Stukot kopyt w Irrasil odbijał się od kamiennej ścieżki czas dłuższy, gdy przyodziana w grafitowy płaszcz postać wirowała na wietrze mocno trzymając się strzemion. Im bliżej był centrum miasta, tym bardziej stukot głuchnął w tłumie, aż zdał się ledwie wyczuwalny w delikatnym kłusie. Konik był zgrabny, świeżo podkuty, a właściciel nań smętnie wpatrywał się w ziemię. Stanął jedynie na chwilę, na jakimś kamiennym moście, orientując się, że słońce już zmierzcha. Zacisnął wargi w niezadowolonym grymasie. Musi wynająć miejsce w gospodzie. Jakoś tak nie był ku temu chętny, zawsze czuł się nieswojo w takich miejscach, nie zawsze wiedział jak się zachować, gdzie iść i naprawdę wolałby spać na łonie natury. Ale tym razem nie mógł. Miał jakieś swoje sprawy, w których posłała go rodzina, był więc ubrany niezwykle ozdobnie i godnie, jak jakaś laleczka, pod którą krył się żywy człowiek z swoimi emocjami i problemami, których nikt nie chciał widzieć. Nie mógł popsuć tego procederu i przyjść nad ranem w łachach pełnych piachu. Taki był w jego głowie los szlachcia. Czuł już powoli, jak z tego powodu stres napływa mu do gardła.
Zaciągnął lejce Bergamotki i by o tym nie myśleć, powoli ruszył dalej. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Liczył, jak konik delikatnie stuka swoimi wypielęgnowanymi kopytami. Nauczył się, że słuchanie tego rytmu dawało mu chwilowe ukojenie.
Nagle zdecydowanym ruchem nakazał koniu stanąć. Nie posłuchał.
- Ej! Co robisz! - Wybrzmiał, ledwie zdając sobie sprawę, że ludzie chodzący dookoła mogli dziwnie odebrać to, że gada do konia, gdy ten niespodziewanie stanął dęba, prawie zrzucając jeźdźca. Złapał się jednak mocno jego szyi, nauczony doświadczeniem i obitym tyłkiem. Gdy klacz się wreszcie uspokoiła, parsknęła niezadowolona, gdy jeździec ponownie nakazał jej ruszyć. Wiedziała już, gdzie chciał iść, bystra kobyła. - No weź... - szepnął, próbując ją uspokoić głosem - Nigdzie cię przecież nie zostawię, tylko na mnie poczekasz, jak zawsze. - I ruszył w stronę karczmy, w której było wyraźnie glośno i paliło się milion świec i lampionów. Wewnątrz był gwar, a gości zapraszali weseli i dobrze ubrani służący. Karczma wydawała się być jedną z tutejszych częściej uczęszczanych, wręcz z daleka było widoczne, że jest to przybytek na raczej wysokim standardzie. - Widzisz mała, jest bezpiecznie. Tak bezpiecznie w sumie dawno nie było. - poklepał klacz po grzbiecie, jednocześnie nie mogąc sam widzieć, jak odbicie świateł iskrzy się w jego oczach. Wiedział, ah, wiedział, jak wynagrodzi sobie dzisiejszy wieczór, choć tym razem może nie w jego klimatach, ale słyszał, że tutejsze okolice słyną z wyśmienitych trunków.
Przywiązał konia w wyznaczonym miejscu i natychmiast pognał do wejścia. - Państwa Godność...? - zamruknął jeden ze służących na zewnątrz. Raynell nie czekając wyszeptał mu na ucho, po czym obaj mężczyźni rozstąpili się przed nim wyprostowani. Jeden z nich się ukłonił. - Jeśli zaiście można, przyszło nam nalegać, by został Pan na dłużej, gdyż na dziś zaplanowano występ znakomitego barda, Pana Dagnora, który powrócił po długiej wędrówce w nasze progi. Zapraszamy. -
Raynell tylko przytaknął głową w lekkim uśmiechu, podziękował i wszedłszy do gwarnego, ale wciąż zapierającego dech w piersiach budynku pełnego przepychu, gobelinów i przeróżnych ludzi, zdjął z glowy pelerynę, a później z siebie, pozostawiając ją służbie do powieszenia. Poczuł się swobodniej gdyż uznał, że może jakoś uda mu się wtopić w tutejszy tłum. Zajął miejsce gdzieś blisko sceny, gdyż myśl o tym, o czym go właśnie poinformowano nie wychodziła mu z głowy i tak jakoś przeczucie pokierowało go właśnie tam. Od razu zamówił sobie wino. Po prawdzie był tam tylko w jednym celu i trzeba przyznać, że ta delikatna masa za kołnierz nie wylewała. Z początku można było odnieść wrażenie, że się delektuje, ale niedługo później zaczynał coraz bardziej przypominać ludzką galaretkę, gdy lęki powoli szły w niepamięć, a obraz stawał się cooooraz wooolniejszy. Wsparł się plecami na tyle krzesła i przystawiając pełny kielich do twarzy, patrzył w stronę sceny wyczekująco z coraz większym zaangażowaniem. Jednocześnie starał się za wiele nie poruszać oczami, by w tej swej zaszumionej alkoholem głowie się nie pogubić. Był w swoim żywiole. A teraz, teraz to niech się dzieje, co chce!
Irrasil ⇒ [Karczma w Irrasil] Zagraj ze mną, nieznajomy
- Raynell
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Arystokrata , Włóczęga
- Kontakt:
- Dagnor
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Szlachcic , Bard , Wędrowiec
- Kontakt:
Już od rana Dagnor czuł że dzisiejszy dzień będzie wyjątkowy - bowiem po wielu miesiącach podróżowania do odległych krajin, właśnie dziś wracał do domu - do największej karczmy w Irrasil czyli Złotej Kaczki.
To właśnie w tym miejscu jako piętnastoletni chłopak rozpoczynał swoją przygodę na scenie. Karczma od zawsze była dla niego niczym drugi dom, tutaj zawsze czuł się swobodnie bez względu na wszystko i zawsze dokładnie wiedział co zagrać by bywalcy Złotej Kaczki bawili się przednio i mieli niezapomniany wieczór.
Od rana przygotowywał się do występu - dwukrotnie nastroił koytto i wielokrotnie sprawdzał czy jego Strój sceniczny, złote szaty wyhaftowane w egzotyczne ptaki i kapelusz z pawimi piórami są w doskonałym stanie. Rozgrzał głos, odświeżył się i gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi ruszył w stronę karczmy.
Po tym jak wysiadł z dorożki i serdecznie podziękował staremu doroszkarzowi za podwózkę, dodatkowo dając hojny napiwek Dagnor pod szedł do tylnych drzwi karczmy gdzie już czekali na niego służący.
- jeżeli Pan pozwoli zaopiekuje się Pańskim płaszczem, rzekł młodszy z nich Nerwowo.
Dagnor skinął głową służącemu i uśmiechnął się do niego by dodać Młodzikowi otuchy. ruszył później w towarzystwie starszego służącego za scenę. Gdy byli już na miejscu służący błyskawicznie wyszedł na scenę i rozkładając ramiona zawołał do zgromadzonego tłumu - Panie i panowie, ludzie i elfy, niebianie i wszelkie inne rasy tutaj obecne! przywitajcie gromkimi brawami DAGNORA! Publiczności nie trzeba było dwa razy powtarzać i bard dostojnym krokiem wkroczył na scenę w burzy oklasków.
Uśmiechnął się on promiennie do zgromadzonych i zawołał: Witajcie! Tęskniliśćie zamną? Ogłuszający ryk publiczności dobitnie odpowiedział na jego pytanie. Niezmiernie mnie to raduje - wykrzyknął. wyjątkowo występuje dzisiaj sam… Żona pozwoliła… Więc jestem znów panem, lub według niektórych, patrząc na mój ubiór… Panią sceny. Dagnor zrobił krótką przerwę, i tak jak się spodziewał w karczmie rozbrzmiał gromki śmiech.
Ale dość o mnie… Czas na pierwszą pieśni tego wieczoru. Standardowo, będzie to wszystkim bardzo dobrze znane… po słonecznej stronie życia! I w ten oto sposób bard z ogromnym uśmiechem na ustach rozpoczął swój koncert.
To właśnie w tym miejscu jako piętnastoletni chłopak rozpoczynał swoją przygodę na scenie. Karczma od zawsze była dla niego niczym drugi dom, tutaj zawsze czuł się swobodnie bez względu na wszystko i zawsze dokładnie wiedział co zagrać by bywalcy Złotej Kaczki bawili się przednio i mieli niezapomniany wieczór.
Od rana przygotowywał się do występu - dwukrotnie nastroił koytto i wielokrotnie sprawdzał czy jego Strój sceniczny, złote szaty wyhaftowane w egzotyczne ptaki i kapelusz z pawimi piórami są w doskonałym stanie. Rozgrzał głos, odświeżył się i gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi ruszył w stronę karczmy.
Po tym jak wysiadł z dorożki i serdecznie podziękował staremu doroszkarzowi za podwózkę, dodatkowo dając hojny napiwek Dagnor pod szedł do tylnych drzwi karczmy gdzie już czekali na niego służący.
- jeżeli Pan pozwoli zaopiekuje się Pańskim płaszczem, rzekł młodszy z nich Nerwowo.
Dagnor skinął głową służącemu i uśmiechnął się do niego by dodać Młodzikowi otuchy. ruszył później w towarzystwie starszego służącego za scenę. Gdy byli już na miejscu służący błyskawicznie wyszedł na scenę i rozkładając ramiona zawołał do zgromadzonego tłumu - Panie i panowie, ludzie i elfy, niebianie i wszelkie inne rasy tutaj obecne! przywitajcie gromkimi brawami DAGNORA! Publiczności nie trzeba było dwa razy powtarzać i bard dostojnym krokiem wkroczył na scenę w burzy oklasków.
Uśmiechnął się on promiennie do zgromadzonych i zawołał: Witajcie! Tęskniliśćie zamną? Ogłuszający ryk publiczności dobitnie odpowiedział na jego pytanie. Niezmiernie mnie to raduje - wykrzyknął. wyjątkowo występuje dzisiaj sam… Żona pozwoliła… Więc jestem znów panem, lub według niektórych, patrząc na mój ubiór… Panią sceny. Dagnor zrobił krótką przerwę, i tak jak się spodziewał w karczmie rozbrzmiał gromki śmiech.
Ale dość o mnie… Czas na pierwszą pieśni tego wieczoru. Standardowo, będzie to wszystkim bardzo dobrze znane… po słonecznej stronie życia! I w ten oto sposób bard z ogromnym uśmiechem na ustach rozpoczął swój koncert.
Ostatnio edytowane przez Dagnor 1 rok temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Raynell
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Arystokrata , Włóczęga
- Kontakt:
Zabłąkany wzrok Raynella podążał za wchodzącym na scenę bardem, nieco zaskoczony jego strojem, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jego szaty były niestandardowe, a to było coś, co zawsze zyskiwało jego uznanie. Sam aż spojrzał po sobie, bo poczuł się trochę zbyt... zwyczajnie dla tego zbiegu okoliczności, też tak chciał, zaszaleć i pokazać w swojej ekstrawagancji, ale zapewne gdy się ubierał na wyjazd nie miał tyle odwagi, co teraz. Czort nad jego głową śmiał się zapewne w niebogłosy, że wyjść nie zwracając na siebie uwagi z tej karczmy się Raynellowi dzisiaj raczej nie uda.
Gdy ryk tłumu nieco uchichł, głos Raynella ikonicznie się z niego wyłonił. - Tęskniłem! - zakrzyknął niemal parodiując całą sytuację i podnosząc rękę jak w szkolnej ławce. - A tak w ogóle, miło poznać! - W tle rozgorzały śmiechy, patrzące na ironiczną sytuację, w której dobrze ubrany arystokrata najwidoczniej był już wstawiony i zachowanie jego odbiegało od całej reszty jego prezencji. Na żart o pani sceny również się uśmiechnął, pokazując szereg białych zębów, a jego oczy jakby nieco zabłyszczały. Sam miał w końcu żeński przydomek, który nie brał się znikąd i poczuł może jakiś przypływ przekornej pewności siebie. - Ej, ej, ale królowa jest tylko jedna! - Wstyd się już go nie imał, nie patrzył na spojrzenia gawiedzi, wszystko zdawało się być prostsze.
Gdy bard zaczął grać, Raynell jednak zachowując resztki grzeczności spokorniał i ucihchł, nie chcąc przeszkadzać więcej niż było w granicach dobrego smaku, które pewnie i tak już naruszył, ale o dziwo dalej wiedział jeszcze, gdzie jest i w jakim towarzystwie się obraca. Ale to zapewne kwestia czasu, bo gdy bard zaczął grać "Miłość jak wino", Raynell jak na rozkaz chwycił za swój kieliszek. Wino? To propozycja? No to wino. Proszę bardzo, kto by pomyślał, że bard niechcący bardziej go dziś rozpije?
Wczuwał się w rytm i nie zapominając o kieliszku w dłoni, kręcił nim o mało się nie oblewając. Założył nogę na nogę jak niewiasta i wyluzował swoją pozycję. Drugą ręką pokręcił nadgarskiem parę razy, wyraźnie wpatrując się w barda wsparty tym razem całym ramieniem na oparciu krzesła. Zaciągnął jeszcze jeden głęboki łyk napoju bogów, coraz bardziej łącząc się z Dionizosem. W rozluźnionym uśmiechu otarł twarz rękawem, na którym została biała plama z pudru. Ups.
Gdy ryk tłumu nieco uchichł, głos Raynella ikonicznie się z niego wyłonił. - Tęskniłem! - zakrzyknął niemal parodiując całą sytuację i podnosząc rękę jak w szkolnej ławce. - A tak w ogóle, miło poznać! - W tle rozgorzały śmiechy, patrzące na ironiczną sytuację, w której dobrze ubrany arystokrata najwidoczniej był już wstawiony i zachowanie jego odbiegało od całej reszty jego prezencji. Na żart o pani sceny również się uśmiechnął, pokazując szereg białych zębów, a jego oczy jakby nieco zabłyszczały. Sam miał w końcu żeński przydomek, który nie brał się znikąd i poczuł może jakiś przypływ przekornej pewności siebie. - Ej, ej, ale królowa jest tylko jedna! - Wstyd się już go nie imał, nie patrzył na spojrzenia gawiedzi, wszystko zdawało się być prostsze.
Gdy bard zaczął grać, Raynell jednak zachowując resztki grzeczności spokorniał i ucihchł, nie chcąc przeszkadzać więcej niż było w granicach dobrego smaku, które pewnie i tak już naruszył, ale o dziwo dalej wiedział jeszcze, gdzie jest i w jakim towarzystwie się obraca. Ale to zapewne kwestia czasu, bo gdy bard zaczął grać "Miłość jak wino", Raynell jak na rozkaz chwycił za swój kieliszek. Wino? To propozycja? No to wino. Proszę bardzo, kto by pomyślał, że bard niechcący bardziej go dziś rozpije?
Wczuwał się w rytm i nie zapominając o kieliszku w dłoni, kręcił nim o mało się nie oblewając. Założył nogę na nogę jak niewiasta i wyluzował swoją pozycję. Drugą ręką pokręcił nadgarskiem parę razy, wyraźnie wpatrując się w barda wsparty tym razem całym ramieniem na oparciu krzesła. Zaciągnął jeszcze jeden głęboki łyk napoju bogów, coraz bardziej łącząc się z Dionizosem. W rozluźnionym uśmiechu otarł twarz rękawem, na którym została biała plama z pudru. Ups.
- Dagnor
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Szlachcic , Bard , Wędrowiec
- Kontakt:
Gdy ”Miłość jak wino” przeszła w końcowe Żywiołowe solo na koytto cała karczma wypełniła się głośnym rytmicznym klaskaniem oraz gdzieniegdzie również wstawionymi głosami śpiewającymi refren pieśni. Dagnor utwór zakończył wytwornym glissando czyli jedną z najtrudniejszych technik Gry, o czym wiedział każdy muzyk. Nawet i dla niewprawnego ucha brzmiało to jednak bardzo efektownie i dlatego bard zebrał owację na stojąco, Od tych nielicznych co stać jeszcze byli w stanie. Spojrzał on wówczas po sali i puścił oko do wytwornie ubranego szlachcica który bardzo żywiołowo reagował na jego pytania i żarty kierowane do publiczności.
- no dobrze kochaniiii! Wykrzyknął bard. czujecie miłość jak wino? A może samo wino które was przepełnia niczym miłość? Obydwie kombinacje są według mnie dozwolone, powiedział puszczając Oczko zgromadzonym. Podobało wam się? Ogłuszające TAAAK!!! wręcz pozbawiło biednego Dagnora słuchu na parę sekund. Otrząsną się jednak szybko i z uśmiechem Kontynuował:
- to w takim razie, będziemy kontynuować w tych klimatach bo widzę że są one wam bliskie. W sumie co się dziwić skoro jesteśmy w karczmie. Jego komentarz znów wywołał falę głośnych chichotów wśród zgromadzonych. - teraz zagram wam pieśn którą starzy, tu spojrzał wymownie w stronę grupy Łysych przysadzistych dziadziuśów którzy wesoło mu pomachali, bywalcy moich koncertów bardzo dobrze będą kojarzyć. Chodzą słuchy że jest to ulubiony utwór karczmaŻa… W końcu nie obrazi się on jeżeli będziecie masowo prosić o doLewki w trakcie pieśni, chyba że zrobicie to bez zapłaty… więc, jeżeli ktoś nie planuje płacić proszę wskażcie mi najbliższe drzwi… W końcu jak niektórzy z was pewnie pamiętają… Bić to się nie umiem. po tym komentarzu znów zapanowała ogólna wesołość, jeden z gości nawet ze śmiechu, chociaż pewnie nie tylko, zleciał ze stołka i zaczął tarzać się po podłodze.
- Ale wracając… O czym to ja… A właśnie…teraz zagram wam Starą dobrą Cyganerie! Jak jednak wiecie, lub może nie…ten utwór będzie wymagał jeszcze jednego muzyka. Czy mamy tutaj wiec jakiego śmiałka co jest na tyle trzeźwy by grać? Albo w sumie… nie musi być trzeźwy. W końcu po paru głębszych odkrywa się wcześniej nieznane talenty, mówię z własnego doświadczenia… W tym momencie Półelfowi przerwał Gromki śmiech.
- no dobra, każdy kto potrafi przygrywać na skrzypcach niech tutaj podejdzie i gramy! W końcu… Już późno, a nam się wcale nie chce spać! Śmiałkowi obiecuje również… Że czerwone wino, będziemy sączyć razem aż do dna!
- no dobrze kochaniiii! Wykrzyknął bard. czujecie miłość jak wino? A może samo wino które was przepełnia niczym miłość? Obydwie kombinacje są według mnie dozwolone, powiedział puszczając Oczko zgromadzonym. Podobało wam się? Ogłuszające TAAAK!!! wręcz pozbawiło biednego Dagnora słuchu na parę sekund. Otrząsną się jednak szybko i z uśmiechem Kontynuował:
- to w takim razie, będziemy kontynuować w tych klimatach bo widzę że są one wam bliskie. W sumie co się dziwić skoro jesteśmy w karczmie. Jego komentarz znów wywołał falę głośnych chichotów wśród zgromadzonych. - teraz zagram wam pieśn którą starzy, tu spojrzał wymownie w stronę grupy Łysych przysadzistych dziadziuśów którzy wesoło mu pomachali, bywalcy moich koncertów bardzo dobrze będą kojarzyć. Chodzą słuchy że jest to ulubiony utwór karczmaŻa… W końcu nie obrazi się on jeżeli będziecie masowo prosić o doLewki w trakcie pieśni, chyba że zrobicie to bez zapłaty… więc, jeżeli ktoś nie planuje płacić proszę wskażcie mi najbliższe drzwi… W końcu jak niektórzy z was pewnie pamiętają… Bić to się nie umiem. po tym komentarzu znów zapanowała ogólna wesołość, jeden z gości nawet ze śmiechu, chociaż pewnie nie tylko, zleciał ze stołka i zaczął tarzać się po podłodze.
- Ale wracając… O czym to ja… A właśnie…teraz zagram wam Starą dobrą Cyganerie! Jak jednak wiecie, lub może nie…ten utwór będzie wymagał jeszcze jednego muzyka. Czy mamy tutaj wiec jakiego śmiałka co jest na tyle trzeźwy by grać? Albo w sumie… nie musi być trzeźwy. W końcu po paru głębszych odkrywa się wcześniej nieznane talenty, mówię z własnego doświadczenia… W tym momencie Półelfowi przerwał Gromki śmiech.
- no dobra, każdy kto potrafi przygrywać na skrzypcach niech tutaj podejdzie i gramy! W końcu… Już późno, a nam się wcale nie chce spać! Śmiałkowi obiecuje również… Że czerwone wino, będziemy sączyć razem aż do dna!
- Raynell
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Arystokrata , Włóczęga
- Kontakt:
Publiczność grzmiała wręcz, reagując na występ barda, coraz mniej przypominając Raynellowi wszystkie uroczyste, sztuczne i sztywne bale, na których bywał. Jego serce czuło ten grzmot, o którym mogła coś powiedzieć skrzypiąca od dźwięku karczemna podłoga. To był dźwięk pełen życia o szczerej radości, prawdziwie pozytywna energia, która przejawiała się w głosach i oczach innych ludzi, którzy nagle jakoś tak... tak jakby stawali się sobie braćmi, jak bracia krwi, w których żyłach właśnie płynął ten sam alkohol. Fajnie.
Jakiś o wiele starszy od niego Pan odkrzykując bardowi objął Raynella za szyję, niemal jak syna, jednak chwilę później wyraźnie upojony wylądował na ziemii i służba musiała pomóc go podnieść. Jasnookiego może normalnie by to zraziło, wszak nie czuł się w takich towarzystwach mile widziany, jednak teraz sam był już wystarczająco upojony, żeby nie widzieć absolutnie nic w tym złego, a nawet uśmiechnął się doń promiennie.
"więc, jeżeli ktoś nie planuje płacić proszę wskażcie mi najbliższe drzwi…" powiedział bard, i wtedy jako jedyny z publiczności chwiejną ręką szlachcic wskazał drzwi, ale do spiżarni karczmarza, opierając całkowicie głowę na drugiej ręce, jak nieprzytomny i śmiejąc się głupio pod nosem, na cl również zareagował grom na sali.
"no dobra, każdy kto potrafi przygrywać na skrzypcach niech tutaj podejdzie i gramy!" Usłyszał i podniósł głowę niczym struś, rozglądając się dookoła. Co takiego? Skrzyce? W sumie... w sumie, ale... Chwila minęła, gdy się tak bił z myślami, które przepływały przez jego mózg wolniej niż wino, którym się raczył, nim spostrzegł, że nikt nie wychodzi z widowni. Ależ jak to, nikt inny nie był bardziej od niego odważny? A może ta chwila trwała krócej, niż w jego zaszumionej głowie się uroiło? "Śmiałkowi obiecuje również… Że czerwone wino, będziemy sączyć razem aż do dna!" Usłyszał. W gromkiej sali gromka zapadła cisza. Wtedy wstał. W swej białej, zdobionej koszuli, której odpiął się ostatni guzik. W lewej dłoni z kielichem, w prawej nie miał nic, lecz zaprawdę cała widownia zwróciła wzrok na śmiałka wyglądającego niczym anioł, który rospostarł swe ręce w obie strony świata w geście "zobacz, oto jestem". Z tak uniesionymi rękoma ruszył powolnie przed siebie, krokiem chwiejnym jak pirat, starając się jednak nikogo przypadkiem nie nadepnąć. Patrzył elfowi prosto w oczy na tyle, ma ile jego błądzący wzrok pozwalał, uśmiechając się zawadiacko. Przed samą sceną dopił resztę swojego trunku, przechylając się do tyłu, a kielich odstawiwszy upuścił nie wiadomo gdzie. Zaśmiał się. Jego wzrok zdawał się mówić "No i co? Co teraz zrobisz?"
- Dajcie mi tu skrzypce, bardzie... - wystawił rękę jak dziecko po swojego cukierka. - Ale wino, wino trzymam, trzymam za te, no... za słowo. - Mówienie przerywało mu podśmiewanie się, którego nie mógł opanować w swoim głosie. - Ale nie wiem, czy jesteś Pan aż taki mocny zawodnik. Bo ja, nie odpuszczę. - Zakończył nieobraźliwie, ale jednak po alkoholu Raynell stawał się niezwykle ryzykowny w swym zachowaniu, wszakże jakby inaczej pojawił się teraz na scenie, w ogóle nie myśląc, co robi?
Jakiś o wiele starszy od niego Pan odkrzykując bardowi objął Raynella za szyję, niemal jak syna, jednak chwilę później wyraźnie upojony wylądował na ziemii i służba musiała pomóc go podnieść. Jasnookiego może normalnie by to zraziło, wszak nie czuł się w takich towarzystwach mile widziany, jednak teraz sam był już wystarczająco upojony, żeby nie widzieć absolutnie nic w tym złego, a nawet uśmiechnął się doń promiennie.
"więc, jeżeli ktoś nie planuje płacić proszę wskażcie mi najbliższe drzwi…" powiedział bard, i wtedy jako jedyny z publiczności chwiejną ręką szlachcic wskazał drzwi, ale do spiżarni karczmarza, opierając całkowicie głowę na drugiej ręce, jak nieprzytomny i śmiejąc się głupio pod nosem, na cl również zareagował grom na sali.
"no dobra, każdy kto potrafi przygrywać na skrzypcach niech tutaj podejdzie i gramy!" Usłyszał i podniósł głowę niczym struś, rozglądając się dookoła. Co takiego? Skrzyce? W sumie... w sumie, ale... Chwila minęła, gdy się tak bił z myślami, które przepływały przez jego mózg wolniej niż wino, którym się raczył, nim spostrzegł, że nikt nie wychodzi z widowni. Ależ jak to, nikt inny nie był bardziej od niego odważny? A może ta chwila trwała krócej, niż w jego zaszumionej głowie się uroiło? "Śmiałkowi obiecuje również… Że czerwone wino, będziemy sączyć razem aż do dna!" Usłyszał. W gromkiej sali gromka zapadła cisza. Wtedy wstał. W swej białej, zdobionej koszuli, której odpiął się ostatni guzik. W lewej dłoni z kielichem, w prawej nie miał nic, lecz zaprawdę cała widownia zwróciła wzrok na śmiałka wyglądającego niczym anioł, który rospostarł swe ręce w obie strony świata w geście "zobacz, oto jestem". Z tak uniesionymi rękoma ruszył powolnie przed siebie, krokiem chwiejnym jak pirat, starając się jednak nikogo przypadkiem nie nadepnąć. Patrzył elfowi prosto w oczy na tyle, ma ile jego błądzący wzrok pozwalał, uśmiechając się zawadiacko. Przed samą sceną dopił resztę swojego trunku, przechylając się do tyłu, a kielich odstawiwszy upuścił nie wiadomo gdzie. Zaśmiał się. Jego wzrok zdawał się mówić "No i co? Co teraz zrobisz?"
- Dajcie mi tu skrzypce, bardzie... - wystawił rękę jak dziecko po swojego cukierka. - Ale wino, wino trzymam, trzymam za te, no... za słowo. - Mówienie przerywało mu podśmiewanie się, którego nie mógł opanować w swoim głosie. - Ale nie wiem, czy jesteś Pan aż taki mocny zawodnik. Bo ja, nie odpuszczę. - Zakończył nieobraźliwie, ale jednak po alkoholu Raynell stawał się niezwykle ryzykowny w swym zachowaniu, wszakże jakby inaczej pojawił się teraz na scenie, w ogóle nie myśląc, co robi?
- Dagnor
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Szlachcic , Bard , Wędrowiec
- Kontakt:
Po rzuceniu swojej oferty w ciszę, która teraz zapadła w karczmie Dagnor przez chwilę patrzył wyczekująco na publiczność zgromadzoną w sali. Już po zaledwie chwili jednak w ciszy dało się usłyszeć dźwięk odsuwanego krzesła i mężczyzna ubrany w elegancka, białą koszulę ze zdobieńami który wcześniej prowadził z nim bardzo żywiołowo wymianę zdań oraz wskazał mu drzwi, prowadzące do spiżarni karczemnej ruszył w stronę sceny. Zataczał się on niemiłosiernie więc bard był w gotowości by w razie wypadku go pochwycić. Mężczyzna dopił trzymane w ręku wino i cisnął Kielich gdzieś za siebie Rozkładając ramiona. - dajcie mi tu skrzypce, bardzie… wykrzyknął mężczyzna wyciągając rękę. Dagnor pochwycił ją i potrząsnął nią energicznie jednocześnie wołając do służących krzątających się po sali by przynieśli śmiałkowi instrument.
- A więc moi kochani! Wykrzyknął Półelf. Mamy naszego śmiałka! Jak Pana Zwom? Zapytał z uśmiechem zwracając się do szlachcica którego na wszelki wypadek otoczył ramieniem by ten nie upadł.
- Ale wino… Trzymam za… Za słowo, wy bełkotał mężczyzna. Ale nie wiem czy Pan sobie poradzi… Bo ja się nie poddam! Zakrzyknął szlachcic z nagłą siłą i przekonaniem.- - nie bój się Pan, powiedział Dagnor z zawadiackim uśmiechem. Nie jeden konkurs w piciu wina wygrałem… W sensie… Powiedział dostrzegając wpatrzona w niego surowym wzrokiem, z ledwo skrywanym uśmiechem żonę. Miałem powiedzieć że zobaczymy jak to będzie, ktoś z nas na pewno wygra… Zaśmiał się nerwowo. Publiczność podążyła w jego ślady z nieskrywana wesołością.
No dobrze, wykrzyknął Dagnor gdy tylko skrzypce znalazły się w rękach szlachcica co stał u jego boku. Znasz Pan utwór który będziemy grali? Cyganeria? Zagram tak czy siak parę pierwszych melodii żeby łatwiej było się panów wczuć. Słyszałem pana w tłumie wcześniej, więc śpiew nie będzie konieczny. I znów, po jego słowach w karczmie rozległy się Gromkie śmiechy.
Gdy sala trochę ucichła Dagnor znów zabrał głos: -No to… raz, dwa, trzy, cztery… gramy! Dajesz Pan!
- A więc moi kochani! Wykrzyknął Półelf. Mamy naszego śmiałka! Jak Pana Zwom? Zapytał z uśmiechem zwracając się do szlachcica którego na wszelki wypadek otoczył ramieniem by ten nie upadł.
- Ale wino… Trzymam za… Za słowo, wy bełkotał mężczyzna. Ale nie wiem czy Pan sobie poradzi… Bo ja się nie poddam! Zakrzyknął szlachcic z nagłą siłą i przekonaniem.- - nie bój się Pan, powiedział Dagnor z zawadiackim uśmiechem. Nie jeden konkurs w piciu wina wygrałem… W sensie… Powiedział dostrzegając wpatrzona w niego surowym wzrokiem, z ledwo skrywanym uśmiechem żonę. Miałem powiedzieć że zobaczymy jak to będzie, ktoś z nas na pewno wygra… Zaśmiał się nerwowo. Publiczność podążyła w jego ślady z nieskrywana wesołością.
No dobrze, wykrzyknął Dagnor gdy tylko skrzypce znalazły się w rękach szlachcica co stał u jego boku. Znasz Pan utwór który będziemy grali? Cyganeria? Zagram tak czy siak parę pierwszych melodii żeby łatwiej było się panów wczuć. Słyszałem pana w tłumie wcześniej, więc śpiew nie będzie konieczny. I znów, po jego słowach w karczmie rozległy się Gromkie śmiechy.
Gdy sala trochę ucichła Dagnor znów zabrał głos: -No to… raz, dwa, trzy, cztery… gramy! Dajesz Pan!
- Raynell
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Arystokrata , Włóczęga
- Kontakt:
Gdy bard uścisnął jego dłoń, pomagając chwiejącemu się Raynell'owi wejść na scenę, wręcz osłupiał, zgrał greka ze zdziwienia. On doprawdy myślał, że dostanie od razu do ręki te skrzypce, o które prosił. Widocznie odzwyczaił się już od takich uprzejmości, więc wystosowanie ich w jego stronę było dlań zaskoczeniem. Zaprawdę dziwny był z niego szlachcic, lecz nie oponował, po chwili zapominając o całej sytuacji.
Zaśmiał się spoglądając ukradkiem w tył na barda, który okazał się być od Raynella zauważalnie wyższy, a później na rękę, którą próbował go asekurować, po czym znów rzucił okiem w stronę publiczności. Nie wyglądali czasem... dziwnie? Z resztą, nie ważne. Dość już tych myśli. I tak nie mógł skupić wzroku i odczytać wizji gawiedzi. Starając się z całych sił ukryć swoją chwilową niepewność, resztkami zamglonego umysłu postanowił nie wyjawiać publice swojego nazwiska. Gdzieś z tyłu głowy zawsze miał przycisk "przydomek", który uruchamiał w chwilach zwątpienia. Ktoś mógł słyszeć o Raynell'u Edevane. Mógł znieść kolejne nieprzychylne plotki na swój ród, a wtedy owy w gniewie mógłby starać się go usidlić i ukrócić jego swobodę, albo nawet podjąć próby w celu rychłego pozbycia się go. Raynell i tak czuł, że nie jest już tam potrzebny i ten dzień kiedyś może nadejść. Jego dom nie należał do ciepłej, kochającej rodzinki. Czy te myśli były już wpadaniem w paranoję, czy racjonalną obawą o swoje życie? Nie wiadomo, on stanowczo jednak był ich akurat pewien.
- Proszę państwa, zwę się Nelka! Mój w tym wielki zaszczyt i uszanowanie stanąć przed tak znakomitym towarzystwem. - Wypowiedział, przypominając sobie o odrobinie szacunku, po czym usłyszał kolejne śmiechy z tej kuriozalnej nazwy, w głębi wierząc, że pozostał anonimowy. Tylko w ciemnych uliczkach, w których żaden normalny szlachcic by nie zgościł, mógł ktoś dotychczas słyszeć o Nelce. Twarz jego danych personalnych była obca wszystkim tym ludziom zgromadzonym na sali. Dziś nie był nimi. Był tylko Nelką.
- Zaiście, trzymajcie gardę, Panie Dagnor. - Powiedział, ledwie zauważywszy patrzącą z wymownym spojrzeniem na nich kobietę, która jemu była obca, ale zauważalnie spowodowała obniżenie tonu barda. Wyszczerzył się rozbawiony tym faktem, po czym wkazując palcem w stronę Dagnora i patrząc w jej kierunku, zaczął kręcić głową twierdząco na znak "tak, tak... oczywiście, na pewno tak będzie".
Służka podała mu skrzypce, które wydawały się ni mniej ni więcej niż dobrze dostosowane do jego poziomu gry. "Słyszałem Pana w tłumie wcześniej, więc śpiew nie będzie konieczny." - Pfff... Znam. - Prychnął, lekko unosząc lewy kącik ust. - Dziękuję za uznanie. - Lekko się ukłonił, ale rzeczywiście nie miał zamiaru śpiewać. Musiałby chyba całkowicie postradać świadomość, żeby do tego doszło.
Nie czekając dłużej, gdy bard zaczął przygrywać, Raynell ustawił się do gry, westchnął. W takim stanie nie dzierżył jeszcze skrzypiec, ale postawę do gry miał niemal idealną, bo jego ciało pamiętało doskonale każde uderzenie smyczkiem nauczycieli. Nim się obejrzał, grali. Starał się skupić całą swoją uwagę na tym apekcie. Nigdy nie był wielkim wirtuozem, ale chyba dobrze, że się starał? Twarz jego przyjęła najbardziej poważny wyraz od czasu kiedy wychylił pierwszy kieliszek, potrzebował chwili, żeby się wczuć. Koniec końców atmosfera była dobra, więc nie chciał psuć występu.
Zaśmiał się spoglądając ukradkiem w tył na barda, który okazał się być od Raynella zauważalnie wyższy, a później na rękę, którą próbował go asekurować, po czym znów rzucił okiem w stronę publiczności. Nie wyglądali czasem... dziwnie? Z resztą, nie ważne. Dość już tych myśli. I tak nie mógł skupić wzroku i odczytać wizji gawiedzi. Starając się z całych sił ukryć swoją chwilową niepewność, resztkami zamglonego umysłu postanowił nie wyjawiać publice swojego nazwiska. Gdzieś z tyłu głowy zawsze miał przycisk "przydomek", który uruchamiał w chwilach zwątpienia. Ktoś mógł słyszeć o Raynell'u Edevane. Mógł znieść kolejne nieprzychylne plotki na swój ród, a wtedy owy w gniewie mógłby starać się go usidlić i ukrócić jego swobodę, albo nawet podjąć próby w celu rychłego pozbycia się go. Raynell i tak czuł, że nie jest już tam potrzebny i ten dzień kiedyś może nadejść. Jego dom nie należał do ciepłej, kochającej rodzinki. Czy te myśli były już wpadaniem w paranoję, czy racjonalną obawą o swoje życie? Nie wiadomo, on stanowczo jednak był ich akurat pewien.
- Proszę państwa, zwę się Nelka! Mój w tym wielki zaszczyt i uszanowanie stanąć przed tak znakomitym towarzystwem. - Wypowiedział, przypominając sobie o odrobinie szacunku, po czym usłyszał kolejne śmiechy z tej kuriozalnej nazwy, w głębi wierząc, że pozostał anonimowy. Tylko w ciemnych uliczkach, w których żaden normalny szlachcic by nie zgościł, mógł ktoś dotychczas słyszeć o Nelce. Twarz jego danych personalnych była obca wszystkim tym ludziom zgromadzonym na sali. Dziś nie był nimi. Był tylko Nelką.
- Zaiście, trzymajcie gardę, Panie Dagnor. - Powiedział, ledwie zauważywszy patrzącą z wymownym spojrzeniem na nich kobietę, która jemu była obca, ale zauważalnie spowodowała obniżenie tonu barda. Wyszczerzył się rozbawiony tym faktem, po czym wkazując palcem w stronę Dagnora i patrząc w jej kierunku, zaczął kręcić głową twierdząco na znak "tak, tak... oczywiście, na pewno tak będzie".
Służka podała mu skrzypce, które wydawały się ni mniej ni więcej niż dobrze dostosowane do jego poziomu gry. "Słyszałem Pana w tłumie wcześniej, więc śpiew nie będzie konieczny." - Pfff... Znam. - Prychnął, lekko unosząc lewy kącik ust. - Dziękuję za uznanie. - Lekko się ukłonił, ale rzeczywiście nie miał zamiaru śpiewać. Musiałby chyba całkowicie postradać świadomość, żeby do tego doszło.
Nie czekając dłużej, gdy bard zaczął przygrywać, Raynell ustawił się do gry, westchnął. W takim stanie nie dzierżył jeszcze skrzypiec, ale postawę do gry miał niemal idealną, bo jego ciało pamiętało doskonale każde uderzenie smyczkiem nauczycieli. Nim się obejrzał, grali. Starał się skupić całą swoją uwagę na tym apekcie. Nigdy nie był wielkim wirtuozem, ale chyba dobrze, że się starał? Twarz jego przyjęła najbardziej poważny wyraz od czasu kiedy wychylił pierwszy kieliszek, potrzebował chwili, żeby się wczuć. Koniec końców atmosfera była dobra, więc nie chciał psuć występu.
- Dagnor
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Szlachcic , Bard , Wędrowiec
- Kontakt:
- proszę państwa, wielki to dla mnie zaszczyt i uznanie występować przed tak zacnym towarzystwem - wykrzyknął szlachcic który przedstawił się jako Nelka.
Dagnor oczywiście zrozumiał iż jest to pseudonim a po wyćwiczonym sposobie mowy którego mężczyzna użył zwracają się do publiczności bard zrozumiał iż etykietę wręcz mu do głowy wkuwano i że z reguły raczej się jej zbytnio nie trzyma.
Gdy tylko młodzieniec chwycił skrzypce Dagnor zaczął grać na swoim koytto rozpoczynając utwór.
Chwilę zajęło zanim jego muzyk towarzyszący w utwór się wczuł lecz jego technika gry, wyczucie rytmu i trafianie w dźwięki była prawie że bezbłędna. Znikome nieczystości które co jakiś czas się wkradaly bard zakrywał umiejętnym dodawaniem do akordów czy melodii tonu najbardziej zbliżonego do oryginalnej melodii który jednocześnie elegancko współgrywał z nie trafionym dźwiękiem skrzypiec. W ten sposób melodia pieśni delikatnie się zmieniła lecz nawet i wykwalifikowany muzyk uznałby to raczej za gustowna improwizacje a nie brak umiejętności grania. Publiczność Klaskała w rytm utworu, Bart wykonywał w miarę prostą choreografie używając głównie do niej bioder co również dodało występowi smaku.
Skrzypek, Nelka, widząc co czyni Dagnor też dał się porwać w objęcia muzyki i zaczął wykonywać w miarę skomplikowaną choreografie, oczywiście na tyle na ile pozwalały mu skrzypce. Bard, kątem oka śledząc poczynania nelki uśmiechnął się w duchu, choreografia tegoż mężczyzny Wyglądała dość komicznie ale kroki stawiał na tyle pewnie i swobodnie iż pomimo prostoty nie dało się na swój sposób oderwać od tego wzroku.
Gdy w utworze nastąpiło przyspieszenie, miejsce w którym Dagnor obawiał się iż Nelka się pogubi, Skrzypek na szczęście był już na tyle wczuty w utwór iż zarówno kroku tanecznego jak i muzycznego dotrzymał. Gdy cyganeria skończyła się efektywnym glissando wykonanym przez Dagnora publiczność oszalała dając obydwu muzyka owację na stojąco, lub w paru przypadkach na chwiejąco. - dziękuję! Dziękuję! Zawołał bard uśmiechając się promiennie i kłaniając się publiczności. Proszę również o ogromne oklaski dla nelki! Zawołał Półelf mrugając do stojącego obok niego szlachcica. - A teraz… Zapraszam na scenę moją prze cudowną żonę Kadrieh!!! Tu muzyk musiał przerwać wypowiedź na chwilę gdyż publiczność zagłuszyli jego słowa ogromnymi brawami. Wykonamy razem utwór pt. tango di amore. Co w języku elfickim oznacza taniec miłości! Zapraszam więc tych co jeszcze stać potrafią do przyłączenia się do nas w tańcu! Jeżeli ktoś tu zna tekst można również i śpiewać! A później oczywiście… Jak obiecałem… Z Nelka co towarzyszyła mi niedawno… Będziemy pić wino aż do dna!
No to… Moja kochana żono… Zaczynamy!
Dagnor oczywiście zrozumiał iż jest to pseudonim a po wyćwiczonym sposobie mowy którego mężczyzna użył zwracają się do publiczności bard zrozumiał iż etykietę wręcz mu do głowy wkuwano i że z reguły raczej się jej zbytnio nie trzyma.
Gdy tylko młodzieniec chwycił skrzypce Dagnor zaczął grać na swoim koytto rozpoczynając utwór.
Chwilę zajęło zanim jego muzyk towarzyszący w utwór się wczuł lecz jego technika gry, wyczucie rytmu i trafianie w dźwięki była prawie że bezbłędna. Znikome nieczystości które co jakiś czas się wkradaly bard zakrywał umiejętnym dodawaniem do akordów czy melodii tonu najbardziej zbliżonego do oryginalnej melodii który jednocześnie elegancko współgrywał z nie trafionym dźwiękiem skrzypiec. W ten sposób melodia pieśni delikatnie się zmieniła lecz nawet i wykwalifikowany muzyk uznałby to raczej za gustowna improwizacje a nie brak umiejętności grania. Publiczność Klaskała w rytm utworu, Bart wykonywał w miarę prostą choreografie używając głównie do niej bioder co również dodało występowi smaku.
Skrzypek, Nelka, widząc co czyni Dagnor też dał się porwać w objęcia muzyki i zaczął wykonywać w miarę skomplikowaną choreografie, oczywiście na tyle na ile pozwalały mu skrzypce. Bard, kątem oka śledząc poczynania nelki uśmiechnął się w duchu, choreografia tegoż mężczyzny Wyglądała dość komicznie ale kroki stawiał na tyle pewnie i swobodnie iż pomimo prostoty nie dało się na swój sposób oderwać od tego wzroku.
Gdy w utworze nastąpiło przyspieszenie, miejsce w którym Dagnor obawiał się iż Nelka się pogubi, Skrzypek na szczęście był już na tyle wczuty w utwór iż zarówno kroku tanecznego jak i muzycznego dotrzymał. Gdy cyganeria skończyła się efektywnym glissando wykonanym przez Dagnora publiczność oszalała dając obydwu muzyka owację na stojąco, lub w paru przypadkach na chwiejąco. - dziękuję! Dziękuję! Zawołał bard uśmiechając się promiennie i kłaniając się publiczności. Proszę również o ogromne oklaski dla nelki! Zawołał Półelf mrugając do stojącego obok niego szlachcica. - A teraz… Zapraszam na scenę moją prze cudowną żonę Kadrieh!!! Tu muzyk musiał przerwać wypowiedź na chwilę gdyż publiczność zagłuszyli jego słowa ogromnymi brawami. Wykonamy razem utwór pt. tango di amore. Co w języku elfickim oznacza taniec miłości! Zapraszam więc tych co jeszcze stać potrafią do przyłączenia się do nas w tańcu! Jeżeli ktoś tu zna tekst można również i śpiewać! A później oczywiście… Jak obiecałem… Z Nelka co towarzyszyła mi niedawno… Będziemy pić wino aż do dna!
No to… Moja kochana żono… Zaczynamy!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości