Całe życie Amrity było ucieczką. Kobieta uwielbiała podróżować, zwiedzać świat i poznawać coraz to nowsze kultury i obyczaje, aczkolwiek wiązało się to z wieloma niebezpieczeństwami. Natura smoczycy nie należała do najprostszych, bowiem kobieta z charakteru jest trudna. Doskonale wie, czego chce i co może zrobić dla ludzi, ale…
Właśnie. Zawsze było jakieś ale. “Ale niestety jesteś zbyt niezdarna”, mówili. “Ale tu trzeba delikatnej osoby”, powtarzali. Dlatego też gdy Amrita postanowiła pomóc w przygotowaniu do festiwalu morskiego w Kahylanii, naprawdę miała problem ze znalezieniem sobie roboty.
W końcu była smokiem, a zachowywała się, jakby przysłowiowo wpuściło się ją do składu porcelany.
- Pomóż nosić skrzynie ze statków - mruczała pod nosem Amrita, przechadzając się po najbliższej w okolicy plaży. Oddaliła się znacznie od swoich kompanów pod pretekstem zmęczenia - co oczywiście było kłamstwem. Pradawna pragnęła zostać sama i się zastanowić, czy naprawdę jej egzystencja albo choćby obecność na tym festiwalu miała sens. Od pamiętnych lat kobieta dobrze go wspominała, ale jako mała dziewczynka - taka, która przychodzi już na gotowe i tylko się bawi. Silna potrzeba pomocy innym podkusiła kobietę, aby i tutaj spróbowała swych możliwości, aczkolwiek prędko tego pożałowała. Potrzebowała bodźca, dzięki któremu się jej powiedzie. Czegoś, co wspomoże ją w nieustannych wątpliwościach. Kompana, dzięki któremu zachowa twarz; niektóre plemiona bowiem opowiadają, iż człowiek ma trzy maski. Jedną ukazuje bliskim, rodzinie wręcz, odsłaniając przed nimi swe sekrety, dostępne tylko dla nich, a jednocześnie takowymi zasłaniając te zewnętrzne przewinienia drugiej maski - tej, która służy nam wśród obcych i osób, które dopiero co poznaliśmy. Ostatnia maska to ta, dzięki której nie tracimy swego ja, albowiem widoczna jest wyłącznie wtedy, gdy jesteśmy sami.
A Amrita czuła się teraz bardzo samotna. Jej trzecia maska to jej smocze ja; szalone, nieprzewidywalne smocze cielsko, nad którym ledwo potrafiła panować, a jednocześnie w którym była najbardziej sobą. Dlatego też, z daleka od ulicznego zgiełku czy ciekawskich ocząt, pradawna pozwoliła sobie przemienić się właśnie w tę formę i poszybować hen daleko - byleby latać. Byleby nie widzieć nic więcej poza rozciągniętym pod jej łapami morza i machającą rękami w nim niewinną istotką…
”Chwilę”.
Smoczyca zawróciła. Dostrzegając swobodnie dryfujący kawałek drewna i kontrastującą z nim białą plamkę, kobieta zrozumiała, że znalazła niedoszłą ofiarę masakry morskiej. Albo wygnanego mordercę. Ewentualnie zwyczajnego pechowca, różne to postacie pląsają po tej łusce Prasmoka. Mimo że Amrita nie wiedziała, czego się spodziewać, postanowiła pomóc nieznanej istocie; była bowiem daleko od lądu i nie zapowiadało się, że potrafi tam prędko dopłynąć. Smoczyca zanurkowała zatem, prędko swoją łapą chwytając nieznajomą, a następnie wzniosła się w powietrze w drodze powrotnej na plażę. Pradawna bardzo się starała, aby przypadkiem nie zmiażdżyć białej plamki - przeto nie znała granicy swej siły, więc uspokajająco nakazała nieznajomej telepatycznie, aby ta trzymała się mocno, a ona zaś delikatnie poluźni ucisk. Nie chciała na początku każdej ewentualnej znajomości łamać żeber na dzień dobry…
Gdy tylko znalazły się jak najbliżej piaszczystego terenu, Amrita zleciała na dół i kawałek od lądu upuściła nieznajomą. Nie zrobiła tego niestety zbyt delikatnie, dlatego też starała się, aby to woda zamortyzowała upadek. Smoczyca nie należała również do dam, które w jakikolwiek sposób potrafiły nawiązywać dobre relacje z ludźmi, dlatego też po ponownej przemianie w człowieka, gdy tylko pomogła nieznanej istocie znaleźć się na brzegu, zapytała wprost;
- Kie licho cię wywaliło tak daleko w morze?
Kahylani ⇒ Jak się bawią wilki i smoki wtedy, kiedy pada deszcz?
- Blakita
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wilkołak
- Profesje: Łowca , Zabójca , Wędrowiec
- Kontakt:
Obudziła się na szczątkach okrętu - tych samych, które nie pozwalały jej utonąć przez ostatnie godziny a może i dni, od momentu w którym spienione szczyty zacisnęły paszczę na statku Dezertera. Wypadła za burtę, nim zdążyła się do czegokolwiek przywiązać. Szczęście w nieszczęściu, fale porwały również kawałek relingu, pokładu czy masztu - nie wiedziała, w co uderzyła błyskawica, jednak to musiało być przyczyną odłamania się części Pokusy. Przywiązała się do drewnianej belki, zaciskając supeł z całej siły. Co chwilę wynurzała się i zanurzała, wypluwając wodę, zaciągając powietrze oraz przebierając łapami. Wola morza okazała się bezlitosna, miotając nią na wszystkie strony, aż w końcu zmiennokształtna opadła z sił i straciła przytomność.
Fale się uspokoiły. Ciemne chmury rozpierzchły się, ukazując na powrót łagodne oblicze błękitnego nieba. Blakita, wciąż mocno przywiązana do swojej deski ratunku, spostrzegła w oddali wyspę, którą natychmiast obrała sobie za cel. Próbowała wiosłować, aczkolwiek marnie jej to wychodziło. Morze tak wcześniej jak i teraz narzucało jej swoje kaprysy, raz pchając ją do przodu, a innym razem już w drugą stronę.
To było frustrujące, ale jeszcze bardziej dręczyła ją myśl, że straciła kontakt z Dušanem i Ruri. Starała się nie panikować, wierzyła w swoich przyjaciół. Mimo to nie lekceważyła potęgi oceanu. Co jeśli tak jak ona wypadli za burtę? Co jeśli statek zatonął i nie zdążyli przeciąć lin? Co jeśli faktycznie stanęli oko w oko z jakąś morską bestią? Tego typu gdybanie nie było w jej stylu, ale nie wyobrażała sobie utraty tej dwójki. Ceniła ich sobie nawet bardziej niż własną rodzinę.
Kiedy wyjęła kompas z kieszeni, aby sprawdzić ich położenie, usłyszała trzepot skrzydeł, a chwilę później zauważyła na nieboskłonie olbrzymią bestię zmierzającą w jej kierunku.
- Smok... - wyszeptała, z początku nie dowierzając.
Zamiast się ślepo w niego wpatrywać, zaczęła jeszcze szybciej przebierać łapami. Przez chwilę myślała, że nie została wykryta, ponieważ bestia zdawała się nie zwalniać lotu i koniec końców przemknęła tuż nad wilczycą. Odgłosy wydawane przez gada jednakże nie ucichły całkowicie. W tamtym momencie serce rozbitka podeszło do gardła. W pośpiechu przegryzła linę, aby zwolnić ciężar i postanowiła płynąć o własnych siłach. Nawet jeśli nie należało to do jej mocnych stron...
Plan legł w gruzach, jeszcze zanim zdążyła wcielić go w życie. Wielkie łapska pochwyciły ją. Oddalała się od tafli wody w szaleńczym tempie, z kolei wiatr świszczał jej w uszach. Jeszcze nigdy nie dzieliło jej tyle sążni od gruntu i szczerze powiedziawszy, wolałaby, żeby tak pozostało.
Nie wierzgała się. Czego by nie zrobiła, przewaga leży po stronie smoka i nie zdoła przed nim uciec. Mogła jedynie trzymać kciuki, że wcale nie będzie musiała...
Nie wiedząc sama czemu, spodziewała się o wiele dłuższego lotu. Spadła prosto do wody, która zamortyzowała jej upadek, jednocześnie będąc na tyle płytką, by wilczyca zdołała sięgnąć palcami piasku. Odzyskawszy wreszcie stabilność, czym prędzej wydostała się na brzeg. Miała po dziurki w nosie tego przeklętego, nieokiełznanego żywiołu, jak również kołysania łajby. Teraz, gdy stała na ziemi, dopadły ją lekkie mdłości, aby już za moment odpuścić. Niczym pies otrzepała się z wody, ta bowiem wsiąkła w nią niczym w gąbkę. Po tym krótkim pokazie wreszcie skupiła się na istocie, która w ułamku sekundy straciła kilka(set) funtów.
- Sztorm - rzuciła krótko. Miała poprzestać na tym jednym słowie, lecz po chwili uznała, że przyda się szersze wyjaśnienie. - Wypadłam, kiedy uderzyła w nas fala. Nie wiem, co z załogą. Co ważniejsze, dlaczego mi pomogłaś?
Fale się uspokoiły. Ciemne chmury rozpierzchły się, ukazując na powrót łagodne oblicze błękitnego nieba. Blakita, wciąż mocno przywiązana do swojej deski ratunku, spostrzegła w oddali wyspę, którą natychmiast obrała sobie za cel. Próbowała wiosłować, aczkolwiek marnie jej to wychodziło. Morze tak wcześniej jak i teraz narzucało jej swoje kaprysy, raz pchając ją do przodu, a innym razem już w drugą stronę.
To było frustrujące, ale jeszcze bardziej dręczyła ją myśl, że straciła kontakt z Dušanem i Ruri. Starała się nie panikować, wierzyła w swoich przyjaciół. Mimo to nie lekceważyła potęgi oceanu. Co jeśli tak jak ona wypadli za burtę? Co jeśli statek zatonął i nie zdążyli przeciąć lin? Co jeśli faktycznie stanęli oko w oko z jakąś morską bestią? Tego typu gdybanie nie było w jej stylu, ale nie wyobrażała sobie utraty tej dwójki. Ceniła ich sobie nawet bardziej niż własną rodzinę.
Kiedy wyjęła kompas z kieszeni, aby sprawdzić ich położenie, usłyszała trzepot skrzydeł, a chwilę później zauważyła na nieboskłonie olbrzymią bestię zmierzającą w jej kierunku.
- Smok... - wyszeptała, z początku nie dowierzając.
Zamiast się ślepo w niego wpatrywać, zaczęła jeszcze szybciej przebierać łapami. Przez chwilę myślała, że nie została wykryta, ponieważ bestia zdawała się nie zwalniać lotu i koniec końców przemknęła tuż nad wilczycą. Odgłosy wydawane przez gada jednakże nie ucichły całkowicie. W tamtym momencie serce rozbitka podeszło do gardła. W pośpiechu przegryzła linę, aby zwolnić ciężar i postanowiła płynąć o własnych siłach. Nawet jeśli nie należało to do jej mocnych stron...
Plan legł w gruzach, jeszcze zanim zdążyła wcielić go w życie. Wielkie łapska pochwyciły ją. Oddalała się od tafli wody w szaleńczym tempie, z kolei wiatr świszczał jej w uszach. Jeszcze nigdy nie dzieliło jej tyle sążni od gruntu i szczerze powiedziawszy, wolałaby, żeby tak pozostało.
Nie wierzgała się. Czego by nie zrobiła, przewaga leży po stronie smoka i nie zdoła przed nim uciec. Mogła jedynie trzymać kciuki, że wcale nie będzie musiała...
Nie wiedząc sama czemu, spodziewała się o wiele dłuższego lotu. Spadła prosto do wody, która zamortyzowała jej upadek, jednocześnie będąc na tyle płytką, by wilczyca zdołała sięgnąć palcami piasku. Odzyskawszy wreszcie stabilność, czym prędzej wydostała się na brzeg. Miała po dziurki w nosie tego przeklętego, nieokiełznanego żywiołu, jak również kołysania łajby. Teraz, gdy stała na ziemi, dopadły ją lekkie mdłości, aby już za moment odpuścić. Niczym pies otrzepała się z wody, ta bowiem wsiąkła w nią niczym w gąbkę. Po tym krótkim pokazie wreszcie skupiła się na istocie, która w ułamku sekundy straciła kilka(set) funtów.
- Sztorm - rzuciła krótko. Miała poprzestać na tym jednym słowie, lecz po chwili uznała, że przyda się szersze wyjaśnienie. - Wypadłam, kiedy uderzyła w nas fala. Nie wiem, co z załogą. Co ważniejsze, dlaczego mi pomogłaś?
- Amrita
- Szukający drogi
- Posty: 42
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Włóczęga , Wędrowiec , Łowca
- Kontakt:
Amrita zamrugała zdziwiona. Wcześniej o ile nie podejrzewała białej plamki - ta drobna ksywka chyba zostanie z wilczycą na długo - o bycie zmiennokształtną, tak teraz smoczyca musiała przyznać, że się zdziwiła. Nie żeby pierwszy raz widziała przedstawiciela tejże rasy - po prostu osoby, które są wyjątkowi na swój sposób - czytaj, z wyglądu inni niż ludzie - potrafili poruszyć w sercu pradawnej stare wspomnienia, dzięki którym kobieta nie rozmyślała za długo o swojej niedelikatnej egzystencji. Momentalnie odczuwała więź z takimi osobami jak ona - niestandardowymi. Dlatego też taki właśnie obraz wilczycy pojawił się w głowie Amrity - czy się pokryje, Prasmok jeden wie.
- Bo byś utonęła - odparła smoczyca. Prosto, zwięźle i na temat; czego bowiem chcieć więcej? - A co, chciałaś? - zaśmiała się. Wiatr w pewnym momencie się delikatnie wzmógł, gdy pradawna usłyszała męski głos.
- Amri! Amri! - krzyczał. Jasnowłosa obejrzała się za siebie i zobaczyła jednego z mieszkańców Kahylani, któremu pomagała z festynem. Młody Taku był całkowitym przeciwieństwem Amrity - kruchy, chorowity, delikatny, a na dodatek bardzo zręczny w różnych robótkach, które wymagały precyzji. Dlatego też pracował z smoczycą niemalże w parze - dopełniają się doskonale.
- Tu jestem, Taku! - odkrzyknęła, po czym szybko spojrzała na nieznajomą. - Chodź. Wypijesz coś ciepłego i się wysuszysz - dodała, po czym złapała zmiennokształtną za nadgarstek (starała się być bardzo delikatna, ale czy wyszło - nie jej to ocenić) i poprowadziła za sobą w stronę znajomego. Taku nie skomentował towarzystwa nowej osoby, gdy tylko dotarli do przedmieścia, lecz zerkał co chwilę ciekawsko, jakoby chciał się wypytać zmiennokształtnej o wszystko i więcej. Pradawna uśmiechnęła się na ten widok.
Już od wejścia do głównej części miasta można było odczuć zbliżającą się atmosferę święta wiosny - niektóre stragany już oferowały smaczne przekąski, które zapachem zachęcały do przybycia. Ludzi było pełno, dlatego też nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na trójkę, która powolnym krokiem zmierzała do karczmy “U Zofii”. Amrita próbowała zgrabnie przecisnąć się między tłumem, aczkolwiek jej siła nieraz wręcz spychała z drogi - staranowała wręcz - innych, co wywołało potok przeprosin z ust kobiety. W końcu jednak Taku, smoczyca i ich nowa koleżanka dotarli do upragnionego, dość cichego miejsca.
- Sophie! - krzyknęła Amrita. Córka właścicielki pomachała im serdecznie, a później skupiła spojrzenie na nowo przybyłej osobie. - Mogłabyś podać nam swój specjał? Marzę o nim pół dnia!
Kobieta za ladą pokiwała głową, nadal nie spuszczając wzroku z nieznajomej. Ludzie w tym mieście bywali dość podejrzliwi co do obcych. Zwłaszcza że ostatni nieznajomy rozwalił im pół ratusza, wlatując w niego. Tak, tym obcym wtedy była Amrita, a to ratusz stał w złym miejscu - ot co!
- Sophie robi najlepszą grzybową pod słońcem! - rzuciła Amrita, wskazując ręką wolne miejsce przy stoliku. Taku podbiegł momentalnie do Sophie (zauroczony nią niemiłosiernie), a córka karczmarki się uśmiechnęła na jego widok.
- Zatem powiedz mi, jesteś piratem? Poszukiwaczem przygód? - zapytała Amrita z zaciekawieniem.
- Bo byś utonęła - odparła smoczyca. Prosto, zwięźle i na temat; czego bowiem chcieć więcej? - A co, chciałaś? - zaśmiała się. Wiatr w pewnym momencie się delikatnie wzmógł, gdy pradawna usłyszała męski głos.
- Amri! Amri! - krzyczał. Jasnowłosa obejrzała się za siebie i zobaczyła jednego z mieszkańców Kahylani, któremu pomagała z festynem. Młody Taku był całkowitym przeciwieństwem Amrity - kruchy, chorowity, delikatny, a na dodatek bardzo zręczny w różnych robótkach, które wymagały precyzji. Dlatego też pracował z smoczycą niemalże w parze - dopełniają się doskonale.
- Tu jestem, Taku! - odkrzyknęła, po czym szybko spojrzała na nieznajomą. - Chodź. Wypijesz coś ciepłego i się wysuszysz - dodała, po czym złapała zmiennokształtną za nadgarstek (starała się być bardzo delikatna, ale czy wyszło - nie jej to ocenić) i poprowadziła za sobą w stronę znajomego. Taku nie skomentował towarzystwa nowej osoby, gdy tylko dotarli do przedmieścia, lecz zerkał co chwilę ciekawsko, jakoby chciał się wypytać zmiennokształtnej o wszystko i więcej. Pradawna uśmiechnęła się na ten widok.
Już od wejścia do głównej części miasta można było odczuć zbliżającą się atmosferę święta wiosny - niektóre stragany już oferowały smaczne przekąski, które zapachem zachęcały do przybycia. Ludzi było pełno, dlatego też nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na trójkę, która powolnym krokiem zmierzała do karczmy “U Zofii”. Amrita próbowała zgrabnie przecisnąć się między tłumem, aczkolwiek jej siła nieraz wręcz spychała z drogi - staranowała wręcz - innych, co wywołało potok przeprosin z ust kobiety. W końcu jednak Taku, smoczyca i ich nowa koleżanka dotarli do upragnionego, dość cichego miejsca.
- Sophie! - krzyknęła Amrita. Córka właścicielki pomachała im serdecznie, a później skupiła spojrzenie na nowo przybyłej osobie. - Mogłabyś podać nam swój specjał? Marzę o nim pół dnia!
Kobieta za ladą pokiwała głową, nadal nie spuszczając wzroku z nieznajomej. Ludzie w tym mieście bywali dość podejrzliwi co do obcych. Zwłaszcza że ostatni nieznajomy rozwalił im pół ratusza, wlatując w niego. Tak, tym obcym wtedy była Amrita, a to ratusz stał w złym miejscu - ot co!
- Sophie robi najlepszą grzybową pod słońcem! - rzuciła Amrita, wskazując ręką wolne miejsce przy stoliku. Taku podbiegł momentalnie do Sophie (zauroczony nią niemiłosiernie), a córka karczmarki się uśmiechnęła na jego widok.
- Zatem powiedz mi, jesteś piratem? Poszukiwaczem przygód? - zapytała Amrita z zaciekawieniem.
- Blakita
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wilkołak
- Profesje: Łowca , Zabójca , Wędrowiec
- Kontakt:
Blakitę zaskoczyła prostoduszność pradawnej. Z jednej strony, dlaczego smok miałby przejmować się egzystencją kogoś takiego jak ona? Wilczyca zawsze postrzegała te stworzenia jako byty z zupełnie innego planu. Zakładała, że widzą świat zupełnie inaczej i z pewnością mają inne priorytety. Z drugiej zaś strony, właśnie dlatego, że były takie ogromne i wszechmocne miały prawo robić to, co im się żywnie podoba. Smoczyca uratowała Blakitę, ponieważ mogła. A potem równie łatwo mogłaby zmienić zdanie, chwycić ją w szpony i wrzucić z powrotem do zbiornika wodnego. Ale na tą chwilę zmiennokształtna postanowiła, że nie będzie roztrząsać przyszłości, a zamiast tego podejdzie do sprawy, jak zawsze, ostrożnie i z dystansem.
- Nie, bynajmniej nie było to moim zamiarem. W takim razie dziękuję, uratowałaś mi życie - powiedziała. Mimo że naprawdę była kobiecie wdzięczna, to jednak nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ciąży nad nią pokaźny dług. "To chyba i tak lepsze, niż skonanie na dnie morza."
Blaki odwróciła się w tym samym momencie, co jej wybawicielka, kiedy wołanie rozeszło się od strony lądu. Ujrzała nie do końca to, czego się spodziewała, ale z drugiej strony... nie spodziewała się za wiele. Towarzysz Amri (bo tak zapewne nazywała się pradawna) wydał się zmiennokształtnej dość niepozorny. Jeśli jego postura mówiła o nim wszystko, to chyba właśnie trafiła na najdziwaczniejszy duet w całej Alaranii, składający się z potężnej smoczycy i ludzkiego chłopaka chudego jak przecinek.
Kiedy Amri zaprosiła ją na poczęstunek, wilczyca w pierwszej kolejności zaczęła się opierać. Wydukała pod nosem kilka słów, które łatwo przepadły w szumie pienistych fal. Tymczasem smoczyca złapała ją za nadgarstek. Ten gest sprawił, że Blakita natychmiast umilkła, nie dlatego, że uścisk był za mocny (choć był), a dlatego, że czułaby się źle, gdyby odeszła, nie odwdzięczywszy się wpierw za ratunek.
Szli we trójkę. Mimo że nikt nie odezwał się słowem, Blakicie to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie - mogła w spokoju uporządkować myśli i przyzwyczaić się do swojej nowej sytuacji. Dopiero gdy poczuła na sobie spojrzenie młodego Taku, który kompulsywnie na nią zerkał, doszło do niej, że zna imiona wszystkich, ale oni już nie.
- Mam na imię Blakita, swoją drogą - przedstawiła się. Nie z powodu jakiegoś wewnętrznego przymusu kierowanego zasadami dobrego wychowania. Po prostu nie chciała, by zaraz ktoś zaczął nadawać jej jakieś dziwne przezwiska, jak choćby, dajmy na to "biała plamka".
Ludzie zazwyczaj są podekscytowani na myśl o wszelkiego rodzaju festynach i innych uroczystościach. Wilczyca czuła się dobrze w takich miejscach, aczkolwiek nie robiło to na niej większego wrażenia. "Ruri chciałaby tu być" - pomyślała w pewnym momencie. Nie mogła się pogodzić z ich rozłąką, ale chciała wierzyć, że wszystko gra u jej najlepszych przyjaciół. Jedynych przyjaciół...
W końcu dotarli do karczmy, która, w przeciwieństwie do wielu innych odwiedzonych przez Blakitę, była dość schludna i, całe szczęście, nie cuchnęła potem ani tanimi szczynami. Zmiennokształtna śledziła krótką wymianę zdań, która wywiązała się pomiędzy smoczycą, a właścicielką przybytku. Pochlebne słowa na temat zupy pobudziły jej apetyt, więc... czemu nie? Przecież jest w stanie za siebie zapłacić.
- Nie jestem piratem, a to był mój pierwszy rejs. - "I wolałabym nie brać udziału w kolejnych." Ani powietrze, ani woda nie były środkami transportu, w których czuła się dobrze, zwłaszcza po jej ostatniej morskiej przygodzie. - Nie potrafię stwierdzić, czy mogę się nazywać poszukiwaczem przygód - zaczęła powoli, zastanawiając się na bieżąco nad dalszą odpowiedzią. Nigdy nie robiła i nie chciała robić w życiu żadnej konkretnej rzeczy. No, może poza... - Podróżuję, bo szukam kogoś - powiedziała w końcu. Nie wiedziała, czy powinna dodawać coś więcej, sama z siebie raczej nie zdradzała szczegółów, o ile nie musiała.
W pewnym momencie otworzyła szerzej oczy, jakby o czymś zapomniała. Zamarła w bezruchu.
- Ja... jednak nie mogę tu być. - Spojrzała po sobie, za moment wzdychając ciężko. - Straciłam swoją sakwę - wyjaśniła z rezygnacją w głosie. Że też nie zorientowała się wcześniej! Miała pas. Miecz też był na swoim miejscu. Jednak sakiewka nigdy nie należała do najcięższych, łatwo było przeoczyć utratę tak znikomego ciężaru.
- Nie, bynajmniej nie było to moim zamiarem. W takim razie dziękuję, uratowałaś mi życie - powiedziała. Mimo że naprawdę była kobiecie wdzięczna, to jednak nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ciąży nad nią pokaźny dług. "To chyba i tak lepsze, niż skonanie na dnie morza."
Blaki odwróciła się w tym samym momencie, co jej wybawicielka, kiedy wołanie rozeszło się od strony lądu. Ujrzała nie do końca to, czego się spodziewała, ale z drugiej strony... nie spodziewała się za wiele. Towarzysz Amri (bo tak zapewne nazywała się pradawna) wydał się zmiennokształtnej dość niepozorny. Jeśli jego postura mówiła o nim wszystko, to chyba właśnie trafiła na najdziwaczniejszy duet w całej Alaranii, składający się z potężnej smoczycy i ludzkiego chłopaka chudego jak przecinek.
Kiedy Amri zaprosiła ją na poczęstunek, wilczyca w pierwszej kolejności zaczęła się opierać. Wydukała pod nosem kilka słów, które łatwo przepadły w szumie pienistych fal. Tymczasem smoczyca złapała ją za nadgarstek. Ten gest sprawił, że Blakita natychmiast umilkła, nie dlatego, że uścisk był za mocny (choć był), a dlatego, że czułaby się źle, gdyby odeszła, nie odwdzięczywszy się wpierw za ratunek.
Szli we trójkę. Mimo że nikt nie odezwał się słowem, Blakicie to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie - mogła w spokoju uporządkować myśli i przyzwyczaić się do swojej nowej sytuacji. Dopiero gdy poczuła na sobie spojrzenie młodego Taku, który kompulsywnie na nią zerkał, doszło do niej, że zna imiona wszystkich, ale oni już nie.
- Mam na imię Blakita, swoją drogą - przedstawiła się. Nie z powodu jakiegoś wewnętrznego przymusu kierowanego zasadami dobrego wychowania. Po prostu nie chciała, by zaraz ktoś zaczął nadawać jej jakieś dziwne przezwiska, jak choćby, dajmy na to "biała plamka".
Ludzie zazwyczaj są podekscytowani na myśl o wszelkiego rodzaju festynach i innych uroczystościach. Wilczyca czuła się dobrze w takich miejscach, aczkolwiek nie robiło to na niej większego wrażenia. "Ruri chciałaby tu być" - pomyślała w pewnym momencie. Nie mogła się pogodzić z ich rozłąką, ale chciała wierzyć, że wszystko gra u jej najlepszych przyjaciół. Jedynych przyjaciół...
W końcu dotarli do karczmy, która, w przeciwieństwie do wielu innych odwiedzonych przez Blakitę, była dość schludna i, całe szczęście, nie cuchnęła potem ani tanimi szczynami. Zmiennokształtna śledziła krótką wymianę zdań, która wywiązała się pomiędzy smoczycą, a właścicielką przybytku. Pochlebne słowa na temat zupy pobudziły jej apetyt, więc... czemu nie? Przecież jest w stanie za siebie zapłacić.
- Nie jestem piratem, a to był mój pierwszy rejs. - "I wolałabym nie brać udziału w kolejnych." Ani powietrze, ani woda nie były środkami transportu, w których czuła się dobrze, zwłaszcza po jej ostatniej morskiej przygodzie. - Nie potrafię stwierdzić, czy mogę się nazywać poszukiwaczem przygód - zaczęła powoli, zastanawiając się na bieżąco nad dalszą odpowiedzią. Nigdy nie robiła i nie chciała robić w życiu żadnej konkretnej rzeczy. No, może poza... - Podróżuję, bo szukam kogoś - powiedziała w końcu. Nie wiedziała, czy powinna dodawać coś więcej, sama z siebie raczej nie zdradzała szczegółów, o ile nie musiała.
W pewnym momencie otworzyła szerzej oczy, jakby o czymś zapomniała. Zamarła w bezruchu.
- Ja... jednak nie mogę tu być. - Spojrzała po sobie, za moment wzdychając ciężko. - Straciłam swoją sakwę - wyjaśniła z rezygnacją w głosie. Że też nie zorientowała się wcześniej! Miała pas. Miecz też był na swoim miejscu. Jednak sakiewka nigdy nie należała do najcięższych, łatwo było przeoczyć utratę tak znikomego ciężaru.
- Amrita
- Szukający drogi
- Posty: 42
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Smok
- Profesje: Włóczęga , Wędrowiec , Łowca
- Kontakt:
Amrita była dla niektórych dość specyficzną istotą. Jako smok wiele przeżyła - to, czy zaufa danej osobie, warunkowała sytuacją, w której akurat się poznały. W tym wypadku nie trudno było o pozytywne podejście do wilczycy, albowiem raczej nie miała powodu rzucać się na smoczycę z mieczem po ocaleniu przed niechybnym utonięciem, prawda? Nawet jeżeli należała do łowców smoków, to także im duma nie pozwalała zabić za ocalenie życia. Toć to haniebne. Jasnowłosa również nie przejmowała się swoją prostotą i nie zwracała uwagi na swoje nachalne zachowanie. Po prostu wyczuła dziwną więź - była inna. Pomagała ludziom oraz elfom, istotom humanoidalnym, a zachowywała się niemal jak słoń w składzie porcelany. Mimo ludzkiej postaci, Amrita była… dość potężna, nawet i nie przyjmując smoczej formy. Na pewno też delikatnie niezdarna, mimo że starała się zapanować nad tą cechą.
- Nie obawiaj się, tutaj zawsze jest tak… wesoło - zapewnił nieznajomą Taku, gdy już podróżowali z powrotem do miasta. To prędzej on zwrócił uwagę na roztargnienie zmiennokształtnej, bowiem Amrita była zbyt pochłonięta faktem, że “zdobyła nowego przyjaciela”; ponieważ nawet w podskokach wracała do cywilizacji, ciągnąc za sobą kobietę.
- Ach, Blakita? - powtórzyła z uśmiechem. - Jak ładnie! To imię ma znaczenie jakieś? Brzmi, jakby miało. Jak “biała plamka” czy coś!
***
Rozgardiasz w karczmie powoli dążył ku opanowaniu, a Sophie zdążyła nalać i podać zupę Amricie oraz nowej przybyszce. Karczmarka nie zagadywała ich jednak, skupiona bardzo na swoim wcześniejszym rozmówcy i klientach, z czego każdy miał do niej sprawę; to dopytywali o festiwal, to prosili o pomoc, to dopytywali o możliwe zlecenia - wszyscy wiedzieli, że Sophie wie dosłownie wszystko. Słyszała codziennie nowe plotki, a teraz tłum zdawał się również zainteresowany nieznajomą. Ledwo co przyzwyczaili się do smoka, który pomaga przy ich festiwalu. Teraz zaś musieli dodatkowo zaakceptować kolejną osobę?
- Uuuu, pierwszy rejs i już takie ekscesy? Współczuję - odparła smoczyca, powoli gmerając łyżką w podanej potrawie. Bardziej była skupiona na rozmowie niźli jedzeniu. - A co robisz zatem w życiu, co? Opowiedz coś o sobie, no. A, gdzie moje maniery! Jak masz jakieś pytania, również wal śmiało. Szkoda by było nie mieć chociażby dobrych wspomnień z takowego spotkania i nie poznać się choć trochę, nie uważasz? - Pradawna wyszczerzyła ząbki. Tak, jej charakter można zaliczyć do uciążliwych w pewnym sensie, aczkolwiek kobieta była idealnym łącznikiem dla nieznajomych. Nie było mowy, że ktoś przejdzie obok niezagadany! Smoczyca ino westchnęła na informację o braku sakiewki. Sama nie mogła zaproponować nic więcej, ponieważ już odpracowywała zniszczenia, których się przypadkiem specjalnie dopuściła w mieście, więc również i nocleg z wyżywieniem miała na karcie “do odrobienia”. I wtem…
- Mam pomysł! - rzuciła. - Jedz spokojnie. Brakuje rąk do pracy przy festiwalu, to święto całego miasta! Powinno być wesoło i radośnie, i śmiesznie, i pracowicie, i… i mogłabyś jeść za darmo - dodała Amrita. - Jeżeli tylko chcesz, zaraz wszystko załatwię z Sophie, pomożemy ci się odkuć. A wtem także dorobisz sobie, co ty na to? Przydałaby się dość… drobniejsza ode mnie istotka, która mogłaby faktycznie dużo zrobić. To co? Piszesz się na to?
- Nie obawiaj się, tutaj zawsze jest tak… wesoło - zapewnił nieznajomą Taku, gdy już podróżowali z powrotem do miasta. To prędzej on zwrócił uwagę na roztargnienie zmiennokształtnej, bowiem Amrita była zbyt pochłonięta faktem, że “zdobyła nowego przyjaciela”; ponieważ nawet w podskokach wracała do cywilizacji, ciągnąc za sobą kobietę.
- Ach, Blakita? - powtórzyła z uśmiechem. - Jak ładnie! To imię ma znaczenie jakieś? Brzmi, jakby miało. Jak “biała plamka” czy coś!
***
Rozgardiasz w karczmie powoli dążył ku opanowaniu, a Sophie zdążyła nalać i podać zupę Amricie oraz nowej przybyszce. Karczmarka nie zagadywała ich jednak, skupiona bardzo na swoim wcześniejszym rozmówcy i klientach, z czego każdy miał do niej sprawę; to dopytywali o festiwal, to prosili o pomoc, to dopytywali o możliwe zlecenia - wszyscy wiedzieli, że Sophie wie dosłownie wszystko. Słyszała codziennie nowe plotki, a teraz tłum zdawał się również zainteresowany nieznajomą. Ledwo co przyzwyczaili się do smoka, który pomaga przy ich festiwalu. Teraz zaś musieli dodatkowo zaakceptować kolejną osobę?
- Uuuu, pierwszy rejs i już takie ekscesy? Współczuję - odparła smoczyca, powoli gmerając łyżką w podanej potrawie. Bardziej była skupiona na rozmowie niźli jedzeniu. - A co robisz zatem w życiu, co? Opowiedz coś o sobie, no. A, gdzie moje maniery! Jak masz jakieś pytania, również wal śmiało. Szkoda by było nie mieć chociażby dobrych wspomnień z takowego spotkania i nie poznać się choć trochę, nie uważasz? - Pradawna wyszczerzyła ząbki. Tak, jej charakter można zaliczyć do uciążliwych w pewnym sensie, aczkolwiek kobieta była idealnym łącznikiem dla nieznajomych. Nie było mowy, że ktoś przejdzie obok niezagadany! Smoczyca ino westchnęła na informację o braku sakiewki. Sama nie mogła zaproponować nic więcej, ponieważ już odpracowywała zniszczenia, których się przypadkiem specjalnie dopuściła w mieście, więc również i nocleg z wyżywieniem miała na karcie “do odrobienia”. I wtem…
- Mam pomysł! - rzuciła. - Jedz spokojnie. Brakuje rąk do pracy przy festiwalu, to święto całego miasta! Powinno być wesoło i radośnie, i śmiesznie, i pracowicie, i… i mogłabyś jeść za darmo - dodała Amrita. - Jeżeli tylko chcesz, zaraz wszystko załatwię z Sophie, pomożemy ci się odkuć. A wtem także dorobisz sobie, co ty na to? Przydałaby się dość… drobniejsza ode mnie istotka, która mogłaby faktycznie dużo zrobić. To co? Piszesz się na to?
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 641
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Blakita zatrzymała się i spojrzała na Amritę nieufnie. Kobieta wydawała się niezbyt zadowolona z oferty od smoczycy, więc ta kontynuowała, powtarzając:
- Planuję zorganizować festyn w naszym lesie – zaczęła Amrita z entuzjazmem. - Chciałabym, żebyśmy razem przygotowały to wydarzenie. Twoje umiejętności i wiedza byłyby bezcenne.
Wilkołaczka wpatrywała się w smoczycę przez chwilę w milczeniu, a potem potrząsnęła głową.
- Dziękuję za zaproszenie, Amri, ale to nie dla mnie. Festyny, tłumy... to nie moja bajka.
Amrita próbowała jeszcze raz przekonać Blakitę, opowiadając o radości, jaką festyn przyniesie wszystkim mieszkańcom Eldorii, ale wilkołaczka była nieugięta.
- Rozumiem – powiedziała smoczyca z żalem. - Ale wiedz, że zawsze jesteś mile widziana na naszym festynie, gdybyś zmieniła zdanie.
Blakita skinęła głową.
- Dziękuję za gościnę i za zrozumienie, Amri – powiedziała cicho. Następnie odwróciła się i zniknęła w głębi lasu, biegając z niezwykłą prędkością.
Amrita patrzyła za nią z mieszanymi uczuciami. Wiedziała, że Blakita potrzebowała czasu i przestrzeni, ale miała nadzieję, że pewnego dnia wilkołaczka dołączy do nich, by wspólnie świętować. W międzyczasie smoczyca postanowiła kontynuować przygotowania do festynu, z nadzieją, że magia wspólnego świętowania przyciągnie Blakitę do ich kręgu.
- Planuję zorganizować festyn w naszym lesie – zaczęła Amrita z entuzjazmem. - Chciałabym, żebyśmy razem przygotowały to wydarzenie. Twoje umiejętności i wiedza byłyby bezcenne.
Wilkołaczka wpatrywała się w smoczycę przez chwilę w milczeniu, a potem potrząsnęła głową.
- Dziękuję za zaproszenie, Amri, ale to nie dla mnie. Festyny, tłumy... to nie moja bajka.
Amrita próbowała jeszcze raz przekonać Blakitę, opowiadając o radości, jaką festyn przyniesie wszystkim mieszkańcom Eldorii, ale wilkołaczka była nieugięta.
- Rozumiem – powiedziała smoczyca z żalem. - Ale wiedz, że zawsze jesteś mile widziana na naszym festynie, gdybyś zmieniła zdanie.
Blakita skinęła głową.
- Dziękuję za gościnę i za zrozumienie, Amri – powiedziała cicho. Następnie odwróciła się i zniknęła w głębi lasu, biegając z niezwykłą prędkością.
Amrita patrzyła za nią z mieszanymi uczuciami. Wiedziała, że Blakita potrzebowała czasu i przestrzeni, ale miała nadzieję, że pewnego dnia wilkołaczka dołączy do nich, by wspólnie świętować. W międzyczasie smoczyca postanowiła kontynuować przygotowania do festynu, z nadzieją, że magia wspólnego świętowania przyciągnie Blakitę do ich kręgu.
- Hikari
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Harpia
- Profesje: Przewodnik , Wędrowiec , Badacz
- Kontakt:
Dziewczyny wylądowały po całkowicie przeciwnej stronie Alaranii, niż tej, w którą planowały się wybrać. Czyli zamiast na wybrzeżu Oceanu Jadeitów poniosło je prosto na wyspę położoną na Morzu Cienia. Tym razem nie musiały siebie nawzajem szukać. Pierwsza była Miranda, zaraz na nią wpadła Zyta, a na koniec dołączyła Hikari lądując na obu towarzyszkach. W powietrzu aż zatańczyło parę białych piórek. Cała trójka trafiła prosto na przygotowania do festynu. W lesie nieopodal centrum mieszkańcy powoli rozkładali swoje stoiska, inni natomiast przygotowywali dekoracje lub produkty. Cała społeczność wydawała się podekscytowana nadchodzącym wydarzeniem. Dziewczyny jednak nie były zbytnio pocieszone. Pracowały jako przewodniczki, a akurat ten region był dla nich jeszcze dość obcy. Nawet dla Zyty, będącej syrenką to miejsce nie przywodziło na myśl niczego znajomego.
- Dobra dziewczyny, ostatnio rzucają nas te portale z miejsca na miejsce, a ruenów coraz mniej – stwierdziła Miranda – Nie wiemy, gdzie jesteśmy, więc raczej nie zarobimy zbyt wiele w naszym fachu – dodała centaurzyca rozglądając się wokół, szukając pomysłów co robić.
- Mira bez nerwów, zaraz polecę w górę i szybko ustalę nasze położenie – zaproponowała Hikari, po czym z impetem wzbiła się w powietrze, nie czekając na odpowiedź koleżanki.
- To, co zrobimy? – spytała nieco zmartwiona syrenka.
- Wszyscy coś robią, może ktoś będzie potrzebował rąk… albo skrzydeł do pomocy – westchnęła brunetka, wszak to była jedyna opcja na ten moment.
- Jesteśmy na wyspie! – harpia właśnie wróciła i obwieściła ów wiadomość wyjątkowo głośno, co sprawiło, że jeszcze więcej ludzi zerknęło na trójkę dziewczyn podejrzliwie. Wszak odkąd się pojawiły, wywołały lawinę plotek. Nikt jednak nie miał nawet czasu, aby je zaczepiać.
- Hikari, trochę ciszej – westchnęła Miranda – Chodźcie, znajdziemy drogę do centrum i może znajdziemy jakąś tymczasową pracę, żebyśmy mogły wrócić na kontynent.
- A co z obiadem, zjadłabym coś – westchnęła harpia.
- Oh, mogłabym wyłapywać smaczne rybki i potem je odsprzedać – zaproponowała zainspirowana syrenka.
- To doskonała myśl – ucieszyła się Mira.
- Tak, wszystko ładnie pięknie, ale możemy coś w końcu zjeść? Skądś te siły na pracę trzeba mieć, nie? – marudziła skrzydlata i w sumie miała ku temu powodu, bo burczenia w jej brzuchu nie sposób było ukryć.
Dziewczyny w końcu przyznały jej rację i poszły do centrum, szukając jakiejś gospody. Miranda miała nadzieję, że znajdą jakąś dość przestronną. Ze względu na jej gabaryty i anatomie nie zawsze mogła sobie pozwolić na skorzystanie z każdej napotkanej karczmy. Podobnie Hikari, która do trzymania sztućców używała swoich ptasich szponów na nogach. Zyta miała najłatwiej, w ludzkiej formie nie różniła się od innych praktycznie w ogóle. Dlatego to ona zaglądała do środka gospód, szukając tej jednej idealnej dla całej trójki. W końcu dotarły do karczmy „U Zofii”. Wprawdzie w środku było całkiem sporo gości, jednakże Zyta zdołała znaleźć miejsce nieco odizolowane od innych gdzieś w samym rogi przybytku, tuż przy oknie. Tam nie powinny nikomu wadzić. Jednakże samo dotarcie do ów miejsca spowodowało, iż w lokalu zapanowała niezwykle niekomfortowa cisza. Miranda miała z tym często do czynienia, więc nie brała tego do siebie. Hikari natomiast błagała w myślach o to, aby ich obsłużyli, bo naprawdę chciała wreszcie coś zjeść.
- Dobra dziewczyny, ostatnio rzucają nas te portale z miejsca na miejsce, a ruenów coraz mniej – stwierdziła Miranda – Nie wiemy, gdzie jesteśmy, więc raczej nie zarobimy zbyt wiele w naszym fachu – dodała centaurzyca rozglądając się wokół, szukając pomysłów co robić.
- Mira bez nerwów, zaraz polecę w górę i szybko ustalę nasze położenie – zaproponowała Hikari, po czym z impetem wzbiła się w powietrze, nie czekając na odpowiedź koleżanki.
- To, co zrobimy? – spytała nieco zmartwiona syrenka.
- Wszyscy coś robią, może ktoś będzie potrzebował rąk… albo skrzydeł do pomocy – westchnęła brunetka, wszak to była jedyna opcja na ten moment.
- Jesteśmy na wyspie! – harpia właśnie wróciła i obwieściła ów wiadomość wyjątkowo głośno, co sprawiło, że jeszcze więcej ludzi zerknęło na trójkę dziewczyn podejrzliwie. Wszak odkąd się pojawiły, wywołały lawinę plotek. Nikt jednak nie miał nawet czasu, aby je zaczepiać.
- Hikari, trochę ciszej – westchnęła Miranda – Chodźcie, znajdziemy drogę do centrum i może znajdziemy jakąś tymczasową pracę, żebyśmy mogły wrócić na kontynent.
- A co z obiadem, zjadłabym coś – westchnęła harpia.
- Oh, mogłabym wyłapywać smaczne rybki i potem je odsprzedać – zaproponowała zainspirowana syrenka.
- To doskonała myśl – ucieszyła się Mira.
- Tak, wszystko ładnie pięknie, ale możemy coś w końcu zjeść? Skądś te siły na pracę trzeba mieć, nie? – marudziła skrzydlata i w sumie miała ku temu powodu, bo burczenia w jej brzuchu nie sposób było ukryć.
Dziewczyny w końcu przyznały jej rację i poszły do centrum, szukając jakiejś gospody. Miranda miała nadzieję, że znajdą jakąś dość przestronną. Ze względu na jej gabaryty i anatomie nie zawsze mogła sobie pozwolić na skorzystanie z każdej napotkanej karczmy. Podobnie Hikari, która do trzymania sztućców używała swoich ptasich szponów na nogach. Zyta miała najłatwiej, w ludzkiej formie nie różniła się od innych praktycznie w ogóle. Dlatego to ona zaglądała do środka gospód, szukając tej jednej idealnej dla całej trójki. W końcu dotarły do karczmy „U Zofii”. Wprawdzie w środku było całkiem sporo gości, jednakże Zyta zdołała znaleźć miejsce nieco odizolowane od innych gdzieś w samym rogi przybytku, tuż przy oknie. Tam nie powinny nikomu wadzić. Jednakże samo dotarcie do ów miejsca spowodowało, iż w lokalu zapanowała niezwykle niekomfortowa cisza. Miranda miała z tym często do czynienia, więc nie brała tego do siebie. Hikari natomiast błagała w myślach o to, aby ich obsłużyli, bo naprawdę chciała wreszcie coś zjeść.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości