Arrantalis ⇒ Najczystsze złoto najłatwiej traci blask
- Delia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 79
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Władca , Wojownik
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Delia zacisnęła dłoń na rękojeści miecza, gdy upadły złapał za ostrze. Utrzymywała z nim kontakt wzrokowy, gotowa na wszystko. Wszystkie jej mięśnie były napięte, była gotowa na odparcie każdego ataku. Nawet jeśli zostałaby pozbawiona broni. Dla Evangeline mogłaby walczyć do ostatniej kropli krwi. Jego krzyk sprawił, że mimowolnie, nieznacznie drgnęła. Zmarszczyła brwi zdenerwowana, ale nic mu nie odpowiedziała. Zwłaszcza, że jego kolejne słowa były niczym szpilki wbijane bezpośrednio w jej serce. Nie okazywała tego, nie mogła pozwolić przeciwnikowi napawać się przewagą. Nawet jeśli w gardle czuła to nieprzyjemne duszące uczucie. Najchętniej wbiłaby mu ostrze w serce, żeby zamilkł, żeby nie mówił tego… co po części było prawdą, której Del nie chciała usłyszeć. Tylko jak wtedy patrzyłaby na nią złotowłosa?
Żal, wyrzuty sumienia i gniew, który stale narastał, sprawiał, że anielica traciła jasność umysłu. Dosłownie jeszcze sekunda, dwa i wyrwałaby miecz z dłoni piekielnego oraz zadała cios, gdyby nie księżniczka.
Ku zaskoczeniu królowej mężczyzna uległ słowom młodej niebianki. Odpuścił walkę, ale Del w to nie wierzyła, nie schowała miecza.
- Jesteś bezczelny – wycedziła przez zęby. – Szpiegujesz moją córkę – ostatnie dwa słowa zaakcentowała mocniej z pełną premedytacją. – Przychodzisz tu gotów ze mną walczyć, kwestionujesz moje decyzje i jeszcze żądasz wyjaśnień?! – krzyknęła, dając jedynie lekki upust nagromadzonej złości. – Na dodatek, najwyraźniej lekceważysz przeciwnika.
Upadły mógł poczuć, jak coś zaczyna blokować mu oddech, nie na tyle by miał umrzeć, ale wystarczająco, by go obezwładnić. Na dodatek jego myśli przeszywały inne, jakby obce, pozbawiały go sił i motywacji. Był coraz bardziej wycieńczony fizycznie i psychicznie, a Delia wciąż nie odrywała od niego wzroku. Używała magii, wprawdzie nie było to wyraźnie zaakcentowane, ale po krótkim czasie spoglądania na nią i piekielnego sytuacja stawała się jasna.
Nie była jednak gotowa na to, że mężczyzna zdoła uzbierać w sobie na tyle sił, by wykonać jeden zdecydowany krok do Evangeline i chwycić ją za rękę przyciągając do siebie. Nie miał zamiaru jej puścić, choćby się wyrywała.
- Zostaw ją! – krzyknęła, co zaalarmowało pobliskich strażników, którzy już biegli z pomocą.
Zarówno księżniczkę, jak i piekielnego zaczęła otaczać ciemność, która powoli rozmywała ich sylwetki. Delia nie wiedziała co robić, nie mogła ukierunkować myśli, musiała działać. W przypływie emocji i pod wpływem impulsu wykonała silny zamach swym orężem i trafiła w nadgarstek Solythue. Chciała jak najszybciej oddzielić go od złotowłosej. Poczuła, że trafiła, jednak pół sekundy później ostrze miecza padło na trawę jakby przecięło powietrze.
Zniknęli. Nie było upadłego i nie było jej córki. Królowa padła na kolana, strażnicy przybiegli, za późno. Pytali, co się stało, coś tam krzyczeli, sprawdzali otoczenie.
- Evangeline… - wydusiła z siebie ledwo. – ZNAJDŹCIE EVANGELINE! – wykrzyczała niemal przez łzy, po czym zemdlała z wycieńczenia i braku snu.
Pobudka w łóżku dawała pozorną nadzieję, że to wszystko było tylko złym snem. Jednak zmartwiony Yro stojący tuż obok nie zwiastował nic dobrego. Wciąż nie do końca przytomna usiadła.
- Evangeline…? – To było pierwsze, o co musiała zapytać, nic nie było teraz ważniejsze od jej córki.
- Szukają jej, zadbałem o to. Nie martw się moja królowo, na pewno ją znajdą. Kazałem też w twoim imieniu zwiększyć liczbę strażników i patroli.
- Dobrze…
- Obawiam się, że to nie koniec złych wieści…
- O Panie, co jeszcze?
- Ktoś… Był incydent w więzieniu, pozabijano więźniów i strażników prócz jednego… Helianosa.
- Co…? Dlaczego ktoś miałby… Solythue… - prychnęła Delia, nawet jeśli nie zawinił, była na niego na tyle wściekła, że obwiniłaby go o całe zło tego świata bez drgnięcia powieki. – Jak długo spałam?
- Kilka… Naście godzin.
- Dlaczego tego nie przerwałeś Yro? Moja Evangeline jest w niebezpieczeństwie, ten upadły może jej zrobić krzywdę!
- Moja Pani! Delio! Poszukiwania trwają…
- To nie wystarczy! – anielica gwałtownie stała i podbiegła do swojego biurka, pośpiesznie wyciągnęła papier listowy i zaczęła pisać.
Jej pismo nie było najładniejsze w tej chwili, ręce jej drżały z emocji, najważniejsze jednak, że pozostawało czytelne. Nie przejęła się nawet drobną plamą atramentu na samym dole, chowając wiadomość do koperty. Mężczyzna przyglądał się temu z zainteresowaniem, ale i zmartwieniem.
- Wyślesz to.
- Oczywiście, ale jeśli mogę spytać…
- To do mojego ojca. Nikt inny lepiej nie wytropi tego potwora.
Żal, wyrzuty sumienia i gniew, który stale narastał, sprawiał, że anielica traciła jasność umysłu. Dosłownie jeszcze sekunda, dwa i wyrwałaby miecz z dłoni piekielnego oraz zadała cios, gdyby nie księżniczka.
Ku zaskoczeniu królowej mężczyzna uległ słowom młodej niebianki. Odpuścił walkę, ale Del w to nie wierzyła, nie schowała miecza.
- Jesteś bezczelny – wycedziła przez zęby. – Szpiegujesz moją córkę – ostatnie dwa słowa zaakcentowała mocniej z pełną premedytacją. – Przychodzisz tu gotów ze mną walczyć, kwestionujesz moje decyzje i jeszcze żądasz wyjaśnień?! – krzyknęła, dając jedynie lekki upust nagromadzonej złości. – Na dodatek, najwyraźniej lekceważysz przeciwnika.
Upadły mógł poczuć, jak coś zaczyna blokować mu oddech, nie na tyle by miał umrzeć, ale wystarczająco, by go obezwładnić. Na dodatek jego myśli przeszywały inne, jakby obce, pozbawiały go sił i motywacji. Był coraz bardziej wycieńczony fizycznie i psychicznie, a Delia wciąż nie odrywała od niego wzroku. Używała magii, wprawdzie nie było to wyraźnie zaakcentowane, ale po krótkim czasie spoglądania na nią i piekielnego sytuacja stawała się jasna.
Nie była jednak gotowa na to, że mężczyzna zdoła uzbierać w sobie na tyle sił, by wykonać jeden zdecydowany krok do Evangeline i chwycić ją za rękę przyciągając do siebie. Nie miał zamiaru jej puścić, choćby się wyrywała.
- Zostaw ją! – krzyknęła, co zaalarmowało pobliskich strażników, którzy już biegli z pomocą.
Zarówno księżniczkę, jak i piekielnego zaczęła otaczać ciemność, która powoli rozmywała ich sylwetki. Delia nie wiedziała co robić, nie mogła ukierunkować myśli, musiała działać. W przypływie emocji i pod wpływem impulsu wykonała silny zamach swym orężem i trafiła w nadgarstek Solythue. Chciała jak najszybciej oddzielić go od złotowłosej. Poczuła, że trafiła, jednak pół sekundy później ostrze miecza padło na trawę jakby przecięło powietrze.
Zniknęli. Nie było upadłego i nie było jej córki. Królowa padła na kolana, strażnicy przybiegli, za późno. Pytali, co się stało, coś tam krzyczeli, sprawdzali otoczenie.
- Evangeline… - wydusiła z siebie ledwo. – ZNAJDŹCIE EVANGELINE! – wykrzyczała niemal przez łzy, po czym zemdlała z wycieńczenia i braku snu.
Pobudka w łóżku dawała pozorną nadzieję, że to wszystko było tylko złym snem. Jednak zmartwiony Yro stojący tuż obok nie zwiastował nic dobrego. Wciąż nie do końca przytomna usiadła.
- Evangeline…? – To było pierwsze, o co musiała zapytać, nic nie było teraz ważniejsze od jej córki.
- Szukają jej, zadbałem o to. Nie martw się moja królowo, na pewno ją znajdą. Kazałem też w twoim imieniu zwiększyć liczbę strażników i patroli.
- Dobrze…
- Obawiam się, że to nie koniec złych wieści…
- O Panie, co jeszcze?
- Ktoś… Był incydent w więzieniu, pozabijano więźniów i strażników prócz jednego… Helianosa.
- Co…? Dlaczego ktoś miałby… Solythue… - prychnęła Delia, nawet jeśli nie zawinił, była na niego na tyle wściekła, że obwiniłaby go o całe zło tego świata bez drgnięcia powieki. – Jak długo spałam?
- Kilka… Naście godzin.
- Dlaczego tego nie przerwałeś Yro? Moja Evangeline jest w niebezpieczeństwie, ten upadły może jej zrobić krzywdę!
- Moja Pani! Delio! Poszukiwania trwają…
- To nie wystarczy! – anielica gwałtownie stała i podbiegła do swojego biurka, pośpiesznie wyciągnęła papier listowy i zaczęła pisać.
Jej pismo nie było najładniejsze w tej chwili, ręce jej drżały z emocji, najważniejsze jednak, że pozostawało czytelne. Nie przejęła się nawet drobną plamą atramentu na samym dole, chowając wiadomość do koperty. Mężczyzna przyglądał się temu z zainteresowaniem, ale i zmartwieniem.
- Wyślesz to.
- Oczywiście, ale jeśli mogę spytać…
- To do mojego ojca. Nikt inny lepiej nie wytropi tego potwora.
- Evangeline
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 67
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Szlachcic
- Kontakt:
Evangeline była dumna z siebie. Zażegnała konflikt! Solythue posłuchał się jej i choć nadal nie mówił w adekwatny sposób do jej mamy, to przynajmniej nie wyglądał, jakby miał zamiar walczyć. W międzyczasie martwiła się bardzo raną na jego dłoni, która nie przestawała krwawić, ale sam upadły zdawał się ją ignorować, więc prawdopodobnie ona sama też powinna to robić. Teraz pozostawało tylko czekać, aż dorośli wyjaśnią między sobą wszystko. Czy Delia dalej będzie chciała nauczyć ją walki mieczem? Czy też może skoro zagrożenie minęło, to będą mogli spędzić trochę czasu ra-
“...Co?”
Słowa Delii były ostre, brutalne, ociekające gniewem. Każde kolejne sprawiło, że Evangeline coraz bardziej bała się o to, co się stanie. Powoli obróciła się w stronę matki, a gdy zobaczyła, że ta wciąż utrzymuje pozę gotowości do ataku, nie mogła tego zrozumieć. Przecież Solythue nie chciał walczyć! Zrobił to, o co został poproszony! Czemu więc…
- Kh…?!
“Solythue...?”
Obróciła głowę w stronę upadłego, gdy tylko usłyszała dźwięk, który ją niepokoił. To, co zobaczyła, było straszniejsze niż jakiekolwiek domysły. Upadły cierpiał. Walczył o oddech, na co wyraźnie wskazywały ruchy jego ust, oraz ręce przyłożone bezradnie przy jego szyi. Jego oczy zaś… nigdy ich tak nie wdziała. Pełne strachu, lęku… wątpliwości? Co się działo? Czemu on cierpi? Chciała mu pomóc, chciała zrobić cokolwiek, ale nie wiedziała, co się dzieje i mogła jedynie patrzeć. Przynajmniej do czasu, gdy w oczach upadłego rozbłysła furia, jakiej wcześniej nie widziała, która była skierowana na jej mamę.
- Mamo…? Mamo, czemu mu to robisz?! - wykrzyknęła, obracając swoją twarz w stronę królowej. Niewinna twarz była wykrzywiona, ból upadłego niemal jej własnym, a oczy po raz kolejny zaczęły wylewać złote łzy. - Mamo, przecież on mi nic nie zrobi! Wytłumaczył, czemu tu jest! - Młoda niebianka nie rozumiała. Czy naprawdę było to konieczne? Czy nie było innego rozwiązania? To wszystko było za dużo dla niej, przez co nie potrafiła ruszyć się z miejsca, choć nawet gdyby mogła, to sama by nie wiedziała, co powinna zrobić.
Bardzo szybko okazało się, że bez względu na to, co by wybrała, jej czyny nie miały tutaj żadnego znaczenia. Upadły anioł był równie rozzłoszczony, co królowa, która postanowiła wbrew jego gestowi i tak zaatakować… I to na oczach Evangeline, która wyraźnie cierpiała emocjonalnie bardziej, niż on fizycznie na ten widok.
“Ktokolwiek odpowiadał za jej wychowanie, aby tak bardzo spieprzyć sprawę!”
Ta myśl przebiła się przez efekty zaklęcia, pozwalając mu na odzyskanie klarowności umysłu na tyle długo, aby uniknąć dalszej eskalacji. Jeden krok wystarczył, aby znalazł się wystarczająco blisko Evangeline. Złapał ją za rękę, po czym natychmiast przywołał swoje moce magiczne, rozpoczynając zaklęcie teleportacji, z którego tak często korzystał. Nie przejmując się dokładnością czy nawet tym, ile energii wykorzysta, sprawił, że cienie jego i księżniczki zaczęły wspinać się po nich w błyskawicznym tempie, pozostawiając czarne sylwetki pozbawione detali. Musieli zostać pokryci w całości, aby teleportacja została aktywowana, przez co królowa zdołała zaatakować, celując w jego prawy nadgarstek. Już czuł, jak ostrze zatapia się w jego ciele, tnąc skórę i mięśnie bez trudu, lecz nim zdołało ono dosięgnąć jego kości, czar został ukończony, przenosząc jego i złotowłosą z dala od wściekłej anielicy.
Evangeline zamknęła oczy, gdy tylko została złapana przez upadłego. Czemu to zrobiła? Widziała reakcje swojej mamy i bardzo, ale to bardzo bała się tego, co miało się stać. Nie chciała widzieć tego, co miało nastąpić. Nie chciała patrzeć ze świadomością, że to wszystko przez nią. To ona przywołała Solythue. To ona była bezsilna, niezdolna do powstrzymania konfliktu. Świst miecza rozbrzmiał blisko niej, tak blisko, że mimowolnie złapała z całych sił dłoń upadłego swoją własną. Okropny, obrzydliwy dźwięk ostrza, które odnalazło swój cel, sprawiło, że załkała… Nie chciała go stracić! Nie chciała stracić nikogo! Czemu oni musieli walczyć?!
Nim całkiem zatraciła się w swoim żalu, do rzeczywistości zaciągnęło ją coś niespodziewanego. Palce upadłego ścisnęły jej dłoń - ten delikatny, a co najważniejsze, spokojny gest sprawił, że zamilkła. Wolną ręką przetarła łzy, po czym otworzyła oczy. Przywitał ją widok… Jej pokoju. Stała przed klatką, w której zamknięty był Valak. Papugoszczur wyglądał na zszokowanego, jego absurdalnie wielkie w tej chwili oczy patrzące to na nią, to na prawo od niej, tam, gdzie stał upadły.
- To twój przyjaciel - odezwał się nagle upadły. Evangeline spojrzała w jego stronę, przy okazji ogarniając wzrokiem swoje łóżko. Eden, który najwyraźniej do tej pory spał na swoim łóżku, zaczął się niemrawo budzić, co najprawdopodobniej zainicjował głos upadłego. Wracając do upadłego… Jego nadgarstek krwawił obficie. Cięcie było na tyle głębokie, że stanowiło zagrożenie dla jego zdrowia. Tylko to, że szło ono poziomo, a nie pionowo, sprawiło, że wciąż miał pełną władzę nad swoimi palcami. Księżniczka zamarła, po raz pierwszy w życiu widząc tak poważną ranę u innej osoby. - Będziesz go potrzebować, a on ciebie. Zaufaj mi Evangeline.
Nie wiedziała, czemu jej to mówił. Co to miało znaczyć? Jedyne, co wiedziała, to to, że miała dość tego dnia. Chciała, by to wszystko było koszmarem… A Valak był zawsze przy niej, gdy miała koszmary. Pocieszał ją, gdy nachodziły ją złe myśli. Zaufała upadłemu, powracając swoimi zapłakanymi oczami do klatki. Wyuczonym ruchem otworzyła ją, po czym natychmiast złapała papugoszczura wolną dłonią i przycisnęła go do siebie, praktycznie wypłakując się w jego miękkie futerko i tęczowe skrzydła. Drugą ręką wciąż cieszyła się komfortem, który oferowała jej dłoń mężczyzny u jej boku.
Solythue nie był zadowolony. To nie było to, czego chciał. Królowa nie pozostawiła mu wyboru… Ale czy to było złe? Na chwilę obecną stracił cały szacunek, jakim wcześniej darzył władczynię Arrantalis. Kto wie, może w ten sposób, z Evangeline pod jego opieką, będzie lepiej? Jakby nie patrzeć, ktoś z jego doświadczeniem nie powinien mieć problemu w uchronieniu złotej niebianki przed brzydotą tego świata. Ten tok rozumowania sprawił, że delikatny uśmiech zagościł na jego twarzy, a chwilę później uskrzydlona trójka została pochłonięta przez cienie, i przetransportowana gdzie indziej, a na ich miejsce spadł tygrys, który ledwie chwilę temu skoczył, aby rozszarpać upadłego.
Eden nie zdołał przerwać teleportacji. Nim się całkowicie dobudził i zrozumiał, co się dzieje, zaklęcie było już w połowie rzucone. Nie zdołał nawet zatopić pazurów i kłów na tym, który ośmielił się położyć swoje łapska na niewinnej Evangeline. Czy to było porwanie? Czy królowa o tym wie? Jeśli nie, to zaraz się dowie, wielki kot bowiem ruszył natychmiast na poszukiwania swojej pani, by ogłosić jej, co się stało z biedną złotoskrzydłą.
Minęło wiele złotych łez, nim księżniczka zdołała zebrać w sobie, choć odrobinę opanowania. Gdy tylko przestała wylewać z siebie łzy, dotarło do niej, że jej wcześniej kolorowy zwierzak był teraz praktycznie cały złoty… i wyglądał, jakby miał problemy z oddychaniem przez to, jak mocno go do siebie przycisnęła. Niemal natychmiast rozluźniła chwyt, co zaowocowało głębokim wdechem ze strony gryzonia.
- P-przepraszam V-valak, ja…
- Hej, spokojnie. Nie mam ci tego za złe… Nie wiem, co dokładnie się dzieje, ale domyślam się, że potrzebowałaś tego. Ale już jest dobrze. - Papugoszczur pocieszył swoją właścicielkę… po czym niczym mokry pies otrzepał się, przez co on odzyskał swoje pierwotne kolory, a złociste łzy zostały posłane we wszystkie kierunki świata. Gdy to miał z głowy, spojrzał na upadłego, skupiając swe ślepia na ranie, którą tenże zdobył, a którą nie był zbytnio przejęty. - … Solythue, domyślam się? Uraczysz mnie wyjaśnieniem tego, co się dzieje? - zapytał Valak, ważąc ostrożnie swoje słowa. Domyślał się, że Anioł Stróż coś ukrywa, ale nigdy nie posądził go o bycie upadłym aniołem.
- Uciekliśmy przed zagrożeniem. Królowa Delia okazała się… bardzo, ale to bardzo drastyczna, gdy kierują nią emocje - przyznał Solythue, potwierdzając pierwsze pytanie szczura i odpowiadając na drugie. Słowa jego były pewne, a rysy jego twarzy nie sugerowały, żeby kłamał… Choć równie dobrze mógł być bardzo dobrym kłamcą.
- No świetnie. Teraz gdy złapią mnie po okradaniu spiżarni, klatka będzie moim najmniejszym zmartwieniem, dobrze myślę? - zapytał Valak, a jego marudny i jęczący ton uzyskał nieśmiały uśmiech ze strony księżniczki oraz mimowolne wzruszenie ramionami od upadłego. Kilka ruchów łapek i skrzydeł później, papugoszczur wzbił się w powietrze, rozglądając się dookoła. - A tak wracając na do głównego tematu rozmowy… Dokąd uciekliśmy?
Jego słowa sprawiły, że Evangeline także postanowiła rozejrzeć się dookoła. Wcześniej była tak skupiona na Valaku, że całkowicie zignorowała drugą z kolei zmianę otoczenia, którą wymusiła magia teleportacji Solythue. Było… Dość ciemno. Jedyne światło, jakie widziała, przynosiła pobliska pochodnia, która zawieszona była w uchwycie, zamocowanym do kamiennej ściany. To dzięki niej było widać, że miejsce to było pozbawione okien, a wszędzie dookoła mnóstwo było pajęczyn, momentami tak gęstych, jak krzaki rosnące w królewskim ogrodzie. Sam sufit był wyjątkowo nisko, ale przynajmniej ściany wydawały się znacząco oddalone od siebie. Byłoby to całkiem upiorne pomieszczenie, gdyby nie fakt, że zamiast tego było to bardzo upiorny korytarz, a bezkresna ciemność po obu jego końcach nie pozwalała dojrzeć, dokąd on prowadzi.
- Jesteśmy w zapomnianych lochach zamku Arrantalis - odpowiedział nagle Solythue. Widząc, że Evangeline uspokoiła się, puścił jej dłoń, zbliżając się do pochodni. Tą zaś, z pomocą zdrowej ręki, wyciągnął z dotychczasowego uchwytu, co by mogła oświetlić im dalszą drogę. - Znalazłem to miejsce po kilku dniach od mojego przybycia tutaj. Oryginalne wejście, łączące się z zamkową piwnicą, zostało zamurowane dawno temu, więc tylko moja teleportacja może nas tu, oraz stąd, zaprowadzić. Gniew królowej nie zdoła nas tu odnaleźć.
W trakcie, gdy mówił, zdołał z powrotem podejść do Evangeline, która teraz wpatrywała się w niego. Widać było konflikt, który toczył się w jej głowie. Młoda anielica nadal była w szoku po tym, co się wydarzyło, a o czym przypominały rany jego prawej ręki. Nie mógł pozwolić sobie na ignorancję - księżniczka potrzebowała odpowiedzi, jeżeli miała nie załamać się pod ciężarem tego, czego była świadkiem.
- Evangeline. Mamy czas i jestem tu dla ciebie - powiedział upadły, klękając naprzeciwko niej. Blaskowi pochodni towarzyszyło ciepło, które zalało złocistą skórę. Młoda anielica, rozumiejąc, że nigdzie im się nie śpieszy, usadowiła się na kamiennej podłodze, jej smukłe ręce niemal natychmiast objęły jej kolana, o które oparła swoją pełną myśli głowę. Ledwie to zrobiła, a rozległ się oburzony szczurzy pisk, po którym upadły zaczął kontynuować. - Racja, jesteśmy tu obydwoje dla ciebie. I wiemy, że… ten dzień był ciężki. Wyjaśnię ci wszystko, co tylko zdołam, ale musisz zadać te pytania, zanim zdołam na nie odpowiedzieć.
- … - Księżniczka milczała przez chwilę, zastanawiając się nad tym, które spośród setki pytań kłębiących się w jej głowie było najważniejsze. - Czy… Czy ty robisz to wszystko dla mnie? Przybyłeś tutaj, pilnowałeś mnie, a dzisiaj nawet… ucierpiałeś… Wszystko dla mnie, nie z rozkazu Delii. Dlaczego?
- Znałem twoją matkę. Tą prawdziwą... Miała takie samo imię jak ty. I to ja nie zdołałem jej ochronić przed jej losem. Nie zamierzam popełnić tego błędu drugi raz.
- Dlaczego więc nienawidzisz Delii? C-czemu ona cię nienawidzi? Czemu osoby, które się o mnie troszczą, były gotowe ranić siebie nawzajem w moim imieniu?! - Głos Evangeline był pełen emocji, których nie potrafiła stłumić. Żadna z nich nie była też przyjemna.
- Bo wierzę, że jestem w stanie cię ochronić. Do niedawna wierzyłem, że Delia też jest w stanie to zrobić. Ale dziś… zmieniłem zdanie. Ona pewnie myśli tak samo. Jest święcie przekonana, że to, co robi, zagwarantuje twoje bezpieczeństwo, ale ja, jako nieznana jej osoba, nie daje żadnej gwarancji na to. Oboje widzimy drugą osobę jako źródło twojej krzywdy. To dlatego też od początku pozostałem w ukryciu, bo domyślam się, jaka katastrofa z tego by wynikła.
- Coś mi mówi, że mam być szczęśliwy, że uniknęła mnie konfrontacja, do której najwyraźniej doszło - odezwał się Valak, ale nie przemawiał dalej, albowiem Solythue spojrzał na niego z twarzą, która wyrażała bardzo sporą irytację.
- Też najchętniej bym tego uniknął - odezwał się piekielny w stronę szczura, po czym ponownie skierował swoje słowa do Evangeline. - Ale to by znaczyło, że musiałbym nie przybyć na twoje zawołanie, moja droga. A obiecałem ci, że zawsze będę dla ciebie. Nie obwiniaj się o to moje złotko, dobrze? Doszłoby do tego prędzej czy później, a ty nie miałaś prawa wiedzieć, co z tego wyniknie.
- Czy… Ty chcesz mnie odebrać od Delii? B-będzie się o mnie bała. A ja b-będę bała się o nią. Wiem, ż-że jest zła na ciebie i że c-chciała cię skrzywdzić - łzy zaczęły obficie spływać po policzkach, które złotoskrzydła zaczęła zawzięcie przecierać - ale ona jest moją mamą! Nieważne co z-zrobiła ani jak to robi. Ja nie chcę, by była smutna. By m-musiała się o mnie martwić. Wiem, że t-ty nie chcesz, abym obok niej była, ale ja... ja…
Wolna ręka upadłego zbliżyła się do niej i otarła jej złote łzy, które spłynęły po szorstkiej skórze i spotkały się ze wciąż świeżą krwią, w której to złote krople znikły bez śladu. Drobinki złocistego pyły, dotychczas szalejące wokół księżniczki uspokoiły się wraz z młodą dziewczyną w tej chwili.
- Nie zamierzam cię stąd zabierać, tak długo, jak serce twoje tego nie pożąda. Gdy tylko Delia się uspokoi, a ty będziesz czuła się na siłach, spróbujemy jeszcze raz z nią porozmawiać, dobrze? - pocieszył ją Solythue, który starał wykrzesać z siebie najlepszy uśmiech, jaki mógł, w czasie, gdy serce jego krwawiło na widok zapłakanej Evangeline. - Mówiłem ci, nie zrobię ci krzywdy, a jestem świadomy, jak wielkim bólem jest rozłąka z tymi, których kochamy.
Księżniczka mazgaiła się jeszcze przez kilka minut, nim zdołała całkiem odzyskać panowanie nad sobą. Z pomocą Solythue, którego rana przestała w międzyczasie krwawić ze względu na wciąż obecną u niego anielską regenerację, złotowłosa powstała z podłogi. Może nie szczęśliwa czy choćby uśmiechnięta, ale na pewno nie była załamana tak, jak wcześniej.
- Chodźcie za mną - odezwał się upadły, a Evangeline bez wahania zaczęła za nim iść. Tylko Valakowi zajęło chwilę, nim zaczął podążać za nimi. Trzepot jego skrzydeł odbijał się echem po korytarzu, tak samo stukot obuwia, które obecne tu anioły nosiły.
- Zaraz... Dokąd my idziemy? - spytał papugoszczur, który w przeciwieństwie do Evangeline nie pałał bezgranicznym zaufaniem względem upadłego anioła. - Skoro jesteśmy tu tylko po to, by przeczekać kłopoty, to chyba obojętnie gdzie będziemy siedzieć i czekać?
- Nigdy nie powiedziałem, że tylko dlatego tu jesteśmy. - Solythue wydawał się spokojny, zarówno w obliczu pytania, jak i wobec ciemności, przez którą maszerowali. - Planowałem w dogodnym czasie ujawnić całą prawdę o mnie zarówno wam, jak i królowej. Następnie, gdyby wszystko poszło dobrze, zająłbym się nauką Evangeline. Rzecz jasna, dzisiaj wszystko poszło źle, ale myślę, że w obecnej sytuacji musimy przejść bezpośrednio do nauki. Myślę, że jutro królowa będzie na tyle przytomna, by pomyśleć, nim rzuci się na mnie z chęcią mordu, a w międzyczasie postaram się wpoić tobie, co tylko zdołam.
- Nie rozumiem… przecież mam już jednego nauczyciela. I… czego chcesz mnie uczyć?
- Miałaś, moja droga. Zik odmówił dalszego nauczania ciebie ze względu na brak starania z twojej strony, co ogłosił Delii wczoraj z samego rana. - Upadły przez chwilę żałował tych słów, gdy tylko zobaczył poczucie winy wymalowane na twarzy Evangeline. - Poza tym, nie mam na myśli tej nauki, do której dotychczas byłaś przyzwyczajona. Świat nie jest miły, nie dla mnie i nie dla ciebie. Dlatego też chcę i jestem gotów nauczyć cię nie jak żyć, a jak przetrwać.
- Oh… mama też to chciała zrobić, tak myślę - wymamrotała złotowłosa, ale nie wystarczająco cicho, bo Solythue patrzył na nią pytająco. - Ah, racja, ty nie wiesz o tym. Byliśmy w ogrodzie, bo mama chciała mnie nauczyć, jak się mieczem.
- Co ona sobie myślała, ta impulsywna id… - wymamrotał z oburzeniem Solythue, gniew na myśl o Delii był wyraźny w jego głosie. Na całe szczęście jego następne słowa odzyskały wcześniej obecny spokój, gdy tylko przyszła kolej Evangeline na obrzucenie go pytającym, a zarazem domagającym się nieobrażania jej mamy, wzrokiem. - ... Jestem lekko zaskoczony, że w ogóle podjęła jakieś kroki w tym kierunku. Choć przyznać muszę, wybrała najgorszą opcję z możliwych. Nie wyglądasz mi na silną osobę, moja droga, o wiele bardziej przypominasz pierwotną Evangeline, niż Delię w kwestii postury, więc nie daje gwarancji, że cokolwiek dobrego by z tego wyszło. Poza tym nie zawsze można mieć miecz na wyciągnięcie ręki.
Chwilę później ich podróż przez kamienny korytarz dobiegła końca. Zarówno Evangeline, jak i jej szczurzy towarzysz, zaczęli się przyglądać więziennym celom, które zostały osadzone w ścianach dookoła nich. Kraty miały wiele, wiele lat, rdza i pajęczyny bowiem oplatały je bowiem grubą warstwą, a w środku nie było widać więźniów, czy choćby też śladów po takowych. Wyjątkiem była cela, przy której zatrzymał się upadły. Znajdowała się ona na samym końcu - dalej nie można było iść, tutaj bowiem w końcu ściana wyznaczała ślepy zaułek. W środku, w blasku pochodni trzymanej przez Solythue, widać było człowieka, którego złota anielica rozpoznała natychmiast. Helianos, kowal z Parszywej Wiochy. Był przytomny i wyraźnie zmartwiony o swój żywot. Pewnie by krzyczał w panice, gdyby nie to, że był obwiązany linami niczym prosię naszykowane na rzeź - ręce i nogi miał kompletnie unieruchomione, jego usta zaś były zakneblowane tą samą liną, przez co jedyny dźwięk, jaki z siebie wydobywał, to ledwo słyszalne pomruki i jęki.
- Pamiętasz go… prawda, Evangeline?
- T-tak… ale co on tu robi?! Mama raz mi mówiła, że jest daleko stąd, pilnowany przez strażników w każdą godzinę dnia i nocy!
- Pozwoliłem sobie na zmianę jego celi na coś bardziej adekwatnego do ciężaru jego win.
Nastała niepokojąca cisza, po tym, gdy Solythue przemówił. Jego ton miał brzmienie, które nie podobało się Evangeline, a które Valak znał bardzo dobrze. Upadły anioł był niezadowolony z faktu, że człowiek widoczny w celi przed nimi wciąż śmie oddychać. Gniew, którym obrzucali się nawzajem Delia i upadły, był niczym w porównaniu do tego, jak pozbawiony empatii był wyraz twarzy piekielnego.
- Solythue… Co on ma wspólnego z nauczaniem mnie czegokolwiek? - zapytała księżniczka, choć to, jak szybko biło jej serce, zdradzało fakt, że bała się odpowiedzi na to pytanie.
- Czy chcesz, aby on zginął, Evangeline?
Anielica aż zrobiła krok w tył, słysząc słowa, w których nie było ani krztyny empatii. Pył orbitujący wokół niej zdradził panikę na dźwięk tych słów, każda drobina bowiem nabrała prędkości i straciła pozory ładu, zmieniając kierunek co kilka chwil. Solythue albo tego nie zauważył, albo postanowił to zignorować.
- To on jest wszystkiemu winny, jak pewnie wiesz. To przez niego zginęła twoja matka, Evangeline. To przez niego została nałożona na ciebie klątwa, która zmieniła cię, a przez którą nigdy nie zaznasz cudu, jakim jest obecność w Planach Niebiańskich. To przez niego straciłaś szansę na prawdziwą rodzinę. - Solythue obrócił się z dala od klatki, aby usadowić wciąż płonącą pochodnie w uchwycie na pobliskiej ścianie. - Powiedz mi, moja droga, czy ktoś taki jak on zasługuje na to, by żyć?
Valakowi bardzo, oj bardzo nie podobało się to, do czego to zmierza. Był gotów wykrzyczeć do księżniczki ostrzeżenie, by nie odpowiadała na to pytanie, albo by chociaż milczała, ale nim zdołał to zrobić, niebianka podjęła decyzje.
- On… został już ukarany. Więzienie jest jego karą - stwierdziła Evangeline, choć sama nie była pewna, czy wierzyła w swoje słowa.
Ledwo skończyła wypowiadać te słowa, a dosięgnęły ją konsekwencje tychże. Przez powietrze rozległ się świst metalu i nim Evangeline zdołała zrozumieć, co się dzieje, jej serce przeszywał na wskroś miecz. Nawet Valak, który aż wylądował z przerażenia, nie zdołał zauważyć, co tak właściwie się stało. W jednej chwili Solythue stoi w odległości kilku kroków od złotoskrzydłej, w drugiej zaś jego lewa dłoń dzierży miecz, którego ostrze wchodziło przez klatkę piersiową niebianki, a wychodziło drugą stroną. Atak był tak szybki, że nowo nabyta rana nie zdołała uronić choćby jednej kropli krwi z tego, co widział papugoszczur.
Złotowłosa tymczasem czuła się, jakby czas momentalnie się zatrzymał. Patrzyła na klingę, która została w nią wbita. Nawet nie poczuła bólu. Nie poczuła… nic. Nic poza strachem. Szokiem zdrady. Tęsknotą. Tęskniła, bo pierwsze, o czym pomyślała, to, że nie zobaczy już mamy. Mogła przysiądź, że zobaczyła całe swoje dotychczasowe życie przed oczami. Czuła się okropnie, gdy przypomniała sobie wszystkie cudowne chwile spędzone z Delią. Nie chciała, aby to był koniec! Drżącymi rękoma próbowała złapać broń, jakby licząc, że zdoła przeżyć pomimo rany, z której nie było powrotu. Niestety, to był próżny trud…
Ręce jej bowiem przeszły przez metal niczym przez mgłę, czy dym unoszący się nad ogniem.
Chwilę po tym iluzja miecza rozpłynęła się w powietrzu.
Natychmiast padła na kolana, ulga i szok zbyt potężne, by była w stanie ustać dłużej na nogach. Chwilę później znalazła się w ramionach Solythue, który uklęknął przy niej, bez słowa przepraszając za to, jak wykorzystał jej zaufanie wobec niego. Dzięki temu zdołała nie zalać się łzami po raz kolejny tego dnia. A może chciała płakać, ale już nie miała czym? Nie była pewna i nie chciała o tym myśleć. Nie chciała o niczym myśleć. Chciała po prostu zostać w ramionach upadłego i udawać, że dzisiejszy dzień się nie wydarzył. Niestety, nie było jej to dane, Valak bowiem w końcu otrząsnął się z szoku i postanowił wyrazić swoje niezadowolenie.
- Co to miało być?! Chcesz, żebyśmy zawału dostali? Nie wiem, czy wiesz, ale nie na tym polega czarny humor! - Oburzone szczurze piski były pełne furii, ale sam papugoszczur wciąż był w bezpiecznej odległości od upadłego, na wypadek, gdyby ten faktycznie był tak skory do mordu.
- To była lekcja. Dla wielu taka lekcja jest ich ostatnią - odpowiedział Solythue, który przerwał wyściskiwanie straumatyzowanej księżniczki, aby móc jej spojrzeć w oczy. - Obiecałem, że cię nie skrzywdzę, prawda?
- T-tak. Ale… Czemu w takim razie to zrobiłeś?
- Aby pokazać, co by się stało tam, w prawdziwym świecie, gdybyś dokonała tego wyboru. Musisz być silna, jeśli chcesz kiedykolwiek zdecydować, aby stanąć w obronie cudzego życia. Tak samo silna, jeśli nie silniejsza, niż gdybyś postanowiła to życie osobiście zakończyć. - Powoli wstał, pomagając także anielicy ustać na własnych nogach. - Nauczę cię, jak być wystarczająco silną, aby twój wybór to nie były tylko puste słowa. Będziemy walczyć, a ty będziesz musiała nie tylko przeżyć, ale też pokonać mnie, jeżeli faktycznie chcesz oszczędzić tego człowieka.
- Co się stanie z… z nim, jeśli okaże się za słaba? Co, jeśli nie będę w stanie niczego się nauczyć? Czy ty go... - Wątpliwości, połączone z jej wciąż szalejącym sercem, sprawiły, że księżniczka drżała, a myśli jej zalewały czarne scenariusze tego, że już na zawsze zostanie bezużyteczną księżniczką… że skończy swój żywot z prawdziwym mieczem przeszywającym ją na wskroś. Że przez nią będą ginąć inni.
- Nie zrobię mu nic. To do ciebie należy ta decyzja, nie do mnie. A co do tego, czy dasz radę… Wiem, że ci się uda. Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje. - Z uśmiechem na ustach zburzył fryzurę księżniczki, dzięki czemu czarne myśli zostały przegonione z jej głowy, a ich miejsce zastąpiło oburzenie wobec ataku na jej czuprynę, jak i również nowo zrodzona pewność siebie. - Dobra, nie traćmy więcej czasu. Nie możemy zbyt długo kazać królowej czekać na nas, więc musimy dobrze wykorzystać ten czas. Odetchnij, a gdy będziesz gotowa, daj mi znać. Musimy zacząć od podstaw.
Świst miecza rozbrzmiewał co chwila, a towarzyszące temu echo obuwia uderzającego o kamienną posadzkę lochów zagłuszało sapanie coraz bardziej zmęczonej księżniczki.
- Jeszcze raz - rozległ się głos Solythue, gdy tylko jego iluzja rozpłynęła się po bezpośrednim kontakcie z prawą ręką Evangeline. W reakcji na to, obydwoje zwiększyli dystans między sobą, tylko po to, aby czarnoskrzydły po raz kolejny zaszarżował na nią, dając jej przedsmak tego, jak wygląda prawdziwa walka.
- Jeszcze raz. - Niemal po kilku sekundach zdołał zahaczyć o jej szyję. Końcem ostrza. Był to bardzo marny wynik, ale przynajmniej było lepiej. Minęło kilka godzin, a przynajmniej tak mówił piekielnemu jego wewnętrzny zegar. Pierwsze próby księżniczki kończyły się natychmiast, pierwotny atak zawsze dosięgał celu. W końcu jednak złotowłosa zdołała zebrać się w sobie i zaczęła dokonywać pierwszych, mizernych prób wykonania udanego uniku. Widać było, że to był jej pierwszy kontakt z walką, i czekało ją wiele lat, zanim będzie w stanie zadbać o siebie. Kto wie, może przed końcem dnia zdoła przeżyć dziesięć sekund?
- Tak z czystej ciekawości… Czemu twoja teleportacja wymaga cieni? Wydaje się to strasznie nieporęczne - rozległ się szczurzy głos. Papugoszczur nudził się, patrząc, jak co chwila Evangeline jest zmuszana zaczynać od nowa. Wcześniej próbował spać, ale było na to za głośno. Teraz latał sobie dookoła trenującej dwójki, próbując stłamsić brak zajęcia poprzez zasypywanie upadłego pytaniami.
- Dzięki temu mogę łatwo przenosić inne osoby i obiekty. Jeszcze raz. - Solythue okazał się osobą, która świetnie sobie radzi z wykonywaniem wielu zadań naraz. Jego ataki nie ustawały i były tak samo szybkie i precyzyjne, bez względu na to, o czym akurat rozmawiał z ciekawskim zwierzakiem. - Teleportacja wymaga jasnego obrazu tego, gdzie się przenosisz i co przenosisz. Korzystam z magii iluzji, aby otoczyć cieniem wszystko, co chce przenieść. Moja magia jest dla mnie łatwo wyczuwalna i wyraźna, dzięki czemu mogę na jej podstawie wyznaczyć, co chce teleportować. Jeszcze raz. To zaś pozwala mi na pełne skupienie się na tym, gdzie mam zostać przeniesiony wraz z zaznaczonymi obiektami lub osobami. Odkąd tak robię, nigdy nie zdarzył mi się wypadek podczas teleportacji. Jeszcze raz.
- Chyba rozumiem… - powiedział papugoszczur. Może był leniwym zwierzakiem, ale spędził wystarczająco dużo czasu blisko magii, aby nie pogubić się w słowach piekielnego. - Tylko dlaczego cienie w takim razie? Według tej logiki mógłbyś użyć iluzji w dowolnym kolorze.
- Jeszcze raz. Czarny najłatwiej ukryć. Przed moim upadkiem, korzystałem z moich zdolności magicznych, aby po cichu i dyskretnie wykonywać zadania, które były przede mną stawiane. Byłem kimś wyjątkowym pod tym względem, większość mężczyzn w Planach Niebańskich skupia się na walce bronią, a jeśli już korzystają z magii, to nie w ten sposób, do którego ja byłem zdolny. Jeszcze raz.
Evangeline popadła w zamyślenie, albowiem nie zdołała uniknąć początkowej szarży Solythue. Upadły, widząc to, postanowił zaczekać, dając niebiance szansę na przetrawienie swoich myśli.
- A… Jak swoje zadania… wykonywała moja… pierwotna mama?
To było pytanie, którego Solythue się nie spodziewał. Mimo tego postanowił powspominać, przy okazji nasycając ciekawość złotoskrzydłej.
- Była uosobieniem dobra. Nie byłaby w stanie skrzywdzić nikogo... I to nie dlatego, że nie była w stanie tego zrobić, wręcz przeciwnie, miałem okazję z nią trenować i do dzisiaj czuje ból w kościach. - Uśmiech, za którym krył się smutek, zagościł na jego twarzy. Sama Evangeline jedynie kiwnęła głową. Bez wątpienia czuła się dziwnie, słysząc informacje o osobie, przez którą została poczęta. - Do dzisiaj pamiętam, jak pewnego dnia zdołała przemycić motyla do Planów Niebiańskich. Opiekowała się nim jak własnym dzieckiem, a gdy w końcu nadszedł jego czas, urządziła mu uroczysty pogrzeb w miejscu, w którym go znalazła.
- Musiała być bardzo miła. Szkoda, że… że nie miałam okazji jej spotkać. - Evangeline cieszyła się, że dowiedziała się tych rzeczy. Nie oznaczało to jednak, że nie czuła bólu w sercu na myśl, że nigdy jej nie zobaczy. - A mój ojciec? Kim on był? Czy znałeś go? Jak… jak miał na imię?
Upadły odwrócił wzrok od Evangeline, która cierpliwie czekała na jego odpowiedź. Nim jednak tą uzyskała, mężczyzna postanowił usadowić się na podłodze, a następnie gestem jego ręki poprosił, aby księżniczka zrobiła to samo. Valak, zaciekawiony tym obrotem wydarzeń, postanowił wylądować na głowie księżniczki, która najwyraźniej nie miała problemu z tym wyczynem papugoszczura.
- Skoro chcesz wiedzieć, niech tak będzie - powiedział upadły, po czym na twarzy jego wymalowało się obrzydzenie, jakby właśnie bosą stopą wdepnął w ślad po powozie konnym. - Nigdy nie słyszałem o gorszym aniele. Hefayston, bo tak się nazywał, ciągle sprawiał kłopoty, a jego poczucie humoru oraz podejście do płci pięknej sprawiało, że był uznawany przez wszystkich, włącznie ze mną, za kompletną hańbę dla wszystkich aniołów światła. Wszyscy mieli go dość, nawet twoja matka, która potrafiła godzinami narzekać na jego kompletnie bezmyślne wyczyny.
Zarówno Księżniczka, jak i jej przyjaciel usadowiony na jej głowie, byli zszokowani, słysząc tak drastyczne i bezpośrednie podsumowanie tego, kim był mężczyzna odpowiedzialny za sprowadzenie jej na ten świat. Już miała zapytać, jakim cudem jest to możliwe, ale wtedy Solythue zaczął kontynuować i każde słowo było gorsze od poprzedniego.
- Mało tego, słyszałem, że gdy twoja matka zmarła, popadł on w obłęd, przysięgając zemstę na tych, którzy odebrali jego ukochaną i córkę. Upadł, uciekając od swoich przyjaciół, od swoich obowiązków, wypowiadając wojnę tym, którzy pozbawili go wszystkiego, wszystko to pod pretekstem krwawej zemsty za jego krzywdy.
- Czy on dalej żyje? - Evangeline wyglądała, jakby miała wyzionąć ducha od nadmiaru emocji. To brzmiało okropnie! Ale musiała znać całą prawdę.
- Oh tak, jak najbardziej. I z tego, co wiem, porzucił swoje dawne imię, przybierając nowe. I pod tym nowym imieniem, planuje sprawić, aby jego nowo odnaleziona córka nie ucierpiała, tak jak on ucierpiał i jest gotowy całe królestwa puścić z dymem, aby tego dokonać.
- I dopiero teraz nam to mówisz?! - wykrzyczał Valak, bo księżniczka nie mogła już z siebie wydusić ani słowa. - Gadaj, jak się teraz nazywa ten oszołom! Musimy ostrzec Delię, że jakiś wariat może w każdej chwili zjawić się tu po Evangeline!
- Solythue.
W ciszy która nastała, można było usłyszeć bicie własnego serca, choć w przypadku młodej niebianki można tu było mówić o braku takowego. Im dłużej wpatrywała się, w upadłego, który uśmiechał się, jakby właśnie dokonał najlepszego żartu w historii Alaranii, tym bardziej była… Wściekła? Zaskoczona? Szczęśliwa? Smutna? Mogłaby przysiąc, że czuła całe spektrum emocji na raz. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć w obliczu takiej rewelacji, dlatego też nic nie powiedziała, a zamiast tego wystrzeliła jak z procy, rzucając się na upadłego i przewracając go na plecy. Ten manewr sprawił, że zrzuciła z siebie papugoszczura, ale nie była w stanie o tym teraz myśleć. Zamiast tego zaczęła pięściami uderzać w jego klatkę piersiową, wylewając z siebie wszystko, co czuła.
- Głupi, głupi, głupi! To nie jest śmieszne, słyszysz! To wcale nie jest śmieszne! - Jej atak nie był zbyt efektywny, Czarnoskrzydły bowiem dalej chwalił się swoim uzębieniem, wciąż zadowolony ze swojego wyczynu. W końcu Evangeline straciła resztki sił, których i tak nie miała dużo w zapasie po nieustannym unikaniu ataków upadłego. Leżała w bezruchu na swoim aniele stróżu, oddychając ciężko i nie wiedząc, co o tym myśleć.
- Wybacz, ale nie mogłem się oprzeć. - Solythue, kiedyś zwany Hefaystonem, objął ją rękoma, przytulając do siebie, tak delikatnie jak tylko mógł. Mogła wsłuchiwać się w bicie jego serca, którego rytm ukoił wszystkie jej troski. - Robisz tak samo słodkie miny, jak twoja matka, gdy ją podpuszczałem, wiesz?
- Teraz wiem… I tak jestem zła na ciebie. Szczególnie, że nie powiedziałeś od razu, kim jesteś!
- Ja ciebie też kocham córeczko.
- Skończyliście już? Bo jestem głodny! A sam się stąd nie wydostanę! - wypiszczał Valak, czując się jak trzecie koło u wozu w obliczu długo wyczekiwanego spotkania między zaginioną córką a stęsknionym ojcem. Rzecz jasna jego ingerencja sprawiła, że zarówno złotoskrzydła, jak i piekielny, zaśmiali się, zapominając na moment o problemach, z którymi będą musieli się zmierzyć.
- Spać.
- Ale Delia…
- Spać.
- Ale…
- Teraz.
Pokój Evangeline był pusty - nikt nie pomyślałby, że porwana księżniczka będzie się w nim znajdować, przez co było to najbezpieczniejsze miejsce, w którym anielica mogła zasnąć. Bez pomocy służek ciężko było się przebrać w nocne szaty, ale mimo wszystko zdołała to zrobić. Już leżała pod pościelą, gotowa do snu. Tuż obok jej głowy, na osobnej poduszce, chrapał Valak, zadowolony z wyżerki, którą sobie urządzili. Z pomocą teleportacji zdołali podkraść kolację wprost z królewskiej spiżarni bez ściągania na siebie uwagi. Teraz jednak był czas na sen, do którego Evangeline nie była skora ze względu na swoje zmartwienia.
- A co jeśli zacznie panikować? Bardziej niż wcześniej? Wtedy w ogóle nie zdołamy jej powstrzymać przed zrobieniem ci krzywdy!
- Nie mamy wyboru, nawet jeśli to prawda. Jest nieprzytomna, jej brak snu połączony z królewskimi obowiązkami pewnie przytłoczył jej organizm - westchnął upadły. Kto by pomyślał, że dzieci potrafią być tak uparte? - Wyśpij się, nie popełniaj tego samego błędu, co Delia. Gdy tylko odpoczniesz, możesz śmiało pokazać się strażnikom i służącym, co by zaprowadzili cię do niej. Pamiętasz, co masz robić?
- Sprawdzić czy dalej chce cie poszatkować.
- A co masz zrobić, jeżeli tak będzie?
- Unikać tematu, żeby jej nie złościć, czekać na lepszy moment, a do czasu aż tak będzie spotykać się z tobą, gdy będzie okazja?
- A jeśli będzie skora do rozmowy?
- Zawołać cię od razu.
- Zuch dziewczyna - uśmiechnął się do niej, po czym jego własny cień zaczął go otaczać. - Słodkich snów. Ja muszę coś sprawdzić. Zdołałem wyłapać wśród królewskich korytarzy plotki, które bardzo mi się nie podobają. Gdyby coś było nie tak, nie wahaj się wołać o pomoc. Bez względu na to, co o tym sądzi Delia, nie pozwolę by stała ci się krzywda, jasne?
- Mhm…
Upadły zniknął, a Evangeline, choć walczyła z całych sił, zamknęła oczy i zapadła w sen. To był bardzo męczący dzień. Pozostawało mieć nadzieję, że od teraz będzie tylko lepiej.
Było południe następnego dnia, ale ciało ze złota wzięło przykład z jej przybranej matki, i postanowiło wciąż trwać w głębokim śnie. W ten oto sposób, dwie, bądź trzy godziny po tym, gdy list Delii został magią wysłany wprost do jej ojca, przez cały zamek rozległ się donośny krzyk jednej ze służących. Tuż po nim nastał totalny chaos, strażnicy biegli przez zamek, jakby właśnie doszło do ataku, a niemal połowa służby zamkowej, tworząca pokaźny tłum, biegła przekazać dobrą nowinę królowej.
Evangeline została odnaleziona, śpiąca w swoim własnym pokoju!
Księżniczka była bardzo, ale to bardzo niezadowolona z tej brutalnej pobudki, co dobrze odzwierciedlała jej mina, jakby miała zamiar zamordować rozhisteryzowane dookoła niej służki.
“...Co?”
Słowa Delii były ostre, brutalne, ociekające gniewem. Każde kolejne sprawiło, że Evangeline coraz bardziej bała się o to, co się stanie. Powoli obróciła się w stronę matki, a gdy zobaczyła, że ta wciąż utrzymuje pozę gotowości do ataku, nie mogła tego zrozumieć. Przecież Solythue nie chciał walczyć! Zrobił to, o co został poproszony! Czemu więc…
- Kh…?!
“Solythue...?”
Obróciła głowę w stronę upadłego, gdy tylko usłyszała dźwięk, który ją niepokoił. To, co zobaczyła, było straszniejsze niż jakiekolwiek domysły. Upadły cierpiał. Walczył o oddech, na co wyraźnie wskazywały ruchy jego ust, oraz ręce przyłożone bezradnie przy jego szyi. Jego oczy zaś… nigdy ich tak nie wdziała. Pełne strachu, lęku… wątpliwości? Co się działo? Czemu on cierpi? Chciała mu pomóc, chciała zrobić cokolwiek, ale nie wiedziała, co się dzieje i mogła jedynie patrzeć. Przynajmniej do czasu, gdy w oczach upadłego rozbłysła furia, jakiej wcześniej nie widziała, która była skierowana na jej mamę.
- Mamo…? Mamo, czemu mu to robisz?! - wykrzyknęła, obracając swoją twarz w stronę królowej. Niewinna twarz była wykrzywiona, ból upadłego niemal jej własnym, a oczy po raz kolejny zaczęły wylewać złote łzy. - Mamo, przecież on mi nic nie zrobi! Wytłumaczył, czemu tu jest! - Młoda niebianka nie rozumiała. Czy naprawdę było to konieczne? Czy nie było innego rozwiązania? To wszystko było za dużo dla niej, przez co nie potrafiła ruszyć się z miejsca, choć nawet gdyby mogła, to sama by nie wiedziała, co powinna zrobić.
Bardzo szybko okazało się, że bez względu na to, co by wybrała, jej czyny nie miały tutaj żadnego znaczenia. Upadły anioł był równie rozzłoszczony, co królowa, która postanowiła wbrew jego gestowi i tak zaatakować… I to na oczach Evangeline, która wyraźnie cierpiała emocjonalnie bardziej, niż on fizycznie na ten widok.
“Ktokolwiek odpowiadał za jej wychowanie, aby tak bardzo spieprzyć sprawę!”
Ta myśl przebiła się przez efekty zaklęcia, pozwalając mu na odzyskanie klarowności umysłu na tyle długo, aby uniknąć dalszej eskalacji. Jeden krok wystarczył, aby znalazł się wystarczająco blisko Evangeline. Złapał ją za rękę, po czym natychmiast przywołał swoje moce magiczne, rozpoczynając zaklęcie teleportacji, z którego tak często korzystał. Nie przejmując się dokładnością czy nawet tym, ile energii wykorzysta, sprawił, że cienie jego i księżniczki zaczęły wspinać się po nich w błyskawicznym tempie, pozostawiając czarne sylwetki pozbawione detali. Musieli zostać pokryci w całości, aby teleportacja została aktywowana, przez co królowa zdołała zaatakować, celując w jego prawy nadgarstek. Już czuł, jak ostrze zatapia się w jego ciele, tnąc skórę i mięśnie bez trudu, lecz nim zdołało ono dosięgnąć jego kości, czar został ukończony, przenosząc jego i złotowłosą z dala od wściekłej anielicy.
Evangeline zamknęła oczy, gdy tylko została złapana przez upadłego. Czemu to zrobiła? Widziała reakcje swojej mamy i bardzo, ale to bardzo bała się tego, co miało się stać. Nie chciała widzieć tego, co miało nastąpić. Nie chciała patrzeć ze świadomością, że to wszystko przez nią. To ona przywołała Solythue. To ona była bezsilna, niezdolna do powstrzymania konfliktu. Świst miecza rozbrzmiał blisko niej, tak blisko, że mimowolnie złapała z całych sił dłoń upadłego swoją własną. Okropny, obrzydliwy dźwięk ostrza, które odnalazło swój cel, sprawiło, że załkała… Nie chciała go stracić! Nie chciała stracić nikogo! Czemu oni musieli walczyć?!
Nim całkiem zatraciła się w swoim żalu, do rzeczywistości zaciągnęło ją coś niespodziewanego. Palce upadłego ścisnęły jej dłoń - ten delikatny, a co najważniejsze, spokojny gest sprawił, że zamilkła. Wolną ręką przetarła łzy, po czym otworzyła oczy. Przywitał ją widok… Jej pokoju. Stała przed klatką, w której zamknięty był Valak. Papugoszczur wyglądał na zszokowanego, jego absurdalnie wielkie w tej chwili oczy patrzące to na nią, to na prawo od niej, tam, gdzie stał upadły.
- To twój przyjaciel - odezwał się nagle upadły. Evangeline spojrzała w jego stronę, przy okazji ogarniając wzrokiem swoje łóżko. Eden, który najwyraźniej do tej pory spał na swoim łóżku, zaczął się niemrawo budzić, co najprawdopodobniej zainicjował głos upadłego. Wracając do upadłego… Jego nadgarstek krwawił obficie. Cięcie było na tyle głębokie, że stanowiło zagrożenie dla jego zdrowia. Tylko to, że szło ono poziomo, a nie pionowo, sprawiło, że wciąż miał pełną władzę nad swoimi palcami. Księżniczka zamarła, po raz pierwszy w życiu widząc tak poważną ranę u innej osoby. - Będziesz go potrzebować, a on ciebie. Zaufaj mi Evangeline.
Nie wiedziała, czemu jej to mówił. Co to miało znaczyć? Jedyne, co wiedziała, to to, że miała dość tego dnia. Chciała, by to wszystko było koszmarem… A Valak był zawsze przy niej, gdy miała koszmary. Pocieszał ją, gdy nachodziły ją złe myśli. Zaufała upadłemu, powracając swoimi zapłakanymi oczami do klatki. Wyuczonym ruchem otworzyła ją, po czym natychmiast złapała papugoszczura wolną dłonią i przycisnęła go do siebie, praktycznie wypłakując się w jego miękkie futerko i tęczowe skrzydła. Drugą ręką wciąż cieszyła się komfortem, który oferowała jej dłoń mężczyzny u jej boku.
Solythue nie był zadowolony. To nie było to, czego chciał. Królowa nie pozostawiła mu wyboru… Ale czy to było złe? Na chwilę obecną stracił cały szacunek, jakim wcześniej darzył władczynię Arrantalis. Kto wie, może w ten sposób, z Evangeline pod jego opieką, będzie lepiej? Jakby nie patrzeć, ktoś z jego doświadczeniem nie powinien mieć problemu w uchronieniu złotej niebianki przed brzydotą tego świata. Ten tok rozumowania sprawił, że delikatny uśmiech zagościł na jego twarzy, a chwilę później uskrzydlona trójka została pochłonięta przez cienie, i przetransportowana gdzie indziej, a na ich miejsce spadł tygrys, który ledwie chwilę temu skoczył, aby rozszarpać upadłego.
Eden nie zdołał przerwać teleportacji. Nim się całkowicie dobudził i zrozumiał, co się dzieje, zaklęcie było już w połowie rzucone. Nie zdołał nawet zatopić pazurów i kłów na tym, który ośmielił się położyć swoje łapska na niewinnej Evangeline. Czy to było porwanie? Czy królowa o tym wie? Jeśli nie, to zaraz się dowie, wielki kot bowiem ruszył natychmiast na poszukiwania swojej pani, by ogłosić jej, co się stało z biedną złotoskrzydłą.
Minęło wiele złotych łez, nim księżniczka zdołała zebrać w sobie, choć odrobinę opanowania. Gdy tylko przestała wylewać z siebie łzy, dotarło do niej, że jej wcześniej kolorowy zwierzak był teraz praktycznie cały złoty… i wyglądał, jakby miał problemy z oddychaniem przez to, jak mocno go do siebie przycisnęła. Niemal natychmiast rozluźniła chwyt, co zaowocowało głębokim wdechem ze strony gryzonia.
- P-przepraszam V-valak, ja…
- Hej, spokojnie. Nie mam ci tego za złe… Nie wiem, co dokładnie się dzieje, ale domyślam się, że potrzebowałaś tego. Ale już jest dobrze. - Papugoszczur pocieszył swoją właścicielkę… po czym niczym mokry pies otrzepał się, przez co on odzyskał swoje pierwotne kolory, a złociste łzy zostały posłane we wszystkie kierunki świata. Gdy to miał z głowy, spojrzał na upadłego, skupiając swe ślepia na ranie, którą tenże zdobył, a którą nie był zbytnio przejęty. - … Solythue, domyślam się? Uraczysz mnie wyjaśnieniem tego, co się dzieje? - zapytał Valak, ważąc ostrożnie swoje słowa. Domyślał się, że Anioł Stróż coś ukrywa, ale nigdy nie posądził go o bycie upadłym aniołem.
- Uciekliśmy przed zagrożeniem. Królowa Delia okazała się… bardzo, ale to bardzo drastyczna, gdy kierują nią emocje - przyznał Solythue, potwierdzając pierwsze pytanie szczura i odpowiadając na drugie. Słowa jego były pewne, a rysy jego twarzy nie sugerowały, żeby kłamał… Choć równie dobrze mógł być bardzo dobrym kłamcą.
- No świetnie. Teraz gdy złapią mnie po okradaniu spiżarni, klatka będzie moim najmniejszym zmartwieniem, dobrze myślę? - zapytał Valak, a jego marudny i jęczący ton uzyskał nieśmiały uśmiech ze strony księżniczki oraz mimowolne wzruszenie ramionami od upadłego. Kilka ruchów łapek i skrzydeł później, papugoszczur wzbił się w powietrze, rozglądając się dookoła. - A tak wracając na do głównego tematu rozmowy… Dokąd uciekliśmy?
Jego słowa sprawiły, że Evangeline także postanowiła rozejrzeć się dookoła. Wcześniej była tak skupiona na Valaku, że całkowicie zignorowała drugą z kolei zmianę otoczenia, którą wymusiła magia teleportacji Solythue. Było… Dość ciemno. Jedyne światło, jakie widziała, przynosiła pobliska pochodnia, która zawieszona była w uchwycie, zamocowanym do kamiennej ściany. To dzięki niej było widać, że miejsce to było pozbawione okien, a wszędzie dookoła mnóstwo było pajęczyn, momentami tak gęstych, jak krzaki rosnące w królewskim ogrodzie. Sam sufit był wyjątkowo nisko, ale przynajmniej ściany wydawały się znacząco oddalone od siebie. Byłoby to całkiem upiorne pomieszczenie, gdyby nie fakt, że zamiast tego było to bardzo upiorny korytarz, a bezkresna ciemność po obu jego końcach nie pozwalała dojrzeć, dokąd on prowadzi.
- Jesteśmy w zapomnianych lochach zamku Arrantalis - odpowiedział nagle Solythue. Widząc, że Evangeline uspokoiła się, puścił jej dłoń, zbliżając się do pochodni. Tą zaś, z pomocą zdrowej ręki, wyciągnął z dotychczasowego uchwytu, co by mogła oświetlić im dalszą drogę. - Znalazłem to miejsce po kilku dniach od mojego przybycia tutaj. Oryginalne wejście, łączące się z zamkową piwnicą, zostało zamurowane dawno temu, więc tylko moja teleportacja może nas tu, oraz stąd, zaprowadzić. Gniew królowej nie zdoła nas tu odnaleźć.
W trakcie, gdy mówił, zdołał z powrotem podejść do Evangeline, która teraz wpatrywała się w niego. Widać było konflikt, który toczył się w jej głowie. Młoda anielica nadal była w szoku po tym, co się wydarzyło, a o czym przypominały rany jego prawej ręki. Nie mógł pozwolić sobie na ignorancję - księżniczka potrzebowała odpowiedzi, jeżeli miała nie załamać się pod ciężarem tego, czego była świadkiem.
- Evangeline. Mamy czas i jestem tu dla ciebie - powiedział upadły, klękając naprzeciwko niej. Blaskowi pochodni towarzyszyło ciepło, które zalało złocistą skórę. Młoda anielica, rozumiejąc, że nigdzie im się nie śpieszy, usadowiła się na kamiennej podłodze, jej smukłe ręce niemal natychmiast objęły jej kolana, o które oparła swoją pełną myśli głowę. Ledwie to zrobiła, a rozległ się oburzony szczurzy pisk, po którym upadły zaczął kontynuować. - Racja, jesteśmy tu obydwoje dla ciebie. I wiemy, że… ten dzień był ciężki. Wyjaśnię ci wszystko, co tylko zdołam, ale musisz zadać te pytania, zanim zdołam na nie odpowiedzieć.
- … - Księżniczka milczała przez chwilę, zastanawiając się nad tym, które spośród setki pytań kłębiących się w jej głowie było najważniejsze. - Czy… Czy ty robisz to wszystko dla mnie? Przybyłeś tutaj, pilnowałeś mnie, a dzisiaj nawet… ucierpiałeś… Wszystko dla mnie, nie z rozkazu Delii. Dlaczego?
- Znałem twoją matkę. Tą prawdziwą... Miała takie samo imię jak ty. I to ja nie zdołałem jej ochronić przed jej losem. Nie zamierzam popełnić tego błędu drugi raz.
- Dlaczego więc nienawidzisz Delii? C-czemu ona cię nienawidzi? Czemu osoby, które się o mnie troszczą, były gotowe ranić siebie nawzajem w moim imieniu?! - Głos Evangeline był pełen emocji, których nie potrafiła stłumić. Żadna z nich nie była też przyjemna.
- Bo wierzę, że jestem w stanie cię ochronić. Do niedawna wierzyłem, że Delia też jest w stanie to zrobić. Ale dziś… zmieniłem zdanie. Ona pewnie myśli tak samo. Jest święcie przekonana, że to, co robi, zagwarantuje twoje bezpieczeństwo, ale ja, jako nieznana jej osoba, nie daje żadnej gwarancji na to. Oboje widzimy drugą osobę jako źródło twojej krzywdy. To dlatego też od początku pozostałem w ukryciu, bo domyślam się, jaka katastrofa z tego by wynikła.
- Coś mi mówi, że mam być szczęśliwy, że uniknęła mnie konfrontacja, do której najwyraźniej doszło - odezwał się Valak, ale nie przemawiał dalej, albowiem Solythue spojrzał na niego z twarzą, która wyrażała bardzo sporą irytację.
- Też najchętniej bym tego uniknął - odezwał się piekielny w stronę szczura, po czym ponownie skierował swoje słowa do Evangeline. - Ale to by znaczyło, że musiałbym nie przybyć na twoje zawołanie, moja droga. A obiecałem ci, że zawsze będę dla ciebie. Nie obwiniaj się o to moje złotko, dobrze? Doszłoby do tego prędzej czy później, a ty nie miałaś prawa wiedzieć, co z tego wyniknie.
- Czy… Ty chcesz mnie odebrać od Delii? B-będzie się o mnie bała. A ja b-będę bała się o nią. Wiem, ż-że jest zła na ciebie i że c-chciała cię skrzywdzić - łzy zaczęły obficie spływać po policzkach, które złotoskrzydła zaczęła zawzięcie przecierać - ale ona jest moją mamą! Nieważne co z-zrobiła ani jak to robi. Ja nie chcę, by była smutna. By m-musiała się o mnie martwić. Wiem, że t-ty nie chcesz, abym obok niej była, ale ja... ja…
Wolna ręka upadłego zbliżyła się do niej i otarła jej złote łzy, które spłynęły po szorstkiej skórze i spotkały się ze wciąż świeżą krwią, w której to złote krople znikły bez śladu. Drobinki złocistego pyły, dotychczas szalejące wokół księżniczki uspokoiły się wraz z młodą dziewczyną w tej chwili.
- Nie zamierzam cię stąd zabierać, tak długo, jak serce twoje tego nie pożąda. Gdy tylko Delia się uspokoi, a ty będziesz czuła się na siłach, spróbujemy jeszcze raz z nią porozmawiać, dobrze? - pocieszył ją Solythue, który starał wykrzesać z siebie najlepszy uśmiech, jaki mógł, w czasie, gdy serce jego krwawiło na widok zapłakanej Evangeline. - Mówiłem ci, nie zrobię ci krzywdy, a jestem świadomy, jak wielkim bólem jest rozłąka z tymi, których kochamy.
Księżniczka mazgaiła się jeszcze przez kilka minut, nim zdołała całkiem odzyskać panowanie nad sobą. Z pomocą Solythue, którego rana przestała w międzyczasie krwawić ze względu na wciąż obecną u niego anielską regenerację, złotowłosa powstała z podłogi. Może nie szczęśliwa czy choćby uśmiechnięta, ale na pewno nie była załamana tak, jak wcześniej.
- Chodźcie za mną - odezwał się upadły, a Evangeline bez wahania zaczęła za nim iść. Tylko Valakowi zajęło chwilę, nim zaczął podążać za nimi. Trzepot jego skrzydeł odbijał się echem po korytarzu, tak samo stukot obuwia, które obecne tu anioły nosiły.
- Zaraz... Dokąd my idziemy? - spytał papugoszczur, który w przeciwieństwie do Evangeline nie pałał bezgranicznym zaufaniem względem upadłego anioła. - Skoro jesteśmy tu tylko po to, by przeczekać kłopoty, to chyba obojętnie gdzie będziemy siedzieć i czekać?
- Nigdy nie powiedziałem, że tylko dlatego tu jesteśmy. - Solythue wydawał się spokojny, zarówno w obliczu pytania, jak i wobec ciemności, przez którą maszerowali. - Planowałem w dogodnym czasie ujawnić całą prawdę o mnie zarówno wam, jak i królowej. Następnie, gdyby wszystko poszło dobrze, zająłbym się nauką Evangeline. Rzecz jasna, dzisiaj wszystko poszło źle, ale myślę, że w obecnej sytuacji musimy przejść bezpośrednio do nauki. Myślę, że jutro królowa będzie na tyle przytomna, by pomyśleć, nim rzuci się na mnie z chęcią mordu, a w międzyczasie postaram się wpoić tobie, co tylko zdołam.
- Nie rozumiem… przecież mam już jednego nauczyciela. I… czego chcesz mnie uczyć?
- Miałaś, moja droga. Zik odmówił dalszego nauczania ciebie ze względu na brak starania z twojej strony, co ogłosił Delii wczoraj z samego rana. - Upadły przez chwilę żałował tych słów, gdy tylko zobaczył poczucie winy wymalowane na twarzy Evangeline. - Poza tym, nie mam na myśli tej nauki, do której dotychczas byłaś przyzwyczajona. Świat nie jest miły, nie dla mnie i nie dla ciebie. Dlatego też chcę i jestem gotów nauczyć cię nie jak żyć, a jak przetrwać.
- Oh… mama też to chciała zrobić, tak myślę - wymamrotała złotowłosa, ale nie wystarczająco cicho, bo Solythue patrzył na nią pytająco. - Ah, racja, ty nie wiesz o tym. Byliśmy w ogrodzie, bo mama chciała mnie nauczyć, jak się mieczem.
- Co ona sobie myślała, ta impulsywna id… - wymamrotał z oburzeniem Solythue, gniew na myśl o Delii był wyraźny w jego głosie. Na całe szczęście jego następne słowa odzyskały wcześniej obecny spokój, gdy tylko przyszła kolej Evangeline na obrzucenie go pytającym, a zarazem domagającym się nieobrażania jej mamy, wzrokiem. - ... Jestem lekko zaskoczony, że w ogóle podjęła jakieś kroki w tym kierunku. Choć przyznać muszę, wybrała najgorszą opcję z możliwych. Nie wyglądasz mi na silną osobę, moja droga, o wiele bardziej przypominasz pierwotną Evangeline, niż Delię w kwestii postury, więc nie daje gwarancji, że cokolwiek dobrego by z tego wyszło. Poza tym nie zawsze można mieć miecz na wyciągnięcie ręki.
Chwilę później ich podróż przez kamienny korytarz dobiegła końca. Zarówno Evangeline, jak i jej szczurzy towarzysz, zaczęli się przyglądać więziennym celom, które zostały osadzone w ścianach dookoła nich. Kraty miały wiele, wiele lat, rdza i pajęczyny bowiem oplatały je bowiem grubą warstwą, a w środku nie było widać więźniów, czy choćby też śladów po takowych. Wyjątkiem była cela, przy której zatrzymał się upadły. Znajdowała się ona na samym końcu - dalej nie można było iść, tutaj bowiem w końcu ściana wyznaczała ślepy zaułek. W środku, w blasku pochodni trzymanej przez Solythue, widać było człowieka, którego złota anielica rozpoznała natychmiast. Helianos, kowal z Parszywej Wiochy. Był przytomny i wyraźnie zmartwiony o swój żywot. Pewnie by krzyczał w panice, gdyby nie to, że był obwiązany linami niczym prosię naszykowane na rzeź - ręce i nogi miał kompletnie unieruchomione, jego usta zaś były zakneblowane tą samą liną, przez co jedyny dźwięk, jaki z siebie wydobywał, to ledwo słyszalne pomruki i jęki.
- Pamiętasz go… prawda, Evangeline?
- T-tak… ale co on tu robi?! Mama raz mi mówiła, że jest daleko stąd, pilnowany przez strażników w każdą godzinę dnia i nocy!
- Pozwoliłem sobie na zmianę jego celi na coś bardziej adekwatnego do ciężaru jego win.
Nastała niepokojąca cisza, po tym, gdy Solythue przemówił. Jego ton miał brzmienie, które nie podobało się Evangeline, a które Valak znał bardzo dobrze. Upadły anioł był niezadowolony z faktu, że człowiek widoczny w celi przed nimi wciąż śmie oddychać. Gniew, którym obrzucali się nawzajem Delia i upadły, był niczym w porównaniu do tego, jak pozbawiony empatii był wyraz twarzy piekielnego.
- Solythue… Co on ma wspólnego z nauczaniem mnie czegokolwiek? - zapytała księżniczka, choć to, jak szybko biło jej serce, zdradzało fakt, że bała się odpowiedzi na to pytanie.
- Czy chcesz, aby on zginął, Evangeline?
Anielica aż zrobiła krok w tył, słysząc słowa, w których nie było ani krztyny empatii. Pył orbitujący wokół niej zdradził panikę na dźwięk tych słów, każda drobina bowiem nabrała prędkości i straciła pozory ładu, zmieniając kierunek co kilka chwil. Solythue albo tego nie zauważył, albo postanowił to zignorować.
- To on jest wszystkiemu winny, jak pewnie wiesz. To przez niego zginęła twoja matka, Evangeline. To przez niego została nałożona na ciebie klątwa, która zmieniła cię, a przez którą nigdy nie zaznasz cudu, jakim jest obecność w Planach Niebiańskich. To przez niego straciłaś szansę na prawdziwą rodzinę. - Solythue obrócił się z dala od klatki, aby usadowić wciąż płonącą pochodnie w uchwycie na pobliskiej ścianie. - Powiedz mi, moja droga, czy ktoś taki jak on zasługuje na to, by żyć?
Valakowi bardzo, oj bardzo nie podobało się to, do czego to zmierza. Był gotów wykrzyczeć do księżniczki ostrzeżenie, by nie odpowiadała na to pytanie, albo by chociaż milczała, ale nim zdołał to zrobić, niebianka podjęła decyzje.
- On… został już ukarany. Więzienie jest jego karą - stwierdziła Evangeline, choć sama nie była pewna, czy wierzyła w swoje słowa.
Ledwo skończyła wypowiadać te słowa, a dosięgnęły ją konsekwencje tychże. Przez powietrze rozległ się świst metalu i nim Evangeline zdołała zrozumieć, co się dzieje, jej serce przeszywał na wskroś miecz. Nawet Valak, który aż wylądował z przerażenia, nie zdołał zauważyć, co tak właściwie się stało. W jednej chwili Solythue stoi w odległości kilku kroków od złotoskrzydłej, w drugiej zaś jego lewa dłoń dzierży miecz, którego ostrze wchodziło przez klatkę piersiową niebianki, a wychodziło drugą stroną. Atak był tak szybki, że nowo nabyta rana nie zdołała uronić choćby jednej kropli krwi z tego, co widział papugoszczur.
Złotowłosa tymczasem czuła się, jakby czas momentalnie się zatrzymał. Patrzyła na klingę, która została w nią wbita. Nawet nie poczuła bólu. Nie poczuła… nic. Nic poza strachem. Szokiem zdrady. Tęsknotą. Tęskniła, bo pierwsze, o czym pomyślała, to, że nie zobaczy już mamy. Mogła przysiądź, że zobaczyła całe swoje dotychczasowe życie przed oczami. Czuła się okropnie, gdy przypomniała sobie wszystkie cudowne chwile spędzone z Delią. Nie chciała, aby to był koniec! Drżącymi rękoma próbowała złapać broń, jakby licząc, że zdoła przeżyć pomimo rany, z której nie było powrotu. Niestety, to był próżny trud…
Ręce jej bowiem przeszły przez metal niczym przez mgłę, czy dym unoszący się nad ogniem.
Chwilę po tym iluzja miecza rozpłynęła się w powietrzu.
Natychmiast padła na kolana, ulga i szok zbyt potężne, by była w stanie ustać dłużej na nogach. Chwilę później znalazła się w ramionach Solythue, który uklęknął przy niej, bez słowa przepraszając za to, jak wykorzystał jej zaufanie wobec niego. Dzięki temu zdołała nie zalać się łzami po raz kolejny tego dnia. A może chciała płakać, ale już nie miała czym? Nie była pewna i nie chciała o tym myśleć. Nie chciała o niczym myśleć. Chciała po prostu zostać w ramionach upadłego i udawać, że dzisiejszy dzień się nie wydarzył. Niestety, nie było jej to dane, Valak bowiem w końcu otrząsnął się z szoku i postanowił wyrazić swoje niezadowolenie.
- Co to miało być?! Chcesz, żebyśmy zawału dostali? Nie wiem, czy wiesz, ale nie na tym polega czarny humor! - Oburzone szczurze piski były pełne furii, ale sam papugoszczur wciąż był w bezpiecznej odległości od upadłego, na wypadek, gdyby ten faktycznie był tak skory do mordu.
- To była lekcja. Dla wielu taka lekcja jest ich ostatnią - odpowiedział Solythue, który przerwał wyściskiwanie straumatyzowanej księżniczki, aby móc jej spojrzeć w oczy. - Obiecałem, że cię nie skrzywdzę, prawda?
- T-tak. Ale… Czemu w takim razie to zrobiłeś?
- Aby pokazać, co by się stało tam, w prawdziwym świecie, gdybyś dokonała tego wyboru. Musisz być silna, jeśli chcesz kiedykolwiek zdecydować, aby stanąć w obronie cudzego życia. Tak samo silna, jeśli nie silniejsza, niż gdybyś postanowiła to życie osobiście zakończyć. - Powoli wstał, pomagając także anielicy ustać na własnych nogach. - Nauczę cię, jak być wystarczająco silną, aby twój wybór to nie były tylko puste słowa. Będziemy walczyć, a ty będziesz musiała nie tylko przeżyć, ale też pokonać mnie, jeżeli faktycznie chcesz oszczędzić tego człowieka.
- Co się stanie z… z nim, jeśli okaże się za słaba? Co, jeśli nie będę w stanie niczego się nauczyć? Czy ty go... - Wątpliwości, połączone z jej wciąż szalejącym sercem, sprawiły, że księżniczka drżała, a myśli jej zalewały czarne scenariusze tego, że już na zawsze zostanie bezużyteczną księżniczką… że skończy swój żywot z prawdziwym mieczem przeszywającym ją na wskroś. Że przez nią będą ginąć inni.
- Nie zrobię mu nic. To do ciebie należy ta decyzja, nie do mnie. A co do tego, czy dasz radę… Wiem, że ci się uda. Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje. - Z uśmiechem na ustach zburzył fryzurę księżniczki, dzięki czemu czarne myśli zostały przegonione z jej głowy, a ich miejsce zastąpiło oburzenie wobec ataku na jej czuprynę, jak i również nowo zrodzona pewność siebie. - Dobra, nie traćmy więcej czasu. Nie możemy zbyt długo kazać królowej czekać na nas, więc musimy dobrze wykorzystać ten czas. Odetchnij, a gdy będziesz gotowa, daj mi znać. Musimy zacząć od podstaw.
Świst miecza rozbrzmiewał co chwila, a towarzyszące temu echo obuwia uderzającego o kamienną posadzkę lochów zagłuszało sapanie coraz bardziej zmęczonej księżniczki.
- Jeszcze raz - rozległ się głos Solythue, gdy tylko jego iluzja rozpłynęła się po bezpośrednim kontakcie z prawą ręką Evangeline. W reakcji na to, obydwoje zwiększyli dystans między sobą, tylko po to, aby czarnoskrzydły po raz kolejny zaszarżował na nią, dając jej przedsmak tego, jak wygląda prawdziwa walka.
- Jeszcze raz. - Niemal po kilku sekundach zdołał zahaczyć o jej szyję. Końcem ostrza. Był to bardzo marny wynik, ale przynajmniej było lepiej. Minęło kilka godzin, a przynajmniej tak mówił piekielnemu jego wewnętrzny zegar. Pierwsze próby księżniczki kończyły się natychmiast, pierwotny atak zawsze dosięgał celu. W końcu jednak złotowłosa zdołała zebrać się w sobie i zaczęła dokonywać pierwszych, mizernych prób wykonania udanego uniku. Widać było, że to był jej pierwszy kontakt z walką, i czekało ją wiele lat, zanim będzie w stanie zadbać o siebie. Kto wie, może przed końcem dnia zdoła przeżyć dziesięć sekund?
- Tak z czystej ciekawości… Czemu twoja teleportacja wymaga cieni? Wydaje się to strasznie nieporęczne - rozległ się szczurzy głos. Papugoszczur nudził się, patrząc, jak co chwila Evangeline jest zmuszana zaczynać od nowa. Wcześniej próbował spać, ale było na to za głośno. Teraz latał sobie dookoła trenującej dwójki, próbując stłamsić brak zajęcia poprzez zasypywanie upadłego pytaniami.
- Dzięki temu mogę łatwo przenosić inne osoby i obiekty. Jeszcze raz. - Solythue okazał się osobą, która świetnie sobie radzi z wykonywaniem wielu zadań naraz. Jego ataki nie ustawały i były tak samo szybkie i precyzyjne, bez względu na to, o czym akurat rozmawiał z ciekawskim zwierzakiem. - Teleportacja wymaga jasnego obrazu tego, gdzie się przenosisz i co przenosisz. Korzystam z magii iluzji, aby otoczyć cieniem wszystko, co chce przenieść. Moja magia jest dla mnie łatwo wyczuwalna i wyraźna, dzięki czemu mogę na jej podstawie wyznaczyć, co chce teleportować. Jeszcze raz. To zaś pozwala mi na pełne skupienie się na tym, gdzie mam zostać przeniesiony wraz z zaznaczonymi obiektami lub osobami. Odkąd tak robię, nigdy nie zdarzył mi się wypadek podczas teleportacji. Jeszcze raz.
- Chyba rozumiem… - powiedział papugoszczur. Może był leniwym zwierzakiem, ale spędził wystarczająco dużo czasu blisko magii, aby nie pogubić się w słowach piekielnego. - Tylko dlaczego cienie w takim razie? Według tej logiki mógłbyś użyć iluzji w dowolnym kolorze.
- Jeszcze raz. Czarny najłatwiej ukryć. Przed moim upadkiem, korzystałem z moich zdolności magicznych, aby po cichu i dyskretnie wykonywać zadania, które były przede mną stawiane. Byłem kimś wyjątkowym pod tym względem, większość mężczyzn w Planach Niebańskich skupia się na walce bronią, a jeśli już korzystają z magii, to nie w ten sposób, do którego ja byłem zdolny. Jeszcze raz.
Evangeline popadła w zamyślenie, albowiem nie zdołała uniknąć początkowej szarży Solythue. Upadły, widząc to, postanowił zaczekać, dając niebiance szansę na przetrawienie swoich myśli.
- A… Jak swoje zadania… wykonywała moja… pierwotna mama?
To było pytanie, którego Solythue się nie spodziewał. Mimo tego postanowił powspominać, przy okazji nasycając ciekawość złotoskrzydłej.
- Była uosobieniem dobra. Nie byłaby w stanie skrzywdzić nikogo... I to nie dlatego, że nie była w stanie tego zrobić, wręcz przeciwnie, miałem okazję z nią trenować i do dzisiaj czuje ból w kościach. - Uśmiech, za którym krył się smutek, zagościł na jego twarzy. Sama Evangeline jedynie kiwnęła głową. Bez wątpienia czuła się dziwnie, słysząc informacje o osobie, przez którą została poczęta. - Do dzisiaj pamiętam, jak pewnego dnia zdołała przemycić motyla do Planów Niebiańskich. Opiekowała się nim jak własnym dzieckiem, a gdy w końcu nadszedł jego czas, urządziła mu uroczysty pogrzeb w miejscu, w którym go znalazła.
- Musiała być bardzo miła. Szkoda, że… że nie miałam okazji jej spotkać. - Evangeline cieszyła się, że dowiedziała się tych rzeczy. Nie oznaczało to jednak, że nie czuła bólu w sercu na myśl, że nigdy jej nie zobaczy. - A mój ojciec? Kim on był? Czy znałeś go? Jak… jak miał na imię?
Upadły odwrócił wzrok od Evangeline, która cierpliwie czekała na jego odpowiedź. Nim jednak tą uzyskała, mężczyzna postanowił usadowić się na podłodze, a następnie gestem jego ręki poprosił, aby księżniczka zrobiła to samo. Valak, zaciekawiony tym obrotem wydarzeń, postanowił wylądować na głowie księżniczki, która najwyraźniej nie miała problemu z tym wyczynem papugoszczura.
- Skoro chcesz wiedzieć, niech tak będzie - powiedział upadły, po czym na twarzy jego wymalowało się obrzydzenie, jakby właśnie bosą stopą wdepnął w ślad po powozie konnym. - Nigdy nie słyszałem o gorszym aniele. Hefayston, bo tak się nazywał, ciągle sprawiał kłopoty, a jego poczucie humoru oraz podejście do płci pięknej sprawiało, że był uznawany przez wszystkich, włącznie ze mną, za kompletną hańbę dla wszystkich aniołów światła. Wszyscy mieli go dość, nawet twoja matka, która potrafiła godzinami narzekać na jego kompletnie bezmyślne wyczyny.
Zarówno Księżniczka, jak i jej przyjaciel usadowiony na jej głowie, byli zszokowani, słysząc tak drastyczne i bezpośrednie podsumowanie tego, kim był mężczyzna odpowiedzialny za sprowadzenie jej na ten świat. Już miała zapytać, jakim cudem jest to możliwe, ale wtedy Solythue zaczął kontynuować i każde słowo było gorsze od poprzedniego.
- Mało tego, słyszałem, że gdy twoja matka zmarła, popadł on w obłęd, przysięgając zemstę na tych, którzy odebrali jego ukochaną i córkę. Upadł, uciekając od swoich przyjaciół, od swoich obowiązków, wypowiadając wojnę tym, którzy pozbawili go wszystkiego, wszystko to pod pretekstem krwawej zemsty za jego krzywdy.
- Czy on dalej żyje? - Evangeline wyglądała, jakby miała wyzionąć ducha od nadmiaru emocji. To brzmiało okropnie! Ale musiała znać całą prawdę.
- Oh tak, jak najbardziej. I z tego, co wiem, porzucił swoje dawne imię, przybierając nowe. I pod tym nowym imieniem, planuje sprawić, aby jego nowo odnaleziona córka nie ucierpiała, tak jak on ucierpiał i jest gotowy całe królestwa puścić z dymem, aby tego dokonać.
- I dopiero teraz nam to mówisz?! - wykrzyczał Valak, bo księżniczka nie mogła już z siebie wydusić ani słowa. - Gadaj, jak się teraz nazywa ten oszołom! Musimy ostrzec Delię, że jakiś wariat może w każdej chwili zjawić się tu po Evangeline!
- Solythue.
W ciszy która nastała, można było usłyszeć bicie własnego serca, choć w przypadku młodej niebianki można tu było mówić o braku takowego. Im dłużej wpatrywała się, w upadłego, który uśmiechał się, jakby właśnie dokonał najlepszego żartu w historii Alaranii, tym bardziej była… Wściekła? Zaskoczona? Szczęśliwa? Smutna? Mogłaby przysiąc, że czuła całe spektrum emocji na raz. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć w obliczu takiej rewelacji, dlatego też nic nie powiedziała, a zamiast tego wystrzeliła jak z procy, rzucając się na upadłego i przewracając go na plecy. Ten manewr sprawił, że zrzuciła z siebie papugoszczura, ale nie była w stanie o tym teraz myśleć. Zamiast tego zaczęła pięściami uderzać w jego klatkę piersiową, wylewając z siebie wszystko, co czuła.
- Głupi, głupi, głupi! To nie jest śmieszne, słyszysz! To wcale nie jest śmieszne! - Jej atak nie był zbyt efektywny, Czarnoskrzydły bowiem dalej chwalił się swoim uzębieniem, wciąż zadowolony ze swojego wyczynu. W końcu Evangeline straciła resztki sił, których i tak nie miała dużo w zapasie po nieustannym unikaniu ataków upadłego. Leżała w bezruchu na swoim aniele stróżu, oddychając ciężko i nie wiedząc, co o tym myśleć.
- Wybacz, ale nie mogłem się oprzeć. - Solythue, kiedyś zwany Hefaystonem, objął ją rękoma, przytulając do siebie, tak delikatnie jak tylko mógł. Mogła wsłuchiwać się w bicie jego serca, którego rytm ukoił wszystkie jej troski. - Robisz tak samo słodkie miny, jak twoja matka, gdy ją podpuszczałem, wiesz?
- Teraz wiem… I tak jestem zła na ciebie. Szczególnie, że nie powiedziałeś od razu, kim jesteś!
- Ja ciebie też kocham córeczko.
- Skończyliście już? Bo jestem głodny! A sam się stąd nie wydostanę! - wypiszczał Valak, czując się jak trzecie koło u wozu w obliczu długo wyczekiwanego spotkania między zaginioną córką a stęsknionym ojcem. Rzecz jasna jego ingerencja sprawiła, że zarówno złotoskrzydła, jak i piekielny, zaśmiali się, zapominając na moment o problemach, z którymi będą musieli się zmierzyć.
- Spać.
- Ale Delia…
- Spać.
- Ale…
- Teraz.
Pokój Evangeline był pusty - nikt nie pomyślałby, że porwana księżniczka będzie się w nim znajdować, przez co było to najbezpieczniejsze miejsce, w którym anielica mogła zasnąć. Bez pomocy służek ciężko było się przebrać w nocne szaty, ale mimo wszystko zdołała to zrobić. Już leżała pod pościelą, gotowa do snu. Tuż obok jej głowy, na osobnej poduszce, chrapał Valak, zadowolony z wyżerki, którą sobie urządzili. Z pomocą teleportacji zdołali podkraść kolację wprost z królewskiej spiżarni bez ściągania na siebie uwagi. Teraz jednak był czas na sen, do którego Evangeline nie była skora ze względu na swoje zmartwienia.
- A co jeśli zacznie panikować? Bardziej niż wcześniej? Wtedy w ogóle nie zdołamy jej powstrzymać przed zrobieniem ci krzywdy!
- Nie mamy wyboru, nawet jeśli to prawda. Jest nieprzytomna, jej brak snu połączony z królewskimi obowiązkami pewnie przytłoczył jej organizm - westchnął upadły. Kto by pomyślał, że dzieci potrafią być tak uparte? - Wyśpij się, nie popełniaj tego samego błędu, co Delia. Gdy tylko odpoczniesz, możesz śmiało pokazać się strażnikom i służącym, co by zaprowadzili cię do niej. Pamiętasz, co masz robić?
- Sprawdzić czy dalej chce cie poszatkować.
- A co masz zrobić, jeżeli tak będzie?
- Unikać tematu, żeby jej nie złościć, czekać na lepszy moment, a do czasu aż tak będzie spotykać się z tobą, gdy będzie okazja?
- A jeśli będzie skora do rozmowy?
- Zawołać cię od razu.
- Zuch dziewczyna - uśmiechnął się do niej, po czym jego własny cień zaczął go otaczać. - Słodkich snów. Ja muszę coś sprawdzić. Zdołałem wyłapać wśród królewskich korytarzy plotki, które bardzo mi się nie podobają. Gdyby coś było nie tak, nie wahaj się wołać o pomoc. Bez względu na to, co o tym sądzi Delia, nie pozwolę by stała ci się krzywda, jasne?
- Mhm…
Upadły zniknął, a Evangeline, choć walczyła z całych sił, zamknęła oczy i zapadła w sen. To był bardzo męczący dzień. Pozostawało mieć nadzieję, że od teraz będzie tylko lepiej.
Było południe następnego dnia, ale ciało ze złota wzięło przykład z jej przybranej matki, i postanowiło wciąż trwać w głębokim śnie. W ten oto sposób, dwie, bądź trzy godziny po tym, gdy list Delii został magią wysłany wprost do jej ojca, przez cały zamek rozległ się donośny krzyk jednej ze służących. Tuż po nim nastał totalny chaos, strażnicy biegli przez zamek, jakby właśnie doszło do ataku, a niemal połowa służby zamkowej, tworząca pokaźny tłum, biegła przekazać dobrą nowinę królowej.
Evangeline została odnaleziona, śpiąca w swoim własnym pokoju!
Księżniczka była bardzo, ale to bardzo niezadowolona z tej brutalnej pobudki, co dobrze odzwierciedlała jej mina, jakby miała zamiar zamordować rozhisteryzowane dookoła niej służki.
- Delia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 79
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Władca , Wojownik
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Delia chodziła po zamku, nie mogąc zebrać się do niczego. W głowie stale tkwiły jej wczorajsze wydarzenia. Słowa Evangeline odbijały się echem w jej myślach. Były na tyle dosadne, że wywołały wyrzuty sumienia. Anielica rozważała, czy nie reagowała zbyt gwałtownie z użyciem magii w taki sposób, ale przecież nie mogła ryzykować, ale z drugiej strony może ugodowe rozwiązanie sprawy byłoby jakąś opcją. Niestety wzburzone emocje stale kazały odrzucać jej ten niedorzeczny pomysł. Przecież Evangeline nie jest przedmiotem, co do którego można się dogadać, a już na pewno nie z upadłym porywaczem. Ona po prostu nie rozumiała, a on musiał jej namieszać w głowie.
Królowa pokładała w swoim ojcu wielkie nadzieje. Był surowy, ale zawsze mogła na niego liczyć. Nie oczekiwała, że pojawi się w zamku, nigdy nie lubił odwlekać swoich obowiązków. Zwłaszcza że mogło chodzić o zagrożenie życia jego wnuczki, nawet jeśli nie do końca ją akceptował. Nie miała jednak pojęcia, że do pomocy weźmie swojego brata, razem byli prawie niepowstrzymani, a ich niemal identyczny wygląd był sporym asem w rękawie.
- Mamy go zabić? – spytał Eneasz stojący po jednej stronie drzewa rosnącego pod murami zamku, z dala od głównej bramy.
- Prawie – odpowiedział ojciec Del wyraźnie niezadowolony, ukryty z tyłu grubego pnia.
Więcej nie rozmawiali, plan ustalili już wcześniej. Emanuel postawił na poszukiwania w terenie, podczas gdy jego brat, jako ten ponoć sprytniejszy, niezauważenie przedostał się do królewskiego ogrodu. Korzystając ze swoich umiejętności, zamaskował anielską aurę pod postacią najzwyklejszej ludzkiej. Nie dając się zauważyć służącym, wszedł również do zamku, idąc za wstrętną wonią siarki. Niestety wciąż tylko wodziła go za nos, urywając się nagle i pojawiając, w jednych miejscach słabsza, w innych silniejsza. W pewnym momencie był już niemal pewien, że złapie winowajcę na gorącym uczynku i ostrożnie uchylił drzwi do komnaty księżniczki, z zaskoczeniem stwierdzając, że ona tam jest. Niestety jego śledztwo przerwały dwie szczebioczące służki, chyba dość młode, bo ich twarzy nie zdobiła jeszcze żadna zmarszczka. Nim go spostrzegły, anioł pośpiesznie skręcił w inny korytarz. Musiał uważać, gdyby go zauważyły, na pewno wzięłyby go za Emanuela. Co w sumie było mu na rękę, ale jeszcze nie teraz. Najpierw chciał się rozejrzeć.
Zdumione okrzyki dziewczyn tylko potwierdziły, że księżniczki tam wcześniej nie było. Niestety porywacza również.
Tymczasem Emanuel również z ukrytą aurą i skrzydłami przemierzał ulice w poszukiwaniu czegokolwiek i kogokolwiek podejrzanego. Początkowo wszystko było normalnie, ludzie zajęci swoim życiem, dzieci przebiegające tu i ówdzie. Żadnych oznak istot z piekła. Dopiero gdy zaszedł aż na same obrzeża i był już prawie pewien, że nic tak szybko nie znajdzie, ostry odór palonych włosów podrażnił jego nos. Od razu skierował kroki w stronę jego źródła. Bardzo szybko spostrzegł gospodę, z której z impetem wyleciało krzesło. Przez okno.
- Piekielni się bawią – prychnął w myślach. Większość diabłów i ich pobratymców to była banda nieokrzesańców z zamiłowaniem do pakowania ludzi i z jakiegoś powodu samych siebie w kłopoty. Wprawdzie czasem trafiali się nawet inteligentni i cywilizowani, ale z pewnością ci tutaj tacy nie byli. Na dodatek w powietrzu była wyczuwalna energia magiczna. Ktoś używał jakichś zaklęć, pewnie się maskowali, bo nawet gdy anioł pobieżnie zajrzał do wnętrza, nie spostrzegł żadnych rogów czy ogonów. Zamiast tego był zmuszony paść na trawę, bo jakiś idiota uznał za dobry pomysł wyrzucenie tą samą drogą, co krzesło, nieprzytomnego gospodarza, sądząc po ubiorze. To wystarczyło.
Niebianin wszedł do środka, otwierając drzwi efektownym kopniakiem, przez co zwrócił całą uwagę na siebie. Ludzie szybko się znudzili i wrócili do bijatyki, ktoś przypadkiem albo celowo prawie trafił anioła kawałkiem talerza. Smród dochodził od jedynej niewalczącej osoby, która uśmiechała się perfidnie, stojąc pod ścianą. Mężczyzna w średnim wieku, łysy i z długą, czarną brodą spoglądał na Emanuela pobłażliwie. Bardzo szybko jednak spoważniał, gdy ojciec Delii rozłożył skrzydła. Piekielny nie zdołał uciec, to była kwestia kilku sekund, by jego głowa spadła na ziemię, a zaraz za nią reszta ciała. Ludzie tym razem na dobre przestali walczyć ze sobą i zgodnie uciekli z budynku. Niebianin poszedł za ich śladem, zostawiając po sobie jedynie małe, białe piórko, które wypadło, gdy ponownie ukrywał skrzydła.
Nie był zadowolony, trafił na diabła, a przecież dobrze pamiętał list córki, w którym wyraźnie wspominała o upadłym.
- Ghhh! – warknął, gdy ktoś za jego plecami podjął próbę uduszenia go.
Początkowo oboje się miotali w walce o śmierć i życie. Anioł nie dawał za wygraną, choć cały poczerwieniał na twarzy od braku powietrza. Zdołał jeszcze wywrócić ich na trawę, gdzie udało mu się złapać oddech dzięki rozluźnieniu uścisku. Szamotanina trwała dobre kilka minut, nim Emanuel odzyskał swobodę, wbił drugiemu piekielnemu ostrze w serce.
Nieco zdyszany zrozumiał, że dwa diabły naraz w tym królestwie to dość dziwne, więc, korzystając z chwili spokoju, ukrył się, by móc jeszcze poobserwować gospodę.
Delia, gdy tylko usłyszała pozytywną wiadomość o odnalezieniu Evangeline, z rozbiegu wzbiła się w powietrze i niczym błyskawica przemknęła przez te kilka korytarzy. Serce jej biło jak oszalałe z radości i przerażenia, czy aby wszystko w porządku z młodą.
- Evangeline! – krzyknęła, stając przed nią i odganiając jednym gestem służki. Przytuliła mocno swoją córeczkę. – Tak bardzo się martwiłam! Nic ci nie jest? – Obejrzała ją dokładnie, szukając urazów. Poczuła wielką ulgę, gdy nic nie znalazła.
Chciała powiedzieć, że będzie dobrze, że teraz nie spuści jej z oka, ale przecież… upadły porwał złotowłosą, mimo jej reakcji. Czuła ogromne poczucie winy, że nie potrafiła lepiej ochronić córki.
- Przepraszam – wydusiła z siebie. – Więcej do tego nie dojdzie, drugi raz nie pozwolę mu ciebie zabrać. Powiedz, jak udało ci się uciec, jak się tu znalazłaś? Czemu nic nie powiedziałaś? Tak bardzo się martwiłam – zadając te wszystkie pytania, tuliła niebiankę z całych sił, jakby nie widziała jej od miesięcy. – Już jesteś bezpieczna – szepnęła jeszcze.
- A ja zadbam o to dodatkowo – powiedział mężczyzna stojący przy wejściu do komnaty. Eneasz wyglądał niemal identycznie jak swój brat, tego dnia nawet specjalnie włożyli to samo. Anioł również miał blizny na twarzy, choć nieco inaczej ułożone. Dla kogoś, kto nie miał zbyt częstej styczności z ich obojgiem, był to niezauważalny szczegół. Delia jednak od razu to zauważyła, ale, nie znając planów ojca i stryja, nie zdradziła tego.
- Cieszę się, że przybyłeś – odpowiedziała z ciepłym uśmiechem.
- Dla mojej córki wszystko – odpowiedział z ciepłym uśmiechem, ignorując ból w sercu na myśl o Sakurze. Równocześnie rzucił dość chłodne spojrzenie księżniczce. Bardzo łatwo wpasował się w rolę Emanuela, mimo że brat całą sytuację nakreślił mu dość ogólnikowo, jak byli jeszcze w Planach.
Królowa pokładała w swoim ojcu wielkie nadzieje. Był surowy, ale zawsze mogła na niego liczyć. Nie oczekiwała, że pojawi się w zamku, nigdy nie lubił odwlekać swoich obowiązków. Zwłaszcza że mogło chodzić o zagrożenie życia jego wnuczki, nawet jeśli nie do końca ją akceptował. Nie miała jednak pojęcia, że do pomocy weźmie swojego brata, razem byli prawie niepowstrzymani, a ich niemal identyczny wygląd był sporym asem w rękawie.
- Mamy go zabić? – spytał Eneasz stojący po jednej stronie drzewa rosnącego pod murami zamku, z dala od głównej bramy.
- Prawie – odpowiedział ojciec Del wyraźnie niezadowolony, ukryty z tyłu grubego pnia.
Więcej nie rozmawiali, plan ustalili już wcześniej. Emanuel postawił na poszukiwania w terenie, podczas gdy jego brat, jako ten ponoć sprytniejszy, niezauważenie przedostał się do królewskiego ogrodu. Korzystając ze swoich umiejętności, zamaskował anielską aurę pod postacią najzwyklejszej ludzkiej. Nie dając się zauważyć służącym, wszedł również do zamku, idąc za wstrętną wonią siarki. Niestety wciąż tylko wodziła go za nos, urywając się nagle i pojawiając, w jednych miejscach słabsza, w innych silniejsza. W pewnym momencie był już niemal pewien, że złapie winowajcę na gorącym uczynku i ostrożnie uchylił drzwi do komnaty księżniczki, z zaskoczeniem stwierdzając, że ona tam jest. Niestety jego śledztwo przerwały dwie szczebioczące służki, chyba dość młode, bo ich twarzy nie zdobiła jeszcze żadna zmarszczka. Nim go spostrzegły, anioł pośpiesznie skręcił w inny korytarz. Musiał uważać, gdyby go zauważyły, na pewno wzięłyby go za Emanuela. Co w sumie było mu na rękę, ale jeszcze nie teraz. Najpierw chciał się rozejrzeć.
Zdumione okrzyki dziewczyn tylko potwierdziły, że księżniczki tam wcześniej nie było. Niestety porywacza również.
Tymczasem Emanuel również z ukrytą aurą i skrzydłami przemierzał ulice w poszukiwaniu czegokolwiek i kogokolwiek podejrzanego. Początkowo wszystko było normalnie, ludzie zajęci swoim życiem, dzieci przebiegające tu i ówdzie. Żadnych oznak istot z piekła. Dopiero gdy zaszedł aż na same obrzeża i był już prawie pewien, że nic tak szybko nie znajdzie, ostry odór palonych włosów podrażnił jego nos. Od razu skierował kroki w stronę jego źródła. Bardzo szybko spostrzegł gospodę, z której z impetem wyleciało krzesło. Przez okno.
- Piekielni się bawią – prychnął w myślach. Większość diabłów i ich pobratymców to była banda nieokrzesańców z zamiłowaniem do pakowania ludzi i z jakiegoś powodu samych siebie w kłopoty. Wprawdzie czasem trafiali się nawet inteligentni i cywilizowani, ale z pewnością ci tutaj tacy nie byli. Na dodatek w powietrzu była wyczuwalna energia magiczna. Ktoś używał jakichś zaklęć, pewnie się maskowali, bo nawet gdy anioł pobieżnie zajrzał do wnętrza, nie spostrzegł żadnych rogów czy ogonów. Zamiast tego był zmuszony paść na trawę, bo jakiś idiota uznał za dobry pomysł wyrzucenie tą samą drogą, co krzesło, nieprzytomnego gospodarza, sądząc po ubiorze. To wystarczyło.
Niebianin wszedł do środka, otwierając drzwi efektownym kopniakiem, przez co zwrócił całą uwagę na siebie. Ludzie szybko się znudzili i wrócili do bijatyki, ktoś przypadkiem albo celowo prawie trafił anioła kawałkiem talerza. Smród dochodził od jedynej niewalczącej osoby, która uśmiechała się perfidnie, stojąc pod ścianą. Mężczyzna w średnim wieku, łysy i z długą, czarną brodą spoglądał na Emanuela pobłażliwie. Bardzo szybko jednak spoważniał, gdy ojciec Delii rozłożył skrzydła. Piekielny nie zdołał uciec, to była kwestia kilku sekund, by jego głowa spadła na ziemię, a zaraz za nią reszta ciała. Ludzie tym razem na dobre przestali walczyć ze sobą i zgodnie uciekli z budynku. Niebianin poszedł za ich śladem, zostawiając po sobie jedynie małe, białe piórko, które wypadło, gdy ponownie ukrywał skrzydła.
Nie był zadowolony, trafił na diabła, a przecież dobrze pamiętał list córki, w którym wyraźnie wspominała o upadłym.
- Ghhh! – warknął, gdy ktoś za jego plecami podjął próbę uduszenia go.
Początkowo oboje się miotali w walce o śmierć i życie. Anioł nie dawał za wygraną, choć cały poczerwieniał na twarzy od braku powietrza. Zdołał jeszcze wywrócić ich na trawę, gdzie udało mu się złapać oddech dzięki rozluźnieniu uścisku. Szamotanina trwała dobre kilka minut, nim Emanuel odzyskał swobodę, wbił drugiemu piekielnemu ostrze w serce.
Nieco zdyszany zrozumiał, że dwa diabły naraz w tym królestwie to dość dziwne, więc, korzystając z chwili spokoju, ukrył się, by móc jeszcze poobserwować gospodę.
Delia, gdy tylko usłyszała pozytywną wiadomość o odnalezieniu Evangeline, z rozbiegu wzbiła się w powietrze i niczym błyskawica przemknęła przez te kilka korytarzy. Serce jej biło jak oszalałe z radości i przerażenia, czy aby wszystko w porządku z młodą.
- Evangeline! – krzyknęła, stając przed nią i odganiając jednym gestem służki. Przytuliła mocno swoją córeczkę. – Tak bardzo się martwiłam! Nic ci nie jest? – Obejrzała ją dokładnie, szukając urazów. Poczuła wielką ulgę, gdy nic nie znalazła.
Chciała powiedzieć, że będzie dobrze, że teraz nie spuści jej z oka, ale przecież… upadły porwał złotowłosą, mimo jej reakcji. Czuła ogromne poczucie winy, że nie potrafiła lepiej ochronić córki.
- Przepraszam – wydusiła z siebie. – Więcej do tego nie dojdzie, drugi raz nie pozwolę mu ciebie zabrać. Powiedz, jak udało ci się uciec, jak się tu znalazłaś? Czemu nic nie powiedziałaś? Tak bardzo się martwiłam – zadając te wszystkie pytania, tuliła niebiankę z całych sił, jakby nie widziała jej od miesięcy. – Już jesteś bezpieczna – szepnęła jeszcze.
- A ja zadbam o to dodatkowo – powiedział mężczyzna stojący przy wejściu do komnaty. Eneasz wyglądał niemal identycznie jak swój brat, tego dnia nawet specjalnie włożyli to samo. Anioł również miał blizny na twarzy, choć nieco inaczej ułożone. Dla kogoś, kto nie miał zbyt częstej styczności z ich obojgiem, był to niezauważalny szczegół. Delia jednak od razu to zauważyła, ale, nie znając planów ojca i stryja, nie zdradziła tego.
- Cieszę się, że przybyłeś – odpowiedziała z ciepłym uśmiechem.
- Dla mojej córki wszystko – odpowiedział z ciepłym uśmiechem, ignorując ból w sercu na myśl o Sakurze. Równocześnie rzucił dość chłodne spojrzenie księżniczce. Bardzo łatwo wpasował się w rolę Emanuela, mimo że brat całą sytuację nakreślił mu dość ogólnikowo, jak byli jeszcze w Planach.
- Evangeline
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 67
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Szlachcic
- Kontakt:
Dzień nie zapowiadał się dobrze, a przynajmniej nie sugerowało tego to, co miało miejsce w pokoju księżniczki.
Evangeline byłaby wciąż w objęciach głębokiego snu, gdyby nie przybycie służek, które na jej obecność w komnacie zareagowały… energicznie. Jedna z nich wrzasnęła, jakby ktoś właśnie ją próbował zamordować, nic więc dziwnego, że złocista niebianka wystrzeliła spod pościeli, natychmiast stając na własne nogi i rozglądając się za zagrożeniem. Nie była może weteranem wojennym, ale w jej dopiero co rozbudzonym umyśle wciąż wyraźny był wczorajszy dzień, podczas którego naoglądała się stanowczo zbyt dużo szybujących przez powietrze kling, nawet jeśli większość z nich była iluzoryczna.
Serce Evangeline wciąż biło zdecydowanie za szybko, gdy oczy jej zaczęły wpatrywać się w służące. Szok i panika minęły, ale na ich miejsce wskoczyło oburzenie, jako że nie była to pobudka godna księżniczki. Kobiety, które były za to odpowiedzialne, musiały zauważyć, że Evangeline była niezadowolona, niemal natychmiast bowiem zaczęły przekrzykiwać się, przepraszając ja za nagłe wtargnięcie, a zarazem pytając o to, czy niczego jej potrzeba. Nim zostały przegonione przez niebiańską, która z każdą sekundą coraz bardziej żałowała posiadania uszu, do pandemonium dołączyli inni ludzie, którzy przybyli tutaj po usłyszeniu wrzasku, który echem rozniósł się po całym zamku.
Byli to głównie strażnicy, zarówno ci z najwyższą rangą, którzy bezpośrednio odpowiedzialni byli za bezpieczeństwo rodziny królewskiej, jak i ci, których zadaniem było patrolowanie wnętrza zamku. Tuż za nimi zbiegli się ci ze służby królewskiej, którzy mogli pozwolić sobie na przerwę w swych obowiązkach. Ich obecność sprawiła, że było tłoczno przed komnatą, ale na całe szczęście mieli oni na tyle rozumu w głowie, by bez zaproszenia nie przekraczać progu pokoju. Choć równie dobrze mógł ich od tego pomysłu odwieść widok tego, jak księżniczka odwdzięcza się za nadopiekuńczość orbitujących ją służek.
- Nic mi nie jest i niczego nie potrzebuję. - Ton Evangeline nie był miły i młoda anielica nie starała się tego ukryć. Jeśli miała być szczera, jej ciało było wypoczęte, ale umysł domagał się kilku godzin snu więcej… Choć kusiło ją rozważanie nad tym, czy kilkanaście nie byłoby bardziej adekwatne.
Nie wszyscy mogli ją zobaczyć bezpośrednio - jakby nie patrzeć, wejście do jej komnaty było efektywnie zabarykadowane przez strażników, którzy wciąż patrzyli na ledwie wczoraj porwaną księżniczkę, która jak nigdy nic okazywała swoje niezadowolenie wobec kobiet, które jako pierwsze ją odnalazły. Kiedy jednak rozległ się jej głos, nikt nie miał wątpliwości, iż adoptowana córka Delii została odnaleziona, czy też raczej odnalazła się cała i zdrowa. Informacja ta sprawiła, że służący zgromadzeni poza drzwiami zaczęli biec w kierunku, gdzie ostatnio przebywała królowa, by obwieścić dobrą nowinę.
Ci, którzy nie zdołali zapobiec wczorajszemu porwaniu, zostali na swoim miejscu i patrzyli na złotą istotę, jakby ta nagle miała zostać pochłonięta przez swój własny cień… znowu. Pozostali strażnicy za to rozbiegli się, coby roznieść informacje. Trzeba było przywołać tych, którzy zostali wysłani na poszukiwania. Poza tym lepiej, aby każdy strażnik o tym wiedział, nikt bowiem nie wątpił w to, że królowa będzie domagała się zwiększenia ochrony i patroli po ostatnich wydarzeniach, a wieść taka to nie jest coś, co chce się usłyszeć bezpośrednio od swoich przełożonych, grozi to bowiem przekleństwem, które zostanie wypowiedziane zbyt głośno dla własnego dobra.
Księżniczka nie była zadowolona, że służki wciąż tu były i patrzyły się na nią, jakby zaraz miała się rozpłynąć. Strażnicy, którzy blokowali wejście do jej komnaty, też nie sprawiali lepszego wrażenia, ale oni przynajmniej byli na tyle daleko, że niebianka nie czuła się przytłoczona ich obecnością tutaj. Jej biedne serce w końcu nie waliło już niczym młot, co oznaczało, że mogła powrócić na łóżko, by powrócić do spania, w którym chciała utopić troski związane z ostatnimi wydarzeniami. Była już gotowa do tego, by słownie przegonić wszystkich z dala od jej komnaty, lecz nim to się stało, przez strażników niczym taran przeszła Delia, natychmiast podbiegając do swej córki.
- Mamo! - ledwie zdążyła odpowiedzieć, a została złapana w uścisk, od którego ciężko było złapać dech. Przemknęło jej na myśl, aby błagać o to, by królowa jej nie udusiła, ale pełne zmartwienia pytania dorosłej anielicy przekonały ją, że nie tędy droga. Jej mama martwiła się o wiele mocniej, niż Evangeline mogła się tego spodziewać. Aż tak nie wierzyła w to, że Solythue nic jej nie zrobił? - Nic mi nie jest, nie zostałam ranna, do niczego nie zostałam zmuszona i nie zostałam przeklęta przez nikogo, przysięgam ci - zapewniła swoją matkę, w międzyczasie odwdzięczając się przytuleniem za przytulenie.
Rzecz jasna królowa i tak postanowiła samodzielnie sprawdzić, przynajmniej powierzchownie, czy aby na pewno jej córeczka jest w takim stanie, w jakim ostatnio ją widziała. Evangeline miała ochotę westchnąć, widząc upartość swej matki. Była za to wdzięczna niezmiernie, ale byłaby odrobinę mocniej wdzięczna, gdyby Delia uwierzyła w jej słowa bez konieczności sprawdzania tego, jak autentyczne one są. Szybko jednak zapomniała o tym drobnym szczególe, oto bowiem królowa znów zaczęła mówić… a niektóre z jej pytań były bardzo niewygodne.
“Jeśli jej powiem prawdę, sprowadzę kłopoty na tatę…”
Uścisk, którym była ciągle obdarowywana, stał się niewygodny, a słowa, które księżniczka chciała powiedzieć, stanęły jej niczym rybia ość w gardle. Przez chwilę zaczęła rozważać, co mogłaby powiedzieć, aby rozmowa przebiegła na inny tor, ale niestety nie znalazła niczego, co by gwarantowałoby sukces. Czy tego chciała, czy nie, musiała kłamać dla dobra Solythue i Delii.
- Ja… Nie wiem.
Złota anielica była wdzięczna za to, że Delia nie mogła jej spojrzeć w twarz bez przerywania uścisku. Poczucie winy uderzyło ją bowiem mocniej niż kiedykolwiek. To była jej zatroskana mama, ktoś, kto bał się o jej życie, a ona łgała wbrew dobroci, którą była obdarowywana. Nawet świadomość tego, że robi to, aby uniknąć zbędnego konfliktu, nie zdołała załagodzić złych myśli. Ręce Evangeline zacisnęły się na sylwetce Delii odrobinę mocniej, niż było to konieczne, gdy ta zaczęła kontynuować błądzenie z dala od prawdy.
- Nie pamiętam nic… To znaczy, prawie nic. Tylko to, co się działo wczoraj w ogrodzie, zanim… świat spowił mrok. Dalej pamiętam tylko pobudkę w łóżku. - Głos Evangeline drżał, ta była bowiem przepełniona strachem.
Uciekanie od prawdy i niewspominanie o tejże innym to było coś, z czym Evangeline mogła sobie poradzić, i co jeszcze do niedawna robiła co dnia, skrywając swoje emocje i samopoczucie. W porównaniu do niemal fizycznego bólu, jaki towarzyszył jej przy fałszowaniu obrazu rzeczywistości, było to równie łatwe co oddychanie. Mało tego, sama myśl o tym, jakie mogą być konsekwencje, gdy prawda w końcu wyjdzie na jaw, sprawiała, że złotoskrzydła miała ochotę krzyczeć. A mimo to Evangeline miała wrażenie, iż wszystko to wciąż lepsze jest od tego, co mogłoby się stać, gdyby już teraz prawda miała ujrzeć światło dzienne.
“Co, jeśli się mylę? Może gdybym spróbowała to wszystko wyjaśnić tu i teraz, to wszystko odbyłoby się bez roz-”
Głos dziadka był niczym grom z jasnego nieba. Evangeline podskoczyłaby, gdyby nie ręce Delii, które nie pozwalały na swobodę ruchu. Emanuel kojarzył się księżniczce tylko z jednym - walką. Nie pamiętała go ani po jego zachowaniu przy stole, ani też po słowach, które wypowiedział do niej podczas ostatniej wizyty… zamiast tego, na jego widok umysł jej rozbłysnął wspomnieniami o pojedynku między aniołem a jej opiekunem. Nawet teraz, gdy ponad rok minął od tego okropnego wydarzenia, złotowłosa nie mogła powstrzymać strachu przed wtargnięciem na jej młodą twarzyczkę.
Gdy przywitania zostały wymienione między Delią a nowoprzybyłym, ojciec Delii postanowił skierować swój wzrok na swoją wnuczkę, a ta - jak na zawołanie - zaczęła patrzeć na bok, byleby tylko uniknąć spojrzenia, które najwyraźniej próbowało przeszyć ją na wylot. Gdyby nie zdrowy rozsądek, to Evangeline zaczęłaby podejrzewać dziadka o to, że ten już wie wszystko o tym, co zaszło między nią a Solythue.
“Gdyby tak rzeczywiście było… Delia też by wiedziała. A mama na pewno o tym nie wie.”
Księżniczka zamknęła oczy. Jak dotąd ten dzień nie był ani trochę lepszy od tego, co działo się ostatnimi czasy. Strach, stres i czarne myśli podążały za nią, odkąd tylko wstała z łóżka i z każdą chwilą znajdował się kolejny powód do tego, by te rosły i rosły na sile. Jedyną rzeczą, która koiła jej zmartwienia, była wiedza o tym, że jej tata jest gdzieś tam i ma o wiele lepszy czas niż ona.
Solythue miał wielką nadzieję, że Evangeline radziła sobie o wiele lepiej niż on.
Plotki okazały się prawdziwe. Gdy tylko wrócił w środku nocy do lochów, z których wykradł Helianosa, zastał go widok pustych cel i krwi, której to biedne służki nie zdołały w pełni zetrzeć z kamiennych powierzchni. Było to szczególnie widoczne na ścianach i suficie, gdzie posoka, choć już zaschnięta, wciąż przepełniała powietrze swym metalicznym zapachem. Cokolwiek tu się stało, było nadzwyczaj brutalne i bolesne, a sprawca nie dbał o dyskrecję. Mało tego, zapach siarki był tak mocny, że całe pomieszczenie było nim przesiąknięte.
“Piekielni. Albo jeden bardzo silny osobnik. Albo ktoś celowo zostawił ten zapach.”
Każda z tych opcji nie podobała mu się, bowiem każda kolejna była gorsza od poprzedniej. Mało tego, próba dotarcia do prawdy była utrudniona tym, że przez całą noc ulice miasta były przepełnione strażnikami i wojskiem, które bez wątpienia zostało zmobilizowane przez to, że Evangeline została przez niego zabrana.
“To oznacza, że jeszcze nie zauważyli, że śpi w swoim łóżku. To dobrze, po tak ciężkim dniu zasługuje na odpoczynek… Szczególnie jeśli moje podejrzenia będą prawdziwe.”
Upadły nie łudził się, że Delia będzie chciała go otrzymać w kawałkach na złotej tacy. Nie marnował też czasu na wierzenie w to, że Evangeline zdoła przebić się przez królewską dumę swej przybranej matki. Jego córka miała przez to tylko jedną opcję, jeżeli chciała postępować zgodnie z ich planem.
“Może to nawet lepiej. Musi się nauczyć, że prawda potrafi wyrządzić więcej krzywdy, niż ukrywanie tejże.”
Ułożył się wygodniej na dachu, na którym postanowił przeczekać zamieszanie obecne na ulicach miast. Nie planował spać, nie był w sytuacji, która na sen pozwalała. Zamiast tego obserwował okolicę. Nocne powietrze przesączone było przeróżnymi odgłosami dochodzącymi z domostw dookoła niego - to, co zwróciło jego uwagę, to płacz dziecka, który przebijał się bez trudu ponad pozostałe dźwięki. Zaczął znów rozmyślać, nie mając nic lepszego do roboty.
“Jest młoda, ale nie tak młoda. Nawet jeśli to wszystko będzie dla niej trudne, będzie musiała to przeboleć. W przeciwnym wypadku będzie cierpieć o wiele gorzej, gdy świat utraci wobec niej resztki litości.”
Piekielny zagłębił się w swych myślach na tyle głęboko, iż pierwsze promienie wstającego zza horyzontu słońca zdawały się niespodziewane. Szybkie spojrzenie na ulice utwierdziło go w przekonaniu, iż był już ranek - ludzie już tłoczyli się na ulicach, idąc to w gości, to do sklepów, coby uzupełnić zapasy. Po wojsku nie było ani śladu, tylko nadzwyczajna ilość straży utwierdzała upadłego w przekonaniu, iż Evangeline prawdopodobnie dalej śpi w swej komnacie, nieodnaleziona przez kogokolwiek.
“Królowa nie jest taka głupia, zadbała o to, by nie wywołać paniki wśród ludu i zmniejszyła ilość osób oddelegowanych do poszukiwań Evangeline.” - Solythue, niestety, nie był świadomy tego, że Delia ręki nie przyłożyła do tego, co zaobserwował.
Korzystając ze swojej magii, upadły został otoczony przez cień i zniknął z dachu. Jego cienista sylwetka zaczęła pojawiać się w różnych zacienionych zakamarkach dookoła miasta. Jedynym dowodem na to, że w tym cieniu ktokolwiek był, były srebrzyste oczy, które rozglądały się szybko i znikały ledwie kilka sekund później, nie pozostawiając po sobie ani śladu.
W ten sposób zdołał zmarnować kilka godzin, szukając oczywistych znaków obecności piekielnych. Niestety nic a nic nie zapowiadało tego, a to oznaczało, że sytuacja nie była ciekawa. Obecność piekielnych była bowiem według Solythue niezaprzeczalna, a przynajmniej na to wskazywało jego przeczucie… co oznaczało, że ci są na tyle zdolni, by móc się ukryć. A to tylko potwierdziło jego wcześniejsze przypuszczenia, że odór siarki został pozostawiony celowo.
Solythue rozmyślałby nad konsekwencjami tego dalej, gdyby nie to, że zaczął słyszeć bardzo ciekawą plotkę roznoszącą się przez ulice miasta. Ludzie zaczęli mówić między sobą o karczmie, w której doszło do rabanu. Z początku brzmiało to jak zwykła nowinka, która nie powinna go interesować, ale po kilkunastu minutach straż z całej okolicy zaczęła zbiegać się w miejscu, w którym to rzekomo doszło do niezłej rozróby.
“A co mi szkodzi.”
Pojawiając się z cienia w cień, zaczął podążać za strażnikami na sam skraj miasta. Tutaj cywili praktycznie nie było na zewnątrz - tylko to, że ludzie wyglądali z okien na przybycie straży, zdradzało, iż okolica nie była opustoszała. Cokolwiek się stało, musiało to zniechęcić wszystkich do przebywania poza domem w tych okolicach. Gdy tylko był wystarczająco blisko gospody, przed którą stało ze dwa tuziny strażników, ulokował się w wejściu do uliczki naprzeciwko, skąd miał dobry widok na to, co zwykłym ludziom zmroziło krew w żyłach.
Na środku ulicy leżał martwy diabeł z dziurą po mieczu przeszywającą miejsce, w którym powinno być serce. Brzydal był zadźgany przez strażników z pomocą ich własnych oręży, jakby zaraz miał powstać i wyrżnąć ich wszystkich w pień. Nie marnując czasu, Solythue zjawił się następnie wewnątrz gospody w cieniu jednego ze stołów. Tutaj był kolejny diabeł, truchło jego leżało nieopodal krzesła, a jego głowa była kilka metrów dalej, szok i strach wciąż wyryte na jego nieświętej twarzy. Miejsce, w którym wcześniej musiał siedzieć, było niczym epicentrum - im bliżej, tym bardziej chaotycznie porozrzucane były krzesła, stoły i resztki obiadów.
“Musiał być zamaskowany w jakiś sposób, skoro dostał się do środka i siedział tu choćby przez moment bez wzbudzania paniki. Czyli on i też prawdopodobnie jego kolega należeli do grupy tych, co potrafią być dyskretni, jeśli się postarają. Jakim cudem w takim razie ktoś zdołał ich zabić?”
Na to pytanie nie musiał długo poszukiwać odpowiedzi. Śnieżno-białe pióro leżało na drewnianej posadzce, otoczone przez wciąż spływającą z truchła krew. Po szybkim upewnieniu się co do tego, że strażnicy wciąż zajęci są diabłem na zewnątrz, upadły wyszedł z cienia w pełni, coby pochwycić ślad po obecności anioła. Ledwie chwilę później jego sylwetkę znów otoczyła ciemność, a on pojawił się na dachu budynku, który znajdował się naprzeciwko nieszczęsnej gospody.
- Tylko tego mi brakowało - odezwał się upadły, nie mogąc dłużej przechowywać swych myśli w obrębie swej głowy. Trzymał przed sobą białe pióro, jego palce delikatnie obracały je w czasie, gdy oczy jego próbowały porównać je do tych, które zdobiły skrzydła Delii. - Wydają się większe. Jeśli nie ona, to musiał tu być inny an-
Jego rozmyślanie zostało przerwane, gdy niebiański miecz został przeciągnięty na wskroś jego pleców, bez trudu przechodząc ubranie, które na sobie miał i z łatwością rozcinając mięśnie. Atak był tak nagły, że Solythue zrozumiał, co się dzieje, dopiero gdy padł na kolana, w ostatniej chwili podpierając się rękoma. Dopiero wtedy odczuł ból, który wymusił z jego gardła paskudny okrzyk godny zarzynanego zwierzęcia.
“Jeszcze żyje!”
To była pierwsza myśl, którą zdołał sklecić, zanim kopniak w żebra posłał go na krawędź dachu. Po drodze przeturlał się, co na sam koniec zaowocowało tym, iż mógł spojrzeć w twarz swojego oprawcy.
- Szlag by to.
Anioł, który go zaatakował, był dojrzały i doświadczony. Zamiast stać bezczynnie i bredzić o woli Pana, biegł w jego stronę, mając obydwie ręce zaciśnięte na rękojeści oburęcznego miecza i trzymając białe skrzydła blisko ciała, coby opór powietrza go nie spowalniał.
Nie było to łatwe ani bezbolesne, ale upadły zdołał zmusić swoje ciało do wykonania uniku, odskakując na bok wzdłuż krawędzi dachu, w wyniku czego anielska klinga jedynie musnęła włosy na jego ramieniu i wbiła się w dachówkę, zamiast pozbawić go lewej kończyny od łokcia w dół. Manewr ten postawił Solythue na nogi, choć te drżały pod ciężarem obficie krwawiącego tułowia.
“Wie, że posługuję się magią i liczy na to, że nie będę do używania tejże zdolny, jeśli stracę rękę. Dba też o to, aby nie dać mi czasu na skupienie swej intencji. Ma doświadczenie w walce z tymi, co rzucają zaklęcia... I chce mnie złapać żywego!”
Świst miecza ostrzegł go w porę. Zamiast skończyć w jego żebrach, miecz Emanuela jedynie naciął jego bok, doprowadzając do krwawienia, choć to nijak miało się do potężnej rany na plecach piekielnego, która ciągle wysysała z niego siły i przybliżała go do nieprzytomności. Długość broni anioła sprawiała, że piekielny nie miał innego wyboru, niż kontynuować ucieczkę w tył wzdłuż krawędzi, za którą czekał kilkumetrowy spadek w dół. Nie miał ani sił, ani możliwości, aby zyskać lepszą pozycję, próba dobycia własnego miecza nie wchodziła w grę, zaś wzbicie się w powietrze niemal na pewno skończyłoby się na straceniu obydwu skrzydeł, jeżeli zaciekłość jego przeciwnika miała na cokolwiek wskazywać.
“Poprawka, ledwie żywego.”
Nie mając zbyt wiele czasu, sił ani chęci na kontynuowanie walki, której nie było jak wygrać, Solythue zaryzykował i zamiast w tył, skoczył w bok, zeskakując z dachu. Kosztem tego manewru była kolejna rana - tym razem było to głębokie cięcie blisko barku, które dosięgnęło kości, ale była to cena, którą upadły był w stanie zapłacić. Teraz bowiem, będąc na łasce grawitacji, zaczął spadać, dzięki czemu uzyskał dwie bezcenne sekundy, podczas których nie groził mu kolejny atak.
Piekielny pochwycił całą swoją wolą za dostępną mu energię magiczną, dzięki czemu w momencie, gdy jego ciało miało uderzyć o wybrukowaną ścieżkę, zamiast tego został on pochłonięty przez swój własny cień, zapadając się w niego niczym w bezkresną otchłań. Gdy Emanuel wylądował gotowy zakończyć tę farsę, po piekielnym została jedynie obfita ilość krwi, którą to utracił podczas walki trwającej ledwie kilkanaście sekund.
“Przynajmniej gorzej już być nie może...” - pomyślał Solythue, nim świadomość jego została pochłonięta przez nicość. Upadły stracił zbyt wiele krwi. Zaklęcie przeteleportowało go w bliżej nieznane mu miejsce, gdzie stracił on przytomność, nim zdołał określić swoje nowe położenie.
“Przynajmniej gorzej już być nie może…”
Księżniczka Arrantalis czuła się okropnie. Jej ręce i nogi były jak z waty, a skóra na dłoniach bolała niczym wystawiona na ogień za każdym razem, gdy drewniana replika miecza dzierżona przez nią spotykała się z podobną repliką dzierżoną przez Emanuela. Drobiny złotego pyłu bezradnie orbitowały ją, choć ich ilość ograniczało ubranie, które była zmuszona przywdziać na czas treningu. Nawet jej najmniej wygodna sukienka była w tej chwili szczytem luksusu w porównaniu do splamionej złotym blaskiem tuniki. Do niedawna białe odzienie było już całe mokre od wysiłku księżniczki, przez co materiał przylegał nieprzyjemnie do jej delikatnego ciała. Było to szczególnie niewygodne ze względu na to, że tunika ta nie była kreacją przeznaczoną dla księżniczki, została ona bowiem wypożyczona ze zbrojowni straży królewskiej i prawdopodobnie należała do jakiegoś nieszczęśnika, którego to wzrost jest obiektem żartów wśród reszty gwardii królewskiej.
“Zaczynam żałować, że mama zdołała poprosić Ediana o zaczarowanie tego przeciwko symbolom na moim ciele! Wolałabym nago stać przed dziadkiem, niż dłużej trwać w tym niegodnym stanie!” - Evangeline marudziła w myślach, a wzrokiem spojrzała na swoją mamę, która stała na uboczu i z uśmiechem patrzyła na nią, najwyraźniej dumna z tego, jak mocno jej córeczka się stara nie dostać kawałkiem drewna po pupie… znowu.
A wszystko to przez to, że złotowłosa spanikowała wcześniej. Gdy Emanuel był obok, a Delia wyglądała, jakby miała zadać kolejne, bardzo niewygodne pytania dotyczące Solythue młoda niebianka postanowiła zapytać o pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy… czyli o trening mieczem, który został wczoraj przerwany, nim zdołał się w ogóle zacząć. Spytała niewinnie, czy dziadek jest tutaj, aby pomóc jej w treningu. Reakcją Delii był ciepły uśmiech, reakcją Emanuela zaś… bardzo, ale to bardzo przerażający uśmiech, który był zapowiedzią bólu, który w obecnym czasie odczuwała księżniczka.
Gdy tylko Evangeline zjadła swoje późne śniadanie, wszystko było już naszykowane, dlatego też cała niebiańska trójka udała się do pomieszczenia, gdzie zazwyczaj trenowała straż, a gdzie obecnie ziało pustkami. Najstarszy anioł najwyraźniej wyznawał podobną ideologię w kwestii treningu co Solythue, gdyż zamiast uczyć Evangeline teorii i podstaw, przeszedł od razu do praktyki, zmuszając księżniczkę do czegoś, co w domyśle miało być udawaną walką, a co w rzeczywistości było jednostronną rzeźnią ze strony mężczyzny. Nawet jeśli był on na tyle ostrożny, by nigdy nie trafić Evangeline mocniej, niż na to by pozwoliła Delia, to każda nieudolna próba zablokowania jego ataku w wykonaniu księżniczki kończyła się bólem, który promieniował od jej palców aż na całą długość jej rąk.
Mało tego, drewniany miecz, którym musiała trenować, był ciężki. Dla osoby, która nigdy w życiu nie miała potrzeby, aby się wysilać w znaczny sposób, ciężar drewnianego oręża był torturą. Na dodatek Evangeline domyślała się, iż ciężar prawdziwej broni był o wiele gorszy. Wszystko to sprawiało, że trening był okropny, a na dodatek bezcelowy w oczach złotoskrzydłej. Nie oznaczało to jednak, że otwarcie narzekała w sposób inny niż okazjonalne jęki i sapanie. Póki trening trwał, Delia i Emanuel zdawali się zbyt skupieni, aby zadawać jakiekolwiek pytania dotyczące upadłego anioła.
“Nie chcę kłamać, naprawdę nie chcę… Jeśli zdołam przetrwać tę męczarnię wystarczająco długo, może nie będę musiała!”
Nowo zdobyta motywacja pozwoliła księżniczce, aby podołać dalszemu treningowi. Rzecz jasna nawet największe chęci nie były w stanie zmienić tego, że Evangeline była okropna, jeśli chodzi o próbę dzierżenia miecza i nawet po kilku godzinach popełniała ona te same błędy. Emanuel, a w rzeczywistości brat Emanuela, miał już dość tej farsy. Pomimo jego wielokrotnych upomnień i sugestii, młoda anielica wciąż nie wykazywała choćby nadziei na to, że dojdzie do jakiejkolwiek poprawy z jej strony.. Do tego stopnia stracił nadzieje w umiejętności niebianki, że nawet nie zwracał szczególnej uwagi na złotowłosą. Spokojnie rozmawiał z Delią o różnych sprawach - głównie o tym, co ta zrobi w kwestii zaostrzenia bezpieczeństwa w zamku i poza nim - w międzyczasie posyłając miecz księżniczki na posadzkę, co było dla niego równie łatwe, co odganianie natrętnej muchy. Jedyna różnica była taka, że mucha prędzej czy później zrozumiała swoją lekcję, a tymczasem ledwo stojąca na własnych nogach anielica była uparta niczym pijana oślica, robiąc bez przerwy to samo co wcześniej, jakby liczyła, że wynik zmieni się po wystarczająco wielu próbach.
“Brzmi jak definicja szaleństwa” - przeszło przez głowę Eneasza, gdy jego drewniany miecz po raz kolejny spotkał się z tym dzierżonym przez księżniczkę. Łoskot upadającego kawałka drewna połączony z jękiem bólu księżniczki dał mu nadzieję, że ta w końcu nie ma siły dzierżyć miecza i odpuści sobie, póki jeszcze nie stała się jej krzywda. Zamiast tego jednak był świadkiem tego, jak księżniczka chwyta rękojeść w swoje drżące i czerwone od otarć palce i powraca do z pozoru dobrej, ale w rzeczywistości żałosnej imitacji pozy, jaką powinno się przybierać podczas walki mieczem.
Pozostawała mu nadzieja, że przynajmniej jego brat nie spotkał się z trudnościami i już powoli idzie w stronę zamku, taszcząc na swoich plecach ledwo żywe truchło upadlaka, przez którego zostali tu sprowadzeni.
Zapachy pieczonego mięsa i jego własnej krwi były pierwszymi rzeczami, jakie doznał Solythue, gdy tylko jego ciało odzyskało wystarczająco dużo sił. Następną z kolei był niewyobrażalny ból, jakby staranował go smok.
“Albo jeden, bardzo wściekły anioł…”
To, co działo się przed utratą przytomności, przyszło do niego niemal natychmiast, co wyjaśniło wszechobecny ból oraz nieznane otoczenie. Nie musiał ruszyć choćby palcem, by zrozumieć swoje położenie - leżał plackiem na podłodze w czyjejś piwnicy, sądząc po wszechobecnej ciemności i beztroskich odgłosach domowników piętro wyżej, którzy niczego nieświadomi szykowali się do kolacji, jeśli słuch go nie mylił.
“To bardzo dobry zbieg okoliczności. Może nawet za dobry”
Jego ostatnia teleportacja była rzutem kością - Brak czasu i skupienia sprawiły, że mógł wylądować gdziekolwiek, w tym na innym dachu, gdzie szybko zostałby znaleziony… albo wewnątrz ściany czy innego materiału, co by niechybnie zaowocowało jego szybką śmiercią. To więc gdzie trafił, było dla niego bardzo dobre… A przynajmniej tak by było, gdyby nie to, że to była sprawka kogoś innego.
Upadły ostrożnie stanął na klęczkach, czemu towarzyszył niemiłosierny ból przy każdym ruchu. Na całe szczęście mógł wciąż się ruszać, choć bez wątpienia czekać go będzie długi czas leczenia. Po omacku zaczął dotykać swoje nowo zdobyte rany, a to, co odkrył, wyjaśniło zapach, który wcześniej uznał za dochodzący spoza piwnicy.
“Ktoś zasklepił moje rany ogniem. To wyjaśnia ból oraz to, że jeszcze żyje.”
- Bu!
Kobiecy, delikatny głos zaskoczył go bardziej, niż Solythue by się do tego przyznał. Gdyby nie to, że wciąż spodziewał się kolejnego ataku ze strony bez wątpienia szukającego go anioła, to by pewnie wrzasnął głosem bardziej piskliwym, niż to było dla upadłego stosowne. Zamiast tego spróbował odskoczyć z dala od potencjalnego zagrożenia, co zaowocowało tym, iż z jękiem bólu padł na plecy kilka kroków od miejsca, w którym wcześniej wylądował.
- Pokaż się! - wykrzyknął głośniej, niż było to konieczne, czego znakiem było to, że odgłosy biesiady odbywającej się piętro wyżej ucichły.
- No wiesz co? Łamiesz mi serduszko! - odpowiedział mu cichutko głos, którego ton próbował udawać smutek. Gdyby nie stanowczo za długi chichot, który miał miejsce chwilę później, to piekielny może uwierzyłby w słowa... kogoś, kto zaczynał brzmieć coraz bardziej znajomo.
W międzyczasie odgłosy mieszkających nad nimi ludzi znów nasiliły się - najprawdopodobniej powrócili oni do jedzenia, zamiast zawracać sobie głowę dźwiękiem, który w ich mniemaniu tylko wydawał się dochodzić spod podłogi. Z jednej strony uspokoiło to upadłego, nie musiał przez to zmieniać kryjówki… z drugiej strony zaś oznaczało to, że towarzysząca mu istota mogła skupić się na nim. W ciemności nie mógł wychwycić niczego, nawet sylwetki tejże, lecz wszystko się zmieniło, kiedy miniaturowy płomyk ognia zmaterializował się w kobiecej dłoni, oświetlając delikatne palce... jak i twarz pokusy, która wpatrywała się w niego z uśmiechem, za którym nie tęsknił.
- Lata walki, gróźb i wspólnych doznań... a ty nie potrafisz mnie po głosie rozpoznać? - Słowa uciekające z jej ust były niczym róże. Delikatne, piękne i urokliwe, ale upadły nie zamierzał zranić się o jej kolce. Nie tu, nie teraz, nie po tym, gdy popełnił ten błąd przy ostatnim spotkaniu. - Hefayston, czyżbyś po naszym rozstaniu zapomniał o wszystkim, co nas łączyło? Czyżby wszystkie te emocje, którymi się podzieliliśmy, znaczyły dla ciebie nic?
- Nie pogrywaj sobie ze mną. Czemu zadałaś sobie trud, aby utrzymać mnie przy życiu… Cinerea?
Ciało czarnowłosej piękności było niewidoczne w mroku - poświata od ognia, który dzierżyła, była zbyt słaba, by oświetlić cokolwiek innego niż jej prawą dłoń oraz znajdującą się tuż obok, wykrzywioną w stanowczo za szerokim uśmiechu twarzyczkę. Palce, zakończone paznokciami, które przez swoją długość przypominały szpony, zdawały się muskać płomień w sposób podobny do tego, jak ludzie głaszczą futro swego ulubionego zwierzęcia. Gest niemal na pewno był groźbą, dlatego też upadły nie śpieszył się z wypróbowaniem któregokolwiek ze znanych mu zaklęć. Poza tym wiedział, że nic mu nie będzie tak długo, jak długo pokusa będzie go potrzebować, a musiała go potrzebować, skoro tutaj była i z nim rozmawiała.
- Myślisz, że tylko ty jesteś zainteresowany losem swojej cór-
- Prędzej rozerwę twoją duszę na strzępy, choćby i kosztem swej własnej, niż pozwolę ci choćby spojrzeć na nią.
Nastała cisza, podczas której uśmiech długowłosej zaczął coraz bardziej znikać. Jeśli Cinerea była wściekła, to dobrze to ukrywała, bo jedyne, co mógł odczytać z jej twarzy, to to, jak bardzo zawiedziona była przez jego natychmiast wyplutą odpowiedź.
- Nie powiem, żebym się tego nie spodziewała, ale myślałam, że już zakopaliśmy topór wojenny między nami. Wciąż jesteś zły na mnie?
- Nie jestem. - Upadły chciał żałować, że to powiedział, ale nie był w stanie się do tego zmusić. - Ale nie jestem też na tyle głupi, aby pozwolić ci choćby oddychać tym samym powietrzem, co ona.
- Ach, faktycznie. Wybacz, odkąd znikłeś z mojego życia, musiałam zdać się na diabły i potępionych. Większość głupia jak but, niestety, w przeciwieństwie do ciebie. - Pokusa wydęła wargi w geście oburzenia, gdy wspominała o idiotach, z którymi musiała się zadawać. W ciemności można było usłyszeć, jak ogon i skrzydła nieświętej kobiety ruszają się w geście irytacji. - No ale nic. Jestem pewna, że dogadamy się w tej sprawie.
- Czemu w ogóle tutaj jesteś?
- Z tego samego powodu, co ty… Prawie. Mamy ten sam problem, mój drogi. Królowa Delia posiada Evangeline. Ty chcesz odzyskać młodą, bo to twoja pierworodna, jedyny ślad po twojej martwej żonie czy coś. - Przewrót oczami i niechlujny ruch ręką ujawnił to, jak bardzo pokusa nie przykładała wagi do rozumowania upadłego. Solythue nie był pewien, czy powinien być wściekły, iż ktoś bagatelizuje jego więź z córką, czy też cieszyć się, że Cinerea nie była tym zainteresowana. - Ja tymczasem chcę, aby władczyni Arrantalis utonęła we własnych łzach, wiedząc, iż istotka, którą opiekowała się przez tak długi czas, zostanie jej odebrana przez istoty piekielne. Należy jej się za to, co zrobiła... Nie po to w końcu podpisałam twoje złotko moją magią, aby jakaś cholerna anielica znalazła lukę w moim zaklęciu i sprawowała pieczę nad młodą na terenie Alaranii!
- Dobrze wiesz, że nie pozwolę ci jej zabrać, prędzej stanę po stronie królowej.
- A kto powiedział, że to ja muszę ją zabierać? Kto w ogóle powiedział, że chcę tego bachora? - odparła oburzona pokusa, ogień w jej dłoni momentalnie zyskał na intensywności. - Jest za młoda i za delikatna. Z takimi nie ma rozrywki. Albo ulegają za szybko, albo psują się, nim zacznie się robić ciekawie. Wystarczy mi, że ty ją zabierzesz, tak długo, jak doprowadzi to do chaosu i rozpaczy na dworze królewskim. Kto wie, może nawet za jednym zamachem zdołamy doprowadzić do wojny domowej?
- A skąd pomysł, że w ogóle będę chciał z tobą współpracować w tej kwestii? - Opór Solythue wobec propozycji pokusy słabł z każdą chwilą rozmowy. Piekielna może i działała dla własnej korzyści, co zarazem oznaczało niekorzyść wszystkich dookoła niej, ale on znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że faktycznie pójdzie mu na rękę, jeśli on nie wejdzie jej w drogę.
- Beze mnie byłbyś krwistym i bardzo nieżywym stekiem z upadłego na jednej z uliczek tego miasta. Jeśli znów spróbujesz sam ujawnić się, jestem pewna, że skończysz podobnie, jeśli nie gorzej. Jeżeli zadziałamy razem, moi podwładni dadzą radę wywołać zamieszanie, gdy przyjdzie odpowiedni czas. Wtedy ty będziesz mógł bez trudu zabrać złocistego aniołka w bezpieczne miejsce, nim ktokolwiek w ogóle zdąży zareagować.
Czarnowłosa zbliżyła się do niego, ustawiając płomień między nimi tak, aby tym razem oświetlić ich sylwetki od pasa w górę. Upadły nie wyraził sprzeciwu, choć jego oczy wciąż wpatrywały się w ślepia piekielnej, szukając podstępu. Nie pozwolił, aby nieobecność jakiegokolwiek elementu garderoby na nadnaturalnie pięknym ciele pokusy zamgliła jego tok rozumowania… Choć coś mu mówiło, że do tego doszło już w momencie, gdy tylko usłyszał jej głos.
- Nie słyszę sprzeciwu, Hefayston. Przypieczętujmy naszą współpracę, co ty na to?
Uśmiech powrócił na jej usta, które zbliżyły się stanowczo zbyt blisko jego własnych.
- Choćby włos spadnie jej z głowy z twojego powodu, a obiecuję ci, będziesz żałowała, że kiedykolwiek mnie spotkałaś - ostrzegł mężczyzna po raz ostatni. Ton jego głosu dał pokusie znać, że domagał się on zapewnienia, iż zdoła się dostosować do jego warunków.
- Niech i tak będzie. Na czas paktu nie będę miała złych intencji wobec niej… A teraz dosyć tego gadania, mam o wiele ważniejsze zadanie dla twoich ust.
Wystarczyło dmuchnięcie ze strony piekielnej, aby płomień w jej dłoni zgasł całkowicie. Absolutna ciemność otoczyła upadłego i pokusę, a chwilę później jedynym śladem po ich obecności była zaschnięta krew upadłego oraz intensywny zapach siarki wypełniający dotychczas zwykłą piwnicę.
- Umieeeraaam…
Evangeline leżała na pościeli w swym łóżku, znów odziana w jedną ze swoich dziennych sukni zamiast w ubiór przeznaczony na trening. Był już późny wieczór, a ciało złotej anielicy było jednym wielkim bólem, a wszystko to przez to, jak długo zmuszała się do treningu. Jej ciało, od stóp po czubek głowy, zaprotestowało jednogłośnie, gdy tylko adrenalina opuściła jej system, przez co Delia i dziadek - czy też raczej Eneasz, którego myliła z dziadkiem - musieli zanieść ją tutaj, by mogła w prywatności swej komnaty wycierpieć błąd, jakim było jej ciągłe proszenie o przedłużenie treningu.
To, co w domyśle miało trwać tylko do obiadu, trwało cały dzień. Pół biedy, gdyby był to czas dobrze spożytkowany, ale niestety nie można było tego powiedzieć. Księżniczka Arrantalis była najwyraźniej żywą definicją tego, jak nie należy posługiwać się mieczem, bowiem nie zdołała ona poprawić się choćby w najmniejszym stopni, co oczywiście wywołało zmartwienie u jej matki oraz pogardliwe spojrzenie ze strony brata Emanuela.
Nie byłoby to takie złe, gdyby dorośli postanowili dać księżniczce spokój, ale skoro byli tutaj i nie szli w swoją stronę, to prawdopodobnie chcieli zacząć zadawać pytania, których Evangeline nie chciała słyszeć. Nie mając siły ani ochoty na stawianie dalszego oporu, anielica nieubłaganie czekała na słowa ze strony królowej i jej ojca. Tylko Valak wciąż zamknięty był w swej klatce za swoje przewinienia, wciąż próbował zrobić cokolwiek, aby Evangeline uniknęła przesłuchania. Jego początkowe zachęty do tego, aby dać księżniczce odpocząć, nie miały żadnego efektu, przez co papugoszczur zaczął szukać coraz to bardziej zdesperowanych sposobów na odwleczenie dwójki niebian od podążania za tematem Solythue.
- To… Jak tam sytuacja w Planach Niebiańskich? - zapytał zwierzak, kierując swoją serolubną mordkę w stronę mężczyzny. - Wszystko ładnie, czysto i biało? Aniołki fruwają, niegrzeczne diabły rozpruwają, takie tam? Musiałeś pytać o zgodę na wyruszenie tutaj, czy tak po prostu machnąłeś ręką, porzuciłeś to, co wcześniej robiłeś i przybyłeś najszybciej, jak mogłeś?
Evangeline byłaby wciąż w objęciach głębokiego snu, gdyby nie przybycie służek, które na jej obecność w komnacie zareagowały… energicznie. Jedna z nich wrzasnęła, jakby ktoś właśnie ją próbował zamordować, nic więc dziwnego, że złocista niebianka wystrzeliła spod pościeli, natychmiast stając na własne nogi i rozglądając się za zagrożeniem. Nie była może weteranem wojennym, ale w jej dopiero co rozbudzonym umyśle wciąż wyraźny był wczorajszy dzień, podczas którego naoglądała się stanowczo zbyt dużo szybujących przez powietrze kling, nawet jeśli większość z nich była iluzoryczna.
Serce Evangeline wciąż biło zdecydowanie za szybko, gdy oczy jej zaczęły wpatrywać się w służące. Szok i panika minęły, ale na ich miejsce wskoczyło oburzenie, jako że nie była to pobudka godna księżniczki. Kobiety, które były za to odpowiedzialne, musiały zauważyć, że Evangeline była niezadowolona, niemal natychmiast bowiem zaczęły przekrzykiwać się, przepraszając ja za nagłe wtargnięcie, a zarazem pytając o to, czy niczego jej potrzeba. Nim zostały przegonione przez niebiańską, która z każdą sekundą coraz bardziej żałowała posiadania uszu, do pandemonium dołączyli inni ludzie, którzy przybyli tutaj po usłyszeniu wrzasku, który echem rozniósł się po całym zamku.
Byli to głównie strażnicy, zarówno ci z najwyższą rangą, którzy bezpośrednio odpowiedzialni byli za bezpieczeństwo rodziny królewskiej, jak i ci, których zadaniem było patrolowanie wnętrza zamku. Tuż za nimi zbiegli się ci ze służby królewskiej, którzy mogli pozwolić sobie na przerwę w swych obowiązkach. Ich obecność sprawiła, że było tłoczno przed komnatą, ale na całe szczęście mieli oni na tyle rozumu w głowie, by bez zaproszenia nie przekraczać progu pokoju. Choć równie dobrze mógł ich od tego pomysłu odwieść widok tego, jak księżniczka odwdzięcza się za nadopiekuńczość orbitujących ją służek.
- Nic mi nie jest i niczego nie potrzebuję. - Ton Evangeline nie był miły i młoda anielica nie starała się tego ukryć. Jeśli miała być szczera, jej ciało było wypoczęte, ale umysł domagał się kilku godzin snu więcej… Choć kusiło ją rozważanie nad tym, czy kilkanaście nie byłoby bardziej adekwatne.
Nie wszyscy mogli ją zobaczyć bezpośrednio - jakby nie patrzeć, wejście do jej komnaty było efektywnie zabarykadowane przez strażników, którzy wciąż patrzyli na ledwie wczoraj porwaną księżniczkę, która jak nigdy nic okazywała swoje niezadowolenie wobec kobiet, które jako pierwsze ją odnalazły. Kiedy jednak rozległ się jej głos, nikt nie miał wątpliwości, iż adoptowana córka Delii została odnaleziona, czy też raczej odnalazła się cała i zdrowa. Informacja ta sprawiła, że służący zgromadzeni poza drzwiami zaczęli biec w kierunku, gdzie ostatnio przebywała królowa, by obwieścić dobrą nowinę.
Ci, którzy nie zdołali zapobiec wczorajszemu porwaniu, zostali na swoim miejscu i patrzyli na złotą istotę, jakby ta nagle miała zostać pochłonięta przez swój własny cień… znowu. Pozostali strażnicy za to rozbiegli się, coby roznieść informacje. Trzeba było przywołać tych, którzy zostali wysłani na poszukiwania. Poza tym lepiej, aby każdy strażnik o tym wiedział, nikt bowiem nie wątpił w to, że królowa będzie domagała się zwiększenia ochrony i patroli po ostatnich wydarzeniach, a wieść taka to nie jest coś, co chce się usłyszeć bezpośrednio od swoich przełożonych, grozi to bowiem przekleństwem, które zostanie wypowiedziane zbyt głośno dla własnego dobra.
Księżniczka nie była zadowolona, że służki wciąż tu były i patrzyły się na nią, jakby zaraz miała się rozpłynąć. Strażnicy, którzy blokowali wejście do jej komnaty, też nie sprawiali lepszego wrażenia, ale oni przynajmniej byli na tyle daleko, że niebianka nie czuła się przytłoczona ich obecnością tutaj. Jej biedne serce w końcu nie waliło już niczym młot, co oznaczało, że mogła powrócić na łóżko, by powrócić do spania, w którym chciała utopić troski związane z ostatnimi wydarzeniami. Była już gotowa do tego, by słownie przegonić wszystkich z dala od jej komnaty, lecz nim to się stało, przez strażników niczym taran przeszła Delia, natychmiast podbiegając do swej córki.
- Mamo! - ledwie zdążyła odpowiedzieć, a została złapana w uścisk, od którego ciężko było złapać dech. Przemknęło jej na myśl, aby błagać o to, by królowa jej nie udusiła, ale pełne zmartwienia pytania dorosłej anielicy przekonały ją, że nie tędy droga. Jej mama martwiła się o wiele mocniej, niż Evangeline mogła się tego spodziewać. Aż tak nie wierzyła w to, że Solythue nic jej nie zrobił? - Nic mi nie jest, nie zostałam ranna, do niczego nie zostałam zmuszona i nie zostałam przeklęta przez nikogo, przysięgam ci - zapewniła swoją matkę, w międzyczasie odwdzięczając się przytuleniem za przytulenie.
Rzecz jasna królowa i tak postanowiła samodzielnie sprawdzić, przynajmniej powierzchownie, czy aby na pewno jej córeczka jest w takim stanie, w jakim ostatnio ją widziała. Evangeline miała ochotę westchnąć, widząc upartość swej matki. Była za to wdzięczna niezmiernie, ale byłaby odrobinę mocniej wdzięczna, gdyby Delia uwierzyła w jej słowa bez konieczności sprawdzania tego, jak autentyczne one są. Szybko jednak zapomniała o tym drobnym szczególe, oto bowiem królowa znów zaczęła mówić… a niektóre z jej pytań były bardzo niewygodne.
“Jeśli jej powiem prawdę, sprowadzę kłopoty na tatę…”
Uścisk, którym była ciągle obdarowywana, stał się niewygodny, a słowa, które księżniczka chciała powiedzieć, stanęły jej niczym rybia ość w gardle. Przez chwilę zaczęła rozważać, co mogłaby powiedzieć, aby rozmowa przebiegła na inny tor, ale niestety nie znalazła niczego, co by gwarantowałoby sukces. Czy tego chciała, czy nie, musiała kłamać dla dobra Solythue i Delii.
- Ja… Nie wiem.
Złota anielica była wdzięczna za to, że Delia nie mogła jej spojrzeć w twarz bez przerywania uścisku. Poczucie winy uderzyło ją bowiem mocniej niż kiedykolwiek. To była jej zatroskana mama, ktoś, kto bał się o jej życie, a ona łgała wbrew dobroci, którą była obdarowywana. Nawet świadomość tego, że robi to, aby uniknąć zbędnego konfliktu, nie zdołała załagodzić złych myśli. Ręce Evangeline zacisnęły się na sylwetce Delii odrobinę mocniej, niż było to konieczne, gdy ta zaczęła kontynuować błądzenie z dala od prawdy.
- Nie pamiętam nic… To znaczy, prawie nic. Tylko to, co się działo wczoraj w ogrodzie, zanim… świat spowił mrok. Dalej pamiętam tylko pobudkę w łóżku. - Głos Evangeline drżał, ta była bowiem przepełniona strachem.
Uciekanie od prawdy i niewspominanie o tejże innym to było coś, z czym Evangeline mogła sobie poradzić, i co jeszcze do niedawna robiła co dnia, skrywając swoje emocje i samopoczucie. W porównaniu do niemal fizycznego bólu, jaki towarzyszył jej przy fałszowaniu obrazu rzeczywistości, było to równie łatwe co oddychanie. Mało tego, sama myśl o tym, jakie mogą być konsekwencje, gdy prawda w końcu wyjdzie na jaw, sprawiała, że złotoskrzydła miała ochotę krzyczeć. A mimo to Evangeline miała wrażenie, iż wszystko to wciąż lepsze jest od tego, co mogłoby się stać, gdyby już teraz prawda miała ujrzeć światło dzienne.
“Co, jeśli się mylę? Może gdybym spróbowała to wszystko wyjaśnić tu i teraz, to wszystko odbyłoby się bez roz-”
Głos dziadka był niczym grom z jasnego nieba. Evangeline podskoczyłaby, gdyby nie ręce Delii, które nie pozwalały na swobodę ruchu. Emanuel kojarzył się księżniczce tylko z jednym - walką. Nie pamiętała go ani po jego zachowaniu przy stole, ani też po słowach, które wypowiedział do niej podczas ostatniej wizyty… zamiast tego, na jego widok umysł jej rozbłysnął wspomnieniami o pojedynku między aniołem a jej opiekunem. Nawet teraz, gdy ponad rok minął od tego okropnego wydarzenia, złotowłosa nie mogła powstrzymać strachu przed wtargnięciem na jej młodą twarzyczkę.
Gdy przywitania zostały wymienione między Delią a nowoprzybyłym, ojciec Delii postanowił skierować swój wzrok na swoją wnuczkę, a ta - jak na zawołanie - zaczęła patrzeć na bok, byleby tylko uniknąć spojrzenia, które najwyraźniej próbowało przeszyć ją na wylot. Gdyby nie zdrowy rozsądek, to Evangeline zaczęłaby podejrzewać dziadka o to, że ten już wie wszystko o tym, co zaszło między nią a Solythue.
“Gdyby tak rzeczywiście było… Delia też by wiedziała. A mama na pewno o tym nie wie.”
Księżniczka zamknęła oczy. Jak dotąd ten dzień nie był ani trochę lepszy od tego, co działo się ostatnimi czasy. Strach, stres i czarne myśli podążały za nią, odkąd tylko wstała z łóżka i z każdą chwilą znajdował się kolejny powód do tego, by te rosły i rosły na sile. Jedyną rzeczą, która koiła jej zmartwienia, była wiedza o tym, że jej tata jest gdzieś tam i ma o wiele lepszy czas niż ona.
Solythue miał wielką nadzieję, że Evangeline radziła sobie o wiele lepiej niż on.
Plotki okazały się prawdziwe. Gdy tylko wrócił w środku nocy do lochów, z których wykradł Helianosa, zastał go widok pustych cel i krwi, której to biedne służki nie zdołały w pełni zetrzeć z kamiennych powierzchni. Było to szczególnie widoczne na ścianach i suficie, gdzie posoka, choć już zaschnięta, wciąż przepełniała powietrze swym metalicznym zapachem. Cokolwiek tu się stało, było nadzwyczaj brutalne i bolesne, a sprawca nie dbał o dyskrecję. Mało tego, zapach siarki był tak mocny, że całe pomieszczenie było nim przesiąknięte.
“Piekielni. Albo jeden bardzo silny osobnik. Albo ktoś celowo zostawił ten zapach.”
Każda z tych opcji nie podobała mu się, bowiem każda kolejna była gorsza od poprzedniej. Mało tego, próba dotarcia do prawdy była utrudniona tym, że przez całą noc ulice miasta były przepełnione strażnikami i wojskiem, które bez wątpienia zostało zmobilizowane przez to, że Evangeline została przez niego zabrana.
“To oznacza, że jeszcze nie zauważyli, że śpi w swoim łóżku. To dobrze, po tak ciężkim dniu zasługuje na odpoczynek… Szczególnie jeśli moje podejrzenia będą prawdziwe.”
Upadły nie łudził się, że Delia będzie chciała go otrzymać w kawałkach na złotej tacy. Nie marnował też czasu na wierzenie w to, że Evangeline zdoła przebić się przez królewską dumę swej przybranej matki. Jego córka miała przez to tylko jedną opcję, jeżeli chciała postępować zgodnie z ich planem.
“Może to nawet lepiej. Musi się nauczyć, że prawda potrafi wyrządzić więcej krzywdy, niż ukrywanie tejże.”
Ułożył się wygodniej na dachu, na którym postanowił przeczekać zamieszanie obecne na ulicach miast. Nie planował spać, nie był w sytuacji, która na sen pozwalała. Zamiast tego obserwował okolicę. Nocne powietrze przesączone było przeróżnymi odgłosami dochodzącymi z domostw dookoła niego - to, co zwróciło jego uwagę, to płacz dziecka, który przebijał się bez trudu ponad pozostałe dźwięki. Zaczął znów rozmyślać, nie mając nic lepszego do roboty.
“Jest młoda, ale nie tak młoda. Nawet jeśli to wszystko będzie dla niej trudne, będzie musiała to przeboleć. W przeciwnym wypadku będzie cierpieć o wiele gorzej, gdy świat utraci wobec niej resztki litości.”
Piekielny zagłębił się w swych myślach na tyle głęboko, iż pierwsze promienie wstającego zza horyzontu słońca zdawały się niespodziewane. Szybkie spojrzenie na ulice utwierdziło go w przekonaniu, iż był już ranek - ludzie już tłoczyli się na ulicach, idąc to w gości, to do sklepów, coby uzupełnić zapasy. Po wojsku nie było ani śladu, tylko nadzwyczajna ilość straży utwierdzała upadłego w przekonaniu, iż Evangeline prawdopodobnie dalej śpi w swej komnacie, nieodnaleziona przez kogokolwiek.
“Królowa nie jest taka głupia, zadbała o to, by nie wywołać paniki wśród ludu i zmniejszyła ilość osób oddelegowanych do poszukiwań Evangeline.” - Solythue, niestety, nie był świadomy tego, że Delia ręki nie przyłożyła do tego, co zaobserwował.
Korzystając ze swojej magii, upadły został otoczony przez cień i zniknął z dachu. Jego cienista sylwetka zaczęła pojawiać się w różnych zacienionych zakamarkach dookoła miasta. Jedynym dowodem na to, że w tym cieniu ktokolwiek był, były srebrzyste oczy, które rozglądały się szybko i znikały ledwie kilka sekund później, nie pozostawiając po sobie ani śladu.
W ten sposób zdołał zmarnować kilka godzin, szukając oczywistych znaków obecności piekielnych. Niestety nic a nic nie zapowiadało tego, a to oznaczało, że sytuacja nie była ciekawa. Obecność piekielnych była bowiem według Solythue niezaprzeczalna, a przynajmniej na to wskazywało jego przeczucie… co oznaczało, że ci są na tyle zdolni, by móc się ukryć. A to tylko potwierdziło jego wcześniejsze przypuszczenia, że odór siarki został pozostawiony celowo.
Solythue rozmyślałby nad konsekwencjami tego dalej, gdyby nie to, że zaczął słyszeć bardzo ciekawą plotkę roznoszącą się przez ulice miasta. Ludzie zaczęli mówić między sobą o karczmie, w której doszło do rabanu. Z początku brzmiało to jak zwykła nowinka, która nie powinna go interesować, ale po kilkunastu minutach straż z całej okolicy zaczęła zbiegać się w miejscu, w którym to rzekomo doszło do niezłej rozróby.
“A co mi szkodzi.”
Pojawiając się z cienia w cień, zaczął podążać za strażnikami na sam skraj miasta. Tutaj cywili praktycznie nie było na zewnątrz - tylko to, że ludzie wyglądali z okien na przybycie straży, zdradzało, iż okolica nie była opustoszała. Cokolwiek się stało, musiało to zniechęcić wszystkich do przebywania poza domem w tych okolicach. Gdy tylko był wystarczająco blisko gospody, przed którą stało ze dwa tuziny strażników, ulokował się w wejściu do uliczki naprzeciwko, skąd miał dobry widok na to, co zwykłym ludziom zmroziło krew w żyłach.
Na środku ulicy leżał martwy diabeł z dziurą po mieczu przeszywającą miejsce, w którym powinno być serce. Brzydal był zadźgany przez strażników z pomocą ich własnych oręży, jakby zaraz miał powstać i wyrżnąć ich wszystkich w pień. Nie marnując czasu, Solythue zjawił się następnie wewnątrz gospody w cieniu jednego ze stołów. Tutaj był kolejny diabeł, truchło jego leżało nieopodal krzesła, a jego głowa była kilka metrów dalej, szok i strach wciąż wyryte na jego nieświętej twarzy. Miejsce, w którym wcześniej musiał siedzieć, było niczym epicentrum - im bliżej, tym bardziej chaotycznie porozrzucane były krzesła, stoły i resztki obiadów.
“Musiał być zamaskowany w jakiś sposób, skoro dostał się do środka i siedział tu choćby przez moment bez wzbudzania paniki. Czyli on i też prawdopodobnie jego kolega należeli do grupy tych, co potrafią być dyskretni, jeśli się postarają. Jakim cudem w takim razie ktoś zdołał ich zabić?”
Na to pytanie nie musiał długo poszukiwać odpowiedzi. Śnieżno-białe pióro leżało na drewnianej posadzce, otoczone przez wciąż spływającą z truchła krew. Po szybkim upewnieniu się co do tego, że strażnicy wciąż zajęci są diabłem na zewnątrz, upadły wyszedł z cienia w pełni, coby pochwycić ślad po obecności anioła. Ledwie chwilę później jego sylwetkę znów otoczyła ciemność, a on pojawił się na dachu budynku, który znajdował się naprzeciwko nieszczęsnej gospody.
- Tylko tego mi brakowało - odezwał się upadły, nie mogąc dłużej przechowywać swych myśli w obrębie swej głowy. Trzymał przed sobą białe pióro, jego palce delikatnie obracały je w czasie, gdy oczy jego próbowały porównać je do tych, które zdobiły skrzydła Delii. - Wydają się większe. Jeśli nie ona, to musiał tu być inny an-
Jego rozmyślanie zostało przerwane, gdy niebiański miecz został przeciągnięty na wskroś jego pleców, bez trudu przechodząc ubranie, które na sobie miał i z łatwością rozcinając mięśnie. Atak był tak nagły, że Solythue zrozumiał, co się dzieje, dopiero gdy padł na kolana, w ostatniej chwili podpierając się rękoma. Dopiero wtedy odczuł ból, który wymusił z jego gardła paskudny okrzyk godny zarzynanego zwierzęcia.
“Jeszcze żyje!”
To była pierwsza myśl, którą zdołał sklecić, zanim kopniak w żebra posłał go na krawędź dachu. Po drodze przeturlał się, co na sam koniec zaowocowało tym, iż mógł spojrzeć w twarz swojego oprawcy.
- Szlag by to.
Anioł, który go zaatakował, był dojrzały i doświadczony. Zamiast stać bezczynnie i bredzić o woli Pana, biegł w jego stronę, mając obydwie ręce zaciśnięte na rękojeści oburęcznego miecza i trzymając białe skrzydła blisko ciała, coby opór powietrza go nie spowalniał.
Nie było to łatwe ani bezbolesne, ale upadły zdołał zmusić swoje ciało do wykonania uniku, odskakując na bok wzdłuż krawędzi dachu, w wyniku czego anielska klinga jedynie musnęła włosy na jego ramieniu i wbiła się w dachówkę, zamiast pozbawić go lewej kończyny od łokcia w dół. Manewr ten postawił Solythue na nogi, choć te drżały pod ciężarem obficie krwawiącego tułowia.
“Wie, że posługuję się magią i liczy na to, że nie będę do używania tejże zdolny, jeśli stracę rękę. Dba też o to, aby nie dać mi czasu na skupienie swej intencji. Ma doświadczenie w walce z tymi, co rzucają zaklęcia... I chce mnie złapać żywego!”
Świst miecza ostrzegł go w porę. Zamiast skończyć w jego żebrach, miecz Emanuela jedynie naciął jego bok, doprowadzając do krwawienia, choć to nijak miało się do potężnej rany na plecach piekielnego, która ciągle wysysała z niego siły i przybliżała go do nieprzytomności. Długość broni anioła sprawiała, że piekielny nie miał innego wyboru, niż kontynuować ucieczkę w tył wzdłuż krawędzi, za którą czekał kilkumetrowy spadek w dół. Nie miał ani sił, ani możliwości, aby zyskać lepszą pozycję, próba dobycia własnego miecza nie wchodziła w grę, zaś wzbicie się w powietrze niemal na pewno skończyłoby się na straceniu obydwu skrzydeł, jeżeli zaciekłość jego przeciwnika miała na cokolwiek wskazywać.
“Poprawka, ledwie żywego.”
Nie mając zbyt wiele czasu, sił ani chęci na kontynuowanie walki, której nie było jak wygrać, Solythue zaryzykował i zamiast w tył, skoczył w bok, zeskakując z dachu. Kosztem tego manewru była kolejna rana - tym razem było to głębokie cięcie blisko barku, które dosięgnęło kości, ale była to cena, którą upadły był w stanie zapłacić. Teraz bowiem, będąc na łasce grawitacji, zaczął spadać, dzięki czemu uzyskał dwie bezcenne sekundy, podczas których nie groził mu kolejny atak.
Piekielny pochwycił całą swoją wolą za dostępną mu energię magiczną, dzięki czemu w momencie, gdy jego ciało miało uderzyć o wybrukowaną ścieżkę, zamiast tego został on pochłonięty przez swój własny cień, zapadając się w niego niczym w bezkresną otchłań. Gdy Emanuel wylądował gotowy zakończyć tę farsę, po piekielnym została jedynie obfita ilość krwi, którą to utracił podczas walki trwającej ledwie kilkanaście sekund.
“Przynajmniej gorzej już być nie może...” - pomyślał Solythue, nim świadomość jego została pochłonięta przez nicość. Upadły stracił zbyt wiele krwi. Zaklęcie przeteleportowało go w bliżej nieznane mu miejsce, gdzie stracił on przytomność, nim zdołał określić swoje nowe położenie.
“Przynajmniej gorzej już być nie może…”
Księżniczka Arrantalis czuła się okropnie. Jej ręce i nogi były jak z waty, a skóra na dłoniach bolała niczym wystawiona na ogień za każdym razem, gdy drewniana replika miecza dzierżona przez nią spotykała się z podobną repliką dzierżoną przez Emanuela. Drobiny złotego pyłu bezradnie orbitowały ją, choć ich ilość ograniczało ubranie, które była zmuszona przywdziać na czas treningu. Nawet jej najmniej wygodna sukienka była w tej chwili szczytem luksusu w porównaniu do splamionej złotym blaskiem tuniki. Do niedawna białe odzienie było już całe mokre od wysiłku księżniczki, przez co materiał przylegał nieprzyjemnie do jej delikatnego ciała. Było to szczególnie niewygodne ze względu na to, że tunika ta nie była kreacją przeznaczoną dla księżniczki, została ona bowiem wypożyczona ze zbrojowni straży królewskiej i prawdopodobnie należała do jakiegoś nieszczęśnika, którego to wzrost jest obiektem żartów wśród reszty gwardii królewskiej.
“Zaczynam żałować, że mama zdołała poprosić Ediana o zaczarowanie tego przeciwko symbolom na moim ciele! Wolałabym nago stać przed dziadkiem, niż dłużej trwać w tym niegodnym stanie!” - Evangeline marudziła w myślach, a wzrokiem spojrzała na swoją mamę, która stała na uboczu i z uśmiechem patrzyła na nią, najwyraźniej dumna z tego, jak mocno jej córeczka się stara nie dostać kawałkiem drewna po pupie… znowu.
A wszystko to przez to, że złotowłosa spanikowała wcześniej. Gdy Emanuel był obok, a Delia wyglądała, jakby miała zadać kolejne, bardzo niewygodne pytania dotyczące Solythue młoda niebianka postanowiła zapytać o pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy… czyli o trening mieczem, który został wczoraj przerwany, nim zdołał się w ogóle zacząć. Spytała niewinnie, czy dziadek jest tutaj, aby pomóc jej w treningu. Reakcją Delii był ciepły uśmiech, reakcją Emanuela zaś… bardzo, ale to bardzo przerażający uśmiech, który był zapowiedzią bólu, który w obecnym czasie odczuwała księżniczka.
Gdy tylko Evangeline zjadła swoje późne śniadanie, wszystko było już naszykowane, dlatego też cała niebiańska trójka udała się do pomieszczenia, gdzie zazwyczaj trenowała straż, a gdzie obecnie ziało pustkami. Najstarszy anioł najwyraźniej wyznawał podobną ideologię w kwestii treningu co Solythue, gdyż zamiast uczyć Evangeline teorii i podstaw, przeszedł od razu do praktyki, zmuszając księżniczkę do czegoś, co w domyśle miało być udawaną walką, a co w rzeczywistości było jednostronną rzeźnią ze strony mężczyzny. Nawet jeśli był on na tyle ostrożny, by nigdy nie trafić Evangeline mocniej, niż na to by pozwoliła Delia, to każda nieudolna próba zablokowania jego ataku w wykonaniu księżniczki kończyła się bólem, który promieniował od jej palców aż na całą długość jej rąk.
Mało tego, drewniany miecz, którym musiała trenować, był ciężki. Dla osoby, która nigdy w życiu nie miała potrzeby, aby się wysilać w znaczny sposób, ciężar drewnianego oręża był torturą. Na dodatek Evangeline domyślała się, iż ciężar prawdziwej broni był o wiele gorszy. Wszystko to sprawiało, że trening był okropny, a na dodatek bezcelowy w oczach złotoskrzydłej. Nie oznaczało to jednak, że otwarcie narzekała w sposób inny niż okazjonalne jęki i sapanie. Póki trening trwał, Delia i Emanuel zdawali się zbyt skupieni, aby zadawać jakiekolwiek pytania dotyczące upadłego anioła.
“Nie chcę kłamać, naprawdę nie chcę… Jeśli zdołam przetrwać tę męczarnię wystarczająco długo, może nie będę musiała!”
Nowo zdobyta motywacja pozwoliła księżniczce, aby podołać dalszemu treningowi. Rzecz jasna nawet największe chęci nie były w stanie zmienić tego, że Evangeline była okropna, jeśli chodzi o próbę dzierżenia miecza i nawet po kilku godzinach popełniała ona te same błędy. Emanuel, a w rzeczywistości brat Emanuela, miał już dość tej farsy. Pomimo jego wielokrotnych upomnień i sugestii, młoda anielica wciąż nie wykazywała choćby nadziei na to, że dojdzie do jakiejkolwiek poprawy z jej strony.. Do tego stopnia stracił nadzieje w umiejętności niebianki, że nawet nie zwracał szczególnej uwagi na złotowłosą. Spokojnie rozmawiał z Delią o różnych sprawach - głównie o tym, co ta zrobi w kwestii zaostrzenia bezpieczeństwa w zamku i poza nim - w międzyczasie posyłając miecz księżniczki na posadzkę, co było dla niego równie łatwe, co odganianie natrętnej muchy. Jedyna różnica była taka, że mucha prędzej czy później zrozumiała swoją lekcję, a tymczasem ledwo stojąca na własnych nogach anielica była uparta niczym pijana oślica, robiąc bez przerwy to samo co wcześniej, jakby liczyła, że wynik zmieni się po wystarczająco wielu próbach.
“Brzmi jak definicja szaleństwa” - przeszło przez głowę Eneasza, gdy jego drewniany miecz po raz kolejny spotkał się z tym dzierżonym przez księżniczkę. Łoskot upadającego kawałka drewna połączony z jękiem bólu księżniczki dał mu nadzieję, że ta w końcu nie ma siły dzierżyć miecza i odpuści sobie, póki jeszcze nie stała się jej krzywda. Zamiast tego jednak był świadkiem tego, jak księżniczka chwyta rękojeść w swoje drżące i czerwone od otarć palce i powraca do z pozoru dobrej, ale w rzeczywistości żałosnej imitacji pozy, jaką powinno się przybierać podczas walki mieczem.
Pozostawała mu nadzieja, że przynajmniej jego brat nie spotkał się z trudnościami i już powoli idzie w stronę zamku, taszcząc na swoich plecach ledwo żywe truchło upadlaka, przez którego zostali tu sprowadzeni.
Zapachy pieczonego mięsa i jego własnej krwi były pierwszymi rzeczami, jakie doznał Solythue, gdy tylko jego ciało odzyskało wystarczająco dużo sił. Następną z kolei był niewyobrażalny ból, jakby staranował go smok.
“Albo jeden, bardzo wściekły anioł…”
To, co działo się przed utratą przytomności, przyszło do niego niemal natychmiast, co wyjaśniło wszechobecny ból oraz nieznane otoczenie. Nie musiał ruszyć choćby palcem, by zrozumieć swoje położenie - leżał plackiem na podłodze w czyjejś piwnicy, sądząc po wszechobecnej ciemności i beztroskich odgłosach domowników piętro wyżej, którzy niczego nieświadomi szykowali się do kolacji, jeśli słuch go nie mylił.
“To bardzo dobry zbieg okoliczności. Może nawet za dobry”
Jego ostatnia teleportacja była rzutem kością - Brak czasu i skupienia sprawiły, że mógł wylądować gdziekolwiek, w tym na innym dachu, gdzie szybko zostałby znaleziony… albo wewnątrz ściany czy innego materiału, co by niechybnie zaowocowało jego szybką śmiercią. To więc gdzie trafił, było dla niego bardzo dobre… A przynajmniej tak by było, gdyby nie to, że to była sprawka kogoś innego.
Upadły ostrożnie stanął na klęczkach, czemu towarzyszył niemiłosierny ból przy każdym ruchu. Na całe szczęście mógł wciąż się ruszać, choć bez wątpienia czekać go będzie długi czas leczenia. Po omacku zaczął dotykać swoje nowo zdobyte rany, a to, co odkrył, wyjaśniło zapach, który wcześniej uznał za dochodzący spoza piwnicy.
“Ktoś zasklepił moje rany ogniem. To wyjaśnia ból oraz to, że jeszcze żyje.”
- Bu!
Kobiecy, delikatny głos zaskoczył go bardziej, niż Solythue by się do tego przyznał. Gdyby nie to, że wciąż spodziewał się kolejnego ataku ze strony bez wątpienia szukającego go anioła, to by pewnie wrzasnął głosem bardziej piskliwym, niż to było dla upadłego stosowne. Zamiast tego spróbował odskoczyć z dala od potencjalnego zagrożenia, co zaowocowało tym, iż z jękiem bólu padł na plecy kilka kroków od miejsca, w którym wcześniej wylądował.
- Pokaż się! - wykrzyknął głośniej, niż było to konieczne, czego znakiem było to, że odgłosy biesiady odbywającej się piętro wyżej ucichły.
- No wiesz co? Łamiesz mi serduszko! - odpowiedział mu cichutko głos, którego ton próbował udawać smutek. Gdyby nie stanowczo za długi chichot, który miał miejsce chwilę później, to piekielny może uwierzyłby w słowa... kogoś, kto zaczynał brzmieć coraz bardziej znajomo.
W międzyczasie odgłosy mieszkających nad nimi ludzi znów nasiliły się - najprawdopodobniej powrócili oni do jedzenia, zamiast zawracać sobie głowę dźwiękiem, który w ich mniemaniu tylko wydawał się dochodzić spod podłogi. Z jednej strony uspokoiło to upadłego, nie musiał przez to zmieniać kryjówki… z drugiej strony zaś oznaczało to, że towarzysząca mu istota mogła skupić się na nim. W ciemności nie mógł wychwycić niczego, nawet sylwetki tejże, lecz wszystko się zmieniło, kiedy miniaturowy płomyk ognia zmaterializował się w kobiecej dłoni, oświetlając delikatne palce... jak i twarz pokusy, która wpatrywała się w niego z uśmiechem, za którym nie tęsknił.
- Lata walki, gróźb i wspólnych doznań... a ty nie potrafisz mnie po głosie rozpoznać? - Słowa uciekające z jej ust były niczym róże. Delikatne, piękne i urokliwe, ale upadły nie zamierzał zranić się o jej kolce. Nie tu, nie teraz, nie po tym, gdy popełnił ten błąd przy ostatnim spotkaniu. - Hefayston, czyżbyś po naszym rozstaniu zapomniał o wszystkim, co nas łączyło? Czyżby wszystkie te emocje, którymi się podzieliliśmy, znaczyły dla ciebie nic?
- Nie pogrywaj sobie ze mną. Czemu zadałaś sobie trud, aby utrzymać mnie przy życiu… Cinerea?
Ciało czarnowłosej piękności było niewidoczne w mroku - poświata od ognia, który dzierżyła, była zbyt słaba, by oświetlić cokolwiek innego niż jej prawą dłoń oraz znajdującą się tuż obok, wykrzywioną w stanowczo za szerokim uśmiechu twarzyczkę. Palce, zakończone paznokciami, które przez swoją długość przypominały szpony, zdawały się muskać płomień w sposób podobny do tego, jak ludzie głaszczą futro swego ulubionego zwierzęcia. Gest niemal na pewno był groźbą, dlatego też upadły nie śpieszył się z wypróbowaniem któregokolwiek ze znanych mu zaklęć. Poza tym wiedział, że nic mu nie będzie tak długo, jak długo pokusa będzie go potrzebować, a musiała go potrzebować, skoro tutaj była i z nim rozmawiała.
- Myślisz, że tylko ty jesteś zainteresowany losem swojej cór-
- Prędzej rozerwę twoją duszę na strzępy, choćby i kosztem swej własnej, niż pozwolę ci choćby spojrzeć na nią.
Nastała cisza, podczas której uśmiech długowłosej zaczął coraz bardziej znikać. Jeśli Cinerea była wściekła, to dobrze to ukrywała, bo jedyne, co mógł odczytać z jej twarzy, to to, jak bardzo zawiedziona była przez jego natychmiast wyplutą odpowiedź.
- Nie powiem, żebym się tego nie spodziewała, ale myślałam, że już zakopaliśmy topór wojenny między nami. Wciąż jesteś zły na mnie?
- Nie jestem. - Upadły chciał żałować, że to powiedział, ale nie był w stanie się do tego zmusić. - Ale nie jestem też na tyle głupi, aby pozwolić ci choćby oddychać tym samym powietrzem, co ona.
- Ach, faktycznie. Wybacz, odkąd znikłeś z mojego życia, musiałam zdać się na diabły i potępionych. Większość głupia jak but, niestety, w przeciwieństwie do ciebie. - Pokusa wydęła wargi w geście oburzenia, gdy wspominała o idiotach, z którymi musiała się zadawać. W ciemności można było usłyszeć, jak ogon i skrzydła nieświętej kobiety ruszają się w geście irytacji. - No ale nic. Jestem pewna, że dogadamy się w tej sprawie.
- Czemu w ogóle tutaj jesteś?
- Z tego samego powodu, co ty… Prawie. Mamy ten sam problem, mój drogi. Królowa Delia posiada Evangeline. Ty chcesz odzyskać młodą, bo to twoja pierworodna, jedyny ślad po twojej martwej żonie czy coś. - Przewrót oczami i niechlujny ruch ręką ujawnił to, jak bardzo pokusa nie przykładała wagi do rozumowania upadłego. Solythue nie był pewien, czy powinien być wściekły, iż ktoś bagatelizuje jego więź z córką, czy też cieszyć się, że Cinerea nie była tym zainteresowana. - Ja tymczasem chcę, aby władczyni Arrantalis utonęła we własnych łzach, wiedząc, iż istotka, którą opiekowała się przez tak długi czas, zostanie jej odebrana przez istoty piekielne. Należy jej się za to, co zrobiła... Nie po to w końcu podpisałam twoje złotko moją magią, aby jakaś cholerna anielica znalazła lukę w moim zaklęciu i sprawowała pieczę nad młodą na terenie Alaranii!
- Dobrze wiesz, że nie pozwolę ci jej zabrać, prędzej stanę po stronie królowej.
- A kto powiedział, że to ja muszę ją zabierać? Kto w ogóle powiedział, że chcę tego bachora? - odparła oburzona pokusa, ogień w jej dłoni momentalnie zyskał na intensywności. - Jest za młoda i za delikatna. Z takimi nie ma rozrywki. Albo ulegają za szybko, albo psują się, nim zacznie się robić ciekawie. Wystarczy mi, że ty ją zabierzesz, tak długo, jak doprowadzi to do chaosu i rozpaczy na dworze królewskim. Kto wie, może nawet za jednym zamachem zdołamy doprowadzić do wojny domowej?
- A skąd pomysł, że w ogóle będę chciał z tobą współpracować w tej kwestii? - Opór Solythue wobec propozycji pokusy słabł z każdą chwilą rozmowy. Piekielna może i działała dla własnej korzyści, co zarazem oznaczało niekorzyść wszystkich dookoła niej, ale on znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że faktycznie pójdzie mu na rękę, jeśli on nie wejdzie jej w drogę.
- Beze mnie byłbyś krwistym i bardzo nieżywym stekiem z upadłego na jednej z uliczek tego miasta. Jeśli znów spróbujesz sam ujawnić się, jestem pewna, że skończysz podobnie, jeśli nie gorzej. Jeżeli zadziałamy razem, moi podwładni dadzą radę wywołać zamieszanie, gdy przyjdzie odpowiedni czas. Wtedy ty będziesz mógł bez trudu zabrać złocistego aniołka w bezpieczne miejsce, nim ktokolwiek w ogóle zdąży zareagować.
Czarnowłosa zbliżyła się do niego, ustawiając płomień między nimi tak, aby tym razem oświetlić ich sylwetki od pasa w górę. Upadły nie wyraził sprzeciwu, choć jego oczy wciąż wpatrywały się w ślepia piekielnej, szukając podstępu. Nie pozwolił, aby nieobecność jakiegokolwiek elementu garderoby na nadnaturalnie pięknym ciele pokusy zamgliła jego tok rozumowania… Choć coś mu mówiło, że do tego doszło już w momencie, gdy tylko usłyszał jej głos.
- Nie słyszę sprzeciwu, Hefayston. Przypieczętujmy naszą współpracę, co ty na to?
Uśmiech powrócił na jej usta, które zbliżyły się stanowczo zbyt blisko jego własnych.
- Choćby włos spadnie jej z głowy z twojego powodu, a obiecuję ci, będziesz żałowała, że kiedykolwiek mnie spotkałaś - ostrzegł mężczyzna po raz ostatni. Ton jego głosu dał pokusie znać, że domagał się on zapewnienia, iż zdoła się dostosować do jego warunków.
- Niech i tak będzie. Na czas paktu nie będę miała złych intencji wobec niej… A teraz dosyć tego gadania, mam o wiele ważniejsze zadanie dla twoich ust.
Wystarczyło dmuchnięcie ze strony piekielnej, aby płomień w jej dłoni zgasł całkowicie. Absolutna ciemność otoczyła upadłego i pokusę, a chwilę później jedynym śladem po ich obecności była zaschnięta krew upadłego oraz intensywny zapach siarki wypełniający dotychczas zwykłą piwnicę.
- Umieeeraaam…
Evangeline leżała na pościeli w swym łóżku, znów odziana w jedną ze swoich dziennych sukni zamiast w ubiór przeznaczony na trening. Był już późny wieczór, a ciało złotej anielicy było jednym wielkim bólem, a wszystko to przez to, jak długo zmuszała się do treningu. Jej ciało, od stóp po czubek głowy, zaprotestowało jednogłośnie, gdy tylko adrenalina opuściła jej system, przez co Delia i dziadek - czy też raczej Eneasz, którego myliła z dziadkiem - musieli zanieść ją tutaj, by mogła w prywatności swej komnaty wycierpieć błąd, jakim było jej ciągłe proszenie o przedłużenie treningu.
To, co w domyśle miało trwać tylko do obiadu, trwało cały dzień. Pół biedy, gdyby był to czas dobrze spożytkowany, ale niestety nie można było tego powiedzieć. Księżniczka Arrantalis była najwyraźniej żywą definicją tego, jak nie należy posługiwać się mieczem, bowiem nie zdołała ona poprawić się choćby w najmniejszym stopni, co oczywiście wywołało zmartwienie u jej matki oraz pogardliwe spojrzenie ze strony brata Emanuela.
Nie byłoby to takie złe, gdyby dorośli postanowili dać księżniczce spokój, ale skoro byli tutaj i nie szli w swoją stronę, to prawdopodobnie chcieli zacząć zadawać pytania, których Evangeline nie chciała słyszeć. Nie mając siły ani ochoty na stawianie dalszego oporu, anielica nieubłaganie czekała na słowa ze strony królowej i jej ojca. Tylko Valak wciąż zamknięty był w swej klatce za swoje przewinienia, wciąż próbował zrobić cokolwiek, aby Evangeline uniknęła przesłuchania. Jego początkowe zachęty do tego, aby dać księżniczce odpocząć, nie miały żadnego efektu, przez co papugoszczur zaczął szukać coraz to bardziej zdesperowanych sposobów na odwleczenie dwójki niebian od podążania za tematem Solythue.
- To… Jak tam sytuacja w Planach Niebiańskich? - zapytał zwierzak, kierując swoją serolubną mordkę w stronę mężczyzny. - Wszystko ładnie, czysto i biało? Aniołki fruwają, niegrzeczne diabły rozpruwają, takie tam? Musiałeś pytać o zgodę na wyruszenie tutaj, czy tak po prostu machnąłeś ręką, porzuciłeś to, co wcześniej robiłeś i przybyłeś najszybciej, jak mogłeś?
- Delia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 79
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Władca , Wojownik
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Głos Evangeline pozwolił choć trochę ukoić nerwy królowej. Bardzo się bała, że ten upadły mógł skrzywdzić jej córkę albo zabrać gdzieś daleko, gdzie nie mogłaby jej odnaleźć.
- Jak dobrze, że jesteś w domu – powiedziała, tuląc ją do siebie. – Na pewno? Czyli czujesz się dobrze? – dopytywała na wszelki wypadek.
Zmartwiło ją za to, że księżniczka zdaje się nie pamiętać swego oswobodzenia i powrotu. Od razu przyszło jej na myśl, że ten okropny Sol musiał jej grzebać we wspomnieniach i może jakieś pousuwał. Co za zdegenerowany anioł, żeby takie coś zrobić niewinnemu dziecku. Anielica czuła się znacznie lepiej, będąc obok swego wuja. Wiedziała, że Eneasz na pewno nie pozwoli, aby taka sytuacja jak wcześniej się powtórzyła. O ile Sol zdoła w ogóle znów się tu pojawić, mając na karku drugiego z braci.
Oczywiście mimo wszystko Del wdrożyła odpowiednie kroki i krótki czas po śniadaniu obserwowała, jak jej córka stara się nauczyć sztuki władania mieczem. Choć z każdą kolejną chwilą królowa zaczynała wątpić w sens tego przedsięwzięcia. Nie chciała jednak zniechęcać Evangeline i uśmiechała się do niej, gdy ta na nią zerkała. W każdej innej chwili była nad wyraz poważna, a nawet było widać, że coś ją mocno trapi. Gdyby nie pytania Eneasza zapewne stałaby tak cały trening bez słowa. Natomiast złotowłosa nie wyglądała, jakby chciała to robić, a jednak dawała z siebie wszystko. Może ze strachu? Del nie była pewna, ale jedno wiedziała: głową muru nie przebije.
- Na dziś wystarczy – stwierdziła, widząc jak zarówno jej wuj i córka mają dość, choć oboje z innych powodów.
- To było… - zaczął Eneasz, próbując jakoś pochwalić Evangeline, być choć trochę miłym. – Jesteś wytrwała – stwierdził ostatecznie, choć nie przypominało to komplementu, a raczej krytyczną uwagę.
Delia podeszła do Evangeline, ale w tym momencie dziewczyna dosłownie padła ze zmęczenia. Królowa w ostatniej chwili ocaliła ją od uderzenia głową o ziemię. Przy pomocy Eneasza zanieśli ją do jej łóżka. Anioł dał im nieco swobody, stając przy drzwiach.
- Mogłaś przerwać wcześniej – upomniała ją Del, słysząc jej marudzenie. – Dlaczego się tak zamęczasz? Rozumiem, że nie chcesz mnie zawieść, ale bez przesady – mówiła królowa, odgarniając złote kosmyki opadające na czoło jej córki. – Może akurat miecz nie jest dla ciebie, ale jest mnóstwo innych broni. Może łuk? Sztylety? – zaproponowała nieco nieśmiało, nie wiedząc, co na to niebianka. – A może masz ukryty talent do magii – dodała z ciepłym uśmiechem.
Mężczyzna, w przeciwieństwie do Del, nie wyglądał na zmartwionego takim przepracowaniem, starał się pozostać neutralny, ale momentami spoglądał na Evangeline jak na głupca, z ogromną pogardą. Jego brat opowiadał mu nieco o młodej, ale teraz nie mógł uwierzyć, jak beznadziejnym przypadkiem była. Na dodatek, gdy Del miała zapytać o coś jeszcze, zaczął się wtrącać papugoszczur. Eneasz wcześniej nie zwrócił na niego uwagi, a Emanuel nic mu o nim nie wspomniał, więc miał dosłownie niecałą sekundę, by ukryć swoje zaskoczenie.
- Ekhem — odchrząknął, aby dać sobie więcej czasu na opanowanie. — Nie muszę prosić o zgodę na opuszczenie Planów… Ale jeśli jesteś taki ciekawy, to chętnie opowiem ci o szczegółach – dodał, bo w tym momencie Delia rzuciła mu bardzo wymowne spojrzenie.
Chciała pobyć sama z Evangeline i bez zbędnych uwag ze strony papugoszczura z nią pomówić. Mężczyzna chwycił całą klatkę i wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi, aby dać matce z córką nieco spokoju. Sam natomiast zaczął zanudzać Valaka opowieściami o prawach panujących w Planach Niebiańskich.
Tymczasem Delia, siedząc na łóżku złotowłosej, chwilę milczała, usiłując w myślach sklecić jakiś sensowny początek rozmowy.
- Nie miałyśmy dziś nawet chwili na porządną rozmowę. – Uśmiechnęła się na chwilę. – Nadal nic nie pamiętasz? Naprawdę cokolwiek by się przydało, żeby odnaleźć tego porywacza… - westchnęła, odgarniając tym razem swoje włosy. – Och, Evangeline, mam wrażenie, że coś cię trapi. Naprawdę chcę twojego szczęścia i bezpieczeństwa… - Spojrzała w sufit, a jej głos przez chwilę miał wydźwięk, jakby Del walczyła z całkowitym załamaniem. Po chwili jednak zdołała opanować emocje. Ach, jakże jej teraz brakowało Dżariela. – Wiem, że tylu strażników to może być dla ciebie męczące, ale tamta sytuacja zmusiła mnie do podjęcia tych kroków… Nawet myślałam… - zaczęła, ale nie była pewna, czy powinna sugerować coś takiego. Ostatecznie jednak się przekonała: – Mogłabym cię gdzieś ukryć z dala od zamku, gdzieś, gdzie nikt by się ciebie nie spodziewał… - mówiła na wszelki wypadek ściszonym głosem.
Podczas gdy królowa rozmawiała z córką, a Eneasz usypiał papugoszczura swoją gadką, Emanuel był niezwykle wściekły. Choć i tak zdołał się już nieco uspokoić. Po tym, jak Solythue dosłownie zwiał mu sprzed nosa, wyżył się na krzesłach z karczmy, które jedno po drugim wylatywały z budynku. Niebianin nie znosił porażek i niedokończonych spraw. Wprawdzie obiecał Del dostarczyć piekielnego żywego, ale zawsze mógł się zdarzyć jakiś nieszczęśliwy wypadek.
Zmotywowany tą myślą nadal szukał charakterystycznej woni piekielnej aury. Z ukrytymi skrzydłami i w kapturze przemieszczał się ulicami i uliczkami Arranty. Co jakiś czas, znając już dokładnie wygląd nikczemnika, podpytywał losowych przechodniów, czy aby go nie widzieli.
Zapadła noc. Rozgwieżdżone niebo nad Arrantalis wyglądało zjawiskowo, szum oceanu był niczym kołysanka. Po ulicach szwendali się już tylko strażnicy i okazjonalnie ktoś gdzieś przeszedł. W pewnym momencie jeden z uzbrojonych mężczyzn nawet zaczepił Emanuela, który z oddali wyglądał jak klasyczny typ spod ciemnej gwiazdy. Anioł nie chciał zdradzać, kim jest i co tu robi, co niewątpliwie musiałby zrobić, jeśli nie chciał urządzić tu jakiejś rozróby. Dlatego niezbyt szlachetnie wziął nogi za pas i umknął strażnikom.
Przemykając między budynkami, dotarł na obrzeża, gdzie zabudowania nie były już tak gęste. Nie musiał już się chować, więc niby swobodnie, ale wciąż czujnie obserwując okolicę, szedł dalej. Wtem uderzył go piekielny odór dochodzący z jednego z domów. Niczym złodziej zakradł się do niego i zajrzał przez okno. W środku beztrosko spało jakieś małżeństwo. Nie wyglądali na istoty z Piekła. Emanuel chwycił za klamkę, ale drzwi były zamknięte, zgodnie z jego przewidywaniem. Nie chciał narobić hałasu, rozejrzał się wokół i spostrzegł śpiącego psa. Był na łańcuchu, wystarczy, że zacznie szczekać. Niebianin zbudził zwierzaka i zaczął go prowokować. Gdy w końcu mu się udało, szybkim ruchem ręki wybił szybę w oknie. Następnie wszedł do środka. To był skromny, chłopski domek, nic nadzwyczajnego poza okropnym smrodem siarki. Był tu jeszcze jeden pokój, niebianin cicho wyciągnął miecz i jego ostrzem popchnął lekko uchylone drzwi. Spał tam młody chłopiec, nic ponadto. Gdy miał już wychodzić, dostrzegł jeszcze jedne drzwi. Za nimi były schody prowadzące do piwnicy. Zapach przybrał na intensywności. Niebianin wyjął z kieszeni alchemicznego świetlika i nim wstrząsnął. Po chwili zaczął on emanować błękitnym blaskiem, który pozwolił mu zejść na dół.
Nikogo tu nie było, jednak na podłodze widniały ciemne plamy. Mężczyzna zbliżył do nich światełko. Wyglądały na krew. Sol musiał tu być, tylko Emanuel się spóźnił.
- Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię, znajdę cię – szepnął pod nosem przez zęby.
Zirytowany brakiem sukcesu wrócił na górę i gdy stanął na werandzie, rozłożył swoje skrzydła i miał odlecieć, ale poczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się gotów do ataku. Na szczęście to tylko ten chłopiec, ściskający w ręce łapkę szmacianego misia patrzył na niego wystraszony. Anioł odetchnął i schował miecz, nawet lekko się uśmiechnął do dzieciaka.
- Przekaż rodzicom, że przepraszam za to okno – stwierdził dość oschle.
- Mhm… Jesteś aniołem? Jak królowa, prawda? – spytał chłopczyk.
- Tak... Powiedz mi, mały, czy w dzień ktoś was odwiedzał?
- Chyba nie… Byliśmy dłuuugo na targowisku, a potem mieliśmy wielką ucztę, bo miałem urodziny! Mam już osiem lat. – Ożywił się chłopiec, którego strach całkiem opuścił, gdy zrozumiał, że ma do czynienia z niebianinem. W końcu oni są dobrzy.
- W porządku… - westchnął rozczarowany Emanuel. To oznaczało, że ktokolwiek wszedł do piwnicy, zrobił to bez wiedzy gospodarzy.
– Najlepszego, młody – dodał jeszcze i odleciał.
- Evangeline, rozumiem, że po treningu z dziadkiem wszystko cię boli, ale musisz się wykąpać…
Delia była mocno zażenowana zachowaniem księżniczki, wczoraj jej odpuściła i pozwoliła się od razu położyć, ale dziś już nie mogła. Zwłaszcza że służki wprost uwielbiały tego typu plotki. Dobrze, że przyszła do komnaty córki przed nimi, bo chyba spaliłaby się ze wstydu.
Eneasz stał pod drzwiami i pilnował, by jeszcze nikt tam nie wchodził. Choć co chwilę pracujące tu kobiety zerkały w jego stronę, zaskoczone opóźnianiem się porannej rutyny. Nawet tygrys i lwica wraz z młodymi miały ochotę odwiedzić Evangeline, ale jej dziadek był nieugięty.
W końcu jednak udało się skłonić młodą niebiankę do wstania z łóżka. Niestety nawet podczas kąpieli młoda anielica nie miała spokoju, wokół stała straż, wprawdzie odwróceni do niej tyłem, pozwalający służkom robić, co należy, aczkolwiek było to wysoce niekomfortowe. Na zewnątrz wciąż czekał Eneasz, a królowa poszła obgadać z Yro parę spraw, zostawiając córkę na parę dłuższych chwil. Musiała to zrobić, choć co chwilę w jej głowie przebiegała myśl, czy wszystko jest w porządku.
- Wasza wysokość? Królowo…? Delia! – jej doradca musiał ją aż zawołać po imieniu bez tytułowania, by ta zwróciła na niego uwagę.
- Tak? – spytała zamyślona, siedząc na swoim fotelu przy stosie różnych dokumentów.
- Rozmawialiśmy o dobudowaniu portu na Talianis.
- Oh, rzeczywiście – stwierdziła lekko speszona.
- Część ludzi jest przeciwna, twierdzą, że może to zaburzyć „pierwotną dzikość” drugiej wyspy. Inni zaś narzekają na arrancki, że jest zbyt ciasny, a okrętów i łodzi przybywa, oraz że przydałby się dodatkowy.
- Mhm…
- … Sugeruję rozbudowę portu Arranty i pozostawienie Talianis takim, jakim jest – stwierdził zrezygnowany mężczyzna.
- To dobry pomysł, ale dlaczego nie pójść na kompromis? Rozbudować nieco arrancki i choćby delikatnie poprawić taliański.
- Tak. To powinno zadowolić większość obywateli.
- Co dalej?
- Spór o ziemię między Kuehdihnami a Trefondsami. Szanowny Bruno znalazł w starym zapisie wzmiankę, że ziemia po części zachodząca na Zamkowe Wzgórze należy do jego rodu, podczas gdy panna Lydia uprawia ów ziemię od lat, a nawet jest ona jej zapisana po babce w testamencie.
- O Panie… - westchnęła Delia, próbując zmusić się do myślenia o bieżących sprawach, a nie tylko o Evangeline.
- Jak dobrze, że jesteś w domu – powiedziała, tuląc ją do siebie. – Na pewno? Czyli czujesz się dobrze? – dopytywała na wszelki wypadek.
Zmartwiło ją za to, że księżniczka zdaje się nie pamiętać swego oswobodzenia i powrotu. Od razu przyszło jej na myśl, że ten okropny Sol musiał jej grzebać we wspomnieniach i może jakieś pousuwał. Co za zdegenerowany anioł, żeby takie coś zrobić niewinnemu dziecku. Anielica czuła się znacznie lepiej, będąc obok swego wuja. Wiedziała, że Eneasz na pewno nie pozwoli, aby taka sytuacja jak wcześniej się powtórzyła. O ile Sol zdoła w ogóle znów się tu pojawić, mając na karku drugiego z braci.
Oczywiście mimo wszystko Del wdrożyła odpowiednie kroki i krótki czas po śniadaniu obserwowała, jak jej córka stara się nauczyć sztuki władania mieczem. Choć z każdą kolejną chwilą królowa zaczynała wątpić w sens tego przedsięwzięcia. Nie chciała jednak zniechęcać Evangeline i uśmiechała się do niej, gdy ta na nią zerkała. W każdej innej chwili była nad wyraz poważna, a nawet było widać, że coś ją mocno trapi. Gdyby nie pytania Eneasza zapewne stałaby tak cały trening bez słowa. Natomiast złotowłosa nie wyglądała, jakby chciała to robić, a jednak dawała z siebie wszystko. Może ze strachu? Del nie była pewna, ale jedno wiedziała: głową muru nie przebije.
- Na dziś wystarczy – stwierdziła, widząc jak zarówno jej wuj i córka mają dość, choć oboje z innych powodów.
- To było… - zaczął Eneasz, próbując jakoś pochwalić Evangeline, być choć trochę miłym. – Jesteś wytrwała – stwierdził ostatecznie, choć nie przypominało to komplementu, a raczej krytyczną uwagę.
Delia podeszła do Evangeline, ale w tym momencie dziewczyna dosłownie padła ze zmęczenia. Królowa w ostatniej chwili ocaliła ją od uderzenia głową o ziemię. Przy pomocy Eneasza zanieśli ją do jej łóżka. Anioł dał im nieco swobody, stając przy drzwiach.
- Mogłaś przerwać wcześniej – upomniała ją Del, słysząc jej marudzenie. – Dlaczego się tak zamęczasz? Rozumiem, że nie chcesz mnie zawieść, ale bez przesady – mówiła królowa, odgarniając złote kosmyki opadające na czoło jej córki. – Może akurat miecz nie jest dla ciebie, ale jest mnóstwo innych broni. Może łuk? Sztylety? – zaproponowała nieco nieśmiało, nie wiedząc, co na to niebianka. – A może masz ukryty talent do magii – dodała z ciepłym uśmiechem.
Mężczyzna, w przeciwieństwie do Del, nie wyglądał na zmartwionego takim przepracowaniem, starał się pozostać neutralny, ale momentami spoglądał na Evangeline jak na głupca, z ogromną pogardą. Jego brat opowiadał mu nieco o młodej, ale teraz nie mógł uwierzyć, jak beznadziejnym przypadkiem była. Na dodatek, gdy Del miała zapytać o coś jeszcze, zaczął się wtrącać papugoszczur. Eneasz wcześniej nie zwrócił na niego uwagi, a Emanuel nic mu o nim nie wspomniał, więc miał dosłownie niecałą sekundę, by ukryć swoje zaskoczenie.
- Ekhem — odchrząknął, aby dać sobie więcej czasu na opanowanie. — Nie muszę prosić o zgodę na opuszczenie Planów… Ale jeśli jesteś taki ciekawy, to chętnie opowiem ci o szczegółach – dodał, bo w tym momencie Delia rzuciła mu bardzo wymowne spojrzenie.
Chciała pobyć sama z Evangeline i bez zbędnych uwag ze strony papugoszczura z nią pomówić. Mężczyzna chwycił całą klatkę i wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi, aby dać matce z córką nieco spokoju. Sam natomiast zaczął zanudzać Valaka opowieściami o prawach panujących w Planach Niebiańskich.
Tymczasem Delia, siedząc na łóżku złotowłosej, chwilę milczała, usiłując w myślach sklecić jakiś sensowny początek rozmowy.
- Nie miałyśmy dziś nawet chwili na porządną rozmowę. – Uśmiechnęła się na chwilę. – Nadal nic nie pamiętasz? Naprawdę cokolwiek by się przydało, żeby odnaleźć tego porywacza… - westchnęła, odgarniając tym razem swoje włosy. – Och, Evangeline, mam wrażenie, że coś cię trapi. Naprawdę chcę twojego szczęścia i bezpieczeństwa… - Spojrzała w sufit, a jej głos przez chwilę miał wydźwięk, jakby Del walczyła z całkowitym załamaniem. Po chwili jednak zdołała opanować emocje. Ach, jakże jej teraz brakowało Dżariela. – Wiem, że tylu strażników to może być dla ciebie męczące, ale tamta sytuacja zmusiła mnie do podjęcia tych kroków… Nawet myślałam… - zaczęła, ale nie była pewna, czy powinna sugerować coś takiego. Ostatecznie jednak się przekonała: – Mogłabym cię gdzieś ukryć z dala od zamku, gdzieś, gdzie nikt by się ciebie nie spodziewał… - mówiła na wszelki wypadek ściszonym głosem.
Podczas gdy królowa rozmawiała z córką, a Eneasz usypiał papugoszczura swoją gadką, Emanuel był niezwykle wściekły. Choć i tak zdołał się już nieco uspokoić. Po tym, jak Solythue dosłownie zwiał mu sprzed nosa, wyżył się na krzesłach z karczmy, które jedno po drugim wylatywały z budynku. Niebianin nie znosił porażek i niedokończonych spraw. Wprawdzie obiecał Del dostarczyć piekielnego żywego, ale zawsze mógł się zdarzyć jakiś nieszczęśliwy wypadek.
Zmotywowany tą myślą nadal szukał charakterystycznej woni piekielnej aury. Z ukrytymi skrzydłami i w kapturze przemieszczał się ulicami i uliczkami Arranty. Co jakiś czas, znając już dokładnie wygląd nikczemnika, podpytywał losowych przechodniów, czy aby go nie widzieli.
Zapadła noc. Rozgwieżdżone niebo nad Arrantalis wyglądało zjawiskowo, szum oceanu był niczym kołysanka. Po ulicach szwendali się już tylko strażnicy i okazjonalnie ktoś gdzieś przeszedł. W pewnym momencie jeden z uzbrojonych mężczyzn nawet zaczepił Emanuela, który z oddali wyglądał jak klasyczny typ spod ciemnej gwiazdy. Anioł nie chciał zdradzać, kim jest i co tu robi, co niewątpliwie musiałby zrobić, jeśli nie chciał urządzić tu jakiejś rozróby. Dlatego niezbyt szlachetnie wziął nogi za pas i umknął strażnikom.
Przemykając między budynkami, dotarł na obrzeża, gdzie zabudowania nie były już tak gęste. Nie musiał już się chować, więc niby swobodnie, ale wciąż czujnie obserwując okolicę, szedł dalej. Wtem uderzył go piekielny odór dochodzący z jednego z domów. Niczym złodziej zakradł się do niego i zajrzał przez okno. W środku beztrosko spało jakieś małżeństwo. Nie wyglądali na istoty z Piekła. Emanuel chwycił za klamkę, ale drzwi były zamknięte, zgodnie z jego przewidywaniem. Nie chciał narobić hałasu, rozejrzał się wokół i spostrzegł śpiącego psa. Był na łańcuchu, wystarczy, że zacznie szczekać. Niebianin zbudził zwierzaka i zaczął go prowokować. Gdy w końcu mu się udało, szybkim ruchem ręki wybił szybę w oknie. Następnie wszedł do środka. To był skromny, chłopski domek, nic nadzwyczajnego poza okropnym smrodem siarki. Był tu jeszcze jeden pokój, niebianin cicho wyciągnął miecz i jego ostrzem popchnął lekko uchylone drzwi. Spał tam młody chłopiec, nic ponadto. Gdy miał już wychodzić, dostrzegł jeszcze jedne drzwi. Za nimi były schody prowadzące do piwnicy. Zapach przybrał na intensywności. Niebianin wyjął z kieszeni alchemicznego świetlika i nim wstrząsnął. Po chwili zaczął on emanować błękitnym blaskiem, który pozwolił mu zejść na dół.
Nikogo tu nie było, jednak na podłodze widniały ciemne plamy. Mężczyzna zbliżył do nich światełko. Wyglądały na krew. Sol musiał tu być, tylko Emanuel się spóźnił.
- Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię, znajdę cię – szepnął pod nosem przez zęby.
Zirytowany brakiem sukcesu wrócił na górę i gdy stanął na werandzie, rozłożył swoje skrzydła i miał odlecieć, ale poczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się gotów do ataku. Na szczęście to tylko ten chłopiec, ściskający w ręce łapkę szmacianego misia patrzył na niego wystraszony. Anioł odetchnął i schował miecz, nawet lekko się uśmiechnął do dzieciaka.
- Przekaż rodzicom, że przepraszam za to okno – stwierdził dość oschle.
- Mhm… Jesteś aniołem? Jak królowa, prawda? – spytał chłopczyk.
- Tak... Powiedz mi, mały, czy w dzień ktoś was odwiedzał?
- Chyba nie… Byliśmy dłuuugo na targowisku, a potem mieliśmy wielką ucztę, bo miałem urodziny! Mam już osiem lat. – Ożywił się chłopiec, którego strach całkiem opuścił, gdy zrozumiał, że ma do czynienia z niebianinem. W końcu oni są dobrzy.
- W porządku… - westchnął rozczarowany Emanuel. To oznaczało, że ktokolwiek wszedł do piwnicy, zrobił to bez wiedzy gospodarzy.
– Najlepszego, młody – dodał jeszcze i odleciał.
- Evangeline, rozumiem, że po treningu z dziadkiem wszystko cię boli, ale musisz się wykąpać…
Delia była mocno zażenowana zachowaniem księżniczki, wczoraj jej odpuściła i pozwoliła się od razu położyć, ale dziś już nie mogła. Zwłaszcza że służki wprost uwielbiały tego typu plotki. Dobrze, że przyszła do komnaty córki przed nimi, bo chyba spaliłaby się ze wstydu.
Eneasz stał pod drzwiami i pilnował, by jeszcze nikt tam nie wchodził. Choć co chwilę pracujące tu kobiety zerkały w jego stronę, zaskoczone opóźnianiem się porannej rutyny. Nawet tygrys i lwica wraz z młodymi miały ochotę odwiedzić Evangeline, ale jej dziadek był nieugięty.
W końcu jednak udało się skłonić młodą niebiankę do wstania z łóżka. Niestety nawet podczas kąpieli młoda anielica nie miała spokoju, wokół stała straż, wprawdzie odwróceni do niej tyłem, pozwalający służkom robić, co należy, aczkolwiek było to wysoce niekomfortowe. Na zewnątrz wciąż czekał Eneasz, a królowa poszła obgadać z Yro parę spraw, zostawiając córkę na parę dłuższych chwil. Musiała to zrobić, choć co chwilę w jej głowie przebiegała myśl, czy wszystko jest w porządku.
- Wasza wysokość? Królowo…? Delia! – jej doradca musiał ją aż zawołać po imieniu bez tytułowania, by ta zwróciła na niego uwagę.
- Tak? – spytała zamyślona, siedząc na swoim fotelu przy stosie różnych dokumentów.
- Rozmawialiśmy o dobudowaniu portu na Talianis.
- Oh, rzeczywiście – stwierdziła lekko speszona.
- Część ludzi jest przeciwna, twierdzą, że może to zaburzyć „pierwotną dzikość” drugiej wyspy. Inni zaś narzekają na arrancki, że jest zbyt ciasny, a okrętów i łodzi przybywa, oraz że przydałby się dodatkowy.
- Mhm…
- … Sugeruję rozbudowę portu Arranty i pozostawienie Talianis takim, jakim jest – stwierdził zrezygnowany mężczyzna.
- To dobry pomysł, ale dlaczego nie pójść na kompromis? Rozbudować nieco arrancki i choćby delikatnie poprawić taliański.
- Tak. To powinno zadowolić większość obywateli.
- Co dalej?
- Spór o ziemię między Kuehdihnami a Trefondsami. Szanowny Bruno znalazł w starym zapisie wzmiankę, że ziemia po części zachodząca na Zamkowe Wzgórze należy do jego rodu, podczas gdy panna Lydia uprawia ów ziemię od lat, a nawet jest ona jej zapisana po babce w testamencie.
- O Panie… - westchnęła Delia, próbując zmusić się do myślenia o bieżących sprawach, a nie tylko o Evangeline.
- Evangeline
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 67
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Szlachcic
- Kontakt:
Evangeline mogłaby przysiąc, że to nie Delia przerwała trening, a sam Najwyższy, który zauważył jej cierpienie i postanowił ją oszczędzić przed dalszą agonią. Być może była to jedynie dramaturgia księżniczki, a może też odwodnienie już zaczęło wywoływać u niebianki halucynacje, w każdym razie to wyolbrzymienie rzeczywistości dobrze reprezentowało ulgę, jaką doznać mogła złotowłosa. Drewniany miecz wypadł z jej ręki niemal natychmiast, dzięki czemu powietrze mogło musnąć zmaltretowane dłonie księżniczki, na których to ujrzeć można było skórę zdartą do złotej krwi za sprawą intensywnego treningu. Złoty pył, który podczas treningu szalał od emocji anielicy, w końcu zwolnił, leniwie orbitując najmłodszą z obecnych.
Jej ciało krzyczało z bólu. Już teraz widziała na swoich ramionach i łokciach świeżo zdobyte siniaki, każdy z nich uzyskany przy nieplanowanych lądowaniach na podłodze sali treningowej. Pewnie znalazłoby się ich więcej, szczególnie w okolicach dolnej części pleców, ale to było jedno z jej najmniejszych zmartwień. Każdy mięsień jej ciała, w tym kilka takich, o których to istnieniu do dziś nie wiedziała, błagał ją o skrócenie tej agonii. To, że jeszcze była w stanie stać było co najmniej cudem, a najprawdopodobniej skutkiem jej desperacji, która nawet teraz silniejsza była od tego, co sprowadził na nią jej dziadek.
A skoro o dziadku mowa, ten zaczął mówić do niej. Powoli spoglądając w jego stronę, wysłuchała czegoś, co chyba było komplementem. Niestety, Evangeline nie była teraz w stanie myśleć na tyle logicznie, by wychwycić grymas na twarzy mężczyzny, który dałby jej do zrozumienia, że taki był z tego komplement, jak z niej wojownik.
- Dziękuję - wysapała Evangeline między oddechami, które zdawały się palić jej płuca żywym ogniem. - Staram… się...
Gdy próbowała wymówić kolejne słowo, jej organizm jednogłośnie wyraził protest wobec tak nieludzkiego traktowania. Świat przed jej oczami stał się niewyraźny, a dźwięk stłumiony, jakby wszystko dookoła pochłonął ocean. Księżniczka nie była nawet świadoma tego, w którym momencie jej nogi ugięły się pod nią, nie mogąc utrzymać jej w pionie ani chwili dłużej. Gdyby nie Delia, to jej złota łepetyna skończyłaby tak samo, jak jej pupa, i by trzasnęła z gracją cegły w kamienną posadzkę.
Evangeline wróciła do świata przytomnych, gdy już została zaniesiona do swojego pokoju. Z pomocą Delii - bo samodzielnie to nie byłaby w stanie tego dokonać - została przebrana w jedną ze swoich sukienek, która w porównaniu do tuniki poświęconej na trening była zwiewna i nie kleiła się do jej skóry, dzięki czemu jej zgrzane ciało mogło w końcu ochłonąć. Natychmiast po tym księżniczka rozłożyła się plackiem na swym łóżku, gdzie to wyraziła wykrzyknikiem głębię swej agonii. Delia w reakcji na to nie oszczędzała swego głosu, pouczając swoją córkę.
Słysząc jej słowa, księżniczka wydała z siebie kolejny jęk bólu, za którym kryło się tysiąc myśli obecnie szumiących w złocistej łepetynie. Więcej treningów? Jeżeli miały wyglądać tak jak ten, to złotoskrzydła wolałaby odmówić. Z drugiej strony jednak musiała przyznać, że wizja dzierżenia czegoś lżejszego, albo czegoś, co by nie zmusiło jej do bezpośredniego starcia z dziadkiem było czymś, co mogłoby być akceptowalne. Magia zaś? Złota niebianka nie wiedziała, co o tym myśleć głównie ze względu na to, że to przez magię była ona sobą, a nie kimś innym… i niestety ciężko było dla młodej stwierdzić, czy to aby na pewno jest dobre.
W międzyczasie Valak walczył dzielnie o to, by zagadać dorosłych i dać młodej chwilę wytchnienia bez pytań. O dziwo plan zadziałał bez zarzutu, oto bowiem Eneasz, wciąż udający swojego brata, zabrał klatkę papugoszczura ze sobą i opuścił komnatę księżniczki. Ofiara pierzastego gryzonia nie zostanie zapomniana… a przynajmniej tak by było, gdyby nie to, że Evangeline była zbyt skupiona na swojej matce, której zebrało się na wieczorną konwersację.
- Mhm - Evangeline skomentowała krótko to, że mało rozmawiały, w międzyczasie próbując znaleźć wygodniejszą pozycję na konwersację ze swoją matką. Niestety, jakkolwiek nie próbowała oddać się błogości swego łóżka, jej ciało wciąż nie było zadowolone, aż sama wydała z siebie pomruk niezadowolenia, gdy tylko powróciła do leżenia na plecach. Jej skrzydła i kończyny były rozciągnięte we wszystkie strony świata.
Evangeline, słysząc, jak matka pyta ją o wspomnienia z “porwania”, nie mogła powstrzymać narastającej paniki. Nie mogła przecież powiedzieć prawdy… ale gdy otworzyła usta i próbowała skłamać, stres sprawił, że nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Sumienie także przypomniało jej o swym istnieniu, poczuła bowiem kłucie w sercu, które przyćmiło cierpienie związane z dzisiejszym treningiem. Księżniczka nie mogła dłużej patrzeć w kierunku królowej, zamiast tego obracając głowę z dala od swej przybranej matki. Nie chciała, by Delia zobaczyła, że jej córka unika kontaktu wzrokowego, czy też tego, że usta tejże drżały od nieprzyjemnych emocji.
Na całe szczęście, jej mama musiała uznać ciszę za odpowiedź, zaczęła bowiem mówić dalej… przez co młoda niebianka poczuła się, jakby jej serce właśnie zaczęło pękać. Delia, jej mama, cierpiała o wiele bardziej niż ona, zamartwiając się o swoje jedyne dziecko. Evangeline nie chciała, aby Delia była przez nią smutna… ale nie mogła przecisnąć przez swe gardło ani jednego słowa. Miała wrażenie, jakby musiała wybrać między zdradzeniem prawdy i skazaniem Solythue na gniew królowej, a ciągłym okłamywaniem swej matki. Czuła się bezradnie i z każdą chwilą było tylko gorzej, aż w końcu palce jej zacisnęły się na pościeli z całej siły, a na twarzy zrodził się grymas gniewu. A przynajmniej tak było do momentu aż...
- NIE!
Evangeline usiadła równie szybko, jak szybko krzyknęła w reakcji na plany swej matki. Rzecz jasna pożałowała tego bardzo szybko, jej ciało bowiem zaprotestowało wobec tak szybkiego ruchu, w wyniku czego księżniczka skuliła się od bólu, jej skrzydła przyległy do niej, a złoty pył także spotulniał. Jednak nawet ten nagły ból nie wystarczył, aby ukryć przed Delią przerażenie widoczne na twarzy niebianki.
“Tam, gdzie nikt by się mnie nie spodziewał? Co to znaczy? Na drugiej wyspie?… Na kontynencie?”
Bała się, że większość z tych rzeczy mogłaby uniemożliwić działanie magii Solythue.
“Bo jego magia ma limity, tak?”
Nie była tego pewna, nie znała się bowiem na temacie, ale tak podpowiada zdrowy rozsądek. Musiała skontaktować się z upadłym, gdy tylko będzie na to okazja i spytać się o to. Nim jednak do tego dojdzie, księżniczka miała na głowie coś ważniejszego... Dotarło do niej bowiem to, co właśnie zrobiła, a czego dowodem było spojrzenie jej matki.
- … - Niebianka wyglądała niczym przerażony jeleń w obliczu drapieżnika i choć jej serce krwawiło na myśl o przekłamywaniu prawdy, to jednak nie mogła milczeć. - N-nie… nie chcę być daleko od ciebie! - Księżniczka wyglądała, jakby miała zaraz wyzionąć ducha i łatwo było zauważyć, że dystans między nią a Delią nie był jej głównym zmartwieniem, szczególnie że natychmiast po swoim wytłumaczeniu postanowiła zakończyć tę rozmowę. - Czy… możemy porozmawiać o tym później? Chciałabym się położyć i odpocząć.
Delia, z sobie tylko znanych powodów, nie drążyła tematu, przynajmniej nie teraz. Zamiast tego pozwoliła Evangeline odpłynąć do krainy snów, z czego Evangeline skorzystała, gdy tylko znalazła pozycję, przy której jej ciało nie domagało się krwawej zemsty na metodach treningowych dziadka. Niedługo po tym, gdy bogowie snu zaczęli sprawować pieczę nad księżniczką Arrantalis, do jej pokoju wszedł Eneasz, który odstawił klatkę z chrapiącym papugoszczurem, który musiał zasnąć podczas jakże emocjonującego wysłuchiwania Eneasza.
Nastał poranek następnego dnia, a wraz z nim powstały nowe problemy i wyzwania… co w przypadku Evangeline oznaczało tyle, że Delia odwiedziła ją z samego rana i ogłosiła obowiązkową kąpiel.
- Mhhhhhhh…
Złotowłosa nie była zbyt chętna do tego, co wyrażała tym, że skrywała się w swej pościeli niczym zwierzę ukrywające się w norze przed zagrożeniem. Nie żeby miała coś przeciwko czystości - po prostu kąpiel oznacza wyjście z łóżka, a jej mięśnie były przeciwne wszystkiemu, co było bardziej wymagające niż leżenie bez ruchu na darze z niebios, jakim było jej miękkie łóżeczko.
Niestety, walka ta zdawała się skazana na porażkę - jej dziadek blokował wejście do jej komnaty, a Delia najwyraźniej nie była w humorze, by uznać “nie” za odpowiedź. Nie było to dobre, ale księżniczka musiała przyznać, że miało to swoje zalety.
“Przez to całe zamieszanie z kąpielą mama nie jest skupiona na Solythue czy choćby na moim wczorajszym zachowaniu, przynajmniej póki co.”
Trochę to potrwało, ale w końcu Evangeline z wielkim bólem - i to dosłownie - pofatygowała się poza objęcia pościeli i z dala od swojego łóżka, coby można było ją przyszykować na resztę dnia. Niestety, sama kąpiel okazała się wyjątkowo… publiczna jak na gusta młodej niebianki.
- M-mama stanowczo przesadza - mruknęła pod nosem złotowłosa, której policzki nabrały szczególnie intensywny odcień złota. Na całe szczęście fenomen ten był ledwo widoczny spod mokrych włosów, które to zostały użyte, by ukryć zawstydzenie księżniczki. Siedziała ona w balii pełnej ciepłej wody, trzymając kolana tak blisko ciała, jak to było możliwe, dzięki temu mogła bowiem zachować resztki godności.
Rzecz jasna były przy niej służki, ale to było normalne, a nawet obowiązkowe podczas kąpieli młodej anielicy. Większość kobiet z pomocą wody i mydła dbały o to, by każde pojedyncze pióro księżniczki lśniło pełnią swego metalicznego blasku, w czasie gdy pozostałe pilnowały, aby reszta złocistego ciała także spełniała szlacheckie standardy czystości.
Niestety, byli tu także strażnicy. Każdy w pełnej zbroi, z bronią nie tylko przy sobie, a już dobytą w gotowości do ataku. Może i byli odwróceni plecami do Evangeline, ale to nie robiło zbyt dużej różnicy dla złocistej niebianki. O ile kontakt ze służkami miała na porządku dziennym i bardzo często znała z widzenia, a czasami nawet i z nazwy, o tyle strażnicy mogliby być równie dobrze obcymi osobami, z którymi nieszczególnie chciałaby się podzielić widokiem swego ciała. Z tego też powodu mgła złocistego pyłu była praktycznie złotą ścianą, która sztywno zawisła między nią a mężczyznami, których Evangeline niestety nie mogła się pozbyć.
“Muszę porozmawiać z mamą… może i nawet spróbować ją uspokoić w kwestii Solythue, jeśli nie dla własnej wygody, to choćby po to, by w ogóle umożliwić spotykanie się z tatą.”
- A-PSIK!
Niczym grom z jasnego nieba kichnięcie ze strony upadłego anioła momentalnie zagłuszyło wszystko dookoła. Echo rozniosło się po całym polu ziemniaków, a może i nawet po całej wyspie Talianis. Nie żeby musiało wędrować daleko, aby ktoś inny niż Solythue usłyszał ten niespodziewany odgłos.
- Ech? - Cinerea, która leżała tuż obok upadłego, zaprzestała podziwiania chmur na niebie, wpierw kierując swój wzrok na upadłego, tylko po to, aby następnie spojrzeć w stronę porannego słońca, które już teraz grzało jej pokusowe ciało bez żadnych przeszkód. Rzecz jasna nawet istoty piekielne nie mogły patrzeć bezpośrednio na dzienne oko Prasmoka, więc musiała skorzystać z prawej dłoni, by uchronić swe patrzałki przed oślepieniem. - Jakim cudem zdołałeś się przeziębić w taką pogodę?!
- Nie jestem przeziębiony… Nawet po upadku nie powinny mnie toczyć choroby. To chyba był jakiś pyłek, czy inne paskudztwo w powietrzu.
Ojciec Evangeline westchnął, po czym zaczął powoli podnosić się z ziemi. Leżenie między warzywami i podziwianie nieba było… nudne, ale niestety jego ciało wciąż regenerowało rany, które zadał mu anioł. Piekielna może i je zasklepiła ogniem, ale to tylko zatrzymało ubytek krwi, w wyniku którego możliwości ruchowe Solythue wciąż były ograniczone. Z tego to też powodu mógł jedynie czekać, a w międzyczasie Cinerea i jej podwładni spełnią swoje zadanie. A skoro o tym mowa…
- Czy to na pewno było konieczne? - Choć mówił do pokusy, to jednak wzrok jego skierowany był w odległy słup dymu, który wznosił się ku niebiosom. Gdyby wytężył swój słuch, to może by i usłyszał krzyki paniki i rozpaczy, wywołane niespodziewanym atakiem piekielnych. - Dywersja dywersją, ale nie widzę, jak to niby miałoby znacząco ułatwić odebranie Evangeline.
- A kto powiedział, że to dywersja, którą ci obiecałam? - Pokusa podniosła się z ziemi, przeciągając zarówno swoje kończyny jak i swe nieświęte skrzydła. - Moi podwładni zaczynali być… niezadowoleni, a ja nie mam na tyle sił, by bandę wkurzonych diabłów doprowadzić do pionu w rozsądnym czasie. Tak to wyszaleją się, wyrżną nieco lokalną populację, a w zamian będą grzeczni, gdy przyjdzie co do czego.
Upadły patrzył na nią oskarżycielsko, co pokusa zauważyła dopiero, gdy obróciła się przodem do niego. Gdy przybieranie coraz bardziej niestosownych pozycji nie wpłynęło na upadłego, Cinerea obróciła się do niego plecami, oburzona brakiem reakcji. Wciąż jednak czuła spojrzenie dawnego niebianina na swych plecach, więc obróciła głowę na tyle, by móc na niego spojrzeć.
- Nie jesteś jeszcze w stanie poruszać się tak, jak należy, a co dopiero walczyć. A ja nie czuję się na tyle dobrotliwa czy głupia, by taszczyć twe dupsko do zamku, gdzie włada anielica. Gdy odzyskasz siły i będziesz w stanie odwalić swoją część paktu, wtedy zacznę martwić się moją częścią, jasne?
- Jesteś pewna, że nie odpokutowałaś swoich grzechów? Brzmisz zaskakująco racjonalnie jak na zaciekłą piekielną, z którą... - Ledwie skończył mówić, a obok jego głowy przeleciał strumień ognia, który zamiast upiec jego twarz, zamienił kawałek pola w płonący krater. - Przekaz zrozumiany, cofam to, co mówiłem... wciąż jesteś szurniętą rogaczką.
Jego słowa wciąż nie zadowoliły piekielnej, która teraz dzierżyła szalejące płomienie w obu dłoniach, w czasie gdy jej ogon kołysał się na boki niczym ogon kota, który był gotowy do ataku.
- W przeciwieństwie do ciebie, ty niedorobiony gołębiu, mam coś takiego jak instynkt samozachowawczy i gdy chodzi o sprawy związane z aniołami, to wolę zachować ostrożność i adekwatny dystans!
- Aha, czyli rozumiem, że tamta wioska to tak bardzo ostrożnie płonie, tak?
Nastała niezręczna cisza, podczas której obydwoje piekielni patrzyli sobie w oczy, gotowi skoczyć sobie do gardeł. W końcu jednak pokusa uległa, a ogień, który dzierżyła w dłoniach, zgasł, pozostawiając po sobie tylko wspomnienie i nieco cieplejsze powietrze.
- Z magią przestrzeni od ciebie, ode mnie i jednego z moich, będziemy w stanie uciec, jeśli przyjdzie tu straż, czy choćby niemagiczna część tutejszego wojska. Jedynym zmartwieniem jest tutejsza Gwardia Magów, ale z tego, co mi wiadomo, są oni mobilizowani w ostateczności, nie dlatego, że jedna wioska na zadupiu dolnym poszła z dymem.
- Mam nadzieję, że masz rację… Nie chcę przez twoją niekompetencję stracić możliwości kontaktu z córką.
Nastała cisza po raz kolejny, podczas której obydwoje patrzyli w stronę rzeźni, za którą obydwoje byli odpowiedzialni. Jeżeli ktokolwiek przeżył, to bez wątpienia już teraz niósł przekazać złe wieści innym. A ci inni prędzej czy później sprawią, że informacja ta dotrze do zamku.
- Też cię nuży już ta bezczynność? - zapytał Solythue.
Zamiast odpowiedzieć, pokusa pozwoliła, aby grawitacja zrobiła swoje, w wyniku czego wróciła do leżenia, dzięki czemu choćby chmury szybujące nad nią były w stanie umilić upływ czasu. Nie musiała czekać długo, aż Solythue podążył za jej przykładem, przez co piekielna dwójka w ciszy mogła wspólnie podziwiać puchate twory na niebie.
- Mamo?
Nadchodziła pora śniadaniowa, lecz Evangeline nie chciała czekać tak długo, bała się bowiem, iż stres ją pochłonie, jeśli odstawi to na później. Dlatego też, z upartością godną złotego osła, przeszła na obolałych nogach pół pałacu, znalazła królową Arrantalis, gdziekolwiek ta przebywała, i natychmiast przeszła do rzeczy.
- Chcę porozmawiać. O… Solythue. To ważne.
Szanse na to, że konflikt między jej mamą a tatą zostanie zażegnany były znikome, ale księżniczka była gotowa stracić cały dzień, jeżeli oznaczało to szansę na wyjaśnienie czegoś, co dla niej było równoznaczne z jednym, wielkim nieporozumieniem.
Jej ciało krzyczało z bólu. Już teraz widziała na swoich ramionach i łokciach świeżo zdobyte siniaki, każdy z nich uzyskany przy nieplanowanych lądowaniach na podłodze sali treningowej. Pewnie znalazłoby się ich więcej, szczególnie w okolicach dolnej części pleców, ale to było jedno z jej najmniejszych zmartwień. Każdy mięsień jej ciała, w tym kilka takich, o których to istnieniu do dziś nie wiedziała, błagał ją o skrócenie tej agonii. To, że jeszcze była w stanie stać było co najmniej cudem, a najprawdopodobniej skutkiem jej desperacji, która nawet teraz silniejsza była od tego, co sprowadził na nią jej dziadek.
A skoro o dziadku mowa, ten zaczął mówić do niej. Powoli spoglądając w jego stronę, wysłuchała czegoś, co chyba było komplementem. Niestety, Evangeline nie była teraz w stanie myśleć na tyle logicznie, by wychwycić grymas na twarzy mężczyzny, który dałby jej do zrozumienia, że taki był z tego komplement, jak z niej wojownik.
- Dziękuję - wysapała Evangeline między oddechami, które zdawały się palić jej płuca żywym ogniem. - Staram… się...
Gdy próbowała wymówić kolejne słowo, jej organizm jednogłośnie wyraził protest wobec tak nieludzkiego traktowania. Świat przed jej oczami stał się niewyraźny, a dźwięk stłumiony, jakby wszystko dookoła pochłonął ocean. Księżniczka nie była nawet świadoma tego, w którym momencie jej nogi ugięły się pod nią, nie mogąc utrzymać jej w pionie ani chwili dłużej. Gdyby nie Delia, to jej złota łepetyna skończyłaby tak samo, jak jej pupa, i by trzasnęła z gracją cegły w kamienną posadzkę.
Evangeline wróciła do świata przytomnych, gdy już została zaniesiona do swojego pokoju. Z pomocą Delii - bo samodzielnie to nie byłaby w stanie tego dokonać - została przebrana w jedną ze swoich sukienek, która w porównaniu do tuniki poświęconej na trening była zwiewna i nie kleiła się do jej skóry, dzięki czemu jej zgrzane ciało mogło w końcu ochłonąć. Natychmiast po tym księżniczka rozłożyła się plackiem na swym łóżku, gdzie to wyraziła wykrzyknikiem głębię swej agonii. Delia w reakcji na to nie oszczędzała swego głosu, pouczając swoją córkę.
Słysząc jej słowa, księżniczka wydała z siebie kolejny jęk bólu, za którym kryło się tysiąc myśli obecnie szumiących w złocistej łepetynie. Więcej treningów? Jeżeli miały wyglądać tak jak ten, to złotoskrzydła wolałaby odmówić. Z drugiej strony jednak musiała przyznać, że wizja dzierżenia czegoś lżejszego, albo czegoś, co by nie zmusiło jej do bezpośredniego starcia z dziadkiem było czymś, co mogłoby być akceptowalne. Magia zaś? Złota niebianka nie wiedziała, co o tym myśleć głównie ze względu na to, że to przez magię była ona sobą, a nie kimś innym… i niestety ciężko było dla młodej stwierdzić, czy to aby na pewno jest dobre.
W międzyczasie Valak walczył dzielnie o to, by zagadać dorosłych i dać młodej chwilę wytchnienia bez pytań. O dziwo plan zadziałał bez zarzutu, oto bowiem Eneasz, wciąż udający swojego brata, zabrał klatkę papugoszczura ze sobą i opuścił komnatę księżniczki. Ofiara pierzastego gryzonia nie zostanie zapomniana… a przynajmniej tak by było, gdyby nie to, że Evangeline była zbyt skupiona na swojej matce, której zebrało się na wieczorną konwersację.
- Mhm - Evangeline skomentowała krótko to, że mało rozmawiały, w międzyczasie próbując znaleźć wygodniejszą pozycję na konwersację ze swoją matką. Niestety, jakkolwiek nie próbowała oddać się błogości swego łóżka, jej ciało wciąż nie było zadowolone, aż sama wydała z siebie pomruk niezadowolenia, gdy tylko powróciła do leżenia na plecach. Jej skrzydła i kończyny były rozciągnięte we wszystkie strony świata.
Evangeline, słysząc, jak matka pyta ją o wspomnienia z “porwania”, nie mogła powstrzymać narastającej paniki. Nie mogła przecież powiedzieć prawdy… ale gdy otworzyła usta i próbowała skłamać, stres sprawił, że nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Sumienie także przypomniało jej o swym istnieniu, poczuła bowiem kłucie w sercu, które przyćmiło cierpienie związane z dzisiejszym treningiem. Księżniczka nie mogła dłużej patrzeć w kierunku królowej, zamiast tego obracając głowę z dala od swej przybranej matki. Nie chciała, by Delia zobaczyła, że jej córka unika kontaktu wzrokowego, czy też tego, że usta tejże drżały od nieprzyjemnych emocji.
Na całe szczęście, jej mama musiała uznać ciszę za odpowiedź, zaczęła bowiem mówić dalej… przez co młoda niebianka poczuła się, jakby jej serce właśnie zaczęło pękać. Delia, jej mama, cierpiała o wiele bardziej niż ona, zamartwiając się o swoje jedyne dziecko. Evangeline nie chciała, aby Delia była przez nią smutna… ale nie mogła przecisnąć przez swe gardło ani jednego słowa. Miała wrażenie, jakby musiała wybrać między zdradzeniem prawdy i skazaniem Solythue na gniew królowej, a ciągłym okłamywaniem swej matki. Czuła się bezradnie i z każdą chwilą było tylko gorzej, aż w końcu palce jej zacisnęły się na pościeli z całej siły, a na twarzy zrodził się grymas gniewu. A przynajmniej tak było do momentu aż...
- NIE!
Evangeline usiadła równie szybko, jak szybko krzyknęła w reakcji na plany swej matki. Rzecz jasna pożałowała tego bardzo szybko, jej ciało bowiem zaprotestowało wobec tak szybkiego ruchu, w wyniku czego księżniczka skuliła się od bólu, jej skrzydła przyległy do niej, a złoty pył także spotulniał. Jednak nawet ten nagły ból nie wystarczył, aby ukryć przed Delią przerażenie widoczne na twarzy niebianki.
“Tam, gdzie nikt by się mnie nie spodziewał? Co to znaczy? Na drugiej wyspie?… Na kontynencie?”
Bała się, że większość z tych rzeczy mogłaby uniemożliwić działanie magii Solythue.
“Bo jego magia ma limity, tak?”
Nie była tego pewna, nie znała się bowiem na temacie, ale tak podpowiada zdrowy rozsądek. Musiała skontaktować się z upadłym, gdy tylko będzie na to okazja i spytać się o to. Nim jednak do tego dojdzie, księżniczka miała na głowie coś ważniejszego... Dotarło do niej bowiem to, co właśnie zrobiła, a czego dowodem było spojrzenie jej matki.
- … - Niebianka wyglądała niczym przerażony jeleń w obliczu drapieżnika i choć jej serce krwawiło na myśl o przekłamywaniu prawdy, to jednak nie mogła milczeć. - N-nie… nie chcę być daleko od ciebie! - Księżniczka wyglądała, jakby miała zaraz wyzionąć ducha i łatwo było zauważyć, że dystans między nią a Delią nie był jej głównym zmartwieniem, szczególnie że natychmiast po swoim wytłumaczeniu postanowiła zakończyć tę rozmowę. - Czy… możemy porozmawiać o tym później? Chciałabym się położyć i odpocząć.
Delia, z sobie tylko znanych powodów, nie drążyła tematu, przynajmniej nie teraz. Zamiast tego pozwoliła Evangeline odpłynąć do krainy snów, z czego Evangeline skorzystała, gdy tylko znalazła pozycję, przy której jej ciało nie domagało się krwawej zemsty na metodach treningowych dziadka. Niedługo po tym, gdy bogowie snu zaczęli sprawować pieczę nad księżniczką Arrantalis, do jej pokoju wszedł Eneasz, który odstawił klatkę z chrapiącym papugoszczurem, który musiał zasnąć podczas jakże emocjonującego wysłuchiwania Eneasza.
Nastał poranek następnego dnia, a wraz z nim powstały nowe problemy i wyzwania… co w przypadku Evangeline oznaczało tyle, że Delia odwiedziła ją z samego rana i ogłosiła obowiązkową kąpiel.
- Mhhhhhhh…
Złotowłosa nie była zbyt chętna do tego, co wyrażała tym, że skrywała się w swej pościeli niczym zwierzę ukrywające się w norze przed zagrożeniem. Nie żeby miała coś przeciwko czystości - po prostu kąpiel oznacza wyjście z łóżka, a jej mięśnie były przeciwne wszystkiemu, co było bardziej wymagające niż leżenie bez ruchu na darze z niebios, jakim było jej miękkie łóżeczko.
Niestety, walka ta zdawała się skazana na porażkę - jej dziadek blokował wejście do jej komnaty, a Delia najwyraźniej nie była w humorze, by uznać “nie” za odpowiedź. Nie było to dobre, ale księżniczka musiała przyznać, że miało to swoje zalety.
“Przez to całe zamieszanie z kąpielą mama nie jest skupiona na Solythue czy choćby na moim wczorajszym zachowaniu, przynajmniej póki co.”
Trochę to potrwało, ale w końcu Evangeline z wielkim bólem - i to dosłownie - pofatygowała się poza objęcia pościeli i z dala od swojego łóżka, coby można było ją przyszykować na resztę dnia. Niestety, sama kąpiel okazała się wyjątkowo… publiczna jak na gusta młodej niebianki.
- M-mama stanowczo przesadza - mruknęła pod nosem złotowłosa, której policzki nabrały szczególnie intensywny odcień złota. Na całe szczęście fenomen ten był ledwo widoczny spod mokrych włosów, które to zostały użyte, by ukryć zawstydzenie księżniczki. Siedziała ona w balii pełnej ciepłej wody, trzymając kolana tak blisko ciała, jak to było możliwe, dzięki temu mogła bowiem zachować resztki godności.
Rzecz jasna były przy niej służki, ale to było normalne, a nawet obowiązkowe podczas kąpieli młodej anielicy. Większość kobiet z pomocą wody i mydła dbały o to, by każde pojedyncze pióro księżniczki lśniło pełnią swego metalicznego blasku, w czasie gdy pozostałe pilnowały, aby reszta złocistego ciała także spełniała szlacheckie standardy czystości.
Niestety, byli tu także strażnicy. Każdy w pełnej zbroi, z bronią nie tylko przy sobie, a już dobytą w gotowości do ataku. Może i byli odwróceni plecami do Evangeline, ale to nie robiło zbyt dużej różnicy dla złocistej niebianki. O ile kontakt ze służkami miała na porządku dziennym i bardzo często znała z widzenia, a czasami nawet i z nazwy, o tyle strażnicy mogliby być równie dobrze obcymi osobami, z którymi nieszczególnie chciałaby się podzielić widokiem swego ciała. Z tego też powodu mgła złocistego pyłu była praktycznie złotą ścianą, która sztywno zawisła między nią a mężczyznami, których Evangeline niestety nie mogła się pozbyć.
“Muszę porozmawiać z mamą… może i nawet spróbować ją uspokoić w kwestii Solythue, jeśli nie dla własnej wygody, to choćby po to, by w ogóle umożliwić spotykanie się z tatą.”
- A-PSIK!
Niczym grom z jasnego nieba kichnięcie ze strony upadłego anioła momentalnie zagłuszyło wszystko dookoła. Echo rozniosło się po całym polu ziemniaków, a może i nawet po całej wyspie Talianis. Nie żeby musiało wędrować daleko, aby ktoś inny niż Solythue usłyszał ten niespodziewany odgłos.
- Ech? - Cinerea, która leżała tuż obok upadłego, zaprzestała podziwiania chmur na niebie, wpierw kierując swój wzrok na upadłego, tylko po to, aby następnie spojrzeć w stronę porannego słońca, które już teraz grzało jej pokusowe ciało bez żadnych przeszkód. Rzecz jasna nawet istoty piekielne nie mogły patrzeć bezpośrednio na dzienne oko Prasmoka, więc musiała skorzystać z prawej dłoni, by uchronić swe patrzałki przed oślepieniem. - Jakim cudem zdołałeś się przeziębić w taką pogodę?!
- Nie jestem przeziębiony… Nawet po upadku nie powinny mnie toczyć choroby. To chyba był jakiś pyłek, czy inne paskudztwo w powietrzu.
Ojciec Evangeline westchnął, po czym zaczął powoli podnosić się z ziemi. Leżenie między warzywami i podziwianie nieba było… nudne, ale niestety jego ciało wciąż regenerowało rany, które zadał mu anioł. Piekielna może i je zasklepiła ogniem, ale to tylko zatrzymało ubytek krwi, w wyniku którego możliwości ruchowe Solythue wciąż były ograniczone. Z tego to też powodu mógł jedynie czekać, a w międzyczasie Cinerea i jej podwładni spełnią swoje zadanie. A skoro o tym mowa…
- Czy to na pewno było konieczne? - Choć mówił do pokusy, to jednak wzrok jego skierowany był w odległy słup dymu, który wznosił się ku niebiosom. Gdyby wytężył swój słuch, to może by i usłyszał krzyki paniki i rozpaczy, wywołane niespodziewanym atakiem piekielnych. - Dywersja dywersją, ale nie widzę, jak to niby miałoby znacząco ułatwić odebranie Evangeline.
- A kto powiedział, że to dywersja, którą ci obiecałam? - Pokusa podniosła się z ziemi, przeciągając zarówno swoje kończyny jak i swe nieświęte skrzydła. - Moi podwładni zaczynali być… niezadowoleni, a ja nie mam na tyle sił, by bandę wkurzonych diabłów doprowadzić do pionu w rozsądnym czasie. Tak to wyszaleją się, wyrżną nieco lokalną populację, a w zamian będą grzeczni, gdy przyjdzie co do czego.
Upadły patrzył na nią oskarżycielsko, co pokusa zauważyła dopiero, gdy obróciła się przodem do niego. Gdy przybieranie coraz bardziej niestosownych pozycji nie wpłynęło na upadłego, Cinerea obróciła się do niego plecami, oburzona brakiem reakcji. Wciąż jednak czuła spojrzenie dawnego niebianina na swych plecach, więc obróciła głowę na tyle, by móc na niego spojrzeć.
- Nie jesteś jeszcze w stanie poruszać się tak, jak należy, a co dopiero walczyć. A ja nie czuję się na tyle dobrotliwa czy głupia, by taszczyć twe dupsko do zamku, gdzie włada anielica. Gdy odzyskasz siły i będziesz w stanie odwalić swoją część paktu, wtedy zacznę martwić się moją częścią, jasne?
- Jesteś pewna, że nie odpokutowałaś swoich grzechów? Brzmisz zaskakująco racjonalnie jak na zaciekłą piekielną, z którą... - Ledwie skończył mówić, a obok jego głowy przeleciał strumień ognia, który zamiast upiec jego twarz, zamienił kawałek pola w płonący krater. - Przekaz zrozumiany, cofam to, co mówiłem... wciąż jesteś szurniętą rogaczką.
Jego słowa wciąż nie zadowoliły piekielnej, która teraz dzierżyła szalejące płomienie w obu dłoniach, w czasie gdy jej ogon kołysał się na boki niczym ogon kota, który był gotowy do ataku.
- W przeciwieństwie do ciebie, ty niedorobiony gołębiu, mam coś takiego jak instynkt samozachowawczy i gdy chodzi o sprawy związane z aniołami, to wolę zachować ostrożność i adekwatny dystans!
- Aha, czyli rozumiem, że tamta wioska to tak bardzo ostrożnie płonie, tak?
Nastała niezręczna cisza, podczas której obydwoje piekielni patrzyli sobie w oczy, gotowi skoczyć sobie do gardeł. W końcu jednak pokusa uległa, a ogień, który dzierżyła w dłoniach, zgasł, pozostawiając po sobie tylko wspomnienie i nieco cieplejsze powietrze.
- Z magią przestrzeni od ciebie, ode mnie i jednego z moich, będziemy w stanie uciec, jeśli przyjdzie tu straż, czy choćby niemagiczna część tutejszego wojska. Jedynym zmartwieniem jest tutejsza Gwardia Magów, ale z tego, co mi wiadomo, są oni mobilizowani w ostateczności, nie dlatego, że jedna wioska na zadupiu dolnym poszła z dymem.
- Mam nadzieję, że masz rację… Nie chcę przez twoją niekompetencję stracić możliwości kontaktu z córką.
Nastała cisza po raz kolejny, podczas której obydwoje patrzyli w stronę rzeźni, za którą obydwoje byli odpowiedzialni. Jeżeli ktokolwiek przeżył, to bez wątpienia już teraz niósł przekazać złe wieści innym. A ci inni prędzej czy później sprawią, że informacja ta dotrze do zamku.
- Też cię nuży już ta bezczynność? - zapytał Solythue.
Zamiast odpowiedzieć, pokusa pozwoliła, aby grawitacja zrobiła swoje, w wyniku czego wróciła do leżenia, dzięki czemu choćby chmury szybujące nad nią były w stanie umilić upływ czasu. Nie musiała czekać długo, aż Solythue podążył za jej przykładem, przez co piekielna dwójka w ciszy mogła wspólnie podziwiać puchate twory na niebie.
- Mamo?
Nadchodziła pora śniadaniowa, lecz Evangeline nie chciała czekać tak długo, bała się bowiem, iż stres ją pochłonie, jeśli odstawi to na później. Dlatego też, z upartością godną złotego osła, przeszła na obolałych nogach pół pałacu, znalazła królową Arrantalis, gdziekolwiek ta przebywała, i natychmiast przeszła do rzeczy.
- Chcę porozmawiać. O… Solythue. To ważne.
Szanse na to, że konflikt między jej mamą a tatą zostanie zażegnany były znikome, ale księżniczka była gotowa stracić cały dzień, jeżeli oznaczało to szansę na wyjaśnienie czegoś, co dla niej było równoznaczne z jednym, wielkim nieporozumieniem.
- Delia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 79
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Władca , Wojownik
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Delia zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc zdenerwowania Evangeline. Jej okrzyk jeszcze przez dobrą chwilę niósł się echem po całym zamku, a między niebiankami nastała chwila niezwykle trudnej ciszy. Królowa czekała na jakieś uzasadnienie, cokolwiek, jednocześnie widząc przerażenie córki, zaczęła sama domniemywać powodów tego zachowania. Raz zwalając winę na przemęczenie, stres związany z porwaniem, a może po prostu nie chciała być gdzieś daleko.
- Na pewno tylko o to chodzi? – spytała Del, słysząc jakieś wahanie w głosie dziewczyny, gdy w końcu otrzymała odpowiedź. – Dobrze… - przytaknęła na prośbę księżniczki, choć wcale nie chciała. Tylko że nie wiedziała już, co robić, miała wrażenie, że stale popełnia błąd za błędem.
Przez całą tę sytuację bardzo kiepsko spała, nie pomogła nawet obecność Edena. Co chwilę budziły ją koszmary odnośnie do mniej lub bardziej prawdopodobnych zdarzeń dotyczących jej córki i upadłego. Dopiero nad ranem udało jej się zasnąć bez jakichkolwiek snów. Nie trwało to długo, niemniej wystarczyło, by Delia choć trochę wypoczęła.
Usiadła na łóżku, dochodząc do siebie. Odgarnęła rozburzone włosy z twarzy i ziewnęła przeciągle.
- Co ja robię źle? – spytała jakby samą siebie, choć liczyła na jakąś odpowiedź z góry.
Niestety w komnacie jeszcze nikogo oprócz niej nie było, a tygrys zwinięty w kłębek musiał mieć w tej chwili wyjątkowo mocny sen.
To niemal cud, że w stosunkowo krótkim czasie Delia znów wyglądała, jak na królową przystało, a nie jak stos nieszczęść o humanoidalnych kształtach. Mimo to w środku było tak samo źle, jak wcześniej, ale nie mogła tego wszystkiego tak po prostu rzucić i zniknąć. Za bardzo jej zależało, ale to dobrze. Właśnie dzięki temu wciąż miała siły, by stawić czoła wszelkim przeciwnościom.
Nawet takim jak zmuszenie Evangeline do mycia.
- Posłuchaj, poczujesz się lepiej po kąpieli. Chyba nie zamierzasz spędzić całego dnia w łóżku? – mówiła spokojnie, ale była nieugięta i zamierzała stać obok łóżka córki tak długo, aż ta nie wstanie. Na szczęście cel został osiągnięty znacznie szybciej, niż Delia zakładała. Mogła dzięki temu od razu zająć się innymi sprawami niecierpiącymi zwłoki.
Yro był wspaniały, przez chwilę anielicy przemknęło przez myśl, że byłby lepszym królem niż ona królową, ale szybko przypomniała sobie, jak nie potrafił upilnować Evangeline i odrzuciła taką wizję. Oczywiście nie zamierzała abdykować, to było jej zadanie. Jej misja ostatnio z każdym dniem była coraz trudniejsza, nic więc dziwnego, że nachodziły ją aż tak irracjonalne pomysły.
- Wasza wysokość, czy mam wysłać list do szanownej pani Lydii o przymusie zwrócenia ziemi rodzinie Kuehidhnów?
- Akt znaleziony przez pana Bruna został sprawdzony?
- Oczywiście. Wszystko się zgadza.
- No cóż… Możemy im dać co najwyżej czas na zebranie plonów… - mówiła, zerkając przez okno. Był stąd ładny widok na niezabudowaną część Arranty.
Zazwyczaj przy takich sprawach siedziała w bibliotece, ale po ostatnich wydarzeniach, by choć trochę odciągnąć od nich myśli, postanowiła wykorzystać rzadziej używaną komnatę piętro niżej od jej sypialni. Miała tu wszystko, czego potrzebowała: biurko, atrament, fotele i nawet niewielki regał na książki ze szklaną szybką. Były to bardzo stare tomiszcza z zamierzchłych czasów królestw na wyspach.
Białowłosy mężczyzna siedział na lekko odsuniętym fotelu po drugiej stronie biurka i trzymał pokaźny stosik papierów. Obecnie szukał jakiegoś konkretnego, aby mogli przejść do kolejnej kwestii, ale w tym momencie Delia wstała i podeszła do okna.
- Wasza wysokość? – zagaił Yro.
- Yro, czy ja jestem złą matką? – spytała bez ogródek, odwracając się do niego i spoglądając mu prosto w oczy.
- Um… - Zaskoczony mężczyzna przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć – Nie sądzę, moja pani. Twoje stanowisko jest wymagające, ale mimo to Evangeline ma wszystko, czego jej potrzeba, a nawet więcej…
- Ale nie jest szczęśliwa. Ukrywała przede mną swoje uczucia, chciała uciec z tym młodym chłopakiem, potem ją porwał ten plugawy anioł, a teraz, jak wróciła, mam wrażenie, że jest jeszcze gorzej… Nie wiem, co robić, gdzie ja popełniam błąd?
- Wasza… - zaczął Yro, ale postanowił odpowiedzieć królowej bardziej personalnie. – Delio. – Położył dłoń na jej ramieniu. – Może to nie ty robisz coś nie tak?
- Uch?
- Może to właśnie Evangeline… Może nigdy nie była stworzona do takiego życia. Jakby nie patrzeć, wciąż nic nie wiemy o jej przeszłości, rodzicach. Skoro potrafiła ukrywać tak długo pewne sprawy, to nie możemy być pewni, że nie ukrywa jeszcze jakichś innych. Z tego, co rozumiem, to upadły chyba nie chciał jej dla tego całego złotego pyłu… No i jak tu w ogóle wróciła? Wiem, że jest młodą anielicą, ale nawet takie mogą… upaść, prawda?
Niebiankę zatkało, nie spodziewała się takiej odpowiedzi po swym doradcy. Nie była zła, raczej nowe obawy i niepokoje zagościły w jej sercu. Nie mogła powstrzymać łez, na samą myśl o tym, że miałaby ponownie przechodzić to, co ze swoją ukochaną kuzynką, robiło jej się niedobrze. Nawet jeśli wcześniej sama jej to sugerowała jako opcję ucieczki przed Panem, gdyby coś poszło nie tak. Teraz dotarło do niej, że mogłoby być inaczej, nie chciała, by znów ktoś bardzo bliski musiał zejść na złą drogę z winy jakiegoś pozornie dobrego piekielnego.
- To znaczy, nie sądzę, że to musi się stać… - zaczął Yro, chcąc załagodzić to, co powiedział w przypływie nadmiernej szczerości. – W każdym razie zrobię wszystko, aby pomóc. Może nie jestem wojownikiem z niebios, ale zawsze tu będę, by służyć radą. Jakby nie było, może tego nie widać, ale mi również zależy na Evangeline… - dodał z lekkim uśmiechem i zamarł zaskoczony nagłym uściskiem Delii.
Wtem pojawiła się księżniczka. Królowa od razu odsunęła się od swojego doradcy i szybkim ruchem ręki, niby że jakaś rzęsa jej do oka wpadła, otarła łzy. Nie chciała, żeby jej córka widziała ją w takim stanie, ani żeby wścibskie służące uznały niewinny uścisk za dowód romansu. Yro również tego nie chciał, więc czym prędzej pozbierał swoje rzeczy i wyszedł.
- Pójdę po resztę listów – powiedział jeszcze, przekraczając próg.
- Słucham cię Evangeline, usiądź – zachęciła młodą niebiankę i wskazała jej fotel, na którym wcześniej siedział białowłosy. Nie siliła się nawet na uśmiech, poważna mina złotowłosej wskazywała na coś bardzo istotnego i nie wyglądało to na nic przyjemnego.
Tymczasem Emanuel co chwilę zmieniał taktykę poszukiwań, szukając w ciemno czegokolwiek, co może pomóc. W tej chwili prowadził zwiad z powietrza. Właśnie przelatywał nad mostem łączącym obie wyspy, gdy jego uwagę przykuły siwe smugi dymu z jednej wioski. Poleciał tam czym prędzej. Wylądował na zgliszczach osady. Wszystko było czarne, a w resztkach drewnianych chat wciąż wyraźny był krwistoczerwony żar. Silna woń siarki była wszechobecna, zdecydowanie zbyt intensywna jak na przypadkowy pożar. Anioł szedł powoli czymś, co jeszcze niedawno było ścieżką. Zmrużył oczy zdenerwowany, widząc zwęglone ciało jakiegoś dziecka.
- Piekielni – wypowiedział z odrazą i trzymał dłoń w pobliżu rękojeści miecza.
Szedł dalej, gdy nagle usłyszał czyjeś łkanie. Przyśpieszył kroku. Tuż za wciąż stojącą ścianą czegoś, co prawdopodobnie było gospodą, zauważył czerwonoskórą postać torturującą młodą dziewczynę. Przywiązał ją do nadpalonego drzewa i rozcinał swoimi przerośniętymi, ostrymi pazurami jej delikatną skórę.
Niebianin bez wahania odciął niczego niespodziewającemu się rogaczowi głowę. Następnie uwolnił dziewczynę o jasnych włosach.
- Dziękuję, dziękuję. – Padła mu do stóp.
- Było ich więcej? Gdzie poszli? – wypytywał. – Widziałaś anioła z czarnymi skrzydłami?
- Nie wiem bardzo dużo, pamiętam tylko ogień… Nie wiem, nie wiem – łkała dziewczyna.
Emanuel westchnął ciężko i odsunął od niej nogi, które teraz… obcałowywała? Anioł przewrócił oczami, nie miał czasu na takie dramatyczne podziękowania.
- Uciekaj stąd czym prędzej – powiedział tonem brzmiącym niczym rozkaz.
- Ale panie, gdzie? Wszystko straciłam… Nie mam gdzie pójść – jęczała małolata, a Emanuel zaczął żałować, że tak szybko pozbył się tego diabła.
- Na pewno tylko o to chodzi? – spytała Del, słysząc jakieś wahanie w głosie dziewczyny, gdy w końcu otrzymała odpowiedź. – Dobrze… - przytaknęła na prośbę księżniczki, choć wcale nie chciała. Tylko że nie wiedziała już, co robić, miała wrażenie, że stale popełnia błąd za błędem.
Przez całą tę sytuację bardzo kiepsko spała, nie pomogła nawet obecność Edena. Co chwilę budziły ją koszmary odnośnie do mniej lub bardziej prawdopodobnych zdarzeń dotyczących jej córki i upadłego. Dopiero nad ranem udało jej się zasnąć bez jakichkolwiek snów. Nie trwało to długo, niemniej wystarczyło, by Delia choć trochę wypoczęła.
Usiadła na łóżku, dochodząc do siebie. Odgarnęła rozburzone włosy z twarzy i ziewnęła przeciągle.
- Co ja robię źle? – spytała jakby samą siebie, choć liczyła na jakąś odpowiedź z góry.
Niestety w komnacie jeszcze nikogo oprócz niej nie było, a tygrys zwinięty w kłębek musiał mieć w tej chwili wyjątkowo mocny sen.
To niemal cud, że w stosunkowo krótkim czasie Delia znów wyglądała, jak na królową przystało, a nie jak stos nieszczęść o humanoidalnych kształtach. Mimo to w środku było tak samo źle, jak wcześniej, ale nie mogła tego wszystkiego tak po prostu rzucić i zniknąć. Za bardzo jej zależało, ale to dobrze. Właśnie dzięki temu wciąż miała siły, by stawić czoła wszelkim przeciwnościom.
Nawet takim jak zmuszenie Evangeline do mycia.
- Posłuchaj, poczujesz się lepiej po kąpieli. Chyba nie zamierzasz spędzić całego dnia w łóżku? – mówiła spokojnie, ale była nieugięta i zamierzała stać obok łóżka córki tak długo, aż ta nie wstanie. Na szczęście cel został osiągnięty znacznie szybciej, niż Delia zakładała. Mogła dzięki temu od razu zająć się innymi sprawami niecierpiącymi zwłoki.
Yro był wspaniały, przez chwilę anielicy przemknęło przez myśl, że byłby lepszym królem niż ona królową, ale szybko przypomniała sobie, jak nie potrafił upilnować Evangeline i odrzuciła taką wizję. Oczywiście nie zamierzała abdykować, to było jej zadanie. Jej misja ostatnio z każdym dniem była coraz trudniejsza, nic więc dziwnego, że nachodziły ją aż tak irracjonalne pomysły.
- Wasza wysokość, czy mam wysłać list do szanownej pani Lydii o przymusie zwrócenia ziemi rodzinie Kuehidhnów?
- Akt znaleziony przez pana Bruna został sprawdzony?
- Oczywiście. Wszystko się zgadza.
- No cóż… Możemy im dać co najwyżej czas na zebranie plonów… - mówiła, zerkając przez okno. Był stąd ładny widok na niezabudowaną część Arranty.
Zazwyczaj przy takich sprawach siedziała w bibliotece, ale po ostatnich wydarzeniach, by choć trochę odciągnąć od nich myśli, postanowiła wykorzystać rzadziej używaną komnatę piętro niżej od jej sypialni. Miała tu wszystko, czego potrzebowała: biurko, atrament, fotele i nawet niewielki regał na książki ze szklaną szybką. Były to bardzo stare tomiszcza z zamierzchłych czasów królestw na wyspach.
Białowłosy mężczyzna siedział na lekko odsuniętym fotelu po drugiej stronie biurka i trzymał pokaźny stosik papierów. Obecnie szukał jakiegoś konkretnego, aby mogli przejść do kolejnej kwestii, ale w tym momencie Delia wstała i podeszła do okna.
- Wasza wysokość? – zagaił Yro.
- Yro, czy ja jestem złą matką? – spytała bez ogródek, odwracając się do niego i spoglądając mu prosto w oczy.
- Um… - Zaskoczony mężczyzna przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć – Nie sądzę, moja pani. Twoje stanowisko jest wymagające, ale mimo to Evangeline ma wszystko, czego jej potrzeba, a nawet więcej…
- Ale nie jest szczęśliwa. Ukrywała przede mną swoje uczucia, chciała uciec z tym młodym chłopakiem, potem ją porwał ten plugawy anioł, a teraz, jak wróciła, mam wrażenie, że jest jeszcze gorzej… Nie wiem, co robić, gdzie ja popełniam błąd?
- Wasza… - zaczął Yro, ale postanowił odpowiedzieć królowej bardziej personalnie. – Delio. – Położył dłoń na jej ramieniu. – Może to nie ty robisz coś nie tak?
- Uch?
- Może to właśnie Evangeline… Może nigdy nie była stworzona do takiego życia. Jakby nie patrzeć, wciąż nic nie wiemy o jej przeszłości, rodzicach. Skoro potrafiła ukrywać tak długo pewne sprawy, to nie możemy być pewni, że nie ukrywa jeszcze jakichś innych. Z tego, co rozumiem, to upadły chyba nie chciał jej dla tego całego złotego pyłu… No i jak tu w ogóle wróciła? Wiem, że jest młodą anielicą, ale nawet takie mogą… upaść, prawda?
Niebiankę zatkało, nie spodziewała się takiej odpowiedzi po swym doradcy. Nie była zła, raczej nowe obawy i niepokoje zagościły w jej sercu. Nie mogła powstrzymać łez, na samą myśl o tym, że miałaby ponownie przechodzić to, co ze swoją ukochaną kuzynką, robiło jej się niedobrze. Nawet jeśli wcześniej sama jej to sugerowała jako opcję ucieczki przed Panem, gdyby coś poszło nie tak. Teraz dotarło do niej, że mogłoby być inaczej, nie chciała, by znów ktoś bardzo bliski musiał zejść na złą drogę z winy jakiegoś pozornie dobrego piekielnego.
- To znaczy, nie sądzę, że to musi się stać… - zaczął Yro, chcąc załagodzić to, co powiedział w przypływie nadmiernej szczerości. – W każdym razie zrobię wszystko, aby pomóc. Może nie jestem wojownikiem z niebios, ale zawsze tu będę, by służyć radą. Jakby nie było, może tego nie widać, ale mi również zależy na Evangeline… - dodał z lekkim uśmiechem i zamarł zaskoczony nagłym uściskiem Delii.
Wtem pojawiła się księżniczka. Królowa od razu odsunęła się od swojego doradcy i szybkim ruchem ręki, niby że jakaś rzęsa jej do oka wpadła, otarła łzy. Nie chciała, żeby jej córka widziała ją w takim stanie, ani żeby wścibskie służące uznały niewinny uścisk za dowód romansu. Yro również tego nie chciał, więc czym prędzej pozbierał swoje rzeczy i wyszedł.
- Pójdę po resztę listów – powiedział jeszcze, przekraczając próg.
- Słucham cię Evangeline, usiądź – zachęciła młodą niebiankę i wskazała jej fotel, na którym wcześniej siedział białowłosy. Nie siliła się nawet na uśmiech, poważna mina złotowłosej wskazywała na coś bardzo istotnego i nie wyglądało to na nic przyjemnego.
Tymczasem Emanuel co chwilę zmieniał taktykę poszukiwań, szukając w ciemno czegokolwiek, co może pomóc. W tej chwili prowadził zwiad z powietrza. Właśnie przelatywał nad mostem łączącym obie wyspy, gdy jego uwagę przykuły siwe smugi dymu z jednej wioski. Poleciał tam czym prędzej. Wylądował na zgliszczach osady. Wszystko było czarne, a w resztkach drewnianych chat wciąż wyraźny był krwistoczerwony żar. Silna woń siarki była wszechobecna, zdecydowanie zbyt intensywna jak na przypadkowy pożar. Anioł szedł powoli czymś, co jeszcze niedawno było ścieżką. Zmrużył oczy zdenerwowany, widząc zwęglone ciało jakiegoś dziecka.
- Piekielni – wypowiedział z odrazą i trzymał dłoń w pobliżu rękojeści miecza.
Szedł dalej, gdy nagle usłyszał czyjeś łkanie. Przyśpieszył kroku. Tuż za wciąż stojącą ścianą czegoś, co prawdopodobnie było gospodą, zauważył czerwonoskórą postać torturującą młodą dziewczynę. Przywiązał ją do nadpalonego drzewa i rozcinał swoimi przerośniętymi, ostrymi pazurami jej delikatną skórę.
Niebianin bez wahania odciął niczego niespodziewającemu się rogaczowi głowę. Następnie uwolnił dziewczynę o jasnych włosach.
- Dziękuję, dziękuję. – Padła mu do stóp.
- Było ich więcej? Gdzie poszli? – wypytywał. – Widziałaś anioła z czarnymi skrzydłami?
- Nie wiem bardzo dużo, pamiętam tylko ogień… Nie wiem, nie wiem – łkała dziewczyna.
Emanuel westchnął ciężko i odsunął od niej nogi, które teraz… obcałowywała? Anioł przewrócił oczami, nie miał czasu na takie dramatyczne podziękowania.
- Uciekaj stąd czym prędzej – powiedział tonem brzmiącym niczym rozkaz.
- Ale panie, gdzie? Wszystko straciłam… Nie mam gdzie pójść – jęczała małolata, a Emanuel zaczął żałować, że tak szybko pozbył się tego diabła.
- Evangeline
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 67
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Szlachcic
- Kontakt:
Spotkanie Delii w towarzystwie Yra nie było niczym dziwnym - Evangeline była świadoma, że mężczyzna jest prawą ręką Delii i że przenośnia ta nie jest aż tak daleka od rzeczywistości. Niemal każdy królewski obowiązek jej mamy może zostać oddelegowany do królewskiego doradcy, w nim bowiem Królowa Arrantalis pokładała niewyobrażalne wręcz zaufanie. Nawet to, że anielica i człowiek trwali w niezbyt adekwatnym jak na ich stanowiska uścisku, nie było zbyt szokujące dla księżniczki. Odkąd go poznała, Yro zdawał się bardziej przyjacielem królowej niż jej doradcą, szczególnie biorąc pod uwagę to, iż znosił on bez narzekania ilość obowiązków nieraz na niego zrzucaną.
- Witaj, Yro - przywitała się z mężczyzną, uginając lekko kolana i pochylając głowę zgodnie z zasadami etykiety, nim ten minął ją w drzwiach, znikając zarazem z jej pola widzenia.
Delia miała z dziesiątki pokoi umeblowanych i stworzonych tylko po to, aby móc oddawać się nieustannej papierkologii. Można by pomyśleć, że zarządza firmą, a nie królestwem, ale to akurat było normalne. Evangeline stosunkowo niedawno została nauczona, że królestwo ma wiele wspólnego z biznesem, w szczególności w kwestii formalności i dokumentów wymaganych, aby takowymi kierować w należyty sposób. Biorąc to pod uwagę oraz graniczącą z pracoholizmem pasję, z jaką Delia zabierała się za rządzenie wyspami, miejsce odnalezienia królowej także nie wzbudzało podejrzeń złotoskrzydłej.
Nieświadoma wcześniejszych słów wymienionych między swoją matką a Yro, Evangeline powoli zaczęła iść w kierunku fotela oferowanego jej przez Delię. Dopiero wtedy dotarło do niej, jak bardzo jej nogi drżały nie z bólu po wczorajszym treningu, a ze stresu. W tym samym momencie dotarło do księżniczki to, jak szybko jej serce kołatało w jej klatce piersiowej. Chciała się uspokoić, nim Delia to zauważy, ale na to już było za późno - złoty pył dookoła niej nabrał prędkości, i choć było go niewiele przez jej ubranie, to jednak chaos w nim reprezentowany był łatwy do wychwycenia.
W końcu dystans między jej oryginalną pozycją a fotelem został pokonany, a jej wciąż obite po wczorajszym treningu ciało mogło usadowić się na tym meblarskim arcydziele. Oparcie stworzone specjalnie z myślą o aniołach bez trudu zdołało oprzeć nie tylko jej plecy, ale też dało radę nie zmiażdżyć jej skrzydeł, zamiast tego oferując adekwatne podparcie dla tychże, z czego złota anielica skorzystała w pełni. Nabrała powietrza w płuca z desperacją godną rannego żołnierza, po czym nastąpił powolny wydech, w którego czasie jej ciało coraz bardziej oddawało się w objęcia fotela, który oferował iście królewski komfort.
Niestety, komfort ten nie mógł chronić jej wiecznie przed tym, co musiało się stać. Pozostała w swej pozycji, jej ciało bowiem domagało się odpoczynku za wszelką cenę, ale jej oczy wbiły się w Delię, a twarz nabrała grymasu, którego królowa Arrantalis nie miała problemu z rozszyfrowaniem - to, co chciała poruszyć Evangeline, nie będzie przyjemne dla żadnej z nich.
- Mamo, ja… - zaczęła mówić, lecz po chwili zamilkła, a jej warga zaczęła drżeć. Można by pomyśleć, że łzy zaraz wypłyną z jej oczu, i słusznie. Nim jednak te spłynęły po jej policzkach, Evangeline zaciekle zaczęła przecierać oczy swymi dłońmi, a jej ruchy były niemal agresywne.
“Nie przyszłaś tu po to, by zmarnować czas na łzy!”
Gdy w końcu jej emocje znalazły się pod kontrolą, Evangeline odetchnęła po raz kolejny i powróciła do patrzenia w oczy swej matki. Swojej przyszywanej matki… Jedna myśl wystarczyła, aby księżniczka zrozumiała, co musi zrobić, jeżeli chce, aby ta rozmowa nie skończyła się na kłamstwach i pół kłamstwach z jej strony, tak jak wszystkie inne. Musiała, chociaż na chwilę, odsunąć się od tego wszystkiego i mówić głową, nie sercem.
- … Delio. - Evangeline dała radę zachować spokój. Zmusiła się do tego, by na jej twarzy była powaga i choć warga wciąż jej drgała, to już nie zbierało się jej na płacz. Był to postęp, z którego postanowiła skorzystać, póki miała siły trzymać swoje emocje na wodzy. - Przepraszam.
Evangeline dała chwilę ciszy dla królowej, by móc zobaczyć jej reakcję. A kiedy tą ujrzała, to kontynuowała, ignorując wszelkie słowa bądź zapytania, jakie Delia mogła wypowiedzieć w międzyczasie.
- Przepraszam, bo okłamywałam cię. Łgałam jak najęta, a przez to nie byłam twoją grzeczną córką, zamiast tego byłam paskudną, kłamliwą łajzą, bo jak głupia miałam nadzieję, że mimo wszystko wszystko będzie dobrze.
Evangeline podniosła swe dłonie i przykryła nimi swoją twarz, jej przyśpieszony oddech stał się momentalnie głośniejszy niż wcześniej. Nie płakała i nie zamierzała płakać, ale emocje brały nad nią górę. Chciała wykrzyczeć tu i teraz wszystko, co leżało jej na sercu, ale nie mogła tak postąpić. Gadanie wszystkiego, co nasunie jej się na język, tylko pogorszy sprawę, a tego nie chciała.
- Okłamywałam cię… bo nie wiedziałam, czy zrozumiesz. Solythue jest pewien, że ty nie zrozumiesz i ja nie mam mu tego za złe, bo wiem tak samo jak on, że twoja miłość wobec mnie jest równie ślepa co wszechpotężna. Ale teraz widzę, że jego podejście wcale nie jest lepsze od twojego.
Księżniczka mówiła wciąż z rękami na twarzy, ale te już nie dawały rady utrzymać jej emocji na wodzy, a wygoda fotela coraz bardziej zdawała się kłuć jej świadomość, niczym madejowe łoże stworzone z jej własnych emocji. Przestała zasłaniać swoją twarz i wstała nagle, co nie spodobało się jej nogom wcale a wcale. Zachwiała się, lecz nim upadła, zdołała podejść do biurka, o które to oparła się swoimi rękoma. Jej oczy płonęły z determinacją, jakiej Delia dawno nie widziała u swej córki.
- Powiem to, co zaraz powiem tylko raz i jeżeli nie będziesz mi wierzyć, to nie mamy dalej o czym rozmawiać. Jeżeli jednak choć raz przestaniesz myśleć w mojej obecności jak zatroskana matka niezdolna do kontrolowania swych własnych emocji, a zamiast tego będziesz tą samą silną i rozsądną królową, którą znają i którą szanują mieszkańcy Arrantalis, to przemyślisz i nie odrzucisz bez powodu tego, co mam do powiedzenia.
Evangeline była widocznie pełna emocji podczas tego monologu. Nie były to przyjemne emocje, ale też nie było to nic kompletnie złego. Stres, irytacja, zdenerwowanie - rzeczy, których należałoby się spodziewać, biorąc pod uwagę temat, który chciała poruszyć księżniczka.
- Wtedy w ogrodzie, gdy Solythue pojawił się po raz pierwszy na twoich oczach, nie zostałam porwana przez upadłego anioła, sługę piekieł, który chciał wykorzystać mnie do swych celów...
Evangeline zawahała się przed powiedzeniem kolejnego zdania. Nie wiedziała, czy to, co zrobi, będzie miało negatywne konsekwencje, ale była gotowa udźwignąć takowe na swoich barkach.
- … Zostałam porwana przez mojego biologicznego ojca, którego miłość jest równie potężna i równie ślepa co twoja! - krzyknęła Evangeline, a kolejne jej słowa tym bardziej rozniosły się echem po pomieszczeniu. - Oboje jesteście moimi rodzicami, w ten czy inny sposób, i widać to po was, bo obydwoje jesteście uparci jak jakieś cholerne osły! - W ten oto sposób pierwsze przekleństwo niebianki zapisało się na kartach historii… i pewnie też wypaliło w pamięci biednej Delii, która mniej więcej w tym momencie bez wątpienia rozdziawiła usta, słysząc słownictwo swej złotej córeczki. Sama Evangeline także po chwili uświadomiła sobie, co właśnie wymsknęło się z jej ust, te bowiem natychmiast zakryła dłońmi, wybałuszając oczy w kierunku swej matki.
Tymczasem gdzieś w oddali…
- Zuch dziewczynka… - wymamrotał Solythue pod nosem.
- Co ty tam bredzisz? - Pokusa była równie zdziwiona co ciekawska odnośnie słów, które właśnie rozbrzmiały z ust upadłego.
- Poczułem nieodpartą potrzebę, by być dumnym z mojej córki. I z jakiegoś powodu też nabrało mnie na myślenie o osłach.
- Aha?... - Pokusa tylko upewniła się w przekonaniu, iż anioły to niepokojąco dziwne istoty, zarówno przed jak i po upadku.
- Witaj, Yro - przywitała się z mężczyzną, uginając lekko kolana i pochylając głowę zgodnie z zasadami etykiety, nim ten minął ją w drzwiach, znikając zarazem z jej pola widzenia.
Delia miała z dziesiątki pokoi umeblowanych i stworzonych tylko po to, aby móc oddawać się nieustannej papierkologii. Można by pomyśleć, że zarządza firmą, a nie królestwem, ale to akurat było normalne. Evangeline stosunkowo niedawno została nauczona, że królestwo ma wiele wspólnego z biznesem, w szczególności w kwestii formalności i dokumentów wymaganych, aby takowymi kierować w należyty sposób. Biorąc to pod uwagę oraz graniczącą z pracoholizmem pasję, z jaką Delia zabierała się za rządzenie wyspami, miejsce odnalezienia królowej także nie wzbudzało podejrzeń złotoskrzydłej.
Nieświadoma wcześniejszych słów wymienionych między swoją matką a Yro, Evangeline powoli zaczęła iść w kierunku fotela oferowanego jej przez Delię. Dopiero wtedy dotarło do niej, jak bardzo jej nogi drżały nie z bólu po wczorajszym treningu, a ze stresu. W tym samym momencie dotarło do księżniczki to, jak szybko jej serce kołatało w jej klatce piersiowej. Chciała się uspokoić, nim Delia to zauważy, ale na to już było za późno - złoty pył dookoła niej nabrał prędkości, i choć było go niewiele przez jej ubranie, to jednak chaos w nim reprezentowany był łatwy do wychwycenia.
W końcu dystans między jej oryginalną pozycją a fotelem został pokonany, a jej wciąż obite po wczorajszym treningu ciało mogło usadowić się na tym meblarskim arcydziele. Oparcie stworzone specjalnie z myślą o aniołach bez trudu zdołało oprzeć nie tylko jej plecy, ale też dało radę nie zmiażdżyć jej skrzydeł, zamiast tego oferując adekwatne podparcie dla tychże, z czego złota anielica skorzystała w pełni. Nabrała powietrza w płuca z desperacją godną rannego żołnierza, po czym nastąpił powolny wydech, w którego czasie jej ciało coraz bardziej oddawało się w objęcia fotela, który oferował iście królewski komfort.
Niestety, komfort ten nie mógł chronić jej wiecznie przed tym, co musiało się stać. Pozostała w swej pozycji, jej ciało bowiem domagało się odpoczynku za wszelką cenę, ale jej oczy wbiły się w Delię, a twarz nabrała grymasu, którego królowa Arrantalis nie miała problemu z rozszyfrowaniem - to, co chciała poruszyć Evangeline, nie będzie przyjemne dla żadnej z nich.
- Mamo, ja… - zaczęła mówić, lecz po chwili zamilkła, a jej warga zaczęła drżeć. Można by pomyśleć, że łzy zaraz wypłyną z jej oczu, i słusznie. Nim jednak te spłynęły po jej policzkach, Evangeline zaciekle zaczęła przecierać oczy swymi dłońmi, a jej ruchy były niemal agresywne.
“Nie przyszłaś tu po to, by zmarnować czas na łzy!”
Gdy w końcu jej emocje znalazły się pod kontrolą, Evangeline odetchnęła po raz kolejny i powróciła do patrzenia w oczy swej matki. Swojej przyszywanej matki… Jedna myśl wystarczyła, aby księżniczka zrozumiała, co musi zrobić, jeżeli chce, aby ta rozmowa nie skończyła się na kłamstwach i pół kłamstwach z jej strony, tak jak wszystkie inne. Musiała, chociaż na chwilę, odsunąć się od tego wszystkiego i mówić głową, nie sercem.
- … Delio. - Evangeline dała radę zachować spokój. Zmusiła się do tego, by na jej twarzy była powaga i choć warga wciąż jej drgała, to już nie zbierało się jej na płacz. Był to postęp, z którego postanowiła skorzystać, póki miała siły trzymać swoje emocje na wodzy. - Przepraszam.
Evangeline dała chwilę ciszy dla królowej, by móc zobaczyć jej reakcję. A kiedy tą ujrzała, to kontynuowała, ignorując wszelkie słowa bądź zapytania, jakie Delia mogła wypowiedzieć w międzyczasie.
- Przepraszam, bo okłamywałam cię. Łgałam jak najęta, a przez to nie byłam twoją grzeczną córką, zamiast tego byłam paskudną, kłamliwą łajzą, bo jak głupia miałam nadzieję, że mimo wszystko wszystko będzie dobrze.
Evangeline podniosła swe dłonie i przykryła nimi swoją twarz, jej przyśpieszony oddech stał się momentalnie głośniejszy niż wcześniej. Nie płakała i nie zamierzała płakać, ale emocje brały nad nią górę. Chciała wykrzyczeć tu i teraz wszystko, co leżało jej na sercu, ale nie mogła tak postąpić. Gadanie wszystkiego, co nasunie jej się na język, tylko pogorszy sprawę, a tego nie chciała.
- Okłamywałam cię… bo nie wiedziałam, czy zrozumiesz. Solythue jest pewien, że ty nie zrozumiesz i ja nie mam mu tego za złe, bo wiem tak samo jak on, że twoja miłość wobec mnie jest równie ślepa co wszechpotężna. Ale teraz widzę, że jego podejście wcale nie jest lepsze od twojego.
Księżniczka mówiła wciąż z rękami na twarzy, ale te już nie dawały rady utrzymać jej emocji na wodzy, a wygoda fotela coraz bardziej zdawała się kłuć jej świadomość, niczym madejowe łoże stworzone z jej własnych emocji. Przestała zasłaniać swoją twarz i wstała nagle, co nie spodobało się jej nogom wcale a wcale. Zachwiała się, lecz nim upadła, zdołała podejść do biurka, o które to oparła się swoimi rękoma. Jej oczy płonęły z determinacją, jakiej Delia dawno nie widziała u swej córki.
- Powiem to, co zaraz powiem tylko raz i jeżeli nie będziesz mi wierzyć, to nie mamy dalej o czym rozmawiać. Jeżeli jednak choć raz przestaniesz myśleć w mojej obecności jak zatroskana matka niezdolna do kontrolowania swych własnych emocji, a zamiast tego będziesz tą samą silną i rozsądną królową, którą znają i którą szanują mieszkańcy Arrantalis, to przemyślisz i nie odrzucisz bez powodu tego, co mam do powiedzenia.
Evangeline była widocznie pełna emocji podczas tego monologu. Nie były to przyjemne emocje, ale też nie było to nic kompletnie złego. Stres, irytacja, zdenerwowanie - rzeczy, których należałoby się spodziewać, biorąc pod uwagę temat, który chciała poruszyć księżniczka.
- Wtedy w ogrodzie, gdy Solythue pojawił się po raz pierwszy na twoich oczach, nie zostałam porwana przez upadłego anioła, sługę piekieł, który chciał wykorzystać mnie do swych celów...
Evangeline zawahała się przed powiedzeniem kolejnego zdania. Nie wiedziała, czy to, co zrobi, będzie miało negatywne konsekwencje, ale była gotowa udźwignąć takowe na swoich barkach.
- … Zostałam porwana przez mojego biologicznego ojca, którego miłość jest równie potężna i równie ślepa co twoja! - krzyknęła Evangeline, a kolejne jej słowa tym bardziej rozniosły się echem po pomieszczeniu. - Oboje jesteście moimi rodzicami, w ten czy inny sposób, i widać to po was, bo obydwoje jesteście uparci jak jakieś cholerne osły! - W ten oto sposób pierwsze przekleństwo niebianki zapisało się na kartach historii… i pewnie też wypaliło w pamięci biednej Delii, która mniej więcej w tym momencie bez wątpienia rozdziawiła usta, słysząc słownictwo swej złotej córeczki. Sama Evangeline także po chwili uświadomiła sobie, co właśnie wymsknęło się z jej ust, te bowiem natychmiast zakryła dłońmi, wybałuszając oczy w kierunku swej matki.
Tymczasem gdzieś w oddali…
- Zuch dziewczynka… - wymamrotał Solythue pod nosem.
- Co ty tam bredzisz? - Pokusa była równie zdziwiona co ciekawska odnośnie słów, które właśnie rozbrzmiały z ust upadłego.
- Poczułem nieodpartą potrzebę, by być dumnym z mojej córki. I z jakiegoś powodu też nabrało mnie na myślenie o osłach.
- Aha?... - Pokusa tylko upewniła się w przekonaniu, iż anioły to niepokojąco dziwne istoty, zarówno przed jak i po upadku.
- Delia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 79
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Władca , Wojownik
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Na twarzy Evangeline malowało się zdenerwowanie, a w sercu Delii wzrastała ilość zmartwień. Nie popędzała córki, w milczeniu czekała, aż ta zbierze się na odwagę i wyrzuci w końcu to, co jej leży na sercu. Jej łzy świadczyły jeszcze bardziej o powadze sytuacji, młodą niebiankę dręczyło coś w środku. Królowa naprawdę chciała jej w tym ulżyć i zaczynało ją kusić, by jakoś zachęcić księżniczkę do mówienia. Robiła się niecierpliwa, ale przez lata nauczyła się to doskonale ukrywać.
Zaskoczyło ją trochę, gdy młoda zwróciła się do niej po imieniu, a następnie przeprosiła. Del zmarszczyła brwi zaniepokojona tym, co zaraz usłyszy.
- Za co? – spytała z troską.
Odpowiedź przyszła szybko i była dość niespodziewana. Sposób, w jaki wyrażała się Evangeline i to, jak określała samą siebie, było straszne, a treść, którą niosły jej słowa, jeszcze gorsza. Delia chciała coś powiedzieć, ale otworzyła tylko usta i zaniechała tego, zwłaszcza że księżniczka kontynuowała.
Wyraz twarzy królowej zmieniał się, na wspomnienie Solythue wyraźnie widać było grymas gniewu. To, w którą stronę szła ta rozmowa, było z każdą chwilą coraz gorsze. Zachowanie Evangeline i jej ton głosu nie pomagał. Jednak ostatecznym ciosem było to, co wykrzyczały te jak dotąd niewinne usta, jak dotąd niewinnej w oczach Delii anielicy. Wieść o biologicznym ojcu, waga kłamstw, brak zaufania i to, w jaki sposób odniosła się do niej jej adoptowana córka, kompletnie wytrąciły z równowagi starszą niebiankę.
- DOSYĆ! – krzyknęła, wstając na równe nogi, mimowolnie rozkładając swoje skrzydła w pełni okazałości. Jej głos natomiast był na tyle głośny i intensywny, że echo jeszcze przez jakiś czas niosło się po zamku. – Posłuchaj, moja droga, młoda jesteś, życia nie znasz. I nie masz prawa tak się do mnie odzywać. Może ten upadły jest twoim ojcem, a może tyle kłamie, żeby osiągnąć jakiś cel i nastawić cię przeciwko mnie. Ale rozwiążę to raz na zawsze. Dałam ci wszystko. Uratowałam cię od bandytów, cierpliwie znosiłam twoje potknięcia w kwestii etykiety na początku, nawet to, w jaki sposób po raz pierwszy przywitałaś moich rodziców. – Wielka, złota dłoń ze środkowym palcem była wtedy przez dłuższy czas obecna w plotkach wśród mieszkańców Arrantalis. – Dałam ci dom, miałaś tu zawsze wszystkiego pod dostatkiem. Nie zaznałaś głodu, nie zaznałaś choroby. Pokochałam cię jak rodzoną córkę! A ty co? Przychodzi pierwszy, lepszy anioł i to upadły, a ty wierzysz w każde jego słowo, mało tego. A mówił ci, gdzie się podziewał, gdy uwięzili cię bandyci? Dlaczego nie przyszedł na pomoc swojej tak bardzo ukochanej córeczce? Uważasz, że względem naszych relacji jest na równi ze mną? Nie sądzisz, że jest w tym coś niesprawiedliwego? Ale skoro nie jesteś pewna, po której stanąć stronie, rozwiążę problem za ciebie! – krzyknęła Delia, po czym wzięła kilka głębszych wdechów, by się uspokoić i złożyła skrzydła. Przymknęła oczy i odchrząknęła. – Nawet nie próbuj opuszczać pałacu – dodała surowym głosem, który był tak chłodny, jak jeszcze nigdy.
Wyszła z komnaty pełna buzujących emocji, gniewu i rozczarowania, zostawiając swoją córkę bez słowa. Eneasz wszedł na jej miejsce. Najwyraźniej stał na korytarzu gotów wkroczyć w każdej chwili do akcji, a przez to pewnie mimowolnie słyszał całą rozmowę. Prawdopodobnie przez to jej wujek nie odstępował jej na krok, śledząc każdy ruch, jakby była jakimś groźnym przestępcą.
Tymczasem Delia była w swojej komnacie i zamaszyście maczała pióro w kałamarzu, nanosząc zdania na pergamin. Piorun czekał tuż obok gotowy, by dostarczyć ów wiadomość jak najszybciej. Nie trwało to długo, anielica nie dbała w tym momencie o kwestie kaligrafii, liczyła się jedynie czytelność. Zwinęła krótki list w rulon i przekazała go Piorunowi. Orzeł chwycił go w szpony i czym prędzej wyleciał przez okno.
Królowa była na skraju wytrzymałości, przez dobrą chwilę chodziła w kółko po swojej komnacie i miała ochotę krzyczeć. Zarzucała sobie, że wcześniej nie zauważyła spotkań z tajemniczym aniołem stróżem, że nie była bardziej dociekliwa i wścibska w stosunku do Evangeline. Bała się też o to, że niebianka może ją za to, co planuje, znienawidzić. Nie mogła jednak pozwolić piekielnym omotać złotowłosej. To była jej córka, niczyja inna.
Emanuel nieustannie prowadził swoje śledztwo. Niepokoił go fakt, że woń siarki była tak wyraźna w tak wielu miejscach. To był zdecydowanie zły znak. Mimo wszystko nie zamierzał się poddać, Evangeline była ważna dla Del, dla niego była bękartem. Ale Delia to co innego, jego ukochana córeczka, dla niej byłby w stanie wybić pół piekła, byle ją uszczęśliwić.
Powoli wychodził na bardziej wiejskie tereny, smród przywiódł go do jakiegoś sadu. Jednakże w okolicy jeszcze nikogo nie widział. Nieco dalej ciągnęły się pola uprawne. Wtem przyleciał Piorun.
- Mam wiadomość od Delii – zawołał i przekazał mężczyźnie pergamin, który dzielnie niósł w swoich szponach.
Anioł niepewnie przeczytał treść listu i uśmiechnął się iście diabelsko.
- Moja krew – mruknął pod nosem pełen dumy i wręcz wyraźnej, nowej motywacji do działania.
Tymczasem Evangeline mogła dostrzec przez okno parę przelatujących niebian, w pełni uzbrojonych. Eneasz uśmiechnął się lekko na ten widok.
Było to już poza ich zasięgiem wzroku, ale przyleciała ich czwórka, wywołując niemałe zdziwienie na dworze. Dwóch z nich patrolowało teren wokół zamku na ziemi, pozostali natomiast latali wokół. Jedna służka nawet pokusiła się spytać, czy to królowa ich wezwała. Otrzymała twierdzącą odpowiedź, choć w tym samym czasie Delia niemal dostała zawału, widząc kolejnego anioła, którego się tu nie spodziewała.
- Abdiel? Co ty tu robisz? – spytała zaskoczona.
- Słyszeliśmy od Eneasza, że na księżniczkę czyha jakiś diabeł, to postanowiliśmy pomóc – odparł na spokojnie. – Nie wspominał?
- Nie… - wycedziła Delia przez zęby, powstrzymując kolejny wybuch gniewu. Doceniała pomoc ojca i wujka, ale ten drugi mógł jej cokolwiek powiedzieć. Nie chciała podnosić paniki w kraju, a teraz widać było jak na dłoni, że dzieje się coś złego, skoro zjawiło się więcej niebian.
Zaskoczyło ją trochę, gdy młoda zwróciła się do niej po imieniu, a następnie przeprosiła. Del zmarszczyła brwi zaniepokojona tym, co zaraz usłyszy.
- Za co? – spytała z troską.
Odpowiedź przyszła szybko i była dość niespodziewana. Sposób, w jaki wyrażała się Evangeline i to, jak określała samą siebie, było straszne, a treść, którą niosły jej słowa, jeszcze gorsza. Delia chciała coś powiedzieć, ale otworzyła tylko usta i zaniechała tego, zwłaszcza że księżniczka kontynuowała.
Wyraz twarzy królowej zmieniał się, na wspomnienie Solythue wyraźnie widać było grymas gniewu. To, w którą stronę szła ta rozmowa, było z każdą chwilą coraz gorsze. Zachowanie Evangeline i jej ton głosu nie pomagał. Jednak ostatecznym ciosem było to, co wykrzyczały te jak dotąd niewinne usta, jak dotąd niewinnej w oczach Delii anielicy. Wieść o biologicznym ojcu, waga kłamstw, brak zaufania i to, w jaki sposób odniosła się do niej jej adoptowana córka, kompletnie wytrąciły z równowagi starszą niebiankę.
- DOSYĆ! – krzyknęła, wstając na równe nogi, mimowolnie rozkładając swoje skrzydła w pełni okazałości. Jej głos natomiast był na tyle głośny i intensywny, że echo jeszcze przez jakiś czas niosło się po zamku. – Posłuchaj, moja droga, młoda jesteś, życia nie znasz. I nie masz prawa tak się do mnie odzywać. Może ten upadły jest twoim ojcem, a może tyle kłamie, żeby osiągnąć jakiś cel i nastawić cię przeciwko mnie. Ale rozwiążę to raz na zawsze. Dałam ci wszystko. Uratowałam cię od bandytów, cierpliwie znosiłam twoje potknięcia w kwestii etykiety na początku, nawet to, w jaki sposób po raz pierwszy przywitałaś moich rodziców. – Wielka, złota dłoń ze środkowym palcem była wtedy przez dłuższy czas obecna w plotkach wśród mieszkańców Arrantalis. – Dałam ci dom, miałaś tu zawsze wszystkiego pod dostatkiem. Nie zaznałaś głodu, nie zaznałaś choroby. Pokochałam cię jak rodzoną córkę! A ty co? Przychodzi pierwszy, lepszy anioł i to upadły, a ty wierzysz w każde jego słowo, mało tego. A mówił ci, gdzie się podziewał, gdy uwięzili cię bandyci? Dlaczego nie przyszedł na pomoc swojej tak bardzo ukochanej córeczce? Uważasz, że względem naszych relacji jest na równi ze mną? Nie sądzisz, że jest w tym coś niesprawiedliwego? Ale skoro nie jesteś pewna, po której stanąć stronie, rozwiążę problem za ciebie! – krzyknęła Delia, po czym wzięła kilka głębszych wdechów, by się uspokoić i złożyła skrzydła. Przymknęła oczy i odchrząknęła. – Nawet nie próbuj opuszczać pałacu – dodała surowym głosem, który był tak chłodny, jak jeszcze nigdy.
Wyszła z komnaty pełna buzujących emocji, gniewu i rozczarowania, zostawiając swoją córkę bez słowa. Eneasz wszedł na jej miejsce. Najwyraźniej stał na korytarzu gotów wkroczyć w każdej chwili do akcji, a przez to pewnie mimowolnie słyszał całą rozmowę. Prawdopodobnie przez to jej wujek nie odstępował jej na krok, śledząc każdy ruch, jakby była jakimś groźnym przestępcą.
Tymczasem Delia była w swojej komnacie i zamaszyście maczała pióro w kałamarzu, nanosząc zdania na pergamin. Piorun czekał tuż obok gotowy, by dostarczyć ów wiadomość jak najszybciej. Nie trwało to długo, anielica nie dbała w tym momencie o kwestie kaligrafii, liczyła się jedynie czytelność. Zwinęła krótki list w rulon i przekazała go Piorunowi. Orzeł chwycił go w szpony i czym prędzej wyleciał przez okno.
Królowa była na skraju wytrzymałości, przez dobrą chwilę chodziła w kółko po swojej komnacie i miała ochotę krzyczeć. Zarzucała sobie, że wcześniej nie zauważyła spotkań z tajemniczym aniołem stróżem, że nie była bardziej dociekliwa i wścibska w stosunku do Evangeline. Bała się też o to, że niebianka może ją za to, co planuje, znienawidzić. Nie mogła jednak pozwolić piekielnym omotać złotowłosej. To była jej córka, niczyja inna.
Emanuel nieustannie prowadził swoje śledztwo. Niepokoił go fakt, że woń siarki była tak wyraźna w tak wielu miejscach. To był zdecydowanie zły znak. Mimo wszystko nie zamierzał się poddać, Evangeline była ważna dla Del, dla niego była bękartem. Ale Delia to co innego, jego ukochana córeczka, dla niej byłby w stanie wybić pół piekła, byle ją uszczęśliwić.
Powoli wychodził na bardziej wiejskie tereny, smród przywiódł go do jakiegoś sadu. Jednakże w okolicy jeszcze nikogo nie widział. Nieco dalej ciągnęły się pola uprawne. Wtem przyleciał Piorun.
- Mam wiadomość od Delii – zawołał i przekazał mężczyźnie pergamin, który dzielnie niósł w swoich szponach.
Anioł niepewnie przeczytał treść listu i uśmiechnął się iście diabelsko.
- Moja krew – mruknął pod nosem pełen dumy i wręcz wyraźnej, nowej motywacji do działania.
Tymczasem Evangeline mogła dostrzec przez okno parę przelatujących niebian, w pełni uzbrojonych. Eneasz uśmiechnął się lekko na ten widok.
Było to już poza ich zasięgiem wzroku, ale przyleciała ich czwórka, wywołując niemałe zdziwienie na dworze. Dwóch z nich patrolowało teren wokół zamku na ziemi, pozostali natomiast latali wokół. Jedna służka nawet pokusiła się spytać, czy to królowa ich wezwała. Otrzymała twierdzącą odpowiedź, choć w tym samym czasie Delia niemal dostała zawału, widząc kolejnego anioła, którego się tu nie spodziewała.
- Abdiel? Co ty tu robisz? – spytała zaskoczona.
- Słyszeliśmy od Eneasza, że na księżniczkę czyha jakiś diabeł, to postanowiliśmy pomóc – odparł na spokojnie. – Nie wspominał?
- Nie… - wycedziła Delia przez zęby, powstrzymując kolejny wybuch gniewu. Doceniała pomoc ojca i wujka, ale ten drugi mógł jej cokolwiek powiedzieć. Nie chciała podnosić paniki w kraju, a teraz widać było jak na dłoni, że dzieje się coś złego, skoro zjawiło się więcej niebian.
- Evangeline
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 67
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Szlachcic
- Kontakt:
Evangeline czuła się, jakby miała zwymiotować, ale zarazem całe jej ciało było sparaliżowane goryczką pomyłki, której się dopuściła. Nawet pył, który orbitował ją nieustannie, zdawał się reagować intensywnie na ów emocje, drobinki te bowiem chwiały się niczym słaba gałąź pod naporem huraganu.
Delia była na nią zła, nie… Gorzej niż zła. Czy było w ogóle słowo, które byłoby w stanie opisać furię, która zdawała się emanować od królowej Arrantalis gdy ta karciła Evangeline? Złota niebianka wolałaby codziennie stawiać czoła bezwzględności dziadka podczas treningu niż usłyszeć choćby fragment tego, co wydobyło się z ust jej przybranej matki.
Czy Solythue też tak zareaguje, gdy się dowie, że jego rodzona córka nie potrafiła trzymać języka za zębami? Ona mu ufała, i nawet jeśli Delia miała rację i była ona młodą i naiwną małolatą, to jej serce było pewne tego, że on ufał jej tak samo, jeśli nie jeszcze mocniej. A ona zdeptała to zaufanie, zniszczyła nadzieje na to, że będzie dobrze.
Widok nieznanych jej aniołów za oknem był szokujący, potwierdziło to bowiem znaczenie słów starszej anielicy. Delia była gotowa zabić Solythue, za wszelką cenę i nic ani nikt tego nie zmieni. Ojciec Delii, a przynajmniej męski anioł, który za tego ojca mógł się podawać, był w tym samym pomieszczeniu co ona i patrzył na nią w sposób, w jaki strażnicy zamku nieraz patrzyli na Valaka. Jego wzrok zdawał się wbijać w nią równie mocno co wcześniejsze spojrzenie ze strony jej matki, z tym że tutaj nie było nawet pozorów czegokolwiek pozytywnego.
„Tak nie miało być.”
Nie mogła nawet ostrzec swojego ojca, nie gdy jest pod obserwacją… O ile Solythue jest jej ojcem. Co jeśli Delia miała rację? A co jeśli nie?
„Chciałam im pomóc się pogodzić.”
Nie mogła wyjść z zamku. Nie mogła zawołać upadłego. Valak pewnie też będzie pilnowany. Czy mogła cokolwiek zrobić w tej sytuacji?
„Chciałam dobrze.”
Czy umiałaby cokolwiek zrobić?
„Nie chciałam, aby to tak wyszło.”
Co musiałaby powiedzieć do swojej matki, by było dobrze?
„Nie chciałam .”
Czy jakiekolwiek słowa w ogóle byłyby w stanie dać inny rezultat?
„Nie chciałam.”
Czy gdyby nie odezwała się dzisiaj w ogóle, to czy byłoby inaczej?
„Nie chciałam…”
Czy gdyby nie zrobiła tego, co zrobiła, to czy Delia nie byłaby tak drastyczna?
„Nie…”
To już nie ma znaczenia, stało się, i nic tego nie zmieni.
„N-nie…”
Solythue zginie, i to Evangeline jest winna temu, że do tego dojdzie.
„…”
Niczym dźwięk grzmotu z burzowej chmury, ciało Evangeline natychmiast przeszyło tysiące pęknięć, niczym lustro, w które uderzył rozpędzony głaz. Nim Eneasz zdołał jakkolwiek zareagować, księżniczka rozpadła się w chmurę pyłu, która zaczęła siać zniszczenie dookoła z zaciekłością nigdy wcześniej niewidzianą podczas jej transformacji. Wszystko, co było blisko niej, zostało rozszarpane na drobne kawałki, a chwilę później same przeistoczyły się w pył, a po chwili nawet po tym pyłu nie było śladu wewnątrz złotej nawałnicy. Nie ważne czy to był fotel, na którym nie tak dawno siedziała, podłoga, na której stała, biurko, za którym znajdowała się wcześniej Delia, wszystko to przeistoczyło się w nicość. Dorosły anioł, który wciąż był blisko wyjścia z pomieszczenia, mógł tylko patrzeć z bezpiecznej odległości na spustoszenie, które wywołała złocista anielica.
Po kilku chwilach drogocenna burza zaczęła zapadać się, stając się przy tym mniejsza i mniejsza, aż w końcu jedynym dowodem na to, co tutaj się stało, była złocista kula, nie wiele większa od pięści dorosłego mężczyzny. Obiekt leżał w bezruchu w wyrytym ledwie przed chwilą kraterze zdobiącym kamienną podłogę tego pokoju, dookoła niego ocalałe resztki mebli, które były poza zasięgiem niszczycielskiego zjawiska Jej powierzchnię zdobiły łatwe do rozpoznania wzory o niebieskim zabarwieniu, które emanowały energią aż nazbyt znajomą dla tych w służbie zamkowej, co na zjawiska magiczne byli wyczuleni. Nawet to, jak kula powoli zaczynała się przeżerać głębiej w dół było charakterystyczne dla księżniczki
Wewnątrz ów obiektu z litego złota panowała cisza absolutna, ani słowo, ani myśl nie skalały bowiem miejsca, gdzie obecnie znajdowała się Evangeline. Odcięta od świata tak długo aż ktoś w końcu odważy się ją podnieść, niebianka mogła przeznaczyć cały swój czas i energie na zaakceptowaniu tego, iż wszystko, co wkrótce się wydarzy, będzie wynikiem jej wcześniejszych działań.
W jednej z nabrzeżnych jaskiń Arranty ledwie dwa dni drogi piechotą od zamku – bądź ułamek sekundy dla tych, co teleportować się potrafią – siły piekielne knowały… a przynajmniej knowałyby, gdyby nie pewien niezbyt drobny problem.
- CO TO MA, KURWA, ZNACZYĆ, ŻE WYCOFUJESZ SIĘ?! – Cinerea wrzasnęła tak głośno, że echo jej głosu zaalarmowałoby obydwie wyspy, gdyby nie magia chroniąca ich kryjówkę. W jej wyciągniętych na boki dłoniach szalały kule ognia, które z każdą sekundą rosły coraz bardziej, reagując na gniew szalejący pod czaszką pokusy.
- Pierdol się, to ma znaczyć! – Diabeł, którego obecnie piekielna mordowała wzrokiem, był jednym z nielicznych, którzy mogli wyczuwać niebiańskie istoty z absurdalnej odległości. Był on ich systemem wczesnego ostrzegania. Z naciskiem na „był”. – Dwa nowe anioły! Dwa! Czuje się, jakby mi ktoś aktywnie gwałcił czaszkę od środka! I wiesz co? Przeciwko piątce dorosłych aniołów to równie dobrze mogę ci pozwolić na obrócenie mnie w pył! Wal się, ty suko! W porównaniu do tego co tamta banda z nami zrobi, to nawet śmierć przez patrzenie na twój krzywy ryj brzmi jak preferowana opcja!
Cinerea niestety nie była ani litościwa, ani wyrozumiała, dlatego też ugasiła obydwie kule ognia i rzuciła się na diabła, gotowa rozszarpać go własnymi rękami i zębami, byle by tylko cierpiał za to, że ośmielił się sprzeciwić komuś silniejszemu. Krew, rozszarpane fragmenty ciała oraz przekleństwa lały się niczym z fontanny w miejscu, gdzie pokusa kończyła swoją „dyskusję” z byłym współpracownikiem.
- Coś musiało się stać w zamku. Prawdopodobnie Evangeline powiedziała, bądź została zmuszona, by powiedzieć o tym co się działo między nami. – Solythue jako jedyny zdawał się spokojny, choć zniesmaczony, w obliczu rzeźni dziejącej się tuż obok niego. Pozostałe, obecne tu diabły, były albo na tyle mądre, by milczeć teraz i ewentualnie zdezerterować później, gdy ktoś lub coś zajmie Cineree na tyle by nie miała ona czasu ich powstrzymać, albo na tyle głupie, by myśleć, że dwa anioły więcej nie zrobi dużej różnicy. – Gdyby to była wina tego co się stało z tamtą wioską, to przybyliby tu znacznie wcześniej, nie mówiąc o tym, że zostaliby pokierowani naszym tropem, a nie do zamku.
- Evangeline to, Evangeline tamto, słowo daje, ty czarnoskrzydły gołębiu, ta twoja jebana córka to póki co największy problem! – Jeden z mądrzejszych diabłów wiedział, że o ile pokusa mordowała za oddychanie w zły sposób, o tyle upadły nie mógł sobie pozwolić na mordowanie swych tymczasowych towarzyszy. Potrzebował ich, a i byli oni podwładnymi pokusy, a ta nie lubiła gdy ktoś dotyka jej własność. – Jeszcze raz się dowiem, że jej pieprzone istnienie pogarsza naszą sytuację, a wpakuję ci to, co zostanie z jej truchła tam, skąd przybyła.
W tym momencie Cinerea stanęła na własne nogi, zarzucając włosami w tył, co zaowocowało rozbryzgiem krwi na wszystko, co było za nią. Para diabłów mruknęła pod nosem, gdy szczątki ich kolegi zabrudziły ostatnią dobrą talię kart, ale postanowili grać dalej. Sama pokusa tymczasem odetchnęła głębiej i zaczęła liczyć do dziesięciu, by się uspokoić. Od tyłu. I w czarnej mowie. I przerywając każdą liczbę barwnymi synonimami słowa ‘ladacznica’. Gdy tylko to miała za sobą, przeszła ona pomiędzy upadłego a diabła, gdy ci mierzyli się wzrokiem, czekając, aż ten drugi straci cierpliwość i zaatakuje, co by mogli bez konsekwencji zamordować źródło swego bólu w dupie.
- Dobra, dosyć pierdolenia się. – Pokusa odparła, po czym obróciła głowę w głąb jaskini, gdzie ciemność skrywała rzeczy, o których nie powinno się mówić. – W przenośni i dosłownie. Czas użyć tych górnych mózgów, te dolne zaczekają.
Wszystkie diabły – a było ich obecnie dziewięć – wraz z pokusą i upadłym aniołem zebrali się wokół płonącego stosu wewnątrz jaskini, w którym widać było zarówno drewno jak i ludzkie szczątki, które do teraz skwierczały pod wpływem temperatury. Powietrze ciężkie było od dymu, ale żaden z piekielnych nie był tym szczególnie przejęty, Piekielne Czeluście nieraz wypełnione były o wiele gorszymi wyziewami.
- Straciliśmy właśnie nasze zabezpieczenie. Wciąż mamy trzy istoty zdolne do przeniesienia nas do i z centrum akcji. Wszyscy jesteśmy na siłach, ale przeciwko nam jest straż królewska, armia państwa i pięć aniołów. – Przemówiła pokusa, jej głos w końcu pozbawiony gniewu. – O czymś zapomniałam?
- Gwardia magów… - Jeden z diabłów stwierdził, i brzmiał przy tym równie optymistycznie co prosiak idący na rzeź.
- Tak długo jak nie spróbujemy puścić całego kraju z dymem, to oni nawet palcem nie ruszą. – Solythue odpowiedział, nim pokusę znów poniosło. – To elitarna, ale nieliczna jednostka. Zarówno członkowie tego oddziału jak i królowa są na tyle mądrzy, by wiedzieć, że nawet najpotężniejszy użytkownik magii umiera równie szybko co zwykły człowiek, szczególnie że ci nie mają dużego doświadczenia, o ile w ogóle, z piekielnymi. Ryzyko jest zbyt wielkie, nawet jeśli byłaby to niemalże gwarancja zwycięstwa.
- No dobra. – Pokusa kontynuowała, ale nie wyglądała już ani na zadowoloną, ani zmotywowaną do dalszej rozmowy. – Pierwotny plan zakładał, że wszyscy użytkownicy magii przestrzeni, plus nasz były kolega, wkradną się do zamku, w czasie gdy inni wypłoszą pierzastych na zewnątrz. Teraz gdy jest sukinkotów więcej, a my nie mamy jak ich wykrywać na odległość większą niż zasięg, z którego niebianie wyczuć mogą naszą obecność, plan ten jest równie mądry, co poleganie na jebanej małolacie by nie wypaplała naszego elementu swej mamusi od siedmiu boleści.
Pokusa pochyliła się na tyle szybko, że upadły w wyniku nagłej szarży zamiast w nią to trafił głową w znajdującą się za nią skalną ścianę. Dźwięk uderzenia był na tyle głośny, że niektóre diabły aż wzdrygnęły się, ale tylko po to, by zaśmiać się z nieszczęścia pierzastego, który po kilku chwilach wrócił na swoje miejsce, nie chcąc kusić losu po raz drugi.
- Dobra chłopcy, nie wiem jak wy, ale ja… Jestem w kompletnej dupie. Pomysły?
- Szarżujemy na zamek i miażdżymy wszystkich śmiertelnych i niebiańskie ścierwa, które znajdziemy na swej drodze?
- Ha. Ha. Ha. Nie.
- Porywamy księżniczkę gdy nikt nie patrzy i używamy jej jako pułapki?
- To jest księżniczka ty idioto, a całe państwo wie o obecności piekielnych i jest w gotowości. Prędzej zdołasz pomacać piersi królowej po kryjomu, niż tego dokonasz.
- Róbmy to co wcześniej, zabijmy wolny czas paląc i rabując wioski, tyle że tym razem na obrzeżach Talianis, tyle że musimy to robić tak, by zasugerować, iż oddalamy się od zamku, nie zbliżamy, tak jakbyśmy uciekali. Dziesięć wiosek plus minus powinno wystarczyć, by pomyśleli, że uznaliśmy rodzinę królewską za burdel niewarty naszego zachodu, i wtedy będziemy mogli się spodziewać, iż wszystkie anioły opuszczą zamek i jego okolice. Po tym teleportujemy się wprost do zamku, głośno i bezwzględnie, co by zwrócić uwagę straży na nasze przybycie. W tym czasie nasz tatuś niedoszły łapie swoją córkę i ucieka tak daleko jak to fizycznie możliwe. My zrobimy to samo gdy księżniczka będzie poza zamkiem. Wtedy możemy się przegrupować na kontynencie i przemyśleć dalszy plan działania, bo porwanie księżniczki oraz zuchwały atak sił piekielnych może i wzbudzi panikę, ale nie zrujnuje tego państwa tak jak tego chce Cinerea.
Gdy ten diabeł znany ze swojej magii przestrzeni skończył mówić, zauważył on, iż wszyscy pozostali patrzyli się na niego z mieszanką zdziwienia i podziwu, choć miny ich mówiły także o nie wypowiedzianym na głos pytaniu, na które diabeł postanowił odpowiedzieć bez wahania.
- Jedna ze znajomych pokus lubi czytać. Zawsze. W każdej sytuacji. Któregoś dnia chciałem się zemścić tym samym i wtedy odkryłem, że to całe czytanie jest w sumie fajne, nawet jak nie ma obrazków.
Ledwie kilka godzin później kolejne trzy wioski stały w ogniu. Wszystkie trzy były oddalone od zamku dalej, niż pierwsza, która padła ofiarom piekielnych. Ci, którzy przeżyli i nie stracili rozumu po tym co widzieli lub co im zrobiły te bezduszne istoty, bardzo szybko zaczęli rozpowiadać każdemu o tym, jak piekielne pomioty pojawiły się dosłownie znikąd, i w nicość się obróciły gdy tylko ostatnie domostwo stanęło w ogniu, a wśród żywych nie było już nikogo, kto by nie padł ofiarą spaczonej pomysłowości tych bestii.
W kolejnych kilku godzinach ten sam los spotka kolejne wioski, o ile nikt nie powstrzyma tych niebezpiecznych bestii.
Tymczasem gdzieś tam w królewskim zamku, Evangeline wciąż trwała w formie kuli. Bez względu na to kto próbował nawiązać z nią kontakt, kto do niej przemawiał czy przez czyje oczy widziała świat zewnętrzny, księżniczka była cicho i nic nie wskazywało na to, aby planowała przerwać swą przemianę w najbliższym czasie. Wśród służby już zaczęły krążyć plotki, jakoby księżniczka była potencjalnie martwa, pozbawiona życia przez swoje własne moce, o których wiele osób zaznajomionych z rodziną królewską już od roku spekulowało.
Delia była na nią zła, nie… Gorzej niż zła. Czy było w ogóle słowo, które byłoby w stanie opisać furię, która zdawała się emanować od królowej Arrantalis gdy ta karciła Evangeline? Złota niebianka wolałaby codziennie stawiać czoła bezwzględności dziadka podczas treningu niż usłyszeć choćby fragment tego, co wydobyło się z ust jej przybranej matki.
Czy Solythue też tak zareaguje, gdy się dowie, że jego rodzona córka nie potrafiła trzymać języka za zębami? Ona mu ufała, i nawet jeśli Delia miała rację i była ona młodą i naiwną małolatą, to jej serce było pewne tego, że on ufał jej tak samo, jeśli nie jeszcze mocniej. A ona zdeptała to zaufanie, zniszczyła nadzieje na to, że będzie dobrze.
Widok nieznanych jej aniołów za oknem był szokujący, potwierdziło to bowiem znaczenie słów starszej anielicy. Delia była gotowa zabić Solythue, za wszelką cenę i nic ani nikt tego nie zmieni. Ojciec Delii, a przynajmniej męski anioł, który za tego ojca mógł się podawać, był w tym samym pomieszczeniu co ona i patrzył na nią w sposób, w jaki strażnicy zamku nieraz patrzyli na Valaka. Jego wzrok zdawał się wbijać w nią równie mocno co wcześniejsze spojrzenie ze strony jej matki, z tym że tutaj nie było nawet pozorów czegokolwiek pozytywnego.
„Tak nie miało być.”
Nie mogła nawet ostrzec swojego ojca, nie gdy jest pod obserwacją… O ile Solythue jest jej ojcem. Co jeśli Delia miała rację? A co jeśli nie?
„Chciałam im pomóc się pogodzić.”
Nie mogła wyjść z zamku. Nie mogła zawołać upadłego. Valak pewnie też będzie pilnowany. Czy mogła cokolwiek zrobić w tej sytuacji?
„Chciałam dobrze.”
Czy umiałaby cokolwiek zrobić?
„Nie chciałam, aby to tak wyszło.”
Co musiałaby powiedzieć do swojej matki, by było dobrze?
„Nie chciałam .”
Czy jakiekolwiek słowa w ogóle byłyby w stanie dać inny rezultat?
„Nie chciałam.”
Czy gdyby nie odezwała się dzisiaj w ogóle, to czy byłoby inaczej?
„Nie chciałam…”
Czy gdyby nie zrobiła tego, co zrobiła, to czy Delia nie byłaby tak drastyczna?
„Nie…”
To już nie ma znaczenia, stało się, i nic tego nie zmieni.
„N-nie…”
Solythue zginie, i to Evangeline jest winna temu, że do tego dojdzie.
„…”
Niczym dźwięk grzmotu z burzowej chmury, ciało Evangeline natychmiast przeszyło tysiące pęknięć, niczym lustro, w które uderzył rozpędzony głaz. Nim Eneasz zdołał jakkolwiek zareagować, księżniczka rozpadła się w chmurę pyłu, która zaczęła siać zniszczenie dookoła z zaciekłością nigdy wcześniej niewidzianą podczas jej transformacji. Wszystko, co było blisko niej, zostało rozszarpane na drobne kawałki, a chwilę później same przeistoczyły się w pył, a po chwili nawet po tym pyłu nie było śladu wewnątrz złotej nawałnicy. Nie ważne czy to był fotel, na którym nie tak dawno siedziała, podłoga, na której stała, biurko, za którym znajdowała się wcześniej Delia, wszystko to przeistoczyło się w nicość. Dorosły anioł, który wciąż był blisko wyjścia z pomieszczenia, mógł tylko patrzeć z bezpiecznej odległości na spustoszenie, które wywołała złocista anielica.
Po kilku chwilach drogocenna burza zaczęła zapadać się, stając się przy tym mniejsza i mniejsza, aż w końcu jedynym dowodem na to, co tutaj się stało, była złocista kula, nie wiele większa od pięści dorosłego mężczyzny. Obiekt leżał w bezruchu w wyrytym ledwie przed chwilą kraterze zdobiącym kamienną podłogę tego pokoju, dookoła niego ocalałe resztki mebli, które były poza zasięgiem niszczycielskiego zjawiska Jej powierzchnię zdobiły łatwe do rozpoznania wzory o niebieskim zabarwieniu, które emanowały energią aż nazbyt znajomą dla tych w służbie zamkowej, co na zjawiska magiczne byli wyczuleni. Nawet to, jak kula powoli zaczynała się przeżerać głębiej w dół było charakterystyczne dla księżniczki
Wewnątrz ów obiektu z litego złota panowała cisza absolutna, ani słowo, ani myśl nie skalały bowiem miejsca, gdzie obecnie znajdowała się Evangeline. Odcięta od świata tak długo aż ktoś w końcu odważy się ją podnieść, niebianka mogła przeznaczyć cały swój czas i energie na zaakceptowaniu tego, iż wszystko, co wkrótce się wydarzy, będzie wynikiem jej wcześniejszych działań.
W jednej z nabrzeżnych jaskiń Arranty ledwie dwa dni drogi piechotą od zamku – bądź ułamek sekundy dla tych, co teleportować się potrafią – siły piekielne knowały… a przynajmniej knowałyby, gdyby nie pewien niezbyt drobny problem.
- CO TO MA, KURWA, ZNACZYĆ, ŻE WYCOFUJESZ SIĘ?! – Cinerea wrzasnęła tak głośno, że echo jej głosu zaalarmowałoby obydwie wyspy, gdyby nie magia chroniąca ich kryjówkę. W jej wyciągniętych na boki dłoniach szalały kule ognia, które z każdą sekundą rosły coraz bardziej, reagując na gniew szalejący pod czaszką pokusy.
- Pierdol się, to ma znaczyć! – Diabeł, którego obecnie piekielna mordowała wzrokiem, był jednym z nielicznych, którzy mogli wyczuwać niebiańskie istoty z absurdalnej odległości. Był on ich systemem wczesnego ostrzegania. Z naciskiem na „był”. – Dwa nowe anioły! Dwa! Czuje się, jakby mi ktoś aktywnie gwałcił czaszkę od środka! I wiesz co? Przeciwko piątce dorosłych aniołów to równie dobrze mogę ci pozwolić na obrócenie mnie w pył! Wal się, ty suko! W porównaniu do tego co tamta banda z nami zrobi, to nawet śmierć przez patrzenie na twój krzywy ryj brzmi jak preferowana opcja!
Cinerea niestety nie była ani litościwa, ani wyrozumiała, dlatego też ugasiła obydwie kule ognia i rzuciła się na diabła, gotowa rozszarpać go własnymi rękami i zębami, byle by tylko cierpiał za to, że ośmielił się sprzeciwić komuś silniejszemu. Krew, rozszarpane fragmenty ciała oraz przekleństwa lały się niczym z fontanny w miejscu, gdzie pokusa kończyła swoją „dyskusję” z byłym współpracownikiem.
- Coś musiało się stać w zamku. Prawdopodobnie Evangeline powiedziała, bądź została zmuszona, by powiedzieć o tym co się działo między nami. – Solythue jako jedyny zdawał się spokojny, choć zniesmaczony, w obliczu rzeźni dziejącej się tuż obok niego. Pozostałe, obecne tu diabły, były albo na tyle mądre, by milczeć teraz i ewentualnie zdezerterować później, gdy ktoś lub coś zajmie Cineree na tyle by nie miała ona czasu ich powstrzymać, albo na tyle głupie, by myśleć, że dwa anioły więcej nie zrobi dużej różnicy. – Gdyby to była wina tego co się stało z tamtą wioską, to przybyliby tu znacznie wcześniej, nie mówiąc o tym, że zostaliby pokierowani naszym tropem, a nie do zamku.
- Evangeline to, Evangeline tamto, słowo daje, ty czarnoskrzydły gołębiu, ta twoja jebana córka to póki co największy problem! – Jeden z mądrzejszych diabłów wiedział, że o ile pokusa mordowała za oddychanie w zły sposób, o tyle upadły nie mógł sobie pozwolić na mordowanie swych tymczasowych towarzyszy. Potrzebował ich, a i byli oni podwładnymi pokusy, a ta nie lubiła gdy ktoś dotyka jej własność. – Jeszcze raz się dowiem, że jej pieprzone istnienie pogarsza naszą sytuację, a wpakuję ci to, co zostanie z jej truchła tam, skąd przybyła.
W tym momencie Cinerea stanęła na własne nogi, zarzucając włosami w tył, co zaowocowało rozbryzgiem krwi na wszystko, co było za nią. Para diabłów mruknęła pod nosem, gdy szczątki ich kolegi zabrudziły ostatnią dobrą talię kart, ale postanowili grać dalej. Sama pokusa tymczasem odetchnęła głębiej i zaczęła liczyć do dziesięciu, by się uspokoić. Od tyłu. I w czarnej mowie. I przerywając każdą liczbę barwnymi synonimami słowa ‘ladacznica’. Gdy tylko to miała za sobą, przeszła ona pomiędzy upadłego a diabła, gdy ci mierzyli się wzrokiem, czekając, aż ten drugi straci cierpliwość i zaatakuje, co by mogli bez konsekwencji zamordować źródło swego bólu w dupie.
- Dobra, dosyć pierdolenia się. – Pokusa odparła, po czym obróciła głowę w głąb jaskini, gdzie ciemność skrywała rzeczy, o których nie powinno się mówić. – W przenośni i dosłownie. Czas użyć tych górnych mózgów, te dolne zaczekają.
Wszystkie diabły – a było ich obecnie dziewięć – wraz z pokusą i upadłym aniołem zebrali się wokół płonącego stosu wewnątrz jaskini, w którym widać było zarówno drewno jak i ludzkie szczątki, które do teraz skwierczały pod wpływem temperatury. Powietrze ciężkie było od dymu, ale żaden z piekielnych nie był tym szczególnie przejęty, Piekielne Czeluście nieraz wypełnione były o wiele gorszymi wyziewami.
- Straciliśmy właśnie nasze zabezpieczenie. Wciąż mamy trzy istoty zdolne do przeniesienia nas do i z centrum akcji. Wszyscy jesteśmy na siłach, ale przeciwko nam jest straż królewska, armia państwa i pięć aniołów. – Przemówiła pokusa, jej głos w końcu pozbawiony gniewu. – O czymś zapomniałam?
- Gwardia magów… - Jeden z diabłów stwierdził, i brzmiał przy tym równie optymistycznie co prosiak idący na rzeź.
- Tak długo jak nie spróbujemy puścić całego kraju z dymem, to oni nawet palcem nie ruszą. – Solythue odpowiedział, nim pokusę znów poniosło. – To elitarna, ale nieliczna jednostka. Zarówno członkowie tego oddziału jak i królowa są na tyle mądrzy, by wiedzieć, że nawet najpotężniejszy użytkownik magii umiera równie szybko co zwykły człowiek, szczególnie że ci nie mają dużego doświadczenia, o ile w ogóle, z piekielnymi. Ryzyko jest zbyt wielkie, nawet jeśli byłaby to niemalże gwarancja zwycięstwa.
- No dobra. – Pokusa kontynuowała, ale nie wyglądała już ani na zadowoloną, ani zmotywowaną do dalszej rozmowy. – Pierwotny plan zakładał, że wszyscy użytkownicy magii przestrzeni, plus nasz były kolega, wkradną się do zamku, w czasie gdy inni wypłoszą pierzastych na zewnątrz. Teraz gdy jest sukinkotów więcej, a my nie mamy jak ich wykrywać na odległość większą niż zasięg, z którego niebianie wyczuć mogą naszą obecność, plan ten jest równie mądry, co poleganie na jebanej małolacie by nie wypaplała naszego elementu swej mamusi od siedmiu boleści.
Pokusa pochyliła się na tyle szybko, że upadły w wyniku nagłej szarży zamiast w nią to trafił głową w znajdującą się za nią skalną ścianę. Dźwięk uderzenia był na tyle głośny, że niektóre diabły aż wzdrygnęły się, ale tylko po to, by zaśmiać się z nieszczęścia pierzastego, który po kilku chwilach wrócił na swoje miejsce, nie chcąc kusić losu po raz drugi.
- Dobra chłopcy, nie wiem jak wy, ale ja… Jestem w kompletnej dupie. Pomysły?
- Szarżujemy na zamek i miażdżymy wszystkich śmiertelnych i niebiańskie ścierwa, które znajdziemy na swej drodze?
- Ha. Ha. Ha. Nie.
- Porywamy księżniczkę gdy nikt nie patrzy i używamy jej jako pułapki?
- To jest księżniczka ty idioto, a całe państwo wie o obecności piekielnych i jest w gotowości. Prędzej zdołasz pomacać piersi królowej po kryjomu, niż tego dokonasz.
- Róbmy to co wcześniej, zabijmy wolny czas paląc i rabując wioski, tyle że tym razem na obrzeżach Talianis, tyle że musimy to robić tak, by zasugerować, iż oddalamy się od zamku, nie zbliżamy, tak jakbyśmy uciekali. Dziesięć wiosek plus minus powinno wystarczyć, by pomyśleli, że uznaliśmy rodzinę królewską za burdel niewarty naszego zachodu, i wtedy będziemy mogli się spodziewać, iż wszystkie anioły opuszczą zamek i jego okolice. Po tym teleportujemy się wprost do zamku, głośno i bezwzględnie, co by zwrócić uwagę straży na nasze przybycie. W tym czasie nasz tatuś niedoszły łapie swoją córkę i ucieka tak daleko jak to fizycznie możliwe. My zrobimy to samo gdy księżniczka będzie poza zamkiem. Wtedy możemy się przegrupować na kontynencie i przemyśleć dalszy plan działania, bo porwanie księżniczki oraz zuchwały atak sił piekielnych może i wzbudzi panikę, ale nie zrujnuje tego państwa tak jak tego chce Cinerea.
Gdy ten diabeł znany ze swojej magii przestrzeni skończył mówić, zauważył on, iż wszyscy pozostali patrzyli się na niego z mieszanką zdziwienia i podziwu, choć miny ich mówiły także o nie wypowiedzianym na głos pytaniu, na które diabeł postanowił odpowiedzieć bez wahania.
- Jedna ze znajomych pokus lubi czytać. Zawsze. W każdej sytuacji. Któregoś dnia chciałem się zemścić tym samym i wtedy odkryłem, że to całe czytanie jest w sumie fajne, nawet jak nie ma obrazków.
Ledwie kilka godzin później kolejne trzy wioski stały w ogniu. Wszystkie trzy były oddalone od zamku dalej, niż pierwsza, która padła ofiarom piekielnych. Ci, którzy przeżyli i nie stracili rozumu po tym co widzieli lub co im zrobiły te bezduszne istoty, bardzo szybko zaczęli rozpowiadać każdemu o tym, jak piekielne pomioty pojawiły się dosłownie znikąd, i w nicość się obróciły gdy tylko ostatnie domostwo stanęło w ogniu, a wśród żywych nie było już nikogo, kto by nie padł ofiarą spaczonej pomysłowości tych bestii.
W kolejnych kilku godzinach ten sam los spotka kolejne wioski, o ile nikt nie powstrzyma tych niebezpiecznych bestii.
Tymczasem gdzieś tam w królewskim zamku, Evangeline wciąż trwała w formie kuli. Bez względu na to kto próbował nawiązać z nią kontakt, kto do niej przemawiał czy przez czyje oczy widziała świat zewnętrzny, księżniczka była cicho i nic nie wskazywało na to, aby planowała przerwać swą przemianę w najbliższym czasie. Wśród służby już zaczęły krążyć plotki, jakoby księżniczka była potencjalnie martwa, pozbawiona życia przez swoje własne moce, o których wiele osób zaznajomionych z rodziną królewską już od roku spekulowało.
- Delia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 79
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Władca , Wojownik
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Eneasz był mocno zszokowany destrukcyjną siłą małolaty i poważnie zaczął się zastanawiać, czy Del nie powinna jej trzymać w jakiejś specjalnej klatce. Młoda była niebezpieczna. Nawet gdy wszystko się uspokoiło i po księżniczce została jedynie złota kula. Anioł z dezaprobatą podniósł ją i zaczął iść do jej komnaty.
- I to ma być księżniczka – przyglądał się kuli, siedząc na jej łóżku, domyślał się, że młoda może go całkiem dobrze słyszeć – Ta, która powinna dawać królestwu siłę, nadzieję, ta, która powinna stać z dumą, gdy inni się kulą. Następczyni tronu… Nie wiem, co Delia w tobie widzi. Jesteś niebezpieczna, nieodpowiedzialna i absurdalnie naiwna i na dodatek rozpieszczona – krytykował mężczyzna, nerwowo obracając kulę w dłoniach, po czym westchnął ciężko, już nieco opanowując emocję – Musi cię naprawdę kochać, skoro mimo wszystko chce o ciebie walczyć – powiedział z lekkim uśmiechem, a potem kontynuował dopiekanie złotowłosej — Co nie znaczy, że takie zachowanie młodej damie przystoi. Za to pyskowanie i zniszczenie części tamtej komnaty kazałby ci w ramach zadośćuczynienia wszystko własnoręcznie naprawić, może to by cię trochę nauczyło szacunku do innych.
Emanuel nadal tropił piekielnych, właśnie leciał w stronę kolejnej wioski, z której unosił się dym. Wylądował w pobliżu i schował skrzydła. Wtem zza drzew ktoś do niego szepnął.
- Co…? Orifiel? Co ty tu robisz?
- Wezwanie od Eneasza, napisał, że przyda ci się moja pomoc.
- Nie potrzebuje pomocy młody – prychnął.
- Jesteś pewien? Piekielni w większości nie są zbyt bystrzy, ale woń twojej aury krzyżuje wszystkie twoje plany. Pozwól, że to naprawię – blondwłosy niebianin nie miał jeszcze zbyt dużego doświadczenia w boju, ale naprawdę się znał na magii pustki i po mistrzowsku potrafił ukrywać aury.
- Hmmhm… - mruknął brunet, pozwalając mu łaskawie na rzucenie zaklęcia.
W tym momencie anielska woń fiołków kompletnie zniknęła. Emanueal miał już lecieć albo Orfi ponownie go powstrzymał, mówiąc słowa, które pozytywnie go zaskoczyły.
- Widziałem, gdzie poszli.
- Prowadź – choć nieco zirytowany, że sam tego nie odkrył, schował swoją dumę do kieszeni i dla dobra swojej córki poszedł za niebianinem.
Chwilę później skrywali się już w krzakach przy jaskini wypełnionej piekielnymi. Blondyn napiął swój łuk w gotowości.
- Czekaj, nawet nie wiemy, ile ich tam jest, a ty… Walczyłeś w ogóle kiedyś? – spytał szeptem Emanuel.
- Nie… Głównie to się uczyłem, ale racja. Mam pomysł – wypowiedział kolejne zaklęcie. Starszy niebianin jednak nie zauważył żadnej różnicy i patrzył na młodego pytającym wzrokiem.
- My siebie widzimy, ale oni nie – wyjaśnił - Nie widzą, nie słyszą, nie czują, ale oberwać mogą – powiedział, już nawet nie ściszając głosu – Tylko…
- Zdolniacha – poklepał go po plecach i ruszył w stronę jaskini.
- Tylko nie wiem jak długo uda mi się to utrzymać! Wciąż ćwiczę… - przyznał zażenowany.
- To będzie dziecinnie proste, daj łuk, wyrobię się w kilka minut – Emanuel ponownie podszedł do chłopaka i był przepełniony pewnością siebie.
W jaskini anioł najpierw natrafił na grające w karty diabły. Do nich nie potrzebował łuku, byli jak na wyciągnięcie dłoni. Wystarczył miecz i kilka sprawnych ruchów by po jaskini poniosło się echo spadających głów. Niezlękniony Emanuel wchodził w głąb, mijając ognisko i zza gęstego dymu ujrzał pokusę, dym trochę drażnił jego oczy, ale wciąż dobrze ją widział. Napiął łuk i wycelował, miał jednak zmienić cel, gdy spostrzegł siedzącego obok Solythue, ale nieplanowanie wystrzelił w momencie, gdy ktoś się na niego rzucił. Strzała trafiła prosto w dekolt diablicy zamiast w czaszkę, bo anioł musiał poradzić sobie z diabłem, którego najwyraźniej przegapił. Piekielny skoczył mu na plecy i zaczął przyduszać, oboje tarzali się na ziemi, podnosząc kłęby kurzu. Emanuel w pewnym momencie zdołał odzyskać kontrolę i przewrócił czerwonoskórego na ognisko, który ugasił je swoim cielskiem. Jaskinie wypełnił ryk piekielnego i echo pęknięcia czaszki, gdy niebianin wbił mu swój miecz prosto między rogi.
Zmachany i ranny wstał, ignorując utrudniony oddech spowodowany przyduszeniem, wciąż chciał walczyć, musiał walczyć. Dla swojej córki. Zdawał sobie sprawę, że iluzja młodzika musiała się jakiś czas temu rozpłynąć, ale nie winił go o to. Winił za to siebie, że najpierw zajął się diabłami, zamiast Solythue. Zwłaszcza że teraz upadły wraz z diablicą zniknęli. Znowu. Był tak blisko.
Wyszedł z jaskini konkretnie wkurzony i rzucił łuk aniołkowi.
- Przepraszam, myślałem, że dam radę dłużej, ja naprawdę… Ugh – złapał swoją broń.
- Jedyną osobą, która popełniła tu błąd, jestem ja. Ale następnym razem, choćbym miał zginąć, czy zejść do samego Piekła, dorwę go. Nie żaden diabeł, nie pokusa, tylko on będzie następnym, który zginie z mojej ręki.
- Ouh... – Orifiel zacisnął zęby, ledwo co opuścił Plany Niebiańskie, nigdy nie widział jeszcze takiego gniewu i determinacji u innego anioła.
- A ty idziesz ze mną, przydasz się – rozkazał.
- Tak jest! – przytaknął jak przykładny żołnierz anielskich zastępów.
W tym samym czasie gdy wkurzony Emanuel poniósł porażkę, Delia rozmawiała na tyłach zamku z Abdielem. Dopytywała go czy Eneasz sprowadził kogoś jeszcze i czy przypadkiem tego nie zamierza.
- Nie wydaje mi się, tylko ja, Stiello i Orfi.
- Orfi? To jest was trzech? – szepnęła.
- Tak, ale młody ma inne zadanie, nie będzie się kręcił w pobliżu zamku.
- Jakie?
Anioł upewnił się, że nikt ich nie słyszy i ściszonym głosem powiedział królowej na ucho, o zdolnościach młodzika i tego, że ma pomóc Emanuelowi.
- O Panie… - Del poprawiła włosy i westchnęła ciężko – Doceniam pomoc, naprawdę. Tylko przydałoby się więcej dyskrecji, nie sądzisz, że dobrze by było pójść w ślady Orfiela, hm? – zasugerowała – Jeśli tu przyjdą, nie mogą mieć was jak na dłoni, będą wtedy wiedzieli, które miejsca omijać – wyjaśniała.
- Zrozumiano, wasza wysokość.
- To wszystko, co chciałam ci powiedzieć. Możesz odejść.
- Wasza wysokość! – zawołał ciężko dyszący Yro, który wbiegł na tyły zamku, jakby go co najmniej horda piekielnych ścigała.
- Co się dzieje?! – spytała Delia i Abdiel, który jeszcze nie zdążył odlecieć, jednocześnie.
- Fatalne wieści z Talianis. Fatalne! – wykrzyczał i zanim przeszedł do rzeczy, musiał nabrać choć trochę więcej powietrza – Podpalają wioski, ludzi mordują, a ci, co przeżyli, są ranni i przerażeni. Pozostałe wioski żyją w strachu, nie mają jak się bronić!
- Kto za tym stoi?! – spytała, choć odpowiedź w gruncie rzeczy była całkiem oczywista.
- Piekielni! Jest coraz gorzej, królowo, proszę za mną, wieść dostarczył nam jeden z rolników, proszę go wysłuchać.
Niebianka, nakazując Abdielowi robić to, co wcześniej ustalili, weszła do środka i jej oczom ukazał się biedny chłop w przypalonych, dziurawych ubraniach z licznymi brudnymi bandażami od oparzeń. Na widok królowej padł na kolana.
- O pani nasza! Straszne rzeczy się dzieją na drugiej wyspie.
- Opowiadaj więc. Przynieść mu wody i ubrania! – zarządziła.
Delia coraz bardziej się martwiła, to znaczyło, że jej ojciec nie radzi sobie najlepiej, gości z Piekła może być więcej, niż podejrzewała. Wieści, które przynosił mężczyzna były bardzo złe, zginęło tak wielu niewinnych ludzi, żeby tego było mało, to jeszcze większość upraw spłonęła. Królowa czuła się uwiązana, z jednej strony musiała chronić córkę, z drugiej kraj.
- Gdybym tylko mogła być w dwóch miejscach naraz…
Po zapewnieniu biedakowi tymczasowej opieki Del wysłała część żołnierzy, aby sprowadzili mieszkańców wiosek w okolice Uliris, przykazując, by zabrali ze sobą najważniejsze rzeczy. Wysłała nawet kilkoro magów do pomocy. W większym mieście wieśniacy w akompaniamencie straży i rycerzy byli bezpieczniejsi niż swoich wioskach. Przynajmniej Del miała nadzieję, że to pomoże. Spalone pola nie były najgorsze, była gotowa po tym wszystkim polecieć tam na własnych skrzydłach i ożywić spalone rośliny magią życia. Jednak najpierw trzeba było zwalczyć źródło tych wszystkich problemów.
- I to ma być księżniczka – przyglądał się kuli, siedząc na jej łóżku, domyślał się, że młoda może go całkiem dobrze słyszeć – Ta, która powinna dawać królestwu siłę, nadzieję, ta, która powinna stać z dumą, gdy inni się kulą. Następczyni tronu… Nie wiem, co Delia w tobie widzi. Jesteś niebezpieczna, nieodpowiedzialna i absurdalnie naiwna i na dodatek rozpieszczona – krytykował mężczyzna, nerwowo obracając kulę w dłoniach, po czym westchnął ciężko, już nieco opanowując emocję – Musi cię naprawdę kochać, skoro mimo wszystko chce o ciebie walczyć – powiedział z lekkim uśmiechem, a potem kontynuował dopiekanie złotowłosej — Co nie znaczy, że takie zachowanie młodej damie przystoi. Za to pyskowanie i zniszczenie części tamtej komnaty kazałby ci w ramach zadośćuczynienia wszystko własnoręcznie naprawić, może to by cię trochę nauczyło szacunku do innych.
Emanuel nadal tropił piekielnych, właśnie leciał w stronę kolejnej wioski, z której unosił się dym. Wylądował w pobliżu i schował skrzydła. Wtem zza drzew ktoś do niego szepnął.
- Co…? Orifiel? Co ty tu robisz?
- Wezwanie od Eneasza, napisał, że przyda ci się moja pomoc.
- Nie potrzebuje pomocy młody – prychnął.
- Jesteś pewien? Piekielni w większości nie są zbyt bystrzy, ale woń twojej aury krzyżuje wszystkie twoje plany. Pozwól, że to naprawię – blondwłosy niebianin nie miał jeszcze zbyt dużego doświadczenia w boju, ale naprawdę się znał na magii pustki i po mistrzowsku potrafił ukrywać aury.
- Hmmhm… - mruknął brunet, pozwalając mu łaskawie na rzucenie zaklęcia.
W tym momencie anielska woń fiołków kompletnie zniknęła. Emanueal miał już lecieć albo Orfi ponownie go powstrzymał, mówiąc słowa, które pozytywnie go zaskoczyły.
- Widziałem, gdzie poszli.
- Prowadź – choć nieco zirytowany, że sam tego nie odkrył, schował swoją dumę do kieszeni i dla dobra swojej córki poszedł za niebianinem.
Chwilę później skrywali się już w krzakach przy jaskini wypełnionej piekielnymi. Blondyn napiął swój łuk w gotowości.
- Czekaj, nawet nie wiemy, ile ich tam jest, a ty… Walczyłeś w ogóle kiedyś? – spytał szeptem Emanuel.
- Nie… Głównie to się uczyłem, ale racja. Mam pomysł – wypowiedział kolejne zaklęcie. Starszy niebianin jednak nie zauważył żadnej różnicy i patrzył na młodego pytającym wzrokiem.
- My siebie widzimy, ale oni nie – wyjaśnił - Nie widzą, nie słyszą, nie czują, ale oberwać mogą – powiedział, już nawet nie ściszając głosu – Tylko…
- Zdolniacha – poklepał go po plecach i ruszył w stronę jaskini.
- Tylko nie wiem jak długo uda mi się to utrzymać! Wciąż ćwiczę… - przyznał zażenowany.
- To będzie dziecinnie proste, daj łuk, wyrobię się w kilka minut – Emanuel ponownie podszedł do chłopaka i był przepełniony pewnością siebie.
W jaskini anioł najpierw natrafił na grające w karty diabły. Do nich nie potrzebował łuku, byli jak na wyciągnięcie dłoni. Wystarczył miecz i kilka sprawnych ruchów by po jaskini poniosło się echo spadających głów. Niezlękniony Emanuel wchodził w głąb, mijając ognisko i zza gęstego dymu ujrzał pokusę, dym trochę drażnił jego oczy, ale wciąż dobrze ją widział. Napiął łuk i wycelował, miał jednak zmienić cel, gdy spostrzegł siedzącego obok Solythue, ale nieplanowanie wystrzelił w momencie, gdy ktoś się na niego rzucił. Strzała trafiła prosto w dekolt diablicy zamiast w czaszkę, bo anioł musiał poradzić sobie z diabłem, którego najwyraźniej przegapił. Piekielny skoczył mu na plecy i zaczął przyduszać, oboje tarzali się na ziemi, podnosząc kłęby kurzu. Emanuel w pewnym momencie zdołał odzyskać kontrolę i przewrócił czerwonoskórego na ognisko, który ugasił je swoim cielskiem. Jaskinie wypełnił ryk piekielnego i echo pęknięcia czaszki, gdy niebianin wbił mu swój miecz prosto między rogi.
Zmachany i ranny wstał, ignorując utrudniony oddech spowodowany przyduszeniem, wciąż chciał walczyć, musiał walczyć. Dla swojej córki. Zdawał sobie sprawę, że iluzja młodzika musiała się jakiś czas temu rozpłynąć, ale nie winił go o to. Winił za to siebie, że najpierw zajął się diabłami, zamiast Solythue. Zwłaszcza że teraz upadły wraz z diablicą zniknęli. Znowu. Był tak blisko.
Wyszedł z jaskini konkretnie wkurzony i rzucił łuk aniołkowi.
- Przepraszam, myślałem, że dam radę dłużej, ja naprawdę… Ugh – złapał swoją broń.
- Jedyną osobą, która popełniła tu błąd, jestem ja. Ale następnym razem, choćbym miał zginąć, czy zejść do samego Piekła, dorwę go. Nie żaden diabeł, nie pokusa, tylko on będzie następnym, który zginie z mojej ręki.
- Ouh... – Orifiel zacisnął zęby, ledwo co opuścił Plany Niebiańskie, nigdy nie widział jeszcze takiego gniewu i determinacji u innego anioła.
- A ty idziesz ze mną, przydasz się – rozkazał.
- Tak jest! – przytaknął jak przykładny żołnierz anielskich zastępów.
W tym samym czasie gdy wkurzony Emanuel poniósł porażkę, Delia rozmawiała na tyłach zamku z Abdielem. Dopytywała go czy Eneasz sprowadził kogoś jeszcze i czy przypadkiem tego nie zamierza.
- Nie wydaje mi się, tylko ja, Stiello i Orfi.
- Orfi? To jest was trzech? – szepnęła.
- Tak, ale młody ma inne zadanie, nie będzie się kręcił w pobliżu zamku.
- Jakie?
Anioł upewnił się, że nikt ich nie słyszy i ściszonym głosem powiedział królowej na ucho, o zdolnościach młodzika i tego, że ma pomóc Emanuelowi.
- O Panie… - Del poprawiła włosy i westchnęła ciężko – Doceniam pomoc, naprawdę. Tylko przydałoby się więcej dyskrecji, nie sądzisz, że dobrze by było pójść w ślady Orfiela, hm? – zasugerowała – Jeśli tu przyjdą, nie mogą mieć was jak na dłoni, będą wtedy wiedzieli, które miejsca omijać – wyjaśniała.
- Zrozumiano, wasza wysokość.
- To wszystko, co chciałam ci powiedzieć. Możesz odejść.
- Wasza wysokość! – zawołał ciężko dyszący Yro, który wbiegł na tyły zamku, jakby go co najmniej horda piekielnych ścigała.
- Co się dzieje?! – spytała Delia i Abdiel, który jeszcze nie zdążył odlecieć, jednocześnie.
- Fatalne wieści z Talianis. Fatalne! – wykrzyczał i zanim przeszedł do rzeczy, musiał nabrać choć trochę więcej powietrza – Podpalają wioski, ludzi mordują, a ci, co przeżyli, są ranni i przerażeni. Pozostałe wioski żyją w strachu, nie mają jak się bronić!
- Kto za tym stoi?! – spytała, choć odpowiedź w gruncie rzeczy była całkiem oczywista.
- Piekielni! Jest coraz gorzej, królowo, proszę za mną, wieść dostarczył nam jeden z rolników, proszę go wysłuchać.
Niebianka, nakazując Abdielowi robić to, co wcześniej ustalili, weszła do środka i jej oczom ukazał się biedny chłop w przypalonych, dziurawych ubraniach z licznymi brudnymi bandażami od oparzeń. Na widok królowej padł na kolana.
- O pani nasza! Straszne rzeczy się dzieją na drugiej wyspie.
- Opowiadaj więc. Przynieść mu wody i ubrania! – zarządziła.
Delia coraz bardziej się martwiła, to znaczyło, że jej ojciec nie radzi sobie najlepiej, gości z Piekła może być więcej, niż podejrzewała. Wieści, które przynosił mężczyzna były bardzo złe, zginęło tak wielu niewinnych ludzi, żeby tego było mało, to jeszcze większość upraw spłonęła. Królowa czuła się uwiązana, z jednej strony musiała chronić córkę, z drugiej kraj.
- Gdybym tylko mogła być w dwóch miejscach naraz…
Po zapewnieniu biedakowi tymczasowej opieki Del wysłała część żołnierzy, aby sprowadzili mieszkańców wiosek w okolice Uliris, przykazując, by zabrali ze sobą najważniejsze rzeczy. Wysłała nawet kilkoro magów do pomocy. W większym mieście wieśniacy w akompaniamencie straży i rycerzy byli bezpieczniejsi niż swoich wioskach. Przynajmniej Del miała nadzieję, że to pomoże. Spalone pola nie były najgorsze, była gotowa po tym wszystkim polecieć tam na własnych skrzydłach i ożywić spalone rośliny magią życia. Jednak najpierw trzeba było zwalczyć źródło tych wszystkich problemów.
- Evangeline
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 67
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Szlachcic
- Kontakt:
Evangeline, czy tego chciała, czy też nie, słyszała każde słowo mężczyzny. Nie musiał on nawet podnosić głosu, by jego zdania zagłuszyły szalejące od emocji myśli młodej anielicy. Jej pierwszą, niemalże instynktowną reakcją na jego słowa było zaprzeczyć wszystkiemu, co mówił, lecz nawet w tej formie, pozbawionej fizycznych ust, nie zdołała z siebie wydusić ani słowa. Jej serce wciąż dręczyło poczucie winy, które chwytało się każdego słowa anioła.
“Nie chce być księżniczką.”
“Nie jestem silna, jak mam dawać siłę innym?”
“Z czego mam być dumna, skoro niczego sama nie osiągnęłam?!”
To był zaledwie skrawek tego, co tłumiła w sobie księżniczka. Błąd, który popełniła, bo inaczej nie potrafiła tego określić, przypomniał jej o wszystkim, co zrobiła źle, odkąd tylko zjawiła się pod opieką Delii. Wszystkie kłopoty, zamieszania, nieporozumienia i błędy, których się dopuściła przez ostatni rok, nawiedzały ją z chwili na chwilę, a ona nie miała już sił, by odeprzeć ciemne chmury. Anioł w końcu ucichł, a ona nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć bez pogrążenia się jeszcze bardziej, dlatego więc postanowiła oddać się w ręce emocjonalnego zmęczenia i zasnęła, z cichą nadzieją, że to wszystko to tylko jeden okropny koszmar, o którym zapomni gdy tylko się przebudzi.
W jaskini panował spokój. Brakowało dwóch diabłów, bo tych wysłali na szerzenie zamieszania po drugiej stronie Arrantalis. Nie było sensu, by całą grupą tam iść, byli pewni tego, że w tamtych okolicach nie stacjonuje nic, co byłoby w stanie powstrzymać jednego diabła, a co dopiero dwóch, w czasie gdy pozostali zbierali siły na atak na zamek.
Oczywiście wszystko to musiało paść łeb na szyję, gdy zostali znienacka zaatakowani. Wszystko działo się tak szybko, że reakcja piekielnych była w dużej mierze instynktem nim czymkolwiek skoordynowanym. Wynikiem było to, że niemal wszystkie diabły były martwe, zanim Solythue zdążył w znaczący sposób zareagować. Nie pomagał też fakt, iż już na samym początku starcia Cinerea otrzymała strzałą prosto w klatkę piersiową i zaczęła niemal natychmiast topić się we krwi, która zalewała jej prawe płuco.
Rozpoznając sytuację bez wyjścia, upadły anioł pochłonął ciemnością zarówno siebie, jak i pokusę, korzystając z tego, że ostatni żywy diabeł przeszkadzał aniołowi, który był odpowiedzialny za rzeźnię w jaskini. Energia magiczna upadłego przez chwilę wisiała w powietrzu, lecz chwilę później zniknęła bez śladu. Jeśli ktoś by sprawdził, to śladów zarówno upadłego jak i pokusy nie było ani tutaj, ani nawet w dalszej okolicy, co oznaczało, iż gdziekolwiek się przenieśli, było to adekwatnie daleko, co by nie groził im natychmiastowy pościg.
Tymczasem na Talianis, kolejna wioska zaczynała płonąć, a ogniowi towarzyszyły bestialskie ryki oraz krzyki przerażenia.
- Przeklęte pomioty, wasza plugawa krew dokona tutaj swego żywota!
Grupa wieśniaków uzbrojona prowizorycznie w narzędzia rolnicze bądź też oręż sprzed stuleci była pod dowództwem emerytowanego strażnika, który przywdział zbroję i miecz, gdy tylko rozległy się pierwsze wrzaski. Sam strażnik krwawił obecnie z lewej ręki, która żałośnie zwisała z jego torsu, kości pogruchotane a mięśnie niezdolne do dalszego działania. Mimo tego, w prawej ręce dzierżył on miecz, który aż płonął mistycznym ogniem od energii magicznej, która była w nim zebrana. Widok ten dawał odwagę wieśniakom, którzy jakimś cudem utrzymywali szyk, mimo wiedzy, iż sami byli ledwie mięsem armatnim, mającym na celu chronienie starca z magiczną bronią.
Ogień szalał dookoła, nikt bowiem nie miał czasu go ugasić. Zdrowi mężczyźni walczyli, tymczasem kobiety, dzieci i starcy już dawno ruszyli drogą do najbliższej wioski, by odnaleźć schronienie, a zarazem ostrzec ich przed swoim własnym losem. W ich domach, które pochłaniał mozolnie rozprzestrzeniający się ogień, wciąż były wszystkie ich rzeczy, czy to jedzenie, kosztowności czy nawet pamiątki po bliskich i ukochanych. Nie mogli zabrać ze sobą niczego, nie wiedzieli bowiem, czy ci, którzy walczyli w ich imieniu, przetrwają wystarczająco długo, aby mogli sobie pozwolić na dociążenie się zbędnym bagażem.
- Smak waszej krwi i krzyki waszych kobiet wynagrodzą mi marnowanie czasu na takich jak wy!
Nieludzki głos należał do diabła, który przed chwilą stracił prawe oko, wypalone magicznym ogniem. Drugi diabeł, stojący tuż obok, ryknął niczym bestia, jego prawa dłoń pozbawiona dwóch placów, którymi jeszcze nie tak dawno odebrał głowę jednego z wieśniaków. Bestialski diabeł zaszarżował do przodu, a ludzie zareagowali, wydając swój własny okrzyk bitewny.
- ZA KRÓLOWĄ!
Jego szarża napotkała dziesięciu mężczyzn z widłami wystawionymi niczym włócznie. Metal ledwie przebił skórę diabła, ale to wystarczyło. Chłopi zaparli się z całych sił o ziemię na której stali, w czasie gdy diabeł niemal bezmyślnie próbował przeć naprzód. Siła jego była ogromna, każdy jego krok bowiem przesuwał chłopów do przodu. Można by pomyśleć, że zaatakuje ich albo połamie widły, ale widać było, że ów diabeł za dużo nie myślał, a jego pełna uwaga była skupiona na tym, który odciął mu palce.
Emerytowany strażnik wykorzystał to, iż dziesięciu rosłych chłopów ograniczało ruchy piekielnej bestii i zaszarżował, planując pozbawić diabła głowy, albo chociaż całej ręki, lecz w połowie drogi usłyszał on krzyki pozostałych mężczyzn, którzy osłaniali go od boku. Ledwie zdążył się zatrzymać i zablokować płonącą czarnym ogniem pięść drugiego diabła, za którym leżały zmasakrowane zwłoki.
- Może i dajesz radę z idiotą, rycerzyku, ale nigdy nie wygrasz walki ze mną i z nim jednocześnie. - Zagroził diabeł, który obecnie przypominał potwora skąpanego w ogniu, który pozbawiony został koloru. Ów czarny ogień zdawał się zniwelować obrażenia zadawane przez magiczny miecz, co wyjaśniało, czemu głos diabła zdawał się rozbawiony na chwilę obecną. - Wcześniej ci się poszczęściło. Teraz gdy znam twoje sztuczki, nie będę się z tobą cackać.
- Nie muszę z tobą wygrać, wystarczy, że inni uciekną w czasie, gdy ja zrobię ci drugą dupę na głowie, tuż obok tej oryginalnej. - Odpowiedział strażnik, choć skrywał on prawdziwy powód, dla którego musiał walczyć o czas, nie o przetrwanie.
“Najwyższy Panie, jestem nic niewartym śmiertelnikiem, ledwie dzieckiem tego, który oddawał ci cześć godną i chwalebną. Wybacz mi moje niezliczone grzechy i dopomóż mi w godzinie próby. Błagam cię, przekaż swoim aniołom, że niewinna krew przelewa się w tym miejscu, pokieruj ich serca i ostrza. Niech poświęcenie tych, którzy oddali swe życie dla swych żon i dzieci nie pójdzie na marne!”
Z krzykiem, który rozpalił odwagę w tych, co żyli, odepchnął płonącą smolistym ogniem dłoń potwora, aby wycofać się i wspomóc tych, którzy już na kolana padali pod niepowstrzymaną szarżą bestialskiego piekielnego.
Z dywersją dziejącą się w Talianis oraz biorąc pod uwagę fakt, iż zamek był teraz równie bezpieczny co plany niebiańskie dla ich obydwu, Solythue przeteleportował zarówno siebie, jak i pokusę na ubocze Arranty. Nie był tak głupi, by przetransportować ich dokładnie na drodze prowadzącej od zamku królewskiego do drugiej wyspy, zamiast tego trafili oni na jedną z plaż, z dala od cywilizacji, gdzie upadły anioł zostawił jeden ze swoich magicznych znaczników, na wypadek czegoś takiego, jak sytuacja, w której obecnie się znalazł.
- Śmiertelny strzał, nawet jeśli strzała nie miała w sobie ani krztyny niebiańskiej magii. - Skomentował, patrząc na pokusę, która obecnie cała była skąpana w swojej własnej krwi. - Pomóc zatamować krwotok, czy może wolisz mi przekazać swoje ostatnie słowa?
Spojrzenie, jakie otrzymał w zamian, zdołałoby zwykłego śmiertelnika wykastrować, rozczłonkować i zdekapitować w tej samej chwili, pokusa bowiem nawet mimo poważnego krwotoku wewnętrznego i zewnętrznego nie pozwalała sobie na to, by czarnoskrzydły sobie żarty z niej stroił.
- N-nie pierdol, ty ochujały gołębiu! - jej słowa byłyby o wiele bardziej groźne, gdyby kolejna fala krwi nie wypłynęła z jej ust przy każdym jej słowie.
Anioł tylko podniósł brew, zastanawiając się co ona planuje zrobić, by się ocalić przed nadchodzącą śmiercią. Cinerea przez krew, ból i osłabienie spowodowane utratą wcześniej wspomnianej krwi, chwyciła za strzałę, która wystawała z jej piersi, a następnie z krzykiem agonii posłała swoją ognistą magię prosto w przedmiot w jej dłoni. Całą strzałę spowił ogień, który natychmiast zwęglił okoliczną tkankę, po czym zniknął równie nagle, jak się pojawił. Pokusa padła na ziemię, leżąc na boku, a z otworu w jej klatce piersiowej sypał się popiół.
- Mogłaś się zabić tym manewrem. - Odpowiedziało mu tylko stęknięcie bólu. Nawet jeżeli pokusa już nie traciła krwi, to jednak wciąż miała spory niedobór, nie mówiąc o tym, że ogień, którym zasklepiła ranę, prawdopodobnie wyrządził więcej szkód niż sama strzała. - I tak nie zostało ci zbyt wiele. Kilka godzin, może więcej.
- W…wystar…czy. - Odpowiedziała pokusa, walcząc o każdą literę i każdy oddech. Nawet przez mgłę bólu i cierpienia pamiętała o znajomościach w czeluściach piekielnych, dzięki którym nawet taka rana była ledwie tymczasową przeszkodą.
Solythue wiedział, że pokusa okłamywała samą siebie, wiedział on bowiem to samo co ona. Nawet jeśli wciąż posiadała swoją magię, powrót do czeluści piekielnych jest kosztowny i nie był czymś, co można było zrobić na skraju śmierci. Była ona praktycznie trupem, a to oznaczało, że nie miał już nikogo, kto mógłby odwrócić uwagę królowej, jej strażników i nowo przybyłych aniołów. To zaś oznaczało, że nie miał szans na to, by w tej sytuacji samodzielnie odzyskać swoją córkę. Obrócił się on w stronę królewskiego zamku, który był ledwo widoczny z tej odległości.
Chwila ciszy, przerywana przez żałosne odgłosy wydawane przez pokusę, to było wszystko, czego upadły potrzebował, aby dokonać decyzji. Przyklęknął przy umierającej pokusie, a następnie, jak gdyby nigdy nic, sięgnął do swojego własnego cienia, z którego wyciągnął zdobioną fiolkę pełną mieniącego się od magii eliksiru. Sama obecność fiolki wypełniała powietrze magią życia.
- Pragniesz żyć? - Zadał pytanie pokusie, która wpierw patrzyła na niego z żądzą mordu, a następnie z grymasem niezadowolenia kiwnęła głową, co ledwo dało się zauważyć przez jej drżące ciało. - Ta mikstura utrzyma cię przy życiu, tylko tyle i aż tyle. Wciąż będziesz żałosna, ale stabilnie żałosna, tak długo aż ponownie nie otrzymasz śmiertelnych obrażeń. To jednak oznacza, że twoje życie jest w moich rękach, rozumiesz? Zrobisz wszystko, absolutnie wszystko, co ci powiem, w przeciwnym wypadku nawet całe plany niebiańskie nie powstrzymają mnie przed odebraniem tego, co zamierzam ci podarować.
Co stało się później między upadłym a pokusą? Czas pokaże.
Evangeline czuła się… pusta. Minęło już kilka godzin, odkąd przybrała formę kuli. Jej myśli i emocje, wcześniej szalejące niczym pożar, wypaliły się jak ów zjawisko, pozostawiając po sobie nicość, w której panował chłód i nieprzenikniona cisza. Jedynym źródłem czegokolwiek zdawał się Eneasz, który wciąż siedział na jej łóżku, trzymając jej kulistą formę w dłoni i czekając na to, aż księżniczka powróci do swej anielskiej postaci. To, co widział i co słyszał, w połączeniu z charakterystycznym zapachem świeżo posprzątanego pokoju, było wszystkim, co udowadniało, iż wciąż istniała.
“...”
Ta zbłąkana myśl o własnym istnieniu była tym, co przerwało pustkę. Niestety, to co ów pustkę wypełniło, było jeszcze gorsze niż brak czegokolwiek.
“... Czy gdybym nie istniała, to byłoby lepiej?”
Jej głos rozbrzmiał w umyśle mężczyzny niczym szept, a mimo to nie dało się nie usłyszeć, jak słowa te drżą, pełne żałosnych emocji tej, która je wypowiedziała.
“Nigdy bym nie sprawiała problemów Delii. Ani służbie, ani mieszkańcom Arrantalis… Solythue nigdy by tu nie przybył.”
Nie mogła się powstrzymać, i przez połączenie utworzone poprzez dotyk między nią a aniołem rozległ się jej szloch.
“Jestem przeklęta. Złota pokraka, przynosząca nieszczęście idiotka, naiwna anielica, nieudolna księżniczka… Żałosna!”
Z jej ostatnim krzykiem ucichł zarówno głos, jak i szlochanie. Kula zaczęła pękać, a w powietrze uniósł się leniwie złoty pył. Było go więcej i więcej, lecz zamiast ruszać się gwałtownie, zdawał się poruszać niezwykle ostrożnie, nie pozostawiając ani śladu na aniele bądź też okolicznych przedmiotach. W końcu cała kula stała się złotym obłokiem, a ten mozolnie zaczął formować księżniczkę na podłodze przed niebianinem. Finalnym efektem była siedząca na podłodze niebianka, obejmująca swoje kolana i otoczona swoimi skrzydłami. Jej ciało pozbawione było odzienia, ubrania bowiem zostały tam, gdzie przemieniła się w kulę, ale jej kończyny z pomocą otaczającego ją złotego pyłu sprawiały, iż na dobrą sprawę tylko jej głowa była wyraźnie widoczna, wszystko inne zaś ukryte przed cudzym wzrokiem.
- Jak miałabym naprawić własnoręcznie tamtą komnatę? - spytała, a jej faktyczny głos brzmiał już nieco spokojniej, choć widać było po minie Evangeline, że wcale nie jest z nią lepiej. - Znaki na moim ciele przynoszą tylko zniszczenie, tak samo, jak ja. Sam mówiłeś, że jestem niebezpieczna. Przychodząc na świat, pozbawiłam życia swoją własną matkę… Jak ktoś taki jak ja mógłby cokolwiek naprawić?
“Nie chce być księżniczką.”
“Nie jestem silna, jak mam dawać siłę innym?”
“Z czego mam być dumna, skoro niczego sama nie osiągnęłam?!”
To był zaledwie skrawek tego, co tłumiła w sobie księżniczka. Błąd, który popełniła, bo inaczej nie potrafiła tego określić, przypomniał jej o wszystkim, co zrobiła źle, odkąd tylko zjawiła się pod opieką Delii. Wszystkie kłopoty, zamieszania, nieporozumienia i błędy, których się dopuściła przez ostatni rok, nawiedzały ją z chwili na chwilę, a ona nie miała już sił, by odeprzeć ciemne chmury. Anioł w końcu ucichł, a ona nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć bez pogrążenia się jeszcze bardziej, dlatego więc postanowiła oddać się w ręce emocjonalnego zmęczenia i zasnęła, z cichą nadzieją, że to wszystko to tylko jeden okropny koszmar, o którym zapomni gdy tylko się przebudzi.
W jaskini panował spokój. Brakowało dwóch diabłów, bo tych wysłali na szerzenie zamieszania po drugiej stronie Arrantalis. Nie było sensu, by całą grupą tam iść, byli pewni tego, że w tamtych okolicach nie stacjonuje nic, co byłoby w stanie powstrzymać jednego diabła, a co dopiero dwóch, w czasie gdy pozostali zbierali siły na atak na zamek.
Oczywiście wszystko to musiało paść łeb na szyję, gdy zostali znienacka zaatakowani. Wszystko działo się tak szybko, że reakcja piekielnych była w dużej mierze instynktem nim czymkolwiek skoordynowanym. Wynikiem było to, że niemal wszystkie diabły były martwe, zanim Solythue zdążył w znaczący sposób zareagować. Nie pomagał też fakt, iż już na samym początku starcia Cinerea otrzymała strzałą prosto w klatkę piersiową i zaczęła niemal natychmiast topić się we krwi, która zalewała jej prawe płuco.
Rozpoznając sytuację bez wyjścia, upadły anioł pochłonął ciemnością zarówno siebie, jak i pokusę, korzystając z tego, że ostatni żywy diabeł przeszkadzał aniołowi, który był odpowiedzialny za rzeźnię w jaskini. Energia magiczna upadłego przez chwilę wisiała w powietrzu, lecz chwilę później zniknęła bez śladu. Jeśli ktoś by sprawdził, to śladów zarówno upadłego jak i pokusy nie było ani tutaj, ani nawet w dalszej okolicy, co oznaczało, iż gdziekolwiek się przenieśli, było to adekwatnie daleko, co by nie groził im natychmiastowy pościg.
Tymczasem na Talianis, kolejna wioska zaczynała płonąć, a ogniowi towarzyszyły bestialskie ryki oraz krzyki przerażenia.
- Przeklęte pomioty, wasza plugawa krew dokona tutaj swego żywota!
Grupa wieśniaków uzbrojona prowizorycznie w narzędzia rolnicze bądź też oręż sprzed stuleci była pod dowództwem emerytowanego strażnika, który przywdział zbroję i miecz, gdy tylko rozległy się pierwsze wrzaski. Sam strażnik krwawił obecnie z lewej ręki, która żałośnie zwisała z jego torsu, kości pogruchotane a mięśnie niezdolne do dalszego działania. Mimo tego, w prawej ręce dzierżył on miecz, który aż płonął mistycznym ogniem od energii magicznej, która była w nim zebrana. Widok ten dawał odwagę wieśniakom, którzy jakimś cudem utrzymywali szyk, mimo wiedzy, iż sami byli ledwie mięsem armatnim, mającym na celu chronienie starca z magiczną bronią.
Ogień szalał dookoła, nikt bowiem nie miał czasu go ugasić. Zdrowi mężczyźni walczyli, tymczasem kobiety, dzieci i starcy już dawno ruszyli drogą do najbliższej wioski, by odnaleźć schronienie, a zarazem ostrzec ich przed swoim własnym losem. W ich domach, które pochłaniał mozolnie rozprzestrzeniający się ogień, wciąż były wszystkie ich rzeczy, czy to jedzenie, kosztowności czy nawet pamiątki po bliskich i ukochanych. Nie mogli zabrać ze sobą niczego, nie wiedzieli bowiem, czy ci, którzy walczyli w ich imieniu, przetrwają wystarczająco długo, aby mogli sobie pozwolić na dociążenie się zbędnym bagażem.
- Smak waszej krwi i krzyki waszych kobiet wynagrodzą mi marnowanie czasu na takich jak wy!
Nieludzki głos należał do diabła, który przed chwilą stracił prawe oko, wypalone magicznym ogniem. Drugi diabeł, stojący tuż obok, ryknął niczym bestia, jego prawa dłoń pozbawiona dwóch placów, którymi jeszcze nie tak dawno odebrał głowę jednego z wieśniaków. Bestialski diabeł zaszarżował do przodu, a ludzie zareagowali, wydając swój własny okrzyk bitewny.
- ZA KRÓLOWĄ!
Jego szarża napotkała dziesięciu mężczyzn z widłami wystawionymi niczym włócznie. Metal ledwie przebił skórę diabła, ale to wystarczyło. Chłopi zaparli się z całych sił o ziemię na której stali, w czasie gdy diabeł niemal bezmyślnie próbował przeć naprzód. Siła jego była ogromna, każdy jego krok bowiem przesuwał chłopów do przodu. Można by pomyśleć, że zaatakuje ich albo połamie widły, ale widać było, że ów diabeł za dużo nie myślał, a jego pełna uwaga była skupiona na tym, który odciął mu palce.
Emerytowany strażnik wykorzystał to, iż dziesięciu rosłych chłopów ograniczało ruchy piekielnej bestii i zaszarżował, planując pozbawić diabła głowy, albo chociaż całej ręki, lecz w połowie drogi usłyszał on krzyki pozostałych mężczyzn, którzy osłaniali go od boku. Ledwie zdążył się zatrzymać i zablokować płonącą czarnym ogniem pięść drugiego diabła, za którym leżały zmasakrowane zwłoki.
- Może i dajesz radę z idiotą, rycerzyku, ale nigdy nie wygrasz walki ze mną i z nim jednocześnie. - Zagroził diabeł, który obecnie przypominał potwora skąpanego w ogniu, który pozbawiony został koloru. Ów czarny ogień zdawał się zniwelować obrażenia zadawane przez magiczny miecz, co wyjaśniało, czemu głos diabła zdawał się rozbawiony na chwilę obecną. - Wcześniej ci się poszczęściło. Teraz gdy znam twoje sztuczki, nie będę się z tobą cackać.
- Nie muszę z tobą wygrać, wystarczy, że inni uciekną w czasie, gdy ja zrobię ci drugą dupę na głowie, tuż obok tej oryginalnej. - Odpowiedział strażnik, choć skrywał on prawdziwy powód, dla którego musiał walczyć o czas, nie o przetrwanie.
“Najwyższy Panie, jestem nic niewartym śmiertelnikiem, ledwie dzieckiem tego, który oddawał ci cześć godną i chwalebną. Wybacz mi moje niezliczone grzechy i dopomóż mi w godzinie próby. Błagam cię, przekaż swoim aniołom, że niewinna krew przelewa się w tym miejscu, pokieruj ich serca i ostrza. Niech poświęcenie tych, którzy oddali swe życie dla swych żon i dzieci nie pójdzie na marne!”
Z krzykiem, który rozpalił odwagę w tych, co żyli, odepchnął płonącą smolistym ogniem dłoń potwora, aby wycofać się i wspomóc tych, którzy już na kolana padali pod niepowstrzymaną szarżą bestialskiego piekielnego.
Z dywersją dziejącą się w Talianis oraz biorąc pod uwagę fakt, iż zamek był teraz równie bezpieczny co plany niebiańskie dla ich obydwu, Solythue przeteleportował zarówno siebie, jak i pokusę na ubocze Arranty. Nie był tak głupi, by przetransportować ich dokładnie na drodze prowadzącej od zamku królewskiego do drugiej wyspy, zamiast tego trafili oni na jedną z plaż, z dala od cywilizacji, gdzie upadły anioł zostawił jeden ze swoich magicznych znaczników, na wypadek czegoś takiego, jak sytuacja, w której obecnie się znalazł.
- Śmiertelny strzał, nawet jeśli strzała nie miała w sobie ani krztyny niebiańskiej magii. - Skomentował, patrząc na pokusę, która obecnie cała była skąpana w swojej własnej krwi. - Pomóc zatamować krwotok, czy może wolisz mi przekazać swoje ostatnie słowa?
Spojrzenie, jakie otrzymał w zamian, zdołałoby zwykłego śmiertelnika wykastrować, rozczłonkować i zdekapitować w tej samej chwili, pokusa bowiem nawet mimo poważnego krwotoku wewnętrznego i zewnętrznego nie pozwalała sobie na to, by czarnoskrzydły sobie żarty z niej stroił.
- N-nie pierdol, ty ochujały gołębiu! - jej słowa byłyby o wiele bardziej groźne, gdyby kolejna fala krwi nie wypłynęła z jej ust przy każdym jej słowie.
Anioł tylko podniósł brew, zastanawiając się co ona planuje zrobić, by się ocalić przed nadchodzącą śmiercią. Cinerea przez krew, ból i osłabienie spowodowane utratą wcześniej wspomnianej krwi, chwyciła za strzałę, która wystawała z jej piersi, a następnie z krzykiem agonii posłała swoją ognistą magię prosto w przedmiot w jej dłoni. Całą strzałę spowił ogień, który natychmiast zwęglił okoliczną tkankę, po czym zniknął równie nagle, jak się pojawił. Pokusa padła na ziemię, leżąc na boku, a z otworu w jej klatce piersiowej sypał się popiół.
- Mogłaś się zabić tym manewrem. - Odpowiedziało mu tylko stęknięcie bólu. Nawet jeżeli pokusa już nie traciła krwi, to jednak wciąż miała spory niedobór, nie mówiąc o tym, że ogień, którym zasklepiła ranę, prawdopodobnie wyrządził więcej szkód niż sama strzała. - I tak nie zostało ci zbyt wiele. Kilka godzin, może więcej.
- W…wystar…czy. - Odpowiedziała pokusa, walcząc o każdą literę i każdy oddech. Nawet przez mgłę bólu i cierpienia pamiętała o znajomościach w czeluściach piekielnych, dzięki którym nawet taka rana była ledwie tymczasową przeszkodą.
Solythue wiedział, że pokusa okłamywała samą siebie, wiedział on bowiem to samo co ona. Nawet jeśli wciąż posiadała swoją magię, powrót do czeluści piekielnych jest kosztowny i nie był czymś, co można było zrobić na skraju śmierci. Była ona praktycznie trupem, a to oznaczało, że nie miał już nikogo, kto mógłby odwrócić uwagę królowej, jej strażników i nowo przybyłych aniołów. To zaś oznaczało, że nie miał szans na to, by w tej sytuacji samodzielnie odzyskać swoją córkę. Obrócił się on w stronę królewskiego zamku, który był ledwo widoczny z tej odległości.
Chwila ciszy, przerywana przez żałosne odgłosy wydawane przez pokusę, to było wszystko, czego upadły potrzebował, aby dokonać decyzji. Przyklęknął przy umierającej pokusie, a następnie, jak gdyby nigdy nic, sięgnął do swojego własnego cienia, z którego wyciągnął zdobioną fiolkę pełną mieniącego się od magii eliksiru. Sama obecność fiolki wypełniała powietrze magią życia.
- Pragniesz żyć? - Zadał pytanie pokusie, która wpierw patrzyła na niego z żądzą mordu, a następnie z grymasem niezadowolenia kiwnęła głową, co ledwo dało się zauważyć przez jej drżące ciało. - Ta mikstura utrzyma cię przy życiu, tylko tyle i aż tyle. Wciąż będziesz żałosna, ale stabilnie żałosna, tak długo aż ponownie nie otrzymasz śmiertelnych obrażeń. To jednak oznacza, że twoje życie jest w moich rękach, rozumiesz? Zrobisz wszystko, absolutnie wszystko, co ci powiem, w przeciwnym wypadku nawet całe plany niebiańskie nie powstrzymają mnie przed odebraniem tego, co zamierzam ci podarować.
Co stało się później między upadłym a pokusą? Czas pokaże.
Evangeline czuła się… pusta. Minęło już kilka godzin, odkąd przybrała formę kuli. Jej myśli i emocje, wcześniej szalejące niczym pożar, wypaliły się jak ów zjawisko, pozostawiając po sobie nicość, w której panował chłód i nieprzenikniona cisza. Jedynym źródłem czegokolwiek zdawał się Eneasz, który wciąż siedział na jej łóżku, trzymając jej kulistą formę w dłoni i czekając na to, aż księżniczka powróci do swej anielskiej postaci. To, co widział i co słyszał, w połączeniu z charakterystycznym zapachem świeżo posprzątanego pokoju, było wszystkim, co udowadniało, iż wciąż istniała.
“...”
Ta zbłąkana myśl o własnym istnieniu była tym, co przerwało pustkę. Niestety, to co ów pustkę wypełniło, było jeszcze gorsze niż brak czegokolwiek.
“... Czy gdybym nie istniała, to byłoby lepiej?”
Jej głos rozbrzmiał w umyśle mężczyzny niczym szept, a mimo to nie dało się nie usłyszeć, jak słowa te drżą, pełne żałosnych emocji tej, która je wypowiedziała.
“Nigdy bym nie sprawiała problemów Delii. Ani służbie, ani mieszkańcom Arrantalis… Solythue nigdy by tu nie przybył.”
Nie mogła się powstrzymać, i przez połączenie utworzone poprzez dotyk między nią a aniołem rozległ się jej szloch.
“Jestem przeklęta. Złota pokraka, przynosząca nieszczęście idiotka, naiwna anielica, nieudolna księżniczka… Żałosna!”
Z jej ostatnim krzykiem ucichł zarówno głos, jak i szlochanie. Kula zaczęła pękać, a w powietrze uniósł się leniwie złoty pył. Było go więcej i więcej, lecz zamiast ruszać się gwałtownie, zdawał się poruszać niezwykle ostrożnie, nie pozostawiając ani śladu na aniele bądź też okolicznych przedmiotach. W końcu cała kula stała się złotym obłokiem, a ten mozolnie zaczął formować księżniczkę na podłodze przed niebianinem. Finalnym efektem była siedząca na podłodze niebianka, obejmująca swoje kolana i otoczona swoimi skrzydłami. Jej ciało pozbawione było odzienia, ubrania bowiem zostały tam, gdzie przemieniła się w kulę, ale jej kończyny z pomocą otaczającego ją złotego pyłu sprawiały, iż na dobrą sprawę tylko jej głowa była wyraźnie widoczna, wszystko inne zaś ukryte przed cudzym wzrokiem.
- Jak miałabym naprawić własnoręcznie tamtą komnatę? - spytała, a jej faktyczny głos brzmiał już nieco spokojniej, choć widać było po minie Evangeline, że wcale nie jest z nią lepiej. - Znaki na moim ciele przynoszą tylko zniszczenie, tak samo, jak ja. Sam mówiłeś, że jestem niebezpieczna. Przychodząc na świat, pozbawiłam życia swoją własną matkę… Jak ktoś taki jak ja mógłby cokolwiek naprawić?
- Delia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 79
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Władca , Wojownik
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Eneasz wciąż był zdenerwowany całą sytuacją. Jednakże słowa księżniczki, które usłyszał w swoim umyśle, uderzyły go dość mocno. Twarz złagodniała, a w oczach pojawił się cień smutku, właśnie w tej chwili zdał sobie sprawę, że w tej młodej niebiance widzi jakby jego ukochaną córeczkę Sakurielę. Nie był w stanie odpowiedzieć. Ulżyło mu, gdy Evangeline wróciła do swojej postaci i zagaiła inny temat.
- Gdyby nie to, że w kraju panoszą się piekielni, zabrałbym cię do tutejszych rzemieślników i oni pokazaliby ci, jak ciężko zrobić to, co ty zniszczyłaś w przeciągu chwili – mruknął niezadowolony, po czym lekko się uśmiechnął i machnął kilka razy ręką, a wszystkie zniszczone przedmioty znów były w idealnym stanie, natomiast te, które zostały zupełnie zdezintegrowane, zastąpiły nowe.
Mężczyzna przez chwilę miał wrażenie, jakby rozmawiał ze swoją córką, po tym, jak ta po raz kolejny coś podpaliła.
- Jeśli popełnimy błąd, musimy, chociaż spróbować go naprawić. Nie zawsze jesteśmy w stanie. Ale w końcu, od czego jest rodzina, prawda? Możemy się nie zgadzać, kłócić, rzucać talerzami, a jednocześnie kochać tak mocno, żeby być w stanie skoczyć dla siebie w ogień. – Rozczochrał włosy Evangeline.
Następnie przywołał służki, które od razu zajęły się księżniczką. Już po chwili ponownie ubrana była w piękną, błękitną sukienkę, a włosy miała starannie ułożone. Przez cały czas doprowadzania księżniczki do porządku anioł nie powiedział ani słowa. Jakby czekał, aż kobiety wyjdą.
- Powiedz, Evangeline. Czy wiesz, co się dzieje w Arrantalis? – zapytał, po czym kontynuował. – Piekielni podpalają wioski, mordują niewinnych ludzi, dzieci. Pozbawiają ich wszystkiego. To są złe istoty. Upadłe anioły… Nawet jeśli kiedyś była w nich krztyna dobroci, ona znika prędzej czy później. Oszukują, zwodzą, tylko po to, by powiększyć swoje szeregi. Nie można im ufać, rozumiesz? Nie można, Sakurielo! – krzyknął, chwytając dziewczynę za ramionach, a w jego oczach widniała rozpacz i ślad dawnej traumy.
Eneasz niemalże wstrzymał oddech, zdając sobie sprawę, że jego własne emocje prawdopodobnie go zdradziły. Zabrakło mu słów, puścił niebiankę i cofnął się dwa kroki, opanował emocje i spoważniał, udając, że wszystko jest w porządku.
Tymczasem Emanuel z Orifilem lecieli tropem zniszczeń. Ojciec Delii dobijał rannych piekielnych, a Orfi leczył rannych ludzi przy pomocy magii. Naprawdę mnóstwo osób wymagało pomocy i to jak najszybciej.
- Zostań tu młody, pomóż tym ludziom – zarządził mężczyzna.
- Ale…
- To rozkaz.
Wśród miast i wiosek było coraz więcej rycerzy i strażników, często również towarzyszyli im magowie gotowy bronić ludu Arrantalis. Gdy tylko jakiś diabeł postanowił spróbować siać zamęt, ludzie będący już mentalnie przygotowani ze wsparciem magii oraz uzbrojonych wojowników bez problemu dawali sobie radę z pokonaniem czerwonoskórych bestii.
Niebianinowi było to na rękę, mógł wszystkie siły przeznaczyć na tropienie sprawcy całego zamieszania. Lecąc nad lasem, nie oczekiwał jednak, że dołączy do niego ktoś jeszcze.
- Co ty tu robisz? – spytał niezbyt zadowolony.
- A jak myślisz? – prychnęła Delia. Miała na sobie specjalną zbroję, wykonaną z wyjątkowo lekkiego metalu oraz z otworami na skrzydła. Była przystosowana do walki na ziemi, jak i w powietrzu.
- Nie powinnaś być przypadkiem przy tej swojej córce?
- Jest w dobrych rękach – odburknęła, a jej oczy, choć nieco przysłonięte przez hełm ze szkarłatnym pióropuszem, były wyraźnie zaczerwienione. – Tędy – nakazała.
- Ostatni raz był w Talianis – stwierdził Emanuel, gdy jego córka zaczęła lecieć w przeciwnym kierunku, aż za pałac w dziką część Arranty.
Królowa nie odpowiedziała, zamiast tego z determinacją na twarzy trzymała dłoń nad rękojeścią miecza gotowa do ataku w każdej chwili. Anioł nic nie powiedział, ale niepokoiło go zachowanie córki. W pewnym momencie wylądowali pośrodku gąszczu, w którym nie było nic.
- Miej oczy dookoła głowy – szepnęła, oboje stanęli plecami do siebie i wyciągnęli broń.
- Delcia, przecież tu…
- Ćć…
Wtem zza krzaków wyskoczyły bestie niepodobne do niczego co alarańskie, smród siarki wcześniej zupełnie niewyczuwalny, teraz był wszechobecny. Każdy ze stworów wyglądał jak istna abominacja - chodziły na czterech łapach o ostrych jak brzytwa pazurach, całe pokryte były kolcami i nadmiarową ilością oczu rozsianą po całym ciele. W ich paszczach było po kilka rzędów zębisk, a ogony przypominały te skorpionów. Było ich z sześć.
- Uważaj na ich krew, jest wrząca! – krzyknęła Delia.
- Teraz mi to mówisz?! – krzyknął ojciec w momencie, gdy pozbawiał jednego ze stworów głowy, a z jego tętnicy wytrysnął krwisty strumień, którego ledwo zdołał uniknąć.
- Lepiej późno niż… Agh! – krzyknęła Del, padając na ziemię przygnieciona łapskami potwora.
- Trzymaj się! – Emanuel ruszył jej na ratunek i wystawił dłoń w celu oddania magicznego ciosu.
- Nie rób tego, to je tylko wzmacnia!
- Delia, o co w tym wszystkim, ugh, chodzi!? – Odpuścił rzucenie zaklęcia i zaszarżował na bestię, której ociekający śliną pysk niebezpiecznie blisko zbliżył się do głowy jego córki.
- Wszystko wyjaśnię! Zostały jeszcze trzy!
Wkrótce ostatni stwór padł trupem. Srebrna zbroja królowej cała była w plamach krwi, na jej lewym policzku widniała ukośna szrama, która powstała, gdy jeden z potwór zdołał strącić jej hełm. Emanuel nie będąc przygotowanym, na tego typu walkę również odniósł obrażenia. Na szczęście były jedynie powierzchowne.
- Och, witam wasza wysokość, czyżby moje zwierzaczki sprawiły problem? – spytał mężczyzna wychodzący niczym z cienia.
Emanuel od razu chwycił za broń, jednak Delia go powstrzymała i podeszła do białowłosego nieznajomego.
- Potrzebuje przysługi – powiedziała z lekko uniesioną głową, tak by sprawiać wrażenie, że patrzy na swego rozmówce z góry.
- Oczywiście, wasza wysokość. Rokerdien zawsze do usług, czego o pani potrzebuje?
- Znaleźć upadłego anioła imieniem Solythue.
- Och, brzmi ekscytująco. Zapraszam w moje skromne progi. — Ukłonił się, a za jego plecami ukazała się drewniana chata będąca wcześniej całkowicie niewidzialna. — A ten pan to…?
- Mój ojciec.
- Cudownie, kocham takie rodzinne interesy – zachichotał głupawo, po czym cała trójka weszła do środka.
Wnętrze tego domostwa było niepokojące, niemalże krzyczało, iż ów człowiek zajmuje się tutaj naprawdę czarną magią. Liczne eliksiry, czaszki, oczy w słoiku i inne mniej lub bardziej drastyczne rzeczy były niczym jedno wielkie ostrzeżenie. Emanuel nic nie mówił, pozostawał w gotowości.
- Solythue, czy tak? – spytał białowłosy, szukając czegoś po szafkach. – Upadły? Coś wiemy więcej?
- Niespecjalnie.
- Uhm. No dobrze, poradzimy sobie i tak. – Naszykował misę, do której zaczął wrzucać różne składniki. Delia nawet nie zwracała na nie uwagi, tylko w miarę cierpliwie czekała. – A teraz, jeśli można… - Chwycił jej dłoń i zrobił na niej nacięcie. Krople krwi opadły na to, co wcześniej przygotował. Anielica zniosła to wszystko jak gdyby nigdy nic.
W tym momencie Rokerdien wyszeptał inkantacje i przed oczami wszystkich zebranych ukazał się obraz tego, co robi dokładnie w tym momencie upadły anioł. Następnie zaś zostało im wskazane dokładne miejsce pobytu piekielnego.
- Doskonale, to nie tak daleko. – Cała magiczna iluzja zniknęła.
- A co będzie, jak znów się ten skurwiel przeteleportuje? – dodał niebianin.
- Również i na to mam rozwiązanie, tylko cena może nieco podskoczyć…
- Czego chcesz? – spytała Del.
- Przysługę.
- Jaką?
- Na przyszłość – uśmiechnął się diabelsko.
- Delia… - Emanuel był coraz bardziej zaniepokojony.
- Zgoda. – Podała mu dłoń.
- Elegancko – stwierdził i zaczął rzucać kolejne zaklęcia. Wszystko, co był w misce, przybrało formę drobnej fiolki na rzemyku zapełnionej szkarłatną cieczą. – Przeniesie cię i tego, kogo dotkniesz w miejsce pobytu upadłego.
- Jak? - spytała Del, zakładając ją na szyję.
- Wystarczy… chcieć. – Uśmiechnął się szeroko.
- Dobrze.
Delia mogła polecieć do kryjówki piekielnego. Jednakże otrzymawszy możliwość natychmiastowej konfrontacji, nie była w stanie się powstrzymać. Razem ze swoim ojcem przeteleportowali się na jedną z dalszych plaż Arranty. Emanuel, choć również pełen gniewu i chęci zemsty na piekielnych wciąż był nieco zdezorientowanym poczynaniami jego córki. Była w tej chwili gotowa na wszystko, jeszcze nigdy nie widział jej w aż tak złym stanie. Poza tym nadal nie otrzymał wyjaśnień, w sprawie bestii i tego, kim jest ten cały alchemik.
- SOLYTHUE! – krzyknęła Delia na jego widok, w jej oczach płonęła istna żądza mordu, kompletnie kontrastująca z jej anielską naturą.
- Gdyby nie to, że w kraju panoszą się piekielni, zabrałbym cię do tutejszych rzemieślników i oni pokazaliby ci, jak ciężko zrobić to, co ty zniszczyłaś w przeciągu chwili – mruknął niezadowolony, po czym lekko się uśmiechnął i machnął kilka razy ręką, a wszystkie zniszczone przedmioty znów były w idealnym stanie, natomiast te, które zostały zupełnie zdezintegrowane, zastąpiły nowe.
Mężczyzna przez chwilę miał wrażenie, jakby rozmawiał ze swoją córką, po tym, jak ta po raz kolejny coś podpaliła.
- Jeśli popełnimy błąd, musimy, chociaż spróbować go naprawić. Nie zawsze jesteśmy w stanie. Ale w końcu, od czego jest rodzina, prawda? Możemy się nie zgadzać, kłócić, rzucać talerzami, a jednocześnie kochać tak mocno, żeby być w stanie skoczyć dla siebie w ogień. – Rozczochrał włosy Evangeline.
Następnie przywołał służki, które od razu zajęły się księżniczką. Już po chwili ponownie ubrana była w piękną, błękitną sukienkę, a włosy miała starannie ułożone. Przez cały czas doprowadzania księżniczki do porządku anioł nie powiedział ani słowa. Jakby czekał, aż kobiety wyjdą.
- Powiedz, Evangeline. Czy wiesz, co się dzieje w Arrantalis? – zapytał, po czym kontynuował. – Piekielni podpalają wioski, mordują niewinnych ludzi, dzieci. Pozbawiają ich wszystkiego. To są złe istoty. Upadłe anioły… Nawet jeśli kiedyś była w nich krztyna dobroci, ona znika prędzej czy później. Oszukują, zwodzą, tylko po to, by powiększyć swoje szeregi. Nie można im ufać, rozumiesz? Nie można, Sakurielo! – krzyknął, chwytając dziewczynę za ramionach, a w jego oczach widniała rozpacz i ślad dawnej traumy.
Eneasz niemalże wstrzymał oddech, zdając sobie sprawę, że jego własne emocje prawdopodobnie go zdradziły. Zabrakło mu słów, puścił niebiankę i cofnął się dwa kroki, opanował emocje i spoważniał, udając, że wszystko jest w porządku.
Tymczasem Emanuel z Orifilem lecieli tropem zniszczeń. Ojciec Delii dobijał rannych piekielnych, a Orfi leczył rannych ludzi przy pomocy magii. Naprawdę mnóstwo osób wymagało pomocy i to jak najszybciej.
- Zostań tu młody, pomóż tym ludziom – zarządził mężczyzna.
- Ale…
- To rozkaz.
Wśród miast i wiosek było coraz więcej rycerzy i strażników, często również towarzyszyli im magowie gotowy bronić ludu Arrantalis. Gdy tylko jakiś diabeł postanowił spróbować siać zamęt, ludzie będący już mentalnie przygotowani ze wsparciem magii oraz uzbrojonych wojowników bez problemu dawali sobie radę z pokonaniem czerwonoskórych bestii.
Niebianinowi było to na rękę, mógł wszystkie siły przeznaczyć na tropienie sprawcy całego zamieszania. Lecąc nad lasem, nie oczekiwał jednak, że dołączy do niego ktoś jeszcze.
- Co ty tu robisz? – spytał niezbyt zadowolony.
- A jak myślisz? – prychnęła Delia. Miała na sobie specjalną zbroję, wykonaną z wyjątkowo lekkiego metalu oraz z otworami na skrzydła. Była przystosowana do walki na ziemi, jak i w powietrzu.
- Nie powinnaś być przypadkiem przy tej swojej córce?
- Jest w dobrych rękach – odburknęła, a jej oczy, choć nieco przysłonięte przez hełm ze szkarłatnym pióropuszem, były wyraźnie zaczerwienione. – Tędy – nakazała.
- Ostatni raz był w Talianis – stwierdził Emanuel, gdy jego córka zaczęła lecieć w przeciwnym kierunku, aż za pałac w dziką część Arranty.
Królowa nie odpowiedziała, zamiast tego z determinacją na twarzy trzymała dłoń nad rękojeścią miecza gotowa do ataku w każdej chwili. Anioł nic nie powiedział, ale niepokoiło go zachowanie córki. W pewnym momencie wylądowali pośrodku gąszczu, w którym nie było nic.
- Miej oczy dookoła głowy – szepnęła, oboje stanęli plecami do siebie i wyciągnęli broń.
- Delcia, przecież tu…
- Ćć…
Wtem zza krzaków wyskoczyły bestie niepodobne do niczego co alarańskie, smród siarki wcześniej zupełnie niewyczuwalny, teraz był wszechobecny. Każdy ze stworów wyglądał jak istna abominacja - chodziły na czterech łapach o ostrych jak brzytwa pazurach, całe pokryte były kolcami i nadmiarową ilością oczu rozsianą po całym ciele. W ich paszczach było po kilka rzędów zębisk, a ogony przypominały te skorpionów. Było ich z sześć.
- Uważaj na ich krew, jest wrząca! – krzyknęła Delia.
- Teraz mi to mówisz?! – krzyknął ojciec w momencie, gdy pozbawiał jednego ze stworów głowy, a z jego tętnicy wytrysnął krwisty strumień, którego ledwo zdołał uniknąć.
- Lepiej późno niż… Agh! – krzyknęła Del, padając na ziemię przygnieciona łapskami potwora.
- Trzymaj się! – Emanuel ruszył jej na ratunek i wystawił dłoń w celu oddania magicznego ciosu.
- Nie rób tego, to je tylko wzmacnia!
- Delia, o co w tym wszystkim, ugh, chodzi!? – Odpuścił rzucenie zaklęcia i zaszarżował na bestię, której ociekający śliną pysk niebezpiecznie blisko zbliżył się do głowy jego córki.
- Wszystko wyjaśnię! Zostały jeszcze trzy!
Wkrótce ostatni stwór padł trupem. Srebrna zbroja królowej cała była w plamach krwi, na jej lewym policzku widniała ukośna szrama, która powstała, gdy jeden z potwór zdołał strącić jej hełm. Emanuel nie będąc przygotowanym, na tego typu walkę również odniósł obrażenia. Na szczęście były jedynie powierzchowne.
- Och, witam wasza wysokość, czyżby moje zwierzaczki sprawiły problem? – spytał mężczyzna wychodzący niczym z cienia.
Emanuel od razu chwycił za broń, jednak Delia go powstrzymała i podeszła do białowłosego nieznajomego.
- Potrzebuje przysługi – powiedziała z lekko uniesioną głową, tak by sprawiać wrażenie, że patrzy na swego rozmówce z góry.
- Oczywiście, wasza wysokość. Rokerdien zawsze do usług, czego o pani potrzebuje?
- Znaleźć upadłego anioła imieniem Solythue.
- Och, brzmi ekscytująco. Zapraszam w moje skromne progi. — Ukłonił się, a za jego plecami ukazała się drewniana chata będąca wcześniej całkowicie niewidzialna. — A ten pan to…?
- Mój ojciec.
- Cudownie, kocham takie rodzinne interesy – zachichotał głupawo, po czym cała trójka weszła do środka.
Wnętrze tego domostwa było niepokojące, niemalże krzyczało, iż ów człowiek zajmuje się tutaj naprawdę czarną magią. Liczne eliksiry, czaszki, oczy w słoiku i inne mniej lub bardziej drastyczne rzeczy były niczym jedno wielkie ostrzeżenie. Emanuel nic nie mówił, pozostawał w gotowości.
- Solythue, czy tak? – spytał białowłosy, szukając czegoś po szafkach. – Upadły? Coś wiemy więcej?
- Niespecjalnie.
- Uhm. No dobrze, poradzimy sobie i tak. – Naszykował misę, do której zaczął wrzucać różne składniki. Delia nawet nie zwracała na nie uwagi, tylko w miarę cierpliwie czekała. – A teraz, jeśli można… - Chwycił jej dłoń i zrobił na niej nacięcie. Krople krwi opadły na to, co wcześniej przygotował. Anielica zniosła to wszystko jak gdyby nigdy nic.
W tym momencie Rokerdien wyszeptał inkantacje i przed oczami wszystkich zebranych ukazał się obraz tego, co robi dokładnie w tym momencie upadły anioł. Następnie zaś zostało im wskazane dokładne miejsce pobytu piekielnego.
- Doskonale, to nie tak daleko. – Cała magiczna iluzja zniknęła.
- A co będzie, jak znów się ten skurwiel przeteleportuje? – dodał niebianin.
- Również i na to mam rozwiązanie, tylko cena może nieco podskoczyć…
- Czego chcesz? – spytała Del.
- Przysługę.
- Jaką?
- Na przyszłość – uśmiechnął się diabelsko.
- Delia… - Emanuel był coraz bardziej zaniepokojony.
- Zgoda. – Podała mu dłoń.
- Elegancko – stwierdził i zaczął rzucać kolejne zaklęcia. Wszystko, co był w misce, przybrało formę drobnej fiolki na rzemyku zapełnionej szkarłatną cieczą. – Przeniesie cię i tego, kogo dotkniesz w miejsce pobytu upadłego.
- Jak? - spytała Del, zakładając ją na szyję.
- Wystarczy… chcieć. – Uśmiechnął się szeroko.
- Dobrze.
Delia mogła polecieć do kryjówki piekielnego. Jednakże otrzymawszy możliwość natychmiastowej konfrontacji, nie była w stanie się powstrzymać. Razem ze swoim ojcem przeteleportowali się na jedną z dalszych plaż Arranty. Emanuel, choć również pełen gniewu i chęci zemsty na piekielnych wciąż był nieco zdezorientowanym poczynaniami jego córki. Była w tej chwili gotowa na wszystko, jeszcze nigdy nie widział jej w aż tak złym stanie. Poza tym nadal nie otrzymał wyjaśnień, w sprawie bestii i tego, kim jest ten cały alchemik.
- SOLYTHUE! – krzyknęła Delia na jego widok, w jej oczach płonęła istna żądza mordu, kompletnie kontrastująca z jej anielską naturą.
- Evangeline
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 67
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Szlachcic
- Kontakt:
Słowa Eneasza nie były łatwe do przełknięcia dla księżniczki. Wciąż błądziła umysłem po ciemnych zakamarkach swojej świadomości, więc gdy tylko wspomniał on niezadowolony o obecności piekielnych, jej skrzydła zacisnęły się mocniej wokół jej ciała, ukrywając to, jak jej palce wbiły się w jej kolana. Anioł ani razu nie zaprzeczył jej słowom, zamiast tego próbując skierować ją na poprawienie swych błędów. Z jednej strony czuła ulgę, wiedząc, że istnieje dla niej kolejna szansa… ale czy wciąż na nią zasługiwała, to było pytanie, które nie opuściło ją ani na chwilę.
- Skoro tak mówisz... - odpowiedziała zmęczonym głosem godnym straumatyzowanej nastolatki, tylko po to, aby chwile później pokazać grymas niezadowolenia, gdy starszy anioł zaczął burzyć jej włosy. To, że nie miała ich uczesanych, nie znaczyło, że chciała, by były w jeszcze gorszej sytuacji.
“Ale to nie jest moja rodzina.”
Odwróciła od niego wzrok, gdy ta zdradziecka myśl wytrąciła ją z myślenia o własnym wyglądzie. Tyle razy nazywała Delię matką, że to było nie do pomyślenia, ale po tym, czego złota anielica się dopuściła, zaczęła ona wątpić w to, czy relacja między nią a królową wciąż jest na tyle silna, by móc je nazwać rodziną.
Przybycie służek i ich nagminna dbałość o szczegóły to był moment, w którym Evangeline została porwana z dala od swoich myśli prosto w wir codzienności, dzięki czemu zdołała z lekkim uśmiechem i skinieniem głowy podziękować za ich usługi. Niestety, uśmiech ten wyparował, gdy została sama ze starszym aniołem, który zaczął mówić do niej po raz kolejny. Gdy zadał pytanie, była gotowa odpowiedzieć, lecz tego nie zrobiła, uświadomiła sobie bowiem że była ślepa na stan królestwa i jedyne co znała to swoje własne problemy.
Po tym było coraz gorzej, słowa anioła były bowiem nie dość, że brutalnie szczere, to pełne emocji. Z początku nie reagowała, patrząc z żalem w podłogę, ale gdy ten ją złapał, wzdrygnęła się, a oczy załzawiły się gdy ten krzyczał do niej, wymawiając przy tym imię nieznanej jej osoby. Gdy tylko ją puścił, odsunęła się od niego tak daleko, aż potknęła się o łóżko i padła na pościel. Była przerażona jego zachowaniem, ale nawet gdy się uspokoiła, nie mogła przestać patrzeć na anioła, jakby gotowa na to, że po raz kolejny spróbuje ją przytrzymać.
- Jestem… zmęczona. Położę się już…
Nie zwracając uwagi na to, że ubranie jej nic a nic nie nadawało się do snu, złotowłosa czym prędzej schowała się pod pościelą, zakrywając nawet swoją głowę w iście dziecięcym geście, daremnej próbie odcięcia się od świata zewnętrznego. Mimo tego, co powiedziała oraz wbrew temu, jak zmęczona się czuła tym wszystkim, sen nie przychodził, więc jedyne co księżniczka mogła zrobić to skupić się na swoim oddechu, udając, że zmorzył ją sen, w nadziei na to, że cały świat w końcu da jej spokój.
Delia pojawiła się razem z ojcem na plaży i oboje, nawet Delia zaślepiona gniewem i desperacją, ujrzeli, że ktoś na nich czekał. Solythue stał w bezruchu skierowany przodem w stronę pałacu ledwo widocznego w oddali. Jego ręce spoczywały na rękojeści miecza, wbitego obecnie w piasek przy jego stopach. Obok niego były ślady po drugiej istocie, miejsce, gdzie ktoś leżał, ślady stóp, plamy piekielnej krwi, oraz jedna pusta fiolka, która dawniej przetrzymywała w sobie tajemniczy eliksir od upadłego.
- Jesteś rozgniewana. - Odpowiedział, ledwie dotarł do niego krzyk królowej. - Moje zbrodnie są wielkie i liczne, a rasa moja jest antytezą twojego istnienia, lecz twój gniew… jest żałosny.
Po tych słowach wyciągnął miecz z piasku i obrócił się, lecz zamiast od razu zaatakować, podniósł oręż przed siebie i wskazał ostrzem na anielice. Odległość między nimi była na tyle spora, że niemożliwe było uznanie tego gestu za próbę ataku, nawet jeśli upadły ewidentnie był gotowy na konfrontację.
- Twoi poddani umierają, twoje wioski płoną a twoja córka jest zagrożona. - Stwierdził tonem, jakby mówił o pogodzie. - Twoje powody do gniewu są samolubne, ale to nie dlatego jestem oburzony twoim zachowaniem.
Upadły rozłożył skrzydła, a cienie pod jego ciałem zaczęły się wić i układać w macki, wynik jego własnej magii, którą przestał kontrolować. Wiedział, że czeka go śmierć, ale nie zamierzał ułatwić aniołom. Wręcz przeciwnie, był gotowy zmienić tą potyczkę w walkę godną legend, a jego następne słowa dały powód dla jego intencji.
- Twój gniew jest zrodzony z instynktownej reakcji na zagrożenie tego, co twoje, emocji, nad którymi nawet nie umiesz zapanować. - Wycedził Solythue przez zaciśnięte żeby. - Moja furia tymczasem została zahartowana przez ponad osiemnaście lat, kiedy to błądziłem w poszukiwaniu ostatniej rzeczy, dzięki której moje istnienie miało sens. Myślisz, że w obliczu mojej straty, mojej miłości, mojego poświęcenia, którego twój zaślepiony światłem Pana umysł nie potrafi nawet zrozumieć, masz prawo odczuwać gniew?! MYŚLISZ, ŻE NIE PUSZCZĘ TEGO ŚWIATA Z DYMEM, TYLKO PO TO ABY UPAMIĘTNIĆ MOJĄ ŻONĘ I DAĆ RODZONEJ CÓRCE SZANSĘ NA ŻYCIE Z DALA TWOJEJ HIPOKRYZJI?!
Z tym okrzykiem Solythue ruszył do ataku, a oczy jego były pełne łez, wiedział bowiem że już nigdy nie zobaczy uśmiechu Evangeline.
- Skoro tak mówisz... - odpowiedziała zmęczonym głosem godnym straumatyzowanej nastolatki, tylko po to, aby chwile później pokazać grymas niezadowolenia, gdy starszy anioł zaczął burzyć jej włosy. To, że nie miała ich uczesanych, nie znaczyło, że chciała, by były w jeszcze gorszej sytuacji.
“Ale to nie jest moja rodzina.”
Odwróciła od niego wzrok, gdy ta zdradziecka myśl wytrąciła ją z myślenia o własnym wyglądzie. Tyle razy nazywała Delię matką, że to było nie do pomyślenia, ale po tym, czego złota anielica się dopuściła, zaczęła ona wątpić w to, czy relacja między nią a królową wciąż jest na tyle silna, by móc je nazwać rodziną.
Przybycie służek i ich nagminna dbałość o szczegóły to był moment, w którym Evangeline została porwana z dala od swoich myśli prosto w wir codzienności, dzięki czemu zdołała z lekkim uśmiechem i skinieniem głowy podziękować za ich usługi. Niestety, uśmiech ten wyparował, gdy została sama ze starszym aniołem, który zaczął mówić do niej po raz kolejny. Gdy zadał pytanie, była gotowa odpowiedzieć, lecz tego nie zrobiła, uświadomiła sobie bowiem że była ślepa na stan królestwa i jedyne co znała to swoje własne problemy.
Po tym było coraz gorzej, słowa anioła były bowiem nie dość, że brutalnie szczere, to pełne emocji. Z początku nie reagowała, patrząc z żalem w podłogę, ale gdy ten ją złapał, wzdrygnęła się, a oczy załzawiły się gdy ten krzyczał do niej, wymawiając przy tym imię nieznanej jej osoby. Gdy tylko ją puścił, odsunęła się od niego tak daleko, aż potknęła się o łóżko i padła na pościel. Była przerażona jego zachowaniem, ale nawet gdy się uspokoiła, nie mogła przestać patrzeć na anioła, jakby gotowa na to, że po raz kolejny spróbuje ją przytrzymać.
- Jestem… zmęczona. Położę się już…
Nie zwracając uwagi na to, że ubranie jej nic a nic nie nadawało się do snu, złotowłosa czym prędzej schowała się pod pościelą, zakrywając nawet swoją głowę w iście dziecięcym geście, daremnej próbie odcięcia się od świata zewnętrznego. Mimo tego, co powiedziała oraz wbrew temu, jak zmęczona się czuła tym wszystkim, sen nie przychodził, więc jedyne co księżniczka mogła zrobić to skupić się na swoim oddechu, udając, że zmorzył ją sen, w nadziei na to, że cały świat w końcu da jej spokój.
Delia pojawiła się razem z ojcem na plaży i oboje, nawet Delia zaślepiona gniewem i desperacją, ujrzeli, że ktoś na nich czekał. Solythue stał w bezruchu skierowany przodem w stronę pałacu ledwo widocznego w oddali. Jego ręce spoczywały na rękojeści miecza, wbitego obecnie w piasek przy jego stopach. Obok niego były ślady po drugiej istocie, miejsce, gdzie ktoś leżał, ślady stóp, plamy piekielnej krwi, oraz jedna pusta fiolka, która dawniej przetrzymywała w sobie tajemniczy eliksir od upadłego.
- Jesteś rozgniewana. - Odpowiedział, ledwie dotarł do niego krzyk królowej. - Moje zbrodnie są wielkie i liczne, a rasa moja jest antytezą twojego istnienia, lecz twój gniew… jest żałosny.
Po tych słowach wyciągnął miecz z piasku i obrócił się, lecz zamiast od razu zaatakować, podniósł oręż przed siebie i wskazał ostrzem na anielice. Odległość między nimi była na tyle spora, że niemożliwe było uznanie tego gestu za próbę ataku, nawet jeśli upadły ewidentnie był gotowy na konfrontację.
- Twoi poddani umierają, twoje wioski płoną a twoja córka jest zagrożona. - Stwierdził tonem, jakby mówił o pogodzie. - Twoje powody do gniewu są samolubne, ale to nie dlatego jestem oburzony twoim zachowaniem.
Upadły rozłożył skrzydła, a cienie pod jego ciałem zaczęły się wić i układać w macki, wynik jego własnej magii, którą przestał kontrolować. Wiedział, że czeka go śmierć, ale nie zamierzał ułatwić aniołom. Wręcz przeciwnie, był gotowy zmienić tą potyczkę w walkę godną legend, a jego następne słowa dały powód dla jego intencji.
- Twój gniew jest zrodzony z instynktownej reakcji na zagrożenie tego, co twoje, emocji, nad którymi nawet nie umiesz zapanować. - Wycedził Solythue przez zaciśnięte żeby. - Moja furia tymczasem została zahartowana przez ponad osiemnaście lat, kiedy to błądziłem w poszukiwaniu ostatniej rzeczy, dzięki której moje istnienie miało sens. Myślisz, że w obliczu mojej straty, mojej miłości, mojego poświęcenia, którego twój zaślepiony światłem Pana umysł nie potrafi nawet zrozumieć, masz prawo odczuwać gniew?! MYŚLISZ, ŻE NIE PUSZCZĘ TEGO ŚWIATA Z DYMEM, TYLKO PO TO ABY UPAMIĘTNIĆ MOJĄ ŻONĘ I DAĆ RODZONEJ CÓRCE SZANSĘ NA ŻYCIE Z DALA TWOJEJ HIPOKRYZJI?!
Z tym okrzykiem Solythue ruszył do ataku, a oczy jego były pełne łez, wiedział bowiem że już nigdy nie zobaczy uśmiechu Evangeline.
- Delia
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 79
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Władca , Wojownik
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Spokój upadłego tylko jeszcze bardziej rozgniewał Delię. Miała już dość tego cyrku, piekielnych i śmierci tak wielu niewinnych ludzi. I po co to wszystko? Nikt nie musiałby zginąć, gdy pojawił się wcześniej, ukrył to, kim jest i zabrał tą rozwydrzoną pannicę. Teraz było za późno. Królowa nie zamierzała negocjować z takim potworem.
Żałosne było to, że nie zdołała szybciej go wykończyć, zapobiegłaby w ten sposób temu całemu chaosowi i cierpieniu. Gdy Solythue rozłożył skrzydła, Del zrobiła to samo. Oboje byli gotowi do ataku, piekielny kontynuował monolog, a anielica doskonale wiedziała, że chce on jej tylko namącić w głowie.
- To dlaczego go słucham? — spytała samą siebie — Dość — mruknęła i zaszarżowała w jego stronę, gdy mężczyzna wykrzykiwał ostatnie zdanie.
Powietrze przedzierały tylko szczęki uderzających o siebie mieczy. Emanuel pozostawał z boku. Wiedział, że teraz nie powinien wchodzić córce w drogę, to była jej walka.
Zarówno na lądzie, jak i w powietrzu nie dawała za wygraną. Wszelkie rany leczyła na bieżąco, wspierając magią swoją przyśpieszoną regenerację. W głowie przyświecała jej myśl, że proste zaklęcie wystarczyłoby, aby pozbawić Solythue życia. Pozwoliła mu jednak na ostatnią godną walkę. Choć w gruncie rzeczy mimo tak potężnego gniewu bała się również reakcji Evangeline na śmierć swojego ojca. Dlatego, mimo iż jej ciosy były nad wyraz brutalne i pełne agresji żaden z nich nie mógł okazać się tym śmiertelnym.
W pewnym momencie mężczyzna zaczął mieć przewagę, powalił Delie na piach, po czym oboje przeturlali się wprost do zimnej wody. Niebianka postanowiła to wykorzystać. Schowała swoje skrzydła i wciągnęła upadłego pod wodę. Dla samej siebie stworzyła bańkę powietrza, więc mogła oddychać w przeciwieństwie do mężczyzny znajdującego się coraz głębiej. Tracił dech, już niewiele życia mu pozostało. Wystarczyło poczekać, aż…
- Nie zrobisz tego ty tchórzu! – wrzasnęła Del, widząc, jak ten usiłuje się przeteleportować – NIE PO TYM JAK WSZYSTKO ZNISZCZYŁEŚ! – krzyknęła raz jeszcze i już bez żadnych oporów przy pomocy mrocznej strony magii życia zatrzymała wszelkie funkcje życiowe piekielnego.
Przez dłuższą chwilę pozwoliła prądom morskim nieść się delikatnie coraz dalej i dalej od ciała jej martwego już wroga, które bezwładnie opadło na dno, podnosząc z niego kłęby mułu. Było tu tak cicho i spokojnie, ale w głowie wciąż rozbrzmiewały krzyki. Solythue, Evangeline i mieszkańców atakowanych przez diabły.
- A gdyby tak nie wypływać, tu jest tak spokojnie – myślała, pozwalając, by po policzkach spływały jej łzy, gdy zmęczonym wzrokiem spoglądała na falującą taflę wody, oświetloną delikatnie przez przedpołudniowe promienie słońca.
Podwodna roślinność o najróżniejszych barwach falowała delikatnie jakby w tym kołysanki, a równie kolorowe ryby nadawały tej scenerii życia. Przez chwilę przypomniała sobie, jak nurkowała wtedy z Dżarielem.
- Ciekawe czy wszystko u niego w porządku… - pomyślała, wzdychając ciężko i przymknęła oczy.
Emocje i walka kompletnie ją wyczerpały, nawet nie zauważyła, gdy bańka z powietrzem zniknęła. Nie poczuła również, jak ktoś mocno ją szarpnął. Dopiero na piasku otworzyła swoje złote oczy i pierwszym kogo ujrzała, był jej zrozpaczony ojciec.
- Dziecko moje, myślałem, że cię straciłem – przytulił ją mocno, nim jakkolwiek zareagowała – Zabiorę cię do domu.
- Solythue… On… Już koniec – wymamrotała Delia.
- Tak, wiem – mężczyzna lekko się uśmiechnął, po czym wziął córkę na ręce i poleciał w stronę zamku.
Królowa wciąż była cała mokra, jej zbroja ociekała strumieniami wody skapującej z przemoczonych włosów. Nie przejmowała się jednak ani tym, ani zaniepokojonymi spojrzeniami. Jedyne czego chciała to zobaczyć swoją córkę. Problemy kraju, ataki piekielnych, zajmie się tym za chwilę. Najpierw musi uściskać Evangeline.
Weszła do jej komnaty, otwierając drzwi z impetem. Dziewczyna leżała w łóżku, jeśli wcześniej spała to nie było nawet mowy, by tak raptowne wejście nie zbudziło nawet zmarłego.
- Evangeline! – krzyknęła i podeszła do księżniczki.
Usiadła na skraju jej łóżka i nie zważając na to, że wciąż była cała mokra, przytuliła dziewczynę i odetchnęła tak, jakby najcięższy kamień spadł jej z serca.
- Już jesteś bezpieczna. Wybacz mi, że pozwoliłam temu trwać tak długo. Jesteś bezpieczna, teraz będzie już tylko lepiej – powtarzała, uśmiechając się lekko.
Żałosne było to, że nie zdołała szybciej go wykończyć, zapobiegłaby w ten sposób temu całemu chaosowi i cierpieniu. Gdy Solythue rozłożył skrzydła, Del zrobiła to samo. Oboje byli gotowi do ataku, piekielny kontynuował monolog, a anielica doskonale wiedziała, że chce on jej tylko namącić w głowie.
- To dlaczego go słucham? — spytała samą siebie — Dość — mruknęła i zaszarżowała w jego stronę, gdy mężczyzna wykrzykiwał ostatnie zdanie.
Powietrze przedzierały tylko szczęki uderzających o siebie mieczy. Emanuel pozostawał z boku. Wiedział, że teraz nie powinien wchodzić córce w drogę, to była jej walka.
Zarówno na lądzie, jak i w powietrzu nie dawała za wygraną. Wszelkie rany leczyła na bieżąco, wspierając magią swoją przyśpieszoną regenerację. W głowie przyświecała jej myśl, że proste zaklęcie wystarczyłoby, aby pozbawić Solythue życia. Pozwoliła mu jednak na ostatnią godną walkę. Choć w gruncie rzeczy mimo tak potężnego gniewu bała się również reakcji Evangeline na śmierć swojego ojca. Dlatego, mimo iż jej ciosy były nad wyraz brutalne i pełne agresji żaden z nich nie mógł okazać się tym śmiertelnym.
W pewnym momencie mężczyzna zaczął mieć przewagę, powalił Delie na piach, po czym oboje przeturlali się wprost do zimnej wody. Niebianka postanowiła to wykorzystać. Schowała swoje skrzydła i wciągnęła upadłego pod wodę. Dla samej siebie stworzyła bańkę powietrza, więc mogła oddychać w przeciwieństwie do mężczyzny znajdującego się coraz głębiej. Tracił dech, już niewiele życia mu pozostało. Wystarczyło poczekać, aż…
- Nie zrobisz tego ty tchórzu! – wrzasnęła Del, widząc, jak ten usiłuje się przeteleportować – NIE PO TYM JAK WSZYSTKO ZNISZCZYŁEŚ! – krzyknęła raz jeszcze i już bez żadnych oporów przy pomocy mrocznej strony magii życia zatrzymała wszelkie funkcje życiowe piekielnego.
Przez dłuższą chwilę pozwoliła prądom morskim nieść się delikatnie coraz dalej i dalej od ciała jej martwego już wroga, które bezwładnie opadło na dno, podnosząc z niego kłęby mułu. Było tu tak cicho i spokojnie, ale w głowie wciąż rozbrzmiewały krzyki. Solythue, Evangeline i mieszkańców atakowanych przez diabły.
- A gdyby tak nie wypływać, tu jest tak spokojnie – myślała, pozwalając, by po policzkach spływały jej łzy, gdy zmęczonym wzrokiem spoglądała na falującą taflę wody, oświetloną delikatnie przez przedpołudniowe promienie słońca.
Podwodna roślinność o najróżniejszych barwach falowała delikatnie jakby w tym kołysanki, a równie kolorowe ryby nadawały tej scenerii życia. Przez chwilę przypomniała sobie, jak nurkowała wtedy z Dżarielem.
- Ciekawe czy wszystko u niego w porządku… - pomyślała, wzdychając ciężko i przymknęła oczy.
Emocje i walka kompletnie ją wyczerpały, nawet nie zauważyła, gdy bańka z powietrzem zniknęła. Nie poczuła również, jak ktoś mocno ją szarpnął. Dopiero na piasku otworzyła swoje złote oczy i pierwszym kogo ujrzała, był jej zrozpaczony ojciec.
- Dziecko moje, myślałem, że cię straciłem – przytulił ją mocno, nim jakkolwiek zareagowała – Zabiorę cię do domu.
- Solythue… On… Już koniec – wymamrotała Delia.
- Tak, wiem – mężczyzna lekko się uśmiechnął, po czym wziął córkę na ręce i poleciał w stronę zamku.
Królowa wciąż była cała mokra, jej zbroja ociekała strumieniami wody skapującej z przemoczonych włosów. Nie przejmowała się jednak ani tym, ani zaniepokojonymi spojrzeniami. Jedyne czego chciała to zobaczyć swoją córkę. Problemy kraju, ataki piekielnych, zajmie się tym za chwilę. Najpierw musi uściskać Evangeline.
Weszła do jej komnaty, otwierając drzwi z impetem. Dziewczyna leżała w łóżku, jeśli wcześniej spała to nie było nawet mowy, by tak raptowne wejście nie zbudziło nawet zmarłego.
- Evangeline! – krzyknęła i podeszła do księżniczki.
Usiadła na skraju jej łóżka i nie zważając na to, że wciąż była cała mokra, przytuliła dziewczynę i odetchnęła tak, jakby najcięższy kamień spadł jej z serca.
- Już jesteś bezpieczna. Wybacz mi, że pozwoliłam temu trwać tak długo. Jesteś bezpieczna, teraz będzie już tylko lepiej – powtarzała, uśmiechając się lekko.
- Evangeline
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 67
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Szlachcic
- Kontakt:
Evangeline nie wiedziała, jak długo leżała w swoim łóżku. Z początku liczyła każdy oddech, nawet długo po tym gdy Eneasz opuścił jej komnatę. Z czasem jednak nawet ciężar jej myśli nie był w stanie utrzymać jej skupienia. Leżenie w ubraniach na co dzień nie było wygodne, ale pościel księżniczki mimo tego zdołała przytłumić jej rozpędzone serce i doprowadzić do tego, by z chwili na chwilę pochłonął ją sen, bez względu na to jak niespokojny był to spoczynek.
Wbrew temu, co poeci zwykli pisać, nawet nie drgnęła w momencie, kiedy jej ojciec wydał z siebie ostatnie tchnienie, a ciało jego pochłonęły głębiny wód otaczające Arrantalis.
Dopiero łoskot otwieranych drzwi i krzyk jej matki wybudził ją z głębi podświadomości. Księżniczka sama wykrzyknęła w panice, nieprzyzwyczajona do tak nagłej pobudki. Nieliczne drobinki złota unoszące się dookoła łóżka, w którym leżała zawirowały w panice, przyspieszając gdy mokra postać królowej usiadła na łóżko i objęła młodszą anielicę. Evangeline nie miała okazji, by się dobudzić, nic więc dziwnego, że jej pierwszą reakcją był strach. Wzdrygnęła się gdy poczuła na sobie ociekający lodowatą wodą dotyk, a gdy została przytulona z całych sił zamarła w bezruchu. Jej oddechy były szybkie i płytkie przez pierwsze kilka chwil, lecz wkrótce po tym panika zamarła, oto bowiem czuła i słyszała bicie serca swojej matki oraz jej oplecione miłością słowa. Zdołała się zrelaksować nawet i odwzajemnić uścisk, nawet jeśli jej ręce dalej drżały w niepewności.
Młoda księżniczka chciała powiedzieć tak wiele. Wykrzyczeć jeszcze więcej. Emocje targały ją we wszystkie strony, rozrywając spokój na strzępy, aż w końcu oddała się jedynej reakcji, która nie była spowita poczuciem winy i nieadekwatności. Wtuliła się mocniej w jedyną matkę, jaką znała, jaką kiedykolwiek miała i pozwoliła sobie na jeszcze jedną chwilę słabości. Wypłakiwała się w pierś Delii, a łzy jej ginęły wśród słonej wody. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni, emocje obnażyły złotą anielicę z nadanego jej tytułu, ze wpojonych jej zasad, ze wszystkiego, co zostało jej ofiarowane, aż pozostała jedynie zbłąkana dusza, wiecznie niepewna swej własnej roli i czynów zarówno dokonanych jak i przyszłych. Złoty pył, równie ciężki co jej serce, opadł na łóżko, sprawiając, iż przemoknięta tkanina mieniła się niczym bezchmurne, rozgwieżdżone niebo.
Wiele godzin i równie wiele łez minęło, nim księżniczka opadła z sił, lecz nawet wtedy trzymała się bezradnie swojej matki, ostatniej osoby, która jej została.
[Ciąg Dalszy - Evangeline & Delia]
Wbrew temu, co poeci zwykli pisać, nawet nie drgnęła w momencie, kiedy jej ojciec wydał z siebie ostatnie tchnienie, a ciało jego pochłonęły głębiny wód otaczające Arrantalis.
Dopiero łoskot otwieranych drzwi i krzyk jej matki wybudził ją z głębi podświadomości. Księżniczka sama wykrzyknęła w panice, nieprzyzwyczajona do tak nagłej pobudki. Nieliczne drobinki złota unoszące się dookoła łóżka, w którym leżała zawirowały w panice, przyspieszając gdy mokra postać królowej usiadła na łóżko i objęła młodszą anielicę. Evangeline nie miała okazji, by się dobudzić, nic więc dziwnego, że jej pierwszą reakcją był strach. Wzdrygnęła się gdy poczuła na sobie ociekający lodowatą wodą dotyk, a gdy została przytulona z całych sił zamarła w bezruchu. Jej oddechy były szybkie i płytkie przez pierwsze kilka chwil, lecz wkrótce po tym panika zamarła, oto bowiem czuła i słyszała bicie serca swojej matki oraz jej oplecione miłością słowa. Zdołała się zrelaksować nawet i odwzajemnić uścisk, nawet jeśli jej ręce dalej drżały w niepewności.
Młoda księżniczka chciała powiedzieć tak wiele. Wykrzyczeć jeszcze więcej. Emocje targały ją we wszystkie strony, rozrywając spokój na strzępy, aż w końcu oddała się jedynej reakcji, która nie była spowita poczuciem winy i nieadekwatności. Wtuliła się mocniej w jedyną matkę, jaką znała, jaką kiedykolwiek miała i pozwoliła sobie na jeszcze jedną chwilę słabości. Wypłakiwała się w pierś Delii, a łzy jej ginęły wśród słonej wody. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni, emocje obnażyły złotą anielicę z nadanego jej tytułu, ze wpojonych jej zasad, ze wszystkiego, co zostało jej ofiarowane, aż pozostała jedynie zbłąkana dusza, wiecznie niepewna swej własnej roli i czynów zarówno dokonanych jak i przyszłych. Złoty pył, równie ciężki co jej serce, opadł na łóżko, sprawiając, iż przemoknięta tkanina mieniła się niczym bezchmurne, rozgwieżdżone niebo.
Wiele godzin i równie wiele łez minęło, nim księżniczka opadła z sił, lecz nawet wtedy trzymała się bezradnie swojej matki, ostatniej osoby, która jej została.
[Ciąg Dalszy - Evangeline & Delia]
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości