Źle powiedział? Na początku właśnie tak mu się wydawało, ale jednocześnie słowa te miał wrażenie, że były takie… właściwe. Pomyślał, że może niekoniecznie to Shyilia chciała usłyszeć, gdy zobaczył jej reakcję.
„To nic złego. Taka reakcja nie oznacza tego, że jest zawiedziona twoimi słowami i, że nie chciała ich usłyszeć” – odpowiedziała jego matka, jakby usłyszała jego myśli i słowa te były odpowiedzią właśnie na nie.
„Może masz rację, a może się mylisz. Shyilię znam lepiej niż ty, ale i tak nie jestem pewien, co może oznaczać jej reakcja” – odparł, dość neutralnie. Nie miał pretensji do niej o to, że się odezwała. Zdarzało się, że powiedziała coś, co okazało się dla niego przydatne albo miało jakieś inne działanie pozytywne. Tym razem zastanawiał się, czy może zaufać jej słowom choć trochę i uznać, że takie zaskoczenie nie było czymś złym.
„Może… Ale ja jestem kobietą, ty nie” – odbiła matka Constantina. Jakby rozmawiała z nim na żywo, na pewno powiedziałaby to pewnym siebie głosem i, jakby mówiła mu coś oczywistego, co on sam powinien wiedzieć.
[T[/T]„I to niby dużo zmienia?” – zapytał mag ognia.
„Więcej niż mogłoby ci się wydawać” – odpowiedziała. Tym razem to ona zakończyła rozmowę. Constantinowi też wydawało się, że ta rozmowa dobiegła w ten sposób końca, nie czuł, aby musiał dodawać tutaj coś jeszcze.
I dobrze, że w pełni wrócił do rzeczywistości, bo dzięki temu mógł zobaczyć, jak Shyilia – Shyilia! – ucieka wzrokiem gdzieś w bok. A później mógł też usłyszeć to, co padło z jej ust. Wbrew pozorom, były to dość ważne słowa, przynajmniej dla niego; tak mu się wydawało, że było to coś ważnego.
Nie spodziewał się od niej takich słów, dlatego on również został nimi zaskoczony. Też nie zdążył ukryć tego w odpowiednim czasie, dlatego na chwilę zastygł tak z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Opanował się po tym krótkim czasie, owszem, ale zrobił to już opóźnieniem, wyraźnie skupiony na tym, co mówi do niego Shyilia. Cóż, mógł uznać to za rewanż w postaci szczerych i prawdziwych słów, które przecież tak niedawno on sam kierował w jej stronę. Nie był nawet pewien, co chciałby jej na to odpowiedzieć, o ile coś w ogóle.
– Dobrze jest mieć świadomość, że jestem dla ciebie tak ważny – powiedział tylko, a niepewność błąkająca się w jego głosie nie dotyczyła tego, że może nie był pewien tego, co powiedział. Bardziej dotyczyła ona tego, czy aby dobrze dobrał słowa i, czy może nie powinien powiedzieć jeszcze czegoś. „Dobrze wiedzieć, że jestem tak ważny dla kogoś” – dodał w myślach. Słowa, które prawdopodobnie pozostaną właśnie tam i nie opuszczą ich ustami; Constantin wątpił w to, żeby zdobył się na wypowiedzenie ich. Poza tym, to, że tym kimś była sama Shyilia sprawiało, że to zdanie było dlań jeszcze ważniejsze, jeszcze bardziej osobiste i też jeszcze bardziej zwiększało szansę, że zostawi je tylko dla siebie. Przynajmniej teraz. Nie czuł się na siłach, aby uściślić to tak, jak zrobił to właśnie teraz w głowie. A może bał się tego zrobić? Czuł niepewność, gdy próbował znaleźć jednoznaczną odpowiedź na właśnie to pytanie.
Nie tyle usłyszał, co bardziej poczuł, kiedy otworzyła wino. I już po samym zapachu, gdy ten rozniósł się już po ich niedużym pokoju, dało się poczuć, że trunek ten rzeczywiście będzie dobrej jakości. Co najmniej dobrej, choć Constantin spodziewał się, że będzie lepiej niż podpowiada mu sam nos.
– Wypiję je, gdy już się wyczyszczę – odpowiedział jej, ale podniósł dłoń w górę, jakby wznosił toast za ich zdrowie niewidzialnym kielichem.
– To dobrze, przynajmniej wiemy, że nie rzucał słów na wiatr – dodał po chwili. Nie powiedział za to, że sam z chęcią skosztowałby wina już teraz. Nie próbował jednak spieszyć się z myciem ciała, chciał też posiedzieć chwilę w ciepłej wodzie. Tak po prostu, żeby przynajmniej spróbować w jakimś stopniu się zrelaksować. Przynajmniej tak na chwilę. Wiedział, że Shyilia na pewno nie czytała w myślach, ale teraz, gdy podała mu butelkę, przez chwilę wydawało mu się, że może jednak się mylił. Oczywiście, nie myślał poważnie, bo jeśli tak by było, to na pewno by już o tym wiedział. Przyjął butelkę i napił się z niej. Przez jedno uderzenie serca, może nawet krócej, trzymał trunek w ustach i dopiero później pozwolił alkoholowi popłynąć dalej.
– Zdecydowanie nie kłamał – odparł jeszcze i przechylił się lekko, aby przekazać butelkę z powrotem do rąk Shyilii. Krótko po tym postanowił, że wystarczy „tego dobrego” i wyszedł z balii. Wytarł się i ubrał, a później postanowił usiąść na łóżku, w okolicy, którą zajmowała jego towarzyszka. Tak będzie im łatwiej dzielić się zawartością butelki, którą otworzyła.
„Tak to sobie tłumacz” – nagle odezwała się matka maga ognia.
„To jest dobry powód, żeby usiąść w tym miejscu” – odpowiedział jej. Spojrzałby na nią spod zmrużonych oczu, gdyby rozmawiali twarzą w twarz, lekko zirytowany tym, co właśnie powiedziała.
„Zawsze mógłbyś otworzyć drugą butelkę” – kontynuowała, jakby miała na celu wywołać w nim jakąś konkretną reakcję albo sprawić, że powie coś, czego może później będzie żałował.
„Nie mam zamiaru wlewać w siebie dużej ilości wina. Pół butelki wystarczy” – odparł, dość poważnie. Był pewien swojego zdania i tego, że było to wystarczającym argumentem co do jego zachowania.
„Skoro tak uważasz” – odpowiedziała mu, a on w myślach widział, jak wzrusza ramionami; jak mową ciała wskazuje, że w to nie wierzy, ale i tak zgadza się z tym, żeby nie musieć się kłócić.
„Tak. Właśnie tak uważam” – zakończył tylko. I w pełni świadom otoczenia, wrócił myślami do tego, co działo się wokół niego, gdzie przebywał i, co ważniejsze, z kim tu przebywał. Przyjął do niej butelkę, a po chwili łyk wina wylądował w jego ustach. Od razu przekazał ją kobiecie.
– Nie zawsze musi być tak, że cały czas będą spotykać cię porażki. Może teraz wszystko układa się dobrze w ramach „zadośćuczynienia” za te wszystkie razy, gdy tak nie było? – zapytał, choć odpowiedzi nie oczekiwał. Nawet jego ton głosu wskazywał, że Shyilia nie musi odpowiadać i, że ma jeszcze coś do powiedzenia.
– Nie ma potrzeby myśleć o tym zbyt wiele, zdecydowanie lepiej jest korzystać, póki układa się tak, jakbyśmy tego chcieli – dopowiedział. Choć pomyślał też o tym, że może też być tak, że skoro teraz idzie tak dobrze, to faktycznie może stać się coś złego. Tak, żeby zachować niewidzialną równowagę dobrych i złych rzeczy, które przytrafiają się danej osobie lub osobom, jeśli stanowią oni grupę w czasie, gdy rzeczy te się dzieją. Myśli te nie były zbyt pozytywne, ale też nie sprawiały, że on sam tracił dobre samopoczucie. Jej propozycja sprawiła, że przez chwilę wahał się, co powinien zrobić. Może przecież usiąść sobie – przynajmniej przez jakiś czas – wygodniej, prawda? Jego odpowiedzią było to, że skorzystał z propozycji. Nie położył się, co prawda, bardziej usiadł z plecami opartymi o poduszkę i wyprostowanymi nogami, które w pełni spoczywały na łóżku.
– Może dzięki temu będzie nam się lepiej spało – oczywiście miał tu na myśli wino, które w regularnych odstępach czasu w siebie wlewali. Choć wydawało mu się, że może nie wypiją też tyle, żeby wpłynęło to jakoś znacząco na ich ciała. Czuł się dość dobrze ze swoją tolerancją na alkohol, jednak nie był pewien, jak sama Shyilia widzi to u siebie.
– I przydałoby się też rozejrzeć się za jakimś krótkim zleceniem, żeby jakoś zająć sobie czas do dnia, w którym przejdziemy do działania – odparł. Na pewno będzie też trzeba przeprowadzić jakiś rekonesans, co powinno ułatwić im późniejsze działanie. Tylko, że to raczej nie powinno też zająć im – lub jej, jeśli Shyilia zdecyduje się zrobić to sama – zbyt wiele czasu.
Iruvia ⇒ [Iruvia i otaczający ją las] Krew i wino
- Constantin
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
- Kontakt:
- Shyilia
- Szukający drogi
- Posty: 28
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Skrytobójca
- Kontakt:
Prawie zdążyła pożałować swojej nie-takiej-znowu-nagłej szczerości. Prawie. Kiedy zobaczyła malujące się na twarzy czarodzieja zaskoczenie, od razu w głowie Shyilii pojawiła się pewność, że to zepsuła. Czymkolwiek rzeczone “to” by nie było. Zanim jednak speszona strona jej umysłu zwyzywała ją od idiotek, Constantin powiedział coś, co skutecznie ucięło kiełkujące zarodki zakłopotania, gotowego przerodzić się w mniej lub bardziej nieme wyrzuty.
Miała wrażenie, że ton jego głosu był nieco inny… Ale co też ona mogła o tym wiedzieć. Ostatnia rzecz, w jakiej mogłaby się określić mianem eksperta, było czytanie drugiej osoby. No, chyba że wliczymy w to przewidywanie ruchów przeciwnika podczas walki, ale rozmowa dwojga domniemanych przyjaciół, dwojga bliskich sobie osób, wcale przecież walką nie była. Niezależnie od tego, że przyspieszone tętno kobiety, jak również całe napięcie w jej ciele, sugerowały coś zupełnie innego.
A może… Może właśnie to była walka? Zupełnie inna niż dotychczasowe, w których elfia zabójczyni miała okazję uczestniczyć; nie prowadziła do rozlewu krwi, nie miała na celu skrzywdzenia drugiej strony, a jednak… tak łatwo byłoby nawzajem się zranić, gdyby wykonać jakiś nieostrożny ruch, powiedzieć nieodpowiednie słowo. Walczyli nie przeciwko sobie, lecz ze swoją własną niepewnością i demonami, które tkwiły w każdym z nich. I było to dla Shyilii daleko bardziej wyczerpujące, niźli machanie sierpami na prawo i lewo. Dlatego też nie znalazła w sobie siły, by pociągnąć dalej tę wymianę szczerości. Jakaś jej część poczuła żal, jakby właśnie traciła szansę na… Na co, tak właściwie? Na to pytanie zagubiona we własnym pogmatwanym wnętrzu elfka nie umiała udzielić sobie odpowiedzi. Nie miała pojęcia, czego oczekiwała od tej rozmowy - czy w ogóle miała jakieś oczekiwania - od Constantina, od ich relacji, od wszystkiego, co się z nią wiązało. A skoro nie miała celu, nie miała jak do niego dążyć. Pozwoliła na to, by jego wypowiedź zamknęła tę wymianę zdań, wypełniając ciszę między nimi, a jedyną odpowiedzią był jej uśmiech.
Nie był to na pewno najlepszy z jej uśmiechów. Brakowało mu charakterystycznej zadziorności, na tle wszystkich jej reakcji mimicznych wypadał trochę blado. Sprawiedliwie byłoby powiedzieć, że wyglądał tak, jak brzmiał głos jej rozmówcy: niepewnie, jakby lekko się wahał czy ma prawo rozkwitnąć na jej obliczu. Gdyby nie kontekst całej rozmowy, ktoś mógłby taki typ uśmiechu uznać za wymuszony, mimo że wcale tak nie było. Tak oto na ten moment prezentowała się delikatność w wykonaniu Shyilii z klanu Iarrieth. Niezbyt imponująco, przez wzgląd na brak doświadczenia w tym zakresie, ale z pozytywów to jest nad czym pracować.
O ile jeszcze będa ku temu okazje.
Wieczór - będący notabene bardzo wczesnym porankiem - był przyjemny. Cyklicznie zwiększana ilość wina w organizmie rozwiała poprzednie niepewności. O ile wcześniej rozmowa Shyilii i Constantina była miła, a zarazem wzbudzała pewne napięcie, tak po owym napięciu nie pozostał ślad, przynajmniej z perspektywy elfki i jedynym, co w tej chwili odczuwała, było odprężenie. Tak, to było przyjemne. Dawno nie czuła się tak pozytywnie nastrojona, mimo że jej słowa nieco się z tym stanem kłóciły.
- Zadośćuczynienie? - parsknęła, posyłając swemu rozmówcy spojrzenie kątem oka. Jej brew powędrowała wysoko, znikając pod czarną grzywką. - Żeby zadośćuczynić za całe to krwawe szambo w moim życiu, to nie wiem co musiałoby się wydarzyć. Spadająca gwiazdka spełnić moje marzenia, czy inne takie bzdety - zaśmiała się, bardziej sama do siebie, po czym wbiła spojrzenie w sufit. - Chociaż właściwie to ja nawet nie mam marzeń. Trudno marzeniem nazwać pogoń za zemstą, a poza tym… Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co innego mogłoby mnie usatysfakcjonować. Nie mówiąc już o jakimś szczęściu i innych górnolotnych ideałach, dobrych dla naiwnych dziewczątek. Nie jestem naiwnym dziewczątkiem. Nie mam marzeń. Ani wygórowanych oczekiwań. Tak naprawdę… to by mi wystarczyło - rozłożyła gwałtownie ręce, tym gestem ogarniając pomieszczenie, w którym się znajdowali. Butelka wina, którą elfka trzymała, przeleciała niebezpiecznie blisko twarzy jej towarzysza. Zerknęła na nią przelotnie, by następnie podać ją mężczyźnie i westchnęła, głęboko, a zarazem dziwnie lekko. - Pragnę sprawiedliwości, ale nie potrzebuję zadośćuczynienia. Gdyby więcej dni mogło wyglądać jak ten, to mój żywot byłby nawet całkiem znośny.
I znów pozwoliła sobie na kolejną porcję szczerości. Tym razem jednak, kiedy alkohol wypędził z jej głowy nerwowe wahanie i wątpliwości, słowa jakimś trafem znajdowały się same i brzmiały zupełnie naturalnie, jak gdyby były w niej od zawsze. Kiedy porzuciła swoją postawę walki lub ucieczki, kiedy przestała czujnie analizować każdy krok i jego potencjalne konsekwencje, kiedy przestała się obawiać swojego braku doświadczenia w relacjach międzyludzkich - wtedy mówienie w zgodzie z sobą nagle przestało sprawiać trudności. A sama zainteresowana nawet nie zauważyła, że to się stało.
Z leniwym uśmiechem przyglądała się jak Constantin za jej propozycją zmienia pozycję i usadawia się u wezgłowia łóżka. Przymknęła na chwilę oczy, aż była jej kolej na pociągnięcie z butelki. Słodycz wina wypełniła jej usta, a lekka mgiełka osnuła umysł. Shyilia potrafiła kontrolować swój stan, gdy piła i jeśli już się upijała, to zazwyczaj celowo. Dzisiaj tego nie planowała. Miała zbyt dobry nastrój, żeby go ucinać; chciała tylko odrobinę osłabić zawsze czujną świadomość. Zmęczenie poprzednim atakiem furii zdecydowanie ułatwiało sprawę, bowiem zabójczyni nie potrzebowała wiele, by poczuć jak jej ciało ogarnia przyjemne odrętwienie. Zsunęła się nieco niżej, by wygodnie ułożyć się na poduszce, cały czas jednak zdolna - i chętna - do prowadzenia rozmowy, mimo senności majaczącej na horyzoncie.
- Po takim dniu dobrze by się spało nawet o suchym pysku na kamieniach, ale co racja to racja.
Pokiwała nieznacznie głową w reakcji na dalsze słowa mężczyzny.
- Jak będziemy jutro łazić po mieście, możemy znowu zajść pod tablicę ogłoszeń i zobaczyć czy trafi się coś godnego angażowania naszych umiejętności. Albo coś, co zapewni nam trochę rozrywki. Albo jedno i drugie… - Jej głos powoli stawał się coraz mniej wyraźny, nie przez stan po spożyciu alkoholu, ale przez zmęczenie, które teraz, gdy mogła sobie na nie pozwolić, odezwało się ze zdwojoną siłą. - Tylko tym razem wolałabym nie tracić całości garderoby, bo drugi raz się w kieckę wcisnąć nie dam. Prędzej będę latać po Iruvii z tyłkiem na wierzchu. Przysięgam na moje kusarigamy. Zostawmy marzenia i kiecki naiwnym dziewczątkom, a ja nadal będę przelewać krew i odstraszać potencjalnych amantów.
Otworzyła jedno oko, patrząc na aktualnie siedzącego wyżej czarodzieja. Wzięła ostatni łyk wina z tej konkretnej butelki, opróżniając ją do dna, i puste naczynie oddała w ręce mężczyzny. Ten gest nie miał większego sensu, zadziałała odruchowo.
- A ty, Naxam? Masz jakieś marzenie naiwnego chłopca? - zapytała półżartem. - Wiem, że chcesz zrobić porządek z rodzinką w twojej głowie, tak samo jak ja chcę zrobić porządek z niedobitkami krwiopijców, ale poza tym…? Gdybyś spotkał magiczną istotę, która mogłaby spełnić jedno twoje życzenie, potrafiłbyś jej powiedzieć, co nim jest?
Wysłuchała jego odpowiedzi, jeśli takowej udzielił, mimo że musiała już dość mocno wysilać swoje szare komórki do skupienia. Senność zalewała ją falami, z którymi dzielnie walczyła, by jeszcze trochę pociągnąć tę rozmowę. Chciała zasnąć i odpocząć, ale… nie chciała zasypiać. Jak zaśnie, ten dzień się skończy, a następny może nie być tak przyjemny. Ba, z doświadczenia Shyilii wynikało, że prawdopodobnie nie będzie. Przywołała jednak do siebie słowa Constantina, by nie myśleć o tym zbyt wiele i postanowiła się ich trzymać.
- Musimy się jutro wymknąć tak, żeby Daya nas nie zobaczyła. A przynajmniej mnie - mruczała pod nosem, nie wiadomo czy do czarodzieja, czy do samej siebie. - Już słyszę jej komentarze, jak mnie zobaczy w białej sukni. Wystarczy mi jeden matrymonialny żart na tydzień - rzuciła w nawiązaniu do wygłupu towarzysza z szukaniem pierścionka. - Chętnie bym poszła od razu kupić przebranie, ale pasuje najpierw wziąć kąpiel, więc do łaźni… A potem na obiad z mojej kieszeni. Będziesz pierwszym mężczyzną, któremu postawiłam obiad, takiż to zaszczyt cię kopnie. Ale całkowicie zasłużony. No chyba że czymś mi podpadniesz, wtedy kopnie cię nie zaszczyt, a ja. Przyjacielskie ostrzeżenie… Właściwie to przyjemne…
To były jej ostatnie słowa, po których głowa Shyilii osunęła się w bok, a sama elfka odpłynęła w sen, tym razem pozbawiony koszmarów. Łagodny i kojący, wypełnił jej umysł spokojem, który odmalował się na twarzy zwróconej w stronę towarzysza.
Miała wrażenie, że ton jego głosu był nieco inny… Ale co też ona mogła o tym wiedzieć. Ostatnia rzecz, w jakiej mogłaby się określić mianem eksperta, było czytanie drugiej osoby. No, chyba że wliczymy w to przewidywanie ruchów przeciwnika podczas walki, ale rozmowa dwojga domniemanych przyjaciół, dwojga bliskich sobie osób, wcale przecież walką nie była. Niezależnie od tego, że przyspieszone tętno kobiety, jak również całe napięcie w jej ciele, sugerowały coś zupełnie innego.
A może… Może właśnie to była walka? Zupełnie inna niż dotychczasowe, w których elfia zabójczyni miała okazję uczestniczyć; nie prowadziła do rozlewu krwi, nie miała na celu skrzywdzenia drugiej strony, a jednak… tak łatwo byłoby nawzajem się zranić, gdyby wykonać jakiś nieostrożny ruch, powiedzieć nieodpowiednie słowo. Walczyli nie przeciwko sobie, lecz ze swoją własną niepewnością i demonami, które tkwiły w każdym z nich. I było to dla Shyilii daleko bardziej wyczerpujące, niźli machanie sierpami na prawo i lewo. Dlatego też nie znalazła w sobie siły, by pociągnąć dalej tę wymianę szczerości. Jakaś jej część poczuła żal, jakby właśnie traciła szansę na… Na co, tak właściwie? Na to pytanie zagubiona we własnym pogmatwanym wnętrzu elfka nie umiała udzielić sobie odpowiedzi. Nie miała pojęcia, czego oczekiwała od tej rozmowy - czy w ogóle miała jakieś oczekiwania - od Constantina, od ich relacji, od wszystkiego, co się z nią wiązało. A skoro nie miała celu, nie miała jak do niego dążyć. Pozwoliła na to, by jego wypowiedź zamknęła tę wymianę zdań, wypełniając ciszę między nimi, a jedyną odpowiedzią był jej uśmiech.
Nie był to na pewno najlepszy z jej uśmiechów. Brakowało mu charakterystycznej zadziorności, na tle wszystkich jej reakcji mimicznych wypadał trochę blado. Sprawiedliwie byłoby powiedzieć, że wyglądał tak, jak brzmiał głos jej rozmówcy: niepewnie, jakby lekko się wahał czy ma prawo rozkwitnąć na jej obliczu. Gdyby nie kontekst całej rozmowy, ktoś mógłby taki typ uśmiechu uznać za wymuszony, mimo że wcale tak nie było. Tak oto na ten moment prezentowała się delikatność w wykonaniu Shyilii z klanu Iarrieth. Niezbyt imponująco, przez wzgląd na brak doświadczenia w tym zakresie, ale z pozytywów to jest nad czym pracować.
O ile jeszcze będa ku temu okazje.
Wieczór - będący notabene bardzo wczesnym porankiem - był przyjemny. Cyklicznie zwiększana ilość wina w organizmie rozwiała poprzednie niepewności. O ile wcześniej rozmowa Shyilii i Constantina była miła, a zarazem wzbudzała pewne napięcie, tak po owym napięciu nie pozostał ślad, przynajmniej z perspektywy elfki i jedynym, co w tej chwili odczuwała, było odprężenie. Tak, to było przyjemne. Dawno nie czuła się tak pozytywnie nastrojona, mimo że jej słowa nieco się z tym stanem kłóciły.
- Zadośćuczynienie? - parsknęła, posyłając swemu rozmówcy spojrzenie kątem oka. Jej brew powędrowała wysoko, znikając pod czarną grzywką. - Żeby zadośćuczynić za całe to krwawe szambo w moim życiu, to nie wiem co musiałoby się wydarzyć. Spadająca gwiazdka spełnić moje marzenia, czy inne takie bzdety - zaśmiała się, bardziej sama do siebie, po czym wbiła spojrzenie w sufit. - Chociaż właściwie to ja nawet nie mam marzeń. Trudno marzeniem nazwać pogoń za zemstą, a poza tym… Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co innego mogłoby mnie usatysfakcjonować. Nie mówiąc już o jakimś szczęściu i innych górnolotnych ideałach, dobrych dla naiwnych dziewczątek. Nie jestem naiwnym dziewczątkiem. Nie mam marzeń. Ani wygórowanych oczekiwań. Tak naprawdę… to by mi wystarczyło - rozłożyła gwałtownie ręce, tym gestem ogarniając pomieszczenie, w którym się znajdowali. Butelka wina, którą elfka trzymała, przeleciała niebezpiecznie blisko twarzy jej towarzysza. Zerknęła na nią przelotnie, by następnie podać ją mężczyźnie i westchnęła, głęboko, a zarazem dziwnie lekko. - Pragnę sprawiedliwości, ale nie potrzebuję zadośćuczynienia. Gdyby więcej dni mogło wyglądać jak ten, to mój żywot byłby nawet całkiem znośny.
I znów pozwoliła sobie na kolejną porcję szczerości. Tym razem jednak, kiedy alkohol wypędził z jej głowy nerwowe wahanie i wątpliwości, słowa jakimś trafem znajdowały się same i brzmiały zupełnie naturalnie, jak gdyby były w niej od zawsze. Kiedy porzuciła swoją postawę walki lub ucieczki, kiedy przestała czujnie analizować każdy krok i jego potencjalne konsekwencje, kiedy przestała się obawiać swojego braku doświadczenia w relacjach międzyludzkich - wtedy mówienie w zgodzie z sobą nagle przestało sprawiać trudności. A sama zainteresowana nawet nie zauważyła, że to się stało.
Z leniwym uśmiechem przyglądała się jak Constantin za jej propozycją zmienia pozycję i usadawia się u wezgłowia łóżka. Przymknęła na chwilę oczy, aż była jej kolej na pociągnięcie z butelki. Słodycz wina wypełniła jej usta, a lekka mgiełka osnuła umysł. Shyilia potrafiła kontrolować swój stan, gdy piła i jeśli już się upijała, to zazwyczaj celowo. Dzisiaj tego nie planowała. Miała zbyt dobry nastrój, żeby go ucinać; chciała tylko odrobinę osłabić zawsze czujną świadomość. Zmęczenie poprzednim atakiem furii zdecydowanie ułatwiało sprawę, bowiem zabójczyni nie potrzebowała wiele, by poczuć jak jej ciało ogarnia przyjemne odrętwienie. Zsunęła się nieco niżej, by wygodnie ułożyć się na poduszce, cały czas jednak zdolna - i chętna - do prowadzenia rozmowy, mimo senności majaczącej na horyzoncie.
- Po takim dniu dobrze by się spało nawet o suchym pysku na kamieniach, ale co racja to racja.
Pokiwała nieznacznie głową w reakcji na dalsze słowa mężczyzny.
- Jak będziemy jutro łazić po mieście, możemy znowu zajść pod tablicę ogłoszeń i zobaczyć czy trafi się coś godnego angażowania naszych umiejętności. Albo coś, co zapewni nam trochę rozrywki. Albo jedno i drugie… - Jej głos powoli stawał się coraz mniej wyraźny, nie przez stan po spożyciu alkoholu, ale przez zmęczenie, które teraz, gdy mogła sobie na nie pozwolić, odezwało się ze zdwojoną siłą. - Tylko tym razem wolałabym nie tracić całości garderoby, bo drugi raz się w kieckę wcisnąć nie dam. Prędzej będę latać po Iruvii z tyłkiem na wierzchu. Przysięgam na moje kusarigamy. Zostawmy marzenia i kiecki naiwnym dziewczątkom, a ja nadal będę przelewać krew i odstraszać potencjalnych amantów.
Otworzyła jedno oko, patrząc na aktualnie siedzącego wyżej czarodzieja. Wzięła ostatni łyk wina z tej konkretnej butelki, opróżniając ją do dna, i puste naczynie oddała w ręce mężczyzny. Ten gest nie miał większego sensu, zadziałała odruchowo.
- A ty, Naxam? Masz jakieś marzenie naiwnego chłopca? - zapytała półżartem. - Wiem, że chcesz zrobić porządek z rodzinką w twojej głowie, tak samo jak ja chcę zrobić porządek z niedobitkami krwiopijców, ale poza tym…? Gdybyś spotkał magiczną istotę, która mogłaby spełnić jedno twoje życzenie, potrafiłbyś jej powiedzieć, co nim jest?
Wysłuchała jego odpowiedzi, jeśli takowej udzielił, mimo że musiała już dość mocno wysilać swoje szare komórki do skupienia. Senność zalewała ją falami, z którymi dzielnie walczyła, by jeszcze trochę pociągnąć tę rozmowę. Chciała zasnąć i odpocząć, ale… nie chciała zasypiać. Jak zaśnie, ten dzień się skończy, a następny może nie być tak przyjemny. Ba, z doświadczenia Shyilii wynikało, że prawdopodobnie nie będzie. Przywołała jednak do siebie słowa Constantina, by nie myśleć o tym zbyt wiele i postanowiła się ich trzymać.
- Musimy się jutro wymknąć tak, żeby Daya nas nie zobaczyła. A przynajmniej mnie - mruczała pod nosem, nie wiadomo czy do czarodzieja, czy do samej siebie. - Już słyszę jej komentarze, jak mnie zobaczy w białej sukni. Wystarczy mi jeden matrymonialny żart na tydzień - rzuciła w nawiązaniu do wygłupu towarzysza z szukaniem pierścionka. - Chętnie bym poszła od razu kupić przebranie, ale pasuje najpierw wziąć kąpiel, więc do łaźni… A potem na obiad z mojej kieszeni. Będziesz pierwszym mężczyzną, któremu postawiłam obiad, takiż to zaszczyt cię kopnie. Ale całkowicie zasłużony. No chyba że czymś mi podpadniesz, wtedy kopnie cię nie zaszczyt, a ja. Przyjacielskie ostrzeżenie… Właściwie to przyjemne…
To były jej ostatnie słowa, po których głowa Shyilii osunęła się w bok, a sama elfka odpłynęła w sen, tym razem pozbawiony koszmarów. Łagodny i kojący, wypełnił jej umysł spokojem, który odmalował się na twarzy zwróconej w stronę towarzysza.
- Constantin
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
- Kontakt:
Wzruszył ramionami, ludzie różnie tłumaczyli sobie to, co działo się z ich życiem, zarówno jeśli chodziło o rzeczy dobre, jak i te, które były dla nich złe. Oczywiście, wchodziło tu też w grę obwinianie różnych bytów w zależności od tego czy zdarzenie było pozytywne, czy negatywne. A los, cóż, był czymś jak najbardziej neutralnym, w końcu za jego sprawą mogło przydarzyć się coś dobrego albo coś złego. I każde z tych wydarzeń w jakiś – mniejszy lub większy – sposób zmieniało życie tego, którego dotyczyły.
– Praca i względnie bezpieczne miejsce, w którym możesz po niej odpocząć z butelką wina w dłoni? - zapytał, może nieco ciszej niż ton, którym przeważnie wypowiadał słowa. On chyba by tak nie mógł, owszem, byłaby to przyjemna wizja, ale przyzwyczaił się tak bardzo do tego, że ciągle podróżuje po świecie i jeśli gdzieś zostaje to tylko na chwilę, że nie był pewien, czy dałby radę zagrzać gdzieś miejsce na dłużej.
– Tak zrobimy, dobrze będzie się czymś zająć i przy okazji na tym zarobić – i oczywiście chodziło mu o coś, co faktycznie będzie godne ich umiejętności albo najbliżej tego, co byłoby właśnie takie. Oboje byli doświadczeni w walce i w życiu, dlatego na pewno nie wzięliby pierwszego lepszego zlecenia, które mógłby wykonać każdy, kto para się podobną pracą i chce zarobić trochę runenów. To byłoby dla nich zbyt łatwe i też za mało płatne.
– Przy tym, które wykonaliśmy teraz, też nie spodziewałem się, że skończy się tym, że stracisz ubrania – odparł po chwili. Szczerze, bo naprawdę tak było. Ostatnie, o czym by pomysł, byłaby właśnie taka sytuacja.
– Opis zlecenia sugerował, że co najwyżej trochę się wybrudzimy, a nie to, że jedno z nas straci cały zestaw ubrań – dodał jeszcze, bardziej może dla żartu czy coś. Na pewno nie mówił do końca poważnie, uśmiechnął się nawet, co właściwie było słyszalne w jego głosie.
Przyjął puste naczynie i odstawił je gdzieś na bok. Widział, jak Shyilia przechyla butelkę tak, żeby móc wypić wszystko, co znajdowało się w środku. Nie było też sensu otwierać kolejnej, on również zaczynał czuć się zmęczony i niedługo będzie wolał już po prostu zasnąć i pozwolić ciału odpocząć.
– Ja? Marzenia? Raczej nie – powiedział, choć wcześniej milczał, jakby zastanawiał się nad tym czy faktycznie tak jest, czy może skrywa w sobie coś, co można byłoby nazwać marzeniem. A gdy już wypowiedział te słowa, na próżno byłoby szukać w nim czegoś, co wskazywałoby, że żałuję tego, iż musiał przyznać, że nie ma niczego, co chciałby, żeby zrobiła dla niego spełniająca życzenia wróżka.
– Jestem za stary na to, żeby mieć marzenia. Pozbycie się niechcianych gości z głowy bardziej traktuję jak coś, co powinienem zrobić i właściwie chcę zrobić – dopowiedział jeszcze. Rzadko kiedy zdarzało mu się tak otwarcie mówić o tym, co chciałby zrobić z rodziną, która w magiczny sposób zagnieździła się w jego głowie. Szukanie rozwiązania tego problemu natomiast traktował jako jeden ze swoich celów w życiu, osiągnięcie go i to skuteczne na pewno będzie dla niego kamieniem milowym i dużą zmianą.
– Wychodziłoby na to, że nie wiedziałbym, o co poprosić taką wróżkę – podsumował na koniec. Właśnie tak wyglądała jego rzeczywistość. Może kiedyś miał jakieś marzenia, jak był młodszy albo przed wypadkiem, ale teraz nie mógł sobie na to pozwolić i może nawet nie chciał. Marzenia nie były domeną dorosłych, przynajmniej jego zdaniem.
– Myślę, że będę w stanie coś na to zaradzić – odpowiedział jej. Czarodzieje mogli używać magii do przenoszenia się w różne miejsce i, choć jego ograniczało to, że nie był pełnej krwi czarodziejem, to nadal mógł w pewnym stopniu używać właśnie tego. Ograniczenie to wymagało od niego jedynie tego, żeby widział na własne oczy miejsce, do którego chce się przenieść. Dlatego wystarczyłoby mu wyjrzeć przez okno, żeby w chwilę znaleźli się na zewnątrz i to tak, że Daya ich nawet nie zauważy.
– Tak zrobimy – odparł tylko. Przez chwilę spoglądał prosto przed siebie, w jakiś punkt, który mógł widzieć tylko on, a do rzeczywistości przywołał go nagły ciężar, który poczuł na ramieniu. Gdy spojrzał w dół, zobaczył tam głowę Shyili. Spała, więc nie chciał już jej przeszkadzać, żeby ułożyła się inaczej czy coś. Nie chciał jej budzić. Należał jej się porządny sen.
Właściwie to nawet nie był pewien, kiedy sam usnął. Leżał, leżał, aż w końcu odpłynął. Nic mu się nie śniło, a przynajmniej tego nie pamiętał. Za to, gdy otworzył oczy, nadal czuł na sobie – na swoim ramieniu – znajomy ciężar. Spodziewał się, że Shyilia może przebudzi się w trakcie snu, zauważy to i się odwróci albo nawet zrobi to śpiąc, zupełnie tego nieświadoma. Tymczasem ona nadal tu leżała, tuż obok. Leżał tak przez jakiś czas, gdy w końcu poczuł ruch obok siebie.
– Mamy trochę rzeczy do zrobienia, więc dobrze, że już nie śpisz – odparł. Zdążył już się rozbudzić, więc nie brzmiał, jak osoba, która zbudziła się chwilę wcześniej.
Chwilę później postanowił wstać z łóżka i zaczął się zbierać. Poranną toaletę ograniczył właściwie do tego, żeby przemył dłonie i twarz, w końcu w planach mieli wizytę w łaźni i była ona pierwsza na ich „liście”. Ubrał się do wyjścia, a później podszedł do okna. Wyjrzał przez nie, aby chwilę później odwrócić się w stronę towarzyszki.
– Gdy będziesz gotowa, złap mnie za rękę – powiedział tylko i odwrócił się z powrotem. Planował coś, to było widoczne, bo Constantin w ogóle się z tym nie ukrywał. A Shyilia nie była głupia, więc raczej domyśliłaby się, co chciał zrobić. A gdy dała mu sygnał, gdy poczuł jej dłoń, spojrzał na drogę przy karczmie, na miejsce, które znajdowało się za niewielkim oknem. Przymknął oczy, a później oboje zniknęli na chwilę, aby pojawić się ponownie, dokładnie w miejscu, na które spoglądał.
– Taki sposób na opuszczenie karczmy jest odpowiedni? - zapytał, na jego ustach przez chwilę błąkał się uśmiech.
– To idziemy. Cel podróży – łaźnie – zakomunikował i zaczął iść, a dłoń Shyili wypuścił po chwili, gdy zdał sobie sprawę, że nadal ją trzyma. Nie skomentował tego, ale, cóż, skłamałby, gdyby nie poczuł się trochę głupio.
„Dlaczego to zrobiłeś?” – nagle usłyszał głos matki. Westchnął cicho, dokładnie wiedział, czego będzie dotyczyła ta rozmowa.
„Co?” – zapytał jej. Liczył na to, że się myli, choć jednocześnie wiedział przecież, jak to z nią już bywa.
„Dlaczego puściłeś jej dłoń!?” – zapytała go z żalem w tym pozbawionym ciała głosie. Czyli jednak, tym razem też się nie mylił.
„Nie byłoby na miejscu, gdybym zrobił coś innego” – odpowiedział jej. Nie chciał poruszać tego tematu, nie chciało mu się o tym z nią dyskutować.
„Na pewno nie miałaby nic przeciwko!” – zasugerowała mu. Tym razem, zanim jeszcze powiedział coś w swej głowie, znów westchnął, troszkę głośnej, w końcu jego irytacja nieco wzrosła.
„Miałaby. A ja wolę zachować rękę” – odparł jeszcze. To, na szczęście, zakończyło rozmowę z matką.
Krótko po tym, udało im się dotrzeć do łaźni. Do tej samej, z której Constantin korzystał ostatnio, choć tym razem liczył, że obejdzie się bez rękoczynów i obicia kilku mord. Jego oczom znowu ukazał się napis „Wspaniała Łaźnia Publiczna Pani Krisceran”. A gdy weszli do środka, Constantin ujrzał tę samą kotołaczkę, która przywitała go ostatnio.
- Witamy w naszej Wspaniałej Łaźni, gdzie każdy może zrelaksować się i… - dziewczyna nie dokończyła, gdy zdała sobie sprawę, że to on. Opuściła na chwilę wzrok, ale później znów na nich spojrzała.
– Przepraszam za to, co stało się ostatnio. Gdy pani Krisceran się o tym dowiedziała, powiedziała, że jeśli jeszcze pan do nas zawita, to następna kąpiel jest na nasz koszt – wyjaśniła po chwili.
– Czy pan i pańska towarzyszka zechcielibyście skorzystać z prywatnej balii? - zapytała niemalże od razu. Constantin spojrzał na Shyilię. Cóż, była to dobra propozycja, ale nie chciał decydować sam.
– Praca i względnie bezpieczne miejsce, w którym możesz po niej odpocząć z butelką wina w dłoni? - zapytał, może nieco ciszej niż ton, którym przeważnie wypowiadał słowa. On chyba by tak nie mógł, owszem, byłaby to przyjemna wizja, ale przyzwyczaił się tak bardzo do tego, że ciągle podróżuje po świecie i jeśli gdzieś zostaje to tylko na chwilę, że nie był pewien, czy dałby radę zagrzać gdzieś miejsce na dłużej.
– Tak zrobimy, dobrze będzie się czymś zająć i przy okazji na tym zarobić – i oczywiście chodziło mu o coś, co faktycznie będzie godne ich umiejętności albo najbliżej tego, co byłoby właśnie takie. Oboje byli doświadczeni w walce i w życiu, dlatego na pewno nie wzięliby pierwszego lepszego zlecenia, które mógłby wykonać każdy, kto para się podobną pracą i chce zarobić trochę runenów. To byłoby dla nich zbyt łatwe i też za mało płatne.
– Przy tym, które wykonaliśmy teraz, też nie spodziewałem się, że skończy się tym, że stracisz ubrania – odparł po chwili. Szczerze, bo naprawdę tak było. Ostatnie, o czym by pomysł, byłaby właśnie taka sytuacja.
– Opis zlecenia sugerował, że co najwyżej trochę się wybrudzimy, a nie to, że jedno z nas straci cały zestaw ubrań – dodał jeszcze, bardziej może dla żartu czy coś. Na pewno nie mówił do końca poważnie, uśmiechnął się nawet, co właściwie było słyszalne w jego głosie.
Przyjął puste naczynie i odstawił je gdzieś na bok. Widział, jak Shyilia przechyla butelkę tak, żeby móc wypić wszystko, co znajdowało się w środku. Nie było też sensu otwierać kolejnej, on również zaczynał czuć się zmęczony i niedługo będzie wolał już po prostu zasnąć i pozwolić ciału odpocząć.
– Ja? Marzenia? Raczej nie – powiedział, choć wcześniej milczał, jakby zastanawiał się nad tym czy faktycznie tak jest, czy może skrywa w sobie coś, co można byłoby nazwać marzeniem. A gdy już wypowiedział te słowa, na próżno byłoby szukać w nim czegoś, co wskazywałoby, że żałuję tego, iż musiał przyznać, że nie ma niczego, co chciałby, żeby zrobiła dla niego spełniająca życzenia wróżka.
– Jestem za stary na to, żeby mieć marzenia. Pozbycie się niechcianych gości z głowy bardziej traktuję jak coś, co powinienem zrobić i właściwie chcę zrobić – dopowiedział jeszcze. Rzadko kiedy zdarzało mu się tak otwarcie mówić o tym, co chciałby zrobić z rodziną, która w magiczny sposób zagnieździła się w jego głowie. Szukanie rozwiązania tego problemu natomiast traktował jako jeden ze swoich celów w życiu, osiągnięcie go i to skuteczne na pewno będzie dla niego kamieniem milowym i dużą zmianą.
– Wychodziłoby na to, że nie wiedziałbym, o co poprosić taką wróżkę – podsumował na koniec. Właśnie tak wyglądała jego rzeczywistość. Może kiedyś miał jakieś marzenia, jak był młodszy albo przed wypadkiem, ale teraz nie mógł sobie na to pozwolić i może nawet nie chciał. Marzenia nie były domeną dorosłych, przynajmniej jego zdaniem.
– Myślę, że będę w stanie coś na to zaradzić – odpowiedział jej. Czarodzieje mogli używać magii do przenoszenia się w różne miejsce i, choć jego ograniczało to, że nie był pełnej krwi czarodziejem, to nadal mógł w pewnym stopniu używać właśnie tego. Ograniczenie to wymagało od niego jedynie tego, żeby widział na własne oczy miejsce, do którego chce się przenieść. Dlatego wystarczyłoby mu wyjrzeć przez okno, żeby w chwilę znaleźli się na zewnątrz i to tak, że Daya ich nawet nie zauważy.
– Tak zrobimy – odparł tylko. Przez chwilę spoglądał prosto przed siebie, w jakiś punkt, który mógł widzieć tylko on, a do rzeczywistości przywołał go nagły ciężar, który poczuł na ramieniu. Gdy spojrzał w dół, zobaczył tam głowę Shyili. Spała, więc nie chciał już jej przeszkadzać, żeby ułożyła się inaczej czy coś. Nie chciał jej budzić. Należał jej się porządny sen.
Właściwie to nawet nie był pewien, kiedy sam usnął. Leżał, leżał, aż w końcu odpłynął. Nic mu się nie śniło, a przynajmniej tego nie pamiętał. Za to, gdy otworzył oczy, nadal czuł na sobie – na swoim ramieniu – znajomy ciężar. Spodziewał się, że Shyilia może przebudzi się w trakcie snu, zauważy to i się odwróci albo nawet zrobi to śpiąc, zupełnie tego nieświadoma. Tymczasem ona nadal tu leżała, tuż obok. Leżał tak przez jakiś czas, gdy w końcu poczuł ruch obok siebie.
– Mamy trochę rzeczy do zrobienia, więc dobrze, że już nie śpisz – odparł. Zdążył już się rozbudzić, więc nie brzmiał, jak osoba, która zbudziła się chwilę wcześniej.
Chwilę później postanowił wstać z łóżka i zaczął się zbierać. Poranną toaletę ograniczył właściwie do tego, żeby przemył dłonie i twarz, w końcu w planach mieli wizytę w łaźni i była ona pierwsza na ich „liście”. Ubrał się do wyjścia, a później podszedł do okna. Wyjrzał przez nie, aby chwilę później odwrócić się w stronę towarzyszki.
– Gdy będziesz gotowa, złap mnie za rękę – powiedział tylko i odwrócił się z powrotem. Planował coś, to było widoczne, bo Constantin w ogóle się z tym nie ukrywał. A Shyilia nie była głupia, więc raczej domyśliłaby się, co chciał zrobić. A gdy dała mu sygnał, gdy poczuł jej dłoń, spojrzał na drogę przy karczmie, na miejsce, które znajdowało się za niewielkim oknem. Przymknął oczy, a później oboje zniknęli na chwilę, aby pojawić się ponownie, dokładnie w miejscu, na które spoglądał.
– Taki sposób na opuszczenie karczmy jest odpowiedni? - zapytał, na jego ustach przez chwilę błąkał się uśmiech.
– To idziemy. Cel podróży – łaźnie – zakomunikował i zaczął iść, a dłoń Shyili wypuścił po chwili, gdy zdał sobie sprawę, że nadal ją trzyma. Nie skomentował tego, ale, cóż, skłamałby, gdyby nie poczuł się trochę głupio.
„Dlaczego to zrobiłeś?” – nagle usłyszał głos matki. Westchnął cicho, dokładnie wiedział, czego będzie dotyczyła ta rozmowa.
„Co?” – zapytał jej. Liczył na to, że się myli, choć jednocześnie wiedział przecież, jak to z nią już bywa.
„Dlaczego puściłeś jej dłoń!?” – zapytała go z żalem w tym pozbawionym ciała głosie. Czyli jednak, tym razem też się nie mylił.
„Nie byłoby na miejscu, gdybym zrobił coś innego” – odpowiedział jej. Nie chciał poruszać tego tematu, nie chciało mu się o tym z nią dyskutować.
„Na pewno nie miałaby nic przeciwko!” – zasugerowała mu. Tym razem, zanim jeszcze powiedział coś w swej głowie, znów westchnął, troszkę głośnej, w końcu jego irytacja nieco wzrosła.
„Miałaby. A ja wolę zachować rękę” – odparł jeszcze. To, na szczęście, zakończyło rozmowę z matką.
Krótko po tym, udało im się dotrzeć do łaźni. Do tej samej, z której Constantin korzystał ostatnio, choć tym razem liczył, że obejdzie się bez rękoczynów i obicia kilku mord. Jego oczom znowu ukazał się napis „Wspaniała Łaźnia Publiczna Pani Krisceran”. A gdy weszli do środka, Constantin ujrzał tę samą kotołaczkę, która przywitała go ostatnio.
- Witamy w naszej Wspaniałej Łaźni, gdzie każdy może zrelaksować się i… - dziewczyna nie dokończyła, gdy zdała sobie sprawę, że to on. Opuściła na chwilę wzrok, ale później znów na nich spojrzała.
– Przepraszam za to, co stało się ostatnio. Gdy pani Krisceran się o tym dowiedziała, powiedziała, że jeśli jeszcze pan do nas zawita, to następna kąpiel jest na nasz koszt – wyjaśniła po chwili.
– Czy pan i pańska towarzyszka zechcielibyście skorzystać z prywatnej balii? - zapytała niemalże od razu. Constantin spojrzał na Shyilię. Cóż, była to dobra propozycja, ale nie chciał decydować sam.
- Shyilia
- Szukający drogi
- Posty: 28
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Skrytobójca
- Kontakt:
Owego dnia z ust Shyilii padło tyle szczerych zdań, na ile z dużą dozą prawdopodobieństwa nie zdobyła się przez resztę swojego dotychczasowego życia. Początkowo mówiła to wszystko może trochę nieświadomie, jednak im dłużej trwała ich rozmowa, z tym większym namysłem układała słowa tak, by w bezpieczny sposób odsłonić przed Constantinem jakąś cząstkę siebie. Nawet jeśli ona sama również dopiero teraz na bieżąco dowiadywała się o sobie nowych faktów, o których wcześniej nie miała pojęcia. Jak na przykład ten, że do pełni satysfakcji wystarczyłoby jej w gruncie rzeczy naprawdę niewiele.
- Dobry towarzysz u boku, taki który nie życzy ci źle, też jest istotnym szczegółem - uzupełniła Constantinową listę. - Miło jest odpocząć po ciężkim dniu z kimś, przy kim nie musisz się obawiać, że ci wbije nóż w plecy, gdy tylko opuścisz gardę.
Czyli “cieszę się, że jesteś” w wydaniu elfiej zabójczyni. Na ten moment była to forma najbardziej zbliżona do wyznania, które tak naprawdę stało za wszystkimi tymi niezręcznymi półsłówkami i zawoalowanymi komplementami. Wyznania, które być może dla dwojga innych osób w innej opowieści byłoby zupełnie oczywiste, jednak nieszczęsny duet z deficytem zaufania wciąż ostrożnie krążył wokół sedna, jak gdyby znajdowała się tam jakaś śmiercionośna pułapka, którą wcześniej należało rozbroić. Żadne z nich nie było skore do rzucania się na głęboką wodę.
Nie, gdy żadne nie potrafiło pływać.
- Myślę… - odezwała się Shyilia po chwili milczenia, gdy wysłuchała przemyśleń Constantina na temat marzeń. A raczej ich braku. W jej umyśle zaczęła kiełkować pewna niecodzienna dla niej refleksja, którą zabójczyni powoli i trochę niezdarnie starała się ubrać w słowa. - Wydaje mi się, że… oboje jesteśmy trochę zepsuci. Dotąd nie myślałam o sobie w ten sposób, ale słysząc to z twoich ust… To chyba smutne nie mieć żadnych marzeń. Nawet jeśli to naiwne. Tyle osób wokół jest głupich. I naiwnych. Ale… nie wydaje ci się, że są jacyś… szczęśliwsi? Ja właściwie chyba nawet nie wiem, czym jest szczęście. A ty? - Gdy obróciła głowę w stronę czarodzieja, na jej twarzy pojawił się grymas, który od biedy można by nazwać smutnym uśmiechem. - Tyle lat staram się przetrwać w mroku, który znam już na wylot… Możliwe, że zatraciłam już zdolność do życia w świetle. Tak długo odcinałam się od życia, wybierając drogę śmierci, że nie wiem czy potrafiłabym wrócić, nawet gdybym chciała. Myślę… To chyba dlatego nadal tkwimy tu we dwoje, mimo że nie musimy. Żadne z nas nie wie, jak wrócić z tej otchłani. Więc siedzimy w niej razem. Nie potrafiąc marzyć. Nie wiedząc jak kochać. Nie mogąc zaznać szczęścia… Ale przynajmniej rozumiemy nawzajem swoje zepsucie. I to jest… trochę mniej smutne i mroczne.
Głos elfki nieco się załamał pod koniec, w związku z czym umilkła na chwilę, by wziąć się w garść, jak na groźną skrytobójczynię przystało. Zaśmiała się cicho, bez cienia wesołości.
- Niech to szlag, Naxam - westchnęła półżartem. - Idę przez życie robiąc swoje i nawet się nad tym szczególnie nie zastanawiam. Akcja - reakcja. Zlecenie - zapłata. Krzywda - kara. Cios - śmierć. Bez zbędnych filozofii. I jestem w tym dobra. A potem zjawiasz się ty i cały mój światopogląd wywraca się w cholerę. Normalnie dość brutalnie pozbywam się takich delikwentów, co to próbują zakłócać moją “wewnętrzną harmonię”, ale ustaliliśmy dopiero co, że nie chciałabym twojej śmierci, więc… jeszcze nie jestem pewna, co z tobą zrobić.
Może była to zasługa wypitego przed snem wina, może wyczerpującej rozmowy po równie ciężkim dniu - faktem było, iż Shyilia dawno nie spała tak dobrze. Sądząc po intensywności słonecznych promieni wpadających przez niewielkie okno, było plus minus południe, co oznaczało, że elfce udało się przespać solidne kilka godzin. Kilka godzin twardego, nieprzerwanego snu było rzadkością, niemal luksusem dla nieustannie czuwającej skrytobójczyni. W związku z powyższym, humor jej dopisywał. Nie wytrąciło jej z równowagi zbudzenie się w fizycznym kontakcie z towarzyszem; przywitała go całkiem pogodnie jak na nią, po czym wyskoczyła z łóżka, by wykonać kilka rozciągających ćwiczeń, na które pozwalała jej ograniczona przestrzeń niewielkiego pokoju. Po poprzedniej melancholii nie było śladu. Ot, Shyilia w pełni swojej formy szykowała się na nadchodzący dzień, by przeżyć go tak, jak to czyniła do tej pory - robiąc swoje. Tymczasowo z kompanem u boku.
Konieczność ponownego założenia na siebie sukni Mari na chwilę popsuła ten idylliczny poranek, gdyż zirytowana znienawidzonym elementem odzienia Shyilia uraczyła Constantina wiązką przekleństw we wszystkich znanych sobie językach. Miała wrażenie że w świetle dnia biała suknia wygląda na niej jeszcze gorzej niż przed świtem. W połączeniu z bladą cerą i mocnym makijażem sprawiała nieco upiorne wrażenie.
- Miejmy to już z głowy - mruknęła i podeszła do mężczyzny, spełniając jego polecenie.
Nie była przyzwyczajona do teleportacji, więc w pierwszej sekundzie poczuła lekkie oszołomienie, gdy zobaczyła wokół siebie inny obraz niż dosłownie mgnienie oka wcześniej. Uważała tę umiejętność za przydatną i, po prawdzie, całkiem imponującą, jednak ceniła sobie solidny grunt pod nogami w znacznej większości przypadków. Tutaj jednak cel - uniknięcie konfrontacji z Dayą za wszelką cenę - zdecydowanie przewyższał środki.
- Spełnił moje oczekiwania - odpowiedziała, z nieco zaczepnym uśmiechem, gotowa ruszyć w dalszą drogę.
Nie zauważyła nawet, że Constantin nie puścił jej dłoni… dopóki tego nie zrobił. Wówczas dopiero dotarło do niej, co się wydarzyło i wprawiło ją to w lekką konsternację. Ona, groźna skrytobójczyni, szła za rękę z mężczyzną jak naiwna młoda dziewka. Mało tego, zamiast czuć chęć natychmiastowego uszkodzenia ręki mężczyzny, który ośmielił się ją tak znieważyć, z jeszcze większym zdumieniem przyszła do niej świadomość, że - o losie - wcale nie czuła się znieważona. Mówienie o jakichś pozytywnych uczuciach byłoby może trochę na wyrost, ale brak jakiegokolwiek odrzucenia, naturalność z jaką to się działo, była dla elfki nie mniej dziwna. Jak gdyby mrok wokół Shyilii nieco się przerzedził, pozwalając dojrzeć to, co znajdowało się poza otchłanią, dotąd dla niej niedostępne. Ta nagła myśl sprawiła, iż kobieta na chwilę zatrzymała się w miejscu, pochłonięta nowym doświadczeniem, jednak bardzo szybko przywołała się do porządku i szybszym krokiem nadrobiła odległość dzielącą ją od Constantina. Bez słowa zrównała z nim krok, idąc tuż obok, jakby nic się nie wydarzyło. I tylko dłoń, którą raz po raz zaciskała w pięść, była dowodem na wewnętrzny chaos, który Shyilia podczas reszty spaceru próbowała zebrać do kupy. (Sporą część mentalnej energii poświęcała też na niemyślenie o tym, jak idiotycznie musi wyglądać w tej nieszczęsnej krasnoludzkiej sukni.)
Sama z siebie nie czuła potrzeby rozpoczynania rozmowy. Zbyt dużo działo się w jej głowie, by miała przestrzeń na wpadnięcie na pomysł, żeby zagadać towarzysza. Cisza między nimi bynajmniej nie wydawała się niezręczna. W przeszłości spędzali sporo czasu w milczeniu, a teraz zgiełk ruchliwej godziny na mieście doskonale wypełniał dźwiękiem pustkę braku słów, aż do chwili, gdy dotarli do celu ich spaceru.
Shyilia pozwoliła Constantinowi wziąć na siebie formalności. W końcu był już tutaj wcześniej. Prywatna balia brzmiała dobrze, zatem elfka skinęła głową na znak zgody, odpuszczając sobie tym razem okazję do poczynienia jakichś dwuznacznych komentarzy. Myślała tylko o tym, że wreszcie zdejmie z siebie ubranie. Tak też dość szybko zrobiła, gdy tylko znalazła się w przeznaczonym do tego miejscu. Pozbyła się wszystkiego, nie licząc naszyjnika. Nie rozstawała się z bronią nawet w łaźni, ani też w sypialni. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogła się przydać; lepiej nie zostać paskudnie zaskoczonym zasadzką, zwłaszcza jak się ma goły tyłek, prawda?
Owinąwszy się ręcznikiem, podążyła we wskazane miejsce, gdzie czekała już na nią wielka gorąca balia. Zanim jednak zdążyła zbliżyć się do kąpieli, usłyszała przeciągły gwizd dochodzący gdzieś z boku. Posłała spojrzenie spode łba w tamtą stronę, a jej oczy pociemniały.
- A więc plotki mówią prawdę, że wróciłaś do Iruvii - odezwał się jeden z mężczyzn zajmujących dużą balię. Patrzył na nią z zimną nienawiścią pod maską pozornej uprzejmości. - Myślisz że bezpiecznie jest kręcić się nieuzbrojona w miejscu, w którym narobiłaś sobie wrogów, hm?
- Kto powiedział, że nie jestem uzbrojona? - Shyilia wzruszyła ramionami, a w jej głosie dało się wyczuć wyzwanie. Póki co, stała jeszcze w dość niedbałej pozie, z rękami skrzyżowanymi na okrytych ręcznikiem piersiach.
Odpowiedział jej chór tłumionego śmiechu. Kilku mężczyzn zdawało się szykować do wyjścia z kąpieli.
- Czekałem na dzień, w którym zapłacisz za to, co mi zrobiłaś, ty…
- Dla własnego dobra lepiej przymknij jadaczkę zanim opuści ją jeszcze jedno nierozważne słowo - wtrąciła się Shyilia. - Jesteś dla mnie zbyt nieistotnym śmieciem, żeby psuć sobie ten miły poranek, ale jeśli zaczniesz mnie obrażać, może się zrobić odrobinę… niesympatycznie.
Elfka odwróciła się w stronę zbira, zbliżając się do ich balii powolnym krokiem, który wiele osób przerażał na śmierć. Gdy szła, nie spuszczała okrutnego, lodowatego spojrzenia z lidera grupy.
- Widzisz, doskonale cię pamiętam. Jak i wszystkie rzeczy, za które spotkała cię zasłużona kara. Dziwię się, że masz odwagę pokazywać się w publicznej łaźni po naszej małej… operacji - uśmiechnęła się złośliwie, gdy kucała tuż przy jego twarzy. - A może masz ochotę dokończyć to, co zaczęłam podczas mojej poprzedniej wizyty, hm? - to mówiąc Shyilia szturchnęła mężczyznę lekko w nos kusarigamą, którą przywołała w międzyczasie. Nie na tyle mocno, by go zranić, chciała go jedynie wystraszyć.
Co zresztą udało jej się wyśmienicie. Chłop zbladł jak ściana, a część jego świty w pośpiechu zaczęła opuszczać balię. Zabójczynię jednak już to nie interesowało. Wstała i skierowała się w stronę własnej kąpieli. Po drodze jeszcze odwróciła się po raz ostatni.
- Jeśli doniesiesz gdzieś, że mnie widziałeś, wrócę po ciebie. I tym razem nie zrobię tego szybko.
Na tym zakończyła się konfrontacja. Shyilia w końcu mogła dołączyć do Constantina w ich prywatnej balii.
- Wybacz zwłokę; tak to się kończy, jak się szkodników nie wytępi raz a porządnie. Wylezą z powrotem z nory i uprzykrzają życie - przewróciła oczami.
Nie zawracała sobie głowy zachowaniem szczególnej dyskrecji przy starym znajomym. Odwiesiła ręcznik na haku przy drewnianej ścianie i bez skrępowania weszła do wody. Nie lubiła, gdy ktoś - nawet spojrzeniem - naruszał jej przestrzeń najbardziej prywatną, ale skoro czarodziejowi pozwalała to robić, to podług tej logiki nie stanowiło to naruszenia. Swojego ciała jako takiego się nie wstydziła. Blizny były kwestią trochę bardziej delikatną, ale akurat osoba znajdująca się przed nią znała ich historię. Naxam nigdy nie gapił się na nią z tą irytującą, wścibską ciekawością, ani nie zadawał zbędnych pytań. To Shyilii wystarczało, by czuła się przy nim swobodnie.
Zanurzyła się po ramiona i na chwilę zamknęła oczy. Tak, zdecydowanie były to luksusy wobec jej standardowych surowych warunków w podróży. Nie była nauczona wygodnego życia i chyba nie do końca odnalazłaby się w takiej codzienności, ale to nie znaczyło, że nie potrafiła docenić chwil odprężenia. Zamruczała z zadowoleniem, czując jak przyjemne ciepło otula całe jej ciało. Po pewnym czasie otworzyła oczy i rzuciła Constantinowi zaczepne spojrzenie, uśmiechając się w swoim zwyczaju.
- Przyznaję, jest to przyjemne. Nawet bez… dodatkowych atrakcji. Choć mając już obraz tego miejsca, mogę sobie trochę lepiej wyobrazić, co tu się mogło dziać podczas twojej poprzedniej wizyty.
- Dobry towarzysz u boku, taki który nie życzy ci źle, też jest istotnym szczegółem - uzupełniła Constantinową listę. - Miło jest odpocząć po ciężkim dniu z kimś, przy kim nie musisz się obawiać, że ci wbije nóż w plecy, gdy tylko opuścisz gardę.
Czyli “cieszę się, że jesteś” w wydaniu elfiej zabójczyni. Na ten moment była to forma najbardziej zbliżona do wyznania, które tak naprawdę stało za wszystkimi tymi niezręcznymi półsłówkami i zawoalowanymi komplementami. Wyznania, które być może dla dwojga innych osób w innej opowieści byłoby zupełnie oczywiste, jednak nieszczęsny duet z deficytem zaufania wciąż ostrożnie krążył wokół sedna, jak gdyby znajdowała się tam jakaś śmiercionośna pułapka, którą wcześniej należało rozbroić. Żadne z nich nie było skore do rzucania się na głęboką wodę.
Nie, gdy żadne nie potrafiło pływać.
- Myślę… - odezwała się Shyilia po chwili milczenia, gdy wysłuchała przemyśleń Constantina na temat marzeń. A raczej ich braku. W jej umyśle zaczęła kiełkować pewna niecodzienna dla niej refleksja, którą zabójczyni powoli i trochę niezdarnie starała się ubrać w słowa. - Wydaje mi się, że… oboje jesteśmy trochę zepsuci. Dotąd nie myślałam o sobie w ten sposób, ale słysząc to z twoich ust… To chyba smutne nie mieć żadnych marzeń. Nawet jeśli to naiwne. Tyle osób wokół jest głupich. I naiwnych. Ale… nie wydaje ci się, że są jacyś… szczęśliwsi? Ja właściwie chyba nawet nie wiem, czym jest szczęście. A ty? - Gdy obróciła głowę w stronę czarodzieja, na jej twarzy pojawił się grymas, który od biedy można by nazwać smutnym uśmiechem. - Tyle lat staram się przetrwać w mroku, który znam już na wylot… Możliwe, że zatraciłam już zdolność do życia w świetle. Tak długo odcinałam się od życia, wybierając drogę śmierci, że nie wiem czy potrafiłabym wrócić, nawet gdybym chciała. Myślę… To chyba dlatego nadal tkwimy tu we dwoje, mimo że nie musimy. Żadne z nas nie wie, jak wrócić z tej otchłani. Więc siedzimy w niej razem. Nie potrafiąc marzyć. Nie wiedząc jak kochać. Nie mogąc zaznać szczęścia… Ale przynajmniej rozumiemy nawzajem swoje zepsucie. I to jest… trochę mniej smutne i mroczne.
Głos elfki nieco się załamał pod koniec, w związku z czym umilkła na chwilę, by wziąć się w garść, jak na groźną skrytobójczynię przystało. Zaśmiała się cicho, bez cienia wesołości.
- Niech to szlag, Naxam - westchnęła półżartem. - Idę przez życie robiąc swoje i nawet się nad tym szczególnie nie zastanawiam. Akcja - reakcja. Zlecenie - zapłata. Krzywda - kara. Cios - śmierć. Bez zbędnych filozofii. I jestem w tym dobra. A potem zjawiasz się ty i cały mój światopogląd wywraca się w cholerę. Normalnie dość brutalnie pozbywam się takich delikwentów, co to próbują zakłócać moją “wewnętrzną harmonię”, ale ustaliliśmy dopiero co, że nie chciałabym twojej śmierci, więc… jeszcze nie jestem pewna, co z tobą zrobić.
Może była to zasługa wypitego przed snem wina, może wyczerpującej rozmowy po równie ciężkim dniu - faktem było, iż Shyilia dawno nie spała tak dobrze. Sądząc po intensywności słonecznych promieni wpadających przez niewielkie okno, było plus minus południe, co oznaczało, że elfce udało się przespać solidne kilka godzin. Kilka godzin twardego, nieprzerwanego snu było rzadkością, niemal luksusem dla nieustannie czuwającej skrytobójczyni. W związku z powyższym, humor jej dopisywał. Nie wytrąciło jej z równowagi zbudzenie się w fizycznym kontakcie z towarzyszem; przywitała go całkiem pogodnie jak na nią, po czym wyskoczyła z łóżka, by wykonać kilka rozciągających ćwiczeń, na które pozwalała jej ograniczona przestrzeń niewielkiego pokoju. Po poprzedniej melancholii nie było śladu. Ot, Shyilia w pełni swojej formy szykowała się na nadchodzący dzień, by przeżyć go tak, jak to czyniła do tej pory - robiąc swoje. Tymczasowo z kompanem u boku.
Konieczność ponownego założenia na siebie sukni Mari na chwilę popsuła ten idylliczny poranek, gdyż zirytowana znienawidzonym elementem odzienia Shyilia uraczyła Constantina wiązką przekleństw we wszystkich znanych sobie językach. Miała wrażenie że w świetle dnia biała suknia wygląda na niej jeszcze gorzej niż przed świtem. W połączeniu z bladą cerą i mocnym makijażem sprawiała nieco upiorne wrażenie.
- Miejmy to już z głowy - mruknęła i podeszła do mężczyzny, spełniając jego polecenie.
Nie była przyzwyczajona do teleportacji, więc w pierwszej sekundzie poczuła lekkie oszołomienie, gdy zobaczyła wokół siebie inny obraz niż dosłownie mgnienie oka wcześniej. Uważała tę umiejętność za przydatną i, po prawdzie, całkiem imponującą, jednak ceniła sobie solidny grunt pod nogami w znacznej większości przypadków. Tutaj jednak cel - uniknięcie konfrontacji z Dayą za wszelką cenę - zdecydowanie przewyższał środki.
- Spełnił moje oczekiwania - odpowiedziała, z nieco zaczepnym uśmiechem, gotowa ruszyć w dalszą drogę.
Nie zauważyła nawet, że Constantin nie puścił jej dłoni… dopóki tego nie zrobił. Wówczas dopiero dotarło do niej, co się wydarzyło i wprawiło ją to w lekką konsternację. Ona, groźna skrytobójczyni, szła za rękę z mężczyzną jak naiwna młoda dziewka. Mało tego, zamiast czuć chęć natychmiastowego uszkodzenia ręki mężczyzny, który ośmielił się ją tak znieważyć, z jeszcze większym zdumieniem przyszła do niej świadomość, że - o losie - wcale nie czuła się znieważona. Mówienie o jakichś pozytywnych uczuciach byłoby może trochę na wyrost, ale brak jakiegokolwiek odrzucenia, naturalność z jaką to się działo, była dla elfki nie mniej dziwna. Jak gdyby mrok wokół Shyilii nieco się przerzedził, pozwalając dojrzeć to, co znajdowało się poza otchłanią, dotąd dla niej niedostępne. Ta nagła myśl sprawiła, iż kobieta na chwilę zatrzymała się w miejscu, pochłonięta nowym doświadczeniem, jednak bardzo szybko przywołała się do porządku i szybszym krokiem nadrobiła odległość dzielącą ją od Constantina. Bez słowa zrównała z nim krok, idąc tuż obok, jakby nic się nie wydarzyło. I tylko dłoń, którą raz po raz zaciskała w pięść, była dowodem na wewnętrzny chaos, który Shyilia podczas reszty spaceru próbowała zebrać do kupy. (Sporą część mentalnej energii poświęcała też na niemyślenie o tym, jak idiotycznie musi wyglądać w tej nieszczęsnej krasnoludzkiej sukni.)
Sama z siebie nie czuła potrzeby rozpoczynania rozmowy. Zbyt dużo działo się w jej głowie, by miała przestrzeń na wpadnięcie na pomysł, żeby zagadać towarzysza. Cisza między nimi bynajmniej nie wydawała się niezręczna. W przeszłości spędzali sporo czasu w milczeniu, a teraz zgiełk ruchliwej godziny na mieście doskonale wypełniał dźwiękiem pustkę braku słów, aż do chwili, gdy dotarli do celu ich spaceru.
Shyilia pozwoliła Constantinowi wziąć na siebie formalności. W końcu był już tutaj wcześniej. Prywatna balia brzmiała dobrze, zatem elfka skinęła głową na znak zgody, odpuszczając sobie tym razem okazję do poczynienia jakichś dwuznacznych komentarzy. Myślała tylko o tym, że wreszcie zdejmie z siebie ubranie. Tak też dość szybko zrobiła, gdy tylko znalazła się w przeznaczonym do tego miejscu. Pozbyła się wszystkiego, nie licząc naszyjnika. Nie rozstawała się z bronią nawet w łaźni, ani też w sypialni. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogła się przydać; lepiej nie zostać paskudnie zaskoczonym zasadzką, zwłaszcza jak się ma goły tyłek, prawda?
Owinąwszy się ręcznikiem, podążyła we wskazane miejsce, gdzie czekała już na nią wielka gorąca balia. Zanim jednak zdążyła zbliżyć się do kąpieli, usłyszała przeciągły gwizd dochodzący gdzieś z boku. Posłała spojrzenie spode łba w tamtą stronę, a jej oczy pociemniały.
- A więc plotki mówią prawdę, że wróciłaś do Iruvii - odezwał się jeden z mężczyzn zajmujących dużą balię. Patrzył na nią z zimną nienawiścią pod maską pozornej uprzejmości. - Myślisz że bezpiecznie jest kręcić się nieuzbrojona w miejscu, w którym narobiłaś sobie wrogów, hm?
- Kto powiedział, że nie jestem uzbrojona? - Shyilia wzruszyła ramionami, a w jej głosie dało się wyczuć wyzwanie. Póki co, stała jeszcze w dość niedbałej pozie, z rękami skrzyżowanymi na okrytych ręcznikiem piersiach.
Odpowiedział jej chór tłumionego śmiechu. Kilku mężczyzn zdawało się szykować do wyjścia z kąpieli.
- Czekałem na dzień, w którym zapłacisz za to, co mi zrobiłaś, ty…
- Dla własnego dobra lepiej przymknij jadaczkę zanim opuści ją jeszcze jedno nierozważne słowo - wtrąciła się Shyilia. - Jesteś dla mnie zbyt nieistotnym śmieciem, żeby psuć sobie ten miły poranek, ale jeśli zaczniesz mnie obrażać, może się zrobić odrobinę… niesympatycznie.
Elfka odwróciła się w stronę zbira, zbliżając się do ich balii powolnym krokiem, który wiele osób przerażał na śmierć. Gdy szła, nie spuszczała okrutnego, lodowatego spojrzenia z lidera grupy.
- Widzisz, doskonale cię pamiętam. Jak i wszystkie rzeczy, za które spotkała cię zasłużona kara. Dziwię się, że masz odwagę pokazywać się w publicznej łaźni po naszej małej… operacji - uśmiechnęła się złośliwie, gdy kucała tuż przy jego twarzy. - A może masz ochotę dokończyć to, co zaczęłam podczas mojej poprzedniej wizyty, hm? - to mówiąc Shyilia szturchnęła mężczyznę lekko w nos kusarigamą, którą przywołała w międzyczasie. Nie na tyle mocno, by go zranić, chciała go jedynie wystraszyć.
Co zresztą udało jej się wyśmienicie. Chłop zbladł jak ściana, a część jego świty w pośpiechu zaczęła opuszczać balię. Zabójczynię jednak już to nie interesowało. Wstała i skierowała się w stronę własnej kąpieli. Po drodze jeszcze odwróciła się po raz ostatni.
- Jeśli doniesiesz gdzieś, że mnie widziałeś, wrócę po ciebie. I tym razem nie zrobię tego szybko.
Na tym zakończyła się konfrontacja. Shyilia w końcu mogła dołączyć do Constantina w ich prywatnej balii.
- Wybacz zwłokę; tak to się kończy, jak się szkodników nie wytępi raz a porządnie. Wylezą z powrotem z nory i uprzykrzają życie - przewróciła oczami.
Nie zawracała sobie głowy zachowaniem szczególnej dyskrecji przy starym znajomym. Odwiesiła ręcznik na haku przy drewnianej ścianie i bez skrępowania weszła do wody. Nie lubiła, gdy ktoś - nawet spojrzeniem - naruszał jej przestrzeń najbardziej prywatną, ale skoro czarodziejowi pozwalała to robić, to podług tej logiki nie stanowiło to naruszenia. Swojego ciała jako takiego się nie wstydziła. Blizny były kwestią trochę bardziej delikatną, ale akurat osoba znajdująca się przed nią znała ich historię. Naxam nigdy nie gapił się na nią z tą irytującą, wścibską ciekawością, ani nie zadawał zbędnych pytań. To Shyilii wystarczało, by czuła się przy nim swobodnie.
Zanurzyła się po ramiona i na chwilę zamknęła oczy. Tak, zdecydowanie były to luksusy wobec jej standardowych surowych warunków w podróży. Nie była nauczona wygodnego życia i chyba nie do końca odnalazłaby się w takiej codzienności, ale to nie znaczyło, że nie potrafiła docenić chwil odprężenia. Zamruczała z zadowoleniem, czując jak przyjemne ciepło otula całe jej ciało. Po pewnym czasie otworzyła oczy i rzuciła Constantinowi zaczepne spojrzenie, uśmiechając się w swoim zwyczaju.
- Przyznaję, jest to przyjemne. Nawet bez… dodatkowych atrakcji. Choć mając już obraz tego miejsca, mogę sobie trochę lepiej wyobrazić, co tu się mogło dziać podczas twojej poprzedniej wizyty.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości