Ekradon[Ekradon i okolice] Biała nić przeznaczenia

Warowne miasto położone u podnóża gór, otoczone grubymi murami i basztami, jego bramy zdobią dwa ogromne posagi gryfów. Miasto słynie z handlu, pięknych karczm i ogromnej armi. Armi niezwykłej, bo składającej się z wojowników i gryfów. Od setek lat ekradończycy udomawiają gryfy, które później służą w ich armi, stacjonującej w górach poza miastem.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Oczekiwała upomnienia. Isara dopiero po szaleńczej fali gorąca, która przeszła jej ciało wraz z jawnym protestem, zrozumiała swoje stanowisko. Jako osoba z zewnątrz, a tym bardziej będąca pod rozkazami pułkownika, nie powinna w ogóle się rządzić - żaden sprzeciw nie wchodził w grę. Ba, niepotrzebne by tu były słowa; wystarczyło posłusznie skinąć głową, dzięki czemu sam gest wyrazi jednocześnie zrozumienie i wdzięczność, a tymczasem lisołaczka zaryzykowała. Dziwny impuls zmusił ją wręcz do natychmiastowej reakcji. To był jeden z tych momentów w jej życiu, o który postanowiła zawalczyć, a takowych nie było za wiele. Gdy wyjaśniła swoje stanowisko, kolejna nawałnica myśli zaatakowała jej umysł; przeto wygrali bitwę magiczną, więc może oddział magiczny przeszedł już swoją próbę? Czy to w ogóle była ich próba, dana przez los, aby Isara mogła uzyskać nagrodę w postaci wolności za wyszkolenie tychże magów?
        Jeżeli to była nagroda, nie należała do tych satysfakcjonujących. Lisołaczka nadal stała sztywno w obawie, że każdy ruch będzie teraz niewłaściwy. Chciała wyjść, ba, nawet się do tego szykowała - jej postanowienie było trudne do zmiany - lecz zawahała się na jedną sekundę, w której ujrzała twarz pułkownika. Kamienna maska zniknęła, a zmiennokształtna pozwoliła sobie na myśl, że to dzięki niej. Że przełamała tę barierę niezręczności i niepewności, która tkwiła między nimi od dłuższego czasu. Kobieta chciała zaufać Cerimowi i dotychczas tak było, ale teraz dopiero poczuła, że mogą być szczerzy ze sobą. Zero mask, zero niepewności. Tylko jedna najbardziej brutalna wojskowa zasada; nie spoufalać się.
Nadstawiła uszy, słysząc kolejne słowa mężczyzny. Z szeroko otwartymi oczami spoglądała na pułkownika, oczekując, że zaraz i tak namówi ją do odejścia. Im więcej Isara słuchała, tym bardziej musiała walczyć z wewnętrznymi emocjami, które kotłowały się w niej jak zupa w rozgrzanym kotle. Na informację o pełnej prywatności tylko delikatnie się uśmiechnęła, aby następnie skinąć głową w ramach podziękowania i posłusznie, zgodnie z pierwszym odruchem, szybko wyjść z gabinetu. Ta rozmowa wystarczyła, aby lisołaczka poczuła się lepiej na duchu; pewniejsza swojej pozycji i w pewnym sensie bardziej usatysfakcjonowana. Kochała podróż, życie z dnia na dzień i nauczanie nowopoznanych magów, dając im możliwość rozwoju dokładnie taką samą, jaką ona otrzymała od wędrownego czarodzieja za młodu. Coś w Ekradonie trzymało ją jednak bardziej i zagłuszało ten stary powiew powołania.
        “Bo nie sądzę, że znalazłbym kogokolwiek, kto byłby w stanie cię zastąpić”, powtarzała sobie, przyciskając dłoń do piersi w marnych próbach uspokojenia serca. Musiała wyjść, aby Cerim nic nie zauważył - Isara bowiem nie potrafiła tak dobrze kryć swoich emocji jak on. Wszystko dało się przeczytać po jej postawie - a serce w pewnej chwili zaczęło walić jej jak dzwon, przez co obawiała się, że mężczyzna to usłyszy. A wtedy wróci ta niezręczna niepewność, związana z niedopowiedzeniami z lasu. Dla lisicy to, w jaki sposób rozmawiali, było wystarczające. Nie mogli się spoufalać, ale przeto mogła czerpać tę drobną radość, że jest mu pomocą, a nie utrapieniem, prawda?
Prawda?

***

        - Za wygraną. Zdrowie! - rzekł Javier, unosząc po raz kolejny kufel świeżo napełniony złotym trunkiem. Mężczyzna jako wielki ekstrawertyk zajął się zintegrowaniem pozostałych członków oddziału, którzy byli zbyt niepewni, jak może wyglądać relacja między nimi; czy w ogóle mogą świętować, czy mogą się zwrócić do siebie na Ty, czy śmiech również jest zakazany… na to wszystko swoim zachowaniem odpowiadał im młody mag, a Isara z radością obserwowała, jak pozostali śmieją się i popijają kolejny toast. Gdy ujrzała pierwsze spojrzenie pułkownika na sobie, uśmiechnęła się do niego życzliwie i uniosła kufel, pozwalając mu dalej pozostać w cieniu. Skoro nie chciał podejść do całej grupy, widocznie nie miał na to ochoty, a Isara nie zamierzała wnikać w powody. Ciekawsko jednak kątem oka spoglądała na Cerima, gdy tylko zdawało się jej, że nie patrzy. A patrzył w pewnej chwili cały czas.
        - Javieeer, znowu? - odezwał się Camillo, sierżant z wcześniejszego oddziału Cerima, którego lisołaczka kojarzyła tylko z opowiadań Tessy. - Wznosisz ten sam toast już piętnasty raz, wysilże się na coś innego - dodał, ledwo wstrzymując śmiech. Lisołaczka spojrzała na chwilę na swój kufel, który również z niewyjaśnionych jej przyczyn ponownie był pełny. ”A mogłabym przysiąc, że już go raz wypiłam… może trzy razy nawet…” westchnęła. Uznała, że skoro już mają świętować, zmiennokształtna wykorzysta ten moment na ucieczkę od codziennych trosk. Dodatkowo mogła zwalić wszelkie rumieńce na alkohol, nieporadność na upojenie, więc tak; to były zdecydowanie zalety piwa. Wadą był fakt, że była odważniejsza, a to nie zawsze dobrze się kończy. Już teraz, mimo że kobieta nie czuła się pijana, rozmowy wokół stołu zlewały się w jeden wielki chór, a tylko fragmenty docierały w całości do umysłu zmiennokształtnej.
        - Zawołać ci Annette, Javier? - zaśmiał się Camillo, a w tym czasie młody mag poczerwieniał bardziej, po czym zaczął się z nim przekrzykiwać. Pierwszym, który opanował sytuację, był Damon. Mężczyzna jednak nie tylko to zauważył jako pierwszy; to głównie on zwrócił uwagę na zmianę na twarzy swego pułkownika. Widział też, w kim ten wzrok utyka. Diabelski błysk pojawił się w oku Damona, który prędko przystąpił do działania i z uśmiechem podszedł do lisołaczki i wyciągnął ku niej rękę w niemym zaproszeniu do tańca.
        A Isara nigdy nie odmawiała. Nawet w stanie upojenia, przez które nie wiedziała, że jeżeli wstanie, to alkohol siądzie na niej jeszcze mocniej. Zakręciła się bowiem do skocznej muzyki tak, jak zawsze, popisując się pełnymi gracji obrotami, a sam Damon zdawał się niby to przypadkiem puścić jej dłoń. W ten oto sposób kobieta została wręcz wystrzelona w stronę pułkownika, a żeby utrzymać równowagę, musiała prędko się o coś oprzeć. Celowała w stół, trafiła na kolana Cerima.
I wtedy właśnie sobie uświadomiła, co się stało. Gdyby nie te parę kufli piwa, prawdopodobnie byłaby już w tej chwili czerwona jak burak i miotałaby się zakłopotana na wszystkie strony. Isara jednak prędko opanowała sytuację - wstała, chwiejnie spróbowała się wyprostować i już otworzyła usta, aby się wytłumaczyć, ale nie wyszło z nich żadne słowo. Tylko delikatny śmiech. Śmiech, który prawdopodobnie zginął w gąszczu muzyki, rozmów i tańczących razem z ludźmi na parkiecie świateł, lecz z całą pewnością trudno było dostrzec zażenowanie na twarzy kobiety. Tylko szczere rozbawienie.
        - Przepraszam, pułkowniku - rzekła, przykładając dłoń do twarzy z marną próbą uspokojenia się. - Niezdara ze mnie - dodała, próbując zachować jakiekolwiek pozory normalności. Czuła, że jest wstawiona. Ale nie chciała dać po sobie tego poznać, mimo że doskonale wiedziała, że daremnie. Dlatego też prędko obróciła z powrotem do stolika po trunek, który nadal wydawał się nawet nietknięty, żeby wręcz w podskokach wrócić do Cerima. Usiadła naprzeciwko niego, w duchu próbując zachowywać się jak najbardziej normalnie i zachować formalność… jako taką.
        - Zdrowie, na przeprosiny? - Isara uniosła kufel do góry, pozwalając jednej kropli uciekającego trunku spłynąć po swojej dłoni. - Na swoje usprawiedliwienie powiem, że trafiłam na trefnego partnera do tańca.
        Damon wówczas, stojący nieopodal, prychnął na tę uwagę. Kątem oka obserwował jednak pułkownika, zastanawiając się, czy dobrze zrobił - czego on sam był niemal pewny.
Ale wszystko zależało od samego Cerima i Isary.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Cerim błądził półprzytomnie myślami, nie do końca uświadamiając sobie, iż jego spojrzenie zawiesiło się na jednym punkcie przestrzeni - a właściwie na jednej osobie - dopóki rzeczona osoba nie uniosła kufla, spoglądając w jego stronę. Zamrugał oczami, tym subtelnym gestem przywołany do rzeczywistości i w reakcji na jej uśmiech odpowiedział nieznacznym skinieniem głowy. Kąciki jego ust drgnęły lekko.
         Doceniał to, że tym razem wyjątkowo zostawiono go w spokoju. Zdarzało się niekiedy, że któryś z bardziej brawurowych podopiecznych usilnie starał się wciągnąć go w rozmowę, w picie albo w tańce. Ewentualnie w grupowe flirty. To było zazwyczaj domeną nowicjuszy; każdy, kogo pułkownik uznał za natręta i następnego dnia przeczołgał brutalnie podczas porannej musztry, wiedział że lepiej odpuścić sobie szczeniackie wygłupy i zmuszać przełożonego do robienia rzecz, na które nie miał najmniejszej ochoty. Dziś na szczęście nie znalazł się żaden ochotnik. Żołnierze byli zbyt pochłonięci wlewaniem w siebie kolejnych kufli piwa (i, zdaje się, nie tylko piwa), żeby zwracać uwagę na ponurą personę siedzącą w kącie. Cerim mógł więc swobodnie oddać się rozmyślaniom, na przemian wpatrując się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem, to znów obserwować rozbrykane towarzystwo.
         Przez krótką chwilę zdawało mu się nawet, iż poczuł się częścią grupy, mimo że trzymał się na uboczu i nie brał aktywnego udziału w biesiadzie. Takie osoby też były potrzebne; milczące głosy rozsądku, z odległości pilnujące, by nikomu nie stała się krzywda. Cerim właściwie chyba nie potrafił już inaczej. Nie umiał się rozluźnić na tyle, by odsunąć na chwilę rolę strażnika i opiekuna, by zapomnieć na chwilę o odpowiedzialności. Rzeczywistość ukształtowała go tak, że jeśli kiedykolwiek przyłapał się na beztrosce - a takie momenty należały do rzadkości - odczuwał z tego powodu wyrzuty sumienia. Zupełnie jakby nie miał prawa porzucić postawy na baczność bez względu na okoliczności.
         “Ktoś musi o to wszystko dbać” - powtarzała szeptem jego podświadomość. “Ktoś musi być czujnym, by inni mogli się bawić.”
         Inaczej znowu ktoś ucierpi.
         “Nie na mojej warcie.
         Myśli tej towarzyszyło zaciśnięcie dłoni na kuflu. Gdy mężczyzna zdał sobie z tego sprawę, z tego, iż zaczynają ponosić go emocje, rozluźnił uścisk i westchnął. Uniósł naczynie, by wziąć kolejny łyk. Może ten w końcu choć trochę rozgoni ponure myśli…
         Może by i odgonił, gdyby pułkownikowi było dane go wypić. Dokładnie jednak w tym momencie kufel zaliczył zderzenie z lecącą w stronę Cerima białą plamą, która okazała się być pozbawioną równowagi, pijaną lisołaczką. Upadł z brzękiem na ziemię, a pozostałe piwo - nie było go na szczęście dużo - rozlało się na posadzkę, chlapiąc pułkownikowi na buty. Nie obeszło go to zbyt wiele; całość uwagi poświęcił na pomaganiu Isarze doprowadzić się do pionu. Chciał zapytać czy nic jej nie jest, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Jego umysł zdawał się pracować w ślimaczym tempie, wszystkie bodźce dochodziły do niego z opóźnieniem. To był bardzo dziwaczny stan: wiedział wszystko, co się wokół niego działo, zupełnie na trzeźwo, jednak jego reakcje były spowolnione. Jakby gdzieś na drodze impulsów eferentnych powstała jakaś dziura, która nie pozwalała informacjom z mózgu na dotarcie do reszty ciała. Cerim więc mógł tylko patrzeć na Isarę, chłonąc wzrokiem każdy centymetr kwadratowy tego widoku. To było kolejne wydanie, które miał możliwość odkryć. Widział już lisołaczkę wojskowo formalną. Skupioną na szkoleniu. Widział ją zdeterminowaną, widział przerażoną i załamaną. Widział całą gamę zawstydzeń i zakłopotań, które wypływały na jej twarz zdradliwym szkarłatem. Ale ten uśmiech, ten nieformalny rumieniec, który sięgnął delikatnym różem czubka jej nosa - to było coś zupełnie nowego. To była właśnie ta beztroska, której on nie potrafił odnaleźć w sobie. Nie mógł się napatrzeć na ten obrazek, chciał zapisać go dobrze w pamięci, lecz ta chwila minęła zbyt szybko, gdy Isara pobiegła do swojego stolika i po chwili wróciła ze swoim trunkiem.
         Machnął na barmana, by polał mu nowego - ten ruch ręką zdawał się trwać całe wieki - choć może nie powinien już więcej pić w sytuacji, gdy z jego ciałem zaczynały dziać się dziwne rzeczy. Nie tak łatwo upić demona. Ale nie jest to niemożliwe.
         - Wszystko w porządku? - zdołał w końcu zapytać, a jego głos zabrzmiał… zupełnie zwyczajnie. Cóż, może to było jakieś chwilowe otępienie, które minie z czasem.
         - Nic się nie stało - wzruszył ramionami. - Ale nie odmówię damie toastu.
         Wypili zatem. Cerim ledwo pamiętał jak to jest pić z kobietą, która nie próbuje cię uwieść dla pozycji i majątku. Z Mere nie pijał w karczmach. Nie doczekał się czasów, w których mauryjska kapłanka mogłaby czuć się bezpiecznie w takiej okolicy. Nie żeby na zamku było inaczej; ba, uprzedzeni arystokracji bywali niepomiernie gorsi od zwykłych pijaczków. Tym drugim wystarczyło sprzedać kilka solidnych ciosów, by ich spacyfikować, szlachta zaś lubowała się w intrygach, które były znacznie trudniejsze do wykrycia. Przez co o wiele trudniej było im zapobiec…
         Od tamtej pory zmieniło się tak wiele, a zarazem jakby nie zmieniło się nic. Cerim nie był już pewien, co o tym wszystkim myśleć. Gdzie szukać swojego miejsca. Do czego dążyć. Chociaż nie, to jedno akurat wiedział. Pragnął takiego świata - a bardziej realnie, takiego Ekradonu - w którym każdy czułby się bezpiecznie, bez względu na pochodzenie, płeć, status społeczny czy rolę, jaką pełnił w społeczeństwie. Żeby zatrzymać szerzenie niepotrzebnego cierpienia. Wiedział, że on sam nie zdoła zmienić rzeczywistości, ale liczyło się każde działanie, jakie w tym celu podejmował. Jak mały kamyczek może wywołać lawinę, tak istniała szansa, że nawet jeśli teraz nie dało się tego dostrzec, to dzięki staraniom pułkownika, przyszłość mogła stać się choć odrobinę lepsza.
         Także dla Isary.
         Patrzył na nią, zastanawiając się przez chwilę, jakiej przyszłości mogła pragnąć lisołaczka. Co było jej celem… Czy wśród jej marzeń znalazłoby się miejsce dla złamanego białowłosego demona, nawet jeśli miałby to być maleńki skrawek na obrzeżach codzienności? Powtarzał sobie, że nie miał prawa oczekiwać czegoś takiego - już pomijając fakt niestosowności takich scenariuszy, nie uważał się za dobry materiał na partnera, jakąkolwiek interpretację tego pojęcia by przyjąć - mimo to myśli tego rodzaju wracały do niego uporczywie. Nawet gdy spychał je na dalszy plan, odwracając uwagę wojskowymi priorytetami. Może alkohol pozwoli na trochę je uciszyć? A może sprawi, że zaczną odbijać się jeszcze głośniejszym echem w jego głowie? Cerim nie był pewien czy chciał zaryzykować i się tego dowiedzieć.
         … a potem uniósł naczynie i napił się znów.
         Sam nie rozumiał, dlaczego to zrobił. Może po prostu chciał uszczknąć sobie choć trochę tego sielankowego nastroju, którego aurę roztaczała Isara. Nie wiedział, czy było to możliwe, ale zapragnął spróbować. Sprawiała wrażenie zadowolonej z tego wieczoru, może i on mógł przy niej poczuć choć namiastkę tego uczucia.
         - Wyglądasz…
         “... na szczęśliwą” - chciał powiedzieć, ale nie był pewien czy ujęcie tego w ten sposób było taktowne. Urwał więc, a zdanie to, zawieszone w przestrzeni, wypadło jeszcze bardziej niezręcznie. Tak jakby mógł mieć na myśli tyle innych rzeczy. A że prawdopodobnie miał - to już inna sprawa…
         Odchrząknął cicho.
         - Damon ma wiele zalet, ale kulawa kobyła umie tańczyć lepiej od niego - odezwał się, nawiązując do poprzedniej wypowiedzi Isary. Stojący wciąż w pobliżu porucznik złapał się za pierś w udawanym bólu.
         Cerim zawiesił na chwilę wzrok w przestrzeni, po czym przeniósł go na Isarę. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł, będący prawie jak impuls. Wmawiał sobie, że robi to dla niej, bo z jej postawy wyczytał pewną chęć - i zasadniczo nie byłoby to kłamstwem - ale również prawdziwe było jego własne pragnienie. Żeby powtórzyć po raz kolejny to, co razem wychodziło im dobrze. I co był jedyną formą bliskości, na jaką mogli sobie pozwolić.
         - Chciałabyś jeszcze zatańczyć?
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Piękno tańca jest niezwykle zróżnicowane i trudne do uchwycenia jednym słowem, ponieważ tańce różnią się pod względem stylu, techniki i emocji, które wywołują. Isara nie bez powodu kochała tę sztukę - to, czego nie mogła powiedzieć, potrafiła pokazać. Emocje, które z ogromną trudnością przychodziło jej wyrazić, odnajdywały prostszą drogę w synchronizacji jej kroków z krokami partnera. Oczywiście wiele zależało od drugiej strony - to, jak prowadzi partnerkę, to, jak sygnalizuje jej następny ruch… Może gdyby nie upojenie alkoholowe, kobieta wyczytałaby zamiary Damona jawniej. Teraz zaś nie była pewna, czy mężczyzna naprawdę jest na tyle niezdarny, czy również przemawia przez niego kolejny kufel piwa, czy może zrobił to specjalnie. Lisica miała cichą nadzieję na tę ostatnią opcję - chociaż znaczyłoby to szereg nie do końca przyjemnych po sobie następstw, tak dusza artystki zapłonęła na myśl o publicznych swatach, których doświadczał chociażby Javier przy stoliku obok. Isara szybko stłumiła ten cichy promyczek, bowiem wiedziała, że nie powinna takim myślom pozwolić na światło dzienne. Podwładna, pułkownik. Koniec, zero relacji, która mogłaby jeszcze bardziej skomplikować emocje tańczące w sercu lisicy.
        Aczkolwiek picie po wygranej bitwie wlicza się w relacje wojskowe, prawda? Nie ma w tym nic złego. Tak właśnie zmiennokształtna będzie sobie to tłumaczyć.
        - W porządku, w porządku. - Machnęła beztrosko ręką, starając się pokazać z jak najlepszej strony. Wiadomo przeto, że pijany człowiek udaje, że ma pod kontrolą swoje odruchy i reakcje, nawet jeśli świat huczy mu w głowie, a własne słowa nie docierają do mózgu. Zmiennokształtna jeszcze - z podkreśleniem na jeszcze - nie miała zahamowań, że ktokolwiek, zwłaszcza pułkownik, widzi ją w takim stanie. I tak nie zrobiła nic, czego mogłaby później żałować - kątem oka jednak obserwowała stolik obok i porównując się do stanu swoich wcześniejszych towarzyszy do picia, mogła wręcz czuć dumę, że składała logiczne zdania.
        Po uniesieniu kufla i zaproponowaniu toastu, Isara przez chwilę zawahała się. Obserwowała Cerima, który unosi złoty trunek do ust, zwracając uwagę na jego szyję. Momentalnie uderzyły ją wydarzenia z bitwy - krew wokół gardła pułkownika, wybuch, zmartwiony Damon, płacz Ymir, chaotyczny Javier. Negatywne emocje szybko ustąpiły miejsca tej nocy; krzyk, zabawa, śmiech, tańce. Te pierwsze myśli Isara w jednej sekundzie postanowiła utopić w piwie, dołączając szybko do Cerima. Kobieta jednak wzięła trochę zbyt duży łyk, przez co trunek szybciej uderzył jej do głowy. Miało to swoje plusy i minusy, albowiem lisołaczka w końcu mogła poczuć się swobodnie przy innych oraz nie chować się. Wręcz przeciwnie - teraz białe futerko, tak wyróżniające się na tle innych kolorów, nie przeszkadzało lisicy niemalże w ogóle.
        Isara złapała spojrzenie Cerima na sobie kilka sekund przed tym, jak ten ponownie się napił. Zdała sobie sprawę, że w sumie od jakiegoś czasu milczą, lecz ta cisza nie przeszkadzała kobiecie. Gdyby to był ktoś inny (albo może ona byłaby trzeźwa), zapewne już zdążyłaby się zakłopotać, doszukując się niezręczności w kontakcie z drugą osobą, aczkolwiek tutaj lisołaczka czuła się na tyle swobodnie, że wręcz odpowiadało jej tego typu spędzanie czasu z pułkownikiem. Cisza nie pozwalała na spoufalanie się, nawet tak intymne i spokojne wyciszenie, które trwało między nimi.
        “Wyglądasz..” - to jedno słowo, tyle znaczeń, tyle niedopowiedzeń poruszyło na chwilę Isarę, ponownie zwracając jej serce na tory tej głupiej nadziei. Skierowała uszka w stronę Cerima, dając mu zachętę na dokończenie tego zdania i pokazując, że słucha uważnie. Maginii dziękowała Prasmokowi za alkohol, na który mogła spokojnie zrzucić zaczerwienienie na twarzy. Nie zamierzała zignorować tych słów, które zawieszone w powietrzu wydawały się aż nader intensywne, lecz dostrzegła wyraźnie, że pułkownik nie jest skory do dokończenia zdania. Mimo że część lisicy pragnęła go pociągnąć za język, zrobić cokolwiek, tak nie była jeszcze na tyle pijana, aby pozwolić sobie na takie…
Spoufalanie.
        - …jak żona karczmarza, co ją przed chwilą wynosili na krześle do sypialni? - zażartowała, śmiejąc się. - Pułkowniku, chyba aż tak źle ze mną nie jest, przysięgam! - dodała, pozwalając sobie na kolejny, tym razem delikatniejszy ton głosu. Miała wrażenie, że ten sposób będzie w porządku. Tak było dobrze. Isara nie chciała, aby kolejne niestosowne domysły i kuszące emocje zakłóciły jej tę rozmowę. Póki mogła przebywać blisko Cerima, gotowa była zagłuszyć każdą chęć zrzucenia tych formalności. Byleby mogła obserwować go i śmiać się… Oczywiście, z innymi też! Ale zwłaszcza z nim. Dlatego uśmiechnęła się rozbawiona komentarzem i jednoczesną reakcją porucznika na komentarz Cerima. Isara niemalże w tej samej chwili odczuła niesamowitą potrzebę, aby zbliżyć się do pułkownika. W jakikolwiek sposób - chciała wiedzieć o nim więcej, chciała móc ująć jego dłoń w tańcu. Ponownie naszła ją nienaturalnie potężna myśl, aby odczytać jego aurę, aczkolwiek wypite w tym czasie piwo skutecznie zagłuszało większość jej zmysłów. Zatem kobiecie zostało tylko jedno…
        - Chciałbyś… - przerwała, słysząc słowa Cerima, które ubiegły jej cichą i nieśmiałą prośbę. Nie pozostało Isarze nic innego, jak z ochotą kiwnąć głową i podnieść się, aby ruszyć do tańca. Skoczne piosenki trubadura zachęcały do podskoków godnych wiejskich biesiad, a prostota rytmu ułatwiała każdemu obecnemu pijaczynie poruszanie się niczym wyszkolony mistrz. Nim Cerim zdążył wstać, lisołaczka już zdążyła okrążyć ich stolik, chwycić go za ramię - bardziej w celu utrzymania równowagi niż czegokolwiek innego - i pociągnąć w stronę paru osób, które już oddały się radosnym obrotom i wesołym przyśpiewkom.
        Taniec jest jednym z najbardziej ekspresyjnych środków wyrazu, pozwalającym tancerzom przekazywać emocje i historie za pomocą ruchu ciała. Harmonia między ruchem a muzyką może być niesamowicie piękna. Kiedy tancerze synchronizują swoje ruchy z dźwiękiem muzyki, tworzy to niezwykłe wrażenie współbrzmienia i jedności. W tańcu partnerskim, piękno tkwi w zgraniu i zaufaniu między partnerami, którzy wspólnie tworzą piękną choreografię i harmonię ruchu. Dlatego też lisica była zadowolona, móc po raz kolejny zatańczyć z Cerimem. To było coś, czego nie mógł uznać za niestosowne - ich sposób na rozmowę, na bliskość, na dotyk, przy którym nie musieli odskakiwać od siebie jak oparzeni. Jak na wyszkoloną tancerkę przystało, Isara pozwoliła się prowadzić, aczkolwiek przez upojenie alkoholowe miała okropne ciągoty do nadawania szybszego tempa.
        I to jej pasowało. Nie musieli rozmawiać, nie musieli się czuć zakłopotani. Taniec to była ich forma wyrażenia tego, co niedopowiedziane, a jednocześnie nadal tkwili w słodkiej bańce z niepewności. I tak było dobrze. Isara miała tyle pytań, które nadal pozostawały bez odpowiedzi. Chciała wiedzieć więcej o Cerimie, o jego poglądach, o jego zainteresowaniach poza wojskiem… I wtem zagrała kolejna pieśń. Lisicy zaświeciły się oczy, kiedy rozpoznała dodatkowe dźwięki w postaci jeszcze szybszych bębnów.
        - Uwielbiam tę piosenkę - powiedziała, bardziej jednak dla siebie, bowiem trudno było usłyszeć jej cichy i zdziwiony głos w tak głośnym tłumie i dźwiękach muzyki. Spojrzała na Cerima, wpierw błagalnie, żeby nie daj Prasmoku nie kazał jej w tej chwili schodzić z parkietu, aby zaraz później pociągnąć go w rytm kolejnego zwariowanego tańca. Może i przedłużała ten moment, byleby ten wieczór nie skończył się zbyt szybko, ale nie czuła się winna. Zmiennokształtna chociaż teraz pozwoliła sobie na szczyptę samolubności. Przynajmniej dopóty, dopóki omal nie uderzyła nosem w tors pułkownika przy zakończeniu kolejnego obrotu. Isara coraz bardziej traciła kontrolę nad swoimi ruchami, a jej ciało stawało się dużo cięższe niż mogłoby się wydawać. Kobieta pozwoliła sobie nadal na oparcie w postaci prawie-że-trzeźwego pułkownika, delikatnie opierając dłoń na jego ramieniu, aby mogła złapać jakikolwiek punkt dla równowagi.
        - Dorównałam już zdolnościom porucznika Damona? - zapytała niemrawo, zakłopotana swoim stanem i starając się nie gapić - lecz i to było trudne, ponieważ wzrok lisicy utknął w jednym zdaniu, którego żadne z nich nie mogło wypowiedzieć. Nie odwracała wzroku od twarzy Cerima, oczami próbując zapisać sobie w twarzy jego reakcję. Zaśmieje się? A może obróci rozmowę na inny tor? Jedno jest pewne. Skoro Isara już nie mogła tańczyć, to już było nieprzyjemnie. Ale nie chciała, aby ten wieczór się skończył - jeszcze nie. Jeszcze nie teraz.
        - CerKOWNIKU - zaczęła, poprawiając swoje słowa tak, żeby mężczyzna nie zauważył jej pomyłki. - Może… może się jeszcze napijemy?
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Mawiają, że bogactwo i wysoka pozycja społeczna to spełnienie marzeń.
         Mawiają, że dzięki nim można sobie pozwolić na wszystko. Że dzięki nim można unikać konsekwencji swoich wyborów. Że pozwalają na życie według własnych zasad.
         Mawiają, że arystokraci są jedynymi prawdziwie wolnymi osobami w tym niesprawiedliwym świecie, pełnym podziałów i nierówności.
         Być może mają rację. Jeśli taki arystokrata nie baczy na moralność, nie może poszczycić się zbytnią empatią i, najogólniej mówiąc, ma w ciemnej i głębokiej wszystko to, co nie dotyczy bezpośrednio jego osoby, być może wtedy ma on możliwości do spełniania wszelkich swoich zachcianek i kaprysów.
         Cerimowi daleko było do takiego człowieka. Siedząc w karczmie na uboczu, patrząc z dystansu na balujących żołnierzy, czuł się najbardziej zniewolonym z nich wszystkich. Jako wysokiej rangi oficer wojskowy nie mógł sobie pozwolić na zażyłości z podwładnymi ani na dawanie im złego przykładu upijaniem się do nieprzytomności. Jako dziedzic szlacheckiej fortuny musiał uważać na słodkie uśmiechy pokrytych szminką ust, które szeptały urocze słówka, obiecywały gorące pocałunki, a tak naprawdę były gotowe go pożreć, razem z całym rodzinnym majątkiem. Jako chodzący kłębek poczucia winy… nie potrafił znaleźć w sobie radości, której mógłby się uchwycić, by pomnażać ją i z niej czerpać; dzielić się nią z ważnymi dlań osobami. Siedział więc w karczmie na uboczu, niczym spętany niewidzialnymi okowami demon, podczas gdy jego osamotnione serce ciągnęło do bliskości, której nie mógł zakosztować. Nieważne ile alkoholu by w siebie nie wlewał, to nigdy nie wystarczało na bunt wobec narzuconych mu oczekiwań, a zarazem też nie wypełniało pustki, jaka ziała w jego duszy odkąd zamknął się na cudze ciepło. Pozwalało jedynie poczuć się trochę… obojętniej. Wycofać świadomość i stać się niejako biernym obserwatorem własnego życia.
         Tak miało być i tym razem. I tak pewnie by się stało, gdyby nie istotka, która osadzała jego świadomość w teraźniejszości niczym kotwica. To w niego wpadła, wymuszając interakcję, to rozlała mu piwo na buty, to zaś budziła emocje, które zdecydowanie nie chciały być zepchnięte w zakurzony kąt innych uczuć i niczym miód kleiły się do jego myśli. Nie potrafił się od nich uwolnić. Nie chciał się od nich uwolnić; jakaś część umysłu pułkownika pragnęła się w nich zatopić, pozwolić się pochłonąć, wypełnić i odciąć go od całej reszty. Ale ta część zawsze przegrywała z jej racjonalną bliźniaczką, która twardą ręką trzymała w ryzach jestestwo Cerima.
         Przynajmniej dopóty, dopóki nie została zalana tak wieloma niestosunkowymi bodźcami, że przestawała sobie radzić. Mężczyzna czuł, jak sytuacja wymyka się spod jego kontroli, a ilekroć Isara się odezwała lub choćby spojrzała w jego stronę tymi lisimi oczętami, coraz więcej gruntu osuwało się spod nóg jego rozsądku. Bardzo starał się, by jego wkład w rozmowę był czymś więcej niż tylko gapieniem się na kobietę z różną intensywnością, ale miał wrażenie, że aktualnie była to już równia pochyła; nieważne co by powiedział lub zrobił, to wszystko pędziło na łeb na szyję w stronę jakiejś większej katastrofy towarzyskiej, której skutków nie sposób było przewidzieć. Utwierdził się w tym przekonaniu, gdy całkiem niewinny żart z podwładnego przeistoczył się w iskrę, która strzeliła zdecydowanie zbyt blisko oblanego alkoholem lontu. Bowiem gdy Isara odpowiedziała żartem na żart, nietrzeźwy umysł samotnego demona uchwycił się jednego słowa.
         “Do sypialni to bym cię wyniósł” - podsunął pułkownikowi złośliwy chochlik w jego umyśle. Całe szczęście Cerim zachował na tyle przytomności, by ugryźć się w język, dzięki czemu jedyną reakcją, jaką dało się u niego zauważyć, była lekko rozszerzona źrenica zdrowego oka i zaczerwienienie twarzy, które równie dobrze można było zrzucić na karb alkoholowego wykwitu. Przyspieszony oddech i tętno raczej były niesłyszalne w dudniącym muzyką i gwarem pomieszczeniu.
         Głęboki wdech. I jeszcze jeden. Kiedy zrugał wewnętrznie samego siebie i skupił się na dalszych słowach Isary, na jego twarz wrócił nieznaczny, acz wyraźnie zaczepny półuśmiech.
         - Nie znam żony karczmarza, ale ona z pewnością nie kładzie się na kolana wojskowym oficerom i nie oblewa ich piwem.
         Powiedział to takim tonem, iż nie mógł on być odebrany nieprzychylnie. Ba, w jego wypowiedzi kryła się wręcz nuta czegoś sentymentalnego. Delikatnego. Niemal… intymnego. Nawet Damon, który bacznie przysłuchiwał się całej konwersacji - i wyjątkowo nieudolnie starał się z tym kryć - uniósł brew w wyrazie zaskoczenia. Pułkownika od tej strony znał tylko z plotek, zbyt dawnych by osobiście je rozprzestrzeniać. Jeśli bywał świadkiem jakiejkolwiek interakcji przełożonego z płcią przeciwną, była to zimna obojętność lub sztuczna kurtuazja, ale nie spoufalone żarty. Nigdy.
         Pomysł z tańcem przyszedł Cerimowi do głowy jak wybawienie. Nie będą zmuszeni rozmawiać, więc mężczyzna nie palnie znów jakiejś gafy, co wraz z wchłanianym przez układ pokarmowy alkoholem stawało się coraz bardziej prawdopodobne. Choć w stanie wskazującym jego ruchom brakowało nieco płynności, nadal poruszał się z gracją godną dżentelmena, prowadząc Isarę w tańcu. Czuł, że lisica próbuje go zdominować. Początkowo pozwolił jej na to, ciekaw do czego to doprowadzi. Nadal zgrywając swoje ruchy z jej improwizacją, przyglądał się jej swobodnym pląsom, zaczerwienionej twarzyczce i burzy włosów płynących za nią niczym śnieżnobiały welon… Ta nagła myśl sprawiła, że coś ścisnęło Cerima za serce. Ale nie było w tym znajomego mu lodowatego bólu, a raczej ciepło. Trwające ułamek sekundy gorąco, jak wejście do nagrzanej wody prosto z mrozu. Przez chwilę jeszcze patrzył jak Isara wiruje przy nim, a kiedy ucieszyła się kolejnym utworem, kierowany jakimś nagłym impulsem stanowczym ruchem przyciągnął ją do siebie, by poprowadzić ją w nieznoszący sprzeciwu taniec. Tym razem to on dominował, to obracając kobietę wokół jej osi, to znów przyciągając bliżej, tak blisko, że przez mundur czuł bijące od niej ciepło, w którym chciał się zanurzyć. Zapomnieć się w tym tańcu, ten jeden raz, kiedy wszelkie uchybienia etykiety mogli zrzucić na karb wywołanego żałobą pijaństwa. Z dłonią na łopatce lisołaczki, przycisnął ją do siebie, podnosząc lekko z ziemi i kręcąc się z nią na parkiecie w zapomnieniu. Widział wówczas tylko ją. Blask ekscytacji w oczach, lekko rozchylone usta łapiące oddech, kosmyki włosów ocierające się o jej zarumienione policzki. Wszystko inne było tylko rozmazanym tłem, kompletnie nieistotnym, dopóki trwała piosenka.
         Jej koniec był końcem tego pięknego snu. Snu o dwójce istot połączonych nicią przeznaczenia, białą niczym włosy obojga. O świecie, w którym ich relacja mogła rozkwitnąć białym kwieciem, nieograniczona przez wytyczne etykiety i ich własne wewnętrzne demony.
         Ale Cerim bardzo nie chciał się budzić. Na co dzień tkwił w szarej rzeczywistości tak głęboko, że gdy ten raz zdołał się z niej wyrwać i zakosztować pięknych barw, nie potrafił tak szybko z nich zrezygnować. Kolejny utwór rozbrzmiewał w najlepsze, lecz dla demona i lisołaczki tamten wciąż się nie skończył; jeszcze rytm serc zgrywał się z minioną melodią. Cerim, słuchając pytania, bezwiednie przesunął dłoń z łopatki kobiety na jej plecy, podtrzymując ją w ten sposób, by nie straciła równowagi. W jego błękitnym oku odbiły się na moment wyraźnie wszystkie skrywane przezeń emocje, gdy mimowolnie posłał zmiennokształtnej najintensywniejsze ze swoich spojrzeń. Ciężki od związanego z tańcem wysiłku oddech tylko podkreślał to wrażenie.
         - Dorównałaś…? - powtórzył niewyraźnie, niemal szeptem, jakby mówił bardziej do siebie niż do niej. - Nie musisz nikomu dorównywać. Kiedy nie starasz się nikomu dorównać, jesteś najbardziej cudowna. Kiedy jesteś po prostu… Isarą… Isaro.
         Wiedziony impulsem, który z rozsądkiem nie miał nic wspólnego, uniósł rękę, zmierzając dłonią w stronę jej twarzy, nachylając się ku niej odrobinę. Prasmok jeden wie, czym by to się skończyło, gdyby jej przejęzyczenie nie wytrąciło go z tego dziwnego stanu, w którym uczucia przejęły kontrolę nad jego zachowaniem. Kiedy lisołaczka przekręciła jego tytuł, mieszając go z imieniem, rozbawiła go na tyle, że śmiech zatrząsł ramionami pułkownika. Wstrzymaną w pół ruchu dłoń położył na jej głowie między uszami, mierzwiąc jej włosy, tak jak miewał w zwyczaju robić siostrze, gdy jeszcze byli mali i szczęśliwi. To wspomnienie szczęścia przez chwilę odbiło się na jego twarzy, ukazując oblicze Cerima, jakiego nikt od dawna nie ujrzał. (Damon z wrażenia zakrztusił się piwem.)
         - Ledwo stoisz na nogach - odezwał się łagodnie, wchodząc w swoją dawną rolę opiekuńczego rodzeństwa. - Ja też sobie pofolgowałem. W takim stanie nie powinniśmy… Powinniśmy… - urwał na chwilę, by znaleźć słowa, które wymykały się jego umysłowi. - Powinniśmy… przestać. Nie możemy… Musisz odpocząć.
         Złapał ją za dłoń, by odprowadzić ją do stolika, ale zanim skierował tam ich kroki, ukłonił się jeszcze głęboko, jak na dżentelmena przystało, i niewiele myśląc delikatnie musnął ustami wierzch dłoni lisołaczki.
         - Taniec z tobą to prawdziwa przyjemność - uniósł lekko kąciki ust. - Od samego początku. Zawsze.
         Kiedy jednak szedł z Isarą do ławy - on stosunkowo prosto, ona zaś pełnym slalomem, przesunął po niej spojrzeniem od stóp do głów i westchnął dyskretnie… Po czym zablokował jej drogę, zbliżył się i pewnym ruchem wziął kobietę na ręce. Był silny, jak przystało na demona i żołnierza w jednym, ale ilość wlanego w siebie alkoholu chwiała jego równowagą. Robiąc dobrą minę do złej gry, nieco zbyt pewnym krokiem skierował się w stronę wyjścia z karczmy.
         - Jestem zmęczony. Ale nie mogę zostawić cię samej w takim stanie - wyjaśnił, szepcząc te słowa prosto do jej ucha. - Jeszcze napytasz sobie biedy, a te ochlajtusy tylko ci przyklasną.
         Skinął głową na karczmarza, a ten bez słowa zrozumiał stojącą za tym gestem prośbę. Zawołał swojego syna, który czym prędzej oporządził konia i zaprzągł go do niewielkiego zadaszonego powozu, którym obwoził po mieście co znamienitszych przybyszów. Cerim cieszył się w Ekradonie na tyle dobrą sławą, iż taka przysługa wyświadczana mu przez kogoś z mieszczan nie była niczym dziwnym. Korzystał z takich ulg rzadko, jako że lubił samotne spacery i wbrew pozorom był wychowanym surowo, skromnym mężczyzną, ale gdy sytuacja tego wymagała, wiedział że może liczyć na pomocną dłoń. Choć z dyskrecją bywało już różnie…
         Ostrożnie pomógł Isarze usadowić się w powozie, sam zajął miejsce obok niej, by w razie czego móc ją podtrzymać, gdyby straciła równowagę lub gdyby powóz wjechał w jakąś koleinę na drodze… Karczmarz podał mu gruby wojskowy płaszcz, który Cerim zostawił przy barze. Pułkownik kiwnął głową w geście podziękowania, po czym rzeczonym płaszczem okrył Isarę. Noc była chłodna, ona przez ilość promili we krwi pewnie tego nie odczuwała, ale Cerim nie chciał, by nazajutrz stan jej zdrowia się pogorszył. Na nim samym chłód nie robił większego wrażenia, jako demon nie był tak podatny na wahania temperatur jak ludzie i inne bardziej kruche istoty.
         - Życzysz sobie, żeby odwieźć cię do koszar? - zapytał, ale coś w jego głosie sugerowało, że odpowiedź twierdząca go nie zadowoli. Odczekał chwilę, ważąc w głowie dalsze słowa. - Jeśli nie czułabyś się tam dziś komfortowo… możesz, w drodze wyjątku, odpocząć w mojej posiadłości. Jest tam wiele wolnych sypialni, ciepła kąpiel też dobrze ci zrobi… Bea pewnie zostawiła resztki z kolacji. Nikt nie będzie cię niepokoił. Ręczę za to - dodał, może nieco zbyt gorliwie, po czym wbił w nią spojrzenie, niewypowiedzianie szukające zgody.
         Odgłosy hulanki z karczmy stawały się coraz cichsze, znikając za ich plecami, zastąpione miarowym stukotem kopyt o bruk. Gdyby nie siedząca obok lisołaczka, której bliskość sprawiała, że krew w ciele Cerima krążyła żywo, pułkownik pewnie zasnąłby w powozie, odpływając w bezkresną nicość. Póki jednak biel przed jego oczami trzymała go w stanie przytomności, pozwolił sobie puścić wodze wyobraźni i ten jeden raz, zanim wróci do smutnej codzienności, pomarzyć jak jego życie mogłoby wyglądać, gdyby był kimś innym niż Cerim Carlson.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Karczma była sercem towarzyskiego świata. To tutaj wędrowcy mogli spokojnie odpocząć bądź też napić się trunków, to tutaj wisiały wszem i wobec spisane i niewypowiedziane opowieści, przekazywane z dalekich lądów i światów, serc i wyobraźni. Ta szczególna karczma była dla Isary i Cerima wyjątkowym miejscem, chociaż żadne z nich w tym momencie nie dopuszczało do świadomości tej myśli w pełni. Los tak wiele razy dawał im okazję, aby ich drogi się zeszły - czy to w tańcu, dzięki któremu się poznali w właśnie tej karczmie, czy również na balu - ponownie, łącząc się w swobodnych pląsach, zrzucając na chwilę potrzebę rozmowy. Oni nie rozmawiali. To właśnie było w nich najlepszym, jak uznała Isara. Nie musieli rozmawiać, albowiem doskonale wiedzieli, że każde słowo, które zawierali w swoich gestach, byłoby po prostu wypowiedzeniem niewygodnej dla rzeczywistości prawdy. Spojrzenia, gesty, drobne uśmiechy zdecydowanie bardziej do nich pasowały - do małomównego pułkownika i nieśmiałej lisołaczki. Pozwalały pozostawić to, co niewypowiedziane, w tajemniczej sferze, w której nikt nie musiał się obawiać demaskowania własnych uczuć.
        Isara próbowała odepchnąć w kąt swoich myśli wszystkie dotychczasowe głosy rozsądku, które trzymały ją w ryzach. Gdyby nie to, na pewno uznałaby żart pułkownika za skarcenie jej wcześniejszego zachowania, aczkolwiek teraz… Teraz nie mogła. Nie chciała. Lisołaczka pozwoliła, aby śmiech opuścił jej ciało, nim w pełni obudzi się z tego snu. Z jednego z najpiękniejszych i najdłuższych snów, jakie miała. Wiedziała bowiem, że kiedyś ten boski stan będzie musiał się skończyć - że odejdzie, albowiem jej zadanie tutaj się zakończy…
        “Nie pozwolę ci odejść”, pomyślała nagle, a gdy dotarł do niej sens tychże myśli, ponownie zanurzyła usta w złotym trunku, żeby móc z bólem serca przekonać się, że napitek się skończył. I choć wiedziała, że własne rumieńce jest w stanie ukryć pod wymówką upojenia alkoholowego, tak widok zaczerwienionej twarzy Cerima w pewnej chwili sprawił, że serce lisicy zgubiło rytm. Daj Prasmoku tej kobiecie siłę woli, aby zapanowała nad wyobraźnią.
        Gdyby nie własne kołatające serce, Isara mogłaby przysiąc, że swoim słuchem wyłapuje jeszcze jedno nierówne bicie. Skutecznie jednak odepchnęła wszelkie przemyślenia, albowiem gdyby ponownie zaczęła sobie wyobrażać niestworzone rzeczy, w życiu nie byłaby w stanie ponownie spojrzeć na Cerima - a tego, broń Prasmoku i wszyscy święci okolicznych lasów, nie chciała.

        Isara była istotą o delikatnym sercu, choć jej natura kryła w sobie dzikość i spryt pradawnych duchów. Jej świat do tej pory kręcił się wokół ścieżek, porannej mgły i kształcenia w kwestiach magicznych w świetle księżyca. Ale wszystko zmieniło się, gdy pojawił się właśnie Cerim. To przez niego kobieta czuła, że znalazła miejsce w tym smutnym świecie; pragnienie przebywania obok niego stało się dużo silniejsze niż wcześniej odczuwany zew wolności, jaki był zakodowany w ciele lisicy. Gdy poprowadził ją na środek izby, czas jakby się zatrzymał. Isara czuła, jakby byli teraz tylko oni, choć wokół nich kręcili się inni, śmiali się i klaskali w rytm muzyki. Wtedy właśnie kobieta pozwoliła, aby radość, którą skrywała w sercu już dłuższy czas, eksplodowała w rytmie dzikich pląsów i salwie śmiechów. Lisica wiedziała, jako tancerka, że nie powinna prowadzić mężczyzny do swoich kroków - to nie była jej rola - aczkolwiek coś w jej duszy nie pozwalało jej przestać. Coś w niej krzyczało, jakby od dawna tłumione uczucie, któremu delikatnie pozwoliła się wymknąć w tym momencie.
        “Patrz na mnie. Tylko na mnie”, ta samolubna myśl tylko podsyciła ogień, który Isara odczuwała w sercu. Aż w końcu coś się zmieniło.
        Coś, przez co Isara była pewna, że jej życie zmienia się na dobre. A ona na dobre zatraca się w tym marzeniu, które przeplata się w tejże narracji w jawnym domyśle. Pułkownik przyciągnął ją do siebie tak stanowczo, tak blisko, że przez chwilę kobieta nie wiedziała, czy to przez to myśli w jej głowie całkowicie zaszły mgłą, czy to przez alkohol. Cerim prowadził ją z taką pewnością, że szybko dostosowała się do rytmu nowo-narzuconych ruchów. Każdy krok zdawał się harmonią, jakby ich ciała poruszały się w idealnym zgraniu. Isara czuła, jak jej serce tańczy wraz z nimi – radość wypełniała ją aż po czubki uszu.
        Cerim, z zaskakującą łatwością i pewnością, położył dłoń na jej łopatce, jednocześnie przytrzymując jej dłoń w swojej. Isara nawet nie zdążyła się zastanowić, co zamierza zrobić, gdy nagle poczuła, jak unosi się w powietrzu. Z jej gardła wyrwał się cichy okrzyk zaskoczenia, który w jednej chwili zamienił się w czysty, dźwięczny śmiech, gdy Cerim obrócił się z nią wokół własnej osi. Świat zawirował – karczma, ciepło ognia w palenisku, głośne rozmowy i muzyka w tle – wszystko zlało się w jedno. Był tylko on i to cudowne uczucie, jakby Isara na moment przestała należeć do ziemi. Czuła jego silną dłoń na swojej łopatce – pewną, stabilną, jakby mogła powierzyć mu cały swój ciężar bez cienia wątpliwości. Jego ruchy były płynne, niemal eleganckie, mimo że jego postura zawsze wydawała jej się surowa i wojskowa. Gdy Cerim zakończył obrót i postawił ją z powrotem na ziemi, Isara ledwo mogła złapać oddech. Śmiech rozbrzmiewał w niej jak echo, a jej policzki płonęły radością. Czuła, jak jego dłoń na jej talii prowadzi ją z taką łatwością, jakby tańczyli od zawsze. A kiedy wir kolejnego obrotu zakończył się, jej ogon, tak zdradliwie zdradzający emocje, zakręcił się wokół jej nóg jak puchate światło.
        Również bliskość, która z całą pewnością wychodziła poza rozumowania wszelkiej wojskowej etykiety, nie krępowała Isary. Wręcz przeciwnie - rozkoszowała się nią i próbowała zapamiętać każdy szczegół, każdą sekundę, każde spojrzenie. Cerim bowiem nie był jedynym, który obserwował. Lisołaczka również potrzebowała tego, aby zrozumieć jego emocje. Dlatego też nie kryła się już z żadnym spojrzeniem - alkohol stanowił aż za doskonałą wymówkę. Muzyka trwała, a ich taniec z każdym obrotem stawał się coraz bardziej swobodny. Isara czuła, jak jej nogi prowadzą ją zgodnie z jego krokami, jakby była częścią tej samej melodii, co on. W każdej chwili, gdy zbliżał ją do siebie, czuła jego ciepło, jego siłę, i coś jeszcze – coś, co mogła nazwać nadzieją.
        Gdy piosenka dobiegła końca, Isara czuła, jakby nadal unosiła się nad ziemią. Jej policzki były zaróżowione, a w oczach błyszczały iskierki radości. Nie chciała, by ten moment się kończył. Isara wiedziała, że coś się zmieniło. Po raz pierwszy poczuła, że jej miejsce nie jest już tylko w lesie, ale też tutaj, w Ekradonie. A konkretnie – obok niego. Kobieta próbowała jednak odezwać się - aby to milczenie, które oboje tak uwielbiali, mimo wszystko nie odebrało im tego skrawka rzeczywistości. Kiedyś nadejdzie czas na rozmowę.
Ale jeszcze nie teraz.
        Gdy jednak lisołaczka zażartowała o Damonie i swojej jakże idealnej równowadze, nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Isara nigdy wcześniej nie czuła takiego zamieszania w sercu, albowiem ono, na ogół skore do ucieczki i ostrożności, nagle zaczęło drżeć na sam widok Cerima. Zaskoczenie odebrało jej mowę. Myślała, że pułkownik się zaśmieje. Myślała, że odpowie w zupełnie inny sposób. Nie myślała, że jego słowa sprawią, że Isara całkowicie zapomniałaby swojego imienia, gdyby nie istotny fakt, że je wypowiedział. A w ustach Cerima imię lisołaczki zabrzmiało jak najpiękniejsza melodia, jaką w życiu słyszała. W tej sekundzie nawet wypite piwo nie mogłoby stanowić wymówki dla rumieńca, który wypłynął niemalże na całą twarz zmiennokształtnej, a także nie tłumaczyło jej przymrużonych oczu.
Kiedy ich niewinne gesty, spojrzenia i uśmiechy zamieniły się w słowa.
        Isara nie mogła odwrócić od niego wzroku. Od tego oka, które tak bacznie ją obserwowało - od całego świata zamkniętego w tym jednym człowieku. Bezwiednie również, pchana przez niezwykle potężny instynkt, poruszyła dłoń, którą do tej pory podtrzymywała w tańcu na ramieniu pułkownika, aby przesunąć ją na jego klatkę piersiową. Gdy kątem oka Isara dostrzegła jego rękę, zrozumiała jego bliskość, ponownie zawisło między nimi to niepowstrzymane pytanie, które następnego dnia będzie nękało ich oboje. Lisica wiedziała jednak, że ten sen się skończy, że za godzinę będą musieli wrócić i przetrawić to wszystko, co niewypowiedziane. A ona, jak to ona, spanikowała w końcu.
“Jakim cudem jemu tak łatwo przyszło wymówić moje imię, a mi się jakieś głupie zasady musiały teraz przypomnieć…!”, skarciła się w myślach. Mogła powiedzieć wszystko, a wyrwało jej się coś tak głupiego, co spowodowało śmiech Cerima.
        …Śmiech Cerima! Lisołaczka usłyszała coś, co wydało jej się prawie niemożliwe. Nie był to donośny, radosny śmiech, do którego była przyzwyczajona wśród wesołej kompanii swoich uczniów. To był bardziej niski, stłumiony dźwięk – ledwie powstrzymywany chichot, który wydawał się dziwnie ciepły i zaskakująco ludzki. Isara uniosła głowę, patrząc na niego z niedowierzaniem. Jej oczy otworzyły się szerzej, jakby nie była pewna, czy dobrze słyszy, a jej uszy lekko zadrżały, rejestrując każdy niuans tego dźwięku.
On się śmiał. Naprawdę się śmiał.
        Isara czuła, jak fala gorąca rozlewa się po jej piersi, jakby ten dźwięk był cenniejszy niż wszystkie klejnoty tego świata. Cerim, zawsze taki poważny, opanowany, teraz stał przed nią z lekkim uniesieniem kącików ust i dźwiękiem śmiechu, który wydawał się dla niej niemal nierealny. Tymczasem Isara miała wrażenie, że przez tę krótką chwilę udało jej się dotknąć czegoś niezwykłego – tego małego fragmentu Cerima, którego nikt inny nie znał. Była tym zachwycona.
        - Twój śmiech... jest... - rzuciła głupio, nie będąc w pełni świadoma wypowiadanych słów. Wtedy właśnie dotarła do jej głowy ręka pułkownika, głaszcząc ją niezwykle delikatnie, niezwykle czule, co nie pozwoliło jej dokończyć tego zdania. Czyżby źle zinterpretowała wcześniej jego bliskość? Nie… Nie mogła. Wiedziała, że nie. Jednak również boleśnie Isara zdała sobie sprawę, że wcześniej wypite procenty uległy jeszcze szybszemu rozkładowi dzięki tak intensywnemu tańcu. Dlaczego zatem nadal lisołaczka czuła się pijana? Kobieta bowiem miała wrażenie, jakby wszystko wokół się rozmyło. Jedynym stałym punktem był Cerim, jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, były jego słowa, gdy ucałował jej dłoń - co spowodowało kolejną falę emocji, która zalewała Isarę. Na ten moment odrzucała wszystko, co racjonalne - wcześniejsze wątpliwości, rozsądek, wiedzę o ich stanowiskach, o ich podejściach… Wszystko to odrzuciła na bok. Zostały tylko marzenia, myśli o zostaniu przy nim, uczucia tak jawnie wypowiedziane w każdym szczególnym geście.
“Nigdy nie będziesz jego priorytetem”, przebijało się do głowy kobiety, lecz skutecznie spychała tę myśl na bok. Nie teraz. Teraz chciała ponownie pozwolić sobie być tą samolubną istotą.
        - Cieszę się - powiedziała w końcu, pozwalając, aby ciepły ton całkowicie oddał jej radość w następnym zdaniu. - Nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego partnera do tańca.

***

        Powrót do ławy stanowił dla Isary pewnego rodzaju wyzwanie. Nie dlatego, że poruszała się bardziej na boki jak do przodu (bardziej radosna niźli już pijana, chociaż alkohol nadal buzował w jej głowie), a bardziej z powodu rozstania z tą niesamowitą bliskością, o której będzie później tylko śnić. Gdy zrozumiała, że coraz więcej bodźców do niej dociera, chciała jeszcze przedłużyć przyjęcie i wrócić do stolika - któregokolwiek. Chciała ponownie napić się z Cerimem, chciała posłuchać rozmów Javiera i Camillo, aczkolwiek w tym skutecznie przeszkodził jej pułkownik, gdy wylądowała mu w ramionach. Tym razem wcześniej wypita ilość alkoholu nie mogła ukryć rumieńca na twarzy lisołaczki, albowiem była to dla niej w pełni nowa sytuacja - tak śmiała, że nawet ich obecny stan nie mógł jej tego wyjaśnić. Nie mówiąc już o szepcie tak blisko wrażliwego ucha kobiety, który zapewnił ją po raz kolejny o trosce, z jaką traktował ją pułkownik. Pozostawało tylko okrutne pytanie, dlaczego. Dlaczego tak. I chociaż w głębi serca Isarze zdawało się, że zna odpowiedź, tak natrętne myśli stawały się coraz głośniejsze.
        “Nigdy nie będziesz dla niego priorytetem”. Dlaczego?
        Aż w końcu te rozmyślania zostały przerwane. Isara mogłaby się skarcić, że aż tak straciła czujność, ale musiała również przyznać, że dopiero teraz jest aż tak blisko Cerima, że mogła instynktownie poczuć jego zapach. Podczas ich tańca kompletnie nie zwróciła na to uwagi, mimo dotychczasowej bliskości, przez dodatkowe zapachy w powietrzu - przez piwo, pot i próby uspokojenia niemalże niepohamowanej radości, którą czuła. Ten gest nie tyle przywrócił ją na ziemię, lecz jednocześnie sprawił, że opuściła gardę, gdy zapach anyżu z impetem pojawił się w jej nozdrzach. Przez chwilę lisołaczka wydawała się spięta, aczkolwiek nie było to spowodowane rasą, którą teraz mogła śmiało przypisać mężczyźnie. Zmiennokształtna poczuła się niestosownie, że w taki sposób to odkryła. Że weszła z okrutnymi, lisimi sztuczkami w sferę pułkownika, z którą raczej się nie chełpił. Jednocześnie jednak Isara poczuła ulgę - w końcu poznała odpowiedzi na nurtujące ją pytania, mimo że w ich miejsce pojawiło się parę nowych pytań. Jego rana na szyi zasklepiła się tak szybko, ponieważ nie był człowiekiem. Jego czarne oko, które dla kobiety wydawało się głębokie niczym sama Otchłań, musiało mieć z tym jakiś związek.
        I tak Isara odkryła nowe oblicze Cerima, dzięki któremu również radowała się w głębi duszy, albowiem to oznaczało, że poznawała go coraz lepiej. Tak jak chciała. Pozwoliła mięśniom się rozluźnić, całkowicie tym przekazując pułkownikowi, że mu ufa. Choćby zaniósł ją teraz do samego piekła, poszłaby za nim z radością.

***

        W powozie tym, co Isara pierwsze poczuła, była cisza. Dopiero wtedy kobieta zdała sobie sprawę, jak bardzo jej potrzebowała - co prawda jej słuch zdążył się zregenerować po wybuchu, aczkolwiek do tej pory nie zdarzyło się, żeby kobieta doświadczyła takiego ukojenia w postaci tylko paru bodźców słuchowych. Cisza po tak długim czasie była jak delikatny oddech świata po burzy dźwięków. Miękka, otulająca, niemal dotykalna – jakby wszystkie dźwięki ustąpiły miejsca czemuś bardziej intymnemu. Powietrze zdawało się lżejsze, a każdy drobny szmer – od skrzypienia schodków powozu po szept wiatru za oknem – nabierał wyjątkowego znaczenia. W tej ciszy lisołaczka odczuwała spokój, zmęczenie i satysfakcję. I ciepło, gdy na jej ciele pojawił się nowy ciężar.
        - Jesteś pewien? - zapytała ospale, czując, że płaszcz pułkownika mógłby ją uśpić lada moment. - Jestem lisem. Jeśli poczuję zimno, bardzo łatwo mogę się ogrzać, a ty… - nie dokończyła. Z nowymi informacjami, z którymi opuściła karczmę, musiała inaczej spojrzeć na pułkownika niż dotychczas. Był demonem. Kij wie którym z tego gatunku, aczkolwiek oni wszyscy z natury są cholernie wytrwali. Zastanawiała się, jak powinna poradzić sobie z tą wiedzą. Czy powinna mu powiedzieć, że wie? Przeprosić, że tak bezkarnie wybadała jego rasę? Mimowolnie lisołaczka podążyła wzrokiem na ranę na szyi pułkownika, po której już praktycznie nie było śladu. Po drodze na ułamek sekundy - dosłownie ledwo zauważalny ułamek - zahaczyła wzrokiem o jego usta, uciekając jednak do pierwotnego celu spojrzenia. Samo patrzenie wydawało jej się aż nazbyt intymne, zwłaszcza teraz, gdy siedzieli we dwoje w jednym powozie. Sami. Kiedy każde zbyt głośne uderzenie serca mogłoby ich zdradzić, bardziej niż to było możliwe. Isara w końcu lekko się uśmiechnęła, po czym przymknęła oczy. Może on już wiedział, że ona wie? Lub że chociaż się domyśliła? Obiecała sobie, że nie odczyta więcej z jego aury. Dużo już sama mogła zrozumieć przez to, że po prostu spędzała z nim czas. Dlatego też Isara wybrała tę dłuższą drogę do poznania osoby, jaką jest Cerim Carlson.
        - Dziękuję - dodała w końcu, szczelniej owijając się płaszczem mężczyzny i spuszczając uszy w dół, dzięki czemu cisza zdawała się jeszcze przyjemniejsza.
        - Znając Javiera, przyjęcie przeniesie do koszar, gdy tylko wyrzucą go z Siedmiu Nieszczęść. A oni mogą tak do rana. A ja… ja chyba wolałabym już spędzić tę noc spokojnie. Jeśli to nie problem. - Najbardziej Isarowe “tak, chciałabym skorzystać z zaproszenia”, na jakie kobieta mogła się zdobyć. Nawet upojenie wcześniej wlanymi w siebie trunkami nie pozwoliło jej na bezpośredniość, dlatego też przystała na propozycję pułkownika na swój specyficzny sposób. Nie chciała także, żeby zapanowała między nimi dziwna i niezręczna cisza, więc pozwoliła sobie mówić, co ślina na język przyniesie. A chciała, żeby on zrozumiał, jak ucieszona była faktem, że znalazła w nim akceptację.
        - Wiesz… W mojej rodzinnej wiosce ludzie nigdy nie ufali nam, zmiennokształtnym - zaczęła, opierając głowę o oparcie. I to był jej błąd, ponieważ dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczona. - Brali nas w niewolę, obrzucali błotem, nawet w pewnym momencie chcieli nas wszystkich pozabijać, ale nie dopuściliśmy do tego. Nawet gdy dołączyłam do strażników, patrzyli na mnie jak na wroga, bo jestem przecież złym, chytrym lisem... Nigdy nie akceptowano mojej rasy. Dlatego cieszę się... że ty... - dodała. Chciała jeszcze porozmawiać, ale nie zdołała pokonać krainy, do której tak ubłaganie kierowała ją świadomość. W końcu, w połowie kolejnych pomruków, zasnęła, z głową delikatnie - ale tylko delikatnie - skierowaną w stronę swego rozmówcy.
Nie chciała, żeby ten sen się skończył. Już nigdy.

***

        Isara stała na ruinach, wśród ogłuszającego hałasu, jakby cała ziemia drżała od potwornego oddechu. Potwór, przerażający w swojej bezkształtnej formie, wyłania się z mroku, jego cienie splatają się z wszelkimi koszmarami. Każdy jego ruch sprawia, że powietrze staje się ciężkie, jakby oddech stygł w płucach. Potwór nie jest zwykłym wrogiem – to zło, ciężar grzechów, które Isara odczuwała sama w swojej osobowości. To lęki i niepewności, który przeradzały się w monstrum. W jego oczach kobieta dostrzegała twarze. Lisołaczka miała wrażenie, że stoją obok, patrzą na nią – rodzice, którzy tyle oddali, żeby ją ochronić, dotychczasowi towarzysze podróży, zmiennokształtni uwięzieni razem z nią w celi, ci, którzy zginęli podczas ataku nekromantów w Ekradonie. Ich oczy pełne są zarzutów, pytają, dlaczego nie była w stanie ich ochronić, dlaczego nie udało się ich uratować. I wtedy potwór uderza. Cios, jakby świat miał się rozpaść, a broń w dłoni Isary stawała się nieistotna. Nie reagowała. Cios za ciosem, a ona mogła tylko przyjmować związany z nim ból. Potwór nie jest tylko istotą, którą musiała pokonać – on jest wszystkimi wątpliwościami w jej głowie. Jest wspomnieniem, jest stratą, jest wszystkim, czego nie udało się zatrzymać na stałe. I zapowiedzią, że tak dalej będzie, albowiem...
- Wszyscy przez ciebie tylko cierpią.


***

        Lisołaczka obudziła się zlana potem. Koszmar, który jej się śnił, nijak miał się do wszystkich radosnych wspomnień, które przeniosła z wczorajszego wieczoru. Poranek był trudniejszy niż wszystkie pozostałe. Mimo że Isara szybko się regenerowała, w co również wliczało się natychmiastowe pozbywanie się wszelkich trucizn z organizmu, nie należała jednak do silnych i wytrwałych istot. Odczuwała osłabienie, więc mimo że obudziła się niemalże o świcie, tak jeszcze dobrą godzinę spędziła skulona w łóżku. W sypialni, do której zaprowadził ją Cerim. W swojej posiadłości. Tylko sam fakt, gdzie się znajdowała, utwierdził Isarę w tym, że wszystkie wydarzenia z poprzedniej nocy nie były snem. Nadal czerwona jak burak, w samotności rozpamiętywała każdą drobną bliskość, śmiech i moment, których doświadczyła zeszłego wieczoru. Cieszyła się nimi, póki tylko mogła, albowiem przecież musiała wrócić do szarej rzeczywistości. Gdy tylko ogarnie się do porządku, będzie musiała wyjść z tego pomieszczenia. Będzie musiała rozmawiać z Cerimem tak jak dotychczas; nakładając maskę wyjątkowo nieprzyjemnej wojskowej formalności. Będzie musiała pójść z powrotem na pola treningowe, żeby przemęczyć tych biedaków, którzy wczorajszej nocy żałowali zapewne bardzo.
        W końcu zmiennokształtna wstała, gdy usłyszała niepewne pukanie do drzwi. W pomieszczeniu pojawiła się Bea, starsza błogosławiona, o której dzień wcześniej wspomniał jej Cerim. Kobieta zapewniła Isarę, że jeśli tylko potrzebuje się odświeżyć, służy pomocą i zaprowadzi ją do gorących źródeł, na myśl o których lisołaczce już rozmarzyły się oczy.
        - Bardzo dziękuję - odpowiedziała cicho. - Za chwilę podejdę… - Po tych słowach ponownie została sama. Isara nie czuła się dobrze w tak dużych posiadłościach, zawsze również obawiała się, że nadwyręży w pewnym momencie uprzejmość gospodarzy, aczkolwiek tłumaczyła sobie, że przecież sam pułkownik o nich wspominał wczoraj. A skoro tak, chyba mogła sobie pozwolić na skorzystanie z nich… Zwłaszcza że po wczorajszym wieczorze zapowiadał się kolejny męczący dzień.
Lisołaczka postanowiła jednak podejść na chwilę do okna, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Nim jednak je uchyliła, jej uszy, wyostrzone przez lata jej życia, wychwyciły dźwięk kroków, które wydawały się zbliżać. Bezszelestnie więc zbliżyła się do framugi okna i uchyliła je jeszcze bardziej, pozostając niewidoczna. Oczywiście, jej wzrok natychmiast wyłapał dwie zakapturzone postacie w oddali. Ruchy były szybkie, ostrożne, jakby nie chciały zwrócić na siebie uwagi. Ich rozmowa, choć cicha, doskonale docierała do uszu zmiennokształtnej.
        - …I nie zamierzam się z tego wycofać. Jeśli teraz, po tylu latach, pułkownik zacznie drążyć… nie znajdzie nic, ale musisz schować broń w miejscu, w którym nikt jej nie odkryje. Pod jego nosem. Wiesz, o czym mówię - mówiła jedna z postaci, mężczyzna o niezwykle niskim tonie głosu. Isara zmarszczyła brwi. Jeśli dobrze pamiętała, jej sypialnia znajdowała się po drugiej stronie od głównego wejścia, więc postacie nadchodziły od tylnej części posiadłości. Od strony lasu, w którym do niedawna rozegrała się istna masakra. Może to część nekromantów, która przeżyła? Lisołaczka momentalnie spoważniała, gotowa wyskoczyć i stawić im ponownie czoło, czegokolwiek by tu nie szukali, ale powstrzymał ją dźwięk kolejnego głosu. Znała ten głos, choć długo nie mogła zrozumieć, skąd. Odsunęła się na ścianę zaraz obok okna, aby jej sylwetka nie została w nim dostrzeżona.
        - Tak, wiem. I już tam ją ukryłem. Ale wiesz, że to wciąż może wrócić. Trudno mu zapomnieć to mauryjskie ścierwo. - Generał wydawał się niezwykle spokojny, wymawiając tak oczywiste oszczerstwo.
        - Jeśli ktokolwiek zacznie zadawać pytania, będziemy gotowi. Pamiętaj, to musiało się stać - odparł drugi, tajemniczy głos, choć wydawało się, że ten jeden się oddala. Czyli jeden z nich tylko zmierzał do posiadłości. Tylko jeden z nich.
Nim jednak lisołaczka zdołała usłyszeć cokolwiek więcej, do pokoju ponownie zawitała Bea.
        - Wszystko w porządku? - zapytała błogosławiona, co przyprawiło lisicę o poddenerwowane bicie serca. Nie była pewna, czy i jej nie było słychać teraz, gdy okno pozostało otwarte, co mogłoby kompletnie zdemaskować skrytą nieopodal pod ścianą zmiennokształtną. Isara zacisnęła wargi, jeszcze przez chwilę nasłuchując kroków z zewnątrz, które ucichły. I ona nie mogła wiedzieć, dlaczego - czy obie postacie już sobie poszły, czy może jedna przystanęła, wpatrując się intensywnie w to lekko uchylone okno.
        - W porządku - szepnęła lisica, po czym pozwoliła się poprowadzić Bei do piwnic. Isara mogła tylko mieć nadzieję, że zdąży to wszystko przemyśleć i przekazać Cerimowi. Potrzebowała bowiem przetrawić, czy jej domysły są słuszne. Czy intuicja jej nie myli.
A zazwyczaj zwierzęce instynkty nie okłamywały w tych sprawach

***

        Zanurzona w gorącej wodzie Isara nie mogła już cieszyć się długo wyczekiwaną kąpielą. Nie dała rady, albowiem Bea zdążyła jej przekazać, że generał zawitał do Cerima z samego rana w jakiejś ważnej sprawie.
        - Jeśli nie chcesz mieć nieprzyjemności spotkania z tym człowiekiem, zostań tu tak długo, jak zechcesz. Przyjść po ciebie, jak tylko sobie pójdzie? - zapytała służąca, na co lisica skinęła tylko głową. Widocznie nie tylko ona uważała generała Carlsona za nieprzyjemnego człowieka. Serce Isary biło zdecydowanie szybciej, jakby właśnie odkryła coś, czego nie powinna. Oni rozmawiali o sytuacji sprzed lat, o zacierających się śladach, których nie udało się wykryć. A teraz, gdy emocje w rozmowie stawały się coraz silniejsze, Isara wiedziała, że coś wisi w powietrzu. To nie była tylko rozmowa dwóch ludzi, to była rozmowa o zbrodni, której skutki mogą dotknąć każdego, kto się w nią wmiesza. Z każdym słowem, które usłyszała, jej myśli wirowały, a w głowie zaczynała układać się nowa układanka. Co zrobić z tą wiedzą? I co zrobić z nimi?
        - Broń pod nosem pułkownika - szepnęła, ledwo wydając z siebie jakikolwiek dźwięk. To jasne, że chodzi o coś niebezpiecznego. Kolejne monstrum? I kimże był ten drugi człowiek? Nekromantą?
        - Mauryjskie ścierwo… - Myśli w głowie lisicy nie pozwalały jej odnaleźć sedna sprawy tak długo, aż nie przypomniała sobie starej rozmowy z Cerimem. Na balu. W ogrodzie. Oczy lisicy rozszerzyły się, a w piersi poczuła ból tak zimny, jakby ktoś przeszył je lodową strzałą.
        “Była mauryjską kapłanką… Znaleźli się i tacy, którzy otwarcie jej grozili, a nawet częściowo te groźby realizowali… Dzisiaj wypada rocznica jej śmierci…”

***

        Gdy tylko Isara czuła się na siłach, ogarnęła się również na tyle, na ile pozwalała jej gościnność Bei - lisica nie chciała bowiem nadwyrężać kobiety, która już i tak podarowała jej ogrom swojego czasu i cierpliwości - postanowiła poszukać Cerima. Nie było to trudne, lecz gdy tylko go odnalazła, zastygła jakby w bezruchu. Stan ten nie trwał długo, aczkolwiek do umysłu Isary docierały strzępki z zeszłego wieczoru.
        Bliskość mężczyzny. Ciepło, które od niego biło. Spojrzenie, któremu mogłaby oddać się bez pamięci. Śmiech pułkownika, dla którego gotowa była stawić czoło setkom nekromantów, setkom przyzwanych przezeń potworów.
Teraz kobieta nie mogła spojrzeć mu w oczy. Za chwilę bowiem miała poruszyć temat, którym bez cienia wątpliwości go zrani. A to łamało jej serce na miliony kawałków. Isara zatem zaczepiła wzrok między oczami mężczyzny - sztuczka dla osób nieśmiałych, albowiem dzięki temu unikała jego spojrzenia i jednocześnie nadal patrzyła na niego. Nadal wydawać by się mogło, że patrzy mu w oczy, mimo że ich nie widziała. W jej sercu tliła się ciepła nadzieja, uczucie, które od samego początku dawało jej poczucie bezpieczeństwa, które kryła w sobie i nie pozwalała mu wybrzmieć, ale teraz... teraz to uczucie stało się zbyt ciężkie. To, co kiedyś wydawało się tak naturalne, teraz stawało się niemożliwe. Isara nie potrafiła znaleźć miejsca w tej rozmowie, nie wiedziała, jak zbliżyć się do niego, nie raniąc go jednocześnie. Czuła, jakby serce opadło jej do żołądka, jakby bliskość, która ich łączyła, zderzała się z czymś, czego nie mogła kontrolować.
        - Cerimie… - zaczęła, pozwalając sobie ten jeden raz na brak formalnego zwrotu, aczkolwiek z bólem musiała przyznać, że jego imię w jej ustach brzmiało obecnie bardziej formalnie niż oficjalny zwrot. - Dziękuję ci za gościnę. - Ukłoniła się delikatnie, wzrok utykając w ziemi, niezdolna jeszcze przetrawić tego, co nieuniknione. Musiała go zapytać, musiała mu powiedzieć. Nadstawiła uszu tak, aby upewnić się, że aby na pewno są sami. Że nawet Bea nie była na tyle blisko, aby ich usłyszeć. Gdy podniosła się do pionu, oczy, nieco zmęczone, wydawały się puste, jakby cała energia odpłynęła z jej wnętrza. Starała się ukryć to przed Cerimem, ale w tej chwili nie potrafiła. Czuła się rozdarta – chciała być blisko, ale nie mogła pozbyć się lęku, że rozmowa o jego przeszłości oddali ją od niego na zawsze. Cierpiała, bo wiedziała, że ta rozmowa, choć konieczna, zmieni wszystko, a ona sama nie była gotowa na tę zmianę. Lisołaczka jednak musiała się zdystansować, albowiem nie chciała zranić Cerima jeszcze bardziej. Nie mogła.
        - Był tutaj generał przed chwilą, prawda? - mówiła, choć wzrok nadal kierowała na każdy inny skrawek twarzy mężczyzny, który stał przed nią, unikając jego oczu. Przez sekundę nawet pomyślała, żeby utkwić swoje spojrzenie w tym czarnym, mrocznym oku pułkownika, aczkolwiek to teraz było dla niej równie trudne. Bo to dalej on. Część, w której mogłaby zauważyć jego cierpienie. Isara nie była pewna, czy jest na to gotowa. Ale to, co zaczęła rozumieć, zabijało ją od środka.
        - Mam bardzo złe przeczucie, o którym myślę, że powinieneś wiedzieć. Tylko że zanim ci wszystko wyjaśnię, muszę wiedzieć jedną rzecz… - Ból w jej piersi stawał się coraz bardziej palący, a pytanie, choć zadane cicho, wypełniało całą przestrzeń między nimi. Czuła się tak, jakby z każdym oddechem oddalała się od samej siebie. - Jak… Jak zmarła twoja żona?
        Isara już rozumiała, dlaczego to okropne uczucie wątpliwości prześladowało ją wczoraj. I wtedy na polanie. Zawsze gdy próbowała zrozumieć, że to tylko wojskowa etykieta stoi im na przeszkodzie, pojawiał się jeszcze jeden cień. Ich własna przeszłość. Isara poczuła, jakby coś ciężkiego zatonęło w jej żołądku, jakby wszystko w niej zostało zniekształcone przez tę prawdę. Uczucie, które ją pożerało, nagle stało się bolesne. I mimo tego, że była dla niego blisko, mimo że ich spojrzenia spotykały się i czuła, jak serce bije jej szybciej, z każdą chwilą stawało się coraz bardziej jasne, że dla niego nie będzie w stanie zająć miejsca tej, którą on nadal kochał. Która już nie była z nim. Isara zrozumiała, że w jej śnie widniała jeszcze jedna twarz, którą mogła bezpowrotnie stracić. W głowie lisołaczki rozbrzmiało jedno zdanie, które rozbijało ją na kawałki: “Nigdy nie będę dla niego priorytetem”.
I musiała się z tym pogodzić.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ekradon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość