Kolejny krok na zabłoconej ziemi Trytonii. Ubite błoto wydawało jeno swój charakterystyczny dźwięk, dzięki czemu utrudniało skradanie się do przeciwnika. Wuxian specjalnie wybrała takie miejsce; na tyle blisko, aby móc dobiec do statku w razie potrzeby, acz na tyle odludne, iż nikt nie zwróci uwagi na plątającą się tu bandę piratów. Zethar upadł pod ciosem jednego z kamratów przemienionej, jeszcze bardziej rozchlapując błoto na mur za nim. Mężczyzna wyglądał jak na skazaniu, co nikogo nie mogło dziwić - bowiem to właśnie on stał za śmiercią Dorrella, ojca Wuxian, poprzedniego kapitana Wolnego Ducha i męża Vanory. Cała załoga cierpiała po jego stracie, a gdy w końcu poznali tożsamość zabójcy, nic nie mogło ich powstrzymać przed zemstą.
- Ciesz się z miękkiego lądowania - powiedziała Wuwu głosem, który był wyzuty z emocji. - Zawsze też mogliśmy od razu nakarmić tobą rekiny. - Przykucnęła przy mężczyźnie, uważając przy okazji na namalowany na jej ramieniu symbol. Krew powoli zastygała, a tym samym efekt stawał się coraz słabszy, więc piratka będzie z całą pewnością pospieszać sprawę.
- Kapitanie, co z nim zrobimy? - zapytał Pańdzioch (ksywka wzięła się od obitych oczy, które upodabniały mężczyznę do podobnego stworzenia, a nikt nie pamiętał już jego prawdziwego imienia), zerkając ukradkiem na Wuwu.
- Nie możemy go zabić? - zapytał Caleb. Chłopak byłpacyfistą, a Zethar na dodatek to jego biologiczny ojciec, więc to pytanie zwróciło uwagę wszystkich członków załogi. Zwłaszcza Wuxian, która wpatrywała się w brata z niedowierzaniem. Tak bardzo gardził ojcem, że gotowy był do najgorszych możliwych opcji? Niemożliwe.
- Nie chcę kolejnego mordercy w grupie - odparła białowłosa. Może i byli złoczyńcami, ale nie parali się zabójstwami. Wuxian trzymała w tej sprawie twardą rękę; jeśli nie daj Prasmoku któremuś z jej kamratów przyszło zabić człowieka, kobieta sama zapewne wzięłaby na siebie wszelkie ogromne konsekwencje. Nie mówiąc już o poczuciu winy. A skoro o tym mowa, co w takim wypadku towarzyszyło Wuxiam przy Zetharze? Wujku, którego znała i długo szanowała?
“Tym cwelu, który zabił mojego ojca, a ja go nazywałam rodziną?”
- Weźcie go w charakterze więźnia zamknijcie proszę w jednej z kajut - rzekła w końcu kapitan. - Może podczas podróży się nam na coś przyda. Nie będziemy sami ryzykować.
***
Wuxian mimo swoich zobowiązań nie czuła stresu przed nadchodzącą wyprawą. Obiecała kamratom, że przez parę dni uzupełnią zapasy w Trytonii i ruszą dalej - do jakiegoś ładniejszego, mniej zaniedbanego miasta. A po drodze zarobią co nieco, bowiem już teraz Wuwu szukała dla nich dobrej roboty. Jeśli nie trafi się zlecenie w Trytonii, zawsze po drodze coś się znajdzie. A wtedy zrobią sobie wakacje stulecia, jak to mieli nadzieję.
- Panie kapitanie! - usłyszała nagle. To był Caleb, który biegł (lub raczej; podskakiwał) do niej w towarzystwie Hericha. Oboje mieli dość niepewne miny.
- Coś się stało? - zapytała.
- Złe wieści - oznajmił Herich. - Na statku wybuchł jakiś ładunek. Mamy nie tyle szkody, które blokują nam wyruszenie jutro, co jeszcze… - zawahał się. Wuxian zmarszczyła brwi. Mimo że podejrzewała, co się mogło stać, i tak kolejna informacja ją zszokowała.
- Ten wybuch był w kabinie, w której zamknięto Zethara - rzekł Caleb. Przemieniona zdębiała. - A na statku znaleziono intruza. Może być w to wszystko zamieszany.
Intruz. A więc nie dość, że Zethar odważył się uciec, to jeszcze ktoś miał czelność zakradać się na statek piratów. Na jej statek. Przemieniona nie mogła tego tak łatwo podarować. Krew zagotowała się w niej niemal natychmiast.
- Idziemy. - Wuxian nawet nie czekała. Od razu ruszyła przed siebie. Martwiła się jednocześnie Zetharem, jak i intruzem - czy to jakiś znajomy jej wuja? Jeśli tak, ma ostro przechlapane. Jeśli zaś nie, to także nie ma dla niego żadnych szans.
***
Gdy dotarli do Złotej Marlenne, Wuxian momentalnie wparowała do swojego małego centrum dowodzenia. Pokój, który wcześniej służył za miejsce obrad, teraz był jej osobistym pomieszczeniem na wszelkiego rodzaju przesłuchania. Ciemne miejsce praktycznie nie miało okien - jedno jedyne zasłaniało płótno ze zszytych skór różnych zwierząt, a jedynym źródłem światła była świeca osadzona na stole w kącie. Nim kobieta wpuściła do środka kogokolwiek, szybko nakłuła palec wskazujący i krwią domalowała na przedramieniu kolejny symbol, aby czar przypadkiem nie osłabł. Następnie, gdy do pomieszczenia zapukał Caleb, Wuwu jeno usiadła na swoim ulubionym krześle nez oparcia, rozłożyła wygodnie nogi i rzekła;
- Wprowadzić intruza.
Trytonia ⇒ Musicie być jak szalona rzeka
- Wuxian
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Pirat , Rozbójnik , Przemytnik
- Kontakt:
- Rita
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 4
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Rozbójnik , Rzemieślnik , Żeglarz
- Kontakt:
To od początku był zły pomysł. Wokół Wolnego Ducha i Złotej Marlenne krążyło wiele legend i pomniejszych opowieści, znanych wśród portowej społeczności. Jak zatem na dziecko ulicy przystało, Rita znała wszystkie te historie. No, w każdym razie większość. Na tyle sporą ilość, by miała świadomość ryzyka, jakiego się podejmowała, gdy postanowiła wybrać się na mały rekonesans. Owa świadomość jednak wcale jej nie zniechęcała; właściwie wręcz przeciwnie, na myśl od dreszczyku adrenaliny, jakiej potencjalnie mogła jej dostarczyć taka wyprawa, kotołaczka czuła, jak jej ogon podryguje radośnie w rytm stawianych przez nią kroków.
Udała się zatem spacerem na nadbrzeże, przygryzając jabłko, które podprowadziła z jednego ze straganów. Nie przepadała za owocami - nie były one naturalną częścią kociej diety - ale wgryzanie się w jabłko wyglądało całkiem zawadiacko i Rita zwykła robić to głównie w celu podkreślenia swojego charakteru. Wszyscy musieli wiedzieć, z kim mają do czynienia. Kiedy już wygryzła w jabłku wystarczająco dziur, cisnęła nim w tył głowy przypadkowego strażnika, będącego w środku rozmowy z kupcem handlującym glinianymi dzbanami. Rozdrażniony strażnik chwycił za rękojeść miecza, gotowy puścić się w pogoń za nicponiem, który go zaatakował, jednak zdołał jedynie dostrzec rudy ogon znikający na dachu warsztatu stolarskiego.
Słyszała krzyk mężczyzny, który doskonale wiedział, że nie miał szans jej dorwać. Nic sobie z tego nie robiła. Zaśmiała się i kontynuowała wędrówkę przez miasto, tym razem przemieszczając się ponad poziomem ulicy, skacząc z dachu na dach i z balkonu na balkon. Minęła tętniące życiem serce portu, kierując się ku mniej oficjalnym dystryktom. Doskonale wiedziała, gdzie musiała się udać, jeśli chciała znaleźć piratów.
W Ciemnym Porcie, jak zwykli to miejsce nazywać tubylcy, stało zacumowanych kilka statków; trzy imponujące okręty, kilka pomniejszych żaglówek i cała masa mniej lub bardziej zdezelowanych łódek, których właścicieli nie było stać na wykupienie miejsca postojowego w głównych dokach. Rita taktycznie udała się na Dupę Rekina, łajbę oficjalnie niewinną, ale kto miał wiedzieć, ten wiedział, że jej kapitan wraz z liczną rodzinką niekiedy zajmowali się interesami, które ciężko byłoby nazwać legalnymi. Kotołaczka znała ich wszystkich, zdarzało jej się pływać z kapitanem Nixenem i zdobywać doświadczenie pod jego opieką, z jego synami i córką z kolei grywała w karty. Z tej przyczyny jej obecność na statku nie wzbudziła niczyich podejrzeń. Zmiennokształtna przywitała się z członkami załogi, krzątającymi się na górnym pokładzie, po czym, upewniwszy się, że nikt nie interesuje się jej poczynaniami, zmieniła się w kota i wspięła po maszcie, by górą niepostrzeżenie przedostać się na sąsiadującą z Dupą Rekina Złotą Marlenne. Tam, po zejściu pod pokład i ponownym upewnieniu się, że nie znajduje się w zasięgu niczyjego wzroku, znów przybrała postać hybrydy.
Nie przyszła tu po to, by kraść. (To znaczy, jeśli wpadnie jej w łapki coś ciekawego, na pewno nie przepuści okazji, ale nie to było jej pierwotnym celem.) Interesowały ją mapy. Pirackie mapy zawsze były o wiele ciekawsze od tych oficjalnych, dostępnych w porcie. Nixen miał kilka swoich prywatnych, ale Ritę ciekawiło to, czego jeszcze nie wiedziała o okolicznych wodach. Zapuściła się więc do kajut nawigatora i korzystając z jego nieobecności, myszkowała w zbiorach pergaminów. Była akurat w trakcie przetrząsania kredensu, kiedy poczuła mocne tąpnięcie, które wstrząsnęło statkiem. Już wtedy powinna się stąd ewakuować jak najszybciej, ale lekkie poddenerwowanie zamiast ją zaniepokoić, wzmocniło jedynie jej entuzjazm i żądzę przygód. Pochłonięta skarbami zbiorów pirackiej kartografii, jak i nieco ogłuszona hukiem, nie usłyszała dwóch mężczyzn wchodzących do pomieszczenia, dopóki jeden z nich nie złapał jej za tył koszulki i nie obrócił twarzą do siebie.
- A co my tu mamy?
Zasyczała na niego, wysuwając pazury. Chciała zadrapać pirata i czmychnąć mu w kociej postaci, ale drugi natychmiast złapał ją za ręce i związał jej nadgarstki, nim zdołała wykonać jakikolwiek ruch. Ale przynajmniej postawił ja na ziemi. Nie lubiła być trzymaną za kark, jak jakiś niewyrośnięty kociak.
- Kłopoty - błysnęła zębami. - Jeśli nie udamy, że mnie tu nie było, to właśnie panowie znaleźliście kłopoty.
Mężczyźni parsknęli, jakby z niedowierzaniem.
- Mi się wydaje czy ten rudzielec nam grozi?
- Uprzejmie ostrzegam.
Ten wyższy, który złapał kotołaczkę, popchnął ją przed siebie na korytarz.
- Zachowaj swoje uprzejmości dla kapitana.
Zaprowadzili ją w inną część statku, gdzie w niewielkim pomieszczeniu oczekiwali, jak się Rita domyśliła, przybycie rzeczonego kapitana. Siedziała w milczeniu, niby grzecznie, lecz tak naprawdę jej rączki pracowały na najwyższych obrotach, pazurkami rozcinając sznur krępujący jej dłonie. Nie docenili jej. Taki sznurek dla wytrawnej kociej rozbójniczki to raptem zwykła włóczka. Rita bezszelestnie pozbyła się więzów i siedziała, czekając na odpowiedni moment. A ten nadszedł w momencie, w którym usłyszała głosy dochodzące zza ściany. Wówczas błyskawicznym ruchem wbiła pazury we wnętrze uda jednego z mężczyzn - być może po drodze troszkę omskła jej się łapka… - i sięgając do kieszeni po młotek, przyłożyła drugiemu w zęby. Lekko, nie tak, żeby pogruchotać mu szczękę, ale zapewne wybić kilka siekaczy i oszołomić pirata na wystarczająco długą chwilę, by dać drapaka. Jednak zamiast obrócić się na pięcie i uciec ze statku, Rita zrobiła coś zupełnie odwrotnego. Kiedy usłyszała słowa “wprowadzić intruza” i ktoś otworzył przed nią drzwi, weszła przez nie z zadziornym uśmiechem, wykonują w stronę domniemanego właściciela statku nieco koślawy, ale w zamierzeniu niezwykle elegancki ukłon.
- Powinieneś nieco przećwiczyć swoich ludzi, kapitanie - oznajmiła, opierając ręce na biodrach. - Nie dość, że są nieuprzejmi, to jeszcze lekceważą zagrożenie. Mogłabym zrobić tu niezłą rozpierduchę, gdybym chciała. Oczywiście, pewnie nie wyszłabym na tym zbyt dobrze, bo mimo wszystko macie tu przewagę liczebną i znajomość terenu, ale żal było nie skorzystać z okazji do obicia mordy komuś, kto sam się o to prosi takim zaniedbaniem.
- Nie mam złych zamiarów - dodała, unosząc w górę ręce w pojednawczym geście. - Niczego nie ukradłam, nikogo nie zaatakowałam pierwsza, więc proponuję zapomnieć o tym zajściu i więcej mnie tu nie zobaczycie. W tym porcie jest mnóstwo statków ze znacznie milszą obsługą i ciekawszym… asortymentem.
Udała się zatem spacerem na nadbrzeże, przygryzając jabłko, które podprowadziła z jednego ze straganów. Nie przepadała za owocami - nie były one naturalną częścią kociej diety - ale wgryzanie się w jabłko wyglądało całkiem zawadiacko i Rita zwykła robić to głównie w celu podkreślenia swojego charakteru. Wszyscy musieli wiedzieć, z kim mają do czynienia. Kiedy już wygryzła w jabłku wystarczająco dziur, cisnęła nim w tył głowy przypadkowego strażnika, będącego w środku rozmowy z kupcem handlującym glinianymi dzbanami. Rozdrażniony strażnik chwycił za rękojeść miecza, gotowy puścić się w pogoń za nicponiem, który go zaatakował, jednak zdołał jedynie dostrzec rudy ogon znikający na dachu warsztatu stolarskiego.
Słyszała krzyk mężczyzny, który doskonale wiedział, że nie miał szans jej dorwać. Nic sobie z tego nie robiła. Zaśmiała się i kontynuowała wędrówkę przez miasto, tym razem przemieszczając się ponad poziomem ulicy, skacząc z dachu na dach i z balkonu na balkon. Minęła tętniące życiem serce portu, kierując się ku mniej oficjalnym dystryktom. Doskonale wiedziała, gdzie musiała się udać, jeśli chciała znaleźć piratów.
W Ciemnym Porcie, jak zwykli to miejsce nazywać tubylcy, stało zacumowanych kilka statków; trzy imponujące okręty, kilka pomniejszych żaglówek i cała masa mniej lub bardziej zdezelowanych łódek, których właścicieli nie było stać na wykupienie miejsca postojowego w głównych dokach. Rita taktycznie udała się na Dupę Rekina, łajbę oficjalnie niewinną, ale kto miał wiedzieć, ten wiedział, że jej kapitan wraz z liczną rodzinką niekiedy zajmowali się interesami, które ciężko byłoby nazwać legalnymi. Kotołaczka znała ich wszystkich, zdarzało jej się pływać z kapitanem Nixenem i zdobywać doświadczenie pod jego opieką, z jego synami i córką z kolei grywała w karty. Z tej przyczyny jej obecność na statku nie wzbudziła niczyich podejrzeń. Zmiennokształtna przywitała się z członkami załogi, krzątającymi się na górnym pokładzie, po czym, upewniwszy się, że nikt nie interesuje się jej poczynaniami, zmieniła się w kota i wspięła po maszcie, by górą niepostrzeżenie przedostać się na sąsiadującą z Dupą Rekina Złotą Marlenne. Tam, po zejściu pod pokład i ponownym upewnieniu się, że nie znajduje się w zasięgu niczyjego wzroku, znów przybrała postać hybrydy.
Nie przyszła tu po to, by kraść. (To znaczy, jeśli wpadnie jej w łapki coś ciekawego, na pewno nie przepuści okazji, ale nie to było jej pierwotnym celem.) Interesowały ją mapy. Pirackie mapy zawsze były o wiele ciekawsze od tych oficjalnych, dostępnych w porcie. Nixen miał kilka swoich prywatnych, ale Ritę ciekawiło to, czego jeszcze nie wiedziała o okolicznych wodach. Zapuściła się więc do kajut nawigatora i korzystając z jego nieobecności, myszkowała w zbiorach pergaminów. Była akurat w trakcie przetrząsania kredensu, kiedy poczuła mocne tąpnięcie, które wstrząsnęło statkiem. Już wtedy powinna się stąd ewakuować jak najszybciej, ale lekkie poddenerwowanie zamiast ją zaniepokoić, wzmocniło jedynie jej entuzjazm i żądzę przygód. Pochłonięta skarbami zbiorów pirackiej kartografii, jak i nieco ogłuszona hukiem, nie usłyszała dwóch mężczyzn wchodzących do pomieszczenia, dopóki jeden z nich nie złapał jej za tył koszulki i nie obrócił twarzą do siebie.
- A co my tu mamy?
Zasyczała na niego, wysuwając pazury. Chciała zadrapać pirata i czmychnąć mu w kociej postaci, ale drugi natychmiast złapał ją za ręce i związał jej nadgarstki, nim zdołała wykonać jakikolwiek ruch. Ale przynajmniej postawił ja na ziemi. Nie lubiła być trzymaną za kark, jak jakiś niewyrośnięty kociak.
- Kłopoty - błysnęła zębami. - Jeśli nie udamy, że mnie tu nie było, to właśnie panowie znaleźliście kłopoty.
Mężczyźni parsknęli, jakby z niedowierzaniem.
- Mi się wydaje czy ten rudzielec nam grozi?
- Uprzejmie ostrzegam.
Ten wyższy, który złapał kotołaczkę, popchnął ją przed siebie na korytarz.
- Zachowaj swoje uprzejmości dla kapitana.
Zaprowadzili ją w inną część statku, gdzie w niewielkim pomieszczeniu oczekiwali, jak się Rita domyśliła, przybycie rzeczonego kapitana. Siedziała w milczeniu, niby grzecznie, lecz tak naprawdę jej rączki pracowały na najwyższych obrotach, pazurkami rozcinając sznur krępujący jej dłonie. Nie docenili jej. Taki sznurek dla wytrawnej kociej rozbójniczki to raptem zwykła włóczka. Rita bezszelestnie pozbyła się więzów i siedziała, czekając na odpowiedni moment. A ten nadszedł w momencie, w którym usłyszała głosy dochodzące zza ściany. Wówczas błyskawicznym ruchem wbiła pazury we wnętrze uda jednego z mężczyzn - być może po drodze troszkę omskła jej się łapka… - i sięgając do kieszeni po młotek, przyłożyła drugiemu w zęby. Lekko, nie tak, żeby pogruchotać mu szczękę, ale zapewne wybić kilka siekaczy i oszołomić pirata na wystarczająco długą chwilę, by dać drapaka. Jednak zamiast obrócić się na pięcie i uciec ze statku, Rita zrobiła coś zupełnie odwrotnego. Kiedy usłyszała słowa “wprowadzić intruza” i ktoś otworzył przed nią drzwi, weszła przez nie z zadziornym uśmiechem, wykonują w stronę domniemanego właściciela statku nieco koślawy, ale w zamierzeniu niezwykle elegancki ukłon.
- Powinieneś nieco przećwiczyć swoich ludzi, kapitanie - oznajmiła, opierając ręce na biodrach. - Nie dość, że są nieuprzejmi, to jeszcze lekceważą zagrożenie. Mogłabym zrobić tu niezłą rozpierduchę, gdybym chciała. Oczywiście, pewnie nie wyszłabym na tym zbyt dobrze, bo mimo wszystko macie tu przewagę liczebną i znajomość terenu, ale żal było nie skorzystać z okazji do obicia mordy komuś, kto sam się o to prosi takim zaniedbaniem.
- Nie mam złych zamiarów - dodała, unosząc w górę ręce w pojednawczym geście. - Niczego nie ukradłam, nikogo nie zaatakowałam pierwsza, więc proponuję zapomnieć o tym zajściu i więcej mnie tu nie zobaczycie. W tym porcie jest mnóstwo statków ze znacznie milszą obsługą i ciekawszym… asortymentem.
- Wuxian
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Pirat , Rozbójnik , Przemytnik
- Kontakt:
Odkąd tylko pamiętała, jej ojciec stanowił postrach na morzach i we wszystkich okolicznych portach. Ludzie i nieludzie nie śmieli odezwać się słowem do Dorrella, nie mówiąc już o spojrzeniu na jego personę. Przecież samym spojrzeniem mógł zabić, a charkliwym śmiechem unieruchomić wszystkie mięśnie przesłuchiwanego delikwenta. Wuxian uderzyło, jak bardzo długa droga przed nią była, gdy z aparycją pana na włościach kotołaczka weszła do jej pokoju, oznajmiając o nieuprzejmości załogi kobiety. Caleb zesztywniał, co dało się wyczuć w całym pomieszczeniu - doprawdy, ten chłopak nie nadawał się na pirata, acz czego się nie robi dla rodziny. Nie wiadomo tylko, co bardziej go zaniepokoiło; zuchwałość rudowłosej kobiety czy potencjalna reakcja kapitana?
- Doprawdy, widocznie cię nie docenili… kiciu - oznajmiła Wuwu, podnosząc swoje skromne cztery litery z krzesła. - Aczkolwiek mogę cię zapewnić, że równie nieuprzejme jest wkradanie się na statek piratów i oczekiwanie przyjemnego rozstania przy rozchodniaczku, nie uważasz? Pańdzioch - tym słowom towarzyszył śmiech, niemalże głupawy, gdy zgodnie z ukrytym weń rozkazem rosły mężczyzna o wdzięcznej ksywce chwycił kotołaczkę w swój żelazny uścisk. Pańdzioch miał nie tylko wielkie wory wokół oczu, lecz także siłę i wielkość niedźwiedziołaka, stąd stanowił dużo lepsze uwiązanie niż byle sznurek.
- Mówisz, że uwiązali kotka byle sznurkiem? Dobre, dobre - zaśmiała się Wuxian, prowadząc swoje kroki coraz bliżej nieznajomej, acz zachowując nadal bezpieczny dystans. Prasmok jeden wie, jak silne kopniaki ma ta mała zmiennokształtna, skoro pokonała dwóch większych od siebie zbirów.
- Teraz ja pytam, ty grzecznie odpowiadasz - zaapelowała Wuwu. - Czego tu szukałaś, kto ci powiedział o naszym statku, czym wysadziłaś kajutę po prawej sterburcie? - Jasnowłosa twardo wpatrywała się w twarz kobiety, stojąc prosto i zajmując jak największą część podłogi nogami. W tej pozycji podkreślała swoją pewność, a także władzę, którą sprawowała. Wuxian miała również dość donośny głos, więc nie zdziwiłaby się, gdyby reszta załogi - ta zapewne porządnie poobijana - usłyszała jej słowa.
- Ja jestem skory do rozmów, jak najbardziej - powiedziała w końcu, pamiętając o swojej roli. - Chcę od ciebie tylko szczerości, stąd odpowiedz mi na pytania, a obiecuję, że nie spędzisz całego popołudnia w objęciach mojego człowieka. - Reszta załogi zaśmiała się złowrogo, wyczuwając już, co może się święcić. - Jednak pasowałoby nam sobie ufać, nie sądzisz? Pańdzioch, puść kicię. - Zgodnie z rozkazem, mężczyzna niezbyt delikatnie odłożył zmiennokształtną na ziemię, aczkolwiek pozostawał na tyle blisko i był w dobrej formie, aby w razie jej ewentualnej ucieczki czy gwałtowniejszych ruchów złapać rudowłosą. Wuxian zaplotła ręce na piersi, świdrując spojrzeniem kotowatą.
- Oto moja propozycja. Prawo piratów nakazuje oddać, co zniszczone. MIAŁabyś chęć odpracować swoje szkody, kicia? Korzystaj, póki daję ci wolny wybór. Gdyby tym statkiem rządził mój ojciec, już szorowałabyś główny pokład swoim futrem na pełnym morzu. A chyba chcesz zostać w domu, w Trytonii…? - Uśmiechnęła się, niby to typowo jak piratka, acz w tym uśmiechu dostrzegalna była odrobina pokory. Wuxian nie chciała kłopotów, lecz nie mogła ot tak pozwolić nieznajomej odejść; straciłaby całą powagę i szacunek, którym darzyli ją kamraci. Liczyła, że mimo wszystko obędzie się bez rozlewu krwi, którego miała serdecznie dość po minionej nocy.
- Doprawdy, widocznie cię nie docenili… kiciu - oznajmiła Wuwu, podnosząc swoje skromne cztery litery z krzesła. - Aczkolwiek mogę cię zapewnić, że równie nieuprzejme jest wkradanie się na statek piratów i oczekiwanie przyjemnego rozstania przy rozchodniaczku, nie uważasz? Pańdzioch - tym słowom towarzyszył śmiech, niemalże głupawy, gdy zgodnie z ukrytym weń rozkazem rosły mężczyzna o wdzięcznej ksywce chwycił kotołaczkę w swój żelazny uścisk. Pańdzioch miał nie tylko wielkie wory wokół oczu, lecz także siłę i wielkość niedźwiedziołaka, stąd stanowił dużo lepsze uwiązanie niż byle sznurek.
- Mówisz, że uwiązali kotka byle sznurkiem? Dobre, dobre - zaśmiała się Wuxian, prowadząc swoje kroki coraz bliżej nieznajomej, acz zachowując nadal bezpieczny dystans. Prasmok jeden wie, jak silne kopniaki ma ta mała zmiennokształtna, skoro pokonała dwóch większych od siebie zbirów.
- Teraz ja pytam, ty grzecznie odpowiadasz - zaapelowała Wuwu. - Czego tu szukałaś, kto ci powiedział o naszym statku, czym wysadziłaś kajutę po prawej sterburcie? - Jasnowłosa twardo wpatrywała się w twarz kobiety, stojąc prosto i zajmując jak największą część podłogi nogami. W tej pozycji podkreślała swoją pewność, a także władzę, którą sprawowała. Wuxian miała również dość donośny głos, więc nie zdziwiłaby się, gdyby reszta załogi - ta zapewne porządnie poobijana - usłyszała jej słowa.
- Ja jestem skory do rozmów, jak najbardziej - powiedziała w końcu, pamiętając o swojej roli. - Chcę od ciebie tylko szczerości, stąd odpowiedz mi na pytania, a obiecuję, że nie spędzisz całego popołudnia w objęciach mojego człowieka. - Reszta załogi zaśmiała się złowrogo, wyczuwając już, co może się święcić. - Jednak pasowałoby nam sobie ufać, nie sądzisz? Pańdzioch, puść kicię. - Zgodnie z rozkazem, mężczyzna niezbyt delikatnie odłożył zmiennokształtną na ziemię, aczkolwiek pozostawał na tyle blisko i był w dobrej formie, aby w razie jej ewentualnej ucieczki czy gwałtowniejszych ruchów złapać rudowłosą. Wuxian zaplotła ręce na piersi, świdrując spojrzeniem kotowatą.
- Oto moja propozycja. Prawo piratów nakazuje oddać, co zniszczone. MIAŁabyś chęć odpracować swoje szkody, kicia? Korzystaj, póki daję ci wolny wybór. Gdyby tym statkiem rządził mój ojciec, już szorowałabyś główny pokład swoim futrem na pełnym morzu. A chyba chcesz zostać w domu, w Trytonii…? - Uśmiechnęła się, niby to typowo jak piratka, acz w tym uśmiechu dostrzegalna była odrobina pokory. Wuxian nie chciała kłopotów, lecz nie mogła ot tak pozwolić nieznajomej odejść; straciłaby całą powagę i szacunek, którym darzyli ją kamraci. Liczyła, że mimo wszystko obędzie się bez rozlewu krwi, którego miała serdecznie dość po minionej nocy.
- Rita
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 4
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Rozbójnik , Rzemieślnik , Żeglarz
- Kontakt:
Rita nie wiedziała, czego się spodziewać po kapitanie statku owianego tak złą sławą, ale na pewno nie tego, iż okaże się on niemalże jej rówieśnikiem. A przynajmniej wyglądał na takowego, choć pozory lubią mylić, a osobnicy wyglądający jak dzieci nierzadko okazują się kilkusetletnimi elfami czy innymi rasami, co żyją Prasmok wie ile. Tego kotołaczka nie umiała ocenić; sam zapach niewiele jej mówił, bowiem zbyt mocno mieszał się z ogólną wonią morskiej wody i staroci, które zdecydowanie dominowały w otoczeniu. Żeby wyniuchać coś więcej, musiałaby znaleźć się bliżej kapitana, ale to z pewnością nie byłoby rozsądnym ruchem z jej strony.
Nie mówiąc już o tym, że nawet jeśli takowy przez ułamek sekundy rozważała, bardzo szybko została pozbawiona tej możliwości poprzez zamknięcie w uścisku pirata, który wyglądał jakby każda tkanka w jego ciele była mięśniami. Prawdopodobnie tyczyło się to też mózgu. W każdym razie, zanim zdążyła cokolwiek zrobić, mężczyzna wykręcił jej ręce do tyłu, jedną dłonią przytrzymując je za plecami kotołaczki, drugą zaś złapał ją za kark. Rita, w iście kocim odruchu, wydała z siebie przenikliwy syk, szczerząc charakterystyczne ząbki. Jej źrenice zwężyły się, przypominając teraz niemalże pionowe kreski.
- Nie jestem żadną “kicią” - splunęła na podłogę. - Mam na imię Rita. Może też być Ruda. Ale jak będziesz mi tu kiciować, to się nie polubimy. A naprawdę chciałam dać nam szansę. - Kącik jej ust uniósł się do góry.
Zdawała sobie sprawę z tego, w jak bardzo niekorzystnym położeniu się znalazła, właściwie przez własną nieostrożność. Cóż, nie był to pierwszy raz i zapewne nie będzie ostatnim… prawda? Logan niejednokrotnie jej powtarzał, że któregoś razu napyta sobie biedy tak sromotnie, że nie zdoła wyjść z problemów obronną ręką i spotka ją zasłużony koniec. Sama Rita też miała tę myśl z tyłu głowy. Wierzyła jednak, że to nie był ten raz. I tę wiarę utrzymywała za każdym razem, gdy sytuacja stawała się dla niej zagrożeniem. Dlatego też nie mogła sobie pozwolić na położenie uszu i zwieszenie ogona. To nie było w jej stylu, nie mogła też psuć swojej reputacji. Dusza rudego kota była w niej silna. Nie była osobą, która pokornie uznałaby czyjąś wyższość i zgodziła się na samoponiżenie. Wolała oberwać po mordzie za bezczelność niż zostać pogłaskana za uległość.
Robiła więc to, w czym była dobra: balansowała na cienkiej linie między przychylnością a arogancją, czujna, czekając na okazję, by wykręcić się z całej tej sytuacji. Uwięziona przez niedźwiedzi uścisk Pandziocha nie mogła wykorzystać siły na swoją korzyść, nadal pozostawało jej poleganie na sprycie i intuicji. Ufała im; rzadko ją zawodziły.
Wodziła wzrokiem za kapitanem. Jej spojrzenie było czujne i gdyby przyjrzeć się jej dobrze, widać w nim było nutkę pogardy, jaką zmiennokształtna żywiła wobec każdego, kto naruszał jej dumę niezależnej rozbójniczki. Wyraz twarzy jednak pozostawał stosunkowo neutralny; nie do końca umiała znaleźć kompromis między złością, a udawaną uprzejmością, w związku z czym oba te czynniki wzajemnie się zniosły i aktualnie jeśli Rita mogła cokolwiek wyrażać mimiką, wyglądała w gruncie rzeczy na znudzoną.
Owo znudzenie ustąpiło miejsca zaskoczeniu, gdy usłyszała pytania, jakie skierował do niej kapitan. Dwa pierwsze pytania brzmiały sensownie, ale trzecie zbiło ją z tropu. Przez kilka sekund wpatrywała się w młodego mężczyznę z głupawym wyrazem twarzy, nie rozumiejąc jego słów. Na jej czole pojawiła się zmarszczka.
- … Czekaj, wy myślicie że to dupnięcie to moja robota? - Rita parsknęła śmiechem. - Durnota. Nie miałabym w tym żadnego interesu. Może i okradam statki, ale ich nie niszczę, chyba że ktoś z załogi zalezie mi za skórę, ale z wami nie miałam wcześniej do czynienia, więc nie mam powodu, żeby wam uprzykrzać życie. Chciałam rzucić okiem na mapy. Nikt nie ma tak dobrych map jak piraci, te oficjalne portowe się do nich nie umywają… A o waszym statku wiem, bo obracam się w odpowiednich kręgach i słysze odpowiednie rzeczy. Właściwie - dodała, jakby od niechcenia - mogłabym wam sprzedać trochę plotek spod lady, jeśli to mogłoby trochę naprawić te niezręczności między nami.
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. - Gdyby mogła, Rita wzruszyłaby ramionami. - I to nie dlatego, że się buntuję, po prostu… Nie ma nic więcej do powiedzenia. Wlazłam tu, bo chciałam się rozejrzeć w papierach. Nie moja wina, że wam coś dupło w tym samym momencie. Myślałam że dla piratów takie wredne ataki nieprzyjaznych osób to chleb powszedni. W końcu macie wielu wrogów, co nie? No więc ja nie jestem jednym z nich i w sumie to nie chciałabym zmieniać tego stanu rzeczy. Lubię czasem obić komuś mordę, fakt, ale robienie sobie wrogów, którzy mogliby uprzykrzać mi życie, to insza inszość.
Kiedy została uwolniona z uścisku, w pierwszym odruchu przeciągnęła się, strzelając stawami. To był naprawdę mocny uścisk i niewygodna pozycja. Następnie schowała ręce do kieszeni spodni, by w tej pozie kontynuować rozmowę. Przekrzywiła głowę, słuchając propozycji kapitana, po której na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Niby zadziorny, a jednak było w nim coś jeszcze; jakaś radość, która w tej sytuacji zdawała się zupełnie nie na miejscu. A jednak była tam, choć może ktoś, kto Rity nie znał dobrze, nie zdołałby jej odczytać. Skrzywiła się jednak i prychnęła, gdy usłyszała nielubiane określenie.
- Rita - powtórzyła z naciskiem, po czym westchnęła. - Jak już mówiłam dwa razy: nie mam nic wspólnego ze zniszczeniami na waszym statku. Nie zdążyłam też niczego ukraść. Trochę pokiereszowałam twoich ludzi, ale na to akurat sami sobie zasłużyli. Nie ma żadnych szkód, które musiałabym odpracować… Ale niech ci będzie. I tak nie mam teraz niczego ciekawszego do roboty, więc równie dobrze mogę pobawić się w pirata.
Nagle sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Przed chwilą kotołaczka musiała ważyć każde słowo, żeby nie skończyć jako szczotka do pokładu, a teraz nie dość że zażegnała niebezpieczeństwo, to jeszcze mogła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. “ A chyba chcesz zostać w domu, w Trytonii…?”. Oj panie kapitanie, gdyby tylko pan wiedział… Rita wyszczerzyła się. W ramach “kary” za “przewinienie” los podsunął jej możliwość postawienia kolejnego kroku na drodze do samodzielności morskiego wilka. Owym krokiem było zdobywanie doświadczenia na prawdziwym statku prawdziwych rozbójników. Jeśli przymknąć oko na pewne drobne niedogodności związane z szerszym kontekstem, całość okoliczności zdecydowanie zapowiadała się pomyślnie.
- Prowadź zatem, kapitanie. - Znów wykonała w jego stronę uprzejmy, acz lekko podszyty szyderstwem ukłon.
Kolejny raz, pomyślała kotołaczka, nie powstrzymując złośliwej satysfakcji.
Kolejny raz udowodniła światu, że koty zawsze spadają na cztery łapy.
Nie mówiąc już o tym, że nawet jeśli takowy przez ułamek sekundy rozważała, bardzo szybko została pozbawiona tej możliwości poprzez zamknięcie w uścisku pirata, który wyglądał jakby każda tkanka w jego ciele była mięśniami. Prawdopodobnie tyczyło się to też mózgu. W każdym razie, zanim zdążyła cokolwiek zrobić, mężczyzna wykręcił jej ręce do tyłu, jedną dłonią przytrzymując je za plecami kotołaczki, drugą zaś złapał ją za kark. Rita, w iście kocim odruchu, wydała z siebie przenikliwy syk, szczerząc charakterystyczne ząbki. Jej źrenice zwężyły się, przypominając teraz niemalże pionowe kreski.
- Nie jestem żadną “kicią” - splunęła na podłogę. - Mam na imię Rita. Może też być Ruda. Ale jak będziesz mi tu kiciować, to się nie polubimy. A naprawdę chciałam dać nam szansę. - Kącik jej ust uniósł się do góry.
Zdawała sobie sprawę z tego, w jak bardzo niekorzystnym położeniu się znalazła, właściwie przez własną nieostrożność. Cóż, nie był to pierwszy raz i zapewne nie będzie ostatnim… prawda? Logan niejednokrotnie jej powtarzał, że któregoś razu napyta sobie biedy tak sromotnie, że nie zdoła wyjść z problemów obronną ręką i spotka ją zasłużony koniec. Sama Rita też miała tę myśl z tyłu głowy. Wierzyła jednak, że to nie był ten raz. I tę wiarę utrzymywała za każdym razem, gdy sytuacja stawała się dla niej zagrożeniem. Dlatego też nie mogła sobie pozwolić na położenie uszu i zwieszenie ogona. To nie było w jej stylu, nie mogła też psuć swojej reputacji. Dusza rudego kota była w niej silna. Nie była osobą, która pokornie uznałaby czyjąś wyższość i zgodziła się na samoponiżenie. Wolała oberwać po mordzie za bezczelność niż zostać pogłaskana za uległość.
Robiła więc to, w czym była dobra: balansowała na cienkiej linie między przychylnością a arogancją, czujna, czekając na okazję, by wykręcić się z całej tej sytuacji. Uwięziona przez niedźwiedzi uścisk Pandziocha nie mogła wykorzystać siły na swoją korzyść, nadal pozostawało jej poleganie na sprycie i intuicji. Ufała im; rzadko ją zawodziły.
Wodziła wzrokiem za kapitanem. Jej spojrzenie było czujne i gdyby przyjrzeć się jej dobrze, widać w nim było nutkę pogardy, jaką zmiennokształtna żywiła wobec każdego, kto naruszał jej dumę niezależnej rozbójniczki. Wyraz twarzy jednak pozostawał stosunkowo neutralny; nie do końca umiała znaleźć kompromis między złością, a udawaną uprzejmością, w związku z czym oba te czynniki wzajemnie się zniosły i aktualnie jeśli Rita mogła cokolwiek wyrażać mimiką, wyglądała w gruncie rzeczy na znudzoną.
Owo znudzenie ustąpiło miejsca zaskoczeniu, gdy usłyszała pytania, jakie skierował do niej kapitan. Dwa pierwsze pytania brzmiały sensownie, ale trzecie zbiło ją z tropu. Przez kilka sekund wpatrywała się w młodego mężczyznę z głupawym wyrazem twarzy, nie rozumiejąc jego słów. Na jej czole pojawiła się zmarszczka.
- … Czekaj, wy myślicie że to dupnięcie to moja robota? - Rita parsknęła śmiechem. - Durnota. Nie miałabym w tym żadnego interesu. Może i okradam statki, ale ich nie niszczę, chyba że ktoś z załogi zalezie mi za skórę, ale z wami nie miałam wcześniej do czynienia, więc nie mam powodu, żeby wam uprzykrzać życie. Chciałam rzucić okiem na mapy. Nikt nie ma tak dobrych map jak piraci, te oficjalne portowe się do nich nie umywają… A o waszym statku wiem, bo obracam się w odpowiednich kręgach i słysze odpowiednie rzeczy. Właściwie - dodała, jakby od niechcenia - mogłabym wam sprzedać trochę plotek spod lady, jeśli to mogłoby trochę naprawić te niezręczności między nami.
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. - Gdyby mogła, Rita wzruszyłaby ramionami. - I to nie dlatego, że się buntuję, po prostu… Nie ma nic więcej do powiedzenia. Wlazłam tu, bo chciałam się rozejrzeć w papierach. Nie moja wina, że wam coś dupło w tym samym momencie. Myślałam że dla piratów takie wredne ataki nieprzyjaznych osób to chleb powszedni. W końcu macie wielu wrogów, co nie? No więc ja nie jestem jednym z nich i w sumie to nie chciałabym zmieniać tego stanu rzeczy. Lubię czasem obić komuś mordę, fakt, ale robienie sobie wrogów, którzy mogliby uprzykrzać mi życie, to insza inszość.
Kiedy została uwolniona z uścisku, w pierwszym odruchu przeciągnęła się, strzelając stawami. To był naprawdę mocny uścisk i niewygodna pozycja. Następnie schowała ręce do kieszeni spodni, by w tej pozie kontynuować rozmowę. Przekrzywiła głowę, słuchając propozycji kapitana, po której na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Niby zadziorny, a jednak było w nim coś jeszcze; jakaś radość, która w tej sytuacji zdawała się zupełnie nie na miejscu. A jednak była tam, choć może ktoś, kto Rity nie znał dobrze, nie zdołałby jej odczytać. Skrzywiła się jednak i prychnęła, gdy usłyszała nielubiane określenie.
- Rita - powtórzyła z naciskiem, po czym westchnęła. - Jak już mówiłam dwa razy: nie mam nic wspólnego ze zniszczeniami na waszym statku. Nie zdążyłam też niczego ukraść. Trochę pokiereszowałam twoich ludzi, ale na to akurat sami sobie zasłużyli. Nie ma żadnych szkód, które musiałabym odpracować… Ale niech ci będzie. I tak nie mam teraz niczego ciekawszego do roboty, więc równie dobrze mogę pobawić się w pirata.
Nagle sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Przed chwilą kotołaczka musiała ważyć każde słowo, żeby nie skończyć jako szczotka do pokładu, a teraz nie dość że zażegnała niebezpieczeństwo, to jeszcze mogła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. “ A chyba chcesz zostać w domu, w Trytonii…?”. Oj panie kapitanie, gdyby tylko pan wiedział… Rita wyszczerzyła się. W ramach “kary” za “przewinienie” los podsunął jej możliwość postawienia kolejnego kroku na drodze do samodzielności morskiego wilka. Owym krokiem było zdobywanie doświadczenia na prawdziwym statku prawdziwych rozbójników. Jeśli przymknąć oko na pewne drobne niedogodności związane z szerszym kontekstem, całość okoliczności zdecydowanie zapowiadała się pomyślnie.
- Prowadź zatem, kapitanie. - Znów wykonała w jego stronę uprzejmy, acz lekko podszyty szyderstwem ukłon.
Kolejny raz, pomyślała kotołaczka, nie powstrzymując złośliwej satysfakcji.
Kolejny raz udowodniła światu, że koty zawsze spadają na cztery łapy.
- Wuxian
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Pirat , Rozbójnik , Przemytnik
- Kontakt:
Wuxian obserwowała ruchy kotołaczki tak uważnie, że można by w pewnym momencie uznać, że się jej obawia. Inne osiłki zapewne by się śmiały z takiej postawy, aczkolwiek Caleb i parę bliższych osób, w tym najbliższy doradca piratki - prostoduszny Jetto, przyjaciel jej ojca - wiedzieli, że to postawa mądrzejszych. Nigdy nie lekceważ swoich potencjalnych wrogów, nigdy nie ufaj rozmówcy i nie pozwól mu czuć się władcą waszej drobnej konwersacji. Dlatego też Wuxian, mimo że luźno chodziła sobie w tę i z powrotem podczas przesłuchania, ani razy nie spuściła wzroku ze zmiennokształtnej.
- Dobrze, Ruda - odparła przemieniona, unosząc brew do swojego jakże przenikliwego uśmiechu. Momentalnie otaksowała wzrokiem nowopoznaną kobietę, aby następnie ponownie wrócić do jej twarzy. Cóż się kryło w tej małej kociej główce?
- Pańdziocha już znasz nawet blisko. Ci panowie, których pobiłaś, to Quan i Eunel, bracia. Możesz mówić też na nich Gruby i Niski, zapewne domyśliłaś się, który jest którym. - Wuxian kurtuazyjnie machnęła dłonią, a parę nieprzedstawionych za nią osób zarechotało. - Ja zaś jestem Wuxian, kapitan Wolnego Ducha i Złotej Marlenne. Przyjemność po twojej stronie - zaśmiała się, a reszta załogi już nie ukrywała się ze śmiechem. Widocznie świetnie bawiło ich to małe przedstawienie, a więc żaden nie będzie chciał rozszarpać kotołaczki po jej wyjściu na zewnątrz. Jednakże dosłownie kilka sekund później po wyjaśnieniach Rity nastała przytłaczająca cisza, która przeraziłaby niejednego śmiałka, ośmielającego się wejść w tej chwili na pokład. Złota Marlenne nigdy nie była tak milcząca jak w ciągu tych paru minut, kiedy mina kapitana momentalnie spoważniała. Nawet Pańdzioch, zaiste z jedną wielką puchatą kulą we łbie zamiast mózgu, wydawał się wyczuć moment, bo gdy tylko ujrzał skinienie głowy Wuxian, momentalnie i bez słowa opuścił salę. Za nim udało się również parę osób, w tym poczciwy Jetto, Gruby oraz Niski. Nikt nie musiał czekać na żaden rozkaz, żeby było wiadome, że mają szukać czegokolwiek, co wskaże im odpowiedzi.
- Czyli nie jesteś taka wybuchowa, co, ki… Ruda? - poprawiła się przemieniona, ponownie wzrokiem zatrzymując się na wyswobodzonej kotołaczce. - Nawet jeśli nie próbowałaś nam wstawić nowego okna do kajuty z prawej strony, tak dalej wkradłaś się na mój statek i szperałaś w naszych dokumentach. Prasmok wie, co poczniesz z tą wiedzą, więc… zapraszam na główny pokład Złotej Marlenne. - Jak przystało na zbyt dumnego faceta, którego Wuwu musiała grać, kompletnie zignorowała ukłon kotołaczki i ruszyła prosto do wyjścia. Cóż można rzec, mężczyźni to aroganci, którzy prędzej zadławią się własną dumą niż pokażą jakąkolwiek słabość. W duchu jednak kobieta winszowała za odwagę.
***
Na pokładzie pirackiego statku panował chaos, ale był to chaos, który miał swoje prawa. Piraci poruszali się z pozornym brakiem ładu, ale każdy znał swoje miejsce i zadania. Ubrani w poszarpane koszule, skórzane pasy z połyskującymi klamrami i kapelusze, które pamiętały lepsze czasy, wyglądali jak banda obdartusów, ale ich ruchy były pełne pewności siebie.
Jeden z piratów, olbrzym o imieniu Grogg, przechadzał się po pokładzie z beczką rumu na ramieniu, śmiejąc się głośno i co chwila częstując kompanów. Gdzieś przy relingu młody chłopak, nowicjusz w załodze, walczył z linami, próbując mocować żagiel. Starszy pirat, znany nam już dobrze Jetto, pokręcił głową z dezaprobatą na ten widok.
– Jeśli tak dalej pójdzie, chłopcze, to prędzej sam się na tych linach powiesisz, niż je zwiążesz! – wykrzyczał, po czym ruszył na pomoc, nie szczędząc przy tym przekleństw.
Atmosfera na statku była pełna energii – mieszanka grozy, dzikości i radości życia. Każdy dzień mógł być ostatnim, dlatego każdy gest, każdy śmiech, nawet każda bójka miały w sobie coś intensywnego, niemal pierwotnego. Wuxian uwielbiała tę pewność w niepewności, ten brak stabilności i jednocześnie wiedzę, że wszystko układa się zgodnie z jakimś odgórnie założonym boskim planem.
Tę wolność.
- Dobrze, Rita - zaczęła, zatrzymując się przy reji. - Masz świetną okazję, albowiem mam dobry dzień. Ktoś musi posprzątać ten bajzel w dokumentach, który zrobiłaś, aczkolwiek wpierw… - Wuxian pstryknęła palcami na młodego pirata, który nieumiejętnie nadal próbował odzyskać swoją godność w kłótni z Jetto o zakładanie lin. - Wpierw pomożesz Nówce przy ogarnianiu statku. Wiesz, umocowanie lin, sprawdzenie desek, przemycie pokładu… Chyba że potrzebujesz szkolenia z tych rzeczy? - Uśmiech ponownie zawitał na twarzy kapitana w iście prowokacyjnym geście. Wtem zaraz obok przemienionej pojawił się młodzieniec, w pełni pozostawiając swoje zadanie poczciwemu Jetto.
- Tu masz małą pomoc, Nówka - oznajmiła kapitan, klepiąc przy okazji kotołaczkę po ramieniu i oddalając się od niej powoli w stronę deski, która łączyła Złotą Marlenne z Wolnym Duchem. - Panowie, Nówka i Ruda przygotują nam dziś statek pod wieczór. Znajdźcie więcej rumu! - krzyknęła, odwracając się z powrotem do swojej załogi i ponownie odnajdując wzrokiem kotołaczkę. Wuxian jednocześnie rozłożyła ręce na boki, pozwalając swojej kochanej załodze wybrzmieć w niesamowicie radosnym okrzyku, który tylko zmotywował ich do większej pracy. Kolejne przyjęcie, kolejna popijawa można rzec, lecz tym razem trzy osoby nie będą weń uczestniczyć, albowiem odgórnie miały inną misję.
Znaleźć Zethara. W tym chaosie musiał on wrócić do swojego więzienia, inaczej był zagrożeniem dla nich wszystkich.
Wuxian jednak nie pozwoliła, aby te myśli wkradły się nieprzyjemnym grymasem na jej twarz. Zamiast tego uśmiechnęła się do Rity, a ten uśmiech sam za siebie mówił: “Powodzenia, Ruda”.
- Dobrze, Ruda - odparła przemieniona, unosząc brew do swojego jakże przenikliwego uśmiechu. Momentalnie otaksowała wzrokiem nowopoznaną kobietę, aby następnie ponownie wrócić do jej twarzy. Cóż się kryło w tej małej kociej główce?
- Pańdziocha już znasz nawet blisko. Ci panowie, których pobiłaś, to Quan i Eunel, bracia. Możesz mówić też na nich Gruby i Niski, zapewne domyśliłaś się, który jest którym. - Wuxian kurtuazyjnie machnęła dłonią, a parę nieprzedstawionych za nią osób zarechotało. - Ja zaś jestem Wuxian, kapitan Wolnego Ducha i Złotej Marlenne. Przyjemność po twojej stronie - zaśmiała się, a reszta załogi już nie ukrywała się ze śmiechem. Widocznie świetnie bawiło ich to małe przedstawienie, a więc żaden nie będzie chciał rozszarpać kotołaczki po jej wyjściu na zewnątrz. Jednakże dosłownie kilka sekund później po wyjaśnieniach Rity nastała przytłaczająca cisza, która przeraziłaby niejednego śmiałka, ośmielającego się wejść w tej chwili na pokład. Złota Marlenne nigdy nie była tak milcząca jak w ciągu tych paru minut, kiedy mina kapitana momentalnie spoważniała. Nawet Pańdzioch, zaiste z jedną wielką puchatą kulą we łbie zamiast mózgu, wydawał się wyczuć moment, bo gdy tylko ujrzał skinienie głowy Wuxian, momentalnie i bez słowa opuścił salę. Za nim udało się również parę osób, w tym poczciwy Jetto, Gruby oraz Niski. Nikt nie musiał czekać na żaden rozkaz, żeby było wiadome, że mają szukać czegokolwiek, co wskaże im odpowiedzi.
- Czyli nie jesteś taka wybuchowa, co, ki… Ruda? - poprawiła się przemieniona, ponownie wzrokiem zatrzymując się na wyswobodzonej kotołaczce. - Nawet jeśli nie próbowałaś nam wstawić nowego okna do kajuty z prawej strony, tak dalej wkradłaś się na mój statek i szperałaś w naszych dokumentach. Prasmok wie, co poczniesz z tą wiedzą, więc… zapraszam na główny pokład Złotej Marlenne. - Jak przystało na zbyt dumnego faceta, którego Wuwu musiała grać, kompletnie zignorowała ukłon kotołaczki i ruszyła prosto do wyjścia. Cóż można rzec, mężczyźni to aroganci, którzy prędzej zadławią się własną dumą niż pokażą jakąkolwiek słabość. W duchu jednak kobieta winszowała za odwagę.
***
Na pokładzie pirackiego statku panował chaos, ale był to chaos, który miał swoje prawa. Piraci poruszali się z pozornym brakiem ładu, ale każdy znał swoje miejsce i zadania. Ubrani w poszarpane koszule, skórzane pasy z połyskującymi klamrami i kapelusze, które pamiętały lepsze czasy, wyglądali jak banda obdartusów, ale ich ruchy były pełne pewności siebie.
Jeden z piratów, olbrzym o imieniu Grogg, przechadzał się po pokładzie z beczką rumu na ramieniu, śmiejąc się głośno i co chwila częstując kompanów. Gdzieś przy relingu młody chłopak, nowicjusz w załodze, walczył z linami, próbując mocować żagiel. Starszy pirat, znany nam już dobrze Jetto, pokręcił głową z dezaprobatą na ten widok.
– Jeśli tak dalej pójdzie, chłopcze, to prędzej sam się na tych linach powiesisz, niż je zwiążesz! – wykrzyczał, po czym ruszył na pomoc, nie szczędząc przy tym przekleństw.
Atmosfera na statku była pełna energii – mieszanka grozy, dzikości i radości życia. Każdy dzień mógł być ostatnim, dlatego każdy gest, każdy śmiech, nawet każda bójka miały w sobie coś intensywnego, niemal pierwotnego. Wuxian uwielbiała tę pewność w niepewności, ten brak stabilności i jednocześnie wiedzę, że wszystko układa się zgodnie z jakimś odgórnie założonym boskim planem.
Tę wolność.
- Dobrze, Rita - zaczęła, zatrzymując się przy reji. - Masz świetną okazję, albowiem mam dobry dzień. Ktoś musi posprzątać ten bajzel w dokumentach, który zrobiłaś, aczkolwiek wpierw… - Wuxian pstryknęła palcami na młodego pirata, który nieumiejętnie nadal próbował odzyskać swoją godność w kłótni z Jetto o zakładanie lin. - Wpierw pomożesz Nówce przy ogarnianiu statku. Wiesz, umocowanie lin, sprawdzenie desek, przemycie pokładu… Chyba że potrzebujesz szkolenia z tych rzeczy? - Uśmiech ponownie zawitał na twarzy kapitana w iście prowokacyjnym geście. Wtem zaraz obok przemienionej pojawił się młodzieniec, w pełni pozostawiając swoje zadanie poczciwemu Jetto.
- Tu masz małą pomoc, Nówka - oznajmiła kapitan, klepiąc przy okazji kotołaczkę po ramieniu i oddalając się od niej powoli w stronę deski, która łączyła Złotą Marlenne z Wolnym Duchem. - Panowie, Nówka i Ruda przygotują nam dziś statek pod wieczór. Znajdźcie więcej rumu! - krzyknęła, odwracając się z powrotem do swojej załogi i ponownie odnajdując wzrokiem kotołaczkę. Wuxian jednocześnie rozłożyła ręce na boki, pozwalając swojej kochanej załodze wybrzmieć w niesamowicie radosnym okrzyku, który tylko zmotywował ich do większej pracy. Kolejne przyjęcie, kolejna popijawa można rzec, lecz tym razem trzy osoby nie będą weń uczestniczyć, albowiem odgórnie miały inną misję.
Znaleźć Zethara. W tym chaosie musiał on wrócić do swojego więzienia, inaczej był zagrożeniem dla nich wszystkich.
Wuxian jednak nie pozwoliła, aby te myśli wkradły się nieprzyjemnym grymasem na jej twarz. Zamiast tego uśmiechnęła się do Rity, a ten uśmiech sam za siebie mówił: “Powodzenia, Ruda”.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości