Mogłoby się wydawać, że podczas dyskusji z królową na pozornie błahe tematy, kobieta zrozumie stanowisko swego rozmówcy i grzecznie przytaknie głową. Jednakże Dearbháil nie należała do osób wyrozumiałych. Gdy o coś pytała, oczekiwała konkretnej odpowiedzi, najlepiej okraszonych dobrą opinią i z nutką plotek. Rand wyminął odpowiedź, co uruchomiło neurony w głowie królowej tak bardzo, że ponownie gotowa go była wtrącić do lochu.
- A wydawałeś się taki ciekawy… - wymamrotała, wzrokiem uciekając w odrębne miejsca ogrodu. Dopatrzyła się jednej róży wulkanicznej, która zaczęła rozkwitać. Dearbháil przypomniała sobie czasy swojego dzieciństwa. Ogrodnik, poczciwy staruszek Amadeus, codziennie ucinał i dbał o kwiaty, aby te nie przyćmiewały się nawzajem i rosły równo - gęstość róż była bowiem zasługiwała na podziw; inne pąki przysłaniały drugie, nie pozwalając im zaczerpnąć promieni słonecznych i rosnąć. Służba w ogrodzie rodziny Rosues to był największy zaszczyt i jednocześnie najtrudniejsza praca w całym królestwie. Pokusa teraz ledwo co odzyskała Trijou i niestety, barbarzyńcy zdążyli zniszczyć to, co ongiś sobie ukochała. Kobieta już dawno obiecała sobie odbudować piękno swego zamku, lecz za każdym razem, gdy dostrzega róże Trijou, coś w jej wnętrzu krzyczy.
- Słuchaj, nie musisz ich znać - odparła. - Pytam tylko o opinię, który ładniejszy. To jego geny będzie posiadać następczyni, więc to się liczy - dodała, unosząc podbródek. Nie zamierzała odpuścić, ponieważ dla niej tego typu swobodna rozmowa bywała podstawą. Mężczyzna jednak więcej się tłumaczył, co królowej bardzo się nie podobało.
- Acz nieprawda, mój drogi - powiedziała szybko. - Sekrety i tajemnice istnieją po to, aby je odkryć. Czy jako detektyw nie zgodzisz się w tym ze mną? - Szarpnęła za zawód, którym chełpił się jej rozmówca, z nadzieją znalezienia wspólnego języka. Idący za nimi Phelippe zapewne bez zastanowienia potaknąłby swej władczyni.
- Och, czyli chcesz mi się przypodobać! - Klasnęła w dłonie królowa. Kto jak kto, ale to ona była mistrzem gry w “wyłap jedno słowo w całym zdaniu, uczep się go i nie zwracaj uwagi na prawdziwy sens wypowiedzi”. - Ależ pamiętaj. Musimy sobie ufać. Przyjmę cokolwiek - dodała cicho, gotowa wręcz na to, jakoby Hemstoes byłby w stanie usłyszeć jej słowa skierowane w stronę detektywa i wyrosnąć przed nimi z ziemi, aby natychmiast z zazdrości zlinczować Randa. Diabeł może i czasem przesadzał, lecz Dear uwielbiała tę przesadność. Traktowała to wręcz jako uwielbienie do swej persony.
- Jesteś chyba jedyną osobą płci męskiej, która wyjawia mi swe sekrety modowe - zaśmiała się królowa. - Ale rozumiem. Dobrze jest mieć kogoś ważnego do wspominania w trudnych chwilach - dodała, acz po tym zamilkła. Dearbháil może i miała swych wymarzonych doradców, ale to nie bliscy.
Rodziny też za dobrze nie wspominała. Rodzice zmarli, natomiast Andraste - siostra kobiety - uciekła z kochasiem numer pięćdziesiąt, a kochliwą naturę prawdopodobnie przypłaciła życiem.
Posiadanie kogoś bliskiego jest czymś jednocześnie słabym, a równocześnie stanowi ludzką potęgę. Lecz i w tym tkwi mankament.
W słowie “ludzka”.
- Och, aleś ty niecierpliwy - burknęła pokusa. - Za dużo w tobie konkretów, za mało gry wstępnej. Odetchnij, podziwiaj ogród! - Piekielna przystanęła, aby móc uwolnić Randa z swego prowadzenia i zerwać jedną z niewielu rozkwitniętych róż. Symbol królewskiej rodziny.
- W naszym języku, rosues oznacza róże, lecz gdyby tak zmienić zaledwie jedną literkę, wychodzi ból związany ze stratą. Losues. - Królowa spojrzała na Randa poważnie. - Z róży wulkanicznej powstają wszelkiego rodzaju olejki. Jej zapachy są oszałamiające, wręcz hipnotyzujące. Myślę, że dałoby się zrobić z nich dobry środek odurzający, godny powalić nawet samego diabła, jeżeli by tak połączyć go ją z inną rośliną. Co o tym sądzisz? - zapytała, podając zerwany kwiat Randowi. Zaczął pospieszać ją w planowaniu, czego królowa serdecznie nie cierpiała, więc i ona postanowiła przedłużyć ten moment. Długo bowiem milczała. Wyraz twarzy pokusy natomiast stanowił zagadkę, ponieważ jej mina była obojętna. Dearbháil mogła w tym momencie obmyślać strategię zamordowania swego drogiego wroga, jak i równie dobrze mogła rozmyślać o ulubionym przepisie na kuropatwę. Jedno jest pewne; nie sposób odczytać zamiarów władczyni.
- Hemstoes zna się na odpowiedniej magii. Byłby w stanie odprawić rytuał, o ile ty mu pomożesz. Jedyne, co nam potrzeba, to znać twarz przyzywanego… mianowicie, twego poprzedniego zleceniodawcy. Co ty na to, mój drogi? - Uniosła brew, unosząc kąciki ust w sarkastycznym uśmieszku. - Schwytasz dla mnie diabła?
Trijou ⇒ [Zamek i okolice] Kiedy diabeł puka do drzwi
- Dearbháil
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
- Kontakt:
- Rand
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Fellarian
- Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
- Kontakt:
Wzruszył tylko ramionami. Nie zależało mu na tym, aby Królowa uznała go za ciekawego lub za nieciekawego, to akurat zależało wyłącznie od niej, bo jemu bardziej zależało na tym, żeby sama tajemnica była ciekawa. Lubił je rozwiązywać, wszystkie, na które trafił, ale te ciekawsze zwracały na siebie jego uwagę bardziej niż te, które takie się nie wydawały. Najbardziej zależało mu do dotarcia do rozwiązania; na odkryciu tajemnicy, rozwiązaniu jakiejś zagadki lub czegoś innego, co wiązało się z tym, kim był i, co robił. Teraz też miał przed sobą coś takiego, w dodatku coś, czego nie umiał ocenić ze względu na stopień ciekawości i ważności. Ważności nie tylko dla niego, lecz także dla osób, których ona dotyczy. A w tym przypadku była to nie tylko sama Dearbháil i jej dwór, lecz także cały kraj, którym rządziła. To mogło mieć poważne konsekwencje dla wszystkich związanych z tym osób – z jednej strony oczywiście, bo z drugiej może to być sprawa, którą uda się załatwić „po cichu”, tak, że zwykły mieszczanin nie będzie o tym w ogóle wiedział.
– Zgodzę, ale tylko przez to, kim jestem i jaki jestem – odpowiedział jej. Nie musiał lubić tego robić. Mógłby być w tym dobry, ale mógłby jednocześnie traktować to po prostu jako swoją pracę. Na szczęście on taki nie był, bo jak już pokusa zdążyła zauważyć, on zwyczajnie lubił to, co robił. Lubił podróże, lubił zagadki, lubił podążać za tropem, który na końcu doprowadzi go do rozwiązania. A to, że na tym zarabiał było tylko dodatkiem.
– Ja tak tego nie widzę. Bardziej patrzę na to, że wolałbym uniknąć przebywania w lochu – odpowiedział szczerze. Czy próbowałby wtedy uciec? Nie był tego pewien, tak naprawdę. Jakby miał tam trafić przez humorki osoby rządzącej tym miejscem, to wolałby nie planować ucieczki, bo gdyby ta się udała, naraziłby się tylko na jeszcze większy gniew Dearbháil. Z drugiej strony, musiałoby to nie trwać długo, bo nie był przyzwyczajony do siedzenia w jednym miejscu przez, dajmy na to, miesiąc, dwa lub jeszcze więcej. Był podróżnikiem, przyzwyczajonym już do tego, że cały czas jest w ruchu, a jego postoje w różnych miejscach nie trwają długo.
– Dobrze wiesz, że nie chodzi tu o „sekret modowy” – powiedział do niej. Nie uraziło go to, że zwróciła uwagę na coś innego, co akurat było tu mniej ważne. Sekretem tu, w końcu, było to, że cylinder był dla niego bardzo ważną rzeczą, która przypomniała mu o osobie, która wiele go nauczyła i była mu bardzo bliska. I, oczywiście, nie było to coś, co Rand rozpowiada na prawo i lewo, i każdej osobie, którą spotka.
– Cały czas go podziwiam. Mam podzielną uwagę, mogę rozglądać się po ogrodzie i przyglądać się pięknym roślinom, które się nań składają i jednocześnie słuchać naszej rozmowy, brać w niej aktywny udział i wiedzieć, o czym rozmawiamy. I rozmyślać o tym, dochodząc do własnych wniosków – odparł poważnie, choć, mimo tego, co mówił, teraz przez cały czas zerkał na Dearbháil. Wręcz nie odrywał od niej wzroku. Tylko, że nie był to wzrok osoby zauroczonej, nie, daleko mu do tego było. Znaczy, nie mógł dostrzec jej urody, ale tutaj akurat nie chodziło o takie rzeczy, a on obserwował ją, bo Królowa nadal była dla niego dużą niewiadomą i kimś nieobliczalnym, komu zdarza się zachowywać tak, jakby była niestabilna psychicznie i emocjonalnie. A takie osoby należało pilnować, jeśli chciało się być przygotowanym na to, co ktoś taki nagle może powiedzieć lub zrobić.
– To… jest jakiś pomysł. Zawsze można spróbować, lecz na pewno będzie wymagało to testów – odpowiedział, a w głowie zaczął już szukać roślin, z którymi dałoby się połączyć olejek z róży wulkanicznej, aby uzyskać mieszankę, która będzie w stanie zadziałać na diabła. Zrobić to i utrzymać go w stanie odurzenia tak długo, aż będzie dało się go przenieść do miejsca, w którym będzie można go w spokoju „wypytać” o to, co chciałoby się wiedzieć. Azodia Księżycowa? Suszone liście byłby dobrym połączeniem, jednak może być problem z szybkim pozyskaniem tego. Gealia Bantrachae? Jedynie duże stężenie w naparze. Lilia Żałobnica również nie wydawała się złym pomysłem, choć do przygotowania takiego połączenie potrzebny byłby prawdziwy specjalista – odpowiednią dawkę trzeba by było dobrać niezwykle precyzyjnie, aby nie skończyło się śmiercią osoby, której zostanie podane takie połączenie z olejkiem z róży.
– To mamy szczęście, bo za pierwszym razem pojawił się przede mną bez czegoś, co zakrywałoby jego twarz – odpowiedział, wyrwany z zamyślenia. Uśmiechnął się lekko, może nawet przepraszająco. Za co mógłby przepraszać? Jedynie za to, że pozwolił swoim myślom gnać i zabrać go ze sobą… ale słuchał i wiedział, o czym mówiła idąca obok niego piekielna.
– A ja zapamiętuję szczegóły – dodał jeszcze. Uśmiech pozostał, jednak tym razem nigdzie nie było śladu po tych przepraszających nutach, które znalazły się w poprzednim. Teraz zwyczajnie uśmiechał się, choć daleko temu było do szerokiego uśmiechu, może nawet zadowolony nieco z tego, jak działa jego umysł i, jak wiele udaje mu się zapamiętywać, choć czasem są to takie rzeczy, które okazuje się, że w ogóle mu się nie przydadzą i odchodzą w zapomnienie, zastąpione innymi, które wtedy wydają się być ważne.
– Pomogę, ale czy nie chciałabyś najpierw rozwinąć nieco swój pomysł z odurzającą substancją? Chyba, że chciałabyś, Królowo, aby pozostał on jedynie właśnie tym, pomysłem? – zapytał ją, dość poważnie. Mimo wszystko, coś takiego mogłoby się przydać. Chociaż tylko wtedy, gdy nie mieliby pewności, że przyzwanego diabła uda się zatrzymać w miejscu przy pomocy wyłącznie magii.
– Co chcesz zrobić po tym, jak uda się go przywołać w to miejsce? – zadał kolejne pytanie. Oczywistą odpowiedzią na pewno byłoby to, że będzie chciała wyciągnąć z niego informacje, jednak nie chodziło tylko o to. Musieli mieć też przygotowane różne środki ostrożności na wypadek różnych sytuacji. Na przykład, wtedy, gdyby okazało się, że diabeł ten jest silniejszy niż zakładali, a przez to uda mu się wyrwać z czegoś, co będzie go więzić i zacznie stanowić zagrożenie dla nich wszystkich.
– Zgodzę, ale tylko przez to, kim jestem i jaki jestem – odpowiedział jej. Nie musiał lubić tego robić. Mógłby być w tym dobry, ale mógłby jednocześnie traktować to po prostu jako swoją pracę. Na szczęście on taki nie był, bo jak już pokusa zdążyła zauważyć, on zwyczajnie lubił to, co robił. Lubił podróże, lubił zagadki, lubił podążać za tropem, który na końcu doprowadzi go do rozwiązania. A to, że na tym zarabiał było tylko dodatkiem.
– Ja tak tego nie widzę. Bardziej patrzę na to, że wolałbym uniknąć przebywania w lochu – odpowiedział szczerze. Czy próbowałby wtedy uciec? Nie był tego pewien, tak naprawdę. Jakby miał tam trafić przez humorki osoby rządzącej tym miejscem, to wolałby nie planować ucieczki, bo gdyby ta się udała, naraziłby się tylko na jeszcze większy gniew Dearbháil. Z drugiej strony, musiałoby to nie trwać długo, bo nie był przyzwyczajony do siedzenia w jednym miejscu przez, dajmy na to, miesiąc, dwa lub jeszcze więcej. Był podróżnikiem, przyzwyczajonym już do tego, że cały czas jest w ruchu, a jego postoje w różnych miejscach nie trwają długo.
– Dobrze wiesz, że nie chodzi tu o „sekret modowy” – powiedział do niej. Nie uraziło go to, że zwróciła uwagę na coś innego, co akurat było tu mniej ważne. Sekretem tu, w końcu, było to, że cylinder był dla niego bardzo ważną rzeczą, która przypomniała mu o osobie, która wiele go nauczyła i była mu bardzo bliska. I, oczywiście, nie było to coś, co Rand rozpowiada na prawo i lewo, i każdej osobie, którą spotka.
– Cały czas go podziwiam. Mam podzielną uwagę, mogę rozglądać się po ogrodzie i przyglądać się pięknym roślinom, które się nań składają i jednocześnie słuchać naszej rozmowy, brać w niej aktywny udział i wiedzieć, o czym rozmawiamy. I rozmyślać o tym, dochodząc do własnych wniosków – odparł poważnie, choć, mimo tego, co mówił, teraz przez cały czas zerkał na Dearbháil. Wręcz nie odrywał od niej wzroku. Tylko, że nie był to wzrok osoby zauroczonej, nie, daleko mu do tego było. Znaczy, nie mógł dostrzec jej urody, ale tutaj akurat nie chodziło o takie rzeczy, a on obserwował ją, bo Królowa nadal była dla niego dużą niewiadomą i kimś nieobliczalnym, komu zdarza się zachowywać tak, jakby była niestabilna psychicznie i emocjonalnie. A takie osoby należało pilnować, jeśli chciało się być przygotowanym na to, co ktoś taki nagle może powiedzieć lub zrobić.
– To… jest jakiś pomysł. Zawsze można spróbować, lecz na pewno będzie wymagało to testów – odpowiedział, a w głowie zaczął już szukać roślin, z którymi dałoby się połączyć olejek z róży wulkanicznej, aby uzyskać mieszankę, która będzie w stanie zadziałać na diabła. Zrobić to i utrzymać go w stanie odurzenia tak długo, aż będzie dało się go przenieść do miejsca, w którym będzie można go w spokoju „wypytać” o to, co chciałoby się wiedzieć. Azodia Księżycowa? Suszone liście byłby dobrym połączeniem, jednak może być problem z szybkim pozyskaniem tego. Gealia Bantrachae? Jedynie duże stężenie w naparze. Lilia Żałobnica również nie wydawała się złym pomysłem, choć do przygotowania takiego połączenie potrzebny byłby prawdziwy specjalista – odpowiednią dawkę trzeba by było dobrać niezwykle precyzyjnie, aby nie skończyło się śmiercią osoby, której zostanie podane takie połączenie z olejkiem z róży.
– To mamy szczęście, bo za pierwszym razem pojawił się przede mną bez czegoś, co zakrywałoby jego twarz – odpowiedział, wyrwany z zamyślenia. Uśmiechnął się lekko, może nawet przepraszająco. Za co mógłby przepraszać? Jedynie za to, że pozwolił swoim myślom gnać i zabrać go ze sobą… ale słuchał i wiedział, o czym mówiła idąca obok niego piekielna.
– A ja zapamiętuję szczegóły – dodał jeszcze. Uśmiech pozostał, jednak tym razem nigdzie nie było śladu po tych przepraszających nutach, które znalazły się w poprzednim. Teraz zwyczajnie uśmiechał się, choć daleko temu było do szerokiego uśmiechu, może nawet zadowolony nieco z tego, jak działa jego umysł i, jak wiele udaje mu się zapamiętywać, choć czasem są to takie rzeczy, które okazuje się, że w ogóle mu się nie przydadzą i odchodzą w zapomnienie, zastąpione innymi, które wtedy wydają się być ważne.
– Pomogę, ale czy nie chciałabyś najpierw rozwinąć nieco swój pomysł z odurzającą substancją? Chyba, że chciałabyś, Królowo, aby pozostał on jedynie właśnie tym, pomysłem? – zapytał ją, dość poważnie. Mimo wszystko, coś takiego mogłoby się przydać. Chociaż tylko wtedy, gdy nie mieliby pewności, że przyzwanego diabła uda się zatrzymać w miejscu przy pomocy wyłącznie magii.
– Co chcesz zrobić po tym, jak uda się go przywołać w to miejsce? – zadał kolejne pytanie. Oczywistą odpowiedzią na pewno byłoby to, że będzie chciała wyciągnąć z niego informacje, jednak nie chodziło tylko o to. Musieli mieć też przygotowane różne środki ostrożności na wypadek różnych sytuacji. Na przykład, wtedy, gdyby okazało się, że diabeł ten jest silniejszy niż zakładali, a przez to uda mu się wyrwać z czegoś, co będzie go więzić i zacznie stanowić zagrożenie dla nich wszystkich.
- Dearbháil
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
- Kontakt:
Dearbháil uśmiechnęła się delikatnie. Gdyby nie te ciągłe gesty przychylności, jak unoszenie kącików w górę, można byłoby uznać, że królowa się nudzi. A gdy monarchia się nudzi, różne rzeczy się dzieją. Jakiś wieśniak traci głowę, ewentualnie lochy zdobywają nowego lokatora. Dlatego też uśmiech u kobiety był dobrą oznaką. Zazwyczaj.
- A jesteś ciekawski z natury? Lubisz poznawać cudze sekrety jak mniemam… ze względu na pracę, oczywiście - drążyła temat pokusa. - Czy może zaś masz jakieś szczególne zasady w tym wszystkim? - Uniosła brew. Dearbháil nie mogła nie dopytać o tego typu szczegóły, albowiem odpowiedź doskonale opisze jej potencjalnego towarzysza, któremu musi zaufać. A zaufanie nie rodzi się z prostej wymiany zdań o kwiatkach czy kapeluszach. Zaufanie to intryga; dialog gestów i opinii, z których można wyciągnąć zdecydowanie więcej niż z samej rozmowy.
- Uważaj sobie zatem - skwitowała krótko królowa. Tyle już zapewne Rand zdążył wywnioskować; byle zły sposób oddychania może sprawić, że władczyni zechce pozbyć się jego towarzystwa.
Królowa nie zwróciła w pierwszej kolejności uwagi na wzmiankę o sekrecie modowym. Chciała to zignorować, aczkolwiek wtedy nie byłaby wścibską piekielną, nieprawdaż. Dear uniosła dłoń do czoła, osłaniając oczy przed delikatnym słońcem.
- Ojeju… toć to niezwykle ważny szczegół. Każda ledwo słyszalna kropka w zdaniu ma swoje znaczenie w wypowiedzi. Wszystko jest ważne - dodała z nadzieją, że to akurat zakończy temat. Zwłaszcza że następny uruchomił ją do szerszej dyskusji.
- Radują mnie ludzie z podzielną uwagą, aczkolwiek mają jedną wadę. Nie korzystają z czegoś w pełni. - Zmrużyła oczy królowa, po czym odwróciła wzrok w stronę detektywa. - Gdy obserwujesz jednocześnie wiele zwierząt, tylko na jednych skupiasz wzrok przez kilka sekund. Może i nic ci nie umknie, ale one mają tę chwilę prywatności. Obserwując zatem parę rzeczy, nie poświęcasz pełnej uwagi każdej. Dlatego proszę, odetchnij. A nie obserwuj ogród “przy okazji”. - Ostatnie zdanie pokusa dodała tonem, który jasno mówił “nie kłóć się, to rozkaz”, a stabilność psychiczna Dear podchodziła teraz pod wątpliwość. Kobieta bowiem miała umysł zaabsorbowany wieloma rzeczami. Musiała myśleć o wszystkim; królestwie zwłaszcza. Skąd więc wynikała hipokryzja, którą okazała? Zazdrościła Randowi, że on może pozwolić sobie na beztroskę. Dear chciała wolności. Acz jednocześnie chciała wszystkiego, co związane z władzą.
- Diabły nie imają się trucizn - zaczęła. - Wierz mi, testowałam. Więc jeśli zaś chodzi o próbowanie czegokolwiek, jedyne, co jest nam potrzebne, to trująca roślina. Jakakolwiek, a że z botaniki nigdy nie byłam mistrzem… Zwalę to główkowanie na ciebie. - Uśmiech ponownie przyozdobił jej twarz. Pokusa nieznacznie machnęła ręką i ruszyła dalej, żeby później móc dostrzec nieopodal Hemstoesa. Diabeł zawsze zjawiał się w idealnym momencie.
- Planuję przywołać mego wroga z twoją pomocą i dzięki rytuałowi Hemstoesa. To krok numer jeden. - Królowa podeszła do piekielnego sługi. Wzrok diabła jednak czujnie obserwował Randa. Widocznie nadal mu nie ufał w pełni, a teraz na dodatek jego władczyni zarzucała im współpracę. Ach, jak Dearbháil to uwielbiała.
- Później go otrujemy. Wystarczy drobna rana, którą polejemy wywarem z wybranej trucizny. Cokolwiek. Myślenie pozostawiam wam - dodała. - Wtem zaś, gdy zacznie się budzić, zostanie odurzony różą wulkaniczną, aby nie miał siły kłamać. Czy odpowiada ci takowy plan? Roślinę zdobędę w przeciągu dwóch dni, o ile nie krócej. Wtedy zaczniemy rytuał. To jak będzie?
Następne pytanie jednak zaskoczyło piekielną. Dearbháil nie spoglądała aż tak daleko - jej plan mierzył od początku do celu, a celem było wyłudzić informacje o prześladującym ją diable. Co później? Cóż…
- Utnę jego denerwujący łeb i zacznę od nowa. Jak nie będzie się słuchać, nie szkoda mi jego marnej egzystencji. Znajdę inny sposób. I kolejny. I tak dopóty, dopóki będzie to zaba… konieczne - powiedziała, próbując z całych sił utrzymać poważny wyraz twarzy. Głosy w głowie władczyni jednak już ożyły na samo wspomnienie planowanego morderstwa. Szaleństwo w jej oczach było jedyną oznaką, która utwierdziła choćby samego Hemstoesa, że królowa to zrobi. Jakkolwiek tego dokona, dopnie swego. Dokładnie tak, jak odzyskała Trijou.
Cierpliwością, szczyptą szaleństwa i armią z samych czeluści piekieł.
- A jesteś ciekawski z natury? Lubisz poznawać cudze sekrety jak mniemam… ze względu na pracę, oczywiście - drążyła temat pokusa. - Czy może zaś masz jakieś szczególne zasady w tym wszystkim? - Uniosła brew. Dearbháil nie mogła nie dopytać o tego typu szczegóły, albowiem odpowiedź doskonale opisze jej potencjalnego towarzysza, któremu musi zaufać. A zaufanie nie rodzi się z prostej wymiany zdań o kwiatkach czy kapeluszach. Zaufanie to intryga; dialog gestów i opinii, z których można wyciągnąć zdecydowanie więcej niż z samej rozmowy.
- Uważaj sobie zatem - skwitowała krótko królowa. Tyle już zapewne Rand zdążył wywnioskować; byle zły sposób oddychania może sprawić, że władczyni zechce pozbyć się jego towarzystwa.
Królowa nie zwróciła w pierwszej kolejności uwagi na wzmiankę o sekrecie modowym. Chciała to zignorować, aczkolwiek wtedy nie byłaby wścibską piekielną, nieprawdaż. Dear uniosła dłoń do czoła, osłaniając oczy przed delikatnym słońcem.
- Ojeju… toć to niezwykle ważny szczegół. Każda ledwo słyszalna kropka w zdaniu ma swoje znaczenie w wypowiedzi. Wszystko jest ważne - dodała z nadzieją, że to akurat zakończy temat. Zwłaszcza że następny uruchomił ją do szerszej dyskusji.
- Radują mnie ludzie z podzielną uwagą, aczkolwiek mają jedną wadę. Nie korzystają z czegoś w pełni. - Zmrużyła oczy królowa, po czym odwróciła wzrok w stronę detektywa. - Gdy obserwujesz jednocześnie wiele zwierząt, tylko na jednych skupiasz wzrok przez kilka sekund. Może i nic ci nie umknie, ale one mają tę chwilę prywatności. Obserwując zatem parę rzeczy, nie poświęcasz pełnej uwagi każdej. Dlatego proszę, odetchnij. A nie obserwuj ogród “przy okazji”. - Ostatnie zdanie pokusa dodała tonem, który jasno mówił “nie kłóć się, to rozkaz”, a stabilność psychiczna Dear podchodziła teraz pod wątpliwość. Kobieta bowiem miała umysł zaabsorbowany wieloma rzeczami. Musiała myśleć o wszystkim; królestwie zwłaszcza. Skąd więc wynikała hipokryzja, którą okazała? Zazdrościła Randowi, że on może pozwolić sobie na beztroskę. Dear chciała wolności. Acz jednocześnie chciała wszystkiego, co związane z władzą.
- Diabły nie imają się trucizn - zaczęła. - Wierz mi, testowałam. Więc jeśli zaś chodzi o próbowanie czegokolwiek, jedyne, co jest nam potrzebne, to trująca roślina. Jakakolwiek, a że z botaniki nigdy nie byłam mistrzem… Zwalę to główkowanie na ciebie. - Uśmiech ponownie przyozdobił jej twarz. Pokusa nieznacznie machnęła ręką i ruszyła dalej, żeby później móc dostrzec nieopodal Hemstoesa. Diabeł zawsze zjawiał się w idealnym momencie.
- Planuję przywołać mego wroga z twoją pomocą i dzięki rytuałowi Hemstoesa. To krok numer jeden. - Królowa podeszła do piekielnego sługi. Wzrok diabła jednak czujnie obserwował Randa. Widocznie nadal mu nie ufał w pełni, a teraz na dodatek jego władczyni zarzucała im współpracę. Ach, jak Dearbháil to uwielbiała.
- Później go otrujemy. Wystarczy drobna rana, którą polejemy wywarem z wybranej trucizny. Cokolwiek. Myślenie pozostawiam wam - dodała. - Wtem zaś, gdy zacznie się budzić, zostanie odurzony różą wulkaniczną, aby nie miał siły kłamać. Czy odpowiada ci takowy plan? Roślinę zdobędę w przeciągu dwóch dni, o ile nie krócej. Wtedy zaczniemy rytuał. To jak będzie?
Następne pytanie jednak zaskoczyło piekielną. Dearbháil nie spoglądała aż tak daleko - jej plan mierzył od początku do celu, a celem było wyłudzić informacje o prześladującym ją diable. Co później? Cóż…
- Utnę jego denerwujący łeb i zacznę od nowa. Jak nie będzie się słuchać, nie szkoda mi jego marnej egzystencji. Znajdę inny sposób. I kolejny. I tak dopóty, dopóki będzie to zaba… konieczne - powiedziała, próbując z całych sił utrzymać poważny wyraz twarzy. Głosy w głowie władczyni jednak już ożyły na samo wspomnienie planowanego morderstwa. Szaleństwo w jej oczach było jedyną oznaką, która utwierdziła choćby samego Hemstoesa, że królowa to zrobi. Jakkolwiek tego dokona, dopnie swego. Dokładnie tak, jak odzyskała Trijou.
Cierpliwością, szczyptą szaleństwa i armią z samych czeluści piekieł.
- Rand
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Fellarian
- Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
- Kontakt:
Uśmiechnął się lekko. Królowa tymi pytaniami pokazywała mu, że może nie znać go tak dobrze, jak mogłoby jej się wydawać; że nie czyta go tak dobrze, jak jej się zdawało, że to robi. Nie dziwił się temu, w końcu ich znajomość była krótka i nie wiedzieli o sobie wielu rzeczy. Tyle, że to nie było coś, co chciał ukrywać, więc zamierzał odpowiedzieć na jej pytania i wyprowadzić ją z błędu w rozumowaniu jego nastawienia, który nimi pokazała.
– Lubię odkrywać sekrety. Lubię podążać poszlakami i mniejszymi sekretami, aby dotrzeć do tego głównego… To nie oznacza, że jestem ciekawski. W pewnym sensie jestem, ale nie w takim, który sugerujesz, Królowo – odpowiedział, ale nie wyglądało na to, że skończył. Nie wyglądało to tak, jakby chciał zostawić ją z tym, co właśnie jej zdradził i zmienić temat.
– Ciekawi mnie rozwiązanie, a nie sekret. Lubię pokonywać drogę, która doń prowadzi – dodał jeszcze. To chyba odpowiadało też na jej następne pytanie, które zdążyła zadać tuż po tym pierwszym. To wskazywało na to, że – owszem – w tym wszystkim miał pewne zasady, których starał się trzymać. Na jej ostatnie słowa kiwnął tylko głową. Nie musiała przypominać mu, żeby „sobie uważał”. Robił to. Przez cały czas, zwłaszcza w jej towarzystwie, starał się uważnie dobierać słowa i zastanawiać się nad swoimi gestami i czynami. Co prawda, jego umysł analizował to wszystko na tyle szybko, że właściwie nie było po nim widać tego, że to robi, ale nie oznaczało to, że tego nie robił.
– Jak rozkażesz, Królowo – odpowiedział, choć nie mógł powstrzymać się przed uśmieszkiem, który zagościł na jego twarzy i, który było też słychać w jego głosie. Przez to można było odnieść dość bliskie prawdy wrażenie, że nie mówi w pełni poważnie i może też niekoniecznie z szacunkiem, który powinien znajdować się w tym wyrażeniu. Czy zamierzał zrobić to, co mu poleciła? Nie do końca. Możliwe, że skupi się nieco bardziej na ogrodzie i tym, co w nim rośnie, choć jednocześnie zastanawiał się nad tym, czy jedynie nie wyglądać na kogoś, kto to robi. Cóż, nie mógł pozwolić sobie na to, żeby ogród i jego „mieszkańcy”, a także zapachy, które wydzielają, całkowicie go pochłonęły. Musiał stale pilnować sytuacji i otoczenia, zwłaszcza w miejscu, które nie było dlań znane. Wiedział, jak to zamaskować; wiedział, jak sprawić, aby osoby idące obok niego nie widziały, że to robi – i właśnie teraz stosował tą wiedzę w praktyce. Nieco częściej rozglądał się, choć nie miało to na celu większego skupienia się na kwiatach – to była tylko gra.
– Ostatecznie zostaje też woda święcona. Za nią diabły też nie przepadają – dopowiedział jeszcze. To było chyba najprostsze rozwiązanie, podchodzące już pod tortury co prawda, ale nie do końca był nawet pewien, czy w takiej sytuacji by mu to przeszkadzało. Nie był zły, nie lubował się w torturach, lecz tyczyłyby się one osoby, która najpierw zrekrutowała go, a później prawdopodobnie zrzuciła na niego winę za coś, czego nie zrobił. Raczej nie czułby współczucia.
– Azodia Księżycowa lub Lilia Żałobnica – odparł po chwili. Wcześniej już o tym myślał, więc odpowiedzi miał już właściwie gotowe.
– Wybierzcie jedną z tych dwóch, choć z tą pierwszą może być problem, jeśli chodzi o szybkie pozyskanie jej – dodał. W jakimś stopniu znał się na tym, choć daleko było mu do kogoś, kto zajmuje się tym zawodowo. Jednak posiadana przezeń wiedza wystarczyła, aby mieć pojęcie o występowaniu i dostępności jednej, a także drugiej rośliny. Wysłuchał też planu Dearbháil – nie był zbyt skomplikowany, choć jednocześnie miał w sobie takie rzeczy, z których nawet gdyby nie udała się jedna i to w niewielkim stopniu, może skutkować tym, że nie powiedzie się cały plan.
– Zgadzam się na ten plan – wypowiedział to zdanie z pewnością siebie, w której nie było śladu wątpliwości, jakie mogły pojawić się w jego głowie. Nie powinien wypowiadać ich na głos, przynajmniej nie w obecności Królowej. Z drugiej strony, po prostu wolał być przygotowany w razie, gdyby jakaś część planu zwyczajnie się nie powiodła
– Dobrze… Czyli zrobisz, co uważasz za słuszne w tej sytuacji i z tym osobnikiem – powiedział, choć odrobinę zawahał się przy tym pierwszym słowie, jakby do końca nie był pewien, czy na pewno chce je wypowiedzieć i czy ma brzmieć właśnie w ten sposób. Nie było to powiedziane tak, że zgadzał się z tym postępowaniem, bardziej tak, że jest teraz świadom planów Dearbháil i musi je zaakceptować. Tak naprawdę to był jej cyrk, a on był jedynie kimś na wzór wędrownego artysty, który akurat przyczepił się do cyrku tymczasowo i występuje razem z nim.
– W takim razie… Najlepiej będzie zacząć od razu, tak myślę – gdy to powiedział, odwrócił głowę tak, żeby móc chociaż zerknąć w stronę rogatego doradcy.
– Mogę opisać go teraz, jeśli problemem nie będzie zapamiętanie tego, co powiem albo masz przy sobie, panie Hemstoes, coś do pisania. Ewentualnie później, gdy będziemy gdzieś, gdzie można komfortowo notować – rzucił propozycją. Nie było w tym żadnego przytyku albo próby zdenerwowania osoby, do której się zwracał. Było to zwyczajnie „pytanie” o to, kiedy chciałby zacząć pracę nad planem osoby, dla której pracuje. A właściwie, dla której pracowali obaj.
– Lubię odkrywać sekrety. Lubię podążać poszlakami i mniejszymi sekretami, aby dotrzeć do tego głównego… To nie oznacza, że jestem ciekawski. W pewnym sensie jestem, ale nie w takim, który sugerujesz, Królowo – odpowiedział, ale nie wyglądało na to, że skończył. Nie wyglądało to tak, jakby chciał zostawić ją z tym, co właśnie jej zdradził i zmienić temat.
– Ciekawi mnie rozwiązanie, a nie sekret. Lubię pokonywać drogę, która doń prowadzi – dodał jeszcze. To chyba odpowiadało też na jej następne pytanie, które zdążyła zadać tuż po tym pierwszym. To wskazywało na to, że – owszem – w tym wszystkim miał pewne zasady, których starał się trzymać. Na jej ostatnie słowa kiwnął tylko głową. Nie musiała przypominać mu, żeby „sobie uważał”. Robił to. Przez cały czas, zwłaszcza w jej towarzystwie, starał się uważnie dobierać słowa i zastanawiać się nad swoimi gestami i czynami. Co prawda, jego umysł analizował to wszystko na tyle szybko, że właściwie nie było po nim widać tego, że to robi, ale nie oznaczało to, że tego nie robił.
– Jak rozkażesz, Królowo – odpowiedział, choć nie mógł powstrzymać się przed uśmieszkiem, który zagościł na jego twarzy i, który było też słychać w jego głosie. Przez to można było odnieść dość bliskie prawdy wrażenie, że nie mówi w pełni poważnie i może też niekoniecznie z szacunkiem, który powinien znajdować się w tym wyrażeniu. Czy zamierzał zrobić to, co mu poleciła? Nie do końca. Możliwe, że skupi się nieco bardziej na ogrodzie i tym, co w nim rośnie, choć jednocześnie zastanawiał się nad tym, czy jedynie nie wyglądać na kogoś, kto to robi. Cóż, nie mógł pozwolić sobie na to, żeby ogród i jego „mieszkańcy”, a także zapachy, które wydzielają, całkowicie go pochłonęły. Musiał stale pilnować sytuacji i otoczenia, zwłaszcza w miejscu, które nie było dlań znane. Wiedział, jak to zamaskować; wiedział, jak sprawić, aby osoby idące obok niego nie widziały, że to robi – i właśnie teraz stosował tą wiedzę w praktyce. Nieco częściej rozglądał się, choć nie miało to na celu większego skupienia się na kwiatach – to była tylko gra.
– Ostatecznie zostaje też woda święcona. Za nią diabły też nie przepadają – dopowiedział jeszcze. To było chyba najprostsze rozwiązanie, podchodzące już pod tortury co prawda, ale nie do końca był nawet pewien, czy w takiej sytuacji by mu to przeszkadzało. Nie był zły, nie lubował się w torturach, lecz tyczyłyby się one osoby, która najpierw zrekrutowała go, a później prawdopodobnie zrzuciła na niego winę za coś, czego nie zrobił. Raczej nie czułby współczucia.
– Azodia Księżycowa lub Lilia Żałobnica – odparł po chwili. Wcześniej już o tym myślał, więc odpowiedzi miał już właściwie gotowe.
– Wybierzcie jedną z tych dwóch, choć z tą pierwszą może być problem, jeśli chodzi o szybkie pozyskanie jej – dodał. W jakimś stopniu znał się na tym, choć daleko było mu do kogoś, kto zajmuje się tym zawodowo. Jednak posiadana przezeń wiedza wystarczyła, aby mieć pojęcie o występowaniu i dostępności jednej, a także drugiej rośliny. Wysłuchał też planu Dearbháil – nie był zbyt skomplikowany, choć jednocześnie miał w sobie takie rzeczy, z których nawet gdyby nie udała się jedna i to w niewielkim stopniu, może skutkować tym, że nie powiedzie się cały plan.
– Zgadzam się na ten plan – wypowiedział to zdanie z pewnością siebie, w której nie było śladu wątpliwości, jakie mogły pojawić się w jego głowie. Nie powinien wypowiadać ich na głos, przynajmniej nie w obecności Królowej. Z drugiej strony, po prostu wolał być przygotowany w razie, gdyby jakaś część planu zwyczajnie się nie powiodła
– Dobrze… Czyli zrobisz, co uważasz za słuszne w tej sytuacji i z tym osobnikiem – powiedział, choć odrobinę zawahał się przy tym pierwszym słowie, jakby do końca nie był pewien, czy na pewno chce je wypowiedzieć i czy ma brzmieć właśnie w ten sposób. Nie było to powiedziane tak, że zgadzał się z tym postępowaniem, bardziej tak, że jest teraz świadom planów Dearbháil i musi je zaakceptować. Tak naprawdę to był jej cyrk, a on był jedynie kimś na wzór wędrownego artysty, który akurat przyczepił się do cyrku tymczasowo i występuje razem z nim.
– W takim razie… Najlepiej będzie zacząć od razu, tak myślę – gdy to powiedział, odwrócił głowę tak, żeby móc chociaż zerknąć w stronę rogatego doradcy.
– Mogę opisać go teraz, jeśli problemem nie będzie zapamiętanie tego, co powiem albo masz przy sobie, panie Hemstoes, coś do pisania. Ewentualnie później, gdy będziemy gdzieś, gdzie można komfortowo notować – rzucił propozycją. Nie było w tym żadnego przytyku albo próby zdenerwowania osoby, do której się zwracał. Było to zwyczajnie „pytanie” o to, kiedy chciałby zacząć pracę nad planem osoby, dla której pracuje. A właściwie, dla której pracowali obaj.
- Dearbháil
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
- Kontakt:
Królowa nie trudziła manierami. Nie teraz, gdy w sumie na dworze znajdowali się tylko ona, Hemstoes i idący za nimi Phelippe, a także jej potencjalny nowy sojusznik w postaci detektywa. Władczyni doskonale zdawała sobie sprawę z sytuacji, w której sama się znalazła, oraz w którą próbowała wpakować młodego mężczyznę; albowiem biedaczysko pchało się wprost w ramiona piekielnych istot. Nie dość, że oszukał go diabeł, wspomogła pokusa, piekielna królowa owinęła wokół palca, to jeszcze Rand zgodził się na zabawę w rytuały i szatany. A to już doprawdy niebezpieczna gra.
- Tyś jest doprawdy intrygującą tajemnicą, detektywie - oznajmiła, kończąc ich malutki dialog o ciekawości i odkrywaniu sekretów. Przez krótką chwilę Dearbháil pozwoliła sobie odpłynąć; stracić czujność, jak to mawiają bojownicy nastawieni na wieczną potyczkę z przeciwnościami losu. Królowa wyprzedziła nieco Randa w ich spacerze, aby móc pierwszej poczuć ogród - z czego ona nie mogła zachwycać się nim teraz. Nie, gdy pamiętała jego świetność wieki temu. To, jak wiele osób oraz dam dworu spacerowało w tym miejscu, a królowa nigdy by się nie spodziewała, że okolice poza zamkowymi murami staną się doskonałym miejscem na omawianie planów.
- Żałuj, że nie widziałeś tego ogrodu ponad czterysta lat temu - oznajmiła nostalgicznie. Dearbháil odetchnęła następnie, próbując przywrócić myśli na właściwy tor. Ponownie musiała wyrzucić z pamięci króla, królową, Andraste…
Tę zdzirę.
Iskierka zła, która pojawiła się w oku pokusy, zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Kobieta przecież musiała jeszcze poznać los swojej siostry… A miała pod ręką detektywa. Cóż za doskonały plan. Teraz tylko trzeba zaplanować, jak zgrabnie wciąć to w rozmowę… Przecież nawet Dearbháil nie wypali nagle “ej, ty, weź dowiedz się, co z moją siostrą”. To uwłaczałoby jej godności, gdyby musiała prosić go o dodatkową pomoc. Prawdopodobnie, bowiem trudno wypowiedzieć Dearbháil oraz godność w jednym zdaniu.
- Woda święcona… pomyślę nad nią. Pamiętajmy, że to walka wśród piekielnych. Na mnie niektóre świętości również podziałają - odpowiedziała królowa, spowalniając ponownie tempo tak, aby móc iść ponownie z Randem ramię w ramię. Ewidentnie zaczynała się nudzić na tym spacerze, a gdy władczyni się nudzi, wpadają jej do głowy niemalże znakomite pomysły. Nim jednak zdążyła się ponownie wtrącić, dostała już nazwy trujących kwiatów. Spojrzała jedynie znacząca na idącego za nimi Phelippe, a ten w jednej chwili zniknął. Za dwa dni, jak zapowiedziała królowa, pojawi się w progach zamku z obydwoma kwiatami w wystarczającej ilości, aby na zapas móc torturować setkę diabłów. Teraz pozostawało jedynie faktycznie ogarnąć sam rytuał.
- Dla moich wiernych dworzan nic nie jest problemem. Choćby mieli pójść do nieba i tam zasadzić piekielne kwiecie, zrobiliby to - oznajmiła z dumą. Rozumiała, że Rand ją ostrzegał, lecz ona o nic się nie martwiła; miała przecie najlepiej wyszkolonych ludzi w całej Alaranii.
- Ah-ah - zaczęła prędko, gdy tylko usłyszała o planie detektywa na opisywanie diabła od razu. - Nie zaczniemy od razu. Za dwa dni natychmiast odprawimy rytuał, a ty będziesz mi potrzebny tylko do jednej rzeczy. Musisz podczas jego trwania wyobrazić sobie jak najlepiej tego diabła. Każde skojarzenie, każdy zapach, każde uczucie, którego biedny Hemstoes tak dobrze z kartki przecież nie wyczyta. - I chociaż wierzyła w swego piekielnego sługę, tak nawet on nie byłby tak idealny do tego zadania jak ktoś, kto widział diabła na własne oczy. Poza tym, chciałoby się aż parsknąć śmiechem, że Dearbháil tak szybko wypuściłaby swoją nową ulubioną zabawkę. Co to, to nie.
- Rytuał rozpocznie się za dwa dni. Wieczorem. Gdy Phelippe wróci ze swej podróży, Hemstoes natychmiast przygotuje truciznę i krąg. Wtedy będziesz mi potrzebny - zaapelowała. Kolejny błysk w jej oku jednak zwiastował, że królowa nie pozwoli tak łatwo detektywowi na swobodę w swoim państwie. - A żebyś się nie nudził, mam dla ciebie specjalne zadanie! - Wpierw się uśmiechnęła. Później stanęła na wprost przed Randem, zatrzymując go na środku ścieżki. Mogła teraz powiedzieć wszystko; począwszy od wymuszenia na nim przysięgi wiecznego posłuszeństwa po załatwienie pikantnej potrawy z drugiego końca Trijou. Władczyni, na nieszczęście swych towarzyszy, była naprawdę nieprzewidywalna. Gdy jednak spojrzała w oczy detektywa, momentalnie spoważniała, co nie zdarzało się tutaj tak często, o ile w ogóle. Wtem powiedziała dość donośnym, rozkazującym tonem.
- Znajdź informacje o śmierci mojej siostry, Andraste Ríony Rosues. W mieście kryje się historia, a większość… piekielnych istot winno znać moją siostrę. Zapłacę, oczywiście. Potrzebuję tylko wiedzieć, jak to ścierwo umarło i jak bardzo cierpiała. Myślę, że te dwa dni to wystarczająco dużo czasu. Możesz poruszać się po całym Trijou swobodnie, wliczając w to zamek czy królewskie kopalnie, powołując się na moje imię. Zrobisz to dla mnie, detektywie?
- Tyś jest doprawdy intrygującą tajemnicą, detektywie - oznajmiła, kończąc ich malutki dialog o ciekawości i odkrywaniu sekretów. Przez krótką chwilę Dearbháil pozwoliła sobie odpłynąć; stracić czujność, jak to mawiają bojownicy nastawieni na wieczną potyczkę z przeciwnościami losu. Królowa wyprzedziła nieco Randa w ich spacerze, aby móc pierwszej poczuć ogród - z czego ona nie mogła zachwycać się nim teraz. Nie, gdy pamiętała jego świetność wieki temu. To, jak wiele osób oraz dam dworu spacerowało w tym miejscu, a królowa nigdy by się nie spodziewała, że okolice poza zamkowymi murami staną się doskonałym miejscem na omawianie planów.
- Żałuj, że nie widziałeś tego ogrodu ponad czterysta lat temu - oznajmiła nostalgicznie. Dearbháil odetchnęła następnie, próbując przywrócić myśli na właściwy tor. Ponownie musiała wyrzucić z pamięci króla, królową, Andraste…
Tę zdzirę.
Iskierka zła, która pojawiła się w oku pokusy, zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Kobieta przecież musiała jeszcze poznać los swojej siostry… A miała pod ręką detektywa. Cóż za doskonały plan. Teraz tylko trzeba zaplanować, jak zgrabnie wciąć to w rozmowę… Przecież nawet Dearbháil nie wypali nagle “ej, ty, weź dowiedz się, co z moją siostrą”. To uwłaczałoby jej godności, gdyby musiała prosić go o dodatkową pomoc. Prawdopodobnie, bowiem trudno wypowiedzieć Dearbháil oraz godność w jednym zdaniu.
- Woda święcona… pomyślę nad nią. Pamiętajmy, że to walka wśród piekielnych. Na mnie niektóre świętości również podziałają - odpowiedziała królowa, spowalniając ponownie tempo tak, aby móc iść ponownie z Randem ramię w ramię. Ewidentnie zaczynała się nudzić na tym spacerze, a gdy władczyni się nudzi, wpadają jej do głowy niemalże znakomite pomysły. Nim jednak zdążyła się ponownie wtrącić, dostała już nazwy trujących kwiatów. Spojrzała jedynie znacząca na idącego za nimi Phelippe, a ten w jednej chwili zniknął. Za dwa dni, jak zapowiedziała królowa, pojawi się w progach zamku z obydwoma kwiatami w wystarczającej ilości, aby na zapas móc torturować setkę diabłów. Teraz pozostawało jedynie faktycznie ogarnąć sam rytuał.
- Dla moich wiernych dworzan nic nie jest problemem. Choćby mieli pójść do nieba i tam zasadzić piekielne kwiecie, zrobiliby to - oznajmiła z dumą. Rozumiała, że Rand ją ostrzegał, lecz ona o nic się nie martwiła; miała przecie najlepiej wyszkolonych ludzi w całej Alaranii.
- Ah-ah - zaczęła prędko, gdy tylko usłyszała o planie detektywa na opisywanie diabła od razu. - Nie zaczniemy od razu. Za dwa dni natychmiast odprawimy rytuał, a ty będziesz mi potrzebny tylko do jednej rzeczy. Musisz podczas jego trwania wyobrazić sobie jak najlepiej tego diabła. Każde skojarzenie, każdy zapach, każde uczucie, którego biedny Hemstoes tak dobrze z kartki przecież nie wyczyta. - I chociaż wierzyła w swego piekielnego sługę, tak nawet on nie byłby tak idealny do tego zadania jak ktoś, kto widział diabła na własne oczy. Poza tym, chciałoby się aż parsknąć śmiechem, że Dearbháil tak szybko wypuściłaby swoją nową ulubioną zabawkę. Co to, to nie.
- Rytuał rozpocznie się za dwa dni. Wieczorem. Gdy Phelippe wróci ze swej podróży, Hemstoes natychmiast przygotuje truciznę i krąg. Wtedy będziesz mi potrzebny - zaapelowała. Kolejny błysk w jej oku jednak zwiastował, że królowa nie pozwoli tak łatwo detektywowi na swobodę w swoim państwie. - A żebyś się nie nudził, mam dla ciebie specjalne zadanie! - Wpierw się uśmiechnęła. Później stanęła na wprost przed Randem, zatrzymując go na środku ścieżki. Mogła teraz powiedzieć wszystko; począwszy od wymuszenia na nim przysięgi wiecznego posłuszeństwa po załatwienie pikantnej potrawy z drugiego końca Trijou. Władczyni, na nieszczęście swych towarzyszy, była naprawdę nieprzewidywalna. Gdy jednak spojrzała w oczy detektywa, momentalnie spoważniała, co nie zdarzało się tutaj tak często, o ile w ogóle. Wtem powiedziała dość donośnym, rozkazującym tonem.
- Znajdź informacje o śmierci mojej siostry, Andraste Ríony Rosues. W mieście kryje się historia, a większość… piekielnych istot winno znać moją siostrę. Zapłacę, oczywiście. Potrzebuję tylko wiedzieć, jak to ścierwo umarło i jak bardzo cierpiała. Myślę, że te dwa dni to wystarczająco dużo czasu. Możesz poruszać się po całym Trijou swobodnie, wliczając w to zamek czy królewskie kopalnie, powołując się na moje imię. Zrobisz to dla mnie, detektywie?
- Rand
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Fellarian
- Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
- Kontakt:
Czterysta lat temu… To było dawno temu, przynajmniej dla niego. Kto z jego rodziny mógł wtedy żyć? Dziadkowe lub nawet pradziadkowie. Nie był pewien czy jego rodzice, jako potomstwo, byli wtedy w ogóle brani pod uwagę, a co dopiero on. On wtedy jeszcze nie istniał, tak kompletnie, nawet w umysłach osób, które teraz mógł nazywać rodziną. Z drugiej strony, żyło wielu, dla których te czterysta lat było tym samym, czym dla niego było lat czterdzieści.
– Może kiedyś uda wam się przywrócić go do stanu, w którym wtedy był – odparł. Tymi słowami w pewnym sensie wyraził chęć zobaczenia ogrodu, gdy ten będzie wyglądał jeszcze lepiej, niż prezentuje się teraz. Choć wtedy równałoby się to temu, że musiałby odwiedzić to miejsce ponownie, a aktualnie nie był do końca pewien, czy chciałby to zrobić. Na pewno decydujące będzie to, w jaki sposób opuści Trijou i, w jakich nastrojach i nastawieniu do niego samego zostawi te osoby, które były w tym mieście ważne. Królowa, jej doradcy, póki co to właśnie oni wydawali mu się takimi osobami. Jeśli, już po tym wszystkim, opuści miasto przez jedną z bram, bez żadnej eskorty i z wynagrodzeniem za swą pomoc, a z Dearbháil pozostanie w dobrych relacjach – wtedy jego powrót do miasta mógłby być bardziej prawdopodobny. Gdyby musiał uciekać z miasta albo zostałby zeń wyrzucony, w takiej sytuacji na pewno nie wróciłby tutaj z własnej woli.
– Takich rzeczy da się używać tak, żeby nie zranić się nimi samemu – odpowiedział pokusie. Da się powziąć odpowiednie środki ostrożności w takiej sytuacji, chociażby zaaranżować w to kogoś zaufanego, na kogo jednocześnie nie działają rzeczy powodujące słabość u piekielnych.
– Rozumiem – odpowiedział tym jednym słowem na to, co królowa Trijou mu właśnie wyjawiła. Pozostałoby mu dwa dni oczekiwania na to, aż zostanie wezwany, jednak on na pewno nie siedziałby w miejscu. Nudziłoby go to. Zaczął już myśleć o tym, co mógłby w tym czasie zrobić, oprócz lepszego poznania samego miasta, co może okazać się bardzo przydatne. W końcu dobrze jest znać miejsce, w którym się przebywa. Dobrze jest znać zakamarki, potencjalne kryjówki i może nawet miejsca, w których znajdzie ludzi, którzy pomogliby mu szybko zniknąć. To ostatnie było związane ze scenariuszem, w którym sytuacja stałaby się – dla niego – wyjątkowo paskudna; taka, której raczej nie przewidywał, chyba że nieumyślnie zrobi coś bardzo, bardzo źle.
– O? – zaciekawił się nagle, gdy dotarło do niego, to że Dearbháil prosi go o kolejną rzecz. Od razu porzucił wszystkie potencjalne plany, aby skupić się na tym, co mówi kobieta. Domyślał się, że chce mieć ona choć w jakimś stopniu kontrolę nad tym, co robił w ciągu tych dwóch dni, stąd to zadanie, ale i tak zamierzał się zgodzić. Nie znali się długo, ale pokusa widocznie wiedziała już, jak go zaciekawić i sprawić, że faktycznie zrobi to, o co się go poprosi. Zatrzymał się, gdy nagle wyprzedziła go i stanęła dokładnie naprzeciw niego.
– Pewnie. Ta tajemnica brzmi smacznie – odparł od razu. Nawet lekko się uśmiechnął, gdy przyrównał tą prośbę do jakiegoś jedzenia, którego wcześniej nie próbował, ale domyślał się, że może mu smakować.
– Mam już nawet jakieś pomysły co do tego, gdzie zacząć – powiedział chwilę później. Zapamiętał najważniejsze dla tego śledztwa informacje. Andraste Ríona Rosues, siostra Dearbháil (choć w rozmowie z mieszkańcami na pewno będzie musiał tytułować ją Królową), informacje na temat jej śmierci. Im więcej się dowie, tym lepiej, to też było dość ważne.
– W dwa dni na pewno czegoś się dowiem. Jak dużo? Nie jestem w stanie powiedzieć, ale na pewno wejdę w posiadanie jakichś informacji związanych z tym tematem – zapewnił piekielną władczynię.
– Wystarczy słowne zapewnienie, że dla Ciebie pracuję, Królowo? Jeśli ktoś będzie sprawiał problemy, uwierzy mi na słowo? Czy dostanę coś, co poświadczy, że nie pozwolenie mi na wejście w jakieś miejsce jest równe z tym, że ktoś taki nie wykona Twojego rozkazu? – zapytał, całkiem poważnie zresztą. Miał mocno ograniczony czas, bo z jednej strony dwa dni mogły wydawać się odpowiednią ilością, ale z drugiej należało też brać pod uwagę wszelakie problemy, które mogłyby zabierać ten ograniczony czas, który dostał. W tym także blokowanie go przez kogoś, kto uzna, że Rand kłamie mu prosto w oczy i w rzeczywistości nie prowadzi śledztwa dla samej Dearbháil, a jedynie mówi tak, żeby dostać się gdzieś, gdzie normalnie nie miałby wstępu.
– Czyli, co? Koniec audiencji, Królowo, i widzimy się za dwa dni? – zadał jej kolejne pytanie. Nie spieszyło mu się, jednak jednocześnie miał wrażenie, że omówili już wszystko, o czym Dear chciała z nim pomówić, przynajmniej na teraz.
– Do zobaczenia, Królowo – powiedział na sam koniec, po czym od razu ukłonił jej się dość uroczyście. W ukłonie tym widoczny był szacunek dla osoby, której go składa, a sam Rand nie trwał w nim zbyt długo, po prostu wystarczająco; ukłon trwał tyle, ile powinien. Poczekał, aż skinie mu głową albo zrobi coś, co będzie dla niego pozwoleniem na oddalenie się i zajęcie się tym, co mu zleciła. Mimo wszystko, w hierarchii społecznej stała o wiele wyżej niż on, co oznaczała, że nie powinien robić pewnych rzeczy. I, co prawda, zwracanie się do niej po imieniu (czasami) było bardziej droczeniem się, a nie brakiem szacunku, tak oddalenie się bez pozwolenia już otwarcie mogłoby być uznanie za właśnie coś takiego.
Po opuszczeniu terenu pałacu, zaczął iść przed siebie. Spacerował ulicami Trijou przez bliżej nieokreślony czas, aż w końcu przeczucie podpowiedziało mu, żeby się zatrzymał. Znał to uczucie, pojawiało się czasem, gdy podświadomie dostrzegł coś, czego świadomie nie zauważał tak szybko, jak powinien. Rozejrzał się, po prawej stronie ulicy znajdował się zwykły budynek mieszkalny, jednak po prawej znajdowała się niewielka karczma. Jej drzwi wejściowe ozdobione były różami, a z dwóch okien umieszczonych po tej stronie budynku nie dało się słyszeć typowych odgłosów dla takich miejsc. Ze środka nie niosły się odgłosy muzyki i rozmów, było za to zaskakująco cicho. „Niezwykła Róża” – właśnie taka nazwa, ozdobiona różami, widniała na szyldzie nad drzwiami. Fellarianin nie zastanawiał się długo, po prostu wszedł do środka. Wewnątrz, oprócz ogólnego porządku i sporej ilości wzorów zawierających w sobie róże, karczma nie różniła się od wielu, które już widział. Zauważył niedużą scenę, w pobliżu której siedział mężczyzna strojący właśnie jakiś instrument, prawdopodobnie lirę. Zajęte były trzy stoliki, w tym tylko przy jednym siedziało więcej osób niż jedna – ten zajmowały cztery, ale nawet oni rozmawiali po cichu. Lada, za którą stał dość potężnie zbudowany diabeł, znajdowała się dokładnie naprzeciw wejścia. Mężczyzna przyjrzał się Randowi, a później wrócił do tego, co robił wcześniej. Detektyw podszedł bliżej, prosto w stronę lady. Diabeł ponownie odwrócił się w jego stronę, a Rand dopiero teraz dostrzegł na jego twarzy ślady tego, że ten w istocie jest już dość stary – ale to dobrze, bo to oznaczało, że miał większą szansę na to, że w istocie czegoś się dowie. Zadbana biała koszula ciasno opinała czerwone ciało piekielnego, spomiędzy jego nieco długich, ciemnych włosów wystawały lekko zaokrąglone, niedługie rogi, a przynajmniej można tak było powiedzieć o jednym, gdyż drugi był ułamany i kończył się tylko odrobinę nad linią włosów. Czarne oczy spoczęły na Randzie.
– Witam w „Niezwykłej Róży”, co podać? – zapytał go. Rand zaskoczył się nieco już na samym początku, gdy go zobaczył, a teraz poczuł to kolejny raz. Z tego, co słyszał, rasa ta była czymś innym niż prezentuje to osobnik, z którym teraz rozmawia.
– Informacje – odparł detektyw. Usadowił się na jednym ze stołków, które stały wzdłuż lady.
– Skąd pomysł, że są na sprzedaż? – odpowiedział mu diabeł. Oparł się o ladę, po drugiej stronie, i choć już wcześniej górował nad Randem, tak teraz miało się wrażenie, że różnica ta stała się jeszcze większa.
– Wy, karczmarze, przeważnie dużo wiecie. Cóż za szkoda w podzieleniu się niewielkim fragmentem tej wiedzy, w dodatku w zamian za odpowiednią zapłatę? – powiedział Rand i spojrzał prosto w czarne oczy rozmówcy. Co prawda, wymagało to od niego lekkiego podniesienia głowy, ale zrobił to bez problemu.
– Nie wiesz, ile kosztują moje. Skąd pomysł, że cię na nie stać? – po tych słowach uśmiechnął się, a detektyw zrobił to samo.
– Stać mnie, zaufaj mi – odparł od razu Rand.
– Poszukuję informacji o Andraste Ríonie Rosues – to powiedział od razu po wcześniejszym zapewnieniu. Pierwszą reakcją karczmarza było podniesienie brwi w wyrazie zaskoczenia.
– Dlaczego pytasz o tę konkretną osobę? – pytanie to zostało połączone z tym, że karczmarz oparł się o blat bardziej, przez co zbliżył się nieco do Randa.
– Na zlecenie waszej Królowej, poprosiła mnie o to – odparł detektyw poważnie. W tym momencie, atmosfera jakby na chwilę się zmieniła, a jego piekielny rozmówca zaczął się śmiać. Nie trwało to długo, bo przestał nagle, gdy tylko zobaczył, że na twarzy fellarianina nie pojawił się nawet najmniejszy cień uśmiechu.
– Mówisz poważnie? – na to pytanie detektyw odpowiedział tylko skinieniem głowy.
– Dwa złote gryfy, choć jednocześnie nie gwarantuję, że informacje te będą prawdziwe, ale powiem ci wszystko, co wiem – razem z tymi słowami diabeł znowu zbliżył się trochę bardziej. Może nie był to temat, o którym można dyskutować tak otwarcie? Rand właśnie takie odniósł wrażenie, ale sięgnął do ukrytej sakiewki i wyciągnął z niej dwie złote monety.
– Miłościwie nam panująca Królowa i jej siostra wylądowały dawno temu w przybytku uciech cielesnych, prowadził go mężczyzna o imieniu Rimond. „Zaopiekował” się nimi obiema, a gdy wylądował razem z nimi i innymi w Piekle, ponoć został stamtąd zabrany przez samą Królową. Królowa chciała go ukarać i słyszałem, że wysłała go gdzieś, gdzie czekała na niego wyłącznie ciężka praca fizyczna. Byłoby to miejsce, w którym powinien przebywać do tej pory – karczmarz mówił dość szybko, ale jednocześnie wyraźnie na tyle, że Rand zrozumiał każde słowo. I, co ważniejsze, również wszystko zapamiętał.
– Dziękuję. Są to przydatne informacje – tym razem to diabeł odpowiedział mu skinieniem głowy. Detektyw następnie pożegnał się z nim i opuścił „Niezwykłą Różę”. Ciężka praca fizyczna mogła czekać w wielu miejscach, choć w tym miejscu dało się ograniczyć ilość i rodzaj takich miejsc. Dearbháil wspomniała wcześniej o kopalniach, więc może warto będzie zajrzeć właśnie tam? Trop nie wydawał się zły, ale będzie musiał poczekać. Dlaczego? Cóż, Rand zaczynał robić się głodny.
– Może kiedyś uda wam się przywrócić go do stanu, w którym wtedy był – odparł. Tymi słowami w pewnym sensie wyraził chęć zobaczenia ogrodu, gdy ten będzie wyglądał jeszcze lepiej, niż prezentuje się teraz. Choć wtedy równałoby się to temu, że musiałby odwiedzić to miejsce ponownie, a aktualnie nie był do końca pewien, czy chciałby to zrobić. Na pewno decydujące będzie to, w jaki sposób opuści Trijou i, w jakich nastrojach i nastawieniu do niego samego zostawi te osoby, które były w tym mieście ważne. Królowa, jej doradcy, póki co to właśnie oni wydawali mu się takimi osobami. Jeśli, już po tym wszystkim, opuści miasto przez jedną z bram, bez żadnej eskorty i z wynagrodzeniem za swą pomoc, a z Dearbháil pozostanie w dobrych relacjach – wtedy jego powrót do miasta mógłby być bardziej prawdopodobny. Gdyby musiał uciekać z miasta albo zostałby zeń wyrzucony, w takiej sytuacji na pewno nie wróciłby tutaj z własnej woli.
– Takich rzeczy da się używać tak, żeby nie zranić się nimi samemu – odpowiedział pokusie. Da się powziąć odpowiednie środki ostrożności w takiej sytuacji, chociażby zaaranżować w to kogoś zaufanego, na kogo jednocześnie nie działają rzeczy powodujące słabość u piekielnych.
– Rozumiem – odpowiedział tym jednym słowem na to, co królowa Trijou mu właśnie wyjawiła. Pozostałoby mu dwa dni oczekiwania na to, aż zostanie wezwany, jednak on na pewno nie siedziałby w miejscu. Nudziłoby go to. Zaczął już myśleć o tym, co mógłby w tym czasie zrobić, oprócz lepszego poznania samego miasta, co może okazać się bardzo przydatne. W końcu dobrze jest znać miejsce, w którym się przebywa. Dobrze jest znać zakamarki, potencjalne kryjówki i może nawet miejsca, w których znajdzie ludzi, którzy pomogliby mu szybko zniknąć. To ostatnie było związane ze scenariuszem, w którym sytuacja stałaby się – dla niego – wyjątkowo paskudna; taka, której raczej nie przewidywał, chyba że nieumyślnie zrobi coś bardzo, bardzo źle.
– O? – zaciekawił się nagle, gdy dotarło do niego, to że Dearbháil prosi go o kolejną rzecz. Od razu porzucił wszystkie potencjalne plany, aby skupić się na tym, co mówi kobieta. Domyślał się, że chce mieć ona choć w jakimś stopniu kontrolę nad tym, co robił w ciągu tych dwóch dni, stąd to zadanie, ale i tak zamierzał się zgodzić. Nie znali się długo, ale pokusa widocznie wiedziała już, jak go zaciekawić i sprawić, że faktycznie zrobi to, o co się go poprosi. Zatrzymał się, gdy nagle wyprzedziła go i stanęła dokładnie naprzeciw niego.
– Pewnie. Ta tajemnica brzmi smacznie – odparł od razu. Nawet lekko się uśmiechnął, gdy przyrównał tą prośbę do jakiegoś jedzenia, którego wcześniej nie próbował, ale domyślał się, że może mu smakować.
– Mam już nawet jakieś pomysły co do tego, gdzie zacząć – powiedział chwilę później. Zapamiętał najważniejsze dla tego śledztwa informacje. Andraste Ríona Rosues, siostra Dearbháil (choć w rozmowie z mieszkańcami na pewno będzie musiał tytułować ją Królową), informacje na temat jej śmierci. Im więcej się dowie, tym lepiej, to też było dość ważne.
– W dwa dni na pewno czegoś się dowiem. Jak dużo? Nie jestem w stanie powiedzieć, ale na pewno wejdę w posiadanie jakichś informacji związanych z tym tematem – zapewnił piekielną władczynię.
– Wystarczy słowne zapewnienie, że dla Ciebie pracuję, Królowo? Jeśli ktoś będzie sprawiał problemy, uwierzy mi na słowo? Czy dostanę coś, co poświadczy, że nie pozwolenie mi na wejście w jakieś miejsce jest równe z tym, że ktoś taki nie wykona Twojego rozkazu? – zapytał, całkiem poważnie zresztą. Miał mocno ograniczony czas, bo z jednej strony dwa dni mogły wydawać się odpowiednią ilością, ale z drugiej należało też brać pod uwagę wszelakie problemy, które mogłyby zabierać ten ograniczony czas, który dostał. W tym także blokowanie go przez kogoś, kto uzna, że Rand kłamie mu prosto w oczy i w rzeczywistości nie prowadzi śledztwa dla samej Dearbháil, a jedynie mówi tak, żeby dostać się gdzieś, gdzie normalnie nie miałby wstępu.
– Czyli, co? Koniec audiencji, Królowo, i widzimy się za dwa dni? – zadał jej kolejne pytanie. Nie spieszyło mu się, jednak jednocześnie miał wrażenie, że omówili już wszystko, o czym Dear chciała z nim pomówić, przynajmniej na teraz.
– Do zobaczenia, Królowo – powiedział na sam koniec, po czym od razu ukłonił jej się dość uroczyście. W ukłonie tym widoczny był szacunek dla osoby, której go składa, a sam Rand nie trwał w nim zbyt długo, po prostu wystarczająco; ukłon trwał tyle, ile powinien. Poczekał, aż skinie mu głową albo zrobi coś, co będzie dla niego pozwoleniem na oddalenie się i zajęcie się tym, co mu zleciła. Mimo wszystko, w hierarchii społecznej stała o wiele wyżej niż on, co oznaczała, że nie powinien robić pewnych rzeczy. I, co prawda, zwracanie się do niej po imieniu (czasami) było bardziej droczeniem się, a nie brakiem szacunku, tak oddalenie się bez pozwolenia już otwarcie mogłoby być uznanie za właśnie coś takiego.
Po opuszczeniu terenu pałacu, zaczął iść przed siebie. Spacerował ulicami Trijou przez bliżej nieokreślony czas, aż w końcu przeczucie podpowiedziało mu, żeby się zatrzymał. Znał to uczucie, pojawiało się czasem, gdy podświadomie dostrzegł coś, czego świadomie nie zauważał tak szybko, jak powinien. Rozejrzał się, po prawej stronie ulicy znajdował się zwykły budynek mieszkalny, jednak po prawej znajdowała się niewielka karczma. Jej drzwi wejściowe ozdobione były różami, a z dwóch okien umieszczonych po tej stronie budynku nie dało się słyszeć typowych odgłosów dla takich miejsc. Ze środka nie niosły się odgłosy muzyki i rozmów, było za to zaskakująco cicho. „Niezwykła Róża” – właśnie taka nazwa, ozdobiona różami, widniała na szyldzie nad drzwiami. Fellarianin nie zastanawiał się długo, po prostu wszedł do środka. Wewnątrz, oprócz ogólnego porządku i sporej ilości wzorów zawierających w sobie róże, karczma nie różniła się od wielu, które już widział. Zauważył niedużą scenę, w pobliżu której siedział mężczyzna strojący właśnie jakiś instrument, prawdopodobnie lirę. Zajęte były trzy stoliki, w tym tylko przy jednym siedziało więcej osób niż jedna – ten zajmowały cztery, ale nawet oni rozmawiali po cichu. Lada, za którą stał dość potężnie zbudowany diabeł, znajdowała się dokładnie naprzeciw wejścia. Mężczyzna przyjrzał się Randowi, a później wrócił do tego, co robił wcześniej. Detektyw podszedł bliżej, prosto w stronę lady. Diabeł ponownie odwrócił się w jego stronę, a Rand dopiero teraz dostrzegł na jego twarzy ślady tego, że ten w istocie jest już dość stary – ale to dobrze, bo to oznaczało, że miał większą szansę na to, że w istocie czegoś się dowie. Zadbana biała koszula ciasno opinała czerwone ciało piekielnego, spomiędzy jego nieco długich, ciemnych włosów wystawały lekko zaokrąglone, niedługie rogi, a przynajmniej można tak było powiedzieć o jednym, gdyż drugi był ułamany i kończył się tylko odrobinę nad linią włosów. Czarne oczy spoczęły na Randzie.
– Witam w „Niezwykłej Róży”, co podać? – zapytał go. Rand zaskoczył się nieco już na samym początku, gdy go zobaczył, a teraz poczuł to kolejny raz. Z tego, co słyszał, rasa ta była czymś innym niż prezentuje to osobnik, z którym teraz rozmawia.
– Informacje – odparł detektyw. Usadowił się na jednym ze stołków, które stały wzdłuż lady.
– Skąd pomysł, że są na sprzedaż? – odpowiedział mu diabeł. Oparł się o ladę, po drugiej stronie, i choć już wcześniej górował nad Randem, tak teraz miało się wrażenie, że różnica ta stała się jeszcze większa.
– Wy, karczmarze, przeważnie dużo wiecie. Cóż za szkoda w podzieleniu się niewielkim fragmentem tej wiedzy, w dodatku w zamian za odpowiednią zapłatę? – powiedział Rand i spojrzał prosto w czarne oczy rozmówcy. Co prawda, wymagało to od niego lekkiego podniesienia głowy, ale zrobił to bez problemu.
– Nie wiesz, ile kosztują moje. Skąd pomysł, że cię na nie stać? – po tych słowach uśmiechnął się, a detektyw zrobił to samo.
– Stać mnie, zaufaj mi – odparł od razu Rand.
– Poszukuję informacji o Andraste Ríonie Rosues – to powiedział od razu po wcześniejszym zapewnieniu. Pierwszą reakcją karczmarza było podniesienie brwi w wyrazie zaskoczenia.
– Dlaczego pytasz o tę konkretną osobę? – pytanie to zostało połączone z tym, że karczmarz oparł się o blat bardziej, przez co zbliżył się nieco do Randa.
– Na zlecenie waszej Królowej, poprosiła mnie o to – odparł detektyw poważnie. W tym momencie, atmosfera jakby na chwilę się zmieniła, a jego piekielny rozmówca zaczął się śmiać. Nie trwało to długo, bo przestał nagle, gdy tylko zobaczył, że na twarzy fellarianina nie pojawił się nawet najmniejszy cień uśmiechu.
– Mówisz poważnie? – na to pytanie detektyw odpowiedział tylko skinieniem głowy.
– Dwa złote gryfy, choć jednocześnie nie gwarantuję, że informacje te będą prawdziwe, ale powiem ci wszystko, co wiem – razem z tymi słowami diabeł znowu zbliżył się trochę bardziej. Może nie był to temat, o którym można dyskutować tak otwarcie? Rand właśnie takie odniósł wrażenie, ale sięgnął do ukrytej sakiewki i wyciągnął z niej dwie złote monety.
– Miłościwie nam panująca Królowa i jej siostra wylądowały dawno temu w przybytku uciech cielesnych, prowadził go mężczyzna o imieniu Rimond. „Zaopiekował” się nimi obiema, a gdy wylądował razem z nimi i innymi w Piekle, ponoć został stamtąd zabrany przez samą Królową. Królowa chciała go ukarać i słyszałem, że wysłała go gdzieś, gdzie czekała na niego wyłącznie ciężka praca fizyczna. Byłoby to miejsce, w którym powinien przebywać do tej pory – karczmarz mówił dość szybko, ale jednocześnie wyraźnie na tyle, że Rand zrozumiał każde słowo. I, co ważniejsze, również wszystko zapamiętał.
– Dziękuję. Są to przydatne informacje – tym razem to diabeł odpowiedział mu skinieniem głowy. Detektyw następnie pożegnał się z nim i opuścił „Niezwykłą Różę”. Ciężka praca fizyczna mogła czekać w wielu miejscach, choć w tym miejscu dało się ograniczyć ilość i rodzaj takich miejsc. Dearbháil wspomniała wcześniej o kopalniach, więc może warto będzie zajrzeć właśnie tam? Trop nie wydawał się zły, ale będzie musiał poczekać. Dlaczego? Cóż, Rand zaczynał robić się głodny.
- Dearbháil
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 5 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
- Kontakt:
Dearbháil spojrzała krótko na Randa. Nie miała w zwyczaju pozwalać ludziom na zachowanie sobie przywileju ostatnich słów, dlatego też w wielu kwestiach teraz już milczała: przy wspomnieniu o ogrodzie jedynie delikatnie się uśmiechnęła. Pozostałe pogaduszki wydawały się jej już mrzonkami, a prawdziwy plan został już powiedziany. Złapać diabła, zakończyć tę farsę, skupić się na królestwie.
I na siostrze, oczywiście.
Dear szczerze wątpiła, że detektywowi uda się cokolwiek wywnioskować innego niż to, co wie sama królowa. Mogłaby od razu podać mu Rimonda na tacy, aczkolwiek gdzie w tym zabawa dla samego naturianina? Lepiej się wykaże, gdy sam do niego trafi. Na pożegnanie zaś władczyni tylko skinęła głową to na Randa, aby następnie spojrzeć na Hemstoesa, który wręczył mężczyźnie pisemne upoważnienie z królewską pieczęcią - różą wulkaniczną - aby ten mógł swobodnie poruszać się po wszystkich rejonach królestwa.
Phellipe udał się zatem w podróż z paroma pomocnikami, aby zdobyli wspomniany przez Randa kwiat. Hemstoes został razem z królową, aby tym razem nie wydarzyło się nic podobnego jak na balu, sam detektyw zaś udał się na poszukiwanie informacji. Co w tym wypadku pozostało dla Dearbháil?
To co zwykle. Oczekiwanie na rezultaty i zabawianie się w międzyczasie.
Dzień w królestwie rozpoczyna się od wezwania królowej na audiencję. To tutaj planowane są wszelkie następstwa odbudowy potężnego państwa, o które piekielni tak bardzo walczyli. Królowa, odziana w szkarłatną suknię, słucha w ciszy, jej oczy płoną odrobiną piekielnego ognia. Każde słowo jest przez nią oceniane, każde spojrzenie może być przyczyną chwały lub zguby, albowiem to jest jej królestwo. Jej wizja. I oni muszą ją podzielić, inaczej mogą skończyć jako zdrajcy. Królowa jednak jest ponad intrygami. Każde ich słowo i czyn obserwuje z bezlitosnym spokojem. Jest symbolem piekielnego ideału – piękna, przebiegłości i nieskończonej władzy. Każdy dzień w jej królestwie to krok w stronę wiecznego triumfu cienia. To królestwo to miejsce, gdzie mrok nie jest tylko stanem – jest celem, środkiem i nagrodą.
Zmierzch to czas uczty w pałacu. Sala bankietowa wypełnia się dźwiękiem muzyki złożonej z chórów duchów i demonicznych melodii. Na stołach pojawiają się wykwintne, choć makabryczne potrawy – pieczone serca, owoce w kształcie czaszek, kielichy pełne gęstej, ciemnej cieczy.
Dearbháil ma w sobie jednak jeszcze nie tylko pokłady na szaloną królową. Część jej natury dalej należy do piekła, a zatem to właśnie podczas kolacji zazwyczaj wybierany jest nieszczęśnik, który wpadnie w jej znudzone, piekielne sidła.
***
Daleko od światła dnia znajdują się kopalnie. Ongiś wielki symbol Trijou - to właśnie tutaj powstała wielka rewolucja. Walka, dzięki której mieszkańcy mogli z radością uzyskać wolność.
Symbol Trijou - skała oraz róża.
Przykuty łańcuchami do podłoża Rimond nie miał nawet chwili na odpoczynek. Niegdyś bardzo urodziwy mężczyzna, teraz okrutny potępieniec z monetami zamiast łopatek - które jasno wskazywały na jego paskudny grzech za życia. Każde schylenie się po kolejne kamienie raniło go doszczętnie, lecz szaleństwo towarzyszące tej rasie (jak i Trijou) skutecznie pozwalało mu dalej pracować. A czasami nawet i pojawia się przebłysk zdrowego rozsądku lub sensownej rozmowy.
- Masz kolegę do rozmów, brzydalu - odezwał się jeden z piekielnych łowców dusz, istot pilnujących kopalni na rozkaz królowej. - Tylko grzecznie, bo trafisz znowu na niższe poziomy. Masz mu powiedzieć wszystko, co wiesz o nijakiej Andraste.
Andraste Ríona Rosues. Ile razy Rimond słyszał to imię, tyle razy musiał cierpieć. Ale cierpienie stało się dlań sposobem na zachowanie resztek zdrowego umysłu, dlatego też potępieniec zaśmiał się chrapliwie.
- O Ríoneczce? Ta marcha znowu mnie nawiedza? - szepnął. W jego oczach pojawiła się kpina. - Wasza królewska paskudność przyzywa kolejnego po informacje? Powiem to samo, co wiedzą inni. Ríoneczka była dobra, potwierdzam. Nie dziwota, że idioci jak Roll, Trebus i Kamirlen wracali do niej tak często. Ale ona zakochała się w jakimś innym idiocie, Urlechu czy innym oblechu, uciekła i przez to zjadły ją dzikie psy. Koniec bajeczki, a szczegółów nie pamiętam.
I na siostrze, oczywiście.
Dear szczerze wątpiła, że detektywowi uda się cokolwiek wywnioskować innego niż to, co wie sama królowa. Mogłaby od razu podać mu Rimonda na tacy, aczkolwiek gdzie w tym zabawa dla samego naturianina? Lepiej się wykaże, gdy sam do niego trafi. Na pożegnanie zaś władczyni tylko skinęła głową to na Randa, aby następnie spojrzeć na Hemstoesa, który wręczył mężczyźnie pisemne upoważnienie z królewską pieczęcią - różą wulkaniczną - aby ten mógł swobodnie poruszać się po wszystkich rejonach królestwa.
Phellipe udał się zatem w podróż z paroma pomocnikami, aby zdobyli wspomniany przez Randa kwiat. Hemstoes został razem z królową, aby tym razem nie wydarzyło się nic podobnego jak na balu, sam detektyw zaś udał się na poszukiwanie informacji. Co w tym wypadku pozostało dla Dearbháil?
To co zwykle. Oczekiwanie na rezultaty i zabawianie się w międzyczasie.
Dzień w królestwie rozpoczyna się od wezwania królowej na audiencję. To tutaj planowane są wszelkie następstwa odbudowy potężnego państwa, o które piekielni tak bardzo walczyli. Królowa, odziana w szkarłatną suknię, słucha w ciszy, jej oczy płoną odrobiną piekielnego ognia. Każde słowo jest przez nią oceniane, każde spojrzenie może być przyczyną chwały lub zguby, albowiem to jest jej królestwo. Jej wizja. I oni muszą ją podzielić, inaczej mogą skończyć jako zdrajcy. Królowa jednak jest ponad intrygami. Każde ich słowo i czyn obserwuje z bezlitosnym spokojem. Jest symbolem piekielnego ideału – piękna, przebiegłości i nieskończonej władzy. Każdy dzień w jej królestwie to krok w stronę wiecznego triumfu cienia. To królestwo to miejsce, gdzie mrok nie jest tylko stanem – jest celem, środkiem i nagrodą.
Zmierzch to czas uczty w pałacu. Sala bankietowa wypełnia się dźwiękiem muzyki złożonej z chórów duchów i demonicznych melodii. Na stołach pojawiają się wykwintne, choć makabryczne potrawy – pieczone serca, owoce w kształcie czaszek, kielichy pełne gęstej, ciemnej cieczy.
Dearbháil ma w sobie jednak jeszcze nie tylko pokłady na szaloną królową. Część jej natury dalej należy do piekła, a zatem to właśnie podczas kolacji zazwyczaj wybierany jest nieszczęśnik, który wpadnie w jej znudzone, piekielne sidła.
***
Daleko od światła dnia znajdują się kopalnie. Ongiś wielki symbol Trijou - to właśnie tutaj powstała wielka rewolucja. Walka, dzięki której mieszkańcy mogli z radością uzyskać wolność.
Symbol Trijou - skała oraz róża.
Przykuty łańcuchami do podłoża Rimond nie miał nawet chwili na odpoczynek. Niegdyś bardzo urodziwy mężczyzna, teraz okrutny potępieniec z monetami zamiast łopatek - które jasno wskazywały na jego paskudny grzech za życia. Każde schylenie się po kolejne kamienie raniło go doszczętnie, lecz szaleństwo towarzyszące tej rasie (jak i Trijou) skutecznie pozwalało mu dalej pracować. A czasami nawet i pojawia się przebłysk zdrowego rozsądku lub sensownej rozmowy.
- Masz kolegę do rozmów, brzydalu - odezwał się jeden z piekielnych łowców dusz, istot pilnujących kopalni na rozkaz królowej. - Tylko grzecznie, bo trafisz znowu na niższe poziomy. Masz mu powiedzieć wszystko, co wiesz o nijakiej Andraste.
Andraste Ríona Rosues. Ile razy Rimond słyszał to imię, tyle razy musiał cierpieć. Ale cierpienie stało się dlań sposobem na zachowanie resztek zdrowego umysłu, dlatego też potępieniec zaśmiał się chrapliwie.
- O Ríoneczce? Ta marcha znowu mnie nawiedza? - szepnął. W jego oczach pojawiła się kpina. - Wasza królewska paskudność przyzywa kolejnego po informacje? Powiem to samo, co wiedzą inni. Ríoneczka była dobra, potwierdzam. Nie dziwota, że idioci jak Roll, Trebus i Kamirlen wracali do niej tak często. Ale ona zakochała się w jakimś innym idiocie, Urlechu czy innym oblechu, uciekła i przez to zjadły ją dzikie psy. Koniec bajeczki, a szczegółów nie pamiętam.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości