I głosy. Kakofonia męskich głosów, to śmiejących się, to przekrzykujących się między sobą, to nawołujących. Jak to łowcy polujący na zwierzynę.
Tym razem ich zwierzyną była anielica. Uciekała przed nimi co sił w nogach; gęste korony drzew uniemożliwiały jej rozłożenie skrzydeł i wzbicie się w niebo, biegła więc przez las, raniąc stopy o leżące gdzieniegdzie małe, ale twarde i szorstkie kamienie. Nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji, dlatego jej umysł wypełniały paniczne myśli. I przerażająca wręcz pewność, iż jej próba ucieczki jest daremna - to tylko kwestia czasu, kiedy banda zbirów w końcu ją dopadnie. Mimo to, niebianka nie przestawała biec, zupełnie jakby od tego zależało jej życie. I kto wie - może właśnie tak było…?
Ale zacznijmy od początku…
✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧
Potężna wierzba górowała nad gąszczem roślinności, stłoczonym pod szklaną kopułą. Zdawało się, że jej czubek niebawem dosięgnie sufitu, drobnolistne gałązki zaś spuszczały się z głównych konarów niemalże do samej ziemi, raz po raz smyrając po plecach pochylone nad rzędem paproci dziewczę.
Meliel przerwała zakopywanie korzeni, wyprostowała się i przekrzywiła łagodnie głowę, przyglądając się z uśmiechem nowemu egzemplarzowi w swojej imponującej kolekcji.
- No, tutaj będzie ci dobrze; ładna pogoda, miła okolica… sami swoi. - Przesunęła delikatnie dłonią po jednym z jasnozielonych liści, po czym wróciła do uklepywania ziemi. Nuciła przy tym cichutko autorską melodię, idealnie komponującą się z szmerem ocierających się o siebie roślin.
Poza anielicą, w szklarni nie było dziś nikogo. Czasem zdarzało się, że któryś z sąsiadów wpadał na chwilę pod jej dach, by oddać się chwili zadumy lub pogawędzić z ciemnowłosą ogrodniczką. Z tego powodu Meliel nigdy nie zamykała drzwi na klucz. Nie przeszkadzało jej nienachalne towarzystwo innych aniołów, które traktowały jej ogród z szacunkiem i nie przeszkadzały jej podczas pracy, gdy z nosem w liściach zdawała się nie zauważać cudzej obecności.
Anielskiego posłańca również zauważyła dopiero po chwili, gdy podniosła wzrok znad nowo posadzonej paprotki. Jak długo tam stał? - Meliel nie była pewna. Mógł przyglądać jej się od dłuższego czasu, jednak nie zakłócił jej spokoju, póki ona sama nie skierowała spojrzenia w jego stronę. Anioł przywitał się z nią uśmiechem, który dziewczyna odwzajemniła. Podniosła się z klęczek i otarła czoło przedramieniem, zostawiając na nim brązową smugę wilgotnej ziemi. Widok ten wywołał cichy śmiech posłańca, jednak sama Mel nie zwróciła na to większej uwagi.
- Witaj, Azariaszu - skłoniła lekko głowę. Cień padł na twarz niebianki, sprawiając że zieleń jej oczu ustąpiła miejsca łagodnej szarości. - Co cię do mnie sprowadza? Przyjacielska wizyta czy interesy?
- Obawiam się, że to drugie. - Anioł, sięgnął do niewielkiej torby, przytroczonej do skórzanego pasa. Owa torba była jedynym ciemnym elementem na tle jego śnieżnobiałego odzienia. Wyjął z niej zwinięty w rolkę kawałek pergaminu.
Uśmiech na twarzy Meliel przygasł, jej twarz przybrała wyraz powagi i skupienia. Ktoś, kto znał ją lepiej, mógłby dostrzec w tym wyrazie delikatną nutkę paniki, skrytą w kącikach jej ust i oczu. Wyciągnęła rękę, by przejąć archanielski list, z treścią kolejnego zadania.
Opisy jej zleceń wyglądały dwojako: albo znała nazwisko osoby, którą miała wystawić na próbę, ale sama musiała dojść do tego, jak ową próbę przeprowadzić - albo dostawała konkretne działanie do wykonania, lecz nie wiedziała, kto w tym działaniu był poddawany próbie. Nigdy nie otrzymywała pełnych informacji. Teraz też, kiedy rozwinęła pergamin, jej oczom ukazało się proste słowo:
“Interweniuj.” - oraz opis miejsca, w którym miała się pojawić. W odpowiednim, rzecz jasna, czasie.
Zmarszczyła lekko brwi. Tak nieprecyzyjnych wytycznych nie dostała od bardzo dawna, jeśli w ogóle kiedykolwiek. Kusiło ją, by poprosić Azariasza o wyjaśnienie, jednak zdążyła już zrozumieć, że on, jako zwykły posłaniec, wiedział tyle samo, co ona. Co sprowadzało się właściwie do niczego. Westchnęła. A potem wetknęła list za pasek od sukienki i skierowała się w stronę domu. Według danych, miała się zjawić w odpowiednim miejscu jeszcze tego samego dnia; nie miała więc zbyt wiele czasu na to, by doprowadzić się do porządku po pracy.
- Meliel… Miałabyś coś przeciwko, gdybym przycupnął tu sobie na chwilę podczas twojej nieobecności?
- Nie miałabym. Cupaj śmiało - pomachała Azariaszowi na odchodnym i opuściła swoją bezpieczną świątynię.
Niebawem dotarła na miejsce swojego zlecenia. Zadzierała głowę, wpatrując się w potężne karczmisko, zbudowane na rozdrożu. Ze środka dobiegał hałas, który już stąd nieprzyjemnie drażnił czuły słuch anielicy… ale w takich miejscach to normalne, prawda? Przymknęła na chwilę oczy, wzięła głęboki oddech przez nos i przekroczyła progi gospody.
I wpadła w sam środek chaosu.
Zdążyła zostać popchnięta i szturchnięta z pół tuzina razy, zanim zorientowała się, że wewnątrz karczmy trwa w najlepsze jakaś jatka. Nie miała pojęcia, o co chodziło, a podjudzeni gapie nieszczególnie byli skorzy do udzielania odpowiedzi na pytania, które niebianka starała się im zadawać. Przedzierała się przez tłum, usiłując rozeznać się w sytuacji, w czym zdecydowanie nie pomagały latające tu i ówdzie naczynia, przed którymi trzeba było robić uniki, jeśli się nie chciało skończyć z rozbitą głową.
Nie wyglądało to dobrze. Dwaj mężczyźni, otoczeni przez kółko zapalonych kibiców, urządzili sobie dość krwawe mordobicie. Wokół latały drzazgi. Śmierdziało rozlanym alkoholem i świeżą krwią. Walczący sprawiali wrażenie silnych, ale przynajmniej bili się na pięści i nikt nie używał magii. To nieco ułatwiało sprawę, bowiem w przeciwnym wypadku interwencja byłaby jeszcze trudniejsza, a i bez tego Meliel żywiła całkiem silne obawy o to czy jej umiejętności okażą się wystarczające, by wyjść z tej akcji bez szwanku. Zakrwawione twarze rozbójników nie dodawały otuchy. Przez dłuższą chwilę anielica stała jak sparaliżowana, zupełnie nie wiedząc, jakie kroki powinna podjąć, aż nagle szala zwycięstwa przechyliła się na stronę jednego z mężczyzn, który uniósł dłonie w geście kapitulacji… a jego przeciwnik, zamiast honorowo zakończyć walkę, rzucił się na przegranego ze zdwojoną siłą i raz za razem obijał jego twarz na klepisku.
Wtedy Meliel interweniowała. Intuicyjnie sięgając po magię życia, zatrzymała oddech agresora; nie na tyle, by go udusić, ale wystarczająco długo, by na krótką chwilę pozbawić go przytomności. Leżący pod nim mężczyzna nie wahał się; wykorzystał podarowane mu kilka sekund, by w mgnieniu oka odwrócić losy tej walki. Teraz to on znalazł się na górze, a już zaraz kilku obserwatorów porzuciło swoje bierne postawy. Podnieśli nieprzytomnego delikwenta z ziemi i wywlekli go poza karczmę. Ostateczny zwycięzca tego starcia wstał zaś i splunął zamaszyście. A potem powiódł wzrokiem po zebranej wokół gawiedzi.
Jego spojrzenie spoczęło na Meliel.
Anielica instynktownie postąpiła krok do tyłu, chcąc schować się przed jego wzrokiem, jednak biel jej ubrań na bladej cerze zbyt mocno rzucała się w oczy w panującym w gospodzie półmroku. Mężczyzna kiwnął głową w jej stronę.
- Ty - powiedział, niebezpiecznie się do niej zbliżając. - Czego się wtrącasz?
- Ja… ja… - Meliel wciąż się cofała, w panice rozglądając się za najlepszą drogą ucieczki. - Ja tylko… To było niesprawiedliwe. Chciałam pomóc… To, co robił tamten człowiek, było złe.
Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i zaniósł się śmiechem, który udzielił się niektórym z otaczających go ludzi, najwyraźniej stanowiących jakąś grupkę. Niebianka poczuła się jeszcze mniej pewnie.
- Złe, powiadasz? - powtórzył tymczasem jej rozmówca. - No to chyba stanęłaś po niewłaściwej stronie, złociutka. Zapytam ostatni raz: po kiego czorta się wtrącasz w nieswoje sprawy?
- Ja… Takie dostałam rozkazy. To wszystko.
- Rozkazy?
Jakiś chudy dryblas zbliżył się do mężczyzny i wyszeptał mu coś na ucho. Meliel nie dosłyszała jego słów, ale poczuła jak spoczywające na niej spojrzenie wyostrza się. Miała co do tego złe przeczucia.
I nie pomyliła się.
- Masz pecha, ptaszyno. Zdecydowanie stanęłaś po niewłaściwej stronie. Trochę mi cię nawet żal, ale trzeba oddzielać życie prywatne od zawodowego, co nie?
W dłoni mężczyzny błysnął kawałek metalu. Meliel uchyliła się w ostatniej chwili, inaczej ostrze noża tkwiłoby teraz idealnie w środku jej głowy; wbiło się jednak w drewnianą kolumnę, podtrzymującą sklepienie. Anielica nie czekała aż w jej stronę poleci następny. Zanurkowała pod nogi świadków tego zdarzenia, pod którymi przeczołgała się do drzwi - a opuściwszy budynek, rzuciła się biegiem w stronę gęstwiny drzew.
✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧
I teraz była tu, uciekając przed bandą goniących ją zbójów. Mimo że to było najszybsze tempo, na które było ją stać, nadal była zbyt wolna. Słyszała coraz bliżej głosy polujących na nią mężczyzn.
- Nie dajcie jej uciec! Taka żyła złota na na srebrnej tacy nie trafia się codziennie!
Żyła złota? Meliel nie miała pojęcia, o czym oni wygadują. Ale na srebrnej tacy nie zamierzała im się podawać, co to to nie! Tym bardziej, że owi panowie nie mieli wobec niej przyjaznych zamiarów, o czym świadczył fakt, że jedynie cudem nie leżała teraz na deskach karczmy z nożem w mózgu. Tu jej się zdecydowanie poszczęściło, ale całość okoliczności, powiedzmy sobie szczerze, nie układała się na korzyść anielicy. Jak to możliwe, że nagle znalazła się w takiej sytuacji?
Zacisnęła powieki, biegnąc już na oślep, w duchu wołając do Pana i wszystkich dobrych dusz, by zlitowały się nad nią i zabrały ją stąd, zanim zrobią to tamci z tyłu.
A jak wie doskonale każdy anioł, Pan zawsze słucha, gdy jego wierni wołają w potrzebie.