W południe na rynku Meot zawsze wrzało. Ludzie w gęstych skupiskach biegali w różne strony, tworząc barwną mieszankę. Miasto zamieszkiwały naprawdę różnorodne rasy, od zwierzołaków po naturian na ludziach kończąc. Nikogo więc nie dziwił widok kocich uszy, zielonoskórej driady czy lecącego nad nimi fellarianina. Słońce mając w pamięci słowa nieznajomego, właśnie rozplanowywał swoją taktykę. Musiał gdzieś wylądować, ale miejscowi tego nie ułatwiali, zajmując niemalże każdy skrawek terenu. Zrobił kilka kółek nad rynkiem, prawie wpadając na harpię, która podobnie jak on postanowiła skorzystać z drogi powietrznej.
Nie mogąc znaleźć nic odpowiedniego, postanowił przystanąć na jednym z bardziej wysuniętych balkonów. Najpierw oczywiście zapukał do drzwi, chcąc uspokoić właściciela, że nie jest żadnym włamywaczem, ale najwyraźniej nikogo nie było aktualnie w domu. Uznał, że w takim razie może działac dalejm więc wyciągnął z torby lutnię. Za pomocą szczypty magii skierował część promieni słonecznych na siebie, oświetliły one jego częściowo złote skrzydła i nadały im zachwycającego blasku. Następnie, gdy część ludzi w końcu zwróciła na niego uwagę, poruszył struny instrumentu dość agresywnym ruchem, co przełożyło się na równie intensywny dźwięk.
- Dzień dobry Meot! Czy zna ktoś może niejakiego Levia? Bardzo zależy mi na jego znalezieniu! – zawołał donośnie, po czym zaczął wygrywać melodie.
Wkrótce do wygrywanej muzyki dołączyła też na szybko improwizowana piosenka, głosząca o tym, jak bardzo ów nieznajomego pragnie znaleźć i jak bardzo jest to kluczowe dla rozwiązania zagadki jego przeszłości. Część ludzi z pewnością uznała go w tym momencie za wariata, inni uśmiechali się pod nosem, nasłuchując przyjemnej dla ucha pieśni z lekko absurdalnym tekstem. Niebianin nie poprzestał jedynie na tym, postanowił również widowiskowo przelecieć nad głowami zebranych, wciąż utrzymując skupione światło na swojej osobie. Szczególnie fascynowało to najmłodszych obywateli. Dlatego, gdy tylko do nich podlatywał, prostym czarem sprawiał, że zabawki przez nich trzymane ożywały na kilka chwil, wywołując śmiech i radość.
Dopiero gdy zabrakło mu weny na kolejne rymy, wylądował wreszcie wśród swoich widzów. Na szczęście byli na tyle mili, aby zrobić mu odrobinę miejsca. Obdarował wszystkich zebranych ukłonem, kończąc definitywnie swój pokaz. Mimo dość zróżnicowanych, początkowych reakcji ostatecznie otrzymał gromkie brawa.
- Dziękuję, dziękuje. Naprawdę nie trzeba – próbował uspokoić publikę, nie kryjąc uśmiechu.
Ktoś z dalszego rzędu krzyknął, iż to ten fellarianin od protez. Wieść rozeszła się niebywale szybko, jednakże nim zainteresowani tego typu usługą zdołali podejść, blondyna otoczyła już gromada dzieciaków proszących o powtórzenie poprzedniej sztuczki. Nieco starsze dziewczynki natomiast nie kryły zachwytu jego skrzydłami. Słońce uwielbiał całą tę uwagę i gwar wokół niego, ale nie mógł zapomnieć, co jest powodem tego wszystkiego. Spełnił prośbę dzieci i podał lokalizację swojej wioski dla tych, którzy pragnęli u niego coś zakupić. W tym momencie był zbyt zajęty, by przyjmować jakiekolwiek zamówienia na protezy.
- To zna ktoś Levia? – zapytał raz jeszcze.
Większość pokręciła głowami przecząco, a przynajmniej żaden twierdzący głos nie dotarł do uszu mężczyzny. Niebianin westchnął ciężko, ale nie zamierzał się poddawać.
- A może wy smyki mi pomożecie? – zażartował, zwracając się do grupy kilkuletnich dzieciaków.
Maluchy go zaskoczyły. Z całych sił zaczęły wołać nieznajomego. Rodzice po dłuższej chwili krzyków zaczęli doprowadzać swoje pociechy do porządku. Blondyn przeprosił ich ukradkiem, sam nie oczekiwał aż takiego zaangażowania.
- No nic, nie zawsze można wszystko znaleźć za pierwszym razem – wzruszył ramionami i wzleciał ponad tłum, lądując kawałek za nimi.
Korzystając z chwili spokoju, przeciągnął się, prostując skrzydła, a następnie poprawił rozczochrane po intensywnym występie włosy. W ogóle nie był świadomy, że ktoś skryty w cieniu wąskich uliczek właśnie w tej chwili bacznie go obserwuje.
Meot ⇒ W blasku intryg
- Słońce
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Rzemieślnik , Mag , Artysta
- Kontakt:
- Levi
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Strażnik , Wojownik , Złodziej
- Kontakt:
Spokojny dzień. Spokojny poranek. Spokojni ludzie. O nic innego Levi nie prosił bardziej dziś, jak o te trzy rzeczy. Miał bowiem dosyć nieustającego hałasu, związanego ze zgiełkiem w Meot i zbiegowiskiem tłumu, który zaobserwował z balkonu rezydencji porucznika Rellsa. Mężczyznę łączyła dość specyficzna relacja z przemienionym, bowiem co trzeci dzień sierżant Ricklenstone odwiedzał Chrisa, aby wzajemnie mogli złożyć sobie potajemne raporty. Ich spotkania nazywali wśród kompanów „plotkami przy herbatce”, aby na jaw nie wyszły żadne powiązania obojga z mrocznym półświatkiem Meot.
- Lepocci szkoli tego nowego dość nieumiejętnie. Młodzik nie wie, kiedy powinien milczeć – mówił spokojnie porucznik, wpatrzony w coraz to większe zamieszanie w środku miasta.
- Zdechnie szybko – skomentował Levi. Były drakon nie wodził wokół tematów, a zawsze mówił prosto z mostu; najprościej, najlepiej. Rells zaśmiał się z odpowiedzi Wędrowca. Otworzył usta, aby dodać coś jeszcze, gdy rozległo się donośne pukanie. Po krótkiej chwili do pomieszczenia wszedł wyżej wspominany młodzik, który akurat zdawał się mieć wartę w okolicy.
- Chodzi o zebrany na głównym placu tłum… - rozpoczął, niepewny jeszcze swego stanowiska w wojsku. Nie zasalutował, nie wiedział, jak odpowiednio zwrócić się do starszych z doświadczenia kolegów. Levi nie szanował go już od momentu, w którym pierwszy raz usłyszał jego imię, a teraz wymazał je z pamięci jako oznakę pogardy wobec tego człowieka.
- Mówże szybko. Co za debil zorganizował to zebranie? – powiedział Ricklenstone, podchodząc bliżej młokosa. Świeżak przełknął ślinę i w końcu odparł;
- Ten debil wydaje się szukać sierżanta Levia…
***
Ciężkie buty sierżanta wydawały się odbijać echem na bruku, gdy szybkim krokiem kierował się w stronę tłumu. Mężczyznę łatwiej było rozzłościć niźli udobruchać, zatem za cały ten teatrzyk nieznajomy bard miał już ostro przechlapane. Mina Levia natomiast wyraźnie wskazywała pogardę, wykrzywiając jego twarz w przerażającym grymasie, przez który ludzie bez problemu ustępowali mu z drogi. Wchodząc w ostatnią z ciemnych uliczek, Ricklenstone zatrzymał się na obserwację. Gdy kątem oka ujrzał przefruwającego nad tłumem skrzydlatego, powieka mu drgnęła. Szczęście uśmiechnęło się do demona; bowiem nie musiał przeciskać się przez większy zgiełk, a nieznajomy debil wylądował tuż obok niego.
- Ej, ty – odezwał się prędko. – Podobno szukasz Levia. Zaprowadzę cię do niego, chodź. – Prosto z mostu, jak wspomniane. Przemieniony nigdy nie owijał w bawełnę, a też doskonale wiedział, że nieznajomy za nim podąży; albowiem znał odpowiedzi na nurtujące go pytania o niego samego.
Szli tak dłuższą chwilę, aż znaleźli się w najbardziej odizolowanej części miasta. Wtem to Levi wyciągnął skryty wcześniej swym darem rapier, aby w mgnieniu oka przyłożyć go do szyi skrzydlatego.
- Levi Ricklenstone, niemiło mi poznać – zaczął, mrużąc groźnie oczy. – A teraz porozmawiamy. Gadaj, czego, kurwa, ode mnie chciałeś, że aż całe miasto musi o tym wiedzieć?
- Lepocci szkoli tego nowego dość nieumiejętnie. Młodzik nie wie, kiedy powinien milczeć – mówił spokojnie porucznik, wpatrzony w coraz to większe zamieszanie w środku miasta.
- Zdechnie szybko – skomentował Levi. Były drakon nie wodził wokół tematów, a zawsze mówił prosto z mostu; najprościej, najlepiej. Rells zaśmiał się z odpowiedzi Wędrowca. Otworzył usta, aby dodać coś jeszcze, gdy rozległo się donośne pukanie. Po krótkiej chwili do pomieszczenia wszedł wyżej wspominany młodzik, który akurat zdawał się mieć wartę w okolicy.
- Chodzi o zebrany na głównym placu tłum… - rozpoczął, niepewny jeszcze swego stanowiska w wojsku. Nie zasalutował, nie wiedział, jak odpowiednio zwrócić się do starszych z doświadczenia kolegów. Levi nie szanował go już od momentu, w którym pierwszy raz usłyszał jego imię, a teraz wymazał je z pamięci jako oznakę pogardy wobec tego człowieka.
- Mówże szybko. Co za debil zorganizował to zebranie? – powiedział Ricklenstone, podchodząc bliżej młokosa. Świeżak przełknął ślinę i w końcu odparł;
- Ten debil wydaje się szukać sierżanta Levia…
***
Ciężkie buty sierżanta wydawały się odbijać echem na bruku, gdy szybkim krokiem kierował się w stronę tłumu. Mężczyznę łatwiej było rozzłościć niźli udobruchać, zatem za cały ten teatrzyk nieznajomy bard miał już ostro przechlapane. Mina Levia natomiast wyraźnie wskazywała pogardę, wykrzywiając jego twarz w przerażającym grymasie, przez który ludzie bez problemu ustępowali mu z drogi. Wchodząc w ostatnią z ciemnych uliczek, Ricklenstone zatrzymał się na obserwację. Gdy kątem oka ujrzał przefruwającego nad tłumem skrzydlatego, powieka mu drgnęła. Szczęście uśmiechnęło się do demona; bowiem nie musiał przeciskać się przez większy zgiełk, a nieznajomy debil wylądował tuż obok niego.
- Ej, ty – odezwał się prędko. – Podobno szukasz Levia. Zaprowadzę cię do niego, chodź. – Prosto z mostu, jak wspomniane. Przemieniony nigdy nie owijał w bawełnę, a też doskonale wiedział, że nieznajomy za nim podąży; albowiem znał odpowiedzi na nurtujące go pytania o niego samego.
Szli tak dłuższą chwilę, aż znaleźli się w najbardziej odizolowanej części miasta. Wtem to Levi wyciągnął skryty wcześniej swym darem rapier, aby w mgnieniu oka przyłożyć go do szyi skrzydlatego.
- Levi Ricklenstone, niemiło mi poznać – zaczął, mrużąc groźnie oczy. – A teraz porozmawiamy. Gadaj, czego, kurwa, ode mnie chciałeś, że aż całe miasto musi o tym wiedzieć?
- Słońce
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Rzemieślnik , Mag , Artysta
- Kontakt:
Słońce odwrócił się natychmiast, gdy tylko usłyszał interesujące go imię. Złożył skrzydła i twardo stanął na chodniku, nie chcąc górować nad rozmówcą poprzez bycie w powietrzu, nawet jeśli była to naprawdę nieznaczna wysokość. Wyszczerzył się do mężczyzny wesoło i wprost nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Czyli jednak całe to przedstawienie naprawdę się sprawdziło. Miał z tym definitywnie dobry pomysł, pochwalił samego siebie w myślach i beztrosko ruszył za nieznajomym, jeszcze zanim w ogóle cokolwiek odpowiedział.
- Wspaniale się składa, już myślałem, że będę musiał wykonać kolejny numer, a pomysłów na rymy już zaczynało z deczko brakować. Mogę powiedzieć, ale tak w tajemnicy, że ostatnie dwie zwrotki to tak na bieżąco wymyślałem, dlatego mogło wyjść trochę chaotycznie – dodał szeptem, choć zaraz po tym srogo się zaśmiał – Swoją drogą, jestem Słońce i miło pana poznać – niebianin poczekał chwilę, licząc na to, aż mężczyzna również się przedstawi, ale odpowiedziała mu cisza – Nie jest pan zbyt rozmowny, czyż nie? Nie szkodzi, mi to nie przeszkadza. Niektórym trzeba więcej czasu, aby się otworzyć i ja to doskonale rozumiem. Ale jeśli pan znowuż czuje się niekomfortowo, gdy ja mówię, to możemy pomilczeć sobie razem.
Przez chwilę faktycznie blondyn szedł posłusznie i nie świergolił przemienionemu nad uchem. Jednakże długo nie wytrzymał, minęło co najwyżej pięć minut i skrzydlaty zaczął sobie coś nucić pod nosem. Melodia miała wesoły i powtarzalny rytm wręcz podrywający nogi do tańca, nic więc dziwnego, że anioł zapragnął przetestować wytrzymałość swojej protezy jeszcze bardziej i zaczął iść skocznym krokiem. Na szczęście nie zdążył się za bardzo rozkręcić, bo w końcu dotarli do prawie że opuszczonej części miasta i tam też przystanęli.
Natomiast, cichy pomocny mężczyzna pierwsze co zrobił, to zagroził Słońcu, przykładając mu ostrze swego rapiera do gardła. Niebianin zrobił wielkie oczy i uniósł ręce do góry w geście niewinności.
- Ou, ou…Eeej, na spokojnie. Po co zaraz tak… ostro – zażartował, nie tracąc humoru nawet w takiej sytuacji. Na wszelki wypadek cofnął się o krok i uniósł w powietrze tak, aby Levi nie był w stanie zrobić mu większe krzywdy – No więc po pierwsze to nie wiedziałem jak zacząć poszukiwania, a taka piosenka pozwoliła mi zebrać wielu ludzi i jak widać, zadziałało perfekcyjnie – stwierdził pełen dumy – Chyba nie była aż taka, zła co? Ja rozumiem, że czasem może być jakiś fałsz, ale to chyba nie powód, aby grozić śpiewakowi śmiercią, hm? Chyba że ktoś tu jest bardzo wyczulony na muzykę, to przepraszam, jeśli aż tak zabolało — położył prawą dłoń na sercu, aby podkreślić, że naprawdę nie miał nic złego na myśli — I w sumie to nie jestem pewien, dlaczego szukam akurat ciebie. Spotkałem jakiegoś faceta, powiedział, że mam cię znaleźć, jeśli chce odkryć prawdę o mojej przeszłości… Bo szczerze mówiąc, niewiele z niej pamiętam. W sumie to praktycznie nic - wyjaśnił i podjął ryzyko, by znów stanąć na ziemi, i to tuż przed agresorem – To… Kojarzysz może tę śliczną buźkę skądś? – spytał, powracając do uśmiechu od ucha do ucha, a nawet zatrzepotał rzęsami i zarzucił włosami niczym rasowa pokuska – A może coś ci mówią moje kolorowe i lśniące piórka? – rozłożył skrzydła tak, aby promienie słońca, jak najkorzystniej padły na te złote i nadały im zjawiskowego blasku.
- Wspaniale się składa, już myślałem, że będę musiał wykonać kolejny numer, a pomysłów na rymy już zaczynało z deczko brakować. Mogę powiedzieć, ale tak w tajemnicy, że ostatnie dwie zwrotki to tak na bieżąco wymyślałem, dlatego mogło wyjść trochę chaotycznie – dodał szeptem, choć zaraz po tym srogo się zaśmiał – Swoją drogą, jestem Słońce i miło pana poznać – niebianin poczekał chwilę, licząc na to, aż mężczyzna również się przedstawi, ale odpowiedziała mu cisza – Nie jest pan zbyt rozmowny, czyż nie? Nie szkodzi, mi to nie przeszkadza. Niektórym trzeba więcej czasu, aby się otworzyć i ja to doskonale rozumiem. Ale jeśli pan znowuż czuje się niekomfortowo, gdy ja mówię, to możemy pomilczeć sobie razem.
Przez chwilę faktycznie blondyn szedł posłusznie i nie świergolił przemienionemu nad uchem. Jednakże długo nie wytrzymał, minęło co najwyżej pięć minut i skrzydlaty zaczął sobie coś nucić pod nosem. Melodia miała wesoły i powtarzalny rytm wręcz podrywający nogi do tańca, nic więc dziwnego, że anioł zapragnął przetestować wytrzymałość swojej protezy jeszcze bardziej i zaczął iść skocznym krokiem. Na szczęście nie zdążył się za bardzo rozkręcić, bo w końcu dotarli do prawie że opuszczonej części miasta i tam też przystanęli.
Natomiast, cichy pomocny mężczyzna pierwsze co zrobił, to zagroził Słońcu, przykładając mu ostrze swego rapiera do gardła. Niebianin zrobił wielkie oczy i uniósł ręce do góry w geście niewinności.
- Ou, ou…Eeej, na spokojnie. Po co zaraz tak… ostro – zażartował, nie tracąc humoru nawet w takiej sytuacji. Na wszelki wypadek cofnął się o krok i uniósł w powietrze tak, aby Levi nie był w stanie zrobić mu większe krzywdy – No więc po pierwsze to nie wiedziałem jak zacząć poszukiwania, a taka piosenka pozwoliła mi zebrać wielu ludzi i jak widać, zadziałało perfekcyjnie – stwierdził pełen dumy – Chyba nie była aż taka, zła co? Ja rozumiem, że czasem może być jakiś fałsz, ale to chyba nie powód, aby grozić śpiewakowi śmiercią, hm? Chyba że ktoś tu jest bardzo wyczulony na muzykę, to przepraszam, jeśli aż tak zabolało — położył prawą dłoń na sercu, aby podkreślić, że naprawdę nie miał nic złego na myśli — I w sumie to nie jestem pewien, dlaczego szukam akurat ciebie. Spotkałem jakiegoś faceta, powiedział, że mam cię znaleźć, jeśli chce odkryć prawdę o mojej przeszłości… Bo szczerze mówiąc, niewiele z niej pamiętam. W sumie to praktycznie nic - wyjaśnił i podjął ryzyko, by znów stanąć na ziemi, i to tuż przed agresorem – To… Kojarzysz może tę śliczną buźkę skądś? – spytał, powracając do uśmiechu od ucha do ucha, a nawet zatrzepotał rzęsami i zarzucił włosami niczym rasowa pokuska – A może coś ci mówią moje kolorowe i lśniące piórka? – rozłożył skrzydła tak, aby promienie słońca, jak najkorzystniej padły na te złote i nadały im zjawiskowego blasku.
- Levi
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Strażnik , Wojownik , Złodziej
- Kontakt:
Sierżant zazwyczaj był spokojną osobą. Emanował wrogością i nieprzychylnością na kilometr, ale naprawdę rzadko zdarzało się, żeby ktokolwiek mógł go wyprowadzić z równowagi. Mężczyzna, który ewidentnie świetnie się bawił podczas swojej piosenki o Leviu, wydawał się na pierwszy rzut oka lekkomyślny, lekkoduszny i lekkokażdy, w osądzie Ricklenstone’a. Zwłaszcza że w Meot nie ufa się tak łatwo obcym osobom - tutaj były różne konszachty i walki gangów, zatem każdy trzymał się własnych spraw. Ludzie nie byli pomocni w żadnym wypadku, albowiem samą chęcią pomocy mogliby przyczepić sobie łatkę ofiar.
Ale, na Prasmoka, czy to musiało tak gadać? Levi prowadził go w ciszy z nadzieją, że ten ślepo podąży za nim, ale nie spodziewał się, że to będzie nieznajomy z aparycją szczeniaka. Dokładnie tak sierżant zaczął go sobie wyobrażać; szczeniak. Szczek, szczek, nic więcej nie mógł usłyszeć w tym potoku słów. Przemieniony pozwolił sobie na ciche westchnięcie. Wtem nastała błoga cisza, za którą Levi dziękował w duchu. Uspokoił twarz i przyjął swój standardowy, groźny wyraz, aby później przemyśleć drogę. Musiał rozmówić się z tym mężczyzną najlepiej sam na sam, bez naocznych świadków. Kto wie, czy ten przypadkiem nie jest kanciarzem czy jakimkolwiek złoczyńcą, który mimo swego optymistycznego podejścia i denerwującego nucenia zaraz rzuci się na sierżanta i wydobędzie potrzebne mu informacje.
Levi na to nie pozwoli. Co udowodnił, gdy celował rapierem prosto w szyję Słońca. Gdy tylko niebianin odszedł kawałek i uniósł się w powietrze, sierżant momentalnie wyciągnął sztylet z pochwy i ponownie odezwał się;
- Jeżeli spróbujesz uciec, przysięgam, że udowodnię ci, że nie da się latać z jednym skrzydłem. - Na dowód swych słów Ricklenstone podrzucił ostrze i złapał, jakoby wskazywał, że jest w stanie bez problemu wycelować nim i rzucić. Bez krzty zdziwienia jednak wysłuchał nieznajomego, aby później zmarszczyć brwi w oznace zdziwienia. I zdenerwowania.
- Konkrety. Nie obchodzi mnie ta piosenka - powiedział. Z większością informacji nie mógł sobie poradzić w taki sam sposób - zmarszczyć brwi i zachować zimną krew - albowiem absurdalność poczynań Słońca wręcz przygniotła jego oczekiwania.
- I… - zaczął, próbując powstrzymać drganie zdenerwowanej powieki. - I nie pomyślałeś, że może lepiej zapytać tego właśnie człowieka, po co w ogóle cię do mnie wysyła? W życiu cię nie widziałem - dodał, mrużąc oczy przed oślepiającym blaskiem idioty… znaczy, Słońca.
- Nie pozwolę sobie korzystać ze swojego imienia w takim widzimisię. Zaprowadź mnie do tego idioty, a wszystko sobie wyjaśnimy. Rozumiemy się? - zapytał Levi, wręcz już nakłuwając gardło niebianina. Zapowiadała się paskudnie dobra znajomość między mrokiem, a światłem.
Ale, na Prasmoka, czy to musiało tak gadać? Levi prowadził go w ciszy z nadzieją, że ten ślepo podąży za nim, ale nie spodziewał się, że to będzie nieznajomy z aparycją szczeniaka. Dokładnie tak sierżant zaczął go sobie wyobrażać; szczeniak. Szczek, szczek, nic więcej nie mógł usłyszeć w tym potoku słów. Przemieniony pozwolił sobie na ciche westchnięcie. Wtem nastała błoga cisza, za którą Levi dziękował w duchu. Uspokoił twarz i przyjął swój standardowy, groźny wyraz, aby później przemyśleć drogę. Musiał rozmówić się z tym mężczyzną najlepiej sam na sam, bez naocznych świadków. Kto wie, czy ten przypadkiem nie jest kanciarzem czy jakimkolwiek złoczyńcą, który mimo swego optymistycznego podejścia i denerwującego nucenia zaraz rzuci się na sierżanta i wydobędzie potrzebne mu informacje.
Levi na to nie pozwoli. Co udowodnił, gdy celował rapierem prosto w szyję Słońca. Gdy tylko niebianin odszedł kawałek i uniósł się w powietrze, sierżant momentalnie wyciągnął sztylet z pochwy i ponownie odezwał się;
- Jeżeli spróbujesz uciec, przysięgam, że udowodnię ci, że nie da się latać z jednym skrzydłem. - Na dowód swych słów Ricklenstone podrzucił ostrze i złapał, jakoby wskazywał, że jest w stanie bez problemu wycelować nim i rzucić. Bez krzty zdziwienia jednak wysłuchał nieznajomego, aby później zmarszczyć brwi w oznace zdziwienia. I zdenerwowania.
- Konkrety. Nie obchodzi mnie ta piosenka - powiedział. Z większością informacji nie mógł sobie poradzić w taki sam sposób - zmarszczyć brwi i zachować zimną krew - albowiem absurdalność poczynań Słońca wręcz przygniotła jego oczekiwania.
- I… - zaczął, próbując powstrzymać drganie zdenerwowanej powieki. - I nie pomyślałeś, że może lepiej zapytać tego właśnie człowieka, po co w ogóle cię do mnie wysyła? W życiu cię nie widziałem - dodał, mrużąc oczy przed oślepiającym blaskiem idioty… znaczy, Słońca.
- Nie pozwolę sobie korzystać ze swojego imienia w takim widzimisię. Zaprowadź mnie do tego idioty, a wszystko sobie wyjaśnimy. Rozumiemy się? - zapytał Levi, wręcz już nakłuwając gardło niebianina. Zapowiadała się paskudnie dobra znajomość między mrokiem, a światłem.
- Słońce
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Rzemieślnik , Mag , Artysta
- Kontakt:
Słońce już wszystko rozumiał. Miał do czynienia z klasycznym ignorantem, jeśli chodzi o muzykę, a może nawet i sztukę ogólnie. Westchnął w myślach, niektórzy ludzie po prostu tak mieli, więc nie zamierzał brać zbyt mocno do siebie jego słów.
- W sumie to nie mam zbyt wielu konkretów – rozłożył ręce w geście nie wiedzy, powiedział wszystko, co mógł bez ukrywania żadnego szczegółu. Co najwyżej mógł o czymś zapomnieć, ale przecież nie zrobiłby tego specjalnie.
Niestety nie zdążył mu jeszcze odpowiedzieć na pytanie, gdy sztylet znów wylądował przy jego szyi. Niebianin nie mógł się nadziwić, ile w jednym człowieku potrafi być gniewu. Uniósł więc ręce ku górze, dając znać, że nie ma zamiaru walczyć i uśmiechnął się nieco. Złe emocje były niezwykle zaraźliwe, ale pozytywne też mogły. Tylko trzeba było wpierw pokonać te pierwsze, z czym blondyn jak dotąd radził sobie całkiem nieźle.
- Ale po co te nerwy… Chętnie bym tamtego jegomościa wypytał o wszelkie detale, ale ledwo oczy zmrużył i ślad po nim zaginął. Więc jestem tu – wytłumaczył – I w sumie to już nie możesz mówić, że mnie w życiu nie widziałeś, bo właśnie mnie widzisz i chwilkę temu też… - próbował sobie pożartować, całkowicie ignorując pełną powagi aure mężczyzny – No i nie możesz stwierdzić, że jesteśmy nieznajomymi, bo ja już znam twoje imię, a ty właśnie poznasz moje. Jestem Słońce. Nie do końca przywykłem, aby zaczynać znajomości tak na ostrzu noża, ale… Nie ma to, jak nowe doświadczenia! – zaśmiał się całkowicie szczerze i zupełnie nieironicznie.
Nie czerpał wprawdzie przyjemności ze sztyletu przyłożonego do gardła i ostrza powoli przecinającego pierwszą warstwę skóry. Mimo to tym razem grzecznie zaczekał, aż Levi sam zabierze broń. Był wesołkiem, ale rozumiał, że wszelkie gwałtowne ruchy mogą być dość niebezpiecznym zagraniem w tej sytuacji.
- I tak sobie myślę, że możemy tego, jak go określiłeś, idiotę odnaleźć wspólnie – zaproponował – Z pewnością przydałaby ci się taka dusza towarzystwa jak ja, bo cóż… - spojrzał na swojego rozmówce i próbował dobrać słowa, które go nie urażą – Wydajesz się dosyć szorstki… Ale wracając do sprawy – płynnie zmienił temat – Ostatni raz widziałem go przed wejściem do miasta, krył się w krzakach z jakiegoś powodu… Niestety również tej kwestii nie miałem czasu wybadać. Chwyciłem się jedynego tropu, czyli ciebie – westchnął ciężko.
Cofnął się o krok od Levia i przybrał pozę myśliciela. W międzyczasie również nie mógł ustać w miejscu i chodził przez moment w kółko, aż w końcu naszła go pewna idea, co widać było w każdym jego ruchu pełnym ekscytacji.
- Może twoja przeszłość również nie jest do końca jasna i po prostu mnie nie pamiętasz – stwierdził – W sumie... Możemy go spytać! HALO! MOŻNA NA CHWILĘ!? – zawołał niebianin, gdy tylko spostrzegł przechodzącego wśród ludzi nieopodal tajemniczego jegomościa.
To z pewnością był ten sam, który wysłał go do Levia. Potwierdziła to jego zachowanie. Nieznajomy od razu wziął nogi za pas i tyle go widzieli. Jakby wyparował.
- W sumie to nie mam zbyt wielu konkretów – rozłożył ręce w geście nie wiedzy, powiedział wszystko, co mógł bez ukrywania żadnego szczegółu. Co najwyżej mógł o czymś zapomnieć, ale przecież nie zrobiłby tego specjalnie.
Niestety nie zdążył mu jeszcze odpowiedzieć na pytanie, gdy sztylet znów wylądował przy jego szyi. Niebianin nie mógł się nadziwić, ile w jednym człowieku potrafi być gniewu. Uniósł więc ręce ku górze, dając znać, że nie ma zamiaru walczyć i uśmiechnął się nieco. Złe emocje były niezwykle zaraźliwe, ale pozytywne też mogły. Tylko trzeba było wpierw pokonać te pierwsze, z czym blondyn jak dotąd radził sobie całkiem nieźle.
- Ale po co te nerwy… Chętnie bym tamtego jegomościa wypytał o wszelkie detale, ale ledwo oczy zmrużył i ślad po nim zaginął. Więc jestem tu – wytłumaczył – I w sumie to już nie możesz mówić, że mnie w życiu nie widziałeś, bo właśnie mnie widzisz i chwilkę temu też… - próbował sobie pożartować, całkowicie ignorując pełną powagi aure mężczyzny – No i nie możesz stwierdzić, że jesteśmy nieznajomymi, bo ja już znam twoje imię, a ty właśnie poznasz moje. Jestem Słońce. Nie do końca przywykłem, aby zaczynać znajomości tak na ostrzu noża, ale… Nie ma to, jak nowe doświadczenia! – zaśmiał się całkowicie szczerze i zupełnie nieironicznie.
Nie czerpał wprawdzie przyjemności ze sztyletu przyłożonego do gardła i ostrza powoli przecinającego pierwszą warstwę skóry. Mimo to tym razem grzecznie zaczekał, aż Levi sam zabierze broń. Był wesołkiem, ale rozumiał, że wszelkie gwałtowne ruchy mogą być dość niebezpiecznym zagraniem w tej sytuacji.
- I tak sobie myślę, że możemy tego, jak go określiłeś, idiotę odnaleźć wspólnie – zaproponował – Z pewnością przydałaby ci się taka dusza towarzystwa jak ja, bo cóż… - spojrzał na swojego rozmówce i próbował dobrać słowa, które go nie urażą – Wydajesz się dosyć szorstki… Ale wracając do sprawy – płynnie zmienił temat – Ostatni raz widziałem go przed wejściem do miasta, krył się w krzakach z jakiegoś powodu… Niestety również tej kwestii nie miałem czasu wybadać. Chwyciłem się jedynego tropu, czyli ciebie – westchnął ciężko.
Cofnął się o krok od Levia i przybrał pozę myśliciela. W międzyczasie również nie mógł ustać w miejscu i chodził przez moment w kółko, aż w końcu naszła go pewna idea, co widać było w każdym jego ruchu pełnym ekscytacji.
- Może twoja przeszłość również nie jest do końca jasna i po prostu mnie nie pamiętasz – stwierdził – W sumie... Możemy go spytać! HALO! MOŻNA NA CHWILĘ!? – zawołał niebianin, gdy tylko spostrzegł przechodzącego wśród ludzi nieopodal tajemniczego jegomościa.
To z pewnością był ten sam, który wysłał go do Levia. Potwierdziła to jego zachowanie. Nieznajomy od razu wziął nogi za pas i tyle go widzieli. Jakby wyparował.
- Levi
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Strażnik , Wojownik , Złodziej
- Kontakt:
O ile radość, jaką roznosił dookoła Słońce, była jak stąd na drugi koniec Alaranii, tak niecierpliwość sierżanta sięgała nawet samych piekieł po tamtej stronie od nieba poczynając. Levi nie wiedział, ile jest w stanie znieść towarzystwo tego skrzydlatego debila, jak to pieszczotliwie o nim pomyślał. Zwłaszcza że gdy otwierał gębę, litery wysypywały się z niej prędzej niźli normalnie wychodziły, co mogło spowodować niemałe zawroty głowy u tak wycofanego społecznie Ricklenstone’a.
- Nie ma konkretów, nie ma pomocy - oznajmił złowrogo. Gdyby nie zachowanie jasnowłosego, Levi już dawno odszedłby bez słowa, lecz jedna rzecz nie dawała mu spokoju; mianowicie ten tajemniczy jegomość, który nasłał Słońce na niego. Skąd pomysł, że mogliby mieć oboje cokolwiek wspólnego?
- A dlaczego chcesz odkrywać jakąś prawdę o swojej przeszłości? To przeszłość. Zakop w szambie, przykryj kamieniem i popraw kopytem czy coś, ale zostaw to. Nie naprawisz, nie zmienisz, nie jest ci to w ogóle potrzebne. - Koniec radosnych rad Levia Ricklenstone’a, reklamacji nigdy nie przyjmował, więc i w tym przypadku tak było. - Opisz mi tego tajemniczego jegomościa i spadaj. - Skoro sierżant nie mógł liczyć na pomoc, musiał sam sobie poradzić. Levi zabrał swoje ulubione narzędzie z gardła Słońca, po czym schował je z powrotem na swoje miejsce. Ten zaś, z radością godną małego cherubina, dalej opowiadał. Dalej gadał. Ciemnowłosy poprzysiągł, że jeszcze pięć minut, a dostanie solidnej migreny. A myśl o dalszej współpracy przyprawiała go o mdłości.
- Nie, nie, nie - rzekł natychmiast. - Ja pracuję solo. I dobrze mi z tym - dodał. Co prawda sierżant miał swoich wykwalifikowanych strażników, którzy momentalnie służyli pomocą, lecz nie traktował ich w taki sposób, w jaki opisywał nowopoznany mężczyzna; jako wspólników. Nie. To tylko tania siła robocza, która też chce zapracować na chleb dla swojej rodziny.
- Skoro jestem taki szorstki, to co ty tutaj jeszcze robisz? - Levi uniósł brew. - Moja przeszłość jest w stu procentach pewna. Jest w niej pełno dupków, żebraków i mordobijców. Wymienimy się? - powiedział, lecz mimo sarkazmu i godnego trubadura żartu, twarz sierżanta pozostawała niezmienna. Kamienna jak w dniu, w którym stanął twarzą w twarz z przeznaczeniem.
A przeznaczenie wydawało się płatać mu figle, gdy tylko Słońce przyuważył wyżej wspomnianego jegomościa. Tajemnicza persona tak o przechadzała się w tłumie, a ten wypatrzył ją akurat w momencie, w którym była o niej mowa? Niemożliwe. Nie do wiary. Głupota, chciałoby się rzec, towarzyszyła szczęściu. A ten debil po prostu miał niesamowite szczęście. Gdy tylko Levi otrząsnął się z szoku, szybkim krokiem podszedł do tajemniczej osoby. Mężczyzna zniknął w mgnieniu oka, ale również i Ricklenstone był na tyle szybki, żeby momentalnie ruszyć za nim w pogoń. Tajemnicza persona nie była na tyle sprytna co przemieniony drakon, więc ten krótki pościg nie trwał i długo. Levi momentalnie znalazł się obok niego i chwycił mężczyznę za nadgarstek. Jego wzrok wskazywał na najgorsze tortury.
- Zechciało ci się zadzierać z stróżem prawa, co? - zapytał. - W lochach na przesłuchaniu dwa razy się zastanowisz, co dla ciebie byłoby lepsze. Jazda mi za mną. - Ricklenstone nie wyczekiwał długo. W trakcie tej przemowy już skuł jedną rękę mężczyzny kajdankami, a zaraz po dołączył i drugą. Wtem rozejrzał się za swoim wcześniejszym towarzyszem, który głupio rozglądał się w tłumie.
- Ech - westchnął. - Te, świadek. Idziesz potulnie z nami. Chyba że też załatwić ci taką biżuterię? - zagroził, gotowy podjąć kolejną próbę obezwładnienia następnego jegomościa. Aczkolwiek gdzieś już w głębi wiedział, że Słońce za nim podąży.
W końcu go szukał, czyż nie?
- Nie ma konkretów, nie ma pomocy - oznajmił złowrogo. Gdyby nie zachowanie jasnowłosego, Levi już dawno odszedłby bez słowa, lecz jedna rzecz nie dawała mu spokoju; mianowicie ten tajemniczy jegomość, który nasłał Słońce na niego. Skąd pomysł, że mogliby mieć oboje cokolwiek wspólnego?
- A dlaczego chcesz odkrywać jakąś prawdę o swojej przeszłości? To przeszłość. Zakop w szambie, przykryj kamieniem i popraw kopytem czy coś, ale zostaw to. Nie naprawisz, nie zmienisz, nie jest ci to w ogóle potrzebne. - Koniec radosnych rad Levia Ricklenstone’a, reklamacji nigdy nie przyjmował, więc i w tym przypadku tak było. - Opisz mi tego tajemniczego jegomościa i spadaj. - Skoro sierżant nie mógł liczyć na pomoc, musiał sam sobie poradzić. Levi zabrał swoje ulubione narzędzie z gardła Słońca, po czym schował je z powrotem na swoje miejsce. Ten zaś, z radością godną małego cherubina, dalej opowiadał. Dalej gadał. Ciemnowłosy poprzysiągł, że jeszcze pięć minut, a dostanie solidnej migreny. A myśl o dalszej współpracy przyprawiała go o mdłości.
- Nie, nie, nie - rzekł natychmiast. - Ja pracuję solo. I dobrze mi z tym - dodał. Co prawda sierżant miał swoich wykwalifikowanych strażników, którzy momentalnie służyli pomocą, lecz nie traktował ich w taki sposób, w jaki opisywał nowopoznany mężczyzna; jako wspólników. Nie. To tylko tania siła robocza, która też chce zapracować na chleb dla swojej rodziny.
- Skoro jestem taki szorstki, to co ty tutaj jeszcze robisz? - Levi uniósł brew. - Moja przeszłość jest w stu procentach pewna. Jest w niej pełno dupków, żebraków i mordobijców. Wymienimy się? - powiedział, lecz mimo sarkazmu i godnego trubadura żartu, twarz sierżanta pozostawała niezmienna. Kamienna jak w dniu, w którym stanął twarzą w twarz z przeznaczeniem.
A przeznaczenie wydawało się płatać mu figle, gdy tylko Słońce przyuważył wyżej wspomnianego jegomościa. Tajemnicza persona tak o przechadzała się w tłumie, a ten wypatrzył ją akurat w momencie, w którym była o niej mowa? Niemożliwe. Nie do wiary. Głupota, chciałoby się rzec, towarzyszyła szczęściu. A ten debil po prostu miał niesamowite szczęście. Gdy tylko Levi otrząsnął się z szoku, szybkim krokiem podszedł do tajemniczej osoby. Mężczyzna zniknął w mgnieniu oka, ale również i Ricklenstone był na tyle szybki, żeby momentalnie ruszyć za nim w pogoń. Tajemnicza persona nie była na tyle sprytna co przemieniony drakon, więc ten krótki pościg nie trwał i długo. Levi momentalnie znalazł się obok niego i chwycił mężczyznę za nadgarstek. Jego wzrok wskazywał na najgorsze tortury.
- Zechciało ci się zadzierać z stróżem prawa, co? - zapytał. - W lochach na przesłuchaniu dwa razy się zastanowisz, co dla ciebie byłoby lepsze. Jazda mi za mną. - Ricklenstone nie wyczekiwał długo. W trakcie tej przemowy już skuł jedną rękę mężczyzny kajdankami, a zaraz po dołączył i drugą. Wtem rozejrzał się za swoim wcześniejszym towarzyszem, który głupio rozglądał się w tłumie.
- Ech - westchnął. - Te, świadek. Idziesz potulnie z nami. Chyba że też załatwić ci taką biżuterię? - zagroził, gotowy podjąć kolejną próbę obezwładnienia następnego jegomościa. Aczkolwiek gdzieś już w głębi wiedział, że Słońce za nim podąży.
W końcu go szukał, czyż nie?
- Słońce
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Rzemieślnik , Mag , Artysta
- Kontakt:
Słońce westchnął, widząc nieustępliwą powagę mężczyzny.
- Czy ty się w ogóle kiedykolwiek uśmiechasz? – wymamrotał pod nosem bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy – Wiesz, ogólnie to nie przejmowałem się zbytnio swoją przeszłością, ale teraz gdy pojawił się tamten jegomość, naprawdę mnie to wszystko zaintrygowało. Poza tym to brzmi jak początek niesamowitej przygody – stwierdził niebianin pełny optymizmu.
Cały czas liczył, że zarazi Levia swoim kolorowym spojrzeniem na świat, ale zamiar ten wyglądał na z góry przegrany. Słońce jednak nie miał zamiaru tak tego odbierać i zamierzał próbować do skutku. W końcu coś połączyło ich drogi. Kto wie, co tak naprawdę ich łączyło. Muszą to wspólnie odkryć, a w tym celu potrzebna jest jakakolwiek nić porozumienia.
- Zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Mógłbyś się otworzyć na coś nowego, a nie skrywać w sztywnych ramach swojego ponuractwa – prychnął niebianin nieco złośliwie, choć wciąż z uśmiechem na ustach – Wiesz, biorąc pod uwagę, że moja przeszłość jest zupełnie niepewna, to prawdopodobnie dostałbyś kota w worku, może skończyłbyś nawet gorzej… i bez nogi – dodał Słońce, podnosząc nieco lewą nogawkę w celu pokazania swojej protezy – Poza tym lubię wyzwania, a ty nim zdecydowanie jesteś – blondyn puścił sierżantowi oczko w iście uwodzicielskim geście.
Niedorzeczność nagłego zrządzenia losu wydawała się nie dochodzić do umysłu Słońca. Napotkanie tajemniczego jegomościa akurat teraz był wręcz absurdalne. Mimo to niebianin miał po prostu zbyt optymistyczne spojrzenie na świat, by zwyczajnie nie oczekiwać takich idealnie zgranych przypadków. Niestety mężczyzna od razu wziął nogi za pas, a anioł utknął między ludźmi, nie mogąc na spokojnie rozłożyć skrzydeł, a przecież jeszcze przed chwilą prawie ich tu nie było. Na szczęście Levi nie pozwolił sobie na utknięcie w tłumie i ruszył w pościg. W międzyczasie zdołał nawet ów uciekiniera dopaść i zakuć w kajdanki.
Niebianin natomiast przyleciał dopiero na gotowe.
- O! Złapałeś go! – ledwo co zaklaskał w podziwie, a już otrzymał rozkaz – Tak jest sierżancie, jakże mógłbym odmówić – zachichotał – Aczkolwiek biżuteria niezbyt w moim guście więc podziękuję – machnął ręką.
Następnie cała trójka mniej lub bardziej ochoczo wybrała się w kierunku wskazanym przez przemienionego. Niebianin nie zamierzał próżnować i przez całą drogę próbował natarczywie dopytywać jegomościa, dlaczego kazał im się odnaleźć. Niestety mężczyzna uparcie milczał, nie chcąc nawet zdradzić swojego imienia. W końcu jednak nie wytrzymał i wykrzyczał do skrzydlatego.
- Czy mógłbyś się wreszcie przymknąć?! Ja nic nie wiem! Miałem tylko przekazać wiadomość. Przysięgam. Pozwólcie mi odejść!
- Wiadomość od kogo? – zapytał Słońce z nadzieją w głosie.
- Nie wiem… Był zamaskowany. Miałem tylko przekazać, abyś szukał Levia. Nie wiem co dalej, nie wiem dlaczego. Ja… chciałem tylko zarobić parę ruenów… Jestem niewinny! – upierał się mężczyzna.
Słońce westchnął bezradnie. Od razu uwierzył w słowa mężczyzny i był trochę zawiedziony brakiem konkretów. Coraz bardziej ciekawiła go jego przeszłość, a im więcej tajemnic i niedopowiedzeń w niej znajdywał, tym bardziej chciał zrozumieć, kim był i dlaczego najwyraźniej jest powiązany z Leviem, który również nic o nim nie wie.
- Czy ty się w ogóle kiedykolwiek uśmiechasz? – wymamrotał pod nosem bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy – Wiesz, ogólnie to nie przejmowałem się zbytnio swoją przeszłością, ale teraz gdy pojawił się tamten jegomość, naprawdę mnie to wszystko zaintrygowało. Poza tym to brzmi jak początek niesamowitej przygody – stwierdził niebianin pełny optymizmu.
Cały czas liczył, że zarazi Levia swoim kolorowym spojrzeniem na świat, ale zamiar ten wyglądał na z góry przegrany. Słońce jednak nie miał zamiaru tak tego odbierać i zamierzał próbować do skutku. W końcu coś połączyło ich drogi. Kto wie, co tak naprawdę ich łączyło. Muszą to wspólnie odkryć, a w tym celu potrzebna jest jakakolwiek nić porozumienia.
- Zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Mógłbyś się otworzyć na coś nowego, a nie skrywać w sztywnych ramach swojego ponuractwa – prychnął niebianin nieco złośliwie, choć wciąż z uśmiechem na ustach – Wiesz, biorąc pod uwagę, że moja przeszłość jest zupełnie niepewna, to prawdopodobnie dostałbyś kota w worku, może skończyłbyś nawet gorzej… i bez nogi – dodał Słońce, podnosząc nieco lewą nogawkę w celu pokazania swojej protezy – Poza tym lubię wyzwania, a ty nim zdecydowanie jesteś – blondyn puścił sierżantowi oczko w iście uwodzicielskim geście.
Niedorzeczność nagłego zrządzenia losu wydawała się nie dochodzić do umysłu Słońca. Napotkanie tajemniczego jegomościa akurat teraz był wręcz absurdalne. Mimo to niebianin miał po prostu zbyt optymistyczne spojrzenie na świat, by zwyczajnie nie oczekiwać takich idealnie zgranych przypadków. Niestety mężczyzna od razu wziął nogi za pas, a anioł utknął między ludźmi, nie mogąc na spokojnie rozłożyć skrzydeł, a przecież jeszcze przed chwilą prawie ich tu nie było. Na szczęście Levi nie pozwolił sobie na utknięcie w tłumie i ruszył w pościg. W międzyczasie zdołał nawet ów uciekiniera dopaść i zakuć w kajdanki.
Niebianin natomiast przyleciał dopiero na gotowe.
- O! Złapałeś go! – ledwo co zaklaskał w podziwie, a już otrzymał rozkaz – Tak jest sierżancie, jakże mógłbym odmówić – zachichotał – Aczkolwiek biżuteria niezbyt w moim guście więc podziękuję – machnął ręką.
Następnie cała trójka mniej lub bardziej ochoczo wybrała się w kierunku wskazanym przez przemienionego. Niebianin nie zamierzał próżnować i przez całą drogę próbował natarczywie dopytywać jegomościa, dlaczego kazał im się odnaleźć. Niestety mężczyzna uparcie milczał, nie chcąc nawet zdradzić swojego imienia. W końcu jednak nie wytrzymał i wykrzyczał do skrzydlatego.
- Czy mógłbyś się wreszcie przymknąć?! Ja nic nie wiem! Miałem tylko przekazać wiadomość. Przysięgam. Pozwólcie mi odejść!
- Wiadomość od kogo? – zapytał Słońce z nadzieją w głosie.
- Nie wiem… Był zamaskowany. Miałem tylko przekazać, abyś szukał Levia. Nie wiem co dalej, nie wiem dlaczego. Ja… chciałem tylko zarobić parę ruenów… Jestem niewinny! – upierał się mężczyzna.
Słońce westchnął bezradnie. Od razu uwierzył w słowa mężczyzny i był trochę zawiedziony brakiem konkretów. Coraz bardziej ciekawiła go jego przeszłość, a im więcej tajemnic i niedopowiedzeń w niej znajdywał, tym bardziej chciał zrozumieć, kim był i dlaczego najwyraźniej jest powiązany z Leviem, który również nic o nim nie wie.
- Levi
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 2 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Strażnik , Wojownik , Złodziej
- Kontakt:
- Uśmiech tworzy zmarszczki. Po co mam bardziej sobie psuć pysk - odpowiedział Levi, widząc, że Słońce nie zamierza ustąpić. Mężczyzna poprawił bronie, które miał przy sobie, jednocześnie upewniając się, że nie potrzebuje którejś ponownie wyciągnąć. Mimo że latający samozwańczy słowik nie stanowił większego zagrożenia, były drakon nie mógł stracić tak łatwo gardy. Nie tutaj, nie teraz, w terenie pełnym nieznajomych i niegodnych zaufania osób. Zwłaszcza że pana Ricklenstone’a znają wszystkie możliwe dzielnice Meot.
- Nie pouczaj mnie o moim ponuractwie, cieciu - odparł. - Jesteś za słaby na to miasto. Znajdź se lepsze wyzwanie.
***
Po złapaniu tajemniczego mężczyzny Levi miał cichą nadzieję zakończyć to spotkanie w mgnieniu oka. Wystarczy przyskrzynić tego człowieczka, czyż nie? Żeby już nie rozpowiadał niecnych plotek o sierżancie, żeby nie mówił nic więcej, a zwłaszcza nieodpowiednim osobom…
Aczkolwiek nadzieja zawsze była matką głupich. Przecież Levi znał procedury. Musiał zabrać Słońce w roli świadka lub ewentualnie przyjąć jego zeznania i zgłoszenie o… cokolwiek ten dziwny mężczyzna mógł poszukiwać. Byleby nie godności, bo tego Levi za cholerę nie chciał mu szukać.
Powieka nawet mu nie drgnęła, gdy skrzydlaty zaczął kręcić się wokół kogoś innego niż koło samego Levia. Drakon jednocześnie się cieszył, że ktoś zdjął ten ciężar z jego uszu. Nie tracił jednak ani chwili i bacznie przysłuchiwał się rozmowie.
- Twoja strata. Za brak wskazania winowajcy, to ty jako współwinny pośpisz sobie za kratami - rzucił przemieniony, otwierając drzwi głównej kwatery straży. To miejsce przy bramie - masywna, kamienna budowla, której surowy wygląd budzi respekt. Jej ściany, grube i chłodne, wznoszą się solidnie, jakby były częścią samej ziemi, na której stoją. Wejście prowadzi przez ciężkie, okutą żelazem bramę, za którą widać ciemne wnętrze, gdzie delikatne światło ognia igra na nierównych powierzchniach kamieni. W środku przestrzeń wypełnia zapach dymu i stęchłego drewna. Powietrze jest ciężkie, a kroki strażników odbijają się echem od ścian. W centrum pomieszczenia stoi wielki, prosty stół, przy którym zgromadzeni mężczyźni debatują przy kubkach z rozgrzewającym napojem. Światło z paleniska rzuca na ich twarze cienie, podkreślając zmęczenie i skupienie. Pod ścianami ustawiono proste ławy i skrzynie, na których spoczywają elementy wyposażenia i zapasów. Belki pod sufitem, ciemne od dymu, wydają się ciężkie jak obowiązki tych, którzy tu służą. Gdzieniegdzie na ścianach błyskają metalowe ostrza lub połysk starych tarcz, gotowych do użytku w każdej chwili. Panuje tu atmosfera czujności i porządku – to nie miejsce dla wygód, lecz dla pracy i przygotowania.
Kawałek dalej za głównym wejściem znajdują się schody - prowadzące do góry, gdzie pierwsze drzwi to gabinet samego sierżanta, a te prowadzące na dół interesowały naszych bohaterów w tej chwili najbardziej. Tam znajdował się pokój przesłuchań, sala tortur oraz korytarze więzienne.
- Wziąć ich na przesłuchanie. - Rozkaz Levia był może i rzucony bardzo niepersonalnie, tak niemalże wszyscy strażnicy na dole rzucili się, aby go wykonać. - Zaraz przyjdę.
***
Przemieniony wszedł wpierw na górę, do swojego gabinetu, aby nieco otrzeźwić umysł. Spotkał tam już czekającą na niego masę papierologii, do której musiał później wrócić, lecz wpierw priorytety… Kazał wcześniej zaprowadzić tajemniczego mężczyznę do celi, a Słońce do pokoju przesłuchań. Jeden z podopiecznych Levia, który potrafił odczytywać aury, momentalnie skomentował sytuację:
- Czym taki naturianin mógł sobie zawinić, co?
Oczywiście, wszystkim. Dlatego też Levi, przebrany w prawidłowy mundur straży miejskiej, usiadł na przeciwko Słońca w pokoju przesłuchań i z kamiennym wyrazem twarzy wyciągnął pióro i papier, nie spoglądając na mężczyznę rzucił tylko:
- Dobrze. Opowiedz mi teraz o sobie wszystko. Kim jesteś, skąd pochodzisz, twoje zbrodnie…
- Nie pouczaj mnie o moim ponuractwie, cieciu - odparł. - Jesteś za słaby na to miasto. Znajdź se lepsze wyzwanie.
***
Po złapaniu tajemniczego mężczyzny Levi miał cichą nadzieję zakończyć to spotkanie w mgnieniu oka. Wystarczy przyskrzynić tego człowieczka, czyż nie? Żeby już nie rozpowiadał niecnych plotek o sierżancie, żeby nie mówił nic więcej, a zwłaszcza nieodpowiednim osobom…
Aczkolwiek nadzieja zawsze była matką głupich. Przecież Levi znał procedury. Musiał zabrać Słońce w roli świadka lub ewentualnie przyjąć jego zeznania i zgłoszenie o… cokolwiek ten dziwny mężczyzna mógł poszukiwać. Byleby nie godności, bo tego Levi za cholerę nie chciał mu szukać.
Powieka nawet mu nie drgnęła, gdy skrzydlaty zaczął kręcić się wokół kogoś innego niż koło samego Levia. Drakon jednocześnie się cieszył, że ktoś zdjął ten ciężar z jego uszu. Nie tracił jednak ani chwili i bacznie przysłuchiwał się rozmowie.
- Twoja strata. Za brak wskazania winowajcy, to ty jako współwinny pośpisz sobie za kratami - rzucił przemieniony, otwierając drzwi głównej kwatery straży. To miejsce przy bramie - masywna, kamienna budowla, której surowy wygląd budzi respekt. Jej ściany, grube i chłodne, wznoszą się solidnie, jakby były częścią samej ziemi, na której stoją. Wejście prowadzi przez ciężkie, okutą żelazem bramę, za którą widać ciemne wnętrze, gdzie delikatne światło ognia igra na nierównych powierzchniach kamieni. W środku przestrzeń wypełnia zapach dymu i stęchłego drewna. Powietrze jest ciężkie, a kroki strażników odbijają się echem od ścian. W centrum pomieszczenia stoi wielki, prosty stół, przy którym zgromadzeni mężczyźni debatują przy kubkach z rozgrzewającym napojem. Światło z paleniska rzuca na ich twarze cienie, podkreślając zmęczenie i skupienie. Pod ścianami ustawiono proste ławy i skrzynie, na których spoczywają elementy wyposażenia i zapasów. Belki pod sufitem, ciemne od dymu, wydają się ciężkie jak obowiązki tych, którzy tu służą. Gdzieniegdzie na ścianach błyskają metalowe ostrza lub połysk starych tarcz, gotowych do użytku w każdej chwili. Panuje tu atmosfera czujności i porządku – to nie miejsce dla wygód, lecz dla pracy i przygotowania.
Kawałek dalej za głównym wejściem znajdują się schody - prowadzące do góry, gdzie pierwsze drzwi to gabinet samego sierżanta, a te prowadzące na dół interesowały naszych bohaterów w tej chwili najbardziej. Tam znajdował się pokój przesłuchań, sala tortur oraz korytarze więzienne.
- Wziąć ich na przesłuchanie. - Rozkaz Levia był może i rzucony bardzo niepersonalnie, tak niemalże wszyscy strażnicy na dole rzucili się, aby go wykonać. - Zaraz przyjdę.
***
Przemieniony wszedł wpierw na górę, do swojego gabinetu, aby nieco otrzeźwić umysł. Spotkał tam już czekającą na niego masę papierologii, do której musiał później wrócić, lecz wpierw priorytety… Kazał wcześniej zaprowadzić tajemniczego mężczyznę do celi, a Słońce do pokoju przesłuchań. Jeden z podopiecznych Levia, który potrafił odczytywać aury, momentalnie skomentował sytuację:
- Czym taki naturianin mógł sobie zawinić, co?
Oczywiście, wszystkim. Dlatego też Levi, przebrany w prawidłowy mundur straży miejskiej, usiadł na przeciwko Słońca w pokoju przesłuchań i z kamiennym wyrazem twarzy wyciągnął pióro i papier, nie spoglądając na mężczyznę rzucił tylko:
- Dobrze. Opowiedz mi teraz o sobie wszystko. Kim jesteś, skąd pochodzisz, twoje zbrodnie…
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość