było skupić się na rozpracowaniu pułapek.
Szczęśliwie wszystkim udało się ominąć tę pierwszą, przy drugiej natomiast Maura źle postawiła krok, przez co jeden z kolców niemalże przebił ją na wylot. Dobrze, że dziewczyna była świetna w unikach.
- Maura – upomniał ją Dante, aby bardziej uważała.
Była najmłodsza z całej grupy, więc piekielny mimowolnie widział w niej bardziej dziecko, nastolatkę ledwo niż dorosłą kobietę i wszelkie potknięcia dziewczyny zrzucał na brak większego doświadczenia.
Na szczęście tym razem ruiny nie były aż tak skomplikowane i już chwilę później cała grupa dotarła do skarbca. Łowca dusz wyczuwał zarówno artefakt w pobliżu, jak i obcą aurę. Jego podejrzenia potwierdził kobiecy głos. Natychmiast przyśpieszył kroku, aby sprawdzić, kto zdołał ich ubiec.
Stała tam kobieta, dhampirzyca z artefaktem, który mieli znaleźć. Piekielny rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, nie pozwalając, aby uroda nieznajomej wpłynęła na jasność jego umysłu. Przez chwilę spoglądał w krwistoczerwone oczy nieumarłej, jakby chciał wyczytać z nich odpowiedzi, których potrzebował.
- Kim jesteś i skąd wiedziałaś, że tu zmierzamy? – spytał, obserwując trzymany przez nią artefakt. Jego smutne oczy nie zdradzały zbyt wiele emocji, a jeśli już to na pewno nie te pozytywne.
Po chwili dołączył do niego Juwentyn i Maura. Dziewczyna w pierwszej chwili uśmiechnęła się, wyczuwając kolejnego mieszańca, jednakże po chwili spoważniała, widząc, iż zdobyła ona skarb przed nimi.
- Zamierzasz go nam oddać po dobroci, czy… - zaczął, kładąc dłoń na rękojeści miecz, który nosił przy pasie.
Ich rozmowę jednak przerwały nagłe wstrząsy. Wyglądało na to, iż świątynia odnotowała kradzież artefaktu z opóźnieniem. Wyglądało na to, że wszystko zaraz się zawali.
- Onrashee
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 tygodnie temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Szpieg , Łowca
- Kontakt:
Powietrze w świątyni było ciężkie od kurzu i zapachu kamienia, który przez wieki nie widział światła. Onrashee siedziała na jednym z rozbitych filarów, kryształ z Kitnu trzymała między palcami. Jego czerwony blask odbijał się w jej oczach - chłodnych, skoncentrowanych, bez emocji.
Czekała. Wiedziała, że drużyna z Paradiso przybędzie lada moment. Informatorzy Dominium przekazali, że to oni mają przejąć artefakt. Chwilę później ciszę przerwał stuk ciężkich butów. Najpierw usłyszała szepty, potem odgłos pełnej rozmowy.
Z mroku wyłoniły się sylwetki - trójka osób, w tym jedna, która na chwilę zadziwiła wzrok kobiety. Ta kobieta to musiała być Maura Trevisto - dhampirka, o której opowiadał jej Klaus. Mimo młodego wieku już należała do jednej z czołowych drużyn Paradiso, więc nie można było jej lekceważyć. Natomiast mężczyzna, z którego białowłosa nie mogła przez moment spuścić wzroku, wyglądał, jakby zerwał się z kitnowskiej choinki. Idealny wprost przykład tamtejszej mody. Po krótkim zamyśleniu kobieta ponownie przyjęła maskę obojętności, analizując dokładnie potencjalne zagrożenie.
Ostatni z nich nie wyglądał jak najemnik. Raczej jak ktoś, kto potrafi przeżyć wszystko.
- Nieźle. Ktoś już nas uprzedził - rzucił, rozglądając się po sali. Jego ton był zbyt spokojny jak na kogoś, kto właśnie wszedł do świątyni pełnej pułapek; więc Onrashee od razu przypisała go do kategorii tych szczęściarzy, którym po prostu się pofarciło w życiu. Dhampirka nie odpowiedziała od razu. Zsunęła się z filaru z gracją drapieżnika i powoli schowała artefakt do torby.
- To należało do was? - spytała sucho.
- Zależy, kim jesteś. Jeśli złodziejką, to tak. Jeśli przyjaciółką, to może pogadamy - odparł czarodziej. Pozostali członkowie drużyny rozejrzeli się niespokojnie, ale kitnowski nieznajomy pozostał bardziej ostrożny, jakby próbował odczytać zamiary Onrashee.
“To musi być Dante Vale”, pomyślała.
- Nazwijmy to testem - odpowiedziała spokojnie, widząc dłoń nieznajomego na rękojeści miecza. - Jeszcze nie zginęliście. To daje wam duży plus. Nazywam się Sheorane i jestem... - Zanim Onrashee zdążyła odpowiedzieć, ziemia zadrżała. Kryształ w jej torbie zapulsował mocniej, jakby coś go obudziło.
- Coś się dzieje? - powiedziała cicho, zerkając w stronę run, które rozbłysły na ścianach świątyni. Ziemia zatrzęsła się po raz drugi, tym razem mocniej. Z sufitu zaczęły spadać odłamki kamienia. Gdyby krew w ciele nieumarłej krążyła w normalnym rytmie, ta zapewne by zbladła. Nie mieli czasu na sprzeczki.
- Tędy! - krzyknęła, przebiegając za kamienną ścianę. Dokładnie tę, która znajdowała się wcześniej za artefaktem. - Chodźcie za mną, to przeżyjecie.
Onrashee już wcześniej zrozumiała, że nie będa mogli wrócić tą samą drogą. Może i pułapki mogłyby utrudnić im drogę powrotną, jednakże ostatnia na pewno nie zadziałałaby w tę stronę; ktoś, kto zbudował tę świątynię, musiał stworzyć również dalszą drogę. A biorąc pod uwagę długość całej budowli, artefakt musiał znajdować się gdzieś idealnie po środku. Zatem jeśli ta droga jest bez pułapek, będą w stanie wydostać się na zewnątrz znacznie szybciej.
Wbiegli w labirynt korytarzy, między zapadającymi się stropami i wirującym kurzem. Onrashee biegła pierwsza, licząc w myślach każdy zakręt.
- Nie zatrzymuj się! — zawołała Onrashee, przeskakując nad szczeliną, po dostrzeżeniu, jak Maura ma problem z nadążeniem za nimi wszystkimi. Kobieta prychnęła niezadowolona, po czym chwyciła dziewczynę za ramię i pomogła jej złapać równowagę, żeby móc biec dalej prosto. Maura i ten drugi mężczyzna znaleźli się na przodzie, a nieopodal już widoczne było wyjście - słup białego światła, wskazujący dzień. Wskazujący koniec ich ucieczki.
Jeden z filarów runął tuż przed Onrashee i Dantem, odcinając im drogę powrotną. Kobieta bez namysłu wspięła się po bocznej kolumnie, po czym podała dłoń mężczyźnie. To był moment, który można by rzec, zaplanowała sobie od początku. Choć nie przewidziała, że świątynia się zawali, jej doskonała gra aktorska w tej chwili miała szansę zabłysnąć. W ciasnym korytarzu było coraz więcej spadających skał, a gdyby mężczyzna powtórzył manewr Onrashee na kolumnie, oboje by spadli. Póki ona się jej trzymała i mogła pomóc mu przeskoczyć, ciemnowłosy nie miał innego wyjścia niż tylko podać jej rękę.
- Zaufaj mi! - krzyknęła dhampirka z desperacją w pełni wymalowaną na twarzy. To był kluczowy moment. Podając jej dłoń, poda nieumarłej na tacy swoje zaufanie. A tego właśnie oczekiwała Onrashee. Nie mogło ułożyć się lepiej. Wiedziała, że to dopiero początek - choć jeszcze nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo ten mężczyzna roztrzaska jej precyzyjnie zbudowany spokój.
Czekała. Wiedziała, że drużyna z Paradiso przybędzie lada moment. Informatorzy Dominium przekazali, że to oni mają przejąć artefakt. Chwilę później ciszę przerwał stuk ciężkich butów. Najpierw usłyszała szepty, potem odgłos pełnej rozmowy.
Z mroku wyłoniły się sylwetki - trójka osób, w tym jedna, która na chwilę zadziwiła wzrok kobiety. Ta kobieta to musiała być Maura Trevisto - dhampirka, o której opowiadał jej Klaus. Mimo młodego wieku już należała do jednej z czołowych drużyn Paradiso, więc nie można było jej lekceważyć. Natomiast mężczyzna, z którego białowłosa nie mogła przez moment spuścić wzroku, wyglądał, jakby zerwał się z kitnowskiej choinki. Idealny wprost przykład tamtejszej mody. Po krótkim zamyśleniu kobieta ponownie przyjęła maskę obojętności, analizując dokładnie potencjalne zagrożenie.
Ostatni z nich nie wyglądał jak najemnik. Raczej jak ktoś, kto potrafi przeżyć wszystko.
- Nieźle. Ktoś już nas uprzedził - rzucił, rozglądając się po sali. Jego ton był zbyt spokojny jak na kogoś, kto właśnie wszedł do świątyni pełnej pułapek; więc Onrashee od razu przypisała go do kategorii tych szczęściarzy, którym po prostu się pofarciło w życiu. Dhampirka nie odpowiedziała od razu. Zsunęła się z filaru z gracją drapieżnika i powoli schowała artefakt do torby.
- To należało do was? - spytała sucho.
- Zależy, kim jesteś. Jeśli złodziejką, to tak. Jeśli przyjaciółką, to może pogadamy - odparł czarodziej. Pozostali członkowie drużyny rozejrzeli się niespokojnie, ale kitnowski nieznajomy pozostał bardziej ostrożny, jakby próbował odczytać zamiary Onrashee.
“To musi być Dante Vale”, pomyślała.
- Nazwijmy to testem - odpowiedziała spokojnie, widząc dłoń nieznajomego na rękojeści miecza. - Jeszcze nie zginęliście. To daje wam duży plus. Nazywam się Sheorane i jestem... - Zanim Onrashee zdążyła odpowiedzieć, ziemia zadrżała. Kryształ w jej torbie zapulsował mocniej, jakby coś go obudziło.
- Coś się dzieje? - powiedziała cicho, zerkając w stronę run, które rozbłysły na ścianach świątyni. Ziemia zatrzęsła się po raz drugi, tym razem mocniej. Z sufitu zaczęły spadać odłamki kamienia. Gdyby krew w ciele nieumarłej krążyła w normalnym rytmie, ta zapewne by zbladła. Nie mieli czasu na sprzeczki.
- Tędy! - krzyknęła, przebiegając za kamienną ścianę. Dokładnie tę, która znajdowała się wcześniej za artefaktem. - Chodźcie za mną, to przeżyjecie.
Onrashee już wcześniej zrozumiała, że nie będa mogli wrócić tą samą drogą. Może i pułapki mogłyby utrudnić im drogę powrotną, jednakże ostatnia na pewno nie zadziałałaby w tę stronę; ktoś, kto zbudował tę świątynię, musiał stworzyć również dalszą drogę. A biorąc pod uwagę długość całej budowli, artefakt musiał znajdować się gdzieś idealnie po środku. Zatem jeśli ta droga jest bez pułapek, będą w stanie wydostać się na zewnątrz znacznie szybciej.
Wbiegli w labirynt korytarzy, między zapadającymi się stropami i wirującym kurzem. Onrashee biegła pierwsza, licząc w myślach każdy zakręt.
- Nie zatrzymuj się! — zawołała Onrashee, przeskakując nad szczeliną, po dostrzeżeniu, jak Maura ma problem z nadążeniem za nimi wszystkimi. Kobieta prychnęła niezadowolona, po czym chwyciła dziewczynę za ramię i pomogła jej złapać równowagę, żeby móc biec dalej prosto. Maura i ten drugi mężczyzna znaleźli się na przodzie, a nieopodal już widoczne było wyjście - słup białego światła, wskazujący dzień. Wskazujący koniec ich ucieczki.
Jeden z filarów runął tuż przed Onrashee i Dantem, odcinając im drogę powrotną. Kobieta bez namysłu wspięła się po bocznej kolumnie, po czym podała dłoń mężczyźnie. To był moment, który można by rzec, zaplanowała sobie od początku. Choć nie przewidziała, że świątynia się zawali, jej doskonała gra aktorska w tej chwili miała szansę zabłysnąć. W ciasnym korytarzu było coraz więcej spadających skał, a gdyby mężczyzna powtórzył manewr Onrashee na kolumnie, oboje by spadli. Póki ona się jej trzymała i mogła pomóc mu przeskoczyć, ciemnowłosy nie miał innego wyjścia niż tylko podać jej rękę.
- Zaufaj mi! - krzyknęła dhampirka z desperacją w pełni wymalowaną na twarzy. To był kluczowy moment. Podając jej dłoń, poda nieumarłej na tacy swoje zaufanie. A tego właśnie oczekiwała Onrashee. Nie mogło ułożyć się lepiej. Wiedziała, że to dopiero początek - choć jeszcze nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo ten mężczyzna roztrzaska jej precyzyjnie zbudowany spokój.
- Dante
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 miesiące temu
- Rasa: Łowca Dusz
- Profesje: Strażnik , Zabójca
- Kontakt:
Dante obserwował wymianę zdań między nieznajomą a członkami swojej grupy w ciszy. Mierzył ją wzrokiem i rozważał wszelkie opcje. Był gotowy do walki, jednakże kobieta najwyraźniej chciała rozwiązać sprawę pokojowo. Uniósł brew na wieść o teście. Nie lubił takiego tańczenia wokół tematu, chciał odzyskać artefakt i mieć święty spokój.
Jednakże przerwało im nagłe trzęsienie ziemi.
- Jakbyś nie wiedziała, nie można tak po prostu zabierać artefaktów ze świątyń, nie licząc się z konsekwencjami – prychnął łowca dusz bardziej zirytowany niż wystraszony.
Jego towarzysze jednak nie tracili czasu na docinki i od razu pobiegli za dhampirzycą, piekielny pozostał na końcu. Zawsze upewniał się, że jego podwładni są bezpieczni w pierwszej kolejności. Często przez to ryzykował, ale jako istota z Piekła, wiedział, iż ma większe szanse na przetrwanie. W ostateczności zawsze mógł użyć skrzydeł i odlecieć albo przenieść się tam na dół. Nawet jeśli wolałby sobie tego oszczędzić.
Gdy Maurze zaczynał brakować sił, piekielny chwycił ją za rękę i pomógł nadać tempo zmachanej dziewczynie. Uratowało ją to przed zmiażdżeniem kawałkiem rozpadającego się stropu.
- Ja... – dziewczyna poczuła się głupio, najpierw Sheorane musiała jej pomóc, a teraz jeszcze Dante.
- Podziękujesz później, fuge! – nakazał jej uciekać w swoim języku, dhampirka wprawdzie nie rozumiała tego dialektu, ale ton głosu był jednoznaczny. Zebrała w sobie ostatnie siły i ruszyła niemalże na prowadzenie.
Na szczęście wyjście było już blisko, czarodzieje wraz z nieumarłą właśnie je przekraczali. Jednakże piekielny wraz z nową znajomą zostali odcięci.
- Mirabilis! – krzyknął Dante z sarkazmem. Obawiał się, że będzie musiał zdradzić swoją prawdziwą formę tylko po to, aby uciec.
Jednakże z pomocą przyszła mu ta nowo poznana dhampirzyca. Piekielny spojrzał na jej dłoń, po czym prosto w czerwone oczy kobiety. Trwało to zaledwie ułamek chwili, ale zdawało się niczym wieczność, jakby zobaczyli w sobie coś więcej, choć nie wiedzieli, czym dokładnie jest to coś. Dante bez słowa podał jej dłoń, chłód skóry nieumarłej kontrastował z ciepłem piekielnej istoty.
Ten dziwny moment, niemalże intymny w swojej tajemniczości zdawał się zniknąć tak szybko, jak się pojawił. Łowca dusz i Sheorane wybiegli ze świątyni, z której wyleciały kłęby kurzu. Wszyscy byli bezpieczni.
- Gratias ago – mruknął Dante jakby niechętnie. Podziękowanie oznaczał przyznanie się, iż potrzebował pomocy. Na dodatek od nieznajomej.
- Nikt cię nie rozumie, jak tak gadasz – upomniał go Juwentyn.
- Idź po Ewazjusza, niech przyprowadzi konie – rozkazał Dante, ignorując słowa pradawnego.
W rzeczywistości jednak ukuło go to wewnętrznie. Tyle czasu spędził, ucząc się nowego języka na wyspie tylko po to, by usłyszeć coś takiego. Najbardziej naturalna była dla niego czarna mowa, jednakże to właśnie dialekt z Kitnu uważał za swój ojczysty język.
- Ja również dziękuje za pomoc – stwierdziła Maura, uśmiechając się do Sheorane, po czym lekko niepewna zerknęła na Dante – bo to grazias ato, to dziękuję, tak?
Piekielny potwierdził skinieniem, jednocześnie skrzywił się nieco, słysząc niepoprawną wymowę. Nie chcąc dłużej nad tym rozmyślać, spojrzał na nową dhampirzycę.
- Pomogłaś nam, ale nadal nie znamy twoich zamiarów – stwierdził pełen powagi – Czego właściwie oczekujesz? – spytał nieco podejrzliwie.
W tym momencie para pradawnych wraz z wierzchowcami właśnie powróciła. Ewazjusz, który wcześniej nie miał okazji poznać białowłosej, zaniemówił na jej widok, po czym podszedł do niej z flirciarskim uśmiechem.
- A cóż taka piękność robi w taki niesprzyjającym otoczeniu? – zapytał, poprawiając włosy. Bał się większości rzeczy, ale nie rozmów z kobietami, a szkoda. Bo to akurat oszczędziłoby reszcie przymusu oglądania tej żałosnej próby końskich zalotów.
Jednakże przerwało im nagłe trzęsienie ziemi.
- Jakbyś nie wiedziała, nie można tak po prostu zabierać artefaktów ze świątyń, nie licząc się z konsekwencjami – prychnął łowca dusz bardziej zirytowany niż wystraszony.
Jego towarzysze jednak nie tracili czasu na docinki i od razu pobiegli za dhampirzycą, piekielny pozostał na końcu. Zawsze upewniał się, że jego podwładni są bezpieczni w pierwszej kolejności. Często przez to ryzykował, ale jako istota z Piekła, wiedział, iż ma większe szanse na przetrwanie. W ostateczności zawsze mógł użyć skrzydeł i odlecieć albo przenieść się tam na dół. Nawet jeśli wolałby sobie tego oszczędzić.
Gdy Maurze zaczynał brakować sił, piekielny chwycił ją za rękę i pomógł nadać tempo zmachanej dziewczynie. Uratowało ją to przed zmiażdżeniem kawałkiem rozpadającego się stropu.
- Ja... – dziewczyna poczuła się głupio, najpierw Sheorane musiała jej pomóc, a teraz jeszcze Dante.
- Podziękujesz później, fuge! – nakazał jej uciekać w swoim języku, dhampirka wprawdzie nie rozumiała tego dialektu, ale ton głosu był jednoznaczny. Zebrała w sobie ostatnie siły i ruszyła niemalże na prowadzenie.
Na szczęście wyjście było już blisko, czarodzieje wraz z nieumarłą właśnie je przekraczali. Jednakże piekielny wraz z nową znajomą zostali odcięci.
- Mirabilis! – krzyknął Dante z sarkazmem. Obawiał się, że będzie musiał zdradzić swoją prawdziwą formę tylko po to, aby uciec.
Jednakże z pomocą przyszła mu ta nowo poznana dhampirzyca. Piekielny spojrzał na jej dłoń, po czym prosto w czerwone oczy kobiety. Trwało to zaledwie ułamek chwili, ale zdawało się niczym wieczność, jakby zobaczyli w sobie coś więcej, choć nie wiedzieli, czym dokładnie jest to coś. Dante bez słowa podał jej dłoń, chłód skóry nieumarłej kontrastował z ciepłem piekielnej istoty.
Ten dziwny moment, niemalże intymny w swojej tajemniczości zdawał się zniknąć tak szybko, jak się pojawił. Łowca dusz i Sheorane wybiegli ze świątyni, z której wyleciały kłęby kurzu. Wszyscy byli bezpieczni.
- Gratias ago – mruknął Dante jakby niechętnie. Podziękowanie oznaczał przyznanie się, iż potrzebował pomocy. Na dodatek od nieznajomej.
- Nikt cię nie rozumie, jak tak gadasz – upomniał go Juwentyn.
- Idź po Ewazjusza, niech przyprowadzi konie – rozkazał Dante, ignorując słowa pradawnego.
W rzeczywistości jednak ukuło go to wewnętrznie. Tyle czasu spędził, ucząc się nowego języka na wyspie tylko po to, by usłyszeć coś takiego. Najbardziej naturalna była dla niego czarna mowa, jednakże to właśnie dialekt z Kitnu uważał za swój ojczysty język.
- Ja również dziękuje za pomoc – stwierdziła Maura, uśmiechając się do Sheorane, po czym lekko niepewna zerknęła na Dante – bo to grazias ato, to dziękuję, tak?
Piekielny potwierdził skinieniem, jednocześnie skrzywił się nieco, słysząc niepoprawną wymowę. Nie chcąc dłużej nad tym rozmyślać, spojrzał na nową dhampirzycę.
- Pomogłaś nam, ale nadal nie znamy twoich zamiarów – stwierdził pełen powagi – Czego właściwie oczekujesz? – spytał nieco podejrzliwie.
W tym momencie para pradawnych wraz z wierzchowcami właśnie powróciła. Ewazjusz, który wcześniej nie miał okazji poznać białowłosej, zaniemówił na jej widok, po czym podszedł do niej z flirciarskim uśmiechem.
- A cóż taka piękność robi w taki niesprzyjającym otoczeniu? – zapytał, poprawiając włosy. Bał się większości rzeczy, ale nie rozmów z kobietami, a szkoda. Bo to akurat oszczędziłoby reszcie przymusu oglądania tej żałosnej próby końskich zalotów.
- Onrashee
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 tygodnie temu
- Rasa: Dhampir
- Profesje: Szpieg , Łowca
- Kontakt:
Kobieta zmrużyła oczy i zadarła nosek w akcie cichego niezadowolenia na trafną przestrogę mężczyzny. To, że świątynia zaczęła się walić z opóźnieniem, nie zostało przewidziane przez żadne z nich - któż wie, może to nieszczęsny los czy traf pozwolił Onrashee poczekać na kolejnych złodziei kryształu, żeby móc pogrzebać pod gruzami więcej nieszczęśników.
Pierwszy krok, który zrobiła ku zdobyciu ich zaufania, to wydostanie się z tej świątyni. Pierwsze uderzenie serca, które miała później roztrzaskać na miliony małych kawałeczków, właśnie zasygnalizowało dhampirce początek jej planu. Kobieta robiła co mogła - pomogła kolejnej nieumarłej w ucieczce, a chwila w której podała Dantemu dłoń, była decydująca.
Gdyby nie dotarły do niej słowa, których używał mężczyzna.
Na początku tak naturalne słowa, które rozumiała, lecz w obliczu panującego wokół chaosu nawet nie zauważyła, że są one tak charakterystyczne. Jeszcze chwila i zapewne by wpadła, gdyby nie odzyskała czujności. To jedno słowo uderzało w jej głowie niczym dzwon.
Kitnu. On używał dialektu z Kitnu. Ubierał się jak mieszkaniec Kitnu.
On pochodził z Kitnu.
Kobieta zdała sobie z tego sprawę, że teraz, gdy ich oczy się spotkały, niemal przez chwilę tylko można było w jej tęczówkach dostrzec coś innego niż wcześniej idealnie zagrana desperacja. W jej wnętrzu zawrzała złość. Nienawiść, której źródło znała aż za dobrze.
Jak śmiał tu istnieć i dalej egzystować, tak dumnie obnosić się z tą kulturą? Jak śmiał być z tego miejsca i wciąż je tak jawnie wspominać? Onrashee odczuwała jego obecność teraz niczym ostrze wbijające się prosto w jej pierś. Świat zwęził się do tego dźwięku.
Kitnu.
Jej własna przeszłość, zamknięta w pięciu literach, jak klątwa, której nie da się z siebie zmyć. Czuła, jak powietrze wokół nich gęstnieje. Każdy oddech stawał się ciężarem. Jej dłonie, dotąd pewne i spokojne, zadrżały, a mięśnie napięły się, jakby ciało samo chciało walczyć lub uciec, gdy Dante podał jej dłoń i przeskoczył przeszkodę.
Serce nieumarłej przyspieszyło - nie z lęku, lecz z czegoś głębszego, starszego niż wspomnienie: z instynktu, który przez wieki ostrzegał ją przed wszystkim, co pochodziło z tej przeklętej wyspy. Zaczęli biec dalej, dołączając w końcu do pozostałej części drużyny. Mogli powiedzieć, że są bezpieczni. Aczkolwiek jak ktoś, kto pochodził z Kitnu, mógł mówić o bezpieczeństwie? Teraz stał przed nią ktoś z tamtego świata - i nie wyglądał jak potwór. To była najgorsza część. Bo Onrashee chciała go nienawidzić. Każdy odruch, każda cząstka jej ciała krzyczała, że powinna. Ale zamiast gniewu przyszło coś niebezpiecznego - ciekawość. I niepewność. W końcu musiała zdobyć jego zaufanie, a jak sama to zrobi, skoro nie potrafiła nigdy zaufać ludziom z tej przeklętej wyspy? Dlaczego on nie nosił w sobie tamtej pogardy? Onrashee zawahała się. To zawahanie było jak pęknięcie w murze, który budowała od dwustu lat.
Dhampirka radziła sobie z tym, jak zawsze. Zamknęła się więc w sobie, jak zawsze. Wyprostowała plecy, odsunęła spojrzenie, wróciła do maski chłodu i kontroli. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek widział, że coś w niej drgnęło. Tylko ukradkiem zacisnęła dłoń, którą wcześniej podała mężczyźnie - jakby próbując doszukać się w tym cieple negatywnych emocji. Czegoś, co naprawdę mogła nienawidzić. Albowiem jak ktoś, kto ma tyle zrozumienia w oczach i ciepła w ciele, może być tym okropnym człowiekiem z Kitnu?
- Nie ma sprawy - rzuciła sucho nieumarła, kiedy to Maura podeszła do niej i zaczęła rozmowę. Teraz Onrashee będzie musiała być dodatkowo czujna; wcześniej jej misja nie godziła w jej własny konflikt wewnętrzny. Teraz, kiedy tak wyparła przeszłość, nie mogła pozwolić jej wrócić - a tym samym nie mogła pozwolić skojarzyć się z tą wyspą. To byłoby zbyt niebezpieczne i stworzyłoby za dużo niepotrzebnych pytań. Kobieta ponownie przybrała maskę, lecz instynktownie unikała wzroku Dantego. Znając prawdę, nie mogła pozwolić, żeby pogarda była aż tak widoczna. Słysząc jego pytanie, uśmiechnęła się krzywo, po czym sięgnęła do torby i wyjęła z niej zdobyty niedawno kryształ.
- Oddam go wam - powiedziała bezceremonialnie, wyciągając dłoń w kierunku przedstawicielki tej samej rasy co ona. - Jak mniemam, mam do czynienia z jedną z czołowych drużyn Paradiso. Więc ty musisz być Maura Trevisto. - Wzrok Onrashee zdradzał teraz wszystko; ciekawość, tajemnicę, zachętę. Rzucała haczyk. I już doskonale wiedziała, jak sprawić, że to oni będą jej chcieli. Młoda dhampirka nie odpuści teraz poznania starszej z tego samego gatunku. Tak długo szukała sobie podobnych, że było to widać w jej oczach. Onrashee miała ją więc w garści, a teraz jeszcze zamierzała umocnić swoją pozycję w tej drużynie.
- Więc jeden z was musi być Dante Vale - dodała, udając doskonale, że nie ma pojęcia, o którym z przedstawionej dwójki mężczyzn mowa (domyśliła się bowiem, że jeden z nich poszedł po innego człeka - nijakiego Ewazjusza). Słońce zaczynało się powoli przebijać przez mgłę. Onrashee oddała kamień Maurze, po czym odwróciła się od pozostałych. Kolejna oznaka zaufania; stawanie plecami do wrogów. Ona nie ukrywała swoich zdolności, albowiem była pewna, że nawet w ten sposób dałaby radę stawić czoło pozostałym. Wtem pojawił się wspomniany Ewazjusz i nieumarła doskonale wiedziała, kto będzie jej najmniej ulubioną ofiarą. Nie lubiła, kiedy ktoś przekraczał granice. Kiedy Ewazjusz pochylił się zbyt blisko, z uśmiechem zbyt pewnym siebie i głosem, w którym brzmiała tania odwaga, Onrashee nie drgnęła. Żadnego uniesienia brwi, żadnego spojrzenia. Tylko milcząca, idealnie spokojna twarz, jakby jego słowa były jedynie szumem tła.
Zamierzała mu pozwolić mówić. Nie dlatego, że ją to bawiło, ale dlatego, że każdy gest był obserwowany. Drużyna dopiero ją poznawała. Każde potknięcie, każda iskra gniewu mogła stać się powodem, by ją odrzucili. A ona nie mogła sobie pozwolić na bycie odrzuconą. Nie teraz. Więc Onrashee po prostu uśmiechnęła się lekko - uśmiechem pozbawionym ciepła, takim, który mógłby należeć do drapieżnika bawiącego się ofiarą. Nie odsunęła się. Ale w jej oczach coś błysnęło - ostrze, którego on nie dostrzegł. W jej wnętrzu krew pulsowała chłodem.
- Nazywam się Sheorane - powiedziała, kompletnie ignorując nieznajomego. Flirt, który miał być zabawą, nagle stracił sens, jakby jego słowa odbiły się od niewidzialnej ściany. - I tak jak wy, szukam czegoś.
Odwróciła się ponownie, kontynuując sprawdzanie drużyny, jakby nic się nie wydarzyło.
W środku jednak czuła znajome ukłucie. Każdy, kto próbował zbliżyć się zbyt lekkomyślnie, musiał prędzej czy później poczuć lodowatą granicę, której nie dało się przekroczyć. A ona, nimo że nienawidziła przekraczania własnych granic, musiała właśnie w jedną uderzyć jak burza w wysokie drzewo. Kitnu. Dom, który chciał ją spalić.
- Słyszeliście o wyspie, na którą spadła straszna klątwa? - zaczęła, ukazując w lekkim, krzywym uśmiechu jeden z kłów. Znad ramienia spojrzała na pozostałych, wzrok zatrzymując dłużej na Dantem. Specjalnie. - Miejsce, o którym świat zapomniał na blisko dwieście lat, a o którym w moich stronach krążą legendy; o bogactwie wiedzy, o starożytnych artefaktach, które podobno uśpiły i sprytnie ukryły to miejsce. Pewien człowiek, którego znałam, opowiadał mi o tym miejscu niezliczone historie, a zwłaszcza o kulturze i wiedzy, tak różnej od naszej, że jest to niepojęte…
Wiedziała doskonale, co robi. Wiedziała, że teraz się nie wycofa, że teraz miała Dantego Vale na haczyku. Wystarczyło go pociągnąć. Lecz ona nie była ofiarą biednej rybki - ona była drapieżnikiem, który uwielbia wodzić za nos i drażnić się z nimi.
- Sama nie znajdę tego miejsca. Potrzebuję do tego drużyny. Jako nowa rekrutka Paradiso, wiele o was słyszałam i liczę, że się dogadamy. Jeżeli zechcecie mi pomóc, również mogę okazać się przydatna w misjach, jak w tej dzisiejszej. Wystarczy jeden list, a jestem wasza. - Mina kobiety spoważniała. Chłód bił od niej jak od posągu, mimo że coraz bardziej nakazywała im się zbliżyć.
- Każdy z nas przecież czegoś szuka. Czyż nie? - Onrashee nie mogła się powstrzymać i w tym momencie pozwoliła sobie spojrzeć w twarz mężczyźnie, którego pochodzeniem gardziła doszczętnie. W jej spojrzeniu była jednak tajemnica; ta słodka, ta zakazana, która wręcz zapraszała na skosztowanie tego, co skrywa pod płaszczem. Nieumarła wiedziała, że się uda. Nie mogła jednak tak łatwo się im dać jak na tacy; dlatego też zaczęła się wycofywać, żeby sekundę później odwrócić głowę i pójść w swoją stronę. Musieli o nią zawalczyć. To oni musieli jej zechcieć.
- Wystarczy jeden list, a jestem wasza - rzekła, po czym całkowicie zniknęła z pola widzenia całej drużyny.
Pierwszy krok, który zrobiła ku zdobyciu ich zaufania, to wydostanie się z tej świątyni. Pierwsze uderzenie serca, które miała później roztrzaskać na miliony małych kawałeczków, właśnie zasygnalizowało dhampirce początek jej planu. Kobieta robiła co mogła - pomogła kolejnej nieumarłej w ucieczce, a chwila w której podała Dantemu dłoń, była decydująca.
Gdyby nie dotarły do niej słowa, których używał mężczyzna.
Na początku tak naturalne słowa, które rozumiała, lecz w obliczu panującego wokół chaosu nawet nie zauważyła, że są one tak charakterystyczne. Jeszcze chwila i zapewne by wpadła, gdyby nie odzyskała czujności. To jedno słowo uderzało w jej głowie niczym dzwon.
Kitnu. On używał dialektu z Kitnu. Ubierał się jak mieszkaniec Kitnu.
On pochodził z Kitnu.
Kobieta zdała sobie z tego sprawę, że teraz, gdy ich oczy się spotkały, niemal przez chwilę tylko można było w jej tęczówkach dostrzec coś innego niż wcześniej idealnie zagrana desperacja. W jej wnętrzu zawrzała złość. Nienawiść, której źródło znała aż za dobrze.
Jak śmiał tu istnieć i dalej egzystować, tak dumnie obnosić się z tą kulturą? Jak śmiał być z tego miejsca i wciąż je tak jawnie wspominać? Onrashee odczuwała jego obecność teraz niczym ostrze wbijające się prosto w jej pierś. Świat zwęził się do tego dźwięku.
Kitnu.
Jej własna przeszłość, zamknięta w pięciu literach, jak klątwa, której nie da się z siebie zmyć. Czuła, jak powietrze wokół nich gęstnieje. Każdy oddech stawał się ciężarem. Jej dłonie, dotąd pewne i spokojne, zadrżały, a mięśnie napięły się, jakby ciało samo chciało walczyć lub uciec, gdy Dante podał jej dłoń i przeskoczył przeszkodę.
Serce nieumarłej przyspieszyło - nie z lęku, lecz z czegoś głębszego, starszego niż wspomnienie: z instynktu, który przez wieki ostrzegał ją przed wszystkim, co pochodziło z tej przeklętej wyspy. Zaczęli biec dalej, dołączając w końcu do pozostałej części drużyny. Mogli powiedzieć, że są bezpieczni. Aczkolwiek jak ktoś, kto pochodził z Kitnu, mógł mówić o bezpieczeństwie? Teraz stał przed nią ktoś z tamtego świata - i nie wyglądał jak potwór. To była najgorsza część. Bo Onrashee chciała go nienawidzić. Każdy odruch, każda cząstka jej ciała krzyczała, że powinna. Ale zamiast gniewu przyszło coś niebezpiecznego - ciekawość. I niepewność. W końcu musiała zdobyć jego zaufanie, a jak sama to zrobi, skoro nie potrafiła nigdy zaufać ludziom z tej przeklętej wyspy? Dlaczego on nie nosił w sobie tamtej pogardy? Onrashee zawahała się. To zawahanie było jak pęknięcie w murze, który budowała od dwustu lat.
Dhampirka radziła sobie z tym, jak zawsze. Zamknęła się więc w sobie, jak zawsze. Wyprostowała plecy, odsunęła spojrzenie, wróciła do maski chłodu i kontroli. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek widział, że coś w niej drgnęło. Tylko ukradkiem zacisnęła dłoń, którą wcześniej podała mężczyźnie - jakby próbując doszukać się w tym cieple negatywnych emocji. Czegoś, co naprawdę mogła nienawidzić. Albowiem jak ktoś, kto ma tyle zrozumienia w oczach i ciepła w ciele, może być tym okropnym człowiekiem z Kitnu?
- Nie ma sprawy - rzuciła sucho nieumarła, kiedy to Maura podeszła do niej i zaczęła rozmowę. Teraz Onrashee będzie musiała być dodatkowo czujna; wcześniej jej misja nie godziła w jej własny konflikt wewnętrzny. Teraz, kiedy tak wyparła przeszłość, nie mogła pozwolić jej wrócić - a tym samym nie mogła pozwolić skojarzyć się z tą wyspą. To byłoby zbyt niebezpieczne i stworzyłoby za dużo niepotrzebnych pytań. Kobieta ponownie przybrała maskę, lecz instynktownie unikała wzroku Dantego. Znając prawdę, nie mogła pozwolić, żeby pogarda była aż tak widoczna. Słysząc jego pytanie, uśmiechnęła się krzywo, po czym sięgnęła do torby i wyjęła z niej zdobyty niedawno kryształ.
- Oddam go wam - powiedziała bezceremonialnie, wyciągając dłoń w kierunku przedstawicielki tej samej rasy co ona. - Jak mniemam, mam do czynienia z jedną z czołowych drużyn Paradiso. Więc ty musisz być Maura Trevisto. - Wzrok Onrashee zdradzał teraz wszystko; ciekawość, tajemnicę, zachętę. Rzucała haczyk. I już doskonale wiedziała, jak sprawić, że to oni będą jej chcieli. Młoda dhampirka nie odpuści teraz poznania starszej z tego samego gatunku. Tak długo szukała sobie podobnych, że było to widać w jej oczach. Onrashee miała ją więc w garści, a teraz jeszcze zamierzała umocnić swoją pozycję w tej drużynie.
- Więc jeden z was musi być Dante Vale - dodała, udając doskonale, że nie ma pojęcia, o którym z przedstawionej dwójki mężczyzn mowa (domyśliła się bowiem, że jeden z nich poszedł po innego człeka - nijakiego Ewazjusza). Słońce zaczynało się powoli przebijać przez mgłę. Onrashee oddała kamień Maurze, po czym odwróciła się od pozostałych. Kolejna oznaka zaufania; stawanie plecami do wrogów. Ona nie ukrywała swoich zdolności, albowiem była pewna, że nawet w ten sposób dałaby radę stawić czoło pozostałym. Wtem pojawił się wspomniany Ewazjusz i nieumarła doskonale wiedziała, kto będzie jej najmniej ulubioną ofiarą. Nie lubiła, kiedy ktoś przekraczał granice. Kiedy Ewazjusz pochylił się zbyt blisko, z uśmiechem zbyt pewnym siebie i głosem, w którym brzmiała tania odwaga, Onrashee nie drgnęła. Żadnego uniesienia brwi, żadnego spojrzenia. Tylko milcząca, idealnie spokojna twarz, jakby jego słowa były jedynie szumem tła.
Zamierzała mu pozwolić mówić. Nie dlatego, że ją to bawiło, ale dlatego, że każdy gest był obserwowany. Drużyna dopiero ją poznawała. Każde potknięcie, każda iskra gniewu mogła stać się powodem, by ją odrzucili. A ona nie mogła sobie pozwolić na bycie odrzuconą. Nie teraz. Więc Onrashee po prostu uśmiechnęła się lekko - uśmiechem pozbawionym ciepła, takim, który mógłby należeć do drapieżnika bawiącego się ofiarą. Nie odsunęła się. Ale w jej oczach coś błysnęło - ostrze, którego on nie dostrzegł. W jej wnętrzu krew pulsowała chłodem.
- Nazywam się Sheorane - powiedziała, kompletnie ignorując nieznajomego. Flirt, który miał być zabawą, nagle stracił sens, jakby jego słowa odbiły się od niewidzialnej ściany. - I tak jak wy, szukam czegoś.
Odwróciła się ponownie, kontynuując sprawdzanie drużyny, jakby nic się nie wydarzyło.
W środku jednak czuła znajome ukłucie. Każdy, kto próbował zbliżyć się zbyt lekkomyślnie, musiał prędzej czy później poczuć lodowatą granicę, której nie dało się przekroczyć. A ona, nimo że nienawidziła przekraczania własnych granic, musiała właśnie w jedną uderzyć jak burza w wysokie drzewo. Kitnu. Dom, który chciał ją spalić.
- Słyszeliście o wyspie, na którą spadła straszna klątwa? - zaczęła, ukazując w lekkim, krzywym uśmiechu jeden z kłów. Znad ramienia spojrzała na pozostałych, wzrok zatrzymując dłużej na Dantem. Specjalnie. - Miejsce, o którym świat zapomniał na blisko dwieście lat, a o którym w moich stronach krążą legendy; o bogactwie wiedzy, o starożytnych artefaktach, które podobno uśpiły i sprytnie ukryły to miejsce. Pewien człowiek, którego znałam, opowiadał mi o tym miejscu niezliczone historie, a zwłaszcza o kulturze i wiedzy, tak różnej od naszej, że jest to niepojęte…
Wiedziała doskonale, co robi. Wiedziała, że teraz się nie wycofa, że teraz miała Dantego Vale na haczyku. Wystarczyło go pociągnąć. Lecz ona nie była ofiarą biednej rybki - ona była drapieżnikiem, który uwielbia wodzić za nos i drażnić się z nimi.
- Sama nie znajdę tego miejsca. Potrzebuję do tego drużyny. Jako nowa rekrutka Paradiso, wiele o was słyszałam i liczę, że się dogadamy. Jeżeli zechcecie mi pomóc, również mogę okazać się przydatna w misjach, jak w tej dzisiejszej. Wystarczy jeden list, a jestem wasza. - Mina kobiety spoważniała. Chłód bił od niej jak od posągu, mimo że coraz bardziej nakazywała im się zbliżyć.
- Każdy z nas przecież czegoś szuka. Czyż nie? - Onrashee nie mogła się powstrzymać i w tym momencie pozwoliła sobie spojrzeć w twarz mężczyźnie, którego pochodzeniem gardziła doszczętnie. W jej spojrzeniu była jednak tajemnica; ta słodka, ta zakazana, która wręcz zapraszała na skosztowanie tego, co skrywa pod płaszczem. Nieumarła wiedziała, że się uda. Nie mogła jednak tak łatwo się im dać jak na tacy; dlatego też zaczęła się wycofywać, żeby sekundę później odwrócić głowę i pójść w swoją stronę. Musieli o nią zawalczyć. To oni musieli jej zechcieć.
- Wystarczy jeden list, a jestem wasza - rzekła, po czym całkowicie zniknęła z pola widzenia całej drużyny.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość