Ruiny NemeriiNadepnięcie na Funga przynosi siedem lat nieszczęść

Miasto które niegdyś tętniło życiem, zniszczone po Wielkiej Wojnie dziś jest miastem nieumarłych... tutaj za każdym rogiem czai się cień. Długie ulice, tajemnicze zakamarki opuszczonych ogrodów i domów. Wampirze zamki, komnaty luster, rozległe katakumby i tajemne mgły zalegające nad miastem. Jeśli nie jesteś jednym z tych którzy postanowili żyć wiecznie strzeż się, bo możesz już nigdy nie wrócić do swojego świata!
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

        Zmarszczył lekko brwi, ostrząc spojrzenie na tajemniczej łani. Przypuszczenia Nadeyi miały swoje podstawy. Zakładając, że zwierzę jest tak naprawdę rozumnym bytem i ukazana forma nie jest jego prawdziwą, powinni się czegoś obawiać? Możliwe, że jedynie udawało pokorną, beztroską istotę, ale spięcie, które chwilę później utworzyło się między nią a Łatkiem, nie zostało przez panterołaka całkowicie zignorowane.

        Edvin za moment uśmiechnął się mimo irytacji wznieconej ohydnym gestem. Zwrócił się w kierunku centaurzycy, pokazując, że tak jak ją rozbawiła go cała sytuacja. Zaś kiedy wrócił już nieco bardziej stanowczym spojrzeniem do zuchwałej parzystokopytnej, oniemiał.

        Słowa Nadeyi wyraźnie poruszyły jeleniołaczkę. Na wieść o magicznym psie, który w gruncie rzeczy nie ma wiele związanego z magią, zachichotała bezgłośnie, ale na jej obliczu trudno było dostrzec zdziwienie. Dopiero po chwili brwi dziewczyny się lekko zmarszczyły. Spojrzała na Edvina zupełnie inaczej niż do tej pory - jej wzrok był chłodny, a pośród szalejącej w nim, śnieżnej zamieci, tańczyła iskierka dzikości, która uderzyła w ostrożnego myśliwego niepokojącą impresją.
        Z jednej strony było to coś znajomego, co widział zawsze, gdy stawał w szranki z leśną zwierzyną. Z drugiej zaś stanowiło ono zupełnie nowe doświadczenie, po raz pierwszy bowiem spotkał się z czymś podobnym u istoty rozumnej, u innego zmiennokształtnego - kogoś, kto nie różnił się zbytnio od niego samego. Słyszał, że niektórzy mogą zatracić się i utracić kontakt z rzeczywistością. Myśl, że taki los mógłby spotkać również jego, czasami nawiedzała panterołaka... i przerażała mężczyznę bardziej niż wszystko inne.
        - To nie było zbyt uprzejme, Edvinie! - Ewidentnie starała się powstrzymać gniew na wodzy, ale ten przelewał się ciurkiem przez wytrzymałą, acz nieszczelną tamę, przenikając w niewielkich ilościach do jej delikatnego głosu. - Nie powinno się zostawiać innych w tyle. - Po tych słowach popatrzyła smutno na białowłosego, aby już za moment uśmiechnąć się, zacierając ślad wcześniejszych emocji. - Miło cię poznać, Llewellynie.
        - Mi ciebie również, Tlalli - odparł nieco zmieszany tą nagłą zmianą klimatu.
        Edvin tymczasem skulił głowę. Zacisnął pięści, zmarszczył lekko brwi, a chwilę później szepnął niezręcznie:
        - Przepraszam. To trudne imię i źle je zapamiętałem.
        Twarz jeleniołaczki skrzywiła się w wyrazie zaskoczenia. Po chwili zachichotała, czochrając chłopaka po głowie jak gdyby nigdy nic.
        - Wszystko w porządku. Czasem mi się to przydarza. - Panterołak uśmiechnął się lekko, usilnie powstrzymując od śmiechu. "Dziwny duet", pomyślał.
Awatar użytkownika
Nadeya
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 57
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Nadeya »

Nadeya z uśmiechem słuchała całej trójki. Łatek tymczasem latał sobie tu i ówdzie, merdając ogonem zadowolony z towarzystwa. Niestety centaurzyca wciąż nie potrafiła do końca odetchnąć i odłożyć zmartwień na bok. Wciąż nasłuchiwała, czy jakiś z dziwnych dźwięków z oddali to nie ludzie, którzy ją ścigali. Byłoby to zapewne dość nielogiczne, że nagle pojawiliby się tu, ale mimo to wciąż miała z tyłu głowy cień stresu. O siebie, o siostrę, o życie.
Starała się skupić myśli na prostszych sprawach. Najpierw musiała oddać Łatka w jakieś dobre miejsce. Llewellyn wprawdzie wspominał o znajomym, ale gdy tak patrzyła na tego młodzieńca, zaczęła się zastanawiać, czy nie zechciałby się zaopiekować szczeniakiem. Z drugiej jednak strony ledwo radził sobie z samym sobą. Westchnęła cicho.

- Wspominałeś, że jesteś z Rapsodii, dobrze zrozumiałam? – zwróciła się do chłopaka. – To daleko? – dopytywała.

Nagle poczuła uderzenie jakiegoś badyla, nieco powyżej przedniego kopyta, więc po prostu cofnęła nogę, myśląc, że stanęła na gałęzi, ale znów to poczuła, więc spojrzała w dół. Ten dziwny grzybek najwyraźniej nadal był rozwścieczony i przyprowadził kolegę, który wyglądał bardzo podobnie, choć jego kapelusz był bardziej okrągły i biały. Oboje uzbrojeni w patyki atakowali przednie, lewe kopyto naturianki. Nim jakkolwiek zareagowała, szczeniak je dostrzegł i rzucił się na te stworzonka. Chwycił oba naraz w zęby, zachowując przy tym ostrożność, by ich nie zmiażdżyć. Wypluł je bardzo szybko. Zaskomlał żałośnie i starał się wytrzeć swój nosek łapą. Dopiero po chwili do reszty dotarło, o co mu chodziło. Drugi fung najwyraźniej przyjął taktykę obrony charakterystyczną dla skunksów. Blondynka nie mogła uwierzyć, jak coś tak małego może być aż tak smrodliwe.

- Uhm, może przenieśmy się gdzie indziej? – zaproponowała, zakrywając nos z wyraźnym zniesmaczeniem na twarzy.

Przykra woń roznosiła się coraz bardziej, więc Nadeya jako pierwszą ruszyła kawałek dalej. Dałaby głowę, że kątem oka widziała fungi podskakujące, jakby celebrowały zwycięstwo i wygnanie intruzów ze swojego terenu. Po odejściu kilku kroków w końcu można było odetchnąć. Łatek przybiegł tuż za nią i najwyraźniej również szczęśliwy z tego powodu zaczął tarzać się w rosnącej tu kępie dmuchawców, roznosząc ich puszki wszędzie wokół siebie. Gdy dołączył do nich Edvin, szczeniak niemal natychmiast zaczął go zaczepiać, pragnąc więcej uwagi.

- Wiesz co? Tak sobie myślałam, nie chciałbyś może pieska? – spytała ostrożnie. – Będę musiała ruszyć w niebezpieczne strony i nie chciałabym, aby coś mu się stało – dodała w celu wyjaśnienia.

Panterołak i tak miał zmierzać do tej całej Rapsodii, mogłaby przejść się z nim i odprowadzić chłopaka do domu oraz zostawić psiaka w dobrych rękach. Przynajmniej miała nadzieję, że dałby radę no i że się zgodzi. W ten sposób nie marnowałaby czasu na szukanie małemu domu, zrobiłaby to po drodze. Ciężko jej było ukryć, że najchętniej już by galopowała w stronę Doliny Umarłych ku swojej ledwo co odnalezionej siostrze. Nie chciała być jednak niegrzeczna, uśmiechnęła się więc jak najładniej do chłopaka, licząc, że może to go przekona.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

        Panterołaka wciąż zadziwiało, jak łatwo może ulec zmianie nastrój Edvina, bowiem chłopak ponownie się ożywił i z promieniejącym obliczem skinął Nadeyi głową.
        - Około cztery smoki na północny zachód - odparł serdecznie z dziwną dla niego precyzją, zupełnie jak wtedy gdy wypowiadał się na temat gatunków zwierząt.
        Tlalli zachichotała.
        - Jak to możliwe, że tak dobrze przyswoiłeś sobie teorię, a nie potrafisz wykorzystać jej w praktyce? Wystarczyło trzymać się rzeki, a gubiłeś się na każdym skrzyżowaniu, szukając skrótu, mimo że od początku szliśmy najkrótszą możliwą drogą.
        - T-to dlatego, że... - Młodzieniec wyraźnie się zmieszał, szukając w głowie odpowiedzi. Wyglądał na bardziej zmartwionego niż powinien.
        Llewellyn spostrzegł, że choć jeleniołaczka emanowała pozytywną energią, to nie była tak uprzejmą osobą, jak z początku przypuszczał. Jej pewność siebie i gadatliwość nie przeszkadzały mężczyźnie, choć od czasu do czasu powinna ugryźć się w język. Sam miał w poważaniu zasady etykiety, aczkolwiek w jego mniemaniu wyśmiewanie się z czyichś wad było wysoce nietaktowne.
        - Większa część ludzi żyje w miastach i nie szczyci się tak dobrze wykształconymi zmysłami jak rasy zbliżone do zwierząt. Mogą mieć gorszą orientację w terenie, ale nadrabiają innymi cechami - pouczył łagodnie naturiankę, po czym dodał nieco wymownie: - Nie sądzisz?
        Ta przybrała na twarz rumieniec. Posmutniała, jednak nie odezwała się słowem.

        Pochmurny ton ich rozmowy odciążył nagły szturm przeprowadzony przez znajomego grzyba, który, jak się okazało, zniknął tylko po to, aby powrócić ze wsparciem.
        - Uparte są - zauważył panterołak chwilę przed tym, jak Łatek złapał je w pysku.
        Edvin wyglądał na oczarowanego.
        - To fungi leśne! - wykrzyknął z niedowierzaniem.
        - Nie! Wypluj je, bo zaraz...
        Nim jeleniołaczka dokończyła wypowiedź, wszyscy poczuli nieprzyjemny zapach, który w defensywie uwolnił jeden z grzybów. Nadeya zaproponowała ucieczkę, na co reszta zgodziła się w milczeniu.

        - Pierwszy raz spotkałem te rośliny... albo zwierzęta? Mimo że odwiedzam lasy codziennie, w jednym w sumie mieszkam.
        - Nie ma tych stworzeń za wiele, a na dodatek potrafią się bardzo sprytnie ukryć. Jeśli nie szukasz w lesie grzybów, prawdopodobnie nigdy się na nie nie natkniesz. Nawet zawodowi zbieracze mogą się nazywać szczęściarzami, jeśli choć raz w życiu spotkają na swojej drodze funga - wyjaśniła Tlalli, której wstrzymywany od kilku sekund oddech powoli wracał do normy.
        Edvin zasłuchany w odpowiedź naturianki nie zauważył szarżującego w jego kierunku psiaka. Gdy poczuł na kolanie ciężar psich łap, drgnął, lecz już po chwili przybrał wesoły uśmiech i zaczął tarmosić kundelka po pysku.
        Z początku był zaskoczony. Nadeya wyglądała na zżytą ze swoim zwierzakiem, dlaczego miałaby chcieć dać go komuś obcemu pod opiekę? Tego dowiedział się niemal natychmiast. W głębi jednak czuł, że rozumie coraz mniej.
        - Byłby wspaniałym towarzyszem... - Spojrzał psiakowi w oczy. - Ale czy nie ma innego wyjścia? Wolałbym, żebyś nie pakowała się w kłopoty - powiedział naprędce, aby zaraz się poprawić. - Wierzę, że jesteś silna i umiesz sobie poradzić, ale może... przemyśl to jeszcze?
        Llewellyn przysłuchiwał się rozmowie, aczkolwiek na tym poprzestał. Jeszcze chwilę temu zgodziłby się z młodzieńcem, lecz znał sytuację centaurzycy i wiedział, że stawka jest wysoka. Nie chciał wpływać na jej decyzję w żaden sposób.
        - W jakiej sprawie tu przybyliście? Jeśli skończyliście załatwiać własne sprawunki i zamierzacie wrócić do Rapsodii, dobrym pomysłem byłoby trzymać się razem - zagaił po chwili. Jego pomysł został jednak nie najlepiej odebrany przez co poniektórych...
        - Nie! - rzucił Edvin impulsywnie. Jego oczy wyrażały obawę, ale już po chwili wróciły do poprzedniego stanu. - Nie mogę jeszcze wrócić - odparł spokojnie. - Wciąż mam do wykonania misję, od której zależy moje życie.
Ostatnio edytowane przez Llewellyn 2 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Nadeya
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 57
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Nadeya »

Nadeya westchnęła, słysząc odpowiedź chłopaka, cztery smoki to był nie lada kawałek. Powinny jednak wystarczyć niecałe trzy dni, mogło być gorzej. Chociaż… Centaurzyca zaczęła szybko w to wątpić, jeśli przewodnikiem miałby być chłopak. Przynajmniej jeleniołaczka wydawała się w miarę godna zaufania.

- Fakt – naturianka zgodziła się z uwagą panterołaka – Ale i tak ludzie całkiem dobrze sobie radzą. Może momentami za dobrze nawet – dodała, zupełnie nie zauważając, iż Llewallyn powiedział to w całkowicie innym kontekście. Skupiona rychłych odwiedzinach w mieście mimowolnie rozgrzebywała kopytkiem ziemię, skupiona na tym, co będzie dalej.

Tymczasem na poziomie trawy fungi nie dawały za wygraną. Przy ich zawziętości Nadeya nie zdziwiłaby się na widok całej armii grzybowatych. Ich bezsensowna próba ataku była całkiem urocza i nieszkodliwa, dopóki nie wkroczył Łatek.
Ostatecznie wszyscy musieli się szybko przemieścić, bo chmura smrodu była gorsz niż po ataku skunksa.

- Cóż, bez względu na ich wyjątkowość chyba wolałabym ich już więcej nie spotykać, bleh… - mruknęła naturianka, wachlując dłonią przed swoim noskiem.

Szybko jednak jej myśli zajęło co innego. Musiała zająć się paroma sprawami, a pierwszą z nich był szczeniak. Edvin wyglądał na skorego do adopcji malucha, co ucieszyło centaurzyce. Jeszcze chwila i jedno będzie miała z głowy i wszyscy będą szczęśliwi.

- Są ryzyka, które warto podjąć. A ja mogę jedynie zminimalizować je w stosunku do osób czy też istot postronnych. Dlatego szukam kogoś, kto się nim zaopiekuje – blondynka zniżyła się do poziomu futrzaka i czule rozczochrała mu futerko.

Na propozycje Llewallyna miała zaraz przytaknąć, ale Edvin miał zgoła odmienne zdanie. Naturianka spojrzała na niego pytająco, dosłownie chwilę temu była niemal pewna, że zaraz wyruszą w tamte strony, co więc było nie tak?

- Co? Jaką misję? O co chodzi? – dopytywała naprawdę zmartwiona królikoucha, przecież to był dzieciak i już jego życie miało wisieć na włosku? – Może byłabym ci w stanie jakoś pomóc? Co ty na to?

Na domiar złego, jakby wieść o czymś takim nie wystarczyła, również pogoda postanowiła im nie sprzyjać. Najpierw było kilka drobnych kropel, a zaraz po tym lunęło jak z cebra. W jednej chwili wszyscy zostali przemoczeni niemal do suchej nitki. Długie włosy Nadeyi niekomfortowo przylgnęły do ciała, na dodatek jej uszy ociekały wodą.

- Dobra albo mówisz teraz i to szybko, albo biegniemy pod jakieś drzewo i dopiero wtedy wszystko nam wyjaśnisz – zarządziła, odgarniając pojedyncze kosmyki z twarzy.

Niespodziewanie deszcz ustał. Przynajmniej można było odnieść takie wrażenie. Kawałek dalej wokół nich nadal widać było ulewę. Na dodatek pojawił się dziwny i tajemniczy cień jakby wielka czarna chmura. Centaurzyca zadarła głowę do góry, a jej uszy opadły wrażenia. Tam hen wysoko leciał kolosalnych rozmiarów, zielony smok. Dziewczyna rozdziawiła usta. Wielokrotnie słyszała o tych istotach, nieraz widziała ich mniejsze wersje w postaci wiwern czy pseudosmoków, ale nigdy prawdziwego przedstawiciela tej rasy. Dosłownie zaniemówiła, nie wiedziała, czy powinni uciekać. Pewnie dla kogoś takich rozmiarów na dodatek z tej wysokości byli niczym mrówki, może nawet mniejsi.
Pradawny z każdym machnięciem skrzydeł lekko zniżał swój lot, co dało się dostrzec dopiero po dłuższej chwili. Kto wie, może gdzieś wśród ruin miał swoją pieczarę?

- Na jego grzbiecie dostałabym się do Mrocznych Dolin w mgnieniu oka – pomyślała, nie mogąc wyjść z szoku i podziwu.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

        - Duża liczebność na pewno dodaje im otuchy - po chwili milczenia odpowiedział na komentarz centaurzycy. - I przerost ambicji też... - rzucił już ciszej, a po głosie sprawiał wrażenie nieco przybitego.

        Kiedy opuścili poprzednią lokację, zasłaniając szczelnie nosy, panterołak dostrzegł kątem oka parę fungów triumfalnie wymachujących patyczkami, zupełnie jakby były zadowolone. Nic zresztą dziwnego, właśnie odniosły druzgocące zwycięstwo.
        - Zgadzam się - odparł zniesmaczony wspomnieniem brzydkiego zapachu, który przed chwilą brutalnie szczypał go w nozdrza. Jeśli jeszcze kiedyś napotka te istoty, zejdzie im potulnie z drogi.

        - Rozumiem - powiedział Edvin. Tak naprawdę nie był tego pewien, ale zatroskane i jednocześnie stanowcze spojrzenie Nadeyi uciszyło jego wątpliwości. Chciał ją odciążyć, dlatego skinął głową, a następnie poczochrał Łatka po pysku. - W takim razie możesz na mnie liczyć. - Puścił dziewczynie oczko, ciesząc się, że jest w stanie spłacić dług i pomóc swojej nowej znajomej
        Zmiennokształtny skrzyżował ramiona, uśmiechnął się serdecznie. Uważał, że wpadł na całkiem niezły pomysł.
        - Znam rzemieślnika, który może zrobić Łatkowi odpowiednio dopasowaną obrożę. Nie będzie miała na sobie grawerunków ani zdobień, ale i bez nich nikt nie uzna takiego zwierzaka za bezdomnego, jeśli kiedyś ci zwieje. Oczywiście mam nadzieję, że to się nie wydarzy.
        Edvin popatrzył na zmiennokształtnego znacząco. Wydawał się nieco zaskoczony, ale już po chwili odwzajemnił uśmiech mężczyzny.
        - Dzięki - powiedział uprzejmie. Opuściły go wcześniejsze, bezpodstawne uprzedzenia. Pierwszy raz zwrócił się do zmiennokształtnego z szacunkiem.

        Llewellyn spojrzał na Tlalli. Wydawała się równie zdziwiona oraz zaintrygowana co oni.
        - W sumie, nie miałam okazji spytać, dokąd tak uparcie zmierzasz - mruknęła w stronę chłopca.
        Edvin westchnął, a jego policzki zalały delikatne rumieńce. Tym razem to on został zalany pytaniami, jednak trudno było stwierdzić, czy to przez to zwlekał chwilę z odpowiedzią, czy coś innego zajmowało jego myśli. Dopiero propozycja Nadeyi wyrwała z jego ust kilka niemrawych słów:
        - Nie przejmujcie się, poradzę sobie ze wszystkim! - Uniósł ramię i napiął mięsień, aby poprzeć swoje słowa. Nie przewidział, że ubranie mu w tym przeszkodzi. Jego twarz z każdą chwilą coraz bardziej przypominała buraka.
        Gdy zaczęło padać, zgodził się na to, by znaleźć schronienie. Nie chciał, żeby z jego powodu towarzysze przemokli do suchej nitki.
        - Muszę coś zdobyć - zaczął już pod drzewem, którego rozłożyste liście skutecznie osłaniały ich przed deszczem. - Słyszałem, że w pobliżu jest pieczara pełna skarbów. Muszę zabrać z niej konkretny pierścień, a potem zanieść go pewnemu magowi w Rapsodii. W zamian dostanę medalion, który... - przełknął ślinę - umożliwi mi posługiwanie się magią - wyjaśnił. Opuścił głowę i zacisnął pięści. Był gotów usłyszeć śmiech wszystkich tu zebranych. Przywykł do bycia czarną owcą wytykaną przez ludzi za swój nieistniejący zmysł magiczny.
        Na chwilę zapanowała cisza. Panterołak, który również słyszał o skarbie w ruinach, nie był wcale zaskoczony. Poprzedniego dnia spotkał dwie inne osoby, które przybyły tutaj z tego samego powodu. A przynajmniej jedna z nich...
        Ciekawe co ich spotkało? W przeciwieństwie do Edvina, potrafili się bronić.
        - To dlatego podczas naszej podróży nie rzuciłeś ani jednego zaklęcia - zastanowiła się na głos Tlalli. - Biedaczek...
        - Nigdy nie słyszałem o przedmiocie, który podarowałby komuś magiczną moc. Jesteś pewien że ten mag nie chciał cię jedynie wykorzystać? - rzucił panterołak, który nie chciał psuć nastolatkowi nastroju, ale też wolał wyrwać go z kłamstwa, nim miało ono zabrnąć za daleko. - A jeśli jego intencje były czyste, to czy warto tyle ryzykować dla magii? - zapytał. Był zupełnie szczery, bo choć sam nie potrafił czarować, to i nigdy nie ciągnęło go ku temu.
        - O niczym innym nie marzę
        "A rodzina w końcu mnie zaakceptuje".

        Gigantyczny jaszczur zrobił wrażenie na wszystkich. Zmiennokształtny postawił uszy i nastroszył ogon, gotowy przybrać zwierzęcą postać w każdej chwili, złapać chłopaka za kołnierz i uciec razem w bezpieczniejsze miejsce. Bardziej od tego, co właśnie ujrzał, przerażały go już tylko pająki.
        Jeleniołaczka przyjęła spotkanie ze smokiem o wiele gorzej. W jej przypadku instynkt zapanował całkowicie nad rozumem. Zbladła na twarzy bardziej od niejednego wampira. Cofnęła się chwiejnie kilka kroków w tył, a gdy smok zaczął lądować, spanikowana rzuciła naprędce:
        - Wiecie co, ja... Wybaczcie, ale nie dam rady.
        Widać, że chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz z jej gardła nie wydobył się nawet najcichszy szept. Spojrzała na Edvina, marszcząc brwi. Dla panterołaka wyglądało to tak, jakby żałowała, że nie będzie już mogła towarzyszyć mu w dalszej wędrówce.
        - Żegnaj - powiedział do kuzynki, po czym odprowadził wzrokiem znikającą w zaroślach łanię.
        - Poczekaj! - rzucił Edvin, lecz na nic się zdał jego krzyk. Po chwili otrząsnął się i znów spojrzał na pradawnego.
        - Co jeśli ten skarb należy do niego? - spytał Llewellyn, próbując uspokoić bicie serca.
        - To możliwe, smoki lubią kolekcjonować błyskotki. - Młodzieniec uśmiechnął się, zaś oczy miał przepełnione nadzieją. - Na szczęście są też ucywilizowane. Może uda mi się go jakoś przekonać, by oddał jeden mały przedmiot.
Awatar użytkownika
Nadeya
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 57
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Nadeya »

Łatek miał już prawie zagwarantowane miejsce w kochającym domu, uciekli przed smrodliwymi fungami, na koniec pozostanie tylko odnalezienie jej siostry. Każdy uśmiech naturianki i każdy śmiech przywoływał również nieprzyjemną myśl, że to jeszcze nie czas na radość. Dopiero gdy ponownie zobaczy Wiladye całą i zdrową będzie mogła w pełni odczuwać szczęście, bez wyrzutów sumienia i poczucia winy.
Na razie jednak musiała się skupić na obecnych sprawach, przy których zupełnie nieoczekiwanie wystąpiły pewne komplikacje.

- Mhmm… – mruknęła jasnowłosa, spoglądając na Edvina bez przekonania i jakiekolwiek wiary w jego niby-napięte niby-mięśnie.

Ich rozmowę przerwał deszcz, na szczęście tylko na chwilę, aczkolwiek wyjaśnienia chłopaka były nad wyraz zaskakujące. Na dodatek nasuwały więcej pytań niż odpowiedzi. Nadeya nie zamierzała odpuścić i zaczęła przepytywać młodego.

- Dobrze… Rozumiem cię młody, ale właściwie co to za mag i po co mu ten konkretny pierścień? Wiesz, co on robi i czy na pewno można mu zaufać? – pytała zaniepokojona. Sama dobrze wiedziała, jak wiele złych ludzi jest na tym świecie. Edvin musiał być naprawdę zdesperowany, aby zdobyć, jakiekolwiek zdolności magiczne i mógł przez to wpaść w niezłe kłopoty – Są takie przedmioty – odpowiedziała panterołakowi – Pytanie tylko, wiesz, jaką moc może ci to dać? I za jaką cenę?

Słyszałam o artefaktach, które dają potęgę, ale jednocześnie wyniszczają ich właściciela, zmieniają albo powoli zabijają… - dodała, przypominając sobie znajomych z cyrku i ich opowieści.
Nadlatujący smok skutecznie przerwał rozmowę i choć jego majestat był niezaprzeczalny, to nie każdy potrafił zachować zimną krew na widok potężnego jaszczura. Tlali od razu wzięła nogi za pas, czym trochę zaskoczyła Nadeyę. Przez cały ten czas miała wrażenie, że chłopak jest dla niej raczej ważny, a teraz tak po prostu go zostawiła.

- Może jeszcze wróci… - wymamrotała pod nosem centaurzyca – Czekaj… Co? – spytała chłopaka, nie wierząc swoim własnym uszom, a słuch miała bez wątpienia całkiem dobry – Czy ty chcesz negocjować ze smokiem?! – złapała się za głowę – Skąd możesz wiedzieć, czy ten jest akurat ucywilizowany, a jeśli to zwykła bestia? Pożre cię żywcem! – ostatnie słowa mówiła już wyraźnie podniesionym tonem, naprawdę zdenerwowała ją głupota i naiwność młodego, który przecież miał całe życie przed sobą i chciał ryzykować w tak absurdalny sposób.

Królikoucha spojrzała na Llewellyna, licząc, że on również uważa podobnie i ją w tym wesprze. Przez to wszystko nawet nie zauważyli, jak wielki jaszczur zniknął z nieba. O jego obecności przypomniała im jednak drgająca ziemią. Pradawny był blisko, Nadeyę przeszedł zimny dreszcz. Nie tylko czuła jego kroki, ale również je usłyszała, wraz z jego sapaniem i niezbyt przyjaznymi pomrukami.

- Nie chcę siać paniki… ale on nas chyba usłyszał i tak jakby tu idzie – wyszeptała naturianka, nerwowo machając ogonem.

Ziemia coraz bardziej drgała, aż nagle tak po prostu przestała. Nadeya zmarszczyła brwi i rozejrzała się nerwowo. Nie słyszała przecież szumu wywołanego przez skrzydła, nie mógł odlecieć. Nie mógł również odejść, nie wydając żadnego dźwięki.

- Czy mi się zdaje, czy on tak po prostu… Zniknął? – spytała naturianka i wciąż nerwowo spoglądała wokół.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

        - Nie znam go, ale powiedział, że chce mi pomóc. O pierścieniu mówił tyle, że to pamiątka po kimś bardzo ważnym... - Edvin zmieszał się lekko. Nie chciał wyjść na naiwniaka, nawet jeśli faktycznie zdarzało mu się obdarzać zaufaniem złych ludzi... - Oberżysta z "Rumianego Kotła" go polubił, więc nie może być złą osobą!
        Llewellyn skinął nieznacznie głową. "Właściciel tamtej oberży ma nosa do ludzi" - przyznał ze zrozumieniem, nie winiąc chłopaka za pozytywny, mimo że pośpieszny osąd na tajemniczym jegomościu. To jednak nie rozegnało jego podejrzliwości. Historia Edvina łączyła w sobie zbyt wiele zbiegów okoliczności i mimo że chłopak udał się na niełatwą wyprawę, to jakby nie patrzeć, wszystko ostatecznie działało na jego korzyść.
        - Cenę? - Zdziwił się lekko, jakby wcześniej nie przyszło mu to na myśl. - Liczyłem na to, że wystarczy nosić ten medalion... - odparł niepewnie, słysząc, jak głupio to brzmi.
        - Skoro tak zależy mu na tym pierścieniu, to dlaczego... - Panterołak ugryzł się w język. Wznowił myśl dopiero po chwili przemyśleń. - Dlaczego sam nie postanowił go zdobyć?
        Dlaczego wysłał chłopaka, który prawdopodobnie nigdy wcześniej nie miał styczności z dziczą? Tak Llewellyn chciał sformułować pytanie, jednak wiedział, że szatyn zrozumie to jako przytyk i że może jeszcze bardziej obwiniać swój brak talentu do magii. Wybrał więc bezpieczniejszą opcję.
        Edvin jedynie wzruszył ramionami. Starał się sprawiać wrażenie obojętnego, choć wewnątrz targały nim negatywne emocje. Był zły na siebie; na swoje nieobeznanie i głupotę. Ten, który zawsze chodził z głową w książkach, przy pierwszej możliwej okazji opuścił miasto wodzony za nos wątpliwą obietnicą. Po co? By umrzeć? Ale było już za późno. Doprowadzi tą sprawę do końca.
        - Przerażające... - skwitował panterołak, słysząc o artefaktach, które mogły łatwo skusić kogoś swoją potęgą, a zaraz potem przypieczętować jego los. Dlaczego ktokolwiek miałby tworzyć równie niebezpieczne przedmioty?
        Chłopak poczuł na plecach ciarki. Tlalli zaś była dziwnie nieobecna. Na jej twarzy malowało się skupienie, ale jedynie patrzyła się w przestrzeń.

        Llewellyn rozumiał zachowanie jeleniołaczki. Jej zwierzęca część musiała być przytłaczająco płochliwa. W obliczu smoka nie mogła zignorować tak silnego wołania, którym instynkt posłużył się, aby ratować jej życie. To dobrze, nikt nie powinien zmuszać się do spotkania z tą bestią. Jednym ruchem łapy mogłaby zmieść cię z powierzchni ziemi... Gdyby cera mu na to pozwalała, panterołak zbladłby na twarzy.
        - To może być dla mnie jedyna szansa! - Te słowa wręcz wydarły się z ust chłopaka. Nie krzyknął, ale był bardzo stanowczy, co uwidaczniało się również w jego spojrzeniu. - Nawet jeśli nie przeżyję tego spotkania, nawet jeśli medalion przeklnie mą duszę na wieki... To przynajmniej nie będę się nienawidził za to, że stchórzyłem!
        Edvin podjął już decyzję. O ile wcześniej panterołak mógł się wykłócać i był gotów wygłosić mu długie kazanie na temat tego, jak cenne jest życie, tak teraz nie odezwał się słowem. Chciał uszanować zdanie młodego i szczerze powiedziawszy, nawet zaimponowała mu jego postawa.
        Spojrzał na centaurzycę wzrokiem bezradnym, acz nie było już w nim tyle strachu, co przed chwilą. "Nie zostawię go samego, nawet jeśli nie mam obowiązku mu pomagać."

        Edvin przełknął ślinę. Zwrócił się w kierunku dźwięku, aby sprostać ostatniej przeszkodzie stojącej mu na drodze do spełnienia marzeń.
        - Tak, idzie tu - powiedział, wpatrując się w gęste zarośla. Nie poruszył się ani o milimetr, nie mrugnął, jakby to miało zniweczyć jego spotkanie z przeznaczeniem. - Wreszcie dowiem się, kim tak naprawdę jestem... - wyszeptał, gotowy na wszystko... a przynajmniej tak mu się zdawało.
        Odgłosy ustały. Wielka bestia, czająca się w zaroślach, momentalnie jakby... przestała istnieć. Nikt nie rozumiał, co się stało. Panterołak, tak jak Nadeya, nerwowo rozglądał się, szukając sprawcy całego zamieszania. Chłopak, który przez długi czas nie mógł otrząsnąć się z szoku, w końcu odzyskał mowę. I nie brzmiał wcale na uspokojonego.
        - Co jest... O co tu chodzi?! - Zmarszczył brwi. Po czole spływała mu kropelka potu.
        Do uszu Nadeyi i Llewellyna doszły pojedyncze szelesty. Wreszcie wszyscy mogli ujrzeć sylwetkę, która zbliżała się do nich z naprzeciwka. Nie był to wielki smok, ani nawet smokołak, żadna bezmyślna bestia. Znali tą osobę.
        - Na początku myślałam, że jesteś głupcem, Edvinie.
        To była Tlalli. Stanęła przed grupą, trzymając coś w zamkniętej dłoni. Edvin uśmiechnął się, poczuł niebywałą ulgę. Widać było, że przymierza się do setki pytań, lecz zmiennokształtna uciszyła go, przykładając palec do ust. Otworzyła dłoń, ukazując srebrny pierścień. Nie był ozdobiony żadnym kamieniem, a wieloma runami wygrawerowanymi od środka.
        - Znalazłam go kiedyś w tym lesie. Leżał na trawie, dlatego pomyślałam, że ktoś go zgubił. Obiecałam sobie, że oddam go właścicielowi - wytłumaczyła. - Nie przejmujcie się smokiem, nie ma go tutaj. - Zachichotała cichutko. Uśmiech nie przestawał zdobić jej ust. - No, może kiedyś był. Ale zestarzał się i poleciał na smoczy cmentarz. - Mimo że się uśmiechała, Llewellyn odniósł wrażenie, że posmutniała na twarzy. - Ten tutaj to iluzja. Chciałam sprawdzić, czy masz wystarczająco silną wolę, aby władać magią. To mógłby być dla ciebie szok, skoro wcześniej tego nie robiłeś - zwróciła się do Edvina, wręczając mu pierścień do rąk. - Myślę, że sobie poradzisz. Masz w sobie odpowiednią dozę szaleństwa. - Zaśmiała się, klepiąc go po ramieniu.
        Edvin zacisnął dłoń na pierścieniu, po czym schował go do kieszeni. Był oszołomiony, ale podziękował dziewczynie.
        Tlalli uznała, że nie będzie im towarzyszyć w drodze do Rapsodii. Ma swój dom gdzieś w pobliżu i pragnęła do niego powrócić. Nie zdradziła, jak on wygląda - czy jest nim miejsce, rodzina, albo osoba. Pożegnała się ze wszystkimi, z kolei Edvin wyraził chęć ponownego spotkania się. Jeleniołaczka uśmiechnęła się i poprosiła panterołaka oraz centaurzycę o odprowadzenie go do miasta.
        - Oczywiście. I tak zmierzamy w tym samym kierunku - odparł panterołak. Następnie odprowadził ją spojrzeniem.
        Spojrzeniem pełnym trwogi i niepokoju. Zerkał na nią, dopóki nie zniknęła mu z oczu, a potem patrzył w tamtym kierunku jeszcze przez chwilę, aby się upewnić. Dopiero wtedy pozwolił sobie na odetchnięcie z ulgą, choć jego serce nadal biło w szaleńczym tempie. Zastanawiał się, co tak naprawdę było iluzją. Smok? Dlaczego w takim razie czuł na Tlalli jego zapach? Czy iluzja nie powinna przestać działać?

        - Powinniśmy ruszać, póki ma to jeszcze sens. - Uniósł głowę. Słońce wisiało tuż nad nimi, toteż drzewa nie przeszkadzały w ustaleniu czasu, jaki dzielił ich od zmierzchu. Mieli przynajmniej kilka godzin na wędrówkę. - Proponuję skierowanie się prosto do Nefari. Każdemu przydałoby się zaczerpnąć łyk wody.
        - O! Ja wiem, gdzie to jest. Mogę nas zaprowadzić! - Od kiedy dostał pierścień, Edvin był w siódmym niebie i jeśli próbował to ukryć, to w takim razie szło mu kiepsko.
        Panterołak znał drogę, ale postanowił dać dzieciakowi szansę. Niech się czegoś nauczy.
        - W takim razie prowadź.
        "Oho, już idziemy w złą stronę."
Awatar użytkownika
Bhaktipriya
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Kolekcjoner , Uczeń , Inna
Kontakt:

Post autor: Bhaktipriya »

        Gdyby tak spojrzeć wstecz, życie w Alaranii nie było takie złe. Żyły na tym świecie różnorodne istoty, które nie obawiały się śmierci; bowiem nawet śmierć nie była czymś ostatecznym, czymś, co definitywnie miało zakończyć życie pospolitej osoby na tej łusce Prasmoka. Bhaktipriya, zabawiając się wszelkimi rupieciami na dachu sierocińca, pomyślała przez chwilę, że naprawdę fajnie byłoby zostać aniołem. Albo samym stwórcą. Pustynna elfka prychnęła, uśmiechając się cynicznie. Bawiła się w wielkiego pana od maleńkości, tworząc rozmaite konstrukcje bez większego sensu. Opiekunka sierocińca nazywała te rupiecie “gorszymi od śmieci zabaweczkami”. Osobie trzeciej trudno byłoby nie przyznać racji, widząc dwie złączone ze sobą sznurkiem metalowe rurki, które kształtem miały przypominać kuszę - jednocześnie będąc czymś lepszym od kuszy. W wyobraźni Bhaktipriyi miała to być broń, która jest wielokrotnego użytku - coś na miarę bumerangu… Tylko że metalowego. Elfka wstała i ostrożnie podeszła do krawędzi, aby móc przetestować swoje nowe dzieło. Rzuciła je z prostą komendą “wróć”, lecz gdy usłyszała głośny pisk zamieszkującego sierociniec dziewczęcia, nastolatka zrozumiała, że trzeba popracować nad celnością.
Albo ciężarem broni. Metal jest zdecydowanie mniej praktyczny pod tym względem.
        - Złaź stamtąd, zarazo! - Ten głos zaś należał do opiekunki. Rateirra jest w wyjątkowej formie od rana do południa, ponieważ w późniejszych godzinach Prasmok jeden wie, co ta kobieta robi. Po południowym przegonieniu młodzieży do roboty, kobieta według pogłosek okolicznych dzieciaków odprawiała rytuały, dzięki którym miała pozostać wiecznie młoda i przerażająca. Priya doskonale wiedziała, że to prawda, ponieważ sama rozsiewała te plotki. A wszystko to z niepohamowanej miłości do wkurzonej miny swojej opiekunki.
        Dziewczyna momentalnie spochmurniała. Zeskoczyła po kolejnych poddaszach i dobudówkach, po czym zmierzyła się z równie niezadowoloną twarzą Rateirry. Trójka innych dzieciaków już stała przed sierocińcem, gotowa na nowe zadania z wypisaną względną radością, iż mogą się wykazać. Bhaktipriya była chyba najstarszym dzieckiem w sierocińcu; ludzie w jej wieku odeszli do dobrych rodzin - oczywiście jako wtyki pani Rateirry - a młodziaków ciągle przybywało. Jedynie elfki nikt nie chciał adoptować. Jak mówiła opiekunka, “nikt nie zechce rozkapryszonej i prawdopodobnie chorej wariatki”.
Pewnie miała rację, z czym nastolatka zdążyła się już oswoić. Wiecznie pozostanie sama w domu, wiecznie będzie się głodzić, aby dalej być przydatną i móc wciskać się przez okna do mieszkań arystokracji. Albo…
Albo w końcu spali ten przybytek, żeby móc uciec. I spokojnie umrzeć sobie na ulicy.
        - Widziałam obcych, którzy zmierzają w tę stronę. Zarazo, myślę, że z tym sobie poradzisz.

***

        - “Z tym sobie poradzisz” - mówiła Priya, przedrzeźniając Rateirrę w najgłupszy znany sobie sposób; robiąc głupie miny i z wściekłością poprawiając niedawno skonstruowanego tworu. Nadal brakowało mu rąk, lecz żadna część tu nie pasowała. Nie że nie szło jej dobudować - nic Priyi nie pasowało do tego stworzenia, które można było porównać do pluszowego misia. Tylko że metalowego. I mniej słodkiego.
        - Nie jestem wcale chorą wariatką - rzekła, podnosząc swoją zabawkę, aby nie wyszło na to, że mówi sama do siebie. - Prawda? Nie jestem.
        “To jaka jestem?”, pomyślała dziewczyna, po czym westchnęła. Nie znała milszych określeń, którymi mogłaby siebie opisać. Zawsze bowiem była albo “tą furiatką”, “chodzącą zarazą” albo “świrniętą sierotą”. To wszystko, co znała.
Bhaktipriya nie miała jednak czasu się mazać nad swoim losem. Niedługo po spacerze zauważyła grupkę ludzi, którzy zgodnie z założeniami Rateirry zmierzali w stronę sierocińca. Oczywiście powinni zostać spłoszeni, ponieważ w tym wielkim domu na środku polany mieszkają sami złodzieje. Elfka w tej sekundzie miała na nich naskoczyć, wykombinować cokolwiek, aby nie został im ani jeden grosz przy duszy, ale coś pokrzyżowało jej plany; mianowicie drobny szok.
Konik!”.
        Nawet nie zwróciła uwagi na pozostałych panów, którzy towarzyszyli tej pięknej istocie. A że Priya nie była w żaden sposób osłonięta - znajdowała się już na środku drogi i nie czuła nawet potrzeby założenia jakiejkolwiek peleryny z kapturem - nie mogła się zdziwić, jeśli tajemniczy przybysze zauważą ją. Wtem do głowy przyszedł jej jeszcze jeden pomysł.
Nie będzie słuchała wiecznie rozkazów swej opiekunki. I przy okazji trochę ją poddenerwować.

        Bhaktipriya miała prosty plan. Podbiec do nieznajomych, trochę z nimi porozmawiać. W miarę jednak jak się zbliżała, coraz bardziej onieśmielała ją prezencja nieznanej istoty - konika! - i jednego z mężczyzn, który wydawał się jednocześnie wiać chłodem (przynajmniej jego aparycja tak wskazywała), jak i emanować nieznanym elfce dotąd spokojnym ciepłem. Nim Priya się zorientowała, stanęła przed nimi, grodząc im drogę dalej. Wzrok nastolatki utknął na centaurydzie. Nie sposób dostrzec w nim jednak strachu, a czystą ciekawość.
        - Kupicie? - Pomijając zasady etykiety, jakie powinna teraz zastosować, elfka wysunęła swoje drobne ręce z jako-taką konstrukcją metalowej zabawki. Nim Bhaktipriya się spostrzegła, natrafiła na wzrok bladolicego mężczyzny. A później spojrzała na idącego nieopodal wesołka. Wszyscy na swój sposób byli tacy różnorodni, tacy ciekawi, tacy…
Wyjątkowi.
        Elfka spochmurniała. Ona nie potrafiła nawet porządnie rąk doczepić do głupiej zabawki, a ci ludzie oślepiali ją samym swoim blaskiem. Priya zazdrościła im. Tak bardzo ścisnęło ją w sercu, że nie mogła wypełnić misji powierzonej przez Rateirrę.
        - Wybaczcie, nie powinnam z wami rozmawiać - rzekła, po czym wcisnęła zabawkę długowłosemu mężczyźnie. - Ale to sobie weźcie. Pa! - I uciekła, wręcz błyskawicznie pokonując drogę z powrotem do sierocińca. W tym wiecznym dziecinnym więzieniu Bhaktipriya nigdy nie da rady osiągnąć czegokolwiek. Nie będzie wyjątkowa w niczym.
A skoro tak, dziewczyna będzie mieć co najmniej dwa dni, aby zaplanować, jak spalić ten przybytek. Wtem niech i jej szaleństwo na ustach wielu będzie czymś wyjątkowym.

        Tymczasem, jak się okazało, nie tylko elfka nawiedziła tajemniczych podróżników. Kilka minut później zagubiony chłopiec, bodajże o dźwięcznym imieniu Yavin, nie potrafił o własnych siłach wrócić do sierocińca. Z płaczem podszedł do Edvina i złapał go za koszulę, prosząc o pomoc.
        - Muszę wrócić do sierocińca pani Rateirry przed zmrokiem, inaczej nie da nam jeść… - zaskomlał, patrząc błagalnie na nieznajomych.
Awatar użytkownika
Nadeya
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 57
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Nadeya »

Nadeya westchnęła ciężko, a jej uszy lekko oklapły. Podeszła do chłopaka i przyklęknęła, aby mieć twarz na podobnym poziomie do niego. Powoli i dokładnie wyjaśniła mu, że tego typu artefakty mogą mieć zgubny wpływ na posiadacza, a przynajmniej jakieś efekty uboczne. Rzadko kiedy było tak, że pozwalały na coś, nie biorąc nic w zamian.

- To dobre pytanie – wsparła panterołaka – Czarodziej z pewnością poradziłby sobie lepiej niż młody, niemagiczny chłopak. Bez obrazy Edwin – skwitowała – Niestety magia jest równie piękna, jak niebezpieczna – dodała jeszcze po wspomnieniu o zabójczych, zaklętych przedmiotach.

Z całą tą wiedzą i czającym się w pobliżu smokiem ciężko jej było patrzeć na desperacje Edvina. Widziała po nim, że cokolwiek powie on i tak zrobi swoje. Jedynie co mogłaby tym osiągnąć to zestresować go jeszcze bardziej. Przez chwilę myślała, czy będzie mu w stanie jakoś pomóc w razie potencjalnego ataku pradawnego. Sama nie była wcale wielką czarodziejką, coś tam umiała, ale nic z tych rzeczy nie było specjalnie zaawansowane.
Spojrzała na panterołaka i domyślała się, co może myśleć, nie zostawi chłopaka samego sobie, ona też.
Jednakże ogromne napięcie, zamiast osiągnąć szczyt po ujrzeniu wściekłej, zionącej ogniem bestii przedłużało trwało nadal. Pierwsze krople potu spłynęły po czole naturianki. Tymczasem zupełnie niespodziewanie gad gdzieś zniknął i nikt nie mógł być pewien czy na dobre. To mogła być jakaś sztuczka.
Nadeya wzdrygnęła się, gdy postać wyszła z zarośli, ale nie było to żadne łuskowane monstrum, tylko… Tlalli. Centaurzyca patrzyła na to wszystko z niedowierzaniem i lekko rozdziawionymi ustami. Oczywiście odetchnęła, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo, ale zachowanie jeleniołaczki było niezbyt miłe. Rozumiała, że rogata planowała sprawdzić Edvina, choć to dlaczego ona i Llewallyn musieli być zaangażowani, już nie było takie jasne. Jeśli władała magią iluzji, mogła ich wtajemniczyć, a nie szargać nerwy. Dlatego ich pożegnanie było raczej chłodne i królikoucha była całkiem rada z takiego obrotu spraw.

- Oj tak, zdecydowanie bym się czegoś napiła po tym wszystkim – stwierdziła Nadeya i nieświadoma złego kierunku ruszyła za uradowanym chłopakiem.

Szli już jakiś kawałek, a wciąż nie widać było żadnej rzeki, z której można by zaczerpnąć trochę wody. Blondynka liczyła, że szybko ukoi swoje pragnienie, a tymczasem ono ciągle wzrastało.

- Na pewno idziemy w dobrym kierunku? – zapytała w końcu.

Nie chciała zabrzmieć niemiło, ale w jej głosie wyczuwalne było zmęczenie, poza tym mimowolnie potrząsała ogonem z lekkiego podenerwowania.
Wtem na ich drodze stanęła jakaś młoda dziewczyna. Królikoucha skupiona na sobie prawie na nią wpadła, bo zobaczyła, bo pojawiła się jakby znikąd. W efekcie stanęła zdecydowanie zbyt blisko, jej nagie piersi były praktycznie przy twarzy elfki. Nie była to komfortowa sytuacja, więc blondynka od razu się cofnęła nieco tym zażenowana. Centaury przez swoją budowę ciała zazwyczaj były wyższe od wszystkich innych ras, co momentami prowadziło do podobnie uciążliwych momentów.

- Jeju, przepraszam. Skąd ty… - spróbowała zadać pytanie, ale spiczastoucha weszła jej w słowo.

Wcisnęła im jakąś zabawkę i zwiała. Nadeyi przez chwilę zabrakło słów. Bardziej spodziewałaby się bycia napadniętą przez zbirów, a nie młodej elfki, która chciała im sprzedać… Właśnie, sprzedać, a dała za darmo.

- Czy powinniśmy ją… no wiecie – popatrzyła na panterołaka i Edvina nie do końca przekonana czy to wydarzyło się naprawdę, czy to tylko zwidy z odwodnienia.

Wtem pojawił się kolejny młodociany. Skąd na takim wygwizdowie tyle dzieciaków? Jednakże on był w zdecydowanie gorszym stanie. Przynajmniej dał im odpowiedź, skąd się tu wziął. Nie była jednak satysfakcjonująca, naturianka była wręcz przerażona, tym co powiedział.

- Jak to nie da ci jeść, na Matkę Naturę, jak ty wyglądasz… Edvin, Lellwalyn, pomóżcie mu wejść na mój grzbiet – zarządziła. Nie zamierzała nawet dyskutować nad koniecznością pomocy temu chłopakowi – Yavin, tak?

Centaurzyca przypomniała sobie klatkę w cyrku. Tam również za popełnione błędy nieraz nie otrzymywała nic do jedzenia, ale to było parszywe miejsce. Natomiast wieść o podobnej praktyce w sierocińcu aż ścisnęła ją za serce. Zamierzała sobie poważnie porozmawiać z tą panią Rateirrą.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

        Edvin oniemiał, choć starał się nie dawać tego po sobie poznać. Słowa Nadeyi zaszokowały go i jedyną reakcją, jaką mógł się z nią podzielić, było ponure skinienie głową.

        Llewellyn pozwolił chłopakowi prowadzić. Przez długi czas się nie odzywał, jednak gdy koniowata poruszyła temat zbyt długiej wędrówki, mężczyzna westchnął cicho, gotów wziąć sprawę we własne ręce.
        - Niezupełnie. Właściwie, to idziemy w przeciwnym kierunku.
        Chłopak maszerujący na przedzie zatrzymał się, po czym obrzucił panterołaka pełnym wyrzutów spojrzeniem.
        - Co masz na myśli? Nie prowadziłbym nas na manowce. - Podniósł rękę i wskazał palcem przed siebie. - Za tymi drzewami jest rzeka, jesteśmy już blisko celu.
        - Za tymi? Wcześniej mówiłeś że za tamtymi.
        - C-cóż, wtedy... wtedy się pomyliłem. Nie moja wina, że wszystkie drzewa wyglądają tak samo. - Chłopak zmieszał się, a jego ton głosu zelżał i przy ostatnim zdaniu przypominał bardziej zagubiony bełkot.
        Myśliwy skrzyżował ramiona.
        - Jeżeli za swój punkt orientacyjny masz zamiar obierać wyłącznie drzewa, to każdy las będzie dla ciebie labiryntem.
        Między brwiami szatyna pojawiła się wyraźna zmarszczka. Otworzył usta, aby temu zaprzeczyć, lecz nie zdążył wypowiedzieć żadnego słowa. Zobaczył... dziewczęta, które stały zdecydowanie zbyt blisko siebie. I znieruchomiał.
        Tymczasem panterołak otrząsnął się ze zdziwienia. Odchrząknął cicho, żeby odwrócić uwagę zagapionego Edvina i jednocześnie dziękował opatrzności losu za to, że wpadł wcześniej na pomysł, aby użyczyć centaurzycy swojej kamizelki. Gdyby była całkiem naga, chłopak chyba zszedłby na zawał.
        Po chwili sytuacja przybrała zupełnie niespodziewany obrót. Llewellyn uniósł nieco brew i zastrzygł uszami, jakby próbował przetworzyć słowa młodej elfki. Nie dość, że była tutaj zupełnie sama, to jeszcze sprzedawała... "Zaba... nie, to na pewno nie zabawka." - Zaraz wyparł tą myśl ze swojej głowy. Przedmiot wyglądał zbyt... surowo, aby dzieci mogły się nim bawić. - "Może jakieś magiczne ustrojstwo?"
        Miał zapytać, kim jest i co tutaj robi, ale wtedy dziewczyna nagle spochmurniała i zupełnie zmieniła do nich nastawienie. Wyglądała, jakby dręczyło ją poczucie winy. Zmiennokształtny odruchowo przyjął metalowy prezent, jednak nie zdążył chwycić jej za ramię, nim uciekła.
        - Zaczekaj! - wykrzyknął, niepewny, czy wypadało za nią pobiec, czy lepiej się nie napraszać. Mimo wahań w głębi duszy już wtedy znał odpowiedź. W jej spojrzeniu dostrzegł coś niepokojącego. Musiał się upewnić, że nie było to tylko przywidzenie.
        Edvin jako jedyny wydawał się niewzruszony pojawieniem elfki. Na tą chwilę bardziej zainteresował się przedmiotem, który nieznajoma wcisnęła Llewellynowi.
        - Co to za złom?
        Dopiero wtedy panterołak przyjrzał się tajemniczej rzeczy, obracając ją w dłoniach i analizując każdy element.
        - To... chyba jednak jest zabawka - mruknął pod nosem, kiedy zlokalizował oczy i pysk. Nigdy do tej pory nie widział czegoś podobnego. Było dość prowizoryczne i mało przytulne. Ale za to całkiem urocze...
        - Wyglądała, jakby potrzebowała pomocy - odpowiedział po chwili na pytanie Nadeyi. - Nawet jeśli się mylę, to chciałbym mieć tą pewność, dlatego jestem za tym, żeby pójść za nią.
        Nie minęła chwila, nim zostali zaskoczeni przez kolejnego przybysza. Młodzieniec był zmęczony i wygłodzony. Zaskoczony Edvin, którego obrał sobie za cel, zrobił krok do tyłu. Mimo że jego ubranie i tak nadawało się do spalenia, skrzywił się nieznacznie, kiedy obcy dzieciak pociągnął go za kołnierz. Dopiero gdy Nadeya wyraziła chęć pomocy młodemu, szatyn zmienił nieco nastawienie i już nieco chętniej asystował Llewellynowi przy podsadzaniu go na koński grzbiet.
        - Chłopcze, czy tamta elfka też jest pod opieką pani Rateirry? - zapytał zmiennokształtny.
        - Jaka elfka?
        Młodzieniec wydawał się nieświadomy wizyty dziewczyny sprzed pięciu minut i twierdził, że jej nie rozpoznaje. Llewellyn nie miał powodu, by mu nie wierzyć, ale to wcale nie dodawało mu otuchy. Co teraz? Komu powinni pomóc? Przeniósł zaniepokojone spojrzenie na Nadeyę. Wiedział, że jego towarzyszka dobrze zaopiekuje się sierotą, a Edvin jej w tym pomoże.
        - Poszukam tej eflki, póki jeszcze jestem w stanie ją wytropić. Wy możecie w tym czasie zanieść chłopaka do sierocińca. Wrócę najszybciej, jak się da. A, i tym razem niech Nadeya nawiguje. - Odczekał chwilę, jednak zauważywszy, że Edvin nie ma zamiaru się wykłócać, dodał na koniec: - Jeśli macie jakiś inny pomysł, to chętnie go wysłucham.
Awatar użytkownika
Bhaktipriya
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Kolekcjoner , Uczeń , Inna
Kontakt:

Post autor: Bhaktipriya »

        Priya nie oglądała się za siebie. Niewiele już pamiętała z tego, co w ogóle powiedziała lub zrobiła, podchodząc do nieznajomych. Tym bardziej, że zaraz musiała zająć głowę czymś zupełnie innym. Jak wytłumaczyć się pani Rateirrze, że nic nie zyskała, nie okradła ani nie zlikwidowała zagrożenia? Zwłaszcza że nieznajomi zmierzali właśnie w tym kierunku, więc prędzej czy później mogą natknąć się na sierociniec i spróbować znaleźć w nim informacje. Albo, co gorsza, nocleg lub pomoc. A Rateirra nie pozwala mieszać się obcym w jej mały, słodki biznesik. Bhaktipriya, cała zdyszana i spocona, zatrzymała się zaraz pod pagórkiem prowadzącym do jej domu. Domu, z którego nigdy nie ucieknie, jeżeli będzie nadal wykonywać polecenia tej starej wiedźmy. Półelfka musiała zatem jednocześnie wymyślić, jak udobruchać Rateirrę oraz jak uciec. Miała tyle okazji, aczkolwiek za każdym razem jej się nie udawało; a to znajdował ją jakiś myśliwy, a to Rateirra wysyłała za nią młodsze dzieciaki i kończyło się na tym, że Priya musiała je odprowadzać zagubione z powrotem, albo jeszcze groziła, że zabije któreś z nich. Jedynym dobrym planem było zabić tę kobietę, ale kto wtedy zaopiekuje się tymi wszystkimi wyrzutkami? No właśnie. Nie ma doskonałego planu. Tylko siedzieć i czekać, aż sama wiedźma z pagórka ją wyrzuci. Tymczasem Priya mogła tylko westchnąć, żeby w następnej sekundzie skierować swoje kroki do sierocińca.
Trzeba było przyjąć karę.

***

        Dziewczyna spodziewała się gorszego upadku. Oparcie, które otrzymała od innych dzieciaków, było całkiem pocieszające, gdy Rateirra wymierzyła jej siarczysty policzek. Kobieta nie cackała się z podopiecznymi, a zwłaszcza z półelfką, którą śmiało torturowała na oczach innych. Byleby dać przykład poprawnego zachowania i jak to złe będzie traktowane.
        - Wytłumacz proszę wszystkim, co zrobiłaś - nakazała kobieta, patrząc z góry na Priyę. Dziewczyna zacisnęła wargi w pierwszym odruchu. Nie chciała nic mówić, lecz wiedziała, że grozi to brakiem kolacji i zamknięciem na noc w piwnicy; a tego nikt nie chciał. Bhaktipriya już otwierała usta, aby się odezwać, lecz wtedy coś innego przerwało tę paskudną ciszę. Stukot kopyt.
Kopyta.
        Jasnowłosa rozszerzyła oczęta, przerażona nie tyle wzrokiem opiekunki, co konsekwencjami, które sprowadziła jej własna głupota. Obcy tu przyszli. Rateirra podeszła do okna, po czym uchyliła zasłonę. Prychnęła pod nosem, a gdy odchodziła od ściany, jeszcze raz uderzyła swoją podopieczną w policzek.
        - Patrz, co narobiłaś. Teraz trzeba to naprawić.

***

        - Och, Yavin! - wykrzyczała starsza kobieta, zbiegając z pagórka na połamanie nóg. Rateirra ledwo co dobiegła do centaurydy, a już wyciągała ręce w stronę chłopca. Młody nie był z początku pewny, jak ma zareagować, lecz potrzeba opieki wzięła nad nim górę i pozwolił zdjąć się z grzbietu kobiety.
        - Matko Naturo, jak ty wyglądasz… Jak długo błąkałeś się po okolicy? Chodź, trzeba cię szybko nakarmić i porządnie ubrać, na rany Prasmoka - mruczała pod nosem. Kobiecina wydawała się doskonałą aktorką, co mogły oglądać wszystkie dzieciaki siedzące przy oknie. W tym Bhaktipriya, która dodatkowo dzięki wzmocnionym zmysłom słuchu znała każde kłamstwo kobiety. Dziewczyna zazgrzytała zębami. Wszystko teraz ujdzie jej płazem, jak zapewne. Ta starucha znała się doskonale na sztuce manipulacji.
        - Ojeju, dziękuję pani za przyprowadzenie go z powrot… - zacięła się Rateirra, gdy ujrzała, że razem z naturianką podróżuje mężczyzna. A za nimi, dosłownie sekundę po wypowiedzianym zdaniu, pojawił się kolejny; zmiennokształtny. Rateirra nienawidziła gości, co przez chwilę było widać po jej minie.
        - Mniemam, że państwo razem? - zapytała, próbując przywdziać ponownie uśmiech. Teraz jednak wyglądała już dużo poważniej niż wcześniej. Niczym nie przypominała zatroskanej matki, a skrupulatną właścicielkę przybytku.
        - Mimo wszystko jestem wdzięczna za odprowadzenie mi mojego podopiecznego. Proszę, rozgośćcie się, postaram się odwdzięczyć jak tylko mogę. Bhaktipriya! - zawołała nagle. Półelfka już wiedziała, że też musi zacząć grać. Wzdrygnęła się jednak na dźwięk własnego imienia, jakoby miało to być najgorsze przekleństwo w tym domostwie. Dziewczyna jednak nie czekała długo. Musiała ponieść konsekwencje, a takowe już sobie wyobrażała.
Ci przybysze zginą.
        Priya szła spokojnym krokiem, jednak delikatnie szybszym niż wypadałoby. Podeszła bez słowa do Yavina i chwyciła go za rękę, zaciskając palce na dłoni malca. Chciała dodać mu otuchy? Może. Albo otrzeźwić, że to, co się teraz dzieje, to tylko teatr. Niech nie robi sobie zbędnych nadziei. Rateirra jednak nie zamierzała zgrywać głupiej. Szybko zauważyła zabawkę, którą trzymał zmiennokształtny. I to był pierwszy jej błąd; gdy zdała sobie sprawę, że dziewczyna weszła z nimi w kontakt, musiała momentalnie zmienić taktykę.
        - Czy to nie należy do mojej podopiecznej? - zapytała ciekawsko, unosząc jedną brew ku górze. Zatrzymała wzrok na zmiennokształtnym. Teraz mogła zdjąć maskę i chociaż trochę ukazać swą prawdziwą naturę, jaką jest nieufność względem obcych. Priya starała się unikać wzroku nieznajomych, lecz niestety delikatnie zarumieniła się na widok centaurydy. Zwłaszcza na wspomnienie o jej cyckach.
- Poczekam na stosowne wyjaśnienia. - Ukradkiem spojrzała na stojącą nieopodal półelfkę. - Ale zapewne są państwo spragnieni, a ja nadal jestem wdzięczna za odprowadzenie Yavina do domu. Bhaktipriyo, przyniosłabyś proszę napitek?

        To było hasło, na dźwięk którego Priya omal nie zbladła. Picie - chodziło o zwyczajną wodę. Napitek oznaczał truciznę. Dziewczyna jednak szybko skinęła głową, nim ktokolwiek mógł ujrzeć jej przerażenie, po czym z chłopcem pobiegła z powrotem do budynku. Teraz Rateirra miała wolną drogę w manipulacji.

***

        Półelfka policzyła w umyśle osoby. Musi zatruć aż trzy kubki. Trzy trupy, trzy groby. Znając życie, to ona będzie musiała wykopać trzy dołki. Westchnęła, a zaczerwienienia na jej twarzy zdawały się powoli znikać. Dzięki nim jej blada mina mogła przejść płazem, na całe szczęście. Ale czy na pewno? Ci ludzie po coś tu przyszli, przecież mogli zignorować dziecko i ją oraz podążyć gdzieś hen dalej. Bhaktipriya westchnęła. Przynajmniej przez te piętnaście minut nie była Zarazą.
Stała jednak długo w kuchni nad trzema naparami z słodkich liści i saszetką, którą musiała podzielić na trzy. Rateirra nie będzie piła. To było oczywiste, że półelfka ma przynieść napitek tylko nieznajomym - opiekunka nie będzie ryzykowała, że coś jej strzeli do głowy i dorzuci truciznę właśnie do jej picia. A kusiło wiele razy. Tak wiele…
Zamieszała napoje. Potem, blada jak ściana w korytarzu, ruszyła z powrotem na zewnątrz.

***

        Rateirra poprowadziła nieznajomych do małego stolika ogrodowego, ruchem ręki wskazując, aby usiedli. Przeprosiła jednocześnie centaurydę, że nie ma dogodnych dla niej mebli.
        - Mamy naprawdę zróżnicowane rasy wśród dzieciaków, ale centaur nigdy mi się nie trafił… - oświadczyła, po czym sama zasiadła na przeciwko grupy. Musiała przecież pokazać się jako godna właścicielka, która ma wszystko pod kontrolą, nieprawdaż?
        - Mniemam, że to pewnie Bhaktipriya opchnęła ci ten złom? - zapytała, wskazując na konstrukcję w dłoniach jasnowłosego. - To mała Zaraza, ech. Pomaga mi przy dzieciach z własnej woli, bo nigdy nie została zaadoptowana, więc zapewne zostanie tu na tyle, aż nie przejmie przybytku, a już uczy się takich chwytów... Przepraszam za nią, próbuję oduczyć ją handlu, lecz wiecie… to dzieci wychowane na ulicy. Są nieobliczalne i niegrzeczne, trudno mi samej je wychowywać… O! - wykrzyknęła, gdy ujrzała nadchodzącą półelfkę z tacką pełną napojów. W głębi duszy opiekunka uśmiechnęła się. W końcu będzie mogła zdjąć tę maskę. Priya natomiast nie wiedziała, co począć w pierwszym odruchu. Stała sparaliżowana, wpatrując się w stolik ogrodowy jak idiotka, która nie wie, do czego służy takowy mebel. Słyszała wcześniejsze zdanie Rateirry i mimo że był to tylko teatr, dziewczyna doskonale wiedziała, że to wszystko może być prawdą. Że kobieta jej nie wyrzuci. Nigdy. Priya zostanie tutaj do końca swych dni jako potencjalna służąca, ktokolwiek, kto zajmuje się dziećmi i znosi to cierpienie codziennie. Ta myśl przytłoczyła ją. Dopiero chrząknięcie Rateirry przywróciło ją na ziemię, a wtedy położyła tackę przed gośćmi i grzecznie stanęła za plecami swojej opiekunki. Obserwowała. Po raz drugi są w tym miejscu obcy ludzie, ale po raz pierwszy to Priya jest zamieszana w ich potencjalny zgon. Nie chciała, żeby coś im się stało.
        - Proszę, częstujcie się - rzekła Rateirra, a w tym samym czasie półelfka zaczęła gorączkowo kręcić głową na boki. “Nie pijcie tego”, próbowała przekazać, lecz nie mogła przewidzieć, co się stanie później. Niespodziewane śmiechy i piski w sierocińcu odwrócił jej uwagę, a gdy tylko upewniła się, że Rateirra nie ochrzani jej za to, pobiegła z powrotem do budynku. Uciekła w nadziei, że po prostu mogła. Że ludzie uznają ją za tchórza, za nieśmiałą dziewczynkę, lecz miała to przez chwilę w nosie. Chciała uciec. Nie chciała widzieć, co się stanie, jeśli wypiją trutkę lub jeśli tego nie zrobią. Nie chciała wiedzieć nic, co się stanie następne. Byleby tylko mogła zamknąć się z innymi dzieciakami w ich pokoju i w spokoju oglądać przelatujące im przez palce dni, miesiące, lata. Bo już na zawsze zostanie w tym budynku. Serce zacisnęło jej pętle wokół, gdy o tym pomyślała. Może zatem lepiej by było umrzeć w tym miejscu?
        Tak. Niech to wszystko spłonie dziś w nocy, postanowiła Priya. Jak tylko obcy sobie pójdą i inni będą bezpieczni.
Awatar użytkownika
Nadeya
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 57
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Nadeya »

Nadeya westchnęła, gdy Llewallyn potwierdził jej obawy. Młody miał kiepską orientację w terenie. Na dodatek uparcie nie chciał tego przyznać, nawet będąc postawionym wobec oczywistego dowodu. Mimo to nie wtrącała się w konfrontacje panterołaka z chłopakiem. Choć sama była nieco zirytowana faktem pomylenia kierunku drogi, to obserwowanie ich kłótni z boku był całkiem zabawne.
Niespodziewanie pojawiła się jakaś dziewczyna, co skutecznie im przerwało. Elfka dosłownie na nich wpadła i zaraz po tym zwiała. Co to miało być?!
Podbnie jak reszta, centaurzyca była kompletnie zdezorientowana, dlatego na przedmiot podarowany przez dziewczynę zwróciła uwagę, dopiero gdy Edvin o niego zapytał. Nieszczególnie ją jednak interesowała ów zabawka, bardziej martwił ją fakt, skąd ta elfka się wzięła i dlaczego tak szybko uciekła.
Dlatego ucieszyło ją, gdy zmiennokształtny również wykazał chęć sprawdzenia tej kwestii nieco dokładniej. Nim jednak cokolwiek zrobili, pojawiła się kolejna przybłęda w wyraźnie gorszym stanie. Nie mogli pomóc tylko jednemu, więc naturianka przystała na propozycje rozdzielenia się.
Edvin ewidentnie nie był zadowolony z docinku panterołaka odnośnie do jego zdolności nawigacyjnych. Nadeya w pełni zgadzała się ze zmiennokształtnym, nie chciała jednak dołować młodego jeszcze bardziej, więc zachowała swoje zdanie dla siebie.

- To dobry plan. Edvin pilnuj Yavina, żeby nie spadł – poleciła chłopakowi, a gdy oboje już siedzieli jej na grzbiecie, ruszyła galopem w stronę sierocińca.

Cała trójka ruszyła w stronę wskazaną przez nieznajomego dzieciaka. Na szczęście odległość nie była duża. Już niespełna paręnaście minut później jej oczom ukazał się im gmach budynku i zatroskana kobieta. Centaurzyca uśmiechnęła się z ulgą, ta kobieta wyglądała na naprawdę przejętą losem chłopca.

- Edvin pomóż Yavinowi zejść – przykazała, a następnie zwróciła się do kobiety – Nie ma sprawy, biedak pewnie zabłądził w lesie. Dobrze, że na nas wpadł i… Oh, w sumie można tak powiedzieć – stwierdziła blondynka lekko zaskoczona, że zaraz po niej pojawił się Llewallyn – Nie znalazł tamtej? Czy może jej trop prowadził tutaj? Ale przecież młody mówił, że nie zna tej elfki – Nadeya zmarszczyła lekko brwi w głębokim zamyśleniu.

Nie zwróciła przez to uwagi na lekką zmianę w nastawieniu kobiety. Dopiero gdy znów zobaczyła tą samą elfkę, co parę chwil wcześniej wszystko się skomplikowało. Czyli musiał ją znać, a przynajmniej kojarzyć. Dlaczego więc skłamał? A może po prostu był na tyle przemęczony, że wszystko mu się mieszało, tylko jak długo musiał przebywać w tym lesie… Coraz więcej podejrzeń narastało w głowie Nadeyi, bacznie obserwowała chudziutkiego chłopca i naprawdę chciała wierzyć, że najzwyczajniej w świecie jest przewrażliwiona i nie ma tu żadnego drugiego dna.
- Spotkaliśmy… Bhaktipryie – powiedziała z zawahaniem, nie wiedząc, czy dobrze wymawia ów imię -Ale chyba nieumyślnie ją spłoszyliśmy – stwierdziła naturianka z uśmiechem- Jeśli to coś ważnego możemy zaraz oddać, prawda Llewallyn? – zasugerowała, spoglądając na zabawkę stworzoną przez elfkę – Bardzo chętnie bym się czegoś napiła, usycham z pragnienia – westchnęła królikoucha zgodnie z prawdą.

Chwilę później wszyscy zasiedli przy stole. Nadeya ze względu na swoją wymiary usiadła na trawie obok. Nie była urażona brakiem odpowiednich mebli, to było raczej normalne. Większość centaurów żyła w dziczy więc mało kto tworzył odpowiednie dla tej rasy przedmioty użytkowe.

- Nic nie szkodzi – odpowiedziała pani Rateirrze z uśmiechem.

Królikoucha słuchała słów kobiety uważnie, co jakiś czas zerkając na panterołaka. Próbowała odgadnąć co myśli mężczyzna. I w tym momencie sobie przypomniała, przecież ten młody chłopak wspominał o tym, że pani Rateirra nie da mu jeść, jak nie wróci przed zmrokiem.
- Jak mogłam o tym zapomnieć? – pomyślała, zła na samą siebie, że tak łatwo dała się zwieść pozornej przychylności kobiety.

Nadeya przyjrzała się elfce i zmarszczyła lekko brwi, nie rozumiejąc, o co może jej chodzi z tym kiwaniem głową. Nim jednak otwarcie spytała, ta uciekła… znowu. Naturianka westchnęła. Chwyciła już szklankę z trucizną i zaczęła ją powoli podnosić. Przerwała jednak. Musiała pogadać z tą dziewczyną. Odłożyła trunek i wstała od stołu.

- Przepraszam na chwilkę – powiedziała i pokłusowała w stronę, gdzie pobiegła Bhaktipriya.
Awatar użytkownika
Bhaktipriya
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Kolekcjoner , Uczeń , Inna
Kontakt:

Post autor: Bhaktipriya »

        W zimnym, wilgotnym kącie sierocińca, otoczona przez cuchnące sienniki i osmolone ściany, siedziała Bhaktipriya. Była zaledwie nastolatką, ale jej oczy, przesycone gniewem i rozpaczą, wyglądały na starsze niż jakiekolwiek, jakie można by znaleźć w miasteczku. Sierociniec był więzieniem dla duszy. Bhaktipriya, tak jak inne dzieci, od lat cierpiała tam głód, zimno i nieustanne szyderstwa. Każdy dzień zaczynał się od wrzasków Rateirry – wychudłej, wiecznie zgryźliwej opiekunki, która w oczach dzieci była uosobieniem zła. Jej skórzane rękawice smagały pośladki tych, którzy nie pracowali wystarczająco szybko, a za każdą kradzież chleba karała głodem na trzy dni. Bhaktipriya, cicha i pełna żalu, była szczególnie częstym celem Rateirry, która widziała w niej coś, co budziło czystą, irracjonalną niechęć. Może to były oczy dziewczyny – ciemne jak noc i pełne determinacji, jakiej Rateirra nienawidziła i się bała. Bhaktipriya nie miała nadziei na lepsze życie. W nocy, gdy patrzyła na kamienny sufit, myślała o tym, jak nikt jej nigdy nie chciał. Nikt nie przychodził do sierocińca, by ją zabrać. Z nikim nie zbudowała dobrej więzi - Rateirra skutecznie na to nie pozwalała. Czuła się jak wyrzucony kamień, bez wartości, bez przyszłości. W jej sercu, obok bólu, zaczęła rosnąć nienawiść. Była to nienawiść do Rateirry, do samego sierocińca, do świata, który pozwolił jej cierpieć. Przez tygodnie w jej głowie rodził się plan – zniszczyć sierociniec. Spalić to miejsce, pogrzebać je pod popiołami. Bhaktipriya zaczęła zbierać potrzebne rzeczy. Z kuchni, w której musiała pomagać, udało jej się ukraść kilka glinianych naczyń z gorzałką – niskoprocentowym, ale łatwopalnym alkoholem, który Rateirra trzymała dla siebie. Z rozprutych sienników wyciągnęła szmaty, które zwilżyła w gorzałce, a potem skręciła w ciasne knoty.
        Teraz z zapartym tchem wpatrywała się w swoje dzieło. Gliniane naczynia ustawione w rzędzie przypominały cichy arsenał. Każde z nich miało potencjał wyzwolenia. Jej ręce, drżące z emocji, obwiązywały naczynia lnianym sznurkiem, aby można je było szybko przenieść.
Bhaktipriya była targana różnymi uczuciami. Jej serce było ciężkie od bólu, ale w jej umyśle płonął ogień – nienawiść, która rosła z każdą godziną spędzoną w tym miejscu. Każde uderzenie, każda złośliwa uwaga Rateirry tylko dodawała jej determinacji. Czuła też coś więcej – strach. Czy naprawdę odważy się to zrobić? Co, jeśli ją złapią? A co z innymi dziećmi? Ale potem myślała o ich oczach – tak samo pustych, tak samo martwych jak jej własne. Wiedziała, że dla nich ten sierociniec był klatką, z której nigdy nie wyjdą. „Lepiej zginąć w ogniu niż żyć w tym miejscu” – szeptała cicho do siebie, zaciśniętymi palcami ściskając jeden z glinianych dzbanów. A goście, którzy obecnie radośnie popijają na dole zatrute herbaty, o ile się na nie skusili po ostrzeżeniu Priyi?
”Jeśli są na tyle mądrzy, zdążą uciec przed pożarem”
        Każdy szczegół musiał być dopracowany – miejsce, gdzie podpali knoty, miejsce jej małego samobójstwa. Ostatni raz spojrzała na schodzący tynk ścian, na krzywe belki sufitu. Czuła mieszaninę triumfu i smutku. „Nie ma innej drogi” – powtarzała sobie, czując łzy na policzkach. To miejsce musiało zniknąć, a razem z nim Rateirra i wszystko, co symbolizowało jej udrękę. Była gotowa. W jej sercu tliło się ostatnie, gorące pragnienie, które uderzyło w Priyę wraz z alkoholem w podłoże – wolność.

        Ostatnie, co pamięta Priya, to ogień. Duchota, która tak bardzo raniła jej płuca, nie była jednak długa. Co chwile, w których dziewczyna odzyskiwała przytomność, czuła ruch - ktoś ją niósł. Ktoś ją ocalił? Komuś zależało na jej marnym, okropnym życiu?
        “Nie” - powtarzała sobie. - ”Muszę umrzeć z innymi… - i wtedy całkowicie straciła przytomność.

[Ciąg dalszy - Priya]
[Ciąg dalszy - Nadeya]
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ruiny Nemerii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości