Teoria o tym, że to jej wierzenia sprowadziły na nią zgubę, zdawała się coraz bardziej prawdopodobna. Pod czujnym okiem leśnej zwierzyny Violetine szła przed siebie, a każda, choćby najmniejsza próba postawienia kroku nieco bardziej w lewo bądź w prawo kończyła się tym, że traciła możliwość oddechu naciskiem wężowego ciała. W ten oto sposób dotarła do końca ścieżki. Drzewa przerzedziły się, ustępując miejsca gęstej trawie i okazjonalnym krzewom, które tworzyły całkiem sporą polanę. To, że miejsca tu nie brakowało doskonale ukazywał tłum, który natychmiast zaczął patrzeć w jej stronę. Dostojne centaury, majestatyczne feerie, potężne minotaury, a nawet istoty, które chciała posądzić o bycie Driadami oraz Maie. Jako dziecko Maurii, takie istoty znała głównie z opowiadań i plotek - nawet podczas swych podróży ludzie rzadko kiedy wspominali o istotach natury. Nic więc dziwnego, że nie mogła powstrzymać strachu przed ukazaniem się na jej twarzy. Stała przed istotami, o których nie wiedziała nic konkretnego poza nazwami i kilkoma drobnostkami, które nie pomogą jej w żaden sposób w obecnej sytuacji.
Druga strona tego spotkania zdawała się tylko odrobinę pewniejsza. Najbliżej wiewiórkołaczki stały głównie kopytne istoty, których miny były czymś między ostrożnością a stłumionym gniewem. Ich stosunkowo masywne ciała służyły innym istotom za osłonę, przed którą mogły się schować. Była to różna mieszanka, ale wśród nich były istoty o pięknych i delikatnych ciałach, które zdawały się spłoszone od samej obecności zmiennokształtnej. Nieliczne szeptały między sobą i choć słowa nie były wyraźne, to Violetine była szlachcianką i jak na takową przystało, potrafiła rozpoznać niesprzyjające jej plotki z drugiego końca balu, a co dopiero z tak niewielkiej odległości.
Byli też takowi, co najwyraźniej nie przejmowali się strachem czy ostrożnością. Ci przedstawiciele różnych naturian byli… niezbyt przyjaźni, łagodnie to ujmując. Dłonie zaciśnięte w pięści, drżące od niemożliwych do stłumienia emocji. Spojrzenia, które zdawały się wdzierać w jej pół-zwierzęcą duszę, życzyły bolesnej i długiej śmierci dla tej, która aż padła na kolana od nadmiaru emocji, jakie były w jej stronę kierowane.
Czy to tak będzie wyglądał koniec jej służby wśród żywych? Czy to z ręki tych naturian ujrzy oblicze Boga Śmierci i odda swoje śmiertelne ciało w jego objęcia, aby kontynuować swe modły w świecie dusz? Zawsze wiedziała, że jej żywot nie będzie długi, ale żeby aż tak? Czuła się… zawiedziona, tak, to było dobre słowo. Gdy opuściła Maurię, obiecała, że rozniesie prawdę o Bogu Śmierci wzdłuż i wszerz całego kontynentu. Czyżby nie było jej to dane? Czy też może przeznaczone jej będzie dokonanie tego zza grobu, pod postacią zjawy?
Nim mogła bardziej zagłębić się w swym rozmyślaniu, Set zjawił się obok niej, nie dbając o dyskrecje czy maniery. To dzięki temu zauważyła, że została otoczona - fakt który umknął jej, bo zbyt skupiła się na tym, co kłębiło się w odmętach jej głowy. W jej sercu rozbłysnęła iskra nadziei, już wyobraziła sobie bowiem w pełni, co się stanie dalej. Niczym w jednej z książek z kolekcji jej matki, Set przemówi głosem mocnym i doniosłym, a słowa jego będą rycerskie i szlachetne. Przekona naturian by oszczędzili jej życie, a następnie zwróci się do niej, aby wyznać wiewiórkołaczce płonącą w jego sercu żarem tysiąca słońc m….
“Egh…”
Powaga sytuacji, jak i również jej absurdalne fantazje, zostały rozbite w drobny mak, gdy tylko Set otworzył te swoje głupiutkie usta. Jego pytanie, okraszone jakże adekwatnymi komentarzami odnośnie do jej dotychczas ukrytego futerka, równie mocno zaskoczyły naturian, ci bowiem zaczęli wpatrywać się w niego jak w fatamorganę, czy inne dziwo, które jest tylko złudzeniem, a nie faktycznym elementem rzeczywistości. Nic więc dziwnego, że niektórzy aż zamarli od absurdu, w czasie gdy inni po prostu nie wytrzymali i zaczęli śmiać się i chichotać. Nawet ci, którzy zdawali się ogarnięci niepowstrzymaną rządzą mordu Violetine, utracili swój temperament w obliczu wybryków Seta.
Tylko Violetine nie było do śmiechu, bowiem wraz z Setem zaczęła wpatrywać się w jedyną istotę, która nie była zdziwiona tym, co się stało - Eugona, która ich tu sprowadziła, dołączyła do nich pośrodku kręgu utworzonego przez ciała naturian. Węże na jej głowie syczały groźnie, patrząc na dwójkę zmiennokształtnych, zaś wężowa dama skupiła się na tym, aby przywrócić porządek wśród swych braci i sióstr.
- Nie zapominajcie, dlaczego jesteśmy tu zgromadzeni! - Jej pierwsze słowa przyniosły natychmiastowy efekt. Chichoty ustały i wszyscy spoważnieli. Nikt nawet nie odważył się szeptać, od momentu, gdy eugona zabrała głos. - Ta, przez którą cierpimy my i przez którą cierpi nasz las, jest przed nami na klęczkach. Natura czeka, aż sprawiedliwości stanie się zadość!
Po tych słowach obróciła się przodem do dwójki zmiennokształtnych, na których to zresztą wskazała ruchem prawej ręki.
- Nim jednak to nastąpi, musimy najwyraźniej wyjaśnić, dlaczego tutaj jesteśmy. Heretyczka zdaje się zbyt splugawiona swoimi własnymi słowami, by w ogóle zrozumieć zło, jakie wyrządziła, w czasie gdy ten… bardzo specjalny osobnik, zwany Setem, który uznaje się za jej przyjaciela, w ogóle wydaje się nieświadomy tego, z czym ma do czynienia. Opowiedzmy im, co nas spotkało, tak jak miało to miejsce.
Pół kobieta, pół gad wypełzła ze środka okręgu, dołączając do pozostałych. Jej miejsce zastąpiła wróżka, jedna z nielicznych, która bardziej przestraszona była obecnością Violetine niż rozgniewana. Jej delikatny głos był pewien żalu związanego z tym, o czym przemawiała.
- Nieopodal leżą ruiny wioski. Kiedyś mieszkali tam ludzie, a ci ludzie byli nam bliscy. Pilnowali o to, aby nie naruszyć równowagi i spokoju lasu, a my w zamian pozwoliliśmy im korzystać z jego darów. Jednak nastał czas, kiedy ludzie musieli zostawić swoją wioskę, potrzebowali oni bowiem lepszego miejsca, bowiem nawet z naszą pomocą ich plony nie były wystarczająco obfite. - Wróżka zatrzymała się na chwilę w swoim monologu, bez wątpienia wspominając dobre, dobre czasy. - Nie oznacza to jednak, że o nas zapomnieli. Obiecali, że każdego roku będą przybywać do lasu, aby na nowo rozpalić przyjaźń między nami a kolejnymi pokoleniami ludzi. Byli też tacy, co w ten sposób się z nami poznali, dołączając do innych do tej corocznej wyprawy. Ale… to się zmieniło dwa lata temu.
Wróżka schowała się pędem za tłumem naturian, a jej miejsce zastąpiła driada, która patrzyła z oburzeniem na Violetine.
- Gdy dwa lata temu nikt nie przybył o ustalonej chwili, wszyscy byli zmartwieni. Poprosiliśmy rośliny i zwierzęta, aby rozniosły wśród natury wiadomość o tym, że poszukujemy naszych przyjaciół i ich nowej wioski. Trwało to ponad rok, ale w końcu, gdy już straciliśmy nadzieję, uzyskaliśmy odpowiedź. Wioskę odwiedziła akolitka Boga Śmierci, która pachniała wiewiórką, a oni przywitali ją z otwartymi ramionami. Wysłuchali jej pokrytych jadem słów i zatracili się w tej plugawej wierze! Już nie szanują natury, nie dbają o nią! Zamiast tego składają ofiary ze zwierząt, których nawet nie spożywają! Zaczęli pałać się nekromancją i teraz zamiast zadbanych kwiatów, ich domy zdobią kości!
Ostatnie słowa zostały wykrzyczane przez łzy prosto w twarz Violetine, której szeroko otwarte oczy pokazywały, jak wielki szok kłębił się na twarzy akolitki. Bardzo szybko jednak szok ustąpił czemuś innemu, co sprawiło, że Violetine potrąciła resztki zahamowania.
- Jak śmiecie?! - Violetine zaczęła krzyczeć i szarpać się, co zaowocowało tym, że wąż owinięty wokół niej zaczął zaciskać się tak mocno, że słychać aż było trzeszczące żebra akolitki, gotowe, aby ulec w każdej chwili. Przez to jej kolejne słowa były o wiele cichsze i słabsze, nie mogła bowiem nabrać poprawnie powietrza do płuc - Macie prawo nie pałać zamiłowaniem do mojej wiary, ale jak śmiecie w tak ignorancki sposób obrażać mnie i to, czego uczę innych, takimi oskarżeniami! Tak, głoszę słowa Boga Śmierci i tak, to, co z tym związane, nie jest w pełni zgodne z tym, czego pragnie Matka Natura. Ale to nie ja podjęłam decyzje, aby zaakceptować tę wiarę! To nie ja zmusiłam ich, by składali ofiary! To nie ja zachęciłam ich do nekromancji i co najważniejsze, to nie ja kazałam im porzucić ich tradycję odwiedzania tego lasu! Jeżeli nie potraficie tego zauważyć, to zasługujecie na to, co was spotkało, nigdy bowiem nie byliście w prawdziwej zgodzie z tymi, o których mówicie!
Violetine nie ochłonęła, nawet gdy wąż, który wciąż zwiększał nacisk na jej ciało, zaczął syczeć ostrzegawczo, głowa tuż przy jej szyi, gotowa zadać śmiertelny cios w mgnieniu oka. Zmiennokształtna albo ignorowała to, albo też jej fanatyzm kazał jej ignorować to w obliczu tego, jak jej działania w wierze były mieszane z błotem i oskarżane o coś, na co ani ona, ani Bóg Śmierci nie mieli wpływu. Była niczym wściekłe zwierze, co zaowocowało tym, że niemal wszyscy naturianie odsunęli się od niej, jakby spodziewali się tego, że rzuci się na nich i spróbuje ich rozszarpać… wszyscy poza jedną eugoną.
- Widzisz teraz, jaka jest prawda, Secie? - Wężowa dama patrzyła na leonida, a ręką wskazywała na “pokaz” w wykonaniu Violetine. - Ona nie jest miła. Ona nie jest przyjazna. Ona jest tu tylko po to, by głosić herezje swojego boga… bez względu na to, co zniszczy swoimi działaniami. Czy nadal chcesz ją ocalić?
Szczyty Fellarionu ⇒ [Ukryta jaskinia i jej okolice] Zwierz, Uczeń czy Towarzysz?
Set nie był zadowolony z reakcji naturian. Czuł, że nie są one pozytywne mimo śmiechu, a on nie rozumiał, dlaczego i co właściwie ich tak rozbawiło. Przecież był bardzo poważny! Tymczasem wężowa kobieta znowu zaczęła coś tam gadać, unikając konkretów. Leonid westchnął ciężko i nerwowo majtał ogonem. Znowu musiał słuchać jakichś dziwnie brzmiących zdań, choć zrozumiał coś o cierpieniu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że mówi o Violetine. Była na nią zła? Ciemnoskóry zmarszczył brwi i wytężył umysł, próbując połączyć wątki. Eugona w ogóle mu nie pomagała, tylko dokładała coraz więcej dziwnie brzmiących słów i wspomniała coś o nim nawet.
- Eh? – spojrzał pytająco na naturiankę, mając bardzo głupkowaty wyraz twarzy, którego nie był świadomy.
Następnie na widok wróżki w pierwszym instynkcie chciał na nią zapolować. W końcu to małe takie i latające, znaczy trzeba złapać. Zawiesił na niej wzrok jak na potencjalnej ofierze i czekał na dobry moment. Zrezygnował w momencie, gdy skrzydlata uciekła gdzieś w tłum.
Z wyraźnym niezadowoleniem skupił uwagę na driadzie. Tym razem słuchał uważnie, starając się z całych sił jak najlepiej przeanalizować sytuację. Zielonoskóra nawet się popłakała, czyli było bardzo poważnie, Violetine zaś wyglądała na bardzo zdenerwowaną.
- Czyli… - zaczął Set, chcąc o coś dopytać, ale przerwał mu wybuch wiewiórkołaczki.
Leonid słuchał uważnie i choć nie wszystko było jasne, to jednak ogólny sens do niego dotarł. Niestety nie był pewien, po czyjej stronie powinien stanąć. To brzmiało, jakby obie strony miały rację, a jednak obie były po części w błędzie. Ciemnoskóry podrapał się po głowie w zamyśleniu. Rozum podpowiadał mu, aby stanąć po stronie swoich, czyli ludzi natury, prawie takich jak on. Serce natomiast niemal już płakało za mięciutkim futerkiem wiewiórkołaczki. Gdyby tylko wiedział jak jej pomóc…
- Chwila… Wiewiórka! – wpadł mu do głowy pewien pomysł, wyjątkowo sprytny jak na niego. Wprawdzie nie wykrzyczał go na głos, ale jego niespodziewany uśmiech rzucał się w oczy – Chyba tak… - zaczął, poważniejąc nieco – Ale to tylko wiewióreczka… Taka mała wiewióreczka… - zamruczał niemalże, zapominając o swoim przebłysku geniuszu — Pokaż im! Teraz! – zawołał nagle, licząc, że zmiennokształtna zrozumie jego intencje.
Niestety najwyraźniej za bardzo się bała, bo nie zrobiła tego i cały świetny plan już nie był taki świetny. Jawna próba ucieczka mogła się skończyć źle i dla niej i dla niego, bo chciał pomóc. Set był tego świadomy i miał wrażenie, że właśnie wpadł po uszy. Musiał coś szybko zrobić nim eugona się domyśli.
- Pff, uparta… - prychnął na wiewiórę, po czym spojrzał na eugone i zaczął pleść, co tylko mu przyszło do głowy, licząc, że może zadziała – Jak ją uwolnicie, to zrobimy tak, że będzie, jak dawniej. Obiecuję, tylko będę jej do tego potrzebował…proszę? – postarał się zrobić tak błagalną minę, jak tylko umiał. Nie było to najszlachetniejsze, ale Set jeszcze nigdy nie był w podobnej sytuacji, nie bardzo wiedział jak się zachować. Zwykle dbał tylko o siebie – Jak się nie uda, to ją wam oddam – dodał, nie myśląc, co będzie, jeśli zawiodą. Był pełen naiwnej wiary w Violetine, głównie dlatego, że uznawał ją za niezwykle mądrą.
- Eh? – spojrzał pytająco na naturiankę, mając bardzo głupkowaty wyraz twarzy, którego nie był świadomy.
Następnie na widok wróżki w pierwszym instynkcie chciał na nią zapolować. W końcu to małe takie i latające, znaczy trzeba złapać. Zawiesił na niej wzrok jak na potencjalnej ofierze i czekał na dobry moment. Zrezygnował w momencie, gdy skrzydlata uciekła gdzieś w tłum.
Z wyraźnym niezadowoleniem skupił uwagę na driadzie. Tym razem słuchał uważnie, starając się z całych sił jak najlepiej przeanalizować sytuację. Zielonoskóra nawet się popłakała, czyli było bardzo poważnie, Violetine zaś wyglądała na bardzo zdenerwowaną.
- Czyli… - zaczął Set, chcąc o coś dopytać, ale przerwał mu wybuch wiewiórkołaczki.
Leonid słuchał uważnie i choć nie wszystko było jasne, to jednak ogólny sens do niego dotarł. Niestety nie był pewien, po czyjej stronie powinien stanąć. To brzmiało, jakby obie strony miały rację, a jednak obie były po części w błędzie. Ciemnoskóry podrapał się po głowie w zamyśleniu. Rozum podpowiadał mu, aby stanąć po stronie swoich, czyli ludzi natury, prawie takich jak on. Serce natomiast niemal już płakało za mięciutkim futerkiem wiewiórkołaczki. Gdyby tylko wiedział jak jej pomóc…
- Chwila… Wiewiórka! – wpadł mu do głowy pewien pomysł, wyjątkowo sprytny jak na niego. Wprawdzie nie wykrzyczał go na głos, ale jego niespodziewany uśmiech rzucał się w oczy – Chyba tak… - zaczął, poważniejąc nieco – Ale to tylko wiewióreczka… Taka mała wiewióreczka… - zamruczał niemalże, zapominając o swoim przebłysku geniuszu — Pokaż im! Teraz! – zawołał nagle, licząc, że zmiennokształtna zrozumie jego intencje.
Niestety najwyraźniej za bardzo się bała, bo nie zrobiła tego i cały świetny plan już nie był taki świetny. Jawna próba ucieczka mogła się skończyć źle i dla niej i dla niego, bo chciał pomóc. Set był tego świadomy i miał wrażenie, że właśnie wpadł po uszy. Musiał coś szybko zrobić nim eugona się domyśli.
- Pff, uparta… - prychnął na wiewiórę, po czym spojrzał na eugone i zaczął pleść, co tylko mu przyszło do głowy, licząc, że może zadziała – Jak ją uwolnicie, to zrobimy tak, że będzie, jak dawniej. Obiecuję, tylko będę jej do tego potrzebował…proszę? – postarał się zrobić tak błagalną minę, jak tylko umiał. Nie było to najszlachetniejsze, ale Set jeszcze nigdy nie był w podobnej sytuacji, nie bardzo wiedział jak się zachować. Zwykle dbał tylko o siebie – Jak się nie uda, to ją wam oddam – dodał, nie myśląc, co będzie, jeśli zawiodą. Był pełen naiwnej wiary w Violetine, głównie dlatego, że uznawał ją za niezwykle mądrą.
- Violetine
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa:
- Profesje: Kapłan , Łowca , Wędrowiec
- Kontakt:
Wszyscy wyczekiwali odpowiedzi Leonida.
Leśne zwierzęta zamarły w bezruchu. Niezliczone ilości owadów ani myślały o zatrzepotaniu swymi skrzydłami, w czasie gdy przeróżne ssaki leśne, zarówno drapieżne jak i roślinożerne, czaiły się na uboczu, czekając w ciszy na dalszy rozwój wydarzeń.
Naturanie wpatrywali się w zmiennokształtnego, próbując odczytać jego emocje, bądź po prostu czekając z niecierpliwością na jego kolejne - bez wątpienia głupiutkie i niezbyt mądre - słowa. Po minach niektórych widać było, że już szykują się na kolejną dawkę śmiechu pomimo powagi sytuacji, lecz była to definitywnie mniejszość wśród zgromadzonych. Pozostali wciąż bowiem byli albo oburzeni, albo zapłakani po tym, gdy wspomniana została historia tego, jak utracili kontakt ze swoimi ludzkimi przyjaciółmi.
Violetine tymczasem, choć już powróciła do milczenia, to jednak nie robiła tego z własnej woli. Wąż na jej ciele zadbał o to, by musiała zawalczyć o każdy najmniejszy oddech, zaś każdy podejrzany najmniejszy ruch inny niż nabieranie powietrza sprawiał, iż kły coraz mocniej naciskały na skórę jej szyi. Mogłaby przysiąc, że te wbiją się w nią jeśli zbyt gwałtownie zachłyśnie się powietrzem, którego tak chciwie łaknęły jej śmiertelne płuca. Czuła swoje własne tętno, każde uderzenie serca roznoszące się echem po jej ciele niczym spotkanie boskiego młota z kowadłem. Mieszanka strachu, religijnego fanatyzmu oraz gniewu przepływały przez nią, a ona pod groźbą szybkiej i bolesnej śmierci musiała tłumić to w sobie. Jedyne, na co mogła sobie pozwolić, to patrzeć na Seta, wraz z innymi oczekując na to co tym razem wymyśli.
Set przemówił, i niedopowiedzeniem byłoby, iż nikogo nie zaskoczył swoją inteligencją. Jego pierwsze słowa były nawet urocze, wywołując kilka ‘Awww’ od naturian o miękkich sercach, ale gdy tylko wykrzyknął, aby wiewiórkołaczka się przemieniła, to nikt nie stał w osłupieniu, czekając bezradnie na dalszy rozwój wydarzeń. Energia magiczna zadrżała, przeróżne istoty bowiem zaczęły gromadzić tą w celu rzucenia zaklęć - co niektórzy już dzierżyli w dłoniach bliżej nieokreślone czary, co było widać po różnokolorowych magicznych wyładowaniach wszędzie dookoła nich. Rasy bardziej nastawione fizycznie, zamiast bawić się w hokus pokus, chwyciły za broń. Były to zarówno włócznie uplecione przez naturę z gałęzi, a także broń, która najprawdopodobniej została zakupiona bądź zdobyta od innych ras, jak choćby żelazne miecze. Najmocniejszą reakcję jednak miała eugona, ta bowiem z mordem w oczach obróciła się w stronę wiewiórkołaczki. Węże na jej głowie także były w bojowych nastrojach, co tylko potęgowało przerażający wizerunek tej naturianki.
Pomimo tego poruszenia, nie doszło do niczego, co dzieci natury zaczęły zauważać. Wiewiórkołaczka nie wyglądała, jakby zaraz miała dokonać wielkiej ucieczki, lub jakby była gotowa walczyć do ostatniej kropli krwi. Zamiast tego słowa Seta musiały wybić ją z fanatyzmu i przypomnieć jej o tym, iż jej życie wisi na włosku, zmiennokształtna wyglądała bowiem, jakby porzuciła wszelką nadzieję. Jej wzrok wbity był w ziemię, głowa pochylona, a oddech jej stał się płytszy, przestała ona bowiem marnować siły na walkę z cielskiem węża ciasno owiniętym wokół jej klatki piersiowej. Eugona się uspokoiła, a wraz z nią jej fryzura. Pozostali poszli jej śladem, odwołując swe zaklęcia lub chowając swoją broń. W międzyczasie Set, który najwyraźniej nie przejmował się tym, co niemal wywołał, zaczął próbować w inny sposób wyślizgnąć się z tej sytuacji. Tym razem jego głupota i naiwność nie były słodkie, a po prostu upokarzające, co było widać po minach tych, którzy byli gotowi zakończyć życie Violetine. Można by było pomyśleć, że to koniec, ale o dziwo słowa Seta uzyskały pozytywną reakcję.
- Wierzę mu. - To była Eugona. Ta sama eugona, która złapała i sprowadziła tu Violetine. Ta sama, która była gotowa rozszarpać wiewiórkołaczkę na strzępy, jeśli ta faktycznie próbowała by uciec.
Oburzenie ze strony innych przyszło niemal natychmiast. Ci mniej odważni po prostu patrzyli na nią z niedowierzaniem, inni zaś wprost - używając niezbyt miłego słownictwa - zaczęli wygłaszać swój sprzeciw.
- Oszalała!
- Chcesz by splugawiła las gdy tylko spuścimy ją z naszych oczu?!
- Jak możesz im wierzyć?!
- Cisza! - Nawet jeśli Eugona nie przewodziła tym istotom, to jednak głos jej niósł ze sobą zdecydowanie i charyzmę. Pewnie tylko dlatego została wysłuchana i nastała po raz kolejny cisza, przynajmniej do momentu aż wężowa naturianka znów nie przemówiła. - Wierzę Leonidowi, i tylko jemu. Akolitce już nie, jestem bowiem w pełni świadoma tego, czego może się ona dopuścić w imię swej skrzywionej wiary.
Eugona odetchnęła, po czym z nienawiścią w oczach zaczęła patrzeć w stronę wiewiórkołaczki, która odpowiedziała jej tym samym.
- … - Violetine cisnęło się wiele brzydkich słów na jej usta, ale wolała nie igrać z ze śmiercią, zbyt wiele o tejże wiedziała, aby świadomie kusić jej przedwczesne nadejście.
- … Z tego też powodu nie pójdą sami. Uwolnimy tą, która nam zawiniła, ale na naszych warunkach. Mój przyjaciel, który tak dotrzymuje jej towarzystwa, zostanie z nią aż do czasu spełnienia obietnicy Seta. Oczywiście, co by nie zostawić go na pastwę losu, to dołączę do tej dwójki i własnoręcznie przypilnuje, aby przywrócili dawny stan rzeczy.
Violetine po chwili uległa, spuszczając wzrok w dół. Eugona uznała to za zgodę, a następnie odwróciła się w stronę swych braci i sióstr. Inne dzieci natury milczały, więc jeżeli ktoś był przeciw, to nie miał odwagi by powiedzieć to na głos. Pozostała tylko jedna istota, której opinia odnośnie tych warunków nie została wyrażona.
- Secie - Eugona przypełzła bliżej do niego, a na jej twarzy nie był ani gniew, ani szczęście. Była jakby pozbawiona z emocji, choć drżące wargi zdradzały, iż była to jedynie maska, która mogła rozlecieć się w każdej chwili. - Czy zgadzasz się na te warunki? Jeśli nie, to wiedz, iż nie będziemy dłużej zwlekać z uśmierceniem tej, która nam zawiniła.
Leśne zwierzęta zamarły w bezruchu. Niezliczone ilości owadów ani myślały o zatrzepotaniu swymi skrzydłami, w czasie gdy przeróżne ssaki leśne, zarówno drapieżne jak i roślinożerne, czaiły się na uboczu, czekając w ciszy na dalszy rozwój wydarzeń.
Naturanie wpatrywali się w zmiennokształtnego, próbując odczytać jego emocje, bądź po prostu czekając z niecierpliwością na jego kolejne - bez wątpienia głupiutkie i niezbyt mądre - słowa. Po minach niektórych widać było, że już szykują się na kolejną dawkę śmiechu pomimo powagi sytuacji, lecz była to definitywnie mniejszość wśród zgromadzonych. Pozostali wciąż bowiem byli albo oburzeni, albo zapłakani po tym, gdy wspomniana została historia tego, jak utracili kontakt ze swoimi ludzkimi przyjaciółmi.
Violetine tymczasem, choć już powróciła do milczenia, to jednak nie robiła tego z własnej woli. Wąż na jej ciele zadbał o to, by musiała zawalczyć o każdy najmniejszy oddech, zaś każdy podejrzany najmniejszy ruch inny niż nabieranie powietrza sprawiał, iż kły coraz mocniej naciskały na skórę jej szyi. Mogłaby przysiąc, że te wbiją się w nią jeśli zbyt gwałtownie zachłyśnie się powietrzem, którego tak chciwie łaknęły jej śmiertelne płuca. Czuła swoje własne tętno, każde uderzenie serca roznoszące się echem po jej ciele niczym spotkanie boskiego młota z kowadłem. Mieszanka strachu, religijnego fanatyzmu oraz gniewu przepływały przez nią, a ona pod groźbą szybkiej i bolesnej śmierci musiała tłumić to w sobie. Jedyne, na co mogła sobie pozwolić, to patrzeć na Seta, wraz z innymi oczekując na to co tym razem wymyśli.
Set przemówił, i niedopowiedzeniem byłoby, iż nikogo nie zaskoczył swoją inteligencją. Jego pierwsze słowa były nawet urocze, wywołując kilka ‘Awww’ od naturian o miękkich sercach, ale gdy tylko wykrzyknął, aby wiewiórkołaczka się przemieniła, to nikt nie stał w osłupieniu, czekając bezradnie na dalszy rozwój wydarzeń. Energia magiczna zadrżała, przeróżne istoty bowiem zaczęły gromadzić tą w celu rzucenia zaklęć - co niektórzy już dzierżyli w dłoniach bliżej nieokreślone czary, co było widać po różnokolorowych magicznych wyładowaniach wszędzie dookoła nich. Rasy bardziej nastawione fizycznie, zamiast bawić się w hokus pokus, chwyciły za broń. Były to zarówno włócznie uplecione przez naturę z gałęzi, a także broń, która najprawdopodobniej została zakupiona bądź zdobyta od innych ras, jak choćby żelazne miecze. Najmocniejszą reakcję jednak miała eugona, ta bowiem z mordem w oczach obróciła się w stronę wiewiórkołaczki. Węże na jej głowie także były w bojowych nastrojach, co tylko potęgowało przerażający wizerunek tej naturianki.
Pomimo tego poruszenia, nie doszło do niczego, co dzieci natury zaczęły zauważać. Wiewiórkołaczka nie wyglądała, jakby zaraz miała dokonać wielkiej ucieczki, lub jakby była gotowa walczyć do ostatniej kropli krwi. Zamiast tego słowa Seta musiały wybić ją z fanatyzmu i przypomnieć jej o tym, iż jej życie wisi na włosku, zmiennokształtna wyglądała bowiem, jakby porzuciła wszelką nadzieję. Jej wzrok wbity był w ziemię, głowa pochylona, a oddech jej stał się płytszy, przestała ona bowiem marnować siły na walkę z cielskiem węża ciasno owiniętym wokół jej klatki piersiowej. Eugona się uspokoiła, a wraz z nią jej fryzura. Pozostali poszli jej śladem, odwołując swe zaklęcia lub chowając swoją broń. W międzyczasie Set, który najwyraźniej nie przejmował się tym, co niemal wywołał, zaczął próbować w inny sposób wyślizgnąć się z tej sytuacji. Tym razem jego głupota i naiwność nie były słodkie, a po prostu upokarzające, co było widać po minach tych, którzy byli gotowi zakończyć życie Violetine. Można by było pomyśleć, że to koniec, ale o dziwo słowa Seta uzyskały pozytywną reakcję.
- Wierzę mu. - To była Eugona. Ta sama eugona, która złapała i sprowadziła tu Violetine. Ta sama, która była gotowa rozszarpać wiewiórkołaczkę na strzępy, jeśli ta faktycznie próbowała by uciec.
Oburzenie ze strony innych przyszło niemal natychmiast. Ci mniej odważni po prostu patrzyli na nią z niedowierzaniem, inni zaś wprost - używając niezbyt miłego słownictwa - zaczęli wygłaszać swój sprzeciw.
- Oszalała!
- Chcesz by splugawiła las gdy tylko spuścimy ją z naszych oczu?!
- Jak możesz im wierzyć?!
- Cisza! - Nawet jeśli Eugona nie przewodziła tym istotom, to jednak głos jej niósł ze sobą zdecydowanie i charyzmę. Pewnie tylko dlatego została wysłuchana i nastała po raz kolejny cisza, przynajmniej do momentu aż wężowa naturianka znów nie przemówiła. - Wierzę Leonidowi, i tylko jemu. Akolitce już nie, jestem bowiem w pełni świadoma tego, czego może się ona dopuścić w imię swej skrzywionej wiary.
Eugona odetchnęła, po czym z nienawiścią w oczach zaczęła patrzeć w stronę wiewiórkołaczki, która odpowiedziała jej tym samym.
- … - Violetine cisnęło się wiele brzydkich słów na jej usta, ale wolała nie igrać z ze śmiercią, zbyt wiele o tejże wiedziała, aby świadomie kusić jej przedwczesne nadejście.
- … Z tego też powodu nie pójdą sami. Uwolnimy tą, która nam zawiniła, ale na naszych warunkach. Mój przyjaciel, który tak dotrzymuje jej towarzystwa, zostanie z nią aż do czasu spełnienia obietnicy Seta. Oczywiście, co by nie zostawić go na pastwę losu, to dołączę do tej dwójki i własnoręcznie przypilnuje, aby przywrócili dawny stan rzeczy.
Violetine po chwili uległa, spuszczając wzrok w dół. Eugona uznała to za zgodę, a następnie odwróciła się w stronę swych braci i sióstr. Inne dzieci natury milczały, więc jeżeli ktoś był przeciw, to nie miał odwagi by powiedzieć to na głos. Pozostała tylko jedna istota, której opinia odnośnie tych warunków nie została wyrażona.
- Secie - Eugona przypełzła bliżej do niego, a na jej twarzy nie był ani gniew, ani szczęście. Była jakby pozbawiona z emocji, choć drżące wargi zdradzały, iż była to jedynie maska, która mogła rozlecieć się w każdej chwili. - Czy zgadzasz się na te warunki? Jeśli nie, to wiedz, iż nie będziemy dłużej zwlekać z uśmierceniem tej, która nam zawiniła.
Set mimo pewnych problemów osiągnął swój cel i był z tego bardzo dumny. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech i uczucie ekscytacji, nie gasło ono, nawet gdy podwładni eugony zaczęli wyrażać swój sprzeciw. Leonid patrzył na wiewiórkołaczke, licząc na jej podziw i wdzięczność. W końcu był bohaterem, ocalił jej życie, a nigdy wcześniej nic takiego nie zrobił. Najchętniej opowiedziałby o tym każdemu, kogo zna, niestety nie miał praktycznie żadnych znajomych. Przynajmniej do czasu, wierzył, że Ruda wkrótce zabierze go do miasta i tam wszyscy będą mogli docenić jego szlachetność.
- Widzisz Ruda? Naprawimy to, co tam zepsułaś, a potem możemy pójść do ciebie – objaśnił, widząc, że dziewczyna milczy – Ale nie będzie jej już tak ściskał? – dopytał naturianki co do węża.
Miał nadzieję, że będą mogli pójść sami, rozważał rozszarpanie gada w wolnej chwili. Jak odejdą wystarczająco daleko, to nikt nawet nie zauważy. Później najwyżej się powie, że gdzieś się zgubił, albo oni go zgubili.
- To ty idziesz z nami? – spytał wężowej kobiety wyraźnie rozczarowany. Normalnie by mu to nie przeszkadzało, ale miał wrażenie, że zmiennokształtna nie będzie tak gadatliwa w nadmiernym towarzystwie – No zgadzam się… No bo chciałbym jeszcze z nią trochę pogadać jednak… I pogłaskać – dodał, uśmiechając się na samą myśl o mięciutkim futerku – Nie traćmy czasu, którędy do problemu? – spytał, nie do końca rozumiejąc wszystkie kwestie, o które była oskarżana zmiennokształtna.
Po krótkich ustaleniach trasy, której szczegóły w umyśle Seta nieszczególnie wybrzmiewały zrozumiale lub interesująco. Czekał po prostu, aż eugona wskaże im ręką, w którą iść stronę. Bo po co im znać jakieś dziwne nazwy miejsc, skoro można by je określić jako „przerośnięte, powykręcane drzewo” albo „ten ostry głaz przy rzece”. Od razu każdy wiedziałby, o co chodzi, a tak to naturianka określiła je „dębowym mędrcem” i „pomnikiem myśli”, przez co biedny leonid musiał dopytywać.
Ostatecznie jednak się dogadali i obrali kierunek na wschód w kierunku Morza Cienia. Nawet minęli te dziwnie nazwane miejsca. Przy pierwszym były jakieś książki złożone pod pniem drzewa, natomiast gdy przystanęli aby napić się wody napotkali drugie miejsce czyli dziwny głaz pokryty niezrozumiałymi dla zmiennokształtnego znakami o zielonkawej barwie. Set co jakiś czas zbaczał z drogi, by pogonić jakiegoś zająca czy dla zabawy zapolować nad niewinne ptaszki. Nie odchodził jednak od kobiet na tyle daleko, by potem nie mógł do nich dołączyć. Nawet jak tracił je z oczu, ich wciąż niezwykle intensywny zapach wystarczał do wytropienia dziewczyn. W przerwach, gdy nie miał niczego do pogonienia jego zainteresowanie wiewiórkołaczką ponownie wzrastało.
- Czy wszystkie wiewiórki mogą być takie jak ty? – spytał z niepokojem. – Bo bardzo możliwe, że kiedyś jakąś… zjadłem – powiedział zakłopotany.
Naprawdę nie chciał, aby wyszło, że kiedyś zjadł kogoś z rodziny Rudej i był o to szczerze zmartwiony. Trwał w tym stanie aż do wieczora, gdy ukazał im się widok porzuconych, niszczejących domostw. Leonid od razu wparował do jednego z nich, myśląc, że kogoś tam spotka. Wyszedł trzymając szmacianą lalkę o włosach z pomarańczowej włóczki.
- Wiewióra zobacz! Jak ty! – Pokazał jej podekscytowany i wcisnął jej zabawkę do rąk, po czym wbiegł do kolejnej chaty, tym razem takiej z dziurawym dachem.
Zmiennokształtny narobił takiego rabanu, jakby co najmniej ów chata miała po chwili zamienić się w kupę gruzu. Na szczęście dla ciemnoskórego ta resztka dachu nie spadła mu na głowę. Jednak gdy tylko wyszedł z środka wraz z nim wytoczyło się kilka garnków.
- Półka… spadła. Sama – powiedział, udając, że wcale nie miał z tym nic wspólnego. – Nikogo tu nie ma. Gdzie ci ludzie z czaszkami w doniczkach? – spytał, zmieniając temat. – Bo nie wiem jak wy, ale ja bym się zdrzemnął – powiedział, ziewając, nawet nie zasłaniając ust.
Wszak niebo robiło się już szarawe, a słońce powoli znikało za horyzontem. Słychać było już coraz bardziej odgłosy zwierząt, aktywnych wyłącznie nocą. Set nie czekając na odpowiedź zaczął rozważać na gałęzi którego drzewa będzie mu najwygodniej, po czym poczuł istne olśnienie.
- A może zdrzemniemy się w tych domkach? – spytał, zadowolony ze swej błyskotliwości.
- Widzisz Ruda? Naprawimy to, co tam zepsułaś, a potem możemy pójść do ciebie – objaśnił, widząc, że dziewczyna milczy – Ale nie będzie jej już tak ściskał? – dopytał naturianki co do węża.
Miał nadzieję, że będą mogli pójść sami, rozważał rozszarpanie gada w wolnej chwili. Jak odejdą wystarczająco daleko, to nikt nawet nie zauważy. Później najwyżej się powie, że gdzieś się zgubił, albo oni go zgubili.
- To ty idziesz z nami? – spytał wężowej kobiety wyraźnie rozczarowany. Normalnie by mu to nie przeszkadzało, ale miał wrażenie, że zmiennokształtna nie będzie tak gadatliwa w nadmiernym towarzystwie – No zgadzam się… No bo chciałbym jeszcze z nią trochę pogadać jednak… I pogłaskać – dodał, uśmiechając się na samą myśl o mięciutkim futerku – Nie traćmy czasu, którędy do problemu? – spytał, nie do końca rozumiejąc wszystkie kwestie, o które była oskarżana zmiennokształtna.
Po krótkich ustaleniach trasy, której szczegóły w umyśle Seta nieszczególnie wybrzmiewały zrozumiale lub interesująco. Czekał po prostu, aż eugona wskaże im ręką, w którą iść stronę. Bo po co im znać jakieś dziwne nazwy miejsc, skoro można by je określić jako „przerośnięte, powykręcane drzewo” albo „ten ostry głaz przy rzece”. Od razu każdy wiedziałby, o co chodzi, a tak to naturianka określiła je „dębowym mędrcem” i „pomnikiem myśli”, przez co biedny leonid musiał dopytywać.
Ostatecznie jednak się dogadali i obrali kierunek na wschód w kierunku Morza Cienia. Nawet minęli te dziwnie nazwane miejsca. Przy pierwszym były jakieś książki złożone pod pniem drzewa, natomiast gdy przystanęli aby napić się wody napotkali drugie miejsce czyli dziwny głaz pokryty niezrozumiałymi dla zmiennokształtnego znakami o zielonkawej barwie. Set co jakiś czas zbaczał z drogi, by pogonić jakiegoś zająca czy dla zabawy zapolować nad niewinne ptaszki. Nie odchodził jednak od kobiet na tyle daleko, by potem nie mógł do nich dołączyć. Nawet jak tracił je z oczu, ich wciąż niezwykle intensywny zapach wystarczał do wytropienia dziewczyn. W przerwach, gdy nie miał niczego do pogonienia jego zainteresowanie wiewiórkołaczką ponownie wzrastało.
- Czy wszystkie wiewiórki mogą być takie jak ty? – spytał z niepokojem. – Bo bardzo możliwe, że kiedyś jakąś… zjadłem – powiedział zakłopotany.
Naprawdę nie chciał, aby wyszło, że kiedyś zjadł kogoś z rodziny Rudej i był o to szczerze zmartwiony. Trwał w tym stanie aż do wieczora, gdy ukazał im się widok porzuconych, niszczejących domostw. Leonid od razu wparował do jednego z nich, myśląc, że kogoś tam spotka. Wyszedł trzymając szmacianą lalkę o włosach z pomarańczowej włóczki.
- Wiewióra zobacz! Jak ty! – Pokazał jej podekscytowany i wcisnął jej zabawkę do rąk, po czym wbiegł do kolejnej chaty, tym razem takiej z dziurawym dachem.
Zmiennokształtny narobił takiego rabanu, jakby co najmniej ów chata miała po chwili zamienić się w kupę gruzu. Na szczęście dla ciemnoskórego ta resztka dachu nie spadła mu na głowę. Jednak gdy tylko wyszedł z środka wraz z nim wytoczyło się kilka garnków.
- Półka… spadła. Sama – powiedział, udając, że wcale nie miał z tym nic wspólnego. – Nikogo tu nie ma. Gdzie ci ludzie z czaszkami w doniczkach? – spytał, zmieniając temat. – Bo nie wiem jak wy, ale ja bym się zdrzemnął – powiedział, ziewając, nawet nie zasłaniając ust.
Wszak niebo robiło się już szarawe, a słońce powoli znikało za horyzontem. Słychać było już coraz bardziej odgłosy zwierząt, aktywnych wyłącznie nocą. Set nie czekając na odpowiedź zaczął rozważać na gałęzi którego drzewa będzie mu najwygodniej, po czym poczuł istne olśnienie.
- A może zdrzemniemy się w tych domkach? – spytał, zadowolony ze swej błyskotliwości.
- Violetine
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa:
- Profesje: Kapłan , Łowca , Wędrowiec
- Kontakt:
Zarówno świat, jak i zgromadzone tu istoty nie marnowały czasu, kiedy tylko eugona ogłosiła swoją decyzję. Jej słowo nie było prawem, lecz wciąż było na tyle szanowane, aby stłamsić wszelki obecny opór i sprzeciw. Ledwie kilka chwil minęło, odkąd wężowa kobieta zadała pytanie do Leonida, a już byli oni praktycznie sami, nie licząc tych, co wciąż byli w zasięgu wzroku, lecz którzy mozolnie oddalali się od nich.
Tę zmianę najmocniej zauważyła Violetine, która aż odetchnęła mocniej. To, że w ogóle mogła odetchnąć pełną piersią, było zaskakujące, ledwie kilka chwil temu bowiem gad owinięty wokół niej był o krok od złamania większości jej żeber. Najwyraźniej pomimo tego, iż pół gadzina nie odpowiedziała Setowi, to jednak rozważyła jego propozycje tego, co by wąż zaprzestał tortur zmiennokształtnej. Nawet kły, które dotychczas wciskały się w jej skórę gotowe ją przebić, zostały zastąpione dotykiem zamkniętej, lecz wciąż niebezpiecznej łuskowatej paszczy. Nawet jeśli jadowita bestia nie była w pełnej gotowości, to akolitka boga Śmierci nie wątpiła w to, że wciąż dzieli ją ledwie mrugnięcie od przekroczenia granicy między życiem, a nie życiem.
“Moje już i tak krótkie życie być może nie zakończy się przedwcześnie, kto by pomyślał?”
Jej myśli były równie czarne jak wystrój świątyni, w której dzielnie służyła przed wyruszeniem na swoją pielgrzymkę, ale wciąż znalazło się wśród nich miejsce na promyk nadziei, który w tym przypadku zdołał przybrać kształt także i w realnym świecie.
- Set… Dziękuje.
Jej spojrzenie może i nie skrywało w sobie płomienia miłości czy choćby iskier ekscytacji, lecz wciąż było ciepłe i bez wątpienia przyjazne, nawet jeśli objęcie śmierci wciąż bowiem spoczywało na jej skórze, cierpliwie oczekując na chwilę, kiedy to kolejny fragment stworzenia ulegnie idei entropii.
- Tylko bez uścisków mi tutaj i głaskania. Mówię do ciebie Set, na wypadek gdybyś nie zdołał nawet tego pojąć… - Eugona, obecnie spoglądająca na nich z mieszanką oburzenia, gniewu i obrzydzenia, wyglądała, jakby zjadła w całości świeżą cytrynę. - Będziesz miał czas na to gdy wszystko naprawimy. Zakładając, że będzie to możliwe, wtedy bowiem nie sądzę, by jej martwe truchło było równie miłe do przytulania co teraz.
W czasie gdy eugona tłumaczyła drogę, którą muszą przebyć, Violetine zdołała powstać na własne nogi i odetchnąć, co było o wiele łatwiejsze kiedy adrenalina płynąca w jej żyłach powoli zaczęła zanikać. Serce przestało bić tak mocno, i tak często jak wcześniej, a i w końcu mogła normalnie oddychać, nawet jeśli każdemu ruchowi przepony towarzyszyło przypomnienie o tym, iż między nią a wężem wokół niej owiniętym nie było niczego, co mogłoby ją ochronić przed zgubą. Nie próbowała już nawet myśleć o walce ze swym potencjalnym katem, zamiast tego więc zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła. Sięgnęła po kryształ lewitujący dookoła niej, przez co iluzja ubrania ją otaczająca uległa zmianie w mgnieniu oka. Wiewiórkołaczka została przywdziana w płaszcz z kapturem czarny jak noc, który sięgał do samej ziemi. Nie był on zapięty, lecz mimo tego jedyne co było widać spod niego to nieprzenikniona ciemność. Ani Set, ani eugona, która niemal zareagowała negatywnie na tak nagłą akcję akolitki, mogli jedynie ujrzeć odzienie, pod którym ukrywała się Violetine.
- Czyżby poczucie winy nagle się w tobie przebudziło, że aż musisz ukryć się przed światem, czy też może myślisz, że przybranie formy do bólu przypominającej to jak wieśniacy wyobrażają sobie śmierć, zdoła mnie przestraszyć? - Eugona nie była delikatna w swych słowach, dbając o to, aby te były równie przesiąknięte jadem co kły jej wężowego towarzysza.
- Jeśli mam coś zdziałać, to lepiej zaprzestać dopuszczania swych emocji na swój język. - Wiewiórkołaczka odpowiedziała, tym razem nie ukrywając swych emocji. Za pozorem odwagi skrywał się strach i mnóstwo obaw, tak samo jak pod obecną iluzją sprawiła ona, iż spoczywające na niej stworzenie nie było możliwe do zauważenia nawet dla niej samej. Dzięki temu łatwiej było udawać, iż jej los nie wisiał pod znakiem zapytania, co pozwoliło jej zachować resztki opanowania.
O dziwo, gdy tylko wyruszyli przed siebie zgodnie ze wskazówkami naturianki, to sama podróż była zaskakująco spokojna. Eugona, zbyt skupiona na tym, by się nie zgubić, nie była zbyt rozmowna, a jej wężowy pomocnik zdawał się spać, choć Violetine nie była zbyt skora do przetestowania tej teorii. Set tymczasem zdawał się ciekawski i pełen energii niczym dziecko, ale wciąż zdołał wykrzesać z siebie tyle opanowania, by nie zrobić niczego, co by wzbudziło konflikt z wężową kobietą.
- Eh? Nie, z tego co mi wiadomo. - Violetine była na tyle zaskoczona tym pytaniem, iż momentalnie zdołała się wyrwać z cieni swej niedoli, głowią się nad zagadnieniem przedstawionym przez Leonida. - Na dobrą sprawę nie słyszałam o żadnej innej poł-wiewiórce, o ile takowe istnieją.
- Moje siostry powiedziałyby, że to przez kaprys Matki. Matki Natury, to znaczy. - Wtrąciła się nagle eugona, która albo nie mogła się powstrzymać przed dodaniem swoich trzech groszy, albo też po dziurki w nosie już miała trzymanie języka za zębami. - Podobno zwierzęta umiłowane przez nią mogą, zarówno przed jak i po swoim właściwym życiu, stać się częścią ludzkiej duszy, tworząc zmiennokształtnych. Z tego co mi wiadomo, wiewiórki takimi zwierzętami nie są, więc twoje istnienie to kwestia przypadku, choć wydaje mi się, że słowo ‘pomyłka’ byłoby bardziej adekwatne.
Nieprzyjemna cisza nastała po tym komentarzu, którą dopiero po kilkunastu minutach przerwała Violetine.
- Jak ty w ogóle masz na imię? Byłoby łatwiej, gdybym mogła przypisać moją nienawiść do więcej niż ledwie twojego lica i bandy gadów na twej głowie.
- Jeszcze nie zasłużyłaś, aby poznać imiona choćby gadzich towarzyszy na mej głowie, a co dopiero moje własne. - Reakcja naturianki była adekwatna, głos Violetine bowiem nie krył tego, jak bardzo chciała udusić ona łuskowatą damę gołymi rękoma. - A teraz milcz, bo inaczej mój przyjaciel znów sprawi, że zatęsknisz za powietrzem w płucach.
Wrogość trwała w powietrzu aż do wieczora, kiedy to nawet przez widoczne po kobietach zmęczenie widać było, iż chciały one rzucić się sobie do gardeł pod byle pretekstem. Widok ruin dawniej zwanych domami nie był zbyt zaskakujący, na kontynencie nie brakowało bowiem miejsc opuszczonych. Pomimo swoich różnic, zarówno eugona jak i wiewiórkołaczka patrzyły na leonida w ten sam sposób, jakby zastanawiając się jakim cudem selekcja naturalna jeszcze nie zagrabiła Seta jako swojej kolejnej ofiary.
- Nie wiem, gdzie oni są… A te ruiny nie wyglądają na zbyt stabilne Set. Nie wiem, czy to dobre miejsce na sen. - Stwierdziła Violetine, w międzyczasie ściskając laleczkę, wyładowując na zabawce swoje zmartwienia i obawy.
- Śpimy tutaj. - Eugona najwyraźniej była innego zdania, bo jej ton głosu nie pozostawiał miejsca na dyskusje.
- Nie obwiniaj mnie jeśli dach spadnie ci na ten twój łeb durny i zdechniesz jak nędzna gadzina, którą jesteś. - Marudziła pod nosem Violetine, zapominając momentalnie o pozorach manier w obliczu kogoś tak znienawidzonego.
Jak można by było się spodziewać, naturianka nie chciała spuścić ich z oczu, dlatego też z chęcią skorzystała z propozycji leonida w kwestii miejsca do spania i zaciągnęła futrzastą parę do jednej ze struktur, która nie wyglądała, jakby miała zaraz ulegnąć pod własnym ciężarem. W środku nie brakowało kurzu, pająków i innych rzeczy, od których Violetine aż niedobrze się zrobiło. Nawet w obliczu śmierci, te warunki do spania były karygodne, lecz nim zdołała zgłosić sprzeciw, ogon eugony złapał w swe objęcia zarówno ją, jak i Leonida. Wystarczyła chwila, by akolitka i dzikus byli ściśnięci do siebie, plecy przyciśnięte do pleców, przy czym wąż owinięty dookoła Violetine zdawał się nie przejętym naciskiem na jego własne cielsko, co zaklinowane było częściowo między nimi.
- C-co to ma znaczyć?! Myślałam, że nie planujesz nam zrobić krzywdy! - Violetine, z uzasadnionych przyczyn, myślała, iż jest to atak na nią i Seta, dlatego też szarpała się niczym szalona, nawet jeśli cielsko eugony nie pozostawiało zbyt wiele miejsca na to.
- Oj, morda w kubeł! - Naturianka aż mocniej ich ścisnęła przez emocjonalny wybuch wiewiórkołaczki. - Krzyczysz jakbym, cię co najmniej chciała zjeść, heretyczko, a uwierz mi, że nie mam ochoty na niestrawność. Po prostu upewniam się, że żadne z was nie zrobi głupstwa w czasie, gdy ja i mój kolega będziemy spać. Więc bądźcie grzeczni, bo jak źle się poruszyć to jeszcze łaskoczecie mnie przez sen i was tak ścisnę, że nie obudzicie się już nigdy, zrozumiano?
Jej groźba została wysłuchana, i prędzej czy później wszyscy poszli spać, nawet jeśli nie było to łatwe dla tych, co pozbawieni byli wszelkiego rodzaju łusek. Mało tego, węże zastępujące włosy na głowie eugony chrapały, jakby co najmniej diabły je opętały! To był wręcz cud, że gdy był już środek nocy, rozległ się dźwięk walącego się nieopodal budynku, który wybudził wszystkich, łącznie z gadzinami, przez które to Violetine miała już podkrążone i zaczerwienione oczy.
- W końcu! - Wykrzyknęła zmiennokształtna, jej głos już powoli przejawiający pierwsze objawy szaleństwa. Jako kobieta z bogatej rodziny, ceniła sobie regularny sen, coś, czego dzisiaj nie mogła zaznać.
- Pewnie czas i wiatr powalili wspólnie jedną z pozostałych ruin… - Eugona stwierdziła, choć widać było, że nie była tego pewna. Po chwili jej ogon rozluźnił się na tyle, by zarówno Violetine i Set mieli swobodę ruchu. - Set, idź sprawdzić, czy to na pewno to, a nie coś niebezpiecznego. I ani mi się waż robić coś głupiego, bo heretyczka zostaje ze mną.
Tę zmianę najmocniej zauważyła Violetine, która aż odetchnęła mocniej. To, że w ogóle mogła odetchnąć pełną piersią, było zaskakujące, ledwie kilka chwil temu bowiem gad owinięty wokół niej był o krok od złamania większości jej żeber. Najwyraźniej pomimo tego, iż pół gadzina nie odpowiedziała Setowi, to jednak rozważyła jego propozycje tego, co by wąż zaprzestał tortur zmiennokształtnej. Nawet kły, które dotychczas wciskały się w jej skórę gotowe ją przebić, zostały zastąpione dotykiem zamkniętej, lecz wciąż niebezpiecznej łuskowatej paszczy. Nawet jeśli jadowita bestia nie była w pełnej gotowości, to akolitka boga Śmierci nie wątpiła w to, że wciąż dzieli ją ledwie mrugnięcie od przekroczenia granicy między życiem, a nie życiem.
“Moje już i tak krótkie życie być może nie zakończy się przedwcześnie, kto by pomyślał?”
Jej myśli były równie czarne jak wystrój świątyni, w której dzielnie służyła przed wyruszeniem na swoją pielgrzymkę, ale wciąż znalazło się wśród nich miejsce na promyk nadziei, który w tym przypadku zdołał przybrać kształt także i w realnym świecie.
- Set… Dziękuje.
Jej spojrzenie może i nie skrywało w sobie płomienia miłości czy choćby iskier ekscytacji, lecz wciąż było ciepłe i bez wątpienia przyjazne, nawet jeśli objęcie śmierci wciąż bowiem spoczywało na jej skórze, cierpliwie oczekując na chwilę, kiedy to kolejny fragment stworzenia ulegnie idei entropii.
- Tylko bez uścisków mi tutaj i głaskania. Mówię do ciebie Set, na wypadek gdybyś nie zdołał nawet tego pojąć… - Eugona, obecnie spoglądająca na nich z mieszanką oburzenia, gniewu i obrzydzenia, wyglądała, jakby zjadła w całości świeżą cytrynę. - Będziesz miał czas na to gdy wszystko naprawimy. Zakładając, że będzie to możliwe, wtedy bowiem nie sądzę, by jej martwe truchło było równie miłe do przytulania co teraz.
W czasie gdy eugona tłumaczyła drogę, którą muszą przebyć, Violetine zdołała powstać na własne nogi i odetchnąć, co było o wiele łatwiejsze kiedy adrenalina płynąca w jej żyłach powoli zaczęła zanikać. Serce przestało bić tak mocno, i tak często jak wcześniej, a i w końcu mogła normalnie oddychać, nawet jeśli każdemu ruchowi przepony towarzyszyło przypomnienie o tym, iż między nią a wężem wokół niej owiniętym nie było niczego, co mogłoby ją ochronić przed zgubą. Nie próbowała już nawet myśleć o walce ze swym potencjalnym katem, zamiast tego więc zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła. Sięgnęła po kryształ lewitujący dookoła niej, przez co iluzja ubrania ją otaczająca uległa zmianie w mgnieniu oka. Wiewiórkołaczka została przywdziana w płaszcz z kapturem czarny jak noc, który sięgał do samej ziemi. Nie był on zapięty, lecz mimo tego jedyne co było widać spod niego to nieprzenikniona ciemność. Ani Set, ani eugona, która niemal zareagowała negatywnie na tak nagłą akcję akolitki, mogli jedynie ujrzeć odzienie, pod którym ukrywała się Violetine.
- Czyżby poczucie winy nagle się w tobie przebudziło, że aż musisz ukryć się przed światem, czy też może myślisz, że przybranie formy do bólu przypominającej to jak wieśniacy wyobrażają sobie śmierć, zdoła mnie przestraszyć? - Eugona nie była delikatna w swych słowach, dbając o to, aby te były równie przesiąknięte jadem co kły jej wężowego towarzysza.
- Jeśli mam coś zdziałać, to lepiej zaprzestać dopuszczania swych emocji na swój język. - Wiewiórkołaczka odpowiedziała, tym razem nie ukrywając swych emocji. Za pozorem odwagi skrywał się strach i mnóstwo obaw, tak samo jak pod obecną iluzją sprawiła ona, iż spoczywające na niej stworzenie nie było możliwe do zauważenia nawet dla niej samej. Dzięki temu łatwiej było udawać, iż jej los nie wisiał pod znakiem zapytania, co pozwoliło jej zachować resztki opanowania.
O dziwo, gdy tylko wyruszyli przed siebie zgodnie ze wskazówkami naturianki, to sama podróż była zaskakująco spokojna. Eugona, zbyt skupiona na tym, by się nie zgubić, nie była zbyt rozmowna, a jej wężowy pomocnik zdawał się spać, choć Violetine nie była zbyt skora do przetestowania tej teorii. Set tymczasem zdawał się ciekawski i pełen energii niczym dziecko, ale wciąż zdołał wykrzesać z siebie tyle opanowania, by nie zrobić niczego, co by wzbudziło konflikt z wężową kobietą.
- Eh? Nie, z tego co mi wiadomo. - Violetine była na tyle zaskoczona tym pytaniem, iż momentalnie zdołała się wyrwać z cieni swej niedoli, głowią się nad zagadnieniem przedstawionym przez Leonida. - Na dobrą sprawę nie słyszałam o żadnej innej poł-wiewiórce, o ile takowe istnieją.
- Moje siostry powiedziałyby, że to przez kaprys Matki. Matki Natury, to znaczy. - Wtrąciła się nagle eugona, która albo nie mogła się powstrzymać przed dodaniem swoich trzech groszy, albo też po dziurki w nosie już miała trzymanie języka za zębami. - Podobno zwierzęta umiłowane przez nią mogą, zarówno przed jak i po swoim właściwym życiu, stać się częścią ludzkiej duszy, tworząc zmiennokształtnych. Z tego co mi wiadomo, wiewiórki takimi zwierzętami nie są, więc twoje istnienie to kwestia przypadku, choć wydaje mi się, że słowo ‘pomyłka’ byłoby bardziej adekwatne.
Nieprzyjemna cisza nastała po tym komentarzu, którą dopiero po kilkunastu minutach przerwała Violetine.
- Jak ty w ogóle masz na imię? Byłoby łatwiej, gdybym mogła przypisać moją nienawiść do więcej niż ledwie twojego lica i bandy gadów na twej głowie.
- Jeszcze nie zasłużyłaś, aby poznać imiona choćby gadzich towarzyszy na mej głowie, a co dopiero moje własne. - Reakcja naturianki była adekwatna, głos Violetine bowiem nie krył tego, jak bardzo chciała udusić ona łuskowatą damę gołymi rękoma. - A teraz milcz, bo inaczej mój przyjaciel znów sprawi, że zatęsknisz za powietrzem w płucach.
Wrogość trwała w powietrzu aż do wieczora, kiedy to nawet przez widoczne po kobietach zmęczenie widać było, iż chciały one rzucić się sobie do gardeł pod byle pretekstem. Widok ruin dawniej zwanych domami nie był zbyt zaskakujący, na kontynencie nie brakowało bowiem miejsc opuszczonych. Pomimo swoich różnic, zarówno eugona jak i wiewiórkołaczka patrzyły na leonida w ten sam sposób, jakby zastanawiając się jakim cudem selekcja naturalna jeszcze nie zagrabiła Seta jako swojej kolejnej ofiary.
- Nie wiem, gdzie oni są… A te ruiny nie wyglądają na zbyt stabilne Set. Nie wiem, czy to dobre miejsce na sen. - Stwierdziła Violetine, w międzyczasie ściskając laleczkę, wyładowując na zabawce swoje zmartwienia i obawy.
- Śpimy tutaj. - Eugona najwyraźniej była innego zdania, bo jej ton głosu nie pozostawiał miejsca na dyskusje.
- Nie obwiniaj mnie jeśli dach spadnie ci na ten twój łeb durny i zdechniesz jak nędzna gadzina, którą jesteś. - Marudziła pod nosem Violetine, zapominając momentalnie o pozorach manier w obliczu kogoś tak znienawidzonego.
Jak można by było się spodziewać, naturianka nie chciała spuścić ich z oczu, dlatego też z chęcią skorzystała z propozycji leonida w kwestii miejsca do spania i zaciągnęła futrzastą parę do jednej ze struktur, która nie wyglądała, jakby miała zaraz ulegnąć pod własnym ciężarem. W środku nie brakowało kurzu, pająków i innych rzeczy, od których Violetine aż niedobrze się zrobiło. Nawet w obliczu śmierci, te warunki do spania były karygodne, lecz nim zdołała zgłosić sprzeciw, ogon eugony złapał w swe objęcia zarówno ją, jak i Leonida. Wystarczyła chwila, by akolitka i dzikus byli ściśnięci do siebie, plecy przyciśnięte do pleców, przy czym wąż owinięty dookoła Violetine zdawał się nie przejętym naciskiem na jego własne cielsko, co zaklinowane było częściowo między nimi.
- C-co to ma znaczyć?! Myślałam, że nie planujesz nam zrobić krzywdy! - Violetine, z uzasadnionych przyczyn, myślała, iż jest to atak na nią i Seta, dlatego też szarpała się niczym szalona, nawet jeśli cielsko eugony nie pozostawiało zbyt wiele miejsca na to.
- Oj, morda w kubeł! - Naturianka aż mocniej ich ścisnęła przez emocjonalny wybuch wiewiórkołaczki. - Krzyczysz jakbym, cię co najmniej chciała zjeść, heretyczko, a uwierz mi, że nie mam ochoty na niestrawność. Po prostu upewniam się, że żadne z was nie zrobi głupstwa w czasie, gdy ja i mój kolega będziemy spać. Więc bądźcie grzeczni, bo jak źle się poruszyć to jeszcze łaskoczecie mnie przez sen i was tak ścisnę, że nie obudzicie się już nigdy, zrozumiano?
Jej groźba została wysłuchana, i prędzej czy później wszyscy poszli spać, nawet jeśli nie było to łatwe dla tych, co pozbawieni byli wszelkiego rodzaju łusek. Mało tego, węże zastępujące włosy na głowie eugony chrapały, jakby co najmniej diabły je opętały! To był wręcz cud, że gdy był już środek nocy, rozległ się dźwięk walącego się nieopodal budynku, który wybudził wszystkich, łącznie z gadzinami, przez które to Violetine miała już podkrążone i zaczerwienione oczy.
- W końcu! - Wykrzyknęła zmiennokształtna, jej głos już powoli przejawiający pierwsze objawy szaleństwa. Jako kobieta z bogatej rodziny, ceniła sobie regularny sen, coś, czego dzisiaj nie mogła zaznać.
- Pewnie czas i wiatr powalili wspólnie jedną z pozostałych ruin… - Eugona stwierdziła, choć widać było, że nie była tego pewna. Po chwili jej ogon rozluźnił się na tyle, by zarówno Violetine i Set mieli swobodę ruchu. - Set, idź sprawdzić, czy to na pewno to, a nie coś niebezpiecznego. I ani mi się waż robić coś głupiego, bo heretyczka zostaje ze mną.
Set tak bardzo zagapił się na skwaszoną minę eugony, że praktycznie w ogóle jej nie słuchał. Nie przeszkodziło mu to jednak w bezmyślnym przytaknięciu na jej słowa.
- To śmierć wygląda jak śmiesznie przebrana wiewiórka? – spytał nagle leonid.
Widząc jednak zdenerwowanie kobiet, a szczególnie zmiennokształtnej podszedł do niej i najwyraźniej zapominając, że jest obecnie w ludzkiej postaci, liznął ją po twarzy. Nie było to przytulanie, więc nie złamał zakazu eugony. Szczerze wierzył, że to polepszy jej humor.
- Naprawimy wszystko – uśmiechnął się do niej od ucha do ucha.
Pełen naiwnej nadziei i optymizmu szedł wraz z kobietami, niemal wyrywając się do przodu. Odetchnął z ulgą na wieść, że nie ma więcej takich wiewiórek jak ona.
- To znaczy, że jesteś… jedyna taka? Na całym świecie? – spytał zafascynowany i jednocześnie poczuł większą motywację, by pomóc dziewczynie, jak tylko się da.
W końcu to byłoby smutne, gdyby ktoś tak wyjątkowy miał ot tak zginąć. Nie bardzo rozumiał koncepcje duszy, matki natury i w ogóle bóstw, ale zrozumiał, że naturianka stara się być niemiła dla Rudej. Chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział co, więc postanowił dopytać o parę rzeczy. Najpierw jednak odezwała się Violetine. Nie chciał jej przerywać, grzecznie poczekał na swoją kolej.
– I o co chodzi z tymi duszami i matką naturą?
Po pewnym czasie dotarli do opuszczonej wioski. Leonid wciąż był pełen energii, choć powoli zaczynał być już senny. Kobietom również zmęczenie dawało się we znaki. Zmiennokształtny nawet ucieszył się, że będą tu spać, ta okolica przypominała wioskę, w której mieszkał z ojcem.
Nie przeszkadzał mu wszechobecny bałagan, od razu zamierzał położyć się na ziemi, ale eugona ścisnęła zarówno jego, jak i Violetine ogonem. To również mu się nie spodobało. Warknął cicho niezadowolony. Mimo to szybko zasnął, choć wygodnie mu wcale nie było.
W środku nocy jego też zbudził dziwny huk, wciąż średnio przytomny został wysłany na zwiady. Ze skwaszoną miną wyszedł z chaty, zostawiając biedną wiewióreczkę z tą wstrętną gadziną. W okolicy nie było nikogo widać. Jedynie oczy przykuwała jedna z chat zrównania z ziemią. Wciąż niosły się od niej tumany wzniesionego kurzu. Leonid ziewnął przeciągle i wrócił do dziewczyn, szorując ogonem po ziemi. Był nieco przybity, miał taki fajny sen jak razem z wiewiórą polują na smakowitego królika i jedzą razem pod gwieździstym niebem. Tymczasem w obecnej sytuacji nie było na to szans.
- Chata się chyba zawaliła, a skoro nie śpimy już, ruszajmy dalej – zaproponował. Bardzo chciał mieć z głowy naturiankę i w końcu spędzić trochę czasu tylko z Rudą tak jak wcześniej.
Był na tyle uparty, że jakimś cudem udało mu się przekonać wężowatą. Ruszyli więc wciąż pod osłoną nocy, widzieli piękny wschód słońca, ale nie było czasu, aby go oglądać. Następny przystanek zaliczyli dopiero przy rzece, żeby napić się i przy okazji trochę obmyć. Set był dość mocno spragniony, więc od razu pochylił się nad wodą i zaczął pić tak dużo, jak tylko mógł. Następnie opłukał sobie twarz, okazało się, że cały był w kurzu. Po szybkiej kalkulacji po prostu cały wlazł do wody i niemal natychmiast wyskoczył. Była zimna. Otrzepał się niczym zwierzak, ochlapując przy tym Violetine i naturiankę. Po czym zadowolony z siebie oznajmił, że jest gotowy do dalszej wędrówki.
Minęło kilka dni, kobiety cały ten czas skakały sobie do gardeł, Set nawet się nie wtrącał, czasem tylko zadawał pytania, o sprawy, których nie rozumiał albo próbował jakoś poprawić humor Rudej. Trzymając się rzeki Larr i idąc na wschód, w końcu w oddali ukazały się błękitne, ledwo widoczne zarysy wież miasta. Jednakże ciekawszy był fakt, że im oczom ukazała się całkiem spora wioska, z której dochodziły dziwaczne, mrocznie brzmiące pieśni. Na palisadzie zaś widniały trzy czaszki należące do różnych zwierząt hodowlanych. Set szybko połączył fakty, ale musiał się upewnić.
- To tu?
- To śmierć wygląda jak śmiesznie przebrana wiewiórka? – spytał nagle leonid.
Widząc jednak zdenerwowanie kobiet, a szczególnie zmiennokształtnej podszedł do niej i najwyraźniej zapominając, że jest obecnie w ludzkiej postaci, liznął ją po twarzy. Nie było to przytulanie, więc nie złamał zakazu eugony. Szczerze wierzył, że to polepszy jej humor.
- Naprawimy wszystko – uśmiechnął się do niej od ucha do ucha.
Pełen naiwnej nadziei i optymizmu szedł wraz z kobietami, niemal wyrywając się do przodu. Odetchnął z ulgą na wieść, że nie ma więcej takich wiewiórek jak ona.
- To znaczy, że jesteś… jedyna taka? Na całym świecie? – spytał zafascynowany i jednocześnie poczuł większą motywację, by pomóc dziewczynie, jak tylko się da.
W końcu to byłoby smutne, gdyby ktoś tak wyjątkowy miał ot tak zginąć. Nie bardzo rozumiał koncepcje duszy, matki natury i w ogóle bóstw, ale zrozumiał, że naturianka stara się być niemiła dla Rudej. Chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział co, więc postanowił dopytać o parę rzeczy. Najpierw jednak odezwała się Violetine. Nie chciał jej przerywać, grzecznie poczekał na swoją kolej.
– I o co chodzi z tymi duszami i matką naturą?
Po pewnym czasie dotarli do opuszczonej wioski. Leonid wciąż był pełen energii, choć powoli zaczynał być już senny. Kobietom również zmęczenie dawało się we znaki. Zmiennokształtny nawet ucieszył się, że będą tu spać, ta okolica przypominała wioskę, w której mieszkał z ojcem.
Nie przeszkadzał mu wszechobecny bałagan, od razu zamierzał położyć się na ziemi, ale eugona ścisnęła zarówno jego, jak i Violetine ogonem. To również mu się nie spodobało. Warknął cicho niezadowolony. Mimo to szybko zasnął, choć wygodnie mu wcale nie było.
W środku nocy jego też zbudził dziwny huk, wciąż średnio przytomny został wysłany na zwiady. Ze skwaszoną miną wyszedł z chaty, zostawiając biedną wiewióreczkę z tą wstrętną gadziną. W okolicy nie było nikogo widać. Jedynie oczy przykuwała jedna z chat zrównania z ziemią. Wciąż niosły się od niej tumany wzniesionego kurzu. Leonid ziewnął przeciągle i wrócił do dziewczyn, szorując ogonem po ziemi. Był nieco przybity, miał taki fajny sen jak razem z wiewiórą polują na smakowitego królika i jedzą razem pod gwieździstym niebem. Tymczasem w obecnej sytuacji nie było na to szans.
- Chata się chyba zawaliła, a skoro nie śpimy już, ruszajmy dalej – zaproponował. Bardzo chciał mieć z głowy naturiankę i w końcu spędzić trochę czasu tylko z Rudą tak jak wcześniej.
Był na tyle uparty, że jakimś cudem udało mu się przekonać wężowatą. Ruszyli więc wciąż pod osłoną nocy, widzieli piękny wschód słońca, ale nie było czasu, aby go oglądać. Następny przystanek zaliczyli dopiero przy rzece, żeby napić się i przy okazji trochę obmyć. Set był dość mocno spragniony, więc od razu pochylił się nad wodą i zaczął pić tak dużo, jak tylko mógł. Następnie opłukał sobie twarz, okazało się, że cały był w kurzu. Po szybkiej kalkulacji po prostu cały wlazł do wody i niemal natychmiast wyskoczył. Była zimna. Otrzepał się niczym zwierzak, ochlapując przy tym Violetine i naturiankę. Po czym zadowolony z siebie oznajmił, że jest gotowy do dalszej wędrówki.
Minęło kilka dni, kobiety cały ten czas skakały sobie do gardeł, Set nawet się nie wtrącał, czasem tylko zadawał pytania, o sprawy, których nie rozumiał albo próbował jakoś poprawić humor Rudej. Trzymając się rzeki Larr i idąc na wschód, w końcu w oddali ukazały się błękitne, ledwo widoczne zarysy wież miasta. Jednakże ciekawszy był fakt, że im oczom ukazała się całkiem spora wioska, z której dochodziły dziwaczne, mrocznie brzmiące pieśni. Na palisadzie zaś widniały trzy czaszki należące do różnych zwierząt hodowlanych. Set szybko połączył fakty, ale musiał się upewnić.
- To tu?
- Violetine
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa:
- Profesje: Kapłan , Łowca , Wędrowiec
- Kontakt:
Wiewiórkołaczka i eugona były idealnym połączeniem… jeżeli ból, śmierć i cierpienie to było to, co uważało się za ideał. Z każdą minutą zmiennokształtna i naturianka nakręcały się nawzajem, nieskończona pętla gniewu i nienawiści zgrzytająca od napięcia między dwoma kobietami. Tymczasem Set, będący trzecim kołem tego dwukołowego, staczającego się ku przepaści powozu, był najzwyczajniej w świecie ignorowany, emocje między kobietami bowiem sięgnęły momentu, gdzie nie mogły przestać myśleć o wbiciu tej drugiej noża w plecy i stu kamieni tam, gdzie nawet wzrok Prasmoka nie sięga.
Wybudzona Violetine, pozbawiona choćby chwili snu, była wręcz gotowa popełnić morderstwo, ale że była pod groźbą wężowego ugryzienia, toteż wyżywała się słownie na eugonie, kiedy jeszcze Set badał sytuację. Eugona odwdzięczyła się, opisując barwnie to, które stworzenia natury co z nią zrobią i jak bardzo będzie to bolesne. Tak bardzo ją to wciągnęło, że gdy Set stwierdził, że powinni iść, to naturianka była zbyt zajęta dyszeniem po nazbyt entuzjastycznym monologu, żeby mu odmówić. Szli więc przez noc, a kobiety darły dalej ze sobą koty. Violetine deptała ogon eugony za każdym razem, gdy tylko mogła, a chwilę później padała twarzą na leśne runo, zemsta wężowej kobiety była bowiem szybka i brutalna.
Przerwa przy rzece była momentem, gdzie nastał tymczasowy pokój między dwoma zwaśnionymi damami, ciężko było bowiem doprowadzić się nawzajem do szału, gdy ręce i usta miało się zajęte spożywaniem wody. Czynność tą przerwał Set i jego iście zwierzęce zachowanie.
- Ej, uważaj trochę!
- Ej, uważaj trochę!
Zdublowany dźwięk nie był ani anomalią magiczną, ani problemem zdrowotnym z uszami leonida, a po prostu wynikał z tego, że i Violetine i eugona powiedziały dokładnie to samo, prawdopodobnie tylko dlatego, że obie były już zmęczone, rozdrażnione i żądne krwi w równym stopniu. Oczywiście, gdy tylko zrozumiały co się stało, spojrzały na siebie jakby to ta druga była w pełni winna za to.
- Przestań mnie naśladować!
- Przestań mnie naśladować!
- Ja? Nie, ty przestań!
- Ja? Nie, ty przestań!
- AGH!
- AGH!
Obydwie kobiety rzuciły się na siebie i niemal natychmiast zdołały przetoczyć się wprost do lodowatej rzeki, gdzie kontynuowała się walka na… ciągnięcie za włosy i drapanie paznokciami po twarzy. Ciężko było stwierdzić czy eugona faktycznie ograniczała swoje możliwości, by nie zabić wiewiórki, czy też w momencie gniewu zapomniała, że nie jest byle paniusią i już dawno mogłaby wygrać w bardziej odpowiedni dla wężowej kobiety sposób.
Wąż, towarzysz eugony i istota odpowiedzialna za więzienie Violetine, ewakuował się z wiewiórkołaczki już kilka godzin temu, nie chciał bowiem być na linii ognia między swoją zaślepioną gniewem właścicielką a fanatyczną akolitką. Teraz gdy kobiety nawet wychodząc z lodowatej wody i szczękając zębami, rzucały w siebie nawzajem groźbami, wąż zasyczał zawiedziony, po czym poszedł dogonić leonida, jedyną, o ironio, myślącą na chwilę obecną osobę.
Violetine nie miała już sił nawet być wkurzona ani przerażona. Ba, nie miała już sił, by narzekać, że nie ma sił, zamiast tego leżała na trawie, twarzą w dół. Z naturianka nie było lepiej, fakt, że eugona, zamiast pełzać jak… eugona, to pełzała jak wąż, ale wciąż w swej pół ludzkiej formie, po prostu taszcząc swoje ręce i tułów tak, jakby nie miała już ich sił unieść. Gdy wiewiórkołaczka spojrzała na swojego niedoszłego kata, wielkiego węża, to ten albo spał, albo umarł, ciężko było stwierdzić, wciąż jednak trzymał się tułowia wiewiórki, odkąd tam wrócił po walce w rzece.
Czemu byli w takim stanie? Set.
Po prostu… Set.
Leonid wykończył ich fizycznie, prowadząc całą grupę i wymuszając tempo adekwatne dla nieposkromionej ilości futrzastej energii, nie dwóch delikatnych pań i węża im towarzyszącego. Wykończył też je psychicznie, zadając każdego dnia coraz to bardziej banalne pytania. Na początku nawet jeszcze próbowały odpowiadać, ale gdzieś pomiędzy wtedy a teraz ich odpowiedzi przemieniły się w pomruki niezadowolenia, które z grubsza brzmiały jak “tak”, “nie” albo “nie wiem”. Wszystko to na dodatek tego, że kobiety po prostu nie mogły przestać doprowadzać siebie nawzajem do białej gorączki. Gwoździem do ich nadchodzących trumien było jego najnowsze pytanie. Cała trójka, Violetine, eugona i wielki wąż patrzyli to na wioskę, to na Seta, już nawet nie ukrywając tego, jak bardzo oczywiste jest to ich zdaniem.
- Tak, to tutaj - Eugona odezwała się, determinacja pozwolił jej bowiem powstać z ziemi. - Zostańcie tutaj, sama to załatwię.
Naturianka przypełzła w kierunku bramy, która zdawała się jedynym wejściem do tej wioski, wszędzie indziej bowiem palisada szczerzyła swoje ostre kły. Violetine i Set stali sobie w bezpiecznej odległości, gdy eugona zaczęła krzyczeć na bramę, a gdy ta się nie otworzyła, to zaczęła krzyczeć bardziej i wulgarniej… Aż do momentu, gdy wiadro pełne brudnej wody nie spadło jej na głowę. Wściekła jak stado szerszeni, rzuciła wiadrem w bok i wróciła do Violetine i leonida.
- SET! Rusz futrzastą dupę i otwórz tę przeklętą bramę siłą, bo jak ja to zrobię, to nie zostanie nikt żywy z kim będziemy mogli porozmawiać! - wycedziła przez zaciśnięte zęby eugona, a Violetine zaczęła szeptać pod nosem o “Barbarzyńskich wężowych ladacznicach”.
Wybudzona Violetine, pozbawiona choćby chwili snu, była wręcz gotowa popełnić morderstwo, ale że była pod groźbą wężowego ugryzienia, toteż wyżywała się słownie na eugonie, kiedy jeszcze Set badał sytuację. Eugona odwdzięczyła się, opisując barwnie to, które stworzenia natury co z nią zrobią i jak bardzo będzie to bolesne. Tak bardzo ją to wciągnęło, że gdy Set stwierdził, że powinni iść, to naturianka była zbyt zajęta dyszeniem po nazbyt entuzjastycznym monologu, żeby mu odmówić. Szli więc przez noc, a kobiety darły dalej ze sobą koty. Violetine deptała ogon eugony za każdym razem, gdy tylko mogła, a chwilę później padała twarzą na leśne runo, zemsta wężowej kobiety była bowiem szybka i brutalna.
Przerwa przy rzece była momentem, gdzie nastał tymczasowy pokój między dwoma zwaśnionymi damami, ciężko było bowiem doprowadzić się nawzajem do szału, gdy ręce i usta miało się zajęte spożywaniem wody. Czynność tą przerwał Set i jego iście zwierzęce zachowanie.
- Ej, uważaj trochę!
- Ej, uważaj trochę!
Zdublowany dźwięk nie był ani anomalią magiczną, ani problemem zdrowotnym z uszami leonida, a po prostu wynikał z tego, że i Violetine i eugona powiedziały dokładnie to samo, prawdopodobnie tylko dlatego, że obie były już zmęczone, rozdrażnione i żądne krwi w równym stopniu. Oczywiście, gdy tylko zrozumiały co się stało, spojrzały na siebie jakby to ta druga była w pełni winna za to.
- Przestań mnie naśladować!
- Przestań mnie naśladować!
- Ja? Nie, ty przestań!
- Ja? Nie, ty przestań!
- AGH!
- AGH!
Obydwie kobiety rzuciły się na siebie i niemal natychmiast zdołały przetoczyć się wprost do lodowatej rzeki, gdzie kontynuowała się walka na… ciągnięcie za włosy i drapanie paznokciami po twarzy. Ciężko było stwierdzić czy eugona faktycznie ograniczała swoje możliwości, by nie zabić wiewiórki, czy też w momencie gniewu zapomniała, że nie jest byle paniusią i już dawno mogłaby wygrać w bardziej odpowiedni dla wężowej kobiety sposób.
Wąż, towarzysz eugony i istota odpowiedzialna za więzienie Violetine, ewakuował się z wiewiórkołaczki już kilka godzin temu, nie chciał bowiem być na linii ognia między swoją zaślepioną gniewem właścicielką a fanatyczną akolitką. Teraz gdy kobiety nawet wychodząc z lodowatej wody i szczękając zębami, rzucały w siebie nawzajem groźbami, wąż zasyczał zawiedziony, po czym poszedł dogonić leonida, jedyną, o ironio, myślącą na chwilę obecną osobę.
Violetine nie miała już sił nawet być wkurzona ani przerażona. Ba, nie miała już sił, by narzekać, że nie ma sił, zamiast tego leżała na trawie, twarzą w dół. Z naturianka nie było lepiej, fakt, że eugona, zamiast pełzać jak… eugona, to pełzała jak wąż, ale wciąż w swej pół ludzkiej formie, po prostu taszcząc swoje ręce i tułów tak, jakby nie miała już ich sił unieść. Gdy wiewiórkołaczka spojrzała na swojego niedoszłego kata, wielkiego węża, to ten albo spał, albo umarł, ciężko było stwierdzić, wciąż jednak trzymał się tułowia wiewiórki, odkąd tam wrócił po walce w rzece.
Czemu byli w takim stanie? Set.
Po prostu… Set.
Leonid wykończył ich fizycznie, prowadząc całą grupę i wymuszając tempo adekwatne dla nieposkromionej ilości futrzastej energii, nie dwóch delikatnych pań i węża im towarzyszącego. Wykończył też je psychicznie, zadając każdego dnia coraz to bardziej banalne pytania. Na początku nawet jeszcze próbowały odpowiadać, ale gdzieś pomiędzy wtedy a teraz ich odpowiedzi przemieniły się w pomruki niezadowolenia, które z grubsza brzmiały jak “tak”, “nie” albo “nie wiem”. Wszystko to na dodatek tego, że kobiety po prostu nie mogły przestać doprowadzać siebie nawzajem do białej gorączki. Gwoździem do ich nadchodzących trumien było jego najnowsze pytanie. Cała trójka, Violetine, eugona i wielki wąż patrzyli to na wioskę, to na Seta, już nawet nie ukrywając tego, jak bardzo oczywiste jest to ich zdaniem.
- Tak, to tutaj - Eugona odezwała się, determinacja pozwolił jej bowiem powstać z ziemi. - Zostańcie tutaj, sama to załatwię.
Naturianka przypełzła w kierunku bramy, która zdawała się jedynym wejściem do tej wioski, wszędzie indziej bowiem palisada szczerzyła swoje ostre kły. Violetine i Set stali sobie w bezpiecznej odległości, gdy eugona zaczęła krzyczeć na bramę, a gdy ta się nie otworzyła, to zaczęła krzyczeć bardziej i wulgarniej… Aż do momentu, gdy wiadro pełne brudnej wody nie spadło jej na głowę. Wściekła jak stado szerszeni, rzuciła wiadrem w bok i wróciła do Violetine i leonida.
- SET! Rusz futrzastą dupę i otwórz tę przeklętą bramę siłą, bo jak ja to zrobię, to nie zostanie nikt żywy z kim będziemy mogli porozmawiać! - wycedziła przez zaciśnięte zęby eugona, a Violetine zaczęła szeptać pod nosem o “Barbarzyńskich wężowych ladacznicach”.
W przeciwieństwie do kobiet leonid ciągle miał sporo energii. Na dodatek coraz więcej wiedział o świecie i chciał to ciągle poszerzać. Niestety w pewnym momencie zarówno eugona, jak i wiewiórkołaczka nie miały już siły tłumaczyć mu absurdalnie oczywistych dla nich spraw. Set był tym mocno zawiedziony, mimo to wciąż próbował z uporem maniaka.
Na szczęście w końcu dotarli do celu podróży i Set był już gotowy wpaść do wioski, ale naturianka go powstrzymała. Nie chcąc pogorszyć sytuacji Rudej, grzecznie zaczekał. Z nieznacznie przekrzywioną głową i lekkim niezrozumieniem obserwował poczynania kobiety z wężowym ogonem. Sam się wzdrygnął, gdy ktoś z góry wylał na nią brudną wodę z wiadra.
Dopiero w tym momencie rozwścieczona eugona uznała, że przyda jej się pomoc. Violetine nie zamierzała wykorzystać do otwarcia bramy, jeszcze by gdzieś uciekła, natomiast mężczyzna był idealnym kandydatem. Tylko nie specjalnie miał ochotę nim być.
- Ale ja nie chce, żeby na mnie lali wodę… - mruknął niezadowolony – Może niech ona otworzy? – zaproponował Violetine.
Niestety w odpowiedzi dostał jednoznaczne agresywne syknięcie wzbogacone o symfonie cichszych pochodzących od żywych włosów naturianki.
- No dobra, już dobra… - prychnął.
Podszedł do bramy bez jakiegokolwiek pojęcia, co powinien zrobić. Wskoczyć na to? Zrobić podkop? Drapać pazurami aż się przebije? Podrapawszy się po głowie, wpadł na zgoła odmienny pomysł.
- Halooo! – zawołał – Jestem Set, a to kapaczka boga śmieci! – zawołał, przekręcając słowa – To znaczy śmierci! Taka ruda, w wiewiórkę się zmienia, znacie ją! – wykrzykiwał do strażników pilnujących wejścia.
Najwyraźniej mimo dość prymitywnego przekazu musieli zrozumieć, z kim mają do czynienia i otworzyli. Czterech względnie uzbrojonych mężczyzn blokowało jednak drogę. Na pierwszy rzut oka rzucał się wysoki blondyn z halabardą i niepełną zbroją. Obok niego najprawdopodobniej stał jego brat bliźniak, bo nie licząc ubioru, wyglądał identycznie. Pozostała dwójka to był po prostu dzieciak spragniony wrażeń, trzymający dość żałosny i podrdzewiały sztylet. Towarzyszył im też starszy, brodaty mężczyzna dzierżący dumnie kosę o lśniącym ostrzu.
- Violetine może wejść, wy zostajecie – zarządził blondyn stojący po prawej stronie.
- Ale my musimy razem… - westchnął ciężko leonid – Bo ona ma z wami pogadać na temat tej śmierci, bo mieszkańcy lasu są na was źli. I macie się znowu lubić i nie zabijać… Jakoś tak – ziewnął, nie zasłaniając ust – One wam lepiej wytłumaczą – dodał.
W końcu nawet leonida zaczęło dopadać zmęczenie. Cały czas naiwnie wierzył, że wszystko będzie dobrze, więc tak po prostu usiadł sobie na trawie i obserwował. Tymczasem mężczyźni spojrzeli po sobie. Wymienili parę zdań ściszonym głosem, co rusz zerkając na nieproszonych gości. W efekcie chłopak wyrwał gdzieś w głąb wioski, a reszta pozostała na stanowiskach.
- Zaraz przyjdzie sołtys – obwieścił milczący jak dotąd bliźniak.
Na szczęście w końcu dotarli do celu podróży i Set był już gotowy wpaść do wioski, ale naturianka go powstrzymała. Nie chcąc pogorszyć sytuacji Rudej, grzecznie zaczekał. Z nieznacznie przekrzywioną głową i lekkim niezrozumieniem obserwował poczynania kobiety z wężowym ogonem. Sam się wzdrygnął, gdy ktoś z góry wylał na nią brudną wodę z wiadra.
Dopiero w tym momencie rozwścieczona eugona uznała, że przyda jej się pomoc. Violetine nie zamierzała wykorzystać do otwarcia bramy, jeszcze by gdzieś uciekła, natomiast mężczyzna był idealnym kandydatem. Tylko nie specjalnie miał ochotę nim być.
- Ale ja nie chce, żeby na mnie lali wodę… - mruknął niezadowolony – Może niech ona otworzy? – zaproponował Violetine.
Niestety w odpowiedzi dostał jednoznaczne agresywne syknięcie wzbogacone o symfonie cichszych pochodzących od żywych włosów naturianki.
- No dobra, już dobra… - prychnął.
Podszedł do bramy bez jakiegokolwiek pojęcia, co powinien zrobić. Wskoczyć na to? Zrobić podkop? Drapać pazurami aż się przebije? Podrapawszy się po głowie, wpadł na zgoła odmienny pomysł.
- Halooo! – zawołał – Jestem Set, a to kapaczka boga śmieci! – zawołał, przekręcając słowa – To znaczy śmierci! Taka ruda, w wiewiórkę się zmienia, znacie ją! – wykrzykiwał do strażników pilnujących wejścia.
Najwyraźniej mimo dość prymitywnego przekazu musieli zrozumieć, z kim mają do czynienia i otworzyli. Czterech względnie uzbrojonych mężczyzn blokowało jednak drogę. Na pierwszy rzut oka rzucał się wysoki blondyn z halabardą i niepełną zbroją. Obok niego najprawdopodobniej stał jego brat bliźniak, bo nie licząc ubioru, wyglądał identycznie. Pozostała dwójka to był po prostu dzieciak spragniony wrażeń, trzymający dość żałosny i podrdzewiały sztylet. Towarzyszył im też starszy, brodaty mężczyzna dzierżący dumnie kosę o lśniącym ostrzu.
- Violetine może wejść, wy zostajecie – zarządził blondyn stojący po prawej stronie.
- Ale my musimy razem… - westchnął ciężko leonid – Bo ona ma z wami pogadać na temat tej śmierci, bo mieszkańcy lasu są na was źli. I macie się znowu lubić i nie zabijać… Jakoś tak – ziewnął, nie zasłaniając ust – One wam lepiej wytłumaczą – dodał.
W końcu nawet leonida zaczęło dopadać zmęczenie. Cały czas naiwnie wierzył, że wszystko będzie dobrze, więc tak po prostu usiadł sobie na trawie i obserwował. Tymczasem mężczyźni spojrzeli po sobie. Wymienili parę zdań ściszonym głosem, co rusz zerkając na nieproszonych gości. W efekcie chłopak wyrwał gdzieś w głąb wioski, a reszta pozostała na stanowiskach.
- Zaraz przyjdzie sołtys – obwieścił milczący jak dotąd bliźniak.
- Violetine
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa:
- Profesje: Kapłan , Łowca , Wędrowiec
- Kontakt:
Violetine nie była sama pewna czy ma się cieszyć czy też nie, gdy naturianka agresywnie odrzuciła propozycje Seta co by wysłać wiewiórkołaczkę na łaskę ewidentnie gotowych do odwetu chłopów. Kto wie czy nie zaczną rzucać czymś bardziej śmierdzącym lub ostrzejszym przy następnej próbie nawiązania kontaktu?
“Na dobrą sprawę nie pamiętam ich nawet tak dobrze… na pewno nikogo z imienia. Co najwyżej niektóre osoby z twarzy rozpoznam. Czy oni w ogóle będą wiedzieć kim jestem?”
Powoli zbierając się z trawy - bo w międzyczasie zdołała odpocząć na tyle, by móc to zrobić bez tracenia resztek własnych płuc - dołączyła do mamroczącej wściekle eugony i śpiącego nieopodal węża, który wydawał się całkiem pozbawiony entuzjazmu w kwestii pilnowania wiewiórkołaczki, która jakby nie patrzeć wciąż była więźniem naturianki. Set już podchodził do bramy, choć sam wydawał się tym równie podekscytowany co zmiennokształtna i naturianka, nic więc dziwnego że nie wydawał się w pośpiechu. Ledwie leonid zaczął krzyczeć, a już Violetine kiwała głową z zażenowania.
- Nie mogłaś mnie wysłać? Jego zdolności konwersacji bardziej nam zaszkodzą niż pomogą… - Stwierdziła wiewiórkołaczka, naiwnie licząc na to że eugona zrozumie swój błąd.
- I dać ci szansę uciec? Nie ma mowy.
Gniewne syknięcia ze strony fryzury naturianki tylko wzmocniły negatywność obecną w słowach wężowej kobiety. Mając po dziurki w nosie zachowania eugony, Violetine skupiła się ponownie na bramie, która, o dziwo, zaczęła się otwierać po godnym pożałowania słownictwie Seta.
- Skoro już mnie tak obwieścił… - Szybkim ruchem ręki złapała orbitujące ją kryształowe serce, dzięki czemu jej ciało, wcześniej przykryte standardowymi ubraniami z których korzystała podczas podróży, oplotła iluzja czarnych szat religijnych. Rękawy były na tyle długie i luźne iż jej ręce były ukryte przed wzrokiem, a materiał oplatający jej tułów spływał w dół, na tyle długi że materiał ciągnięty był po trawie. Iluzoryczny kaptur rzucał równie iluzoryczny cień na jej twarz, dzięki czemu tylko jej usta były oświetlone światłem dziennym, w czasie gdy reszta jej twarzy ukrywała się w ciemności gdyby nie liczyć okazjonalnego blasku odbijającego się w jej oczach.
- Żałosne. - Eugona, choć zaczęła podejrzliwie patrzeć na wiewiórkołaczkę gdy ta zaczęła coś robić, obecnie jedynie obserwowała jej nową iluzję tak, jakby patrzyła na dziecko taplające się w błocie, niezdolnie do wstania na własne nogi. - Czy ta twoja żałosna wiara naprawdę wymaga od ciebie aby się ukrywać się od wiernych?
- … - Kapłanka boga śmierci bardzo, ale to bardzo chciała odpowiedzieć równie jadowitymi słowami, ale szacunek do szat, nawet tych niematerialnych, był czymś czego nie zamierzała łamać z powodu byle wściekłej pół-kluski.
W czasie kiedy czwórka z wioski wyszła im naprzeciw, Eugona i zmiennokształtna podeszły od Seta, stając kilka kroków za nim. Młodsza dwójka ewidentnie próbowała powstrzymać śmiech na widok wciąż mokrej od brudnej wody eugony, ale nie szło im to za dobrze, bo naturianka rzucała im spojrzenie które mogłoby zabić gdyby zawierało choćby odrobinę magii. Violetine tymczasem próbowała sobie przypomnieć czy znała kogokolwiek z czwórki, która stała przed nią, lecz nie szło jej to za dobrze, choć widziała że co jakiś czas jeden ze starszych mężczyzn patrzył na nią, równie ciekawy co niepewny tego, czemu tutaj się znajduje.
Set, o dziwo, dawał radę prowadzić dyskusje, nawet gdy tutejsi zaczęli nalegać, by tylko wiewiórkołaczka weszła wraz z nimi do wioski. Kapłanka nie liczyła na to, że eugona by pozwoliła i leonid zdawał się także to rozumieć, a nawet zdołał przedstawić powód, dla którego się tutaj zjawili.
- Futrzak mówi prawdę. Przybyliśmy tutaj reprezentując Naturian z którymi dawniej żyliście ramię w ramię, coby stosunki między wami a mieszkańcami lasu mogły powrócić do dawnego stanu rzeczy. - Odezwała się eugona i choć wciąż patrzyła z niezadowoleniem na tych co oblali ją wodą, to zdołała nie wpleść gniewu w swoje własne słowa, zachowując oryginalne intencje z jakimi tu przybyli.
Gdy zostało zapowiedziany sołtys, nastała niezręczna cisza. Ludzie ewidentnie czekali cierpliwie, Set zdawał się gotowy zasnąć, zaś Violetine nie chciała się odezwać, to bowiem mogło wywołać gniew eugony, a wiewiórkołaczka nie miała już sił wykłócać się bez końca z wężową kobietą.
“Na dobrą sprawę nie pamiętam ich nawet tak dobrze… na pewno nikogo z imienia. Co najwyżej niektóre osoby z twarzy rozpoznam. Czy oni w ogóle będą wiedzieć kim jestem?”
Powoli zbierając się z trawy - bo w międzyczasie zdołała odpocząć na tyle, by móc to zrobić bez tracenia resztek własnych płuc - dołączyła do mamroczącej wściekle eugony i śpiącego nieopodal węża, który wydawał się całkiem pozbawiony entuzjazmu w kwestii pilnowania wiewiórkołaczki, która jakby nie patrzeć wciąż była więźniem naturianki. Set już podchodził do bramy, choć sam wydawał się tym równie podekscytowany co zmiennokształtna i naturianka, nic więc dziwnego że nie wydawał się w pośpiechu. Ledwie leonid zaczął krzyczeć, a już Violetine kiwała głową z zażenowania.
- Nie mogłaś mnie wysłać? Jego zdolności konwersacji bardziej nam zaszkodzą niż pomogą… - Stwierdziła wiewiórkołaczka, naiwnie licząc na to że eugona zrozumie swój błąd.
- I dać ci szansę uciec? Nie ma mowy.
Gniewne syknięcia ze strony fryzury naturianki tylko wzmocniły negatywność obecną w słowach wężowej kobiety. Mając po dziurki w nosie zachowania eugony, Violetine skupiła się ponownie na bramie, która, o dziwo, zaczęła się otwierać po godnym pożałowania słownictwie Seta.
- Skoro już mnie tak obwieścił… - Szybkim ruchem ręki złapała orbitujące ją kryształowe serce, dzięki czemu jej ciało, wcześniej przykryte standardowymi ubraniami z których korzystała podczas podróży, oplotła iluzja czarnych szat religijnych. Rękawy były na tyle długie i luźne iż jej ręce były ukryte przed wzrokiem, a materiał oplatający jej tułów spływał w dół, na tyle długi że materiał ciągnięty był po trawie. Iluzoryczny kaptur rzucał równie iluzoryczny cień na jej twarz, dzięki czemu tylko jej usta były oświetlone światłem dziennym, w czasie gdy reszta jej twarzy ukrywała się w ciemności gdyby nie liczyć okazjonalnego blasku odbijającego się w jej oczach.
- Żałosne. - Eugona, choć zaczęła podejrzliwie patrzeć na wiewiórkołaczkę gdy ta zaczęła coś robić, obecnie jedynie obserwowała jej nową iluzję tak, jakby patrzyła na dziecko taplające się w błocie, niezdolnie do wstania na własne nogi. - Czy ta twoja żałosna wiara naprawdę wymaga od ciebie aby się ukrywać się od wiernych?
- … - Kapłanka boga śmierci bardzo, ale to bardzo chciała odpowiedzieć równie jadowitymi słowami, ale szacunek do szat, nawet tych niematerialnych, był czymś czego nie zamierzała łamać z powodu byle wściekłej pół-kluski.
W czasie kiedy czwórka z wioski wyszła im naprzeciw, Eugona i zmiennokształtna podeszły od Seta, stając kilka kroków za nim. Młodsza dwójka ewidentnie próbowała powstrzymać śmiech na widok wciąż mokrej od brudnej wody eugony, ale nie szło im to za dobrze, bo naturianka rzucała im spojrzenie które mogłoby zabić gdyby zawierało choćby odrobinę magii. Violetine tymczasem próbowała sobie przypomnieć czy znała kogokolwiek z czwórki, która stała przed nią, lecz nie szło jej to za dobrze, choć widziała że co jakiś czas jeden ze starszych mężczyzn patrzył na nią, równie ciekawy co niepewny tego, czemu tutaj się znajduje.
Set, o dziwo, dawał radę prowadzić dyskusje, nawet gdy tutejsi zaczęli nalegać, by tylko wiewiórkołaczka weszła wraz z nimi do wioski. Kapłanka nie liczyła na to, że eugona by pozwoliła i leonid zdawał się także to rozumieć, a nawet zdołał przedstawić powód, dla którego się tutaj zjawili.
- Futrzak mówi prawdę. Przybyliśmy tutaj reprezentując Naturian z którymi dawniej żyliście ramię w ramię, coby stosunki między wami a mieszkańcami lasu mogły powrócić do dawnego stanu rzeczy. - Odezwała się eugona i choć wciąż patrzyła z niezadowoleniem na tych co oblali ją wodą, to zdołała nie wpleść gniewu w swoje własne słowa, zachowując oryginalne intencje z jakimi tu przybyli.
Gdy zostało zapowiedziany sołtys, nastała niezręczna cisza. Ludzie ewidentnie czekali cierpliwie, Set zdawał się gotowy zasnąć, zaś Violetine nie chciała się odezwać, to bowiem mogło wywołać gniew eugony, a wiewiórkołaczka nie miała już sił wykłócać się bez końca z wężową kobietą.
Set spoglądał z fascynacją, jak Violetine magicznie zmienia swoje ubrania. Fascynowało go wiele rzeczy, ale magia była najbardziej niesamowita ze wszystkich. Taka nieprzewidywalna, ale piękna zarazem. A może to po prostu wiewiórkołaczka? Leonid nie mógł oderwać od niej wzroku i nie krył przy tym uśmiechu. Nawet teraz, w dłuższych szatach zmiennokształtny czuł tajemnicze przyciąganie do tej dziewczyny. Eugona coś tam mówiła, ale ciemnoskóry zwyczajnie to ignorował, rejestrując głos naturianki, ale nie podejmując wysiłku w celu jego interpretacji.
W końcu przyszedł sołtys. Mężczyzna w średnim wieku, o mądrym spojrzeniu i pokaźnym zarostem. Spojrzał na wszystkich gości, po kolei poświęcając najwięcej uwagi eugonie. Jego grymas niezadowolenia mówił sam za siebie.
- Wy naturianie i wasza upartość. Liczycie na szacunek, a sami go nie okazujecie. Wypuść kapłankę z objęcia swojego oślizgłego towarzysza i pozwól jej podejść – powiedział mężczyzna tonem niecierpiącym sprzeciwu – Wtedy będziecie mogli wejść i porozmawiamy.
Eugona niechętnie przystała na polecenie sołtysa, uwalniając Violetine z gadziego objęcia. Set, gdy tylko to spostrzegł, ucieszył się i na krótki moment zajął miejsce ów węża, po czym polizał policzek wiewiórkołaczki w iście kocim geście.
Obecnie tutaj mieszkańcy, widząc to, spojrzeli po sobie, nie wiedząc, jak reagować. Niektórych to rozbawiło, innych zdegustowało. Nikt jednak nic nie powiedział. Cała czwórka szła przez wioskę w towarzystwie licznych spojrzeń i szeptów. Dwóch strażników szło tuż za nimi w razie problemów.
Po dłuższej chwili w niekomfortowej ciszy dotarli do okazałej chaty mężczyzny władającego tą osadą. W środku małżonka ów jegomościa natychmiast zaparzyła wszystkim herbaty i zaprosiła do stołu, gdzie już czekały ciasta na poczęstunek. Set bez krępacji wziął od razu kilka i zjadł na raz.
- Zwą mnie Ikar Rih. Przyznam, że jestem pod wrażeniem zuchwałości, droga pani – słowa skierował do naturianki – Po tym, co twój gatunek nam zrobił przychodzić tu i prosić o pojednanie?
- A co zrobił? – spytał Set, który ewidentnie nie wiedział, kiedy ugryźć się w język.
- Mój drogi, zdziczały przyjacielu, myślę, że nawet ty przyznasz, iż porywanie pierworodnych synów i córek nie jest raczej czynem godnym kogoś, określanego mianem przyjaciela.
- Eh…no… - Set nie wszystko zrozumiał, ale przytaknął. Na tyle ile dotarł do niego sens ów zdania, nie brzmiało to zbyt dobrze.
- Powiedz eugono, jak śmiesz oczekiwać przyjaźni z naszej strony, jeśli porywacie nam dzieci i przemieniacie w wam podobne stwory wbrew woli tychże niewinnych istotek? Jak możesz? – jak dotąd opanowany sołtys podniósł głos, a jego oczy stały się nieco bardziej szkliste – Ona przyniosła nam ukojenie w naszym cierpieniu. Wiarę, że śmierć naszych porwanych dzieci, które tak bezczelnie przemieniliście w potwory, nie musi oznaczać końca! – wykrzyczał sołtys, który pozwolił na chwilę swoim emocjom dojść do głosu.
Po chwili jednak otarł swoje oczy chusteczką i odetchnął głęboko, spoglądając w stronę drzwi do drugiego pokoju, skąd dobywał się szloch jego ukochanej małżonki.
- Powiedz mi eugono, czym sobie zasłużyliśmy? Byliśmy wam przyjaciółmi. Musieliśmy przenieść się na bardziej urodzajne ziemie, ale wciąć was odwiedzaliśmy, traktując jak siostry i braci. Czym sobie zasłużyliśmy? Czym zasłużyły sobie nasze niewinne dzieci?
Leonid obserwował wszystkich obecnych z otwartą buzią, rozumiejąc jedynie częściowo kontekst całej sytuacji. Wnikliwie obserwował reakcje obu kobiet. Mimo dezorientacji atmosferę wiszącą w powietrzu można by kroić nożem. Chwilę niekomfortowej ciszy przerywał tylko odgłos ogona leonida, który z nerwów mimowolnie zamiatał nim podłogę.
W końcu przyszedł sołtys. Mężczyzna w średnim wieku, o mądrym spojrzeniu i pokaźnym zarostem. Spojrzał na wszystkich gości, po kolei poświęcając najwięcej uwagi eugonie. Jego grymas niezadowolenia mówił sam za siebie.
- Wy naturianie i wasza upartość. Liczycie na szacunek, a sami go nie okazujecie. Wypuść kapłankę z objęcia swojego oślizgłego towarzysza i pozwól jej podejść – powiedział mężczyzna tonem niecierpiącym sprzeciwu – Wtedy będziecie mogli wejść i porozmawiamy.
Eugona niechętnie przystała na polecenie sołtysa, uwalniając Violetine z gadziego objęcia. Set, gdy tylko to spostrzegł, ucieszył się i na krótki moment zajął miejsce ów węża, po czym polizał policzek wiewiórkołaczki w iście kocim geście.
Obecnie tutaj mieszkańcy, widząc to, spojrzeli po sobie, nie wiedząc, jak reagować. Niektórych to rozbawiło, innych zdegustowało. Nikt jednak nic nie powiedział. Cała czwórka szła przez wioskę w towarzystwie licznych spojrzeń i szeptów. Dwóch strażników szło tuż za nimi w razie problemów.
Po dłuższej chwili w niekomfortowej ciszy dotarli do okazałej chaty mężczyzny władającego tą osadą. W środku małżonka ów jegomościa natychmiast zaparzyła wszystkim herbaty i zaprosiła do stołu, gdzie już czekały ciasta na poczęstunek. Set bez krępacji wziął od razu kilka i zjadł na raz.
- Zwą mnie Ikar Rih. Przyznam, że jestem pod wrażeniem zuchwałości, droga pani – słowa skierował do naturianki – Po tym, co twój gatunek nam zrobił przychodzić tu i prosić o pojednanie?
- A co zrobił? – spytał Set, który ewidentnie nie wiedział, kiedy ugryźć się w język.
- Mój drogi, zdziczały przyjacielu, myślę, że nawet ty przyznasz, iż porywanie pierworodnych synów i córek nie jest raczej czynem godnym kogoś, określanego mianem przyjaciela.
- Eh…no… - Set nie wszystko zrozumiał, ale przytaknął. Na tyle ile dotarł do niego sens ów zdania, nie brzmiało to zbyt dobrze.
- Powiedz eugono, jak śmiesz oczekiwać przyjaźni z naszej strony, jeśli porywacie nam dzieci i przemieniacie w wam podobne stwory wbrew woli tychże niewinnych istotek? Jak możesz? – jak dotąd opanowany sołtys podniósł głos, a jego oczy stały się nieco bardziej szkliste – Ona przyniosła nam ukojenie w naszym cierpieniu. Wiarę, że śmierć naszych porwanych dzieci, które tak bezczelnie przemieniliście w potwory, nie musi oznaczać końca! – wykrzyczał sołtys, który pozwolił na chwilę swoim emocjom dojść do głosu.
Po chwili jednak otarł swoje oczy chusteczką i odetchnął głęboko, spoglądając w stronę drzwi do drugiego pokoju, skąd dobywał się szloch jego ukochanej małżonki.
- Powiedz mi eugono, czym sobie zasłużyliśmy? Byliśmy wam przyjaciółmi. Musieliśmy przenieść się na bardziej urodzajne ziemie, ale wciąć was odwiedzaliśmy, traktując jak siostry i braci. Czym sobie zasłużyliśmy? Czym zasłużyły sobie nasze niewinne dzieci?
Leonid obserwował wszystkich obecnych z otwartą buzią, rozumiejąc jedynie częściowo kontekst całej sytuacji. Wnikliwie obserwował reakcje obu kobiet. Mimo dezorientacji atmosferę wiszącą w powietrzu można by kroić nożem. Chwilę niekomfortowej ciszy przerywał tylko odgłos ogona leonida, który z nerwów mimowolnie zamiatał nim podłogę.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość