Odpoczywając na zacienionej polanie, ciekawym zbiegiem okoliczności obserwowani byli nie tylko przez zbirów czających się na Fenrira. Także inna, w ogóle nie zamieszana w sprawę osoba spojrzała na trójkę wędrowców. Tyle, że bez w wrogości, raczej z leniwym zaciekawieniem. Wysoko z jednego z większych drzew. Elliot odpoczywał tutaj po swojej małej podróży przez Opuszczone Królestwo. Po mimowolnym rzuceniu szkoły. To jest - odroczeniu rozpoczęcia w niej stałej nauki do przyszłego najpewniej roku. Wykonał jak najsprawniej powierzone mu zadani (to przez które wszystkie swoje plany musiał troszeczkę rozszarpać i wyrzucić) i miał teraz absolutne wolne. Znowu. Normalnie cieszyłby się z odzyskania spokoju i możliwości swobodnego zarządzania własnym czasem, ale niestety, za bardzo nastawił się już na tę nieszczęsną, młodzieżową socjalizację. Bycie członkiem uczniowskiej społeczności jawiło mu się teraz jako pradawna wiedza tajemna wszystkich tych niższych ras, po którą już wyciągnął ręce - ale nie sięgnął. Ani bezłuskie dłonie ani smocze szpony nie były w stanie dorwać się do tego soczystego kawałka świata, który został mu zaproponowany, podany wręcz na talerzu, a potem zabrany zrządzeniem losu i ciśnięty do kosza.
Na następną okazję musiał cierpliwie poczekać.
Trochę irytował go taki stan rzeczy, ale z dnia na dzień uspokajał się coraz bardziej i wracał do swego naturalnego stanu drapieżnej beztroski. I ciekawości, bo ostatecznie poza murami uczelni świat nadal miał dużo, jak nie o wiele więcej, do zaoferowania. Teraz chociażby podetknął mu pod nos leciwego smokołaka, człowieka i… małego człowieka. Młode! Zmrużył oczy przyglądając się tej trójce. Przeanalizował też szybko swoje położenie. Aurę miał nadal tłumioną, więc raczej jej nie wyczują; niemrawy wiaterek spowalniany przez liście nie powinien donieść do nich zapachu. Ludziom zresztą zdaje się niewiele by to dało. Jeśli nie poruszy się więc i nie odezwie, powinien pozostać niezauważony. Dobrze, bo nie wiedział, czy chce się ujawniać i denerwować biednych, rasowych dwunogów. Ale chętnie ich sobie poobserwuje. To rude młode, wytatuowanego dorosłego i wojowniczą podróbkę smoka. Choć jeśli dobrze wyczytał ze zmatowiałej aury, owy niepełny smok mógł być nawet starszy od niego. Tak tak - sięgnął do swoje pamięci. Jeżeli dożywają trzystu, a ten tutaj już nie jest młody… tak, najprawdopodobniej przebił jego setkę. Aura też ociekała doświadczeniem, możliwe, że głównie w walce, ale Elliot zakładałby, że nie tylko. Ciekawe co ktoś taki robi z umagicznionym człowieczkiem i człowieczkiem w wersji mini.
Złote ślepia obserwowały praktycznie wszystko co mogły, rekompensując smokowi nierejestrowania niektórych zdań, czy brak możliwości dotknięcia i powęszenia. Dorosły człowiek wyciągnął kocyk i położył go na ziemi, wyraźnie dla młodej. Więc pewnie była jego. Taka trochę niepodobna. Ale u smoków też się to zdarzało. A może przygarnięta, nieważne. Ważne, że już na pierwszy rzut oka widział w nich rodzinę. Uważał, że tu nie mógłby się pomylić w ocenie, skoro sam z ojcem jako smoczątko podróżował tak samo. Czarodziej też czasem dawał mu kocyki, choć wiedział, że te nie pożyją długo. A może to były szmatki. Mniejsza z tym! Przeniósł uwagę na półsmoka. Swoją drogą odzianego całkiem wojowniczo. Nie był chyba aż tak spoufalony z pozostałą dwójką, odróżniał się od niech mocno, choć tu zachowanie młodej nieco komplikowało wyciąganie wniosków. Na przemian Elliot uznawał, że to ktoś bliższy lub dalszy rodzinie. Uśmiechnął się pod nosem kiedy mężczyzna dostał kwiatki i podziękował za nie tak… grzecznie. Smok nazwałby to “po ludzku”, ale w dobrym znaczeniu. Niemniej zaraz zaczęła dziać się kontrolowana akcja, na której musiał się skupić. Z początku chciał się po prostu dobrze bawić jako niezobowiązany do niczego widz, ale że półsmok głośno udzielał swych lekcji to rudzielec zaczął się przysłuchiwać i zapamiętywać. Niby umiał walczyć; albo precyzyjniej rzecz ujmując, bić się gdy trzeba, przygnieść kogoś, rozszarpać lub rozwalić magią. Ale wiedział, że to jego metody, takie a nie inne ze względu na właściwości smoczego ciała. Ciekawy był podejścia kogoś innej rasy, doświadczonego przez inne warunki i jeszcze chętnego się wiedzą podzielić. Co prawda wydało mu się nielogiczne pokazywanie czegokolwiek akurat młodej człowieczce; dożyje dojrzałości czy nie, pierwszy lepszy mag czy zbir i tak będzie mógł ją dopaść. Byłoby lepiej nauczyć ją zarabiać pieniążki na ochroniarzy lub zbierania haremu oddanych szermierzyków. Czasem naprawdę zastanawiał się czemu ludzie uczą się walki skoro są tak krusi i…
Ten starszy właśnie wylądował na plecach po popisowym przerzuceniu nad głową.
Dokładnie. Dokładnie to miał na myśli.
No nawet jakby nie był postury modela nie maiłby większych szans!
A potem został powalony po raz kolejny. I następny. Oczywiście widać było, że robi tutaj za kukłę, ale smokowi nie robiło to różnicy - jego zdaniem ludzie i inne kruche rasy z definicji do walki się nie nadawały. Nie w tym świecie. Chyba, że walczyły tylko między sobą.
Niemniej był zaintrygowany i starał się nie uronić ani słowa z wywodów zmiennokształtnego. Czyli to tak te wszystkie istoty postrzegają walkę… to tego muszą się uczyć! Myślą o różnicy wagi, sile, pędzie, a nawet ośmieszaniu wroga. Jedyne z czym mu się to kojarzyło to z rozpaczliwą sytuacją gdyby musiał oko w oko stanąć ze starszym od siebie smokiem. Tylko wtedy jego rozumowanie mogłoby być jakkolwiek zbliżone do tego, jakie właśnie zostało mu zprzedstawione. Poza ośmieszaniem, to musiał stosować dość często; działało wybitnie na gatunki społeczne, zwłaszcza na narwanych młokosów lub zbyt pewnych siebie przywódców szemranych grupek. Takich alf, które nie zdobyły zwolenników wiedzą, rozsądkiem, umysłem czy innymi przymiotami podobnego pokroju, a zastraszaniem lub wszelkiej maści przemocą. Oni byli najsłabsi i dosyć pospolici, a rozwalenie im łba nie przynosiło niestety większej satysfakcji. Już nie.
Tym bardziej, że - o zgrozo! - jak często byli to właśnie ludzie lub ich mieszańce. Czasami jeszcze elfy. Ale elfy były specjalnym przypadkiem. Zwierzołaki też się trafiały i to bywało ciekawe. Te bowiem mogły być naturalnie silne, przemieniać się i w niektórych przypadkach - mieć niezbędny czas na zdobycie doświadczenia, które pozwalało im w walce pokazać nieco więcej nim padną na deski.
Ale trzeba przyznać, mało kto padał tak wyjątkowo jak ten tutaj Alarianin.
Starając się nie myśleć o tym, że zaraz może upaść zbyt niefortunnie i już nie wstać (Elliot poniekąd wierzył, że człowiek jest w stanie potknąć się na prostej drodze i od tego umrzeć), by nie psuło mu to ogólnego odbioru rozrywki, zapamiętywał co mógł. Wiedział, że pewnie jeszcze długo nie pojmie ludzkiego podejścia, ale kiedyś - jak już wróci do akademii, spędzi czas z pradawnymi, elfami, wampirami i ludźmi… wtedy to co usłyszał teraz może być tym właśnie brakującym elementem układanki, który idealnie uzupełni jego wiedzę.
I nawet kiedy lekcja dla młodzięcia się skończyła, on obserwował dalej, wcale nie mniej uważnie niż wcześniej. Dla niego bowiem najciekawsza część zajęć mogła dopiero się zacząć. Ostatecznie odmówiono mu ostatnio okazji do poznania cywilizowanych zwyczajów humanoidów, a już rozbudziła się jego ciekawość. I tutaj był trochę jak to rude dziecko - jeśli był zainteresowany to chciał więcej i nie mógł żadnej szansy przepuścić. A nawet jeśli mógł, to nie zamierzał.
Obserwował konstruowanie procy, spożywanie podróżnego posiłku, ćwiczenia człowieczki w robieniu sobie krzywdy otrzymanym prezentem. Pod koniec miał już wyrobioną wstępną opinię o trzech dwunogach i nowe postanowienie. Przyjrzy się temu bliżej. Wszystko co się działo wydawało mu się zarówno nieco znajome (dobrze pamiętał swoje smoczęce lata i zachowanie swojego opiekuna) jak i odległe i fascynujące pod kątem rasowym. Tylko jakby się tu ujawnić? Nie mógł od tak zeskoczyć na nich z drzewa!
Po chwili rozmyślania uznał, że pozwoli im kawałeczek odejść i wtedy ruszy za nimi. Choć przeważnie tego nie robił ujawni swoją aurę, a jak (jeśli) ją wyczują to nie będzie na niego, że się czai. Jak przystaną to tym lepiej dla niego. Podejdzie i zagada, jak podróżnik do podróżnika. Jeśli zaś zatrzymywać się nie będą…
Zerknął na rude młode i jego procę.
… będą.
Wtedy ich dogoni.
Nowa Aeria ⇒ Klient w parze z kłopotami...
- Mikao
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 19
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Mag , Rzemieślnik , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Pierwszy posiłek jako prawdziwej podróżniczki był dla Svety ważnym przeżyciem. Mikao doskonale o tym wiedział, sam pamiętał zresztą swoje pierwsze razy pod kątem wielu różnych doświadczeń. Nie o wszystkich mógł, rzecz jasna, porozmawiać z dziewięciolatką - choć pewnie i do takich dyskusji prędzej czy później dojdzie - ale ogromną radość sprawiało mu towarzyszenie córce w odkrywaniu części tajemnic świata. Nawet jeśli towarzyszenie to współdzielił z domniemanym szwagrem.
Wreszcie miał czas, by faktycznie skupić się na drugiej osobie, a nie tylko na jej obrażeniach i innych interesach, z którymi owo stworzenie doń przyszło. Nie ratował niczyjego życia. Nie pracował nad niecierpiącą zwłoki naprawą złamanego krzesła. Nie siedział nad kolejnym dziwacznym eksperymentem, który pochłaniał w znacznym stopniu jego uwagę, środki z rodzinnego budżetu oraz kolejne elementy wyposażenia domu. Nadye niejednokrotnie na ten widok wzdychała i kręciła głową. Zdarzały się także poirytowane tupnięcia; to już było oznaką parszywego dnia. I zapowiedzią małżeńskiej kłótni, podczas której Mikao swoim zwyczajem przepraszał żonę, obiecywał poprawę, po czym następnego dnia… zamykał się w warsztacie. I tak w kółko.
Nie chodziło o to, że na co dzień Tai zaniedbywał rodzinę. Chociaż… Po namyśle, może chodziło dokładnie o to? Nie robił tego jednak umyślnie, po prostu wielozadaniowość absolutnie nie była jego mocną stroną. Gdyby ktoś kazał mu wsypać sól do garnka, równocześnie mieszając jego zawartość, któraś z tych rzeczy wylądowałaby zapewne na podłodze i narobiła bałaganu. Analogicznie sprawy się miały w kwestii łączenia obowiązków głowy rodziny i miejskiego uzdrowiciela, wciskając w to dodatkowo pasję, której mężczyzna nie potrafił porzucić. Mikao wkładał całe serce w każdą z tych spraw, niestety serce miał tylko jedno. Dlatego też mógł włożyć je w jedną rzecz naraz. Nie więcej.
Trochę żałował, że Nadye nie zdecydowała się wybrać w podróż razem z nimi. Mógłby wtedy obdarzyć je obie, ją i Svetę, uwagą, na jaką bezsprzecznie zasługiwały z jego strony. Ale nie ma co gdybać. Zamiast tego, mag postanowił wykorzystać czas, jaki otrzymał, na zadbanie o córkę i uszczęśliwienie jej. Przy równoczesnym dbaniu o to, by z kolei ona nie unieszczęśliwiała Fenrira, naprzykrzając się mu w jakiś szczególnie dokuczliwy sposób.
Mikao pokiwał głową i postanowił uzupełnić słowa smokołaka.
- A jak ktoś nie umie polować, to nie ma z czego wybrzydzać. Nie każdemu wszystko musi smakować, ale nieładnie jest grymasić, kiedy ktoś daje ci gotowe jedzenie.
Sveta popatrzyła na niego i zamrugała oczami.
- Mama mówi to samo.
- I ma rację - Mikao uśmiechnął się.
Dziewczynka wpatrywała się w kawałek mięsa, wyraźnie przetwarzając słowa obu opiekujących się nią mężczyzn. W końcu podniosła wzrok i tym razem skierowała go w stronę Fenrira.
- Jak będę poszukiwaczką przygód, to będę lubiła suszone mięso, skoro tak trzeba, ale teraz jestem tylko małą dziewczynką. Bycie małą dziewczynką nie jest fajne, wiesz? Na pewno nie wiesz, bo nigdy nie byłeś małą dziewczynką, tylko małym chłopcem. Jak to jest być małym chłopcem, dobrze? Co robiłeś, jak byłeś małym chłopcem? Czy to było bardzo dawno temu? Sto lat? Chciałabym żyć sto lat, jak już dorosnę.
Słuchając wywodów córki, Mikao uświadomił sobie, iż dziewczynka stosunkowo często wraca do tematu podziału ról ze względu na płeć, bardzo mocno dyskredytując swoją własną. Zaczął się zastanawiać, co mogło być przyczyną tego. On sam właściwie niczego jej nie zabraniał i niewiele rzeczy narzucał, a jeśli już to robił, to wyłącznie w trosce o jej bezpieczeństwo. Nie miał nic przeciwko łobuziarskim ciągotom dziewczynki, dopóki nie robiła sobie przy tym krzywdy, ale najwyraźniej problem leżał gdzieś głębiej. Mag będzie musiał porozmawiać o tym z żoną, gdy już wrócą do domu. Może warto byłoby posłać Svetę do szkoły fechtunku zamiast uczyć etykiety i kaligrafii… Mikao był przekonany, że jego córka w ostatecznym rozrachunku wybierze sobie ścieżkę życiową w oparciu o własne marzenia, nie zważając na cudze opinie, zależało mu więc, by zamiast stawać dziecku na drodze, w miarę skromnych możliwości zaopatrzyć ją w niezbędne umiejętności. Podróż z Fenrirem była dobrym początkiem. Smokołak wyraźnie znał się na rzeczy i nie zbywał Svety jak natrętnej muchy, którą czasem była, a wręcz dość chętnie udzielał jej praktycznych wskazówek, które dziewczynka chłonęła, słowo po słowie.
- Cierpliwy z ciebie facet - powiedział, gdy dziewczynka odbiegła na odległość stanowiącą dobrą barierę dźwiękową, tak by nie słyszała ich rozmowy. - Postawiłbym ci piwo w ramach podziękowań za to mentorowanie, ale sam raczej unikam alkoholu. Zawsze możesz jednak wpaść na obiad w nasze skromne progi, ilekroć będziesz w okolicy.
Drobny wypadek Svety wprowadził nieco zamieszania w ich wbrew pozorom spokojną podróż.
- Nie wiem, jak to się stało, nie celowałam w siebie! - Dziewczynka była bardzo poruszona przykrością, jaka ją spotkała, ale nie płakała. Sama przecież dopiero wspomniała, że płakać to ona nie lubi, prawda? Nie mogła tak jawnie zaprzeczyć sama sobie i wyjść na mięczaka w oczach swojego nowego mentora. - Można w ogóle celować z procy w siebie? Ktoś, kto tak robi, na pewno jest głupi, a ja nie jestem głupia. Tamto drzewo po prostu mnie zaatakowało. Może drzewa też nie lubią, jak się w nie celuje? Może to było magiczne drzewo? Mama czytała mi kiedyś książkę, w której było takie magiczne drzewo. I ono gadało i ruszało gałęziami, a jak jakieś dziecko było niegrzeczne, to je biło, jak rózgą. Ale ja nie byłam niegrzeczna, robiłam wszystko tak, jak obiecałam. To niesprawiedliwe!
Mikao odetchnął z ulgą.
- Chyba nic poważnego ci się nie stało, skoro twój aparat mowy wciąż działa na pełnych obrotach - zażartował, siadając na korzeniu i biorąc córkę na kolana, by przyjrzeć się jej ranie.
- Dobrze, że nie wybiłam sobie zęba, bo mówiłabym wtedy jak brat Gohana. Bo on ma faką fiurę w fębach, że ftrafnie fefleni, o tak - naśladowała starszego kolegę. - I inni chłopcy się z niego śmieją. I ja też się z niego śmieję, bo jest drań i dokucza Kunie, więc go nie lubię. Mama mówi, że on jej dokucza, bo się zakochał, ale nie wierzę jej, bo jak kogoś kochasz, to mu nie dokuczasz. Ja bym nie dokuczała. Ale ja się zakocham tylko w takim chłopcu, który mi będzie pomponował. Wiesz co to znaczy? To znaczy jak umie robić jakieś rzeczy i chcesz być taki jak on. Tato, a ty czym pomponowałeś mamie, że się zakochała?
- Nie mam pojęcia, czym mogłem jej zaimponować. Zapytaj się mamy, jak wrócimy do domu, może ci powie - odparł Mikao. - I usiądź na chwilę bez ruchu, bo inaczej nie obejrzę twojej nogi.
- Przecież siedzę! - zawołała Sveta z oburzeniem, po czym gwałtownie odwróciła się w stronę Fenrira, uderzając ojca łokciem w brodę. - A ty pomponowałeś kiedyś jakiejś dziewczynie? Cioci? Ty jesteś duży i silny, to na pewno było ci łatwiej niż komuś, kto taki nie jest. Na przykład ja.
- Dziecko, proszę cię…
Mag przyjrzał się ranie na nodze dziewczynki. Tak jak przypuszczał, nie wyglądało to groźnie. Kamień musiał trafić bokiem, zostawiając po sobie tylko otarcie. Nieco głębsze - na tyle, by naruszyć jakieś podskórne naczynie krwionośne, które zresztą zdążyło już przestać krwawić - ale jednak tylko otarcie. Na pewno nie było to przyjemne, ale na szczęście to więcej strachu niż czegokolwiek innego. Nie było nawet potrzeby sięgać po leczniczą magię. Mikao wyjął z torby wodę i oczyściwszy za jej pomocą ranę, zaczął bandażować nogę Svety.
- Czemu mnie nie naprawisz magicznie, tak jak to robisz ludziom w domu? - spytała rozczarowana, przyglądając się podejrzliwie jego poczynaniom.
- Nie ma potrzeby wyręczać organizmu we wszystkim - odparł mężczyzna. Opatrzył ranę, postawił córkę na nogi i pogłaskał ją po głowie. - Jeśli będzie się magicznie leczyć każde zadrapanie, ciało w końcu oduczy się samo regenerować. O ile rana nie jest poważnym zagrożeniem dla życia, trzeba mu pozwolić trochę nad sobą popracować.
Oczywiście że gdyby kontuzja sprawiała dziewczynce dotkliwy ból albo nie chciała się zagoić, Tai uleczyłby ją swoimi zdolnościami. Nie chciał jednak ich używać w tak błahej sprawie. Jako medyk kierował się podobnym przekonaniem; jak to nazywała Sveta, “naprawiał ludzi” do koniecznego stopnia, ale starał się pozostawić resztę naturalnym zdolnościom organizmu, nie wspieranym magią.
- Czemu nie można po prostu zawsze leczyć się magią?
- Bo nie zawsze po ręką jest mag, który włada magią życia. Co z ciebie by była za poszukiwaczka przygód, która padłaby trupem podczas pierwszej bójki?
- Chyba kiepska - przyznała dziewczynka.
Niedługo potem ruszyli w dalszą drogę. Sveta początkowo niepewnie, co chwilę zerkając na swoją nową ozdobę w postaci bandaża, niebawem jednak wrócił jej zwykły entuzjazm. Widocznie uznała cały incydent za kolejną część przygody. Mniej przyjemną od pozostałych, ale za to będzie miała chłopcom z miasta historię do opowiedzenia! Na razie jednak, zamiast mówić, słuchała smokołaka, który ponownie udzielał jej cennych wskazówek. Mimo wszystko nie chciała ponownie się zranić.
- Fenrir dobrze mówi - dodał Mikao. - Jak będziesz grzeczna to może podczas któregoś postoju pokaże ci, jak odpowiednio celować z procy, żeby nie oberwać rykoszetem, tak jak przed chwilą? - rzucił, niby do Svety, ale spojrzenie skierował w stronę zmiennokształtnego, w niemym zapytaniu o zgodę. Nie chciał mu niczego narzucać. Wiedział jednak, że dziewczynkę zadowolą nawet dwa zdania; nie była to wygórowana cena za odrobinę spokoju do tego czasu.
- Ja nie oberwałam rykoszetem, tylko kamieniem.
- Tak się mówi, jak pocisk odbije się od czegoś i uderzy w inną rzecz, w którą niekoniecznie chciałaś trafić.
- Aha.
- To ty tutaj jesteś liderem drużyny - Mikao wzruszył lekko ramionami na słowa Fenrira. Dopiero co odbyli postój i mogli pójść dalej. Nawet jeśli Sveta z ranną nogą zmęczyłaby się szybciej niż normalnie, mag zawsze mógł ponieść ją przez kawałek. Niedługi, gdyż nie miał znowu takiej krzepy, a dziewięcioletnie dziecko ważyło więcej niż mogłoby się wydawać, ale kawałek na pewno.
- My, zasiedziałe mieszczuchy, dostosujemy się do tego, co zarządzisz - uśmiechnął się nieznacznie. - Powiedz, kiedy uznasz za stosowne się zatrzymać i zapolować, przygotuję w tym czasie ognisko. Może w ten sposób zajmę trochę tego urwisa, żeby nie plątała się tam, gdzie nie potrzeba.
Wreszcie miał czas, by faktycznie skupić się na drugiej osobie, a nie tylko na jej obrażeniach i innych interesach, z którymi owo stworzenie doń przyszło. Nie ratował niczyjego życia. Nie pracował nad niecierpiącą zwłoki naprawą złamanego krzesła. Nie siedział nad kolejnym dziwacznym eksperymentem, który pochłaniał w znacznym stopniu jego uwagę, środki z rodzinnego budżetu oraz kolejne elementy wyposażenia domu. Nadye niejednokrotnie na ten widok wzdychała i kręciła głową. Zdarzały się także poirytowane tupnięcia; to już było oznaką parszywego dnia. I zapowiedzią małżeńskiej kłótni, podczas której Mikao swoim zwyczajem przepraszał żonę, obiecywał poprawę, po czym następnego dnia… zamykał się w warsztacie. I tak w kółko.
Nie chodziło o to, że na co dzień Tai zaniedbywał rodzinę. Chociaż… Po namyśle, może chodziło dokładnie o to? Nie robił tego jednak umyślnie, po prostu wielozadaniowość absolutnie nie była jego mocną stroną. Gdyby ktoś kazał mu wsypać sól do garnka, równocześnie mieszając jego zawartość, któraś z tych rzeczy wylądowałaby zapewne na podłodze i narobiła bałaganu. Analogicznie sprawy się miały w kwestii łączenia obowiązków głowy rodziny i miejskiego uzdrowiciela, wciskając w to dodatkowo pasję, której mężczyzna nie potrafił porzucić. Mikao wkładał całe serce w każdą z tych spraw, niestety serce miał tylko jedno. Dlatego też mógł włożyć je w jedną rzecz naraz. Nie więcej.
Trochę żałował, że Nadye nie zdecydowała się wybrać w podróż razem z nimi. Mógłby wtedy obdarzyć je obie, ją i Svetę, uwagą, na jaką bezsprzecznie zasługiwały z jego strony. Ale nie ma co gdybać. Zamiast tego, mag postanowił wykorzystać czas, jaki otrzymał, na zadbanie o córkę i uszczęśliwienie jej. Przy równoczesnym dbaniu o to, by z kolei ona nie unieszczęśliwiała Fenrira, naprzykrzając się mu w jakiś szczególnie dokuczliwy sposób.
Mikao pokiwał głową i postanowił uzupełnić słowa smokołaka.
- A jak ktoś nie umie polować, to nie ma z czego wybrzydzać. Nie każdemu wszystko musi smakować, ale nieładnie jest grymasić, kiedy ktoś daje ci gotowe jedzenie.
Sveta popatrzyła na niego i zamrugała oczami.
- Mama mówi to samo.
- I ma rację - Mikao uśmiechnął się.
Dziewczynka wpatrywała się w kawałek mięsa, wyraźnie przetwarzając słowa obu opiekujących się nią mężczyzn. W końcu podniosła wzrok i tym razem skierowała go w stronę Fenrira.
- Jak będę poszukiwaczką przygód, to będę lubiła suszone mięso, skoro tak trzeba, ale teraz jestem tylko małą dziewczynką. Bycie małą dziewczynką nie jest fajne, wiesz? Na pewno nie wiesz, bo nigdy nie byłeś małą dziewczynką, tylko małym chłopcem. Jak to jest być małym chłopcem, dobrze? Co robiłeś, jak byłeś małym chłopcem? Czy to było bardzo dawno temu? Sto lat? Chciałabym żyć sto lat, jak już dorosnę.
Słuchając wywodów córki, Mikao uświadomił sobie, iż dziewczynka stosunkowo często wraca do tematu podziału ról ze względu na płeć, bardzo mocno dyskredytując swoją własną. Zaczął się zastanawiać, co mogło być przyczyną tego. On sam właściwie niczego jej nie zabraniał i niewiele rzeczy narzucał, a jeśli już to robił, to wyłącznie w trosce o jej bezpieczeństwo. Nie miał nic przeciwko łobuziarskim ciągotom dziewczynki, dopóki nie robiła sobie przy tym krzywdy, ale najwyraźniej problem leżał gdzieś głębiej. Mag będzie musiał porozmawiać o tym z żoną, gdy już wrócą do domu. Może warto byłoby posłać Svetę do szkoły fechtunku zamiast uczyć etykiety i kaligrafii… Mikao był przekonany, że jego córka w ostatecznym rozrachunku wybierze sobie ścieżkę życiową w oparciu o własne marzenia, nie zważając na cudze opinie, zależało mu więc, by zamiast stawać dziecku na drodze, w miarę skromnych możliwości zaopatrzyć ją w niezbędne umiejętności. Podróż z Fenrirem była dobrym początkiem. Smokołak wyraźnie znał się na rzeczy i nie zbywał Svety jak natrętnej muchy, którą czasem była, a wręcz dość chętnie udzielał jej praktycznych wskazówek, które dziewczynka chłonęła, słowo po słowie.
- Cierpliwy z ciebie facet - powiedział, gdy dziewczynka odbiegła na odległość stanowiącą dobrą barierę dźwiękową, tak by nie słyszała ich rozmowy. - Postawiłbym ci piwo w ramach podziękowań za to mentorowanie, ale sam raczej unikam alkoholu. Zawsze możesz jednak wpaść na obiad w nasze skromne progi, ilekroć będziesz w okolicy.
Drobny wypadek Svety wprowadził nieco zamieszania w ich wbrew pozorom spokojną podróż.
- Nie wiem, jak to się stało, nie celowałam w siebie! - Dziewczynka była bardzo poruszona przykrością, jaka ją spotkała, ale nie płakała. Sama przecież dopiero wspomniała, że płakać to ona nie lubi, prawda? Nie mogła tak jawnie zaprzeczyć sama sobie i wyjść na mięczaka w oczach swojego nowego mentora. - Można w ogóle celować z procy w siebie? Ktoś, kto tak robi, na pewno jest głupi, a ja nie jestem głupia. Tamto drzewo po prostu mnie zaatakowało. Może drzewa też nie lubią, jak się w nie celuje? Może to było magiczne drzewo? Mama czytała mi kiedyś książkę, w której było takie magiczne drzewo. I ono gadało i ruszało gałęziami, a jak jakieś dziecko było niegrzeczne, to je biło, jak rózgą. Ale ja nie byłam niegrzeczna, robiłam wszystko tak, jak obiecałam. To niesprawiedliwe!
Mikao odetchnął z ulgą.
- Chyba nic poważnego ci się nie stało, skoro twój aparat mowy wciąż działa na pełnych obrotach - zażartował, siadając na korzeniu i biorąc córkę na kolana, by przyjrzeć się jej ranie.
- Dobrze, że nie wybiłam sobie zęba, bo mówiłabym wtedy jak brat Gohana. Bo on ma faką fiurę w fębach, że ftrafnie fefleni, o tak - naśladowała starszego kolegę. - I inni chłopcy się z niego śmieją. I ja też się z niego śmieję, bo jest drań i dokucza Kunie, więc go nie lubię. Mama mówi, że on jej dokucza, bo się zakochał, ale nie wierzę jej, bo jak kogoś kochasz, to mu nie dokuczasz. Ja bym nie dokuczała. Ale ja się zakocham tylko w takim chłopcu, który mi będzie pomponował. Wiesz co to znaczy? To znaczy jak umie robić jakieś rzeczy i chcesz być taki jak on. Tato, a ty czym pomponowałeś mamie, że się zakochała?
- Nie mam pojęcia, czym mogłem jej zaimponować. Zapytaj się mamy, jak wrócimy do domu, może ci powie - odparł Mikao. - I usiądź na chwilę bez ruchu, bo inaczej nie obejrzę twojej nogi.
- Przecież siedzę! - zawołała Sveta z oburzeniem, po czym gwałtownie odwróciła się w stronę Fenrira, uderzając ojca łokciem w brodę. - A ty pomponowałeś kiedyś jakiejś dziewczynie? Cioci? Ty jesteś duży i silny, to na pewno było ci łatwiej niż komuś, kto taki nie jest. Na przykład ja.
- Dziecko, proszę cię…
Mag przyjrzał się ranie na nodze dziewczynki. Tak jak przypuszczał, nie wyglądało to groźnie. Kamień musiał trafić bokiem, zostawiając po sobie tylko otarcie. Nieco głębsze - na tyle, by naruszyć jakieś podskórne naczynie krwionośne, które zresztą zdążyło już przestać krwawić - ale jednak tylko otarcie. Na pewno nie było to przyjemne, ale na szczęście to więcej strachu niż czegokolwiek innego. Nie było nawet potrzeby sięgać po leczniczą magię. Mikao wyjął z torby wodę i oczyściwszy za jej pomocą ranę, zaczął bandażować nogę Svety.
- Czemu mnie nie naprawisz magicznie, tak jak to robisz ludziom w domu? - spytała rozczarowana, przyglądając się podejrzliwie jego poczynaniom.
- Nie ma potrzeby wyręczać organizmu we wszystkim - odparł mężczyzna. Opatrzył ranę, postawił córkę na nogi i pogłaskał ją po głowie. - Jeśli będzie się magicznie leczyć każde zadrapanie, ciało w końcu oduczy się samo regenerować. O ile rana nie jest poważnym zagrożeniem dla życia, trzeba mu pozwolić trochę nad sobą popracować.
Oczywiście że gdyby kontuzja sprawiała dziewczynce dotkliwy ból albo nie chciała się zagoić, Tai uleczyłby ją swoimi zdolnościami. Nie chciał jednak ich używać w tak błahej sprawie. Jako medyk kierował się podobnym przekonaniem; jak to nazywała Sveta, “naprawiał ludzi” do koniecznego stopnia, ale starał się pozostawić resztę naturalnym zdolnościom organizmu, nie wspieranym magią.
- Czemu nie można po prostu zawsze leczyć się magią?
- Bo nie zawsze po ręką jest mag, który włada magią życia. Co z ciebie by była za poszukiwaczka przygód, która padłaby trupem podczas pierwszej bójki?
- Chyba kiepska - przyznała dziewczynka.
Niedługo potem ruszyli w dalszą drogę. Sveta początkowo niepewnie, co chwilę zerkając na swoją nową ozdobę w postaci bandaża, niebawem jednak wrócił jej zwykły entuzjazm. Widocznie uznała cały incydent za kolejną część przygody. Mniej przyjemną od pozostałych, ale za to będzie miała chłopcom z miasta historię do opowiedzenia! Na razie jednak, zamiast mówić, słuchała smokołaka, który ponownie udzielał jej cennych wskazówek. Mimo wszystko nie chciała ponownie się zranić.
- Fenrir dobrze mówi - dodał Mikao. - Jak będziesz grzeczna to może podczas któregoś postoju pokaże ci, jak odpowiednio celować z procy, żeby nie oberwać rykoszetem, tak jak przed chwilą? - rzucił, niby do Svety, ale spojrzenie skierował w stronę zmiennokształtnego, w niemym zapytaniu o zgodę. Nie chciał mu niczego narzucać. Wiedział jednak, że dziewczynkę zadowolą nawet dwa zdania; nie była to wygórowana cena za odrobinę spokoju do tego czasu.
- Ja nie oberwałam rykoszetem, tylko kamieniem.
- Tak się mówi, jak pocisk odbije się od czegoś i uderzy w inną rzecz, w którą niekoniecznie chciałaś trafić.
- Aha.
- To ty tutaj jesteś liderem drużyny - Mikao wzruszył lekko ramionami na słowa Fenrira. Dopiero co odbyli postój i mogli pójść dalej. Nawet jeśli Sveta z ranną nogą zmęczyłaby się szybciej niż normalnie, mag zawsze mógł ponieść ją przez kawałek. Niedługi, gdyż nie miał znowu takiej krzepy, a dziewięcioletnie dziecko ważyło więcej niż mogłoby się wydawać, ale kawałek na pewno.
- My, zasiedziałe mieszczuchy, dostosujemy się do tego, co zarządzisz - uśmiechnął się nieznacznie. - Powiedz, kiedy uznasz za stosowne się zatrzymać i zapolować, przygotuję w tym czasie ognisko. Może w ten sposób zajmę trochę tego urwisa, żeby nie plątała się tam, gdzie nie potrzeba.
- Fenrir
- Splatacz Snów
- Posty: 371
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Smokołak
- Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
- Kontakt:
Nie wiedział, co sądzić o wizji dorosłej Svety, która oddała się życiu poszukiwacza przygód. Domyślał się, że Mikao może tego nie aprobować, ale jeśli jego córka faktycznie zdecyduje się na coś takiego i będzie miała wszystkie umiejętności, które pozwolą jej na przetrwanie na szlaku, a także w sytuacjach o różnym stężeniu niebezpieczeństwa, to, cóż, może pozwoli jej na to. Z drugiej strony, może wtedy będzie już dorosła i będzie decydowała za siebie, więc wtedy ojciec czy matka mogą wyrazić dezaprobatę, ale ostateczna decyzja i tak pozostaje w jej rękach.
– Na pewno nie jest tak źle, bycie dziewczynkę pewnie ma też jakieś swoje zalety. Na pewno byłem kiedyś małym chłopcem, ale nie mam żadnych wspomnień z tamtego okresu mojego życia. Kiedyś bezpowrotnie straciłem pamięć z moich pierwszych, kilkudziesięciu lat życia – odpowiedział. W żadnym razie nie wyglądał na zawiedzionego takim stanem rzeczy. Między innymi przez to, że już zwyczajnie się z tym pogodził i ruszył dalej. Żył dalej, a tamte wspomnienia nie były mu potrzebne. Nie wiedział, gdzie się urodził i kim byli jego rodzice, ale to nie znaczyło, że nie miał rodziny. Zajęła się nim w końcu osoba, którą z czasem zaczął traktować niczym ojca. Nazywał go tak też i również w ten sposób o nim myślał.
– Nie żyję sto lat… Żyję przynajmniej dwa razy dłużej – dodał i uśmiechnął się lekko. Powiedział to żartobliwie, ciekaw głównie reakcji córki Mikao, ale też nie kłamał. Przedstawiciele każdej z ras żyli różną ilość czasu, akurat smokołaki mogły dożyć większej ilości lat niż ludzie. Później wzruszył ramionami, gdy usłyszał słowa towarzysza.
– Taki już jestem – odpowiedział mu tylko. Sam nie miał swoich dzieci i, przynajmniej teraz, wydawało mu się, że ich nie będzie miał. Nie wiedział też, czy miał może jakieś rodzeństwo. Może miał młodszą siostrę, którą się opiekował i stąd ta cierpliwość do małych dzieci? Nie wiedział.
– Nie trzeba być dużym i silnym, żeby komuś zaimponować. Tak naprawdę każdej osobie zaimponujesz w jakiś inny sposób, w końcu każdy lub coś innego i każdy ma inny charakter – odpowiedział dziewczynce. Nie wiedział, jak ująć to inaczej, więc gdyby czegoś nie zrozumiała, to na pewno o to zapyta. Wytłumaczą jej to najwyżej, on albo Mikao.
Gdy Mikao zajął się nogą Svety, a dziewczynka mogła iść o własnych siłach i nie narzekała na to, że ją boli, cała grupa mogła ruszyć dalej. Pokonają kolejny kawałek drogi i zatrzymają się, tym bardziej, że Fenrir powiedział im, że tego wieczora spróbuje zapolować. Nie będą musieli jeść wtedy racji żywnościowych, a świeże i upieczone mięso. Jakiego zwierzęcia? Tego on sam jeszcze nie był pewien. Dowie się tego, jeśli znajdzie jakieś tropy. Może zające? Ich mięso nie było złe, a celnie posłane pociski z procy będą w stanie pozbawić je życia. To samo tyczyło się ptactwa. Większego zwierza będzie musiał upolować już w inny sposób, ale i na to miał akurat pomysły. Nie był to w końcu jego pierwszy raz, gdy musiał robić coś takiego.
– W takim razie dam znać – odpowiedział tylko. I szedł dalej. Myślał o tym, jaka pora i miejsce będą odpowiednie do tego postoju i właściwie nocnego odpoczynku. Miejsce szybko przyszło mu do głowy, bo mógł to być skraj jakiegoś większego lasu, do którego Fenrir będzie mógł wejść, aby zapolować. Jeśli o porę chodzi, mogą zatrzymać się od razu, gdy tylko trafią na rozciągający się dalej las. Nie chciał oddalać się zbytnio od drogi, nie było to raczej potrzebne. Nocą płomień ogniska i tak będzie widoczny z daleka, więc jakby ktoś chciał na nich napaść, to ktoś taki zrobi to, a smokołaki będzie na to gotowy. Nie miał zamiaru nie spać, w końcu sam też chciał odpocząć, jednak na pewno będzie spał snem czujnym, z którego zbudzi się, gdy zarejestruje – najpewniej przez słuch, ewentualnie zapach – coś podejrzanego; coś, co nie będzie pasowało do otoczenia.
Jakiś czas później, niezbyt długi, po obu stronach drogi zaczęły pojawiać się krzewy, a ich oczom, póki co w oddali, ukazały się też drzewa, które po obu stronach przechodziły w las. Może nie był on zbytnio duży, jednak nawet w takim żyły zwierzęta, na które można było zapolować.
– Zatrzymamy się w tym lesie. Znajdziemy jakieś odpowiednie miejsce niezbyt daleko od drogi i tam przenocujemy – poinformował dwójkę towarzyszy. A gdy pokonali następną część drogi, zaczął prowadzić ich w stronę jej brzegu, a później od razu zszedł z niej. Droga przed nimi, już ta leśna, nie była też trudna do pokonania, nie musieli przedzierać się przez gęsto rosnącą roślinność. Kilkanaście kroków wystarczyło, aby dotarli na słabiej porośnięty skrawek terenu. Było tu zielono od trawy, ale jej gęstość zapewniała miękkie siedzisko prosto na ziemi. Poza tym, rosły tu też dwa drzewa, właściwie naprzeciw siebie i w niedużej odległości, więc mogli usiąść właśnie tam.
– Rozbijemy obóz w tym miejscu – odparł smokołak.
– Zostawię wam przygotowania, a sam od razu ruszę na polowanie. Dobrze? – dodał jeszcze. Nie był to coś, co miał zamiar zrobić od razu, w ogóle nie czekając na słowa pozostałych członków drużyny. Tym pytaniem chciał po prostu upewnić się, że nie potrzebują jego pomocy.
– Będzie też lepiej, jeżeli pozostawię wam w opiece moją zbroję i część rzeczy, które ze sobą noszę – dopowiedział. I zrobił to, o czym wspomniał. Odłożył miecz i inny rzeczy, a później zaczął ściągać zbroję. Ułożył jej części w jednym miejscu, zostawił jedynie buty. A pod zbroją? Cóż, wyglądał jakby był w wieku podobnym, co ojciec Svety. Kłóciło się to oczywiście z tym, co powiedział wcześniej; z tym, że ma dwieście lat.
– Idę – zakomunikował. Z torby wyciągnął procę, inną niż ta, którą zrobił i podarował dziewczynce, ta była większa i wydawała się miotać pociski szybciej i z większą siłą. Była przeznaczona do polowań – do uśmiercania. Do pasa doczepił sobie sakiewkę, którą również wyjął z tego samego skórzanego pojemnika podróżnego. Tam z kolei znajdowały się kamienie, które zebrał jakiś czas temu, ale jeszcze nie zdążył ich wykorzystać. Wziął też ze sobą miecz – właśnie nim miał zamiar polować na większą zwierzynę, jeżeli będzie miał okazję. Było to możliwe, mimo, że jest to broń biała.
– Na pewno nie jest tak źle, bycie dziewczynkę pewnie ma też jakieś swoje zalety. Na pewno byłem kiedyś małym chłopcem, ale nie mam żadnych wspomnień z tamtego okresu mojego życia. Kiedyś bezpowrotnie straciłem pamięć z moich pierwszych, kilkudziesięciu lat życia – odpowiedział. W żadnym razie nie wyglądał na zawiedzionego takim stanem rzeczy. Między innymi przez to, że już zwyczajnie się z tym pogodził i ruszył dalej. Żył dalej, a tamte wspomnienia nie były mu potrzebne. Nie wiedział, gdzie się urodził i kim byli jego rodzice, ale to nie znaczyło, że nie miał rodziny. Zajęła się nim w końcu osoba, którą z czasem zaczął traktować niczym ojca. Nazywał go tak też i również w ten sposób o nim myślał.
– Nie żyję sto lat… Żyję przynajmniej dwa razy dłużej – dodał i uśmiechnął się lekko. Powiedział to żartobliwie, ciekaw głównie reakcji córki Mikao, ale też nie kłamał. Przedstawiciele każdej z ras żyli różną ilość czasu, akurat smokołaki mogły dożyć większej ilości lat niż ludzie. Później wzruszył ramionami, gdy usłyszał słowa towarzysza.
– Taki już jestem – odpowiedział mu tylko. Sam nie miał swoich dzieci i, przynajmniej teraz, wydawało mu się, że ich nie będzie miał. Nie wiedział też, czy miał może jakieś rodzeństwo. Może miał młodszą siostrę, którą się opiekował i stąd ta cierpliwość do małych dzieci? Nie wiedział.
– Nie trzeba być dużym i silnym, żeby komuś zaimponować. Tak naprawdę każdej osobie zaimponujesz w jakiś inny sposób, w końcu każdy lub coś innego i każdy ma inny charakter – odpowiedział dziewczynce. Nie wiedział, jak ująć to inaczej, więc gdyby czegoś nie zrozumiała, to na pewno o to zapyta. Wytłumaczą jej to najwyżej, on albo Mikao.
Gdy Mikao zajął się nogą Svety, a dziewczynka mogła iść o własnych siłach i nie narzekała na to, że ją boli, cała grupa mogła ruszyć dalej. Pokonają kolejny kawałek drogi i zatrzymają się, tym bardziej, że Fenrir powiedział im, że tego wieczora spróbuje zapolować. Nie będą musieli jeść wtedy racji żywnościowych, a świeże i upieczone mięso. Jakiego zwierzęcia? Tego on sam jeszcze nie był pewien. Dowie się tego, jeśli znajdzie jakieś tropy. Może zające? Ich mięso nie było złe, a celnie posłane pociski z procy będą w stanie pozbawić je życia. To samo tyczyło się ptactwa. Większego zwierza będzie musiał upolować już w inny sposób, ale i na to miał akurat pomysły. Nie był to w końcu jego pierwszy raz, gdy musiał robić coś takiego.
– W takim razie dam znać – odpowiedział tylko. I szedł dalej. Myślał o tym, jaka pora i miejsce będą odpowiednie do tego postoju i właściwie nocnego odpoczynku. Miejsce szybko przyszło mu do głowy, bo mógł to być skraj jakiegoś większego lasu, do którego Fenrir będzie mógł wejść, aby zapolować. Jeśli o porę chodzi, mogą zatrzymać się od razu, gdy tylko trafią na rozciągający się dalej las. Nie chciał oddalać się zbytnio od drogi, nie było to raczej potrzebne. Nocą płomień ogniska i tak będzie widoczny z daleka, więc jakby ktoś chciał na nich napaść, to ktoś taki zrobi to, a smokołaki będzie na to gotowy. Nie miał zamiaru nie spać, w końcu sam też chciał odpocząć, jednak na pewno będzie spał snem czujnym, z którego zbudzi się, gdy zarejestruje – najpewniej przez słuch, ewentualnie zapach – coś podejrzanego; coś, co nie będzie pasowało do otoczenia.
Jakiś czas później, niezbyt długi, po obu stronach drogi zaczęły pojawiać się krzewy, a ich oczom, póki co w oddali, ukazały się też drzewa, które po obu stronach przechodziły w las. Może nie był on zbytnio duży, jednak nawet w takim żyły zwierzęta, na które można było zapolować.
– Zatrzymamy się w tym lesie. Znajdziemy jakieś odpowiednie miejsce niezbyt daleko od drogi i tam przenocujemy – poinformował dwójkę towarzyszy. A gdy pokonali następną część drogi, zaczął prowadzić ich w stronę jej brzegu, a później od razu zszedł z niej. Droga przed nimi, już ta leśna, nie była też trudna do pokonania, nie musieli przedzierać się przez gęsto rosnącą roślinność. Kilkanaście kroków wystarczyło, aby dotarli na słabiej porośnięty skrawek terenu. Było tu zielono od trawy, ale jej gęstość zapewniała miękkie siedzisko prosto na ziemi. Poza tym, rosły tu też dwa drzewa, właściwie naprzeciw siebie i w niedużej odległości, więc mogli usiąść właśnie tam.
– Rozbijemy obóz w tym miejscu – odparł smokołak.
– Zostawię wam przygotowania, a sam od razu ruszę na polowanie. Dobrze? – dodał jeszcze. Nie był to coś, co miał zamiar zrobić od razu, w ogóle nie czekając na słowa pozostałych członków drużyny. Tym pytaniem chciał po prostu upewnić się, że nie potrzebują jego pomocy.
– Będzie też lepiej, jeżeli pozostawię wam w opiece moją zbroję i część rzeczy, które ze sobą noszę – dopowiedział. I zrobił to, o czym wspomniał. Odłożył miecz i inny rzeczy, a później zaczął ściągać zbroję. Ułożył jej części w jednym miejscu, zostawił jedynie buty. A pod zbroją? Cóż, wyglądał jakby był w wieku podobnym, co ojciec Svety. Kłóciło się to oczywiście z tym, co powiedział wcześniej; z tym, że ma dwieście lat.
– Idę – zakomunikował. Z torby wyciągnął procę, inną niż ta, którą zrobił i podarował dziewczynce, ta była większa i wydawała się miotać pociski szybciej i z większą siłą. Była przeznaczona do polowań – do uśmiercania. Do pasa doczepił sobie sakiewkę, którą również wyjął z tego samego skórzanego pojemnika podróżnego. Tam z kolei znajdowały się kamienie, które zebrał jakiś czas temu, ale jeszcze nie zdążył ich wykorzystać. Wziął też ze sobą miecz – właśnie nim miał zamiar polować na większą zwierzynę, jeżeli będzie miał okazję. Było to możliwe, mimo, że jest to broń biała.
- Ukiyo
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 3
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Mahińczyk
- Profesje: Chłop , Uczeń
- Kontakt:
Ukiyo nawet nie wiedziała, jak i kiedy trafiła do Nowej Aerii. Po prostu szła przed siebie - jak niemal nieprzerwanie od paru lat. Szła, zatrzymywała się w jakimś mieście, potem próbowała przetrwać, zajadając się w okolicznych lasach wiewiórkami lub korą. Była już przeraźliwie zaniedbana - piękne zakręcone włosy miała posklejane, ubrania leżały na niej byle jak, a mimo że kobieta dbała o kąpiele w okolicznych jeziorach czy rzekach (nie po to, aby zachować higienę - zimna kąpiel pozwalała jej poczuć się na tyle dobrze, żeby móc kontynuować swoją bezsensowną podróż), bił od niej zapach niczym z gorzelni. Jej życie niegdyś pełne było radości i marzeń, ale pewnego dnia wszystko uległo zmianie. Rodzinna tragedia – morderstwo, męcząca praca, to wszystko pozostawiło ją samotną i zagubioną. Bez rodziny i wsparcia, Ukiyo zaczęła szukać ukojenia w używkach i alkoholu, które wkrótce zawładnęły jej życiem.
Ponownie siedziała w karczmie, ponownie leżała przy jednym ze stolików. W kącie, znów osamotniona, ponieważ jej aparycja skutecznie odstraszała innych. Jej twarz była blada, oczy szkliste, a ubranie przesiąknięte zapachem dymu i wina.
- Ukiyo, nie mogę już dłużej przymykać oka - powiedział z rezygnacją właściciel karczmy, spoglądając na nią z politowaniem. - Albo zapłacisz, albo musisz wyjść. - Ukiyo nawet nie podniosła głowy. Ledwo zarejestrowała, że ktokolwiek do niej podszedł. Przecież nie miała się o co obawiać; brak pieniędzy nie przyciągał żadnych złodziei. Nie odpowiedziała karczmarzowi, ale znała już ten schemat. Jeżeli nie posłucha jego słów, on momentalnie wyrzuci ją i zatrzaśnie drzwi, a z racji, że raczej każdy jest silniejszy od Ukiyo - to będzie bolało. Dlatego bez słowa wstała, chwiejąc się, i skierowała się w stronę drzwi.
Deszcz zacinał jej w twarz, gdy wyszła na zewnątrz. Zdeterminowana, aby zdobyć trochę pieniędzy na kolejną butelkę, Ukiyo zaczepiła przypadkowego przechodnia, szlachetnie wyglądającego mężczyznę w eleganckim płaszczu. Próbowała przybrać najbardziej niewinny wyraz twarzy, jaki potrafiła, choć jej gra aktorska wołała o pomstę do nieba.
- Praszam, czy mógłby mi pan pomóc? Poczebuję tylko kilku ruenenów, żeby wrósić do domu - skłamała, drżąc z zimna i desperacji. Mężczyzna zatrzymał się, zlustrował ją wzrokiem i bez słowa ruszył dalej, pozostawiając Ukiyo w jeszcze większym poczuciu beznadziei. Dziewczyna jednak nie poddała się. Nie minęło dużo czasu, gdy do Ukiyo podeszło dwóch mężczyzn o złowrogim wyglądzie. Zdawali się być zainteresowani jej sytuacją, choć ich intencje były dalekie od szlachetnych.
- Potrzebujesz pieniędzy, dziewczyno? - zapytał jeden z nich, uśmiechając się szelmowsko. Ukiyo skinęła głową, zbyt pijana, by dostrzec niebezpieczeństwo. Zanim zdążyła zareagować, mężczyźni szybko i bezszelestnie wciągnęli ją w ciemny zaułek.
***
Kiedy się ocknęła, znajdowała się w ciemnym pomieszczeniu, związana i otoczona przez tych samych mężczyzn. Głowa zaczynała ją boleć, a to oznaczało okrutne trzeźwienie. Zrozumiała, że jej sytuacja jest tragiczna, ale w jakiś sposób nie obchodziło ją to. Już dawno przecież się stoczyła na tyle, że nic nie mogło jej pociągnąć bardziej na dno, nieprawdaż?
- Powinna przejść jako niewolnica - usłyszała. - To coś praktycznie nie ma własnej woli, może za butelkę wina da się ładnie przekonać. - Wyższy z mężczyzn uśmiechnął się szyderczo, a Ukiyo ledwo podniosła powieki, żeby na niego spojrzeć. Ognisko, które bandyci rozpalili, raziło ją okropnie. Ukiyo była zbyt pijana, by walczyć. Myśl o ucieczce ledwie przeszła jej przez głowę. Poczuła, jak całe życie, które znała, przelatuje jej przed oczami. Była tak bardzo zrezygnowana, że nie miała już siły przejmować się tym, co się z nią stanie, więc wspominała - jak zwykle, żyjąc w przeszłości i trawiąc ją z wewnętrznym gniciem organów, które poddawały się truciźnie, którą dziewczyna non stop w siebie wlewała przez ostatni rok. W tej chwili wydawało się, że nie ma już nic do stracenia. Emocjonalnie wyczerpana i obojętna, gotowa była się poddać losowi, który ją czekał.
- Mogę dostać chociaż trochę tikotum? - zapytała chrapliwie, niepewna, czy w salwie śmiechów mężczyzn ktokolwiek ją usłyszał.
Ponownie siedziała w karczmie, ponownie leżała przy jednym ze stolików. W kącie, znów osamotniona, ponieważ jej aparycja skutecznie odstraszała innych. Jej twarz była blada, oczy szkliste, a ubranie przesiąknięte zapachem dymu i wina.
- Ukiyo, nie mogę już dłużej przymykać oka - powiedział z rezygnacją właściciel karczmy, spoglądając na nią z politowaniem. - Albo zapłacisz, albo musisz wyjść. - Ukiyo nawet nie podniosła głowy. Ledwo zarejestrowała, że ktokolwiek do niej podszedł. Przecież nie miała się o co obawiać; brak pieniędzy nie przyciągał żadnych złodziei. Nie odpowiedziała karczmarzowi, ale znała już ten schemat. Jeżeli nie posłucha jego słów, on momentalnie wyrzuci ją i zatrzaśnie drzwi, a z racji, że raczej każdy jest silniejszy od Ukiyo - to będzie bolało. Dlatego bez słowa wstała, chwiejąc się, i skierowała się w stronę drzwi.
Deszcz zacinał jej w twarz, gdy wyszła na zewnątrz. Zdeterminowana, aby zdobyć trochę pieniędzy na kolejną butelkę, Ukiyo zaczepiła przypadkowego przechodnia, szlachetnie wyglądającego mężczyznę w eleganckim płaszczu. Próbowała przybrać najbardziej niewinny wyraz twarzy, jaki potrafiła, choć jej gra aktorska wołała o pomstę do nieba.
- Praszam, czy mógłby mi pan pomóc? Poczebuję tylko kilku ruenenów, żeby wrósić do domu - skłamała, drżąc z zimna i desperacji. Mężczyzna zatrzymał się, zlustrował ją wzrokiem i bez słowa ruszył dalej, pozostawiając Ukiyo w jeszcze większym poczuciu beznadziei. Dziewczyna jednak nie poddała się. Nie minęło dużo czasu, gdy do Ukiyo podeszło dwóch mężczyzn o złowrogim wyglądzie. Zdawali się być zainteresowani jej sytuacją, choć ich intencje były dalekie od szlachetnych.
- Potrzebujesz pieniędzy, dziewczyno? - zapytał jeden z nich, uśmiechając się szelmowsko. Ukiyo skinęła głową, zbyt pijana, by dostrzec niebezpieczeństwo. Zanim zdążyła zareagować, mężczyźni szybko i bezszelestnie wciągnęli ją w ciemny zaułek.
***
Kiedy się ocknęła, znajdowała się w ciemnym pomieszczeniu, związana i otoczona przez tych samych mężczyzn. Głowa zaczynała ją boleć, a to oznaczało okrutne trzeźwienie. Zrozumiała, że jej sytuacja jest tragiczna, ale w jakiś sposób nie obchodziło ją to. Już dawno przecież się stoczyła na tyle, że nic nie mogło jej pociągnąć bardziej na dno, nieprawdaż?
- Powinna przejść jako niewolnica - usłyszała. - To coś praktycznie nie ma własnej woli, może za butelkę wina da się ładnie przekonać. - Wyższy z mężczyzn uśmiechnął się szyderczo, a Ukiyo ledwo podniosła powieki, żeby na niego spojrzeć. Ognisko, które bandyci rozpalili, raziło ją okropnie. Ukiyo była zbyt pijana, by walczyć. Myśl o ucieczce ledwie przeszła jej przez głowę. Poczuła, jak całe życie, które znała, przelatuje jej przed oczami. Była tak bardzo zrezygnowana, że nie miała już siły przejmować się tym, co się z nią stanie, więc wspominała - jak zwykle, żyjąc w przeszłości i trawiąc ją z wewnętrznym gniciem organów, które poddawały się truciźnie, którą dziewczyna non stop w siebie wlewała przez ostatni rok. W tej chwili wydawało się, że nie ma już nic do stracenia. Emocjonalnie wyczerpana i obojętna, gotowa była się poddać losowi, który ją czekał.
- Mogę dostać chociaż trochę tikotum? - zapytała chrapliwie, niepewna, czy w salwie śmiechów mężczyzn ktokolwiek ją usłyszał.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości