Ponowne połączenie sił z oczekujących ich przybycia Calathalem zostało nieco opóźnione w związku z pojawieniem się dwóch czworonożnych towarzyszek Eis. Na bardziej wylewne przywitanie nie było w tej chwili warunków ani, przede wszystkim, czasu, niemniej na chwilę musieli przystanąć. Choćby po to, by elfka mogła przejąć od kotów przyniesioną jej broń i wydać futrzakom dalsze polecenia.
- Chiyo. Wracaj do domu. - Eilys poczuła falę frustracji, jaka napłynęła od kotki wraz z przeciągłym miauknięciem. - Niech Mama nagotuje wrzątku w kotle. I wyparzy igły.
Frustracja przeszła w protest, na który elfka zareagowała szybko, wymownym gestem wskazując kikut strzały wystający spod bandaża na udzie. Na ten widok Milva i Chiyo zasyczały zgodnie i przystały na plan swojej elfiej siostry, nie bez myślowej reprymendy, jakiej jej udzieliły. Otarłszy na pożegnanie pyszczek o łydkę Eis, biała kulka futra niebawem zniknęła między krzakami, znacząc śnieg drobnymi śladami łapek.
- One się ciebie słuchają?
To pytanie padło ze strony Alyson. Eilys podniosła wzrok, napotykając spojrzenie czarnowłosej kobiety. Zaciekawione, nieco sceptyczne, lecz pozbawione zalążka drwiny, z którą w wielu przypadkach się spotykała. Wzruszyła ramionami.
- Zazwyczaj nie. Ale dbamy o siebie - odparła szczerze. - Jak to rodzina.
Eilys była spokojna. Odkrycie obecności zmutowanego potwora w lesie, jej lesie, wprawdzie wywołało poczucie zagrożenia, które trzeba było jak najszybciej wyeliminować, jednak kiedy zaczynało się prawdziwe polowanie, nagromadzone w ciele elfki napięcie przeradzało się w czystą gotowość do działania. W metodyczną precyzję, harmonię wyuczonych działań i intuicji łowcy. W momencie gdy planowali atak i szykowali się do niego, Eis odruchowo odcinała się od wszelkich gwałtownych emocji, zupełnie jakby w jej umyśle ktoś zamknął drzwi prowadzące do tej wrażliwej strony osobowości. Nie traciła empatii, ale nie pozwalała na to, by uczucia czy sentymenty zdominowały racjonalne procesy myślowe, niezbędne zarówno do ustalenia możliwie najkorzystniejszej strategii, jak i do wprowadzania szybkich korekt w planie na podstawie wszelkich zmiennych.
Obserwowała otoczenie, analizując na chłodno szczegóły ich położenia. Przez większość czasu milczała, tym samym wyrażając aprobatę dla wszystkich słów, które padły ze strony lodowego elfa. Gdyby z czymś się nie zgadzała, wyraziłaby to wprost, póki jednak jego spostrzeżenia pokrywały się z jej własnymi, nie czuła potrzeby ingerencji w rozmowę. Zapytana o wybór drzewa, uniosła lekko głowę, samymi oczami rozglądając się po koronach otaczających ich sosen i świerków. Potrzebowała takiego, do którego zdołają zakraść się niepostrzeżenie, a zarazem takiego, z którego elfka będzie miała pole do manewru w celu oddania strzału. Nie mogło mieć zbyt gęstych gałęzi, gdyż w przeciwnym razie ograniczałyby one swobodne wycelowanie w bestię. Nie mogło też być zanadto na uboczu; niedźwiedź musiał cały czas znajdować się w zasięgu jej łuku, inaczej Eis stanie się w tej walce całkowicie bezużyteczna. W końcu dostrzegła takie drzewo, które spełniało wszystkie warunki w stopniu większym od pozostałych roślin - rosły modrzew wtulony z jednej strony w kępkę karłowatych jodełek, zapewniających idealną osłonę podczas wspinaczki - i to właśnie je wskazała Calathalowi ruchem głowy.
Modrzew miał ten minus, iż jego gałęzie były stosunkowo cienkie, ale jeśli elfka dobrze rozłoży na dwie ciężar ciała, opierając stopy blisko pnia, powinny zapewnić jej dość solidne oparcie, jako że nie zamierzała tym razem testować wytrzymałości gałęzi, uprawiając dzikie akrobacje.
Zebrała swój przydział strzał i przez wzgląd na brak kołczanu, związała je ciasno rzemykiem. Nie był to zapewne najwygodniejszy sposób ich transportu, ale najlepszy w obecnych warunkach. Przerzuciła powstały pęk przez ramię, w myślach nakazała Finji i Milvie trzymać się w bezpiecznej odległości i ruszyła do akcji. Myśliwi poszli przodem, zająć własne pozycje, ona sama zaś odczekała chwilę i skierowała kroki w stronę upatrzonego wcześniej modrzewia. Podczas gdy Calathal ustawiał się pod drzewem tak, by pomóc jej wspiąć się na nie, Eilys chwyciła w zęby przytrzymujący strzały rzemyk. Łuk przewiesiła przez plecy. To wszystko, w połączeniu z odniesioną uprzednio raną, bardzo ograniczało swobodę ruchów elfki; dlatego właśnie potrzebowała tym razem pomocy towarzysza. Umieściła stopę zdrowej nogi na jego złożonych dłoniach, przytrzymując się jego ramion, dla większej stabilności. Na krótką chwilę spojrzenia dwóch par fioletowych oczu spotkały się, lecz zaraz potem Eilys skierowała wzrok ku górze, szybko nakreślając w głowie sekwencję ruchów, które musiała wykonać, by dostać się na odpowiednią gałąź. Zacisnęła zęby na rzemieniu, gdy wysiłek związany z odbiciem się od ziemi poruszył zranionymi mięśniami, powodując ból, który przebił się przez działanie środka znieczulającego. Trwało to jednak sekundę, może nawet mniej. Wykorzystując własną siłę i pomoc Calathala, Eis wystrzeliła w górę, chwytając się najniższej z głównych gałęzi. Potem już było z górki; wystarczyło bowiem podciągnąć się, wspomagając się opartą o jakikolwiek sęk zdrową nogę. Nie poszło to elfce tak sprawnie jak zazwyczaj, gdy była w pełni formy, ale poradziła sobie całkiem dobrze. Zerknęła z góry na mężczyznę i skinęła mu głową, równocześnie dziękując i zapewniając o powodzeniu ich przedsięwzięcia.
Zdjęła z pleców łuk, a rzemyk z pękiem strzał przywiązała do osobnej gałęzi po swojej prawej stronie; wyciągnąwszy jedną z nich, nałożyła ją na cięciwę, pozostawiając ją jeszcze luźno. Upewniła się, że stoi stabilnie, rozejrzała się za pozostałymi członkami drużyny, zapamiętując ich pozycję, by po chwili całość uwagi skupić na leżącej pod drzewami bestii. Przyczynie całego tego zamieszania. Dopiero teraz, kiedy leżała nieruchomo, Eilys miała okazję dobrze jej się przyjrzeć. I podziękować losowi, że podczas swojej wędrówki monstrum nie natknęło się na jej dom.
Oddany przez Calathala strzał stał się sygnałem do rozpoczęcia drugiej rundy walki. Eilys napięła cięciwę, unosząc łuk. Oddychała spokojnie, celując powoli. Miała do dyspozycji ograniczoną liczbę pocisków, postanowiła więc pójść w precyzję, nie w szybkość. Wymierzyła dokładnie, celując w bok niedźwiedzia, tuż pod jego lewą łapą, z szansą na trafienie w serce, jeśli pocisk wbije się pod odpowiednim kątem. Wypuściła powietrze z płuc, a razem z nim - strzałę. Trafiła idealnie. Ale zbyt płytko. Grube futro i mięśnie nie pozwoliły grotowi strzały wejść głębiej w ciało. Eilys zmarszczyła brwi i syknęła z irytacją, sięgając po kolejną strzałę. Niedźwiedź zdążył w międzyczasie zmienić położenie, dlatego też tym razem elfka wzięła na cel jego szyję; to miejsce pod uchem, załamanie między mózgoczaszką i twarzoczaszką, gdzie znajdował się wrażliwy na ciosy, miękki fragment tkanki łącznej, przez który już strzała powinna się przebić bez większego problemu. Niestety, chybiła o kilka centymetrów, zagnieżdżając się w tylnej części karku bestii. Zapewne drażniąc, jednak poza tym nie wyrządzając mu większej krzywdy. Kolejny oddany przez Eis strzał dosięgnął potwora - a konkretnie jego tylnej łapy - dokładnie w chwili, gdy zamachnął się on na Calathala, posyłając elfa prosto w drzewo, tuż obok tego, na którym znajdowała się Eilys. Impet uderzenia zakołysał nawet jej modrzewiem. Łapiąc równowagę, zerknęła w dół, zdjęta nagłą obawą o życie towarzysza. Poruszył się, nie zginął zatem od razu, jednak nie wiadomo, w jak poważnym stanie znajdował się po ciosie bestii. Jeden z filarów drużyny tymczasowo padł. Niedobrze. Eilys zaklęła pod nosem. Nie wiedziała czy elf miał przy sobie inną broń do użycia w defensywie, więc bez namysłu rzuciła w jego stronę akacjowy kij. Wylądował w śniegu, tuż obok niego, ona sama zaś już sięgała po kolejną strzałę, jednak nie od razu nałożyła ją na cięciwę. Zamiast tego, sięgnęła po sakiewkę ze środkiem znieczulającym i oblizawszy grot strzały, obtoczyła go w białym proszku. Nie planowała tego. Nie chciała marnować specyfiku, który był jej potrzebny, by będąc ranną zdołała wrócić do domu o własnych siłach, ale teraz znaleźli się w trudnej sytuacji.
Środek ów miał tę właściwość, iż efekt jego działania zależał od drogi podania. Przyjęty doustnie uspokajał i łagodził pomniejsze dolegliwości, jak bóle głowy czy żołądka. Wchłaniany przez błonę śluzową, tak jak zrobiła to Eilys, tłumił pracę receptorów bólowych, zaś zaaplikowany bezpośrednio do krwi miejscowo wywoływał tymczasowy paraliż, blokując impulsy nerwowe w danym obszarze ciała. To był wynalazek Mamy. Jedna z nielicznych rzeczy, którymi kobieta nie handlowała. Eilys znała składniki i recepturę, jednak nigdy nie zdołała odtworzyć jego efektów w zadowalającym stopniu, dlatego też dysponowała tym zasobem oszczędnie. W obecnym położeniu uznała jego użycie za niezbędne w celu utrzymania przy życiu wszystkich członków drużyny.
Napięła cięciwę, trzymając w gotowości strzałę z grotem w panierce ze środka przeciwbólowego i szybko rozważyła potencjalne punkty w ciele bestii, które mogła wziąć na cel. Trafienie w kark dałoby najbardziej efektywny rezultat; gdyby środek dostał się do głównej arterii, wywołałby efekt może i słabszy, ale za to obejmujący sporą część ciała. Niedźwiedź jednak zbyt mocno miotał się pod gradem strzał pozostałych myśliwych, by elfka miała pewny strzał. Nie mogła ryzykować chybienia; drugiej szansy nie było. W końcu, po namyśle, zdecydowała się wymierzyć w przedramię. Ze zwiotczałą łapą, nawet jeśli zwierzę będzie w stanie się przemieszczać, utraci możliwość ataku pazurami. Eilys uniosła łuk, wzięła wdech i posłała strzałę w to miejsce. Pocisk przeciął powietrze ze świstem i wbił się w kończynę bestii. Niezbyt głęboko, w dodatku zaraz drewniana końcówka strzały została z trzaskiem złamana, jednym ruchem, ale nastąpiło trafienie. Środek powinien zacząć działać za niecałą minutę. Do tego czasu tkwiący na dole myśliwi musieli jakoś utrzymać niedźwiedzia z dala od siebie. Eis już czekała z kolejną strzałą na cięciwie. Spojrzała w dół, starając się jednocześnie kątem oka śledzić dalsze ruchy bestii.
- Dasz radę walczyć? - spytała, gotowa osłaniać elfa, który przed chwilą zaliczył solidne rąbnięcie w twarde drewno.
- Trafiłam go w łapę środkiem zwiotczającym mięśnie - oznajmiła. - Starczy mi go na jeszcze jeden taki strzał. Mogę trochę go unieruchomić na… nie wiem na jak długo. - Nie miała pojęcia. W normalnych warunkach czas trwania efektu proszku zależał głównie od masy ciała, metabolizmu i ogólnej kondycji fizycznej osobnika, ale w tym cholernym mutancie nic nie było normalne. Nawet jeśli założyć, że paraliż u zwykłego niedźwiedzia utrzymywałby się do dziesięciu minut, nie wiadomo jaki przelicznik zastosować w przypadku bestii nie tylko absurdalnie masywnej, ale też naszprycowanej bliżej nieokreśloną magią. - Spróbuję wycelować w drugą łapę. Niech zaryje w śnieg tą paskudną, krwiożerczą mordą.
Kiedy - jeśli - potwór upadnie, będą mieli niewielki margines czasu, by zbliżyć się do niego i go wykończyć. To była ich szansa.
Daleka Północ ⇒ [Śnieżny Las] Echa Przeszłości
- Eilys
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
- Kontakt:
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Podniósł się, choć czuł dość nieprzyjemny ból w klatce piersiowej. Wiedział, jak boli złamanie i to nie było to, na szczęście. Jego żebra były całe, ale mogły być stłuczone. Powinien zająć się tym jak najszybciej, tyle tylko, że będzie musiał wytrzymać do momentu, w którym Bestia w końcu padnie. Nie to, żeby nie ufał umiejętnościom pozostałych członków tej grupy, ale z nim aktywnie biorącym udział w walce – czy tam polowaniu – mogli zakończyć to szybciej. Nie ruszał się, póki co przynajmniej. Musiał poczekać, aż magicznie wzmocniony niedźwiedź oddali się z próbą dopadnięcia innych myśliwych. Był pewien, że gdyby stworzenie to zobaczyło jakiś ruch z jego strony, od razu zaatakowałoby ponownie. Tym razem Cal mógłby nie mieć szansy na obronę własnego ciała i, cóż, mogłoby to zakończyć się nawet jego śmiercią. A niedźwiedź, nękany kolejnymi strzałami, właśnie to zrobił. Gdy zrobiło się bezpiecznie, przynajmniej w najbliżej okolicy wokół drzewa, pod którym właśnie leżał Calathal, elf postanowił powoli się podnieść. Akurat zrobił to wtedy, gdy wypuszczona przez Eilys strzała, ta pokryta białym proszkiem, wbiła się w cielsko Bestii; prosto w jedną z przednich łap.
– Dam radę – odparł. „Muszę dać” – pomyślał.
Zaczął się powoli podnosić, najpierw opierał się o pień, a później stał już o własnych siłach. Rozejrzał się wokół, szukał swojego łuku. Akurat łatwo było go dostrzec, w końcu miał on kolor, który był przeciwieństwem śnieżnej bieli. Zaprzestał poszukiwań, gdy usłyszał pozostałe słowa, który wypowiedziała kobieta, choć dokładnie w tym samym momencie dostrzegł to, czego szukały jego oczy.
– Najlepiej zrób to jak najszybciej – odpowiedział jej. Nie mógł się nadwyrężać, przy każdym ruchu górnej części ciała czuł ból w klatce piersiowej. Nie był to ból w płucach, na szczęście nie. Sięgnął do torby i wyciągnął z niej malutką fiolkę, którą odkorkował zębami i od razu wypił jej zawartość. Poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele, a później koncentrujące się w klatce piersiowej. Nie było to coś, co leczyło rany lub przyspieszało naturalne możliwości regeneracyjne ciała. Ciecz ta pomoże mu tylko przez chwilę i sprawi, że przez czas jej działania nie będzie czuł tego nieprzyjemnego bólu obitych żeber. Sprawi, że będzie mógł skupić się na walce, choć istniała tu też pewna cena użycia tego. O to będzie martwił się później, teraz miał ważniejsze rzeczy, którymi chciał zająć się jak najszybciej. Pustą fiolkę schował z powrotem do torby, a chwilę później sięgnął po łuk, na którym poluźnił cięciwę i schował do futerału.
– Do dzieła – powiedział to bardziej do samego siebie, a nie elfki, choć ona też mogła to usłyszeć.
Z działaniem poczekał na to, aż Eilys przygotuje kolejną strzałę i wypuści ją z łuku. Myśliwi dobrze sobie radzili, wręcz zaskakująco dobrze, z drażnieniem Bestii, odciąganiem jej uwagi od dwójki elfów i, w końcu, unikaniem ataków i umykaniem im. Zaczął podkradać się bliżej miejsca, w którym stał niedźwiedź, który – gdy się poruszał – bardziej ciągnął za sobą jedną z przednich łap, niż nią ruszał. To musiało znaczyć, że substancja, którą elfka pokryła grot strzały, zaczęła już działać. Ostatecznie schował się za drzewem, tylko że za rosnącym bliżej miejsca akcji. Zostało mu czekanie. Z pochwy zawieszonej przy pasie, wyciągnął długi sztylet, drugą ze swoich broni. Uznał, że ten przyda się bardziej, gdy już Bestia będzie miała sparaliżowaną kolejną kończynę.
Z miejsca, w którym się ukrywał, wyszedł, gdy niedźwiedź zamachnął się łapą i, zamiast ponownie uderzyć nią w drzewo lub otrzeć się o niej pazurami, nagle nią szarpnął i zarył pyskiem w śnieg. Zwierzę próbował wstać, ale nie wychodziło mu to. W ogóle nie mógł ruszać przednimi łapami. Widział, że myśliwi również to dostrzegli i oni także sięgnęli po broń białą. Mikstura nadal działała, ale Cal wiedział, jaki był jej czas działania i wiedział, że ten zbliżał się ku końcowi. Dlatego zaczął biec przez śnieg tak szybko, jak mógł w takich warunkach. Gdy znalazł się przy Bestii, wbiegł na jej plecy, jedną ręką wspierając się na jej gęstym futrze, a w drugiej trzymając sztylet. Wspiął się na grzbiet niedźwiedzia i wyskoczył w górę, aby łatwiej przebić się przez czaszkę. Czubek ostrza broni skierował w dół, celował nim prosto w górną część czaszki – jeszcze – żywego stworzenia. Myśliwi mogli szukać serca lub innych ważnych organów, które przebite lub w inny sposób zniszczone sprawią, że niedźwiedź poważnie osłabnie albo zwyczajnie umrze. Cal nie myślał, jak myśliwy, aktualnie myślał jedynie o tym, aby jak najszybciej pozbawić życia tego potwora. Dlatego zrobił to, co zrobił – gdy już wylądował, klęczał na grzbiecie stworzenia, przy jego głowie. Dłonie elfa zanurzone były w futrze porastającym głowę Bestii, a ostrze sztyletu w jej głowie. Chwilę przed tym zwierzę ryknęło i próbowało przewrócić się, w ostatniej próbie walki i pozostania przy życiu. Moment, w którym ostrze wbiło się w czaszkę, nagle uciął ten ryk. A życie uszło ze wzmocnionego magicznie cielska.
Calathal wyszarpał Pazur z głowy zwierzęcego przeciwnika. Wytarł go w jego futro i powoli, niemalże zsuwając się, zszedł z martwego cielska. Nagle poczuł się zmęczony, a ból w klatce piersiowej ponownie do niego dotarł – elf wiedział, co to oznacza. Westchnął tylko i oparł się o bok zwierzęcia, a później osunął się do pozycji siedzącej. I stracił przytomność.
– Dam radę – odparł. „Muszę dać” – pomyślał.
Zaczął się powoli podnosić, najpierw opierał się o pień, a później stał już o własnych siłach. Rozejrzał się wokół, szukał swojego łuku. Akurat łatwo było go dostrzec, w końcu miał on kolor, który był przeciwieństwem śnieżnej bieli. Zaprzestał poszukiwań, gdy usłyszał pozostałe słowa, który wypowiedziała kobieta, choć dokładnie w tym samym momencie dostrzegł to, czego szukały jego oczy.
– Najlepiej zrób to jak najszybciej – odpowiedział jej. Nie mógł się nadwyrężać, przy każdym ruchu górnej części ciała czuł ból w klatce piersiowej. Nie był to ból w płucach, na szczęście nie. Sięgnął do torby i wyciągnął z niej malutką fiolkę, którą odkorkował zębami i od razu wypił jej zawartość. Poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele, a później koncentrujące się w klatce piersiowej. Nie było to coś, co leczyło rany lub przyspieszało naturalne możliwości regeneracyjne ciała. Ciecz ta pomoże mu tylko przez chwilę i sprawi, że przez czas jej działania nie będzie czuł tego nieprzyjemnego bólu obitych żeber. Sprawi, że będzie mógł skupić się na walce, choć istniała tu też pewna cena użycia tego. O to będzie martwił się później, teraz miał ważniejsze rzeczy, którymi chciał zająć się jak najszybciej. Pustą fiolkę schował z powrotem do torby, a chwilę później sięgnął po łuk, na którym poluźnił cięciwę i schował do futerału.
– Do dzieła – powiedział to bardziej do samego siebie, a nie elfki, choć ona też mogła to usłyszeć.
Z działaniem poczekał na to, aż Eilys przygotuje kolejną strzałę i wypuści ją z łuku. Myśliwi dobrze sobie radzili, wręcz zaskakująco dobrze, z drażnieniem Bestii, odciąganiem jej uwagi od dwójki elfów i, w końcu, unikaniem ataków i umykaniem im. Zaczął podkradać się bliżej miejsca, w którym stał niedźwiedź, który – gdy się poruszał – bardziej ciągnął za sobą jedną z przednich łap, niż nią ruszał. To musiało znaczyć, że substancja, którą elfka pokryła grot strzały, zaczęła już działać. Ostatecznie schował się za drzewem, tylko że za rosnącym bliżej miejsca akcji. Zostało mu czekanie. Z pochwy zawieszonej przy pasie, wyciągnął długi sztylet, drugą ze swoich broni. Uznał, że ten przyda się bardziej, gdy już Bestia będzie miała sparaliżowaną kolejną kończynę.
Z miejsca, w którym się ukrywał, wyszedł, gdy niedźwiedź zamachnął się łapą i, zamiast ponownie uderzyć nią w drzewo lub otrzeć się o niej pazurami, nagle nią szarpnął i zarył pyskiem w śnieg. Zwierzę próbował wstać, ale nie wychodziło mu to. W ogóle nie mógł ruszać przednimi łapami. Widział, że myśliwi również to dostrzegli i oni także sięgnęli po broń białą. Mikstura nadal działała, ale Cal wiedział, jaki był jej czas działania i wiedział, że ten zbliżał się ku końcowi. Dlatego zaczął biec przez śnieg tak szybko, jak mógł w takich warunkach. Gdy znalazł się przy Bestii, wbiegł na jej plecy, jedną ręką wspierając się na jej gęstym futrze, a w drugiej trzymając sztylet. Wspiął się na grzbiet niedźwiedzia i wyskoczył w górę, aby łatwiej przebić się przez czaszkę. Czubek ostrza broni skierował w dół, celował nim prosto w górną część czaszki – jeszcze – żywego stworzenia. Myśliwi mogli szukać serca lub innych ważnych organów, które przebite lub w inny sposób zniszczone sprawią, że niedźwiedź poważnie osłabnie albo zwyczajnie umrze. Cal nie myślał, jak myśliwy, aktualnie myślał jedynie o tym, aby jak najszybciej pozbawić życia tego potwora. Dlatego zrobił to, co zrobił – gdy już wylądował, klęczał na grzbiecie stworzenia, przy jego głowie. Dłonie elfa zanurzone były w futrze porastającym głowę Bestii, a ostrze sztyletu w jej głowie. Chwilę przed tym zwierzę ryknęło i próbowało przewrócić się, w ostatniej próbie walki i pozostania przy życiu. Moment, w którym ostrze wbiło się w czaszkę, nagle uciął ten ryk. A życie uszło ze wzmocnionego magicznie cielska.
Calathal wyszarpał Pazur z głowy zwierzęcego przeciwnika. Wytarł go w jego futro i powoli, niemalże zsuwając się, zszedł z martwego cielska. Nagle poczuł się zmęczony, a ból w klatce piersiowej ponownie do niego dotarł – elf wiedział, co to oznacza. Westchnął tylko i oparł się o bok zwierzęcia, a później osunął się do pozycji siedzącej. I stracił przytomność.
- Eilys
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
- Kontakt:
Stojąc na modrzewiowej gałęzi, lodowa elfka obserwowała z góry poczynania należącego do tej samej rasy kompana. Wstał, to już był dobry znak, tym niemniej szybkie zakończenie przeciągającego się starcia stawało się coraz pilniejsze. Dwa elfy w drużynie były jak wygranie losu na loterii, ale dwa ranne elfy w drużynie przestawały być czynnikiem korzystnym w przypadku wciąż trwającej walki. Eilys skinęła głową i zacisnęła usta tak mocno, że jej wargi tworzyły cienką, pobielałą kreskę; częściowo w wyniku wzmożonego skupienia, częściowo przez nagły przejaw irytacji. Wiedziała, że musi załatwić to szybko, w końcu substancja z poprzedniego pocisku mogła lada chwila przestać działać. Zdjęła więc uprzednio przygotowaną strzałę z cięciwy i przygotowała ją w sposób podobny jak tę pierwszą: wspomagając się śliną, umieściła biały proszek na jej grocie.
Nie czekała. Od razu uniosła łuk i wymierzyła w bestię. Złapała równowagę, uspokoiła oddech i wyostrzyła zmysły. Nie mogła chybić. Miała tylko ten jeden strzał; na kolejny zabraknie już paraliżującego środka. Duża odpowiedzialność spoczywała na barkach elfki, ale nie pozwoliła, by ją to wytrąciło z równowagi. To nie był pierwszy raz, kiedy powodzenie polowania zależało od jej posunięcia, sama Eis zresztą nie była żółtodziobem. Upewniła się, że druga łapa niedźwiedzia znajdowała się w zasięgu jej strzału. Trafienie w nią nie należało do najłatwiejszych rzeczy, jako że bestia rzecz jasna nie była na tyle uprzejma, by pozostać choć na chwilę w bezruchu. W końcu elfka, uznawszy że zdoła wyczuć następny ruch stwora, posłała ostatnią w tej walce strzałę.
Trafiła. Ledwo, bowiem w wysoką część przedramienia, ale pocisk sięgnął celu. Eliys uniosła rękę z wyprostowanymi palcami dłoni i odliczała. Pół minuty, zanim da sygnał do ostatecznego natarcia. Dziesięć… Musiała zostawić drużynie margines czasu na dobiegnięcie do bestii, jednak gdyby dała znać zbyt wcześnie, mogliby dopaść do niej zanim zostanie unieruchomiona, a to niekoniecznie skończyłoby się dobrze dla myśliwych. Dwadzieścia… Miała nadzieję, że czas działania substancji z pierwszej strzały pokryje się ze środkiem zaaplikowanym przez drugą. Tylko to założenie, oparte bardziej na dobrej wierze niż jakichkolwiek rzetelnych przesłankach, umożliwiało im osiągnięcie celu.
Trzydzieści.
Elfka machnęła ręką.
- Teraz! - zawołała do tych, którzy mogli nie widzieć jej gestu. - Atakujcie czym się da!
Ona sama została na drzewie. Nie była obecnie w stanie poruszać się na tyle szybko, by znaleźć się w pobliżu bestii w sensownym czasie. Zresztą, na dole było ich pięcioro, poradzą sobie bez niej. Ona zrobiła swoje w tej walce. Resztę zostawiła w ich rękach.
W czasie gdy tamci zajęli się ubijaniem niedźwiedzia, Eilys zbierała siły na to, by zejść z drzewa. To było znacznie bardziej problematyczne, niż wejście na nie. Podczas wspinaczki posługiwała się głównie rękami, teraz będzie musiała zeskoczyć. Oczywiście postara się zejść jak najbliżej ziemi, by upadek na nią był możliwie jak najłagodniejszy, jednak na pewnej wysokości będzie musiała po prostu puścić gałąź. Zaczynała już odczuwać dyskomfort w okolicy rany, co oznaczało, że środek przeciwbólowy powoli przestawał działać, zaś kolejnej dawki nie było. Krążyła teraz we krwi bestii, jeszcze przez krótki czas nim ta dokona żywota.
Elfka zawisła na gałęzi, niezbyt wysoko, bo jakiś sążeń - może półtora - powyżej linii gruntu, choć i tak spodziewała się, że boleśnie odczuje spotkanie z podłożem. Nie wiedziała tylko, jak boleśnie.
Warstwa śniegu odrobinę zamortyzowała upadek, jednak wstrząs i nagłe napięcie mięśni uda i tak dotkliwie dały o sobie znać. Z ust Eis wyrwało się dość głośne stęknięcie, aspirujące już właściwie na miano stłumionego krzyku. Kobieta zagryzła wargi i uderzyła pięścią w śnieżno-błotną breję. Wzięła kilka głębokich oddechów przez nos i spróbowała wstać, wspierając się na kiju, który wcześniej rzuciła Calathalowi. Zerknęła w dół na swoją nogę. Szkarłatna plama na bandażu powiększyła się. Z jednej strony było to do przewidzenia, z drugiej nie zwiastowało niczego dobrego. Na szczęście nie rosła zbyt gwałtownie, mimo to należało uporać się z problemem jak najszybciej. Wyraźnie utykając, elfka zbliżyła się do zgromadzonej przy powalonym niedźwiedziu drużyny.
Nie ulegało wątpliwości, iż bestia była martwa. W końcu. Jej do niedawna ciężki oddech ucichł, a cielsko leżało jak długie na śniegu i ani drgnęło. Niestety, nie było ono jedyną rzeczą, która przestała się ruszać.
- Calathal stracił przytomność! - oznajmiła Elisa. Razem z Alyson znajdowały się przy pozbawionym świadomości elfie, próbując ocucić go najprostszymi metodami, jednak bezskutecznie.
Na krótką chwilę Eilys zastygła w bezruchu. Na krótką, jako że ciężko było odebrać jej trzeźwość myślenia. Jak zwykle w takich okolicznościach, udzielił jej się spokój. Pozwalające na metodyczne działanie opanowanie. Zbliżyła się do nieprzytomnego towarzysza z drugiej strony, z której dojścia nie blokowały dwie kobiety i upadła ciężko na śnieg, tuż obok niego. Nie była w stanie przykucnąć. Wspomagając się rękami, przysunęła się bliżej. Nie była, w żadnym wypadku, profesjonalnym medykiem, ale żyjąc w odosobnieniu musiała nauczyć się rozpoznawać i leczyć różne rodzaje schorzeń czy urazów, w czym niezwykle pomocna okazała się wiedza Mamy, a także zdobyte podczas wielu lat polowań doświadczenie.
Z zewnątrz nie wyglądało to źle; nigdzie nie było śladów krwi ani żadnych otwartych złamań, jednak to co bardziej martwiło Eilys, to potencjalne uszkodzenia wewnętrzne, których na pierwszy rzut oka nie było widać. Była świadkiem momentu, w którym Calathal oberwał i mogła potwierdzić, iż było to na tyle silne uderzenie - zarówno łapskiem bestii, jak i o drzewo - że bez problemu mogło pogruchotać jakieś kości czy wyrządzić szkody narządom. W pierwszej kolejności należało wykluczyć - lub, przy bardziej czarnym scenariuszu, potwierdzić - krwotok wewnętrzny. Eis wiedziała, jak to zrobić, w przeszłości zdarzyło jej się kilkakrotnie korzystać z tej wiedzy, jakkolwiek pewnie nie potrafiłaby opisać swoich działań przy pomocy fachowej terminologii; jej umiejętności były głównie praktyczne. Dzięki temu udało jej się ustalić, że źrenice elfa reagowały na światło, a jego tętno było w normie. Uniósłszy ostrożnie jego koszulę, z ulgą odnotowała brak widocznych obrzęków i rozległych sińców, zaś twardość brzucha nie była deskowato groźnym objawem, a jedynie efektem dobrze wyćwiczonych mięśni. Eilys odetchnęła z ulgą. Niewiele mogliby zrobić, gdyby ich towarzysz wykrwawiał się do własnego wnętrza, na szczęście nic na taki stan nie wskazywało. Nieco gorzej, że przyczyna utraty przytomności nadal nie była znana. Elfka podejrzewała zwyczajne przeciążenie organizmu, być może wpływ na to miała też substancja, którą Calathal w siebie wlał - ale nie zamierzała zgadywać.
- Co robimy? - To pytanie padło z ust Roberta. Przez dłuższą chwilę nikt nie udzielał na nie odpowiedzi. Dopiero ciężkie westchnienie Eilys przerwało ciszę, jaka zapadła po słowach myśliwego.
- Mój dom znajduje się bliżej niż wioska - stwierdziła rzeczowo. - Pomóżcie nam tam dotrzeć, Mama będzie umiała pomóc. Tak myślę.
Mama nie lubiła gości, a już zwłaszcza niezapowiedzianych - nie żeby w ich domostwie trafiali się jacykolwiek inni - ale nie odmówiłaby pomocy. A już zwłaszcza w takiej sytuacji. Myśliwi wyglądali na nie do końca przekonanych.
- Jak daleko to stąd? - Pytanie znów zadał Robert.
Eilys zastanowiła się.
- Biorąc pod uwagę nasz stan… Godzina drogi - oszacowała w końcu. Normalnie pokonałaby tę trasę w pół godziny, szybkim tempem może nawet nieco mniej, jednak nie było szans, by z rannym elfem i nieprzytomnym elfem zdołali zamknąć się w tym przedziale czasowym.
Pozostali członkowie popatrzyli po sobie. W końcu decyzja zapadła, była bowiem jedyną sensowną na ten moment. Eilys posłała Milvę przodem, by kotka poinformowała Mamę o nadchodzącym towarzystwie (Eis nie umiała rozmawiać z kotami w dosłownym tego określenia znaczeniu, jednak Mama - owszem) myśliwi zaś sklecili prowizoryczne nosze z przywiązanych do dwóch grubych gałęzi płaszczy. Mężczyźni ułożyli w nich Calathala, Elisa zaś zaoferowała Eilys ramię, na którym elfka mogła się wesprzeć; z drugiej strony utrzymywała się w pionie przy pomocy swego kija. Odciążając w ten sposób nogę, była w stanie przemieszczać się przez las. Była to bolesna i żmudna wędrówka, przerywana licznymi postojami - i w konsekwencji trwająca nawet ponad przewidzianą przez elfkę godzinę.
Widok unoszącego się z komina dymu pokrzepił Eis i tchnął w nią nową siłę. Ostatnią prostą pokonała już bez pomocy Elisy. Kilka kotów wybiegło im naprzeciw, to łasząc się do towarzyszki, która w końcu bezpiecznie wróciła do domu, to biegając wokół myśliwych i obwąchując ich z ciekawością. Wizyty takiego tłumu dawno nie miały okazji doświadczyć. W końcu w drzwiach stanęła Mama. Przepasana fartuchem, z włosami ściągniętymi kawałkiem materiału, z niespokojnym wyrazem twarzy - gotowa do działania. A pierwszym jej działaniem było podejście do Eilys… i zdzielenie jej szmatą przez kark. Finja zamiauczała przeciągle, lojalnie stając w obronie swojej elfiej siostry.
- No wiem - Eis wywróciła oczami. - Ale musiałam to zrobić. Wierz mi, nie chciałabyś tego potwora w naszym ogródku.
Kobieta pokręciła głową z naganą, której nie wyraziła na głos. Odezwała się dopiero na widok noszy niesionych przez Roberta i Krissa. A właściwie, na widok osoby, która w tych noszach się znajdowała. Wyraz twarzy Mamy z niespokojnego zmienił się w podejrzliwy.
- A to co za jeden?
- Elf.
- Tyle to sama widzę.
- Pochodzi z okolic. Podobno. Z ruin. - Czy może raczej z wioski, którą niegdyś rzeczone ruiny były.
Finja ponownie miauknęła. Mama spojrzała na nią przeciągle i Eilys dałaby sobie rękę uciąć, że nastąpiła między nimi wymiana jakichś myśli. Choć może szastanie kończynami w zakładach nie jest najlepszym pomysłem, kiedy się jedną i tak ma w kiepskim stanie. Cokolwiek jednak nie było zawarte w myślowym przekazie, sprawiło, iż starsza kobieta nieco zmieniła nastawienie.
- Zanieście go do izby - odezwała się, łagodniejszym tonem, ruchem ręki wskazując otwarte drzwi. Drugą rękę wyciągnęła w stronę przybranej córki, by otoczyć ją opiekuńczym ramieniem. - Chodź, dziecko. Kto to widział dać się tak urządzić…
Kiedy wszyscy znaleźli się wewnątrz, w izbie zapanował ścisk; pomieszczenie nie było przystosowane do pomieszczenia weń takiej liczby osób… i kotów. Gospodyni omiotła wzrokiem całe to zbiorowisko, po czym wskazała Alyson ręką, w której wciąż trzymała ścierkę.
- Jak bardzo ranni jesteście? - spytała bez ogródek.
- Znośnie. Głównie zadrapania i stłuczenia. Kriss ma chyba wybity bark, ale…
- Nic tu po was. Nie przydacie się na nic, jeno będziecie zawadzać, ja wam także nie jestem potrzebna. Wracajcie do wioski.
Przez chwilę panowało milczenie, które można było uznać za niezręczne. W końcu jednak myśliwi pokiwali głowami ze zrozumieniem i zaczęli zbierać się do opuszczenia posiadłości. Kiedy mijał Eilys, Robert położył dłoń na jej ramieniu.
- Dziękujemy za pomoc. Jemu też przekaż - ruchem głowy wskazał leżącego na stole Calathala. - Jak dostarczymy dowód zabicia bestii i odbierzemy nagrodę, koniecznie upomnijcie się o swoją część. Wiesz, jak nas znaleźć.
Elfka pokiwała głową i pożegnała wzrokiem pozostałych członków drużyny, która od teraz należała już do przeszłości. Odprowadziłaby ich do bramy, ale z oczywistych przyczyn wolała już więcej nie chodzić.
- Siadaj - zarządziła Mama, wskazując trójnożny zydel na środku kuchni.
- A co z…
- Jemu nic nie będzie. Nie wygląda na poważnie rannego, za to twoja noga przedstawia żałosny widok.
Eilys wzruszyła ramionami. Nie protestowała. Mama miała nad wyraz dobrą intuicję uzdrowicielki; elfka podejrzewała, że w przeszłości miała styczność z tą profesją. Może z druidami? Licho wie… W każdym razie, jeśli twierdziła, że nie należało się zbytnio martwić, to tak zapewne było. Eis usiadła w wyznaczonym miejscu i pozwoliła starszej kobiecie zająć się jej raną. Mama odwiązała bandaż i obejrzała ranę, cmokając przy tym z niezadowoleniem. Wręczyła elfce materiałowe zawiniątko, które ta wetknęła sobie w usta, by zagłuszyć krzyk bólu, jaki towarzyszył usuwaniu z rany pozostałości strzały. Na jej twarzy pojawiły się krople potu, Eis lekko pobladła. Złapała dłońmi drewniane siedzisko krzesła i zacisnęła na nim palce, aż pobielały jej knykcie. Trwało to jednak dość krótko. Znacznie gorsze było potem zszywanie rany; powtarzające się miarowo fale pomniejszych bóli. Na szczęście Mama miała na tyle wprawy, iż całość nie zajęła zbyt dużo czasu. Po wszystkim ponownie owinęła nogę Eilys bandażem i bez słowa zaczęła krzątać się po kuchni, podczas gdy elfka dochodziła do siebie. Chciała wstać i pomóc Mamie, ale mięśnie uda zaprotestowały stanowco.
- Oszczędzaj nogę - odezwała się kobieta. - Grot wszedł głęboko, boś skakała ze strzałą w nodze. Jeszcze długo to się będzie goiło, zanim wrócisz do pełnej sprawności.
Eis skrzywiła się. To nie była dobra wiadomość. Nie lubiła bezczynności. No ale żyła, nie odniosła trwałych uszkodzeń, to było najważniejsze. A że będzie musiała trochę bardziej uważać na siebie przez następne dni - ryzyko zawodowe łowcy. Teraz siedziała posłusznie i popijając rosół z drewnianej miski, przyglądała się jak Mama zajęła się będącym wciąż w stanie nieświadomości Calathalem. Niewiele właściwie było można zrobić, by w jakiś widoczny sposób mu pomóc; kobieta przygotowała jedynie okłady z octu rozcieńczonego wodą, którymi obłożyła posiniaczone żebra mężczyzny.
Eilys czuła dziwną atmosferę, jaka zapanowała w domu. Nie był to niepokój, nie było to napięcie. Nie umiała zrozumieć ani wyjaśnić tego uczucia, ale coś… coś było inaczej. Dziwne pomruki Finji tylko potęgowały to wrażenie. W tej chwili jednak kobieta była zbyt zmęczona, by dłużej się nad tym zastanawiać. W milczeniu dopijała rosół, bezmyślnie wpatrując się w sylwetkę leżącego przed nią nieprzytomnego elfa.
Nie czekała. Od razu uniosła łuk i wymierzyła w bestię. Złapała równowagę, uspokoiła oddech i wyostrzyła zmysły. Nie mogła chybić. Miała tylko ten jeden strzał; na kolejny zabraknie już paraliżującego środka. Duża odpowiedzialność spoczywała na barkach elfki, ale nie pozwoliła, by ją to wytrąciło z równowagi. To nie był pierwszy raz, kiedy powodzenie polowania zależało od jej posunięcia, sama Eis zresztą nie była żółtodziobem. Upewniła się, że druga łapa niedźwiedzia znajdowała się w zasięgu jej strzału. Trafienie w nią nie należało do najłatwiejszych rzeczy, jako że bestia rzecz jasna nie była na tyle uprzejma, by pozostać choć na chwilę w bezruchu. W końcu elfka, uznawszy że zdoła wyczuć następny ruch stwora, posłała ostatnią w tej walce strzałę.
Trafiła. Ledwo, bowiem w wysoką część przedramienia, ale pocisk sięgnął celu. Eliys uniosła rękę z wyprostowanymi palcami dłoni i odliczała. Pół minuty, zanim da sygnał do ostatecznego natarcia. Dziesięć… Musiała zostawić drużynie margines czasu na dobiegnięcie do bestii, jednak gdyby dała znać zbyt wcześnie, mogliby dopaść do niej zanim zostanie unieruchomiona, a to niekoniecznie skończyłoby się dobrze dla myśliwych. Dwadzieścia… Miała nadzieję, że czas działania substancji z pierwszej strzały pokryje się ze środkiem zaaplikowanym przez drugą. Tylko to założenie, oparte bardziej na dobrej wierze niż jakichkolwiek rzetelnych przesłankach, umożliwiało im osiągnięcie celu.
Trzydzieści.
Elfka machnęła ręką.
- Teraz! - zawołała do tych, którzy mogli nie widzieć jej gestu. - Atakujcie czym się da!
Ona sama została na drzewie. Nie była obecnie w stanie poruszać się na tyle szybko, by znaleźć się w pobliżu bestii w sensownym czasie. Zresztą, na dole było ich pięcioro, poradzą sobie bez niej. Ona zrobiła swoje w tej walce. Resztę zostawiła w ich rękach.
W czasie gdy tamci zajęli się ubijaniem niedźwiedzia, Eilys zbierała siły na to, by zejść z drzewa. To było znacznie bardziej problematyczne, niż wejście na nie. Podczas wspinaczki posługiwała się głównie rękami, teraz będzie musiała zeskoczyć. Oczywiście postara się zejść jak najbliżej ziemi, by upadek na nią był możliwie jak najłagodniejszy, jednak na pewnej wysokości będzie musiała po prostu puścić gałąź. Zaczynała już odczuwać dyskomfort w okolicy rany, co oznaczało, że środek przeciwbólowy powoli przestawał działać, zaś kolejnej dawki nie było. Krążyła teraz we krwi bestii, jeszcze przez krótki czas nim ta dokona żywota.
Elfka zawisła na gałęzi, niezbyt wysoko, bo jakiś sążeń - może półtora - powyżej linii gruntu, choć i tak spodziewała się, że boleśnie odczuje spotkanie z podłożem. Nie wiedziała tylko, jak boleśnie.
Warstwa śniegu odrobinę zamortyzowała upadek, jednak wstrząs i nagłe napięcie mięśni uda i tak dotkliwie dały o sobie znać. Z ust Eis wyrwało się dość głośne stęknięcie, aspirujące już właściwie na miano stłumionego krzyku. Kobieta zagryzła wargi i uderzyła pięścią w śnieżno-błotną breję. Wzięła kilka głębokich oddechów przez nos i spróbowała wstać, wspierając się na kiju, który wcześniej rzuciła Calathalowi. Zerknęła w dół na swoją nogę. Szkarłatna plama na bandażu powiększyła się. Z jednej strony było to do przewidzenia, z drugiej nie zwiastowało niczego dobrego. Na szczęście nie rosła zbyt gwałtownie, mimo to należało uporać się z problemem jak najszybciej. Wyraźnie utykając, elfka zbliżyła się do zgromadzonej przy powalonym niedźwiedziu drużyny.
Nie ulegało wątpliwości, iż bestia była martwa. W końcu. Jej do niedawna ciężki oddech ucichł, a cielsko leżało jak długie na śniegu i ani drgnęło. Niestety, nie było ono jedyną rzeczą, która przestała się ruszać.
- Calathal stracił przytomność! - oznajmiła Elisa. Razem z Alyson znajdowały się przy pozbawionym świadomości elfie, próbując ocucić go najprostszymi metodami, jednak bezskutecznie.
Na krótką chwilę Eilys zastygła w bezruchu. Na krótką, jako że ciężko było odebrać jej trzeźwość myślenia. Jak zwykle w takich okolicznościach, udzielił jej się spokój. Pozwalające na metodyczne działanie opanowanie. Zbliżyła się do nieprzytomnego towarzysza z drugiej strony, z której dojścia nie blokowały dwie kobiety i upadła ciężko na śnieg, tuż obok niego. Nie była w stanie przykucnąć. Wspomagając się rękami, przysunęła się bliżej. Nie była, w żadnym wypadku, profesjonalnym medykiem, ale żyjąc w odosobnieniu musiała nauczyć się rozpoznawać i leczyć różne rodzaje schorzeń czy urazów, w czym niezwykle pomocna okazała się wiedza Mamy, a także zdobyte podczas wielu lat polowań doświadczenie.
Z zewnątrz nie wyglądało to źle; nigdzie nie było śladów krwi ani żadnych otwartych złamań, jednak to co bardziej martwiło Eilys, to potencjalne uszkodzenia wewnętrzne, których na pierwszy rzut oka nie było widać. Była świadkiem momentu, w którym Calathal oberwał i mogła potwierdzić, iż było to na tyle silne uderzenie - zarówno łapskiem bestii, jak i o drzewo - że bez problemu mogło pogruchotać jakieś kości czy wyrządzić szkody narządom. W pierwszej kolejności należało wykluczyć - lub, przy bardziej czarnym scenariuszu, potwierdzić - krwotok wewnętrzny. Eis wiedziała, jak to zrobić, w przeszłości zdarzyło jej się kilkakrotnie korzystać z tej wiedzy, jakkolwiek pewnie nie potrafiłaby opisać swoich działań przy pomocy fachowej terminologii; jej umiejętności były głównie praktyczne. Dzięki temu udało jej się ustalić, że źrenice elfa reagowały na światło, a jego tętno było w normie. Uniósłszy ostrożnie jego koszulę, z ulgą odnotowała brak widocznych obrzęków i rozległych sińców, zaś twardość brzucha nie była deskowato groźnym objawem, a jedynie efektem dobrze wyćwiczonych mięśni. Eilys odetchnęła z ulgą. Niewiele mogliby zrobić, gdyby ich towarzysz wykrwawiał się do własnego wnętrza, na szczęście nic na taki stan nie wskazywało. Nieco gorzej, że przyczyna utraty przytomności nadal nie była znana. Elfka podejrzewała zwyczajne przeciążenie organizmu, być może wpływ na to miała też substancja, którą Calathal w siebie wlał - ale nie zamierzała zgadywać.
- Co robimy? - To pytanie padło z ust Roberta. Przez dłuższą chwilę nikt nie udzielał na nie odpowiedzi. Dopiero ciężkie westchnienie Eilys przerwało ciszę, jaka zapadła po słowach myśliwego.
- Mój dom znajduje się bliżej niż wioska - stwierdziła rzeczowo. - Pomóżcie nam tam dotrzeć, Mama będzie umiała pomóc. Tak myślę.
Mama nie lubiła gości, a już zwłaszcza niezapowiedzianych - nie żeby w ich domostwie trafiali się jacykolwiek inni - ale nie odmówiłaby pomocy. A już zwłaszcza w takiej sytuacji. Myśliwi wyglądali na nie do końca przekonanych.
- Jak daleko to stąd? - Pytanie znów zadał Robert.
Eilys zastanowiła się.
- Biorąc pod uwagę nasz stan… Godzina drogi - oszacowała w końcu. Normalnie pokonałaby tę trasę w pół godziny, szybkim tempem może nawet nieco mniej, jednak nie było szans, by z rannym elfem i nieprzytomnym elfem zdołali zamknąć się w tym przedziale czasowym.
Pozostali członkowie popatrzyli po sobie. W końcu decyzja zapadła, była bowiem jedyną sensowną na ten moment. Eilys posłała Milvę przodem, by kotka poinformowała Mamę o nadchodzącym towarzystwie (Eis nie umiała rozmawiać z kotami w dosłownym tego określenia znaczeniu, jednak Mama - owszem) myśliwi zaś sklecili prowizoryczne nosze z przywiązanych do dwóch grubych gałęzi płaszczy. Mężczyźni ułożyli w nich Calathala, Elisa zaś zaoferowała Eilys ramię, na którym elfka mogła się wesprzeć; z drugiej strony utrzymywała się w pionie przy pomocy swego kija. Odciążając w ten sposób nogę, była w stanie przemieszczać się przez las. Była to bolesna i żmudna wędrówka, przerywana licznymi postojami - i w konsekwencji trwająca nawet ponad przewidzianą przez elfkę godzinę.
Widok unoszącego się z komina dymu pokrzepił Eis i tchnął w nią nową siłę. Ostatnią prostą pokonała już bez pomocy Elisy. Kilka kotów wybiegło im naprzeciw, to łasząc się do towarzyszki, która w końcu bezpiecznie wróciła do domu, to biegając wokół myśliwych i obwąchując ich z ciekawością. Wizyty takiego tłumu dawno nie miały okazji doświadczyć. W końcu w drzwiach stanęła Mama. Przepasana fartuchem, z włosami ściągniętymi kawałkiem materiału, z niespokojnym wyrazem twarzy - gotowa do działania. A pierwszym jej działaniem było podejście do Eilys… i zdzielenie jej szmatą przez kark. Finja zamiauczała przeciągle, lojalnie stając w obronie swojej elfiej siostry.
- No wiem - Eis wywróciła oczami. - Ale musiałam to zrobić. Wierz mi, nie chciałabyś tego potwora w naszym ogródku.
Kobieta pokręciła głową z naganą, której nie wyraziła na głos. Odezwała się dopiero na widok noszy niesionych przez Roberta i Krissa. A właściwie, na widok osoby, która w tych noszach się znajdowała. Wyraz twarzy Mamy z niespokojnego zmienił się w podejrzliwy.
- A to co za jeden?
- Elf.
- Tyle to sama widzę.
- Pochodzi z okolic. Podobno. Z ruin. - Czy może raczej z wioski, którą niegdyś rzeczone ruiny były.
Finja ponownie miauknęła. Mama spojrzała na nią przeciągle i Eilys dałaby sobie rękę uciąć, że nastąpiła między nimi wymiana jakichś myśli. Choć może szastanie kończynami w zakładach nie jest najlepszym pomysłem, kiedy się jedną i tak ma w kiepskim stanie. Cokolwiek jednak nie było zawarte w myślowym przekazie, sprawiło, iż starsza kobieta nieco zmieniła nastawienie.
- Zanieście go do izby - odezwała się, łagodniejszym tonem, ruchem ręki wskazując otwarte drzwi. Drugą rękę wyciągnęła w stronę przybranej córki, by otoczyć ją opiekuńczym ramieniem. - Chodź, dziecko. Kto to widział dać się tak urządzić…
Kiedy wszyscy znaleźli się wewnątrz, w izbie zapanował ścisk; pomieszczenie nie było przystosowane do pomieszczenia weń takiej liczby osób… i kotów. Gospodyni omiotła wzrokiem całe to zbiorowisko, po czym wskazała Alyson ręką, w której wciąż trzymała ścierkę.
- Jak bardzo ranni jesteście? - spytała bez ogródek.
- Znośnie. Głównie zadrapania i stłuczenia. Kriss ma chyba wybity bark, ale…
- Nic tu po was. Nie przydacie się na nic, jeno będziecie zawadzać, ja wam także nie jestem potrzebna. Wracajcie do wioski.
Przez chwilę panowało milczenie, które można było uznać za niezręczne. W końcu jednak myśliwi pokiwali głowami ze zrozumieniem i zaczęli zbierać się do opuszczenia posiadłości. Kiedy mijał Eilys, Robert położył dłoń na jej ramieniu.
- Dziękujemy za pomoc. Jemu też przekaż - ruchem głowy wskazał leżącego na stole Calathala. - Jak dostarczymy dowód zabicia bestii i odbierzemy nagrodę, koniecznie upomnijcie się o swoją część. Wiesz, jak nas znaleźć.
Elfka pokiwała głową i pożegnała wzrokiem pozostałych członków drużyny, która od teraz należała już do przeszłości. Odprowadziłaby ich do bramy, ale z oczywistych przyczyn wolała już więcej nie chodzić.
- Siadaj - zarządziła Mama, wskazując trójnożny zydel na środku kuchni.
- A co z…
- Jemu nic nie będzie. Nie wygląda na poważnie rannego, za to twoja noga przedstawia żałosny widok.
Eilys wzruszyła ramionami. Nie protestowała. Mama miała nad wyraz dobrą intuicję uzdrowicielki; elfka podejrzewała, że w przeszłości miała styczność z tą profesją. Może z druidami? Licho wie… W każdym razie, jeśli twierdziła, że nie należało się zbytnio martwić, to tak zapewne było. Eis usiadła w wyznaczonym miejscu i pozwoliła starszej kobiecie zająć się jej raną. Mama odwiązała bandaż i obejrzała ranę, cmokając przy tym z niezadowoleniem. Wręczyła elfce materiałowe zawiniątko, które ta wetknęła sobie w usta, by zagłuszyć krzyk bólu, jaki towarzyszył usuwaniu z rany pozostałości strzały. Na jej twarzy pojawiły się krople potu, Eis lekko pobladła. Złapała dłońmi drewniane siedzisko krzesła i zacisnęła na nim palce, aż pobielały jej knykcie. Trwało to jednak dość krótko. Znacznie gorsze było potem zszywanie rany; powtarzające się miarowo fale pomniejszych bóli. Na szczęście Mama miała na tyle wprawy, iż całość nie zajęła zbyt dużo czasu. Po wszystkim ponownie owinęła nogę Eilys bandażem i bez słowa zaczęła krzątać się po kuchni, podczas gdy elfka dochodziła do siebie. Chciała wstać i pomóc Mamie, ale mięśnie uda zaprotestowały stanowco.
- Oszczędzaj nogę - odezwała się kobieta. - Grot wszedł głęboko, boś skakała ze strzałą w nodze. Jeszcze długo to się będzie goiło, zanim wrócisz do pełnej sprawności.
Eis skrzywiła się. To nie była dobra wiadomość. Nie lubiła bezczynności. No ale żyła, nie odniosła trwałych uszkodzeń, to było najważniejsze. A że będzie musiała trochę bardziej uważać na siebie przez następne dni - ryzyko zawodowe łowcy. Teraz siedziała posłusznie i popijając rosół z drewnianej miski, przyglądała się jak Mama zajęła się będącym wciąż w stanie nieświadomości Calathalem. Niewiele właściwie było można zrobić, by w jakiś widoczny sposób mu pomóc; kobieta przygotowała jedynie okłady z octu rozcieńczonego wodą, którymi obłożyła posiniaczone żebra mężczyzny.
Eilys czuła dziwną atmosferę, jaka zapanowała w domu. Nie był to niepokój, nie było to napięcie. Nie umiała zrozumieć ani wyjaśnić tego uczucia, ale coś… coś było inaczej. Dziwne pomruki Finji tylko potęgowały to wrażenie. W tej chwili jednak kobieta była zbyt zmęczona, by dłużej się nad tym zastanawiać. W milczeniu dopijała rosół, bezmyślnie wpatrując się w sylwetkę leżącego przed nią nieprzytomnego elfa.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Gdy zamykał oczy, pamiętał jeszcze zwycięstwo nad Bestią i to, że zadał ostatni cios, który ją zabił. Później, gdy wyszarpał ostrze z jego głowy, pamiętał też, że osunął się po jego cielsku i oparł o nie. Wydawało mu się, że oczy przymknął tylko na chwilę. Właśnie, wydawało mu się. Tak naprawdę trwało to dość długo, a oczy otworzył ponownie już w innym miejscu. Nie był na zewnątrz, miał na sobie mniej ubrań i czuł inne zapachy. Nie miał gorączki, więc w czasie, gdy był nieprzytomny, nie miał żadnych dziwnych snów. Czas między utratą przytomności i jej odzyskaniem był dla niego tylko chwilą, która dla pozostałych trwała kilka godzin.
Ale w końcu się obudził.
Pierwszym, co zrobił, było podniesienie się nagle do pozycji siedzącej. Udało mu się to, choć ból w klatce piersiowej skutecznie mu to utrudnił i niedługo po tym sprawił, że Cal z powrotem się położył. Tak, teraz bolało, ale o wiele mniej. Ogólnie, zdał sobie sprawę, że ból jest mniejszy niż wcześniej; niż pamiętał, że był. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym leżał – przynajmniej na tyle, na ile mógł, gdy tak leżał. Mógł spojrzeć w górę i na boki. Mógł też nasłuchiwać i czuć zapachy. Raczej nadal był w lesie, znaczy, w chacie, która prawdopodobnie znajdowała się w lesie. Choć tego akurat nie dowiedział się żadnym ze zmysłów, bo to podpowiadało mu przeczucie. Mógł się też mylić i mogło okazać się, że był w wiosce, w której mieszkali myśliwi. W każdym razie, wiedział, że na pewno ktoś się nim zajął.
– Gdzie ja jestem? – zapytał, gdy tak spoglądał w górę. Gdy tak patrzył sobie na sufit. Wcześniej udało mu się usiąść tylko na chwilę, ale dostrzegł znajomą sylwetkę elfki, która dołączyła do niego i do myśliwych i, która pomagała im w walce z Bestią do samego końca. Znaczy, miał wrażenie, że to ona. Nie znał też nikogo innego, kto by tak wyglądał. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spotkał innego przedstawiciela swojej rasy – dlatego też postarał się zapamiętać cechy wyglądu Eilys.
– Co się stało? – zadał kolejne pytanie. To prowadziło do kolejnego, którego nagle zaczęło kotłować się w jego głowie.
– Udało nam się go pokonać? Zabiliśmy Bestię? – wypowiedział je na głos. Wydawało mu się to trochę głupie; to, że nie jest tego pewien. On. Osoba, która zadała ten ostatni cios. Cóż, na swoją obronę mógł mieć to, że pod sam koniec nie był do końca pewien, czy to dzieje się naprawdę i stracił też przytomność, krótko po tym, jak wyszarpał sztylet z czaszki niedźwiedzia. Poza tym, Bestia nie była zwyczajnym zwierzęciem, była czymś, co zostało zmodyfikowane – może nawet wypaczone – przez magię. I to właśnie to dało jej wszystkie magiczne właściwości, których zwyczajny niedźwiedź nie posiada.
Postanowił podjąć kolejną próbę, aby móc usiąść. Tym razem zrobił to wolniej i był to lepszy wybór niż nagłe podniesienie się, którego był uczestnikiem na samym początku. Nadal bolało, ale nie tak bardzo, jak wcześniej. Teraz też się rozejrzał, rejestrował wszystko, co mogłoby mu powiedzieć coś o właścicielu tej chaty, choć już wcześniej udało mu się czegoś dowiedzieć. Poza tym, nie dostrzegł czegoś jeszcze – nigdzie nie widział swoich ubrań, a czuł i widział, gdy spojrzał w dół, że od pasa w górę nie ma na sobie niczego. Płaszcz zniknął, zbroja zniknęła. Ekwipunek także. A to wszystko było dlań ważne, bo w końcu nie mógł wyjść w takim stanie na zewnątrz.
– Gdzie są moje rzeczy? – zapytał znów.
– Nie chcę nadużywać gościnności. Powinienem udać się w swoją stronę – dodał po chwili. W ekwipunku miał bandaże, których mógł używać, aby zabezpieczyć klatkę piersiową i pozwolić jej na leczenie obrzęku, miał tam też maść, która pomoże w tym procesie. Poza tym, chciał też odwiedzić wioskę myśliwych i sprawdzić, co z nimi – czy wszyscy przeżyli, czy i jak bardzo są ranni. I tak dalej. Nie przypominał sobie, aby Bestia atakowała kogoś poza nim, w końcu dbał o to, żeby ta głównie skupiała się na nim i przepłacił to obrażeniami, które teraz czuł przy każdym poruszeniu się, ale liczył na to, że tylko on oberwał. Urazy, z którymi skończył mogłyby być czymś gorszym, gdyby trafiły się komuś innemu. Co więcej, gdyby nie to, że mógł użyć magii, aby złagodzić zderzenie z drzewem, sam na pewno skończyłby w gorszym stanie. Prawdopodobnie jego żebra byłyby teraz połamane, a on w tamtym momencie straciłby możliwość dalszego brania udziału w walce.
– Nie jest to pierwszy raz, gdy doznałem takich obrażeń. Wiem, jak sobie z nimi radzić i, jak oszczędzać ciało, żeby ich nie pogorszyć – dodał jeszcze, jakby chciał użyć tego jako argumentu za tym, że rzeczywiście może się ubrać i sobie pójść.
Ale w końcu się obudził.
Pierwszym, co zrobił, było podniesienie się nagle do pozycji siedzącej. Udało mu się to, choć ból w klatce piersiowej skutecznie mu to utrudnił i niedługo po tym sprawił, że Cal z powrotem się położył. Tak, teraz bolało, ale o wiele mniej. Ogólnie, zdał sobie sprawę, że ból jest mniejszy niż wcześniej; niż pamiętał, że był. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym leżał – przynajmniej na tyle, na ile mógł, gdy tak leżał. Mógł spojrzeć w górę i na boki. Mógł też nasłuchiwać i czuć zapachy. Raczej nadal był w lesie, znaczy, w chacie, która prawdopodobnie znajdowała się w lesie. Choć tego akurat nie dowiedział się żadnym ze zmysłów, bo to podpowiadało mu przeczucie. Mógł się też mylić i mogło okazać się, że był w wiosce, w której mieszkali myśliwi. W każdym razie, wiedział, że na pewno ktoś się nim zajął.
– Gdzie ja jestem? – zapytał, gdy tak spoglądał w górę. Gdy tak patrzył sobie na sufit. Wcześniej udało mu się usiąść tylko na chwilę, ale dostrzegł znajomą sylwetkę elfki, która dołączyła do niego i do myśliwych i, która pomagała im w walce z Bestią do samego końca. Znaczy, miał wrażenie, że to ona. Nie znał też nikogo innego, kto by tak wyglądał. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spotkał innego przedstawiciela swojej rasy – dlatego też postarał się zapamiętać cechy wyglądu Eilys.
– Co się stało? – zadał kolejne pytanie. To prowadziło do kolejnego, którego nagle zaczęło kotłować się w jego głowie.
– Udało nam się go pokonać? Zabiliśmy Bestię? – wypowiedział je na głos. Wydawało mu się to trochę głupie; to, że nie jest tego pewien. On. Osoba, która zadała ten ostatni cios. Cóż, na swoją obronę mógł mieć to, że pod sam koniec nie był do końca pewien, czy to dzieje się naprawdę i stracił też przytomność, krótko po tym, jak wyszarpał sztylet z czaszki niedźwiedzia. Poza tym, Bestia nie była zwyczajnym zwierzęciem, była czymś, co zostało zmodyfikowane – może nawet wypaczone – przez magię. I to właśnie to dało jej wszystkie magiczne właściwości, których zwyczajny niedźwiedź nie posiada.
Postanowił podjąć kolejną próbę, aby móc usiąść. Tym razem zrobił to wolniej i był to lepszy wybór niż nagłe podniesienie się, którego był uczestnikiem na samym początku. Nadal bolało, ale nie tak bardzo, jak wcześniej. Teraz też się rozejrzał, rejestrował wszystko, co mogłoby mu powiedzieć coś o właścicielu tej chaty, choć już wcześniej udało mu się czegoś dowiedzieć. Poza tym, nie dostrzegł czegoś jeszcze – nigdzie nie widział swoich ubrań, a czuł i widział, gdy spojrzał w dół, że od pasa w górę nie ma na sobie niczego. Płaszcz zniknął, zbroja zniknęła. Ekwipunek także. A to wszystko było dlań ważne, bo w końcu nie mógł wyjść w takim stanie na zewnątrz.
– Gdzie są moje rzeczy? – zapytał znów.
– Nie chcę nadużywać gościnności. Powinienem udać się w swoją stronę – dodał po chwili. W ekwipunku miał bandaże, których mógł używać, aby zabezpieczyć klatkę piersiową i pozwolić jej na leczenie obrzęku, miał tam też maść, która pomoże w tym procesie. Poza tym, chciał też odwiedzić wioskę myśliwych i sprawdzić, co z nimi – czy wszyscy przeżyli, czy i jak bardzo są ranni. I tak dalej. Nie przypominał sobie, aby Bestia atakowała kogoś poza nim, w końcu dbał o to, żeby ta głównie skupiała się na nim i przepłacił to obrażeniami, które teraz czuł przy każdym poruszeniu się, ale liczył na to, że tylko on oberwał. Urazy, z którymi skończył mogłyby być czymś gorszym, gdyby trafiły się komuś innemu. Co więcej, gdyby nie to, że mógł użyć magii, aby złagodzić zderzenie z drzewem, sam na pewno skończyłby w gorszym stanie. Prawdopodobnie jego żebra byłyby teraz połamane, a on w tamtym momencie straciłby możliwość dalszego brania udziału w walce.
– Nie jest to pierwszy raz, gdy doznałem takich obrażeń. Wiem, jak sobie z nimi radzić i, jak oszczędzać ciało, żeby ich nie pogorszyć – dodał jeszcze, jakby chciał użyć tego jako argumentu za tym, że rzeczywiście może się ubrać i sobie pójść.
- Eilys
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
- Kontakt:
W kominku płonął ogień. Ciepło bijące od niego wypełniało wnętrze kamiennej chatki, w której dwójka elfów dochodziła do siebie po stoczonej niedawno walce. Jako osobniczka niewrażliwa na zimno, Eilys nieszczególnie interesowała się grzewczymi walorami ognia, ale lubiła na niego patrzeć. Obserwować chaotyczny taniec płomieni, lecące niekiedy iskry i grę świateł na szarawej ścianie, raz na czas przenosząc wzrok na wyłożone wokół paleniska wielobarwne futrzaste kłębki. Orwell i Mercedes drzemali na kamiennej półce nad kominkiem; po jego lewej stronie, na przykrytej kocem drewnianej skrzyni, wylegiwała się Ofelia, spod przymrużonych oczu obserwując kocie towarzystwo leżące na klepisku. Co jakiś czas któryś ze zwierzaków ziewał albo przeciągał się jak struna, trącając łapkami odpoczywającego obok kompana. Sielski obraz leniwego wieczoru, jakich wiele ta nietypowa rodzinka przeżyła w ciągu niekończącej się zimy.
Tym razem jednak na owym obrazie znalazł się element, który właściwie nie powinien do niego pasować. Obcy pierwiastek wśród wszystkiego, co znajome i bezpieczne. Pozbawiony przytomności lodowy elf, zajmujący większą część stołu, przy którym elfka wraz ze swoją przybraną matką zwykły o tej porze jadać kolację. Z oczywistych względów jego obecność tutaj była kompletnie nie na miejscu, paradoksalnie jednak w żaden sposób nie zakłócała spokoju mieszkańców domu. Koty zdawały się milcząco akceptować niespodziewanego gościa, a to Eilys wystarczało, by nie czuła się nieswojo. Ufała swojemu futrzastemu rodzeństwu bardziej niż komukolwiek i czemukolwiek; jeśli oni nie mieli nic przeciwko półnagiemu mężczyźnie w ich kuchni, to i ona nie miała.
Od czasu do czasu odrywała wzrok od kominka i przyglądała się Calathalowi, bez jakichś głębszych refleksji. Nigdy wcześniej nie miała okazji przyglądać się mężczyźnie tak długo i z tak bliska, nie wspominając już o przedstawicielu tej samej rasy, dlatego jeśli cokolwiek można było wyczytać z wyrazu jej twarzy, była to powściągliwa ciekawość. Korzystając więc z faktu, iż kontakt wzrokowy był w tej chwili mocno jednostronny i nie wywoływał konieczności wchodzenia w interakcje społeczne, Eis pozwoliła sobie na rzeczową ocenę aparycji drugiego elfa, ze stoickim spokojem popijając stygnący rosół z drewnianej miski.
Prawie wylała ów rosół na siebie, gdy Calathal niespodziewanie poderwał się ze stołu. Zauważalnie ruch ten sprawił mu ból, w związku z czym elfka poczuła impuls do udzielenia mu pomocy, przed działaniem powstrzymał ją jednak własny ból, promieniujący od rany w nodze, który poczuła, gdy tylko napięła mięśnie by wstać z krzesła. Porzuciła więc na ten moment pomysł ze wstawaniem. Biernie przyglądała się niegdyś białej ścierce Mamy, którą starsza kobieta zdzieliła rannego w czubek głowy.
- Ale toto narwane… - mruknęła. Pokręciła głową z dezaprobatą, przechodząc przez izbę i znikając w spiżarni.
Eilys odprowadziła ją wzrokiem, po czym jej spojrzenie na powrót skupiło się na elfie. Tym razem zamiast ciekawości widać było w nim oczekiwanie. Na co? Sama Eis chyba nie była do końca pewna. Zdawało się iż czekała aż on odezwie się pierwszy; nie potrafiła zaczynać rozmów, zresztą z dalszymi etapami wcale nie radziła sobie lepiej. Wychowana w odosobnieniu, nie do końca rozumiała społeczne konwenanse i rozmowa była dla niej jedynie narzędziem niezbędnym w osiągnięciu obranego celu. Jeśli zaś chodzi o aspekt towarzyski… Nigdy dotąd nie odczuwała zainteresowania nim, dlatego nawet nie była świadoma podstawowych braków, jakie posiadała.
- W moim domu. Moim i Mamy - odpowiedziała na pytanie rzeczowym tonem. I tylko tyle. Nie znalazła motywacji, by rozwinąć swoją wypowiedź ponad to, co było konkretnie zawarte w pytaniu. Jednak następne, które padło, było znacznie mniej precyzyjne i wymagało udzielenia szerszej odpowiedzi. Elfka zebrała swoje zasoby umysłowe, by przekazać niezbędne informacje, lecz zanim zdążyła się odezwać, Calathal zadał kolejne dwa pytania. Tym razem odpowiedziała od razu.
Właściwie, początkowo pokiwała głową; zdała sobie jednak sprawę, iż w pozycji leżącej mężczyzna nie widzi jej ruchów, powiedziała więc na głos:
- Tak. Specyfik sparaliżował obie łapy, udało wam się ją dobić. I już nie wstała - urwała na chwilę, dodając po namyśle: - Tak jak i ty.
To stwierdzenie naprowadziło ją na kierunek, w którym poczuła, że powinna poprowadzić ten dialog.
- Jak się czujesz? - spytała. W jej głosie nie było słychać emocji, a jeśli podświadomie odczuwała jakiekolwiek zmartwienie stanem zdrowia dotychczasowego sojusznika, to ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Miała jednak na tyle poczucia odpowiedzialności, by zadbać o osobę, którą raz uznała za cennego towarzysza. Był dobrym łucznikiem, darzyła go z tego względu stosownym szacunkiem. Pomogli sobie wzajemnie. To do czegoś zobowiązywało - to rozumiał nawet ktoś tak aspołeczny jak Eilys.
Przyglądała się jak elf podejmuje kolejną, spokojniejszą tym razem próbę podniesienia się do pozycji siedzącej. Sama nie zmieniła pozycji, nadal tkwiła na trójnożnym zydlu, z ranną nogą wyprostowaną luźno, drugą zaś podciągniętą do piersi, oraz wciąż z miską po rosole w dłoni. Jej poza wyglądała na niedbałą, w rzeczywistości to była najwygodniejsza pozycja, która równocześnie nie drażniła zranionej tkanki, sprawiając jej tym samym ból.
Finja, która dotychczas wylizywała futerko w kącie, wskoczyła na stół, zajmując miejsce obok Calathala. Przekrzywiła pyszczek, wpatrując się w Eilys wyczekująco, jednak elfka nie rozumiała jej intencji. Zmrużyła lekko oczy. Na pytanie o rzeczy wskazała palcem drewnianą skrzynię obok kominka.
- Pod Ofelią - odrzekła.
- Odłożyłam je w bezpieczne miejsce, żeby te małe pieruny się do nich nie dobrały. - Mama wróciła do kuchni z naręczem słoików i z Samaelem, który nie odstępował jej na krok. Jasnym było, iż mówiła o wszędobylskich kotach. (Aktualnie w izbie było ich czternaście.) Przegoniła bawiącego się na blacie szarego kocura o błękitnych ślepiach i zaczęła kroić produkty, które ze sobą przyniosła. - Jesteś nowy w otoczeniu, nie byłam pewna jak na ciebie zareagują.
“Nadspodziewanie spokojnie” - przeszło Eilys przez myśl, jednak zachowała to spostrzeżenie dla siebie.
- Jak cię zwą, elfi chłopcze? - spytała Mama, nie odrywając wzroku od marchewki, którą kroiła zawzięcie. Posiwiałe włosy wysunęły się zza ucha, częściowo zasłaniając jej skroń.
Gdy Calathal oznajmił zamiar opuszczenia towarzystwa, w pomieszczeniu przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie miarowym stukaniem noża o twardą drewnianą deskę i cichutkim mruczeniem kotów w tle. Pierwsza, o dziwo, odezwała się Eilys, u której zdroworozsądkowa strona wzięła górę.
- Jeśli teraz wyjdziesz, do wioski dotrzesz w środku nocy.
Nie powiedziała wprost tego, co tak naprawdę myślała - że odradzałaby elfowi samotne włóczenie się po okolicy w jego stanie - uznając, że ten logiczny skądinąd argument stanowi wystarczającą aluzję. Nie chciała, żeby pomyślał, iż traktuje go jak osobę niedoświadczoną. Nie miała też prawa niczego mu nakazywać tudzież zabraniać. To nie była jej rola. Ona nie pełniła wobec niego żadnej roli. Już nie. Wykonali swoje zadanie, upewnili się, że są bezpieczni - oni i wszelkie okoliczne stworzenie. Calathal miał rację, to był odpowiedni moment aby rozejść się w swoje strony. Nic już ich nie trzymało przy sobie.
Mimo to Eilys nie mogła pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, którego sama nie potrafiłaby odpowiednio nazwać, a które zwyczajnie było żalem. Żalem niezaspokojonej ciekawości i jakiejś dziwnej, niesprecyzowanej tęsknoty, która zaczęła się odzywać w lodowej elfce. I która poniekąd ją irytowała. Jasne, niecodziennie spotykała kogoś tak blisko związanego z jej własną historią, ale przecież dawno już pogodziła się z faktem, że owa historia pod żadnym względem jej nie obchodzi. I zatwardziała w tym przekonaniu elfka czuła niechęć do zmieniania tego stanu rzeczy.
Ale jakaś część, nieświadoma, ukryta gdzieś głęboko pod powierzchnią tego, co znajome i bezpieczne, pragnęła wydostać się spod zlodowaciałej skorupy. I rozkwitnąć. I w głębi duszy Eis przeczuwała, że trwając w stagnacji, nigdy nie zdoła tak naprawdę zrozumieć samej siebie. Tylko że… jak dotąd jej to nie przeszkadzało.
Jak dotąd.
Finja zamiauczała przeciągle, trącając łebkiem nogę Calathala. Eilys domyślała się, o co chodzi kotce. Mama się nie domyślała. Ona wiedziała.
- Ona ma rację, jeśli nigdzie ci się nie spieszy, to nie rób sobie pod górkę i siedź na tyłku - odezwała się, tym razem odrywając się od krojenia. Tylko po to, by pogrozić elfowi skierowanym w jego stronę ociekającym sokiem z buraka nożem. - Tym bardziej, że zaczęłam już szykować kolację na trzy osoby. Nie lubię marnować jedzenia.
Eilys wpatrywała się w nią ze zmarszczonymi brwiami. Nie podejrzewała Mamy o tak życzliwe nastawienie względem bądź co bądź obcej osoby w ich domu. Zazwyczaj najchętniej nasłałaby na takiego intruza elfkę z akacjowym kijem, co by delikwentowi nie zachciało się zakłócać ich świętego spokoju. Propozycja gościny była w jej ustach czymś raczej niespotykanym. Choć, fakt faktem, nie zdarzyło się dotąd, by w ich progi trafił ranny elf. Tak czy inaczej, była to sytuacja dość bezprecedensowa.
- Mogę iść z tobą rano do wioski - oznajmiła Eis, zanim Calathal zdążył odpowiedzieć coś Mamie. - Muszę odebrać swoją część nagrody, a nie ukrywam, w obecnym stanie wolałabym nie wybierać się samopas w dłuższe wędrówki.
- Możesz spać w moim łóżku - dodała. - Położę się z Mamą. Jedną noc jakoś damy sobie radę.
Podniosła się w końcu z krzesła, z wyraźnym trudem. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Podniosła zostawiony w kącie kuchni łuk i kołczan i razem z nimi skierowała się w stronę pokoju.
- A zanim cokolwiek innego - Mama stanęła przed Calathalem - zrobię ci jeszcze jeden okład. Do rana będziesz jak nowy.
Tym razem jednak na owym obrazie znalazł się element, który właściwie nie powinien do niego pasować. Obcy pierwiastek wśród wszystkiego, co znajome i bezpieczne. Pozbawiony przytomności lodowy elf, zajmujący większą część stołu, przy którym elfka wraz ze swoją przybraną matką zwykły o tej porze jadać kolację. Z oczywistych względów jego obecność tutaj była kompletnie nie na miejscu, paradoksalnie jednak w żaden sposób nie zakłócała spokoju mieszkańców domu. Koty zdawały się milcząco akceptować niespodziewanego gościa, a to Eilys wystarczało, by nie czuła się nieswojo. Ufała swojemu futrzastemu rodzeństwu bardziej niż komukolwiek i czemukolwiek; jeśli oni nie mieli nic przeciwko półnagiemu mężczyźnie w ich kuchni, to i ona nie miała.
Od czasu do czasu odrywała wzrok od kominka i przyglądała się Calathalowi, bez jakichś głębszych refleksji. Nigdy wcześniej nie miała okazji przyglądać się mężczyźnie tak długo i z tak bliska, nie wspominając już o przedstawicielu tej samej rasy, dlatego jeśli cokolwiek można było wyczytać z wyrazu jej twarzy, była to powściągliwa ciekawość. Korzystając więc z faktu, iż kontakt wzrokowy był w tej chwili mocno jednostronny i nie wywoływał konieczności wchodzenia w interakcje społeczne, Eis pozwoliła sobie na rzeczową ocenę aparycji drugiego elfa, ze stoickim spokojem popijając stygnący rosół z drewnianej miski.
Prawie wylała ów rosół na siebie, gdy Calathal niespodziewanie poderwał się ze stołu. Zauważalnie ruch ten sprawił mu ból, w związku z czym elfka poczuła impuls do udzielenia mu pomocy, przed działaniem powstrzymał ją jednak własny ból, promieniujący od rany w nodze, który poczuła, gdy tylko napięła mięśnie by wstać z krzesła. Porzuciła więc na ten moment pomysł ze wstawaniem. Biernie przyglądała się niegdyś białej ścierce Mamy, którą starsza kobieta zdzieliła rannego w czubek głowy.
- Ale toto narwane… - mruknęła. Pokręciła głową z dezaprobatą, przechodząc przez izbę i znikając w spiżarni.
Eilys odprowadziła ją wzrokiem, po czym jej spojrzenie na powrót skupiło się na elfie. Tym razem zamiast ciekawości widać było w nim oczekiwanie. Na co? Sama Eis chyba nie była do końca pewna. Zdawało się iż czekała aż on odezwie się pierwszy; nie potrafiła zaczynać rozmów, zresztą z dalszymi etapami wcale nie radziła sobie lepiej. Wychowana w odosobnieniu, nie do końca rozumiała społeczne konwenanse i rozmowa była dla niej jedynie narzędziem niezbędnym w osiągnięciu obranego celu. Jeśli zaś chodzi o aspekt towarzyski… Nigdy dotąd nie odczuwała zainteresowania nim, dlatego nawet nie była świadoma podstawowych braków, jakie posiadała.
- W moim domu. Moim i Mamy - odpowiedziała na pytanie rzeczowym tonem. I tylko tyle. Nie znalazła motywacji, by rozwinąć swoją wypowiedź ponad to, co było konkretnie zawarte w pytaniu. Jednak następne, które padło, było znacznie mniej precyzyjne i wymagało udzielenia szerszej odpowiedzi. Elfka zebrała swoje zasoby umysłowe, by przekazać niezbędne informacje, lecz zanim zdążyła się odezwać, Calathal zadał kolejne dwa pytania. Tym razem odpowiedziała od razu.
Właściwie, początkowo pokiwała głową; zdała sobie jednak sprawę, iż w pozycji leżącej mężczyzna nie widzi jej ruchów, powiedziała więc na głos:
- Tak. Specyfik sparaliżował obie łapy, udało wam się ją dobić. I już nie wstała - urwała na chwilę, dodając po namyśle: - Tak jak i ty.
To stwierdzenie naprowadziło ją na kierunek, w którym poczuła, że powinna poprowadzić ten dialog.
- Jak się czujesz? - spytała. W jej głosie nie było słychać emocji, a jeśli podświadomie odczuwała jakiekolwiek zmartwienie stanem zdrowia dotychczasowego sojusznika, to ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Miała jednak na tyle poczucia odpowiedzialności, by zadbać o osobę, którą raz uznała za cennego towarzysza. Był dobrym łucznikiem, darzyła go z tego względu stosownym szacunkiem. Pomogli sobie wzajemnie. To do czegoś zobowiązywało - to rozumiał nawet ktoś tak aspołeczny jak Eilys.
Przyglądała się jak elf podejmuje kolejną, spokojniejszą tym razem próbę podniesienia się do pozycji siedzącej. Sama nie zmieniła pozycji, nadal tkwiła na trójnożnym zydlu, z ranną nogą wyprostowaną luźno, drugą zaś podciągniętą do piersi, oraz wciąż z miską po rosole w dłoni. Jej poza wyglądała na niedbałą, w rzeczywistości to była najwygodniejsza pozycja, która równocześnie nie drażniła zranionej tkanki, sprawiając jej tym samym ból.
Finja, która dotychczas wylizywała futerko w kącie, wskoczyła na stół, zajmując miejsce obok Calathala. Przekrzywiła pyszczek, wpatrując się w Eilys wyczekująco, jednak elfka nie rozumiała jej intencji. Zmrużyła lekko oczy. Na pytanie o rzeczy wskazała palcem drewnianą skrzynię obok kominka.
- Pod Ofelią - odrzekła.
- Odłożyłam je w bezpieczne miejsce, żeby te małe pieruny się do nich nie dobrały. - Mama wróciła do kuchni z naręczem słoików i z Samaelem, który nie odstępował jej na krok. Jasnym było, iż mówiła o wszędobylskich kotach. (Aktualnie w izbie było ich czternaście.) Przegoniła bawiącego się na blacie szarego kocura o błękitnych ślepiach i zaczęła kroić produkty, które ze sobą przyniosła. - Jesteś nowy w otoczeniu, nie byłam pewna jak na ciebie zareagują.
“Nadspodziewanie spokojnie” - przeszło Eilys przez myśl, jednak zachowała to spostrzeżenie dla siebie.
- Jak cię zwą, elfi chłopcze? - spytała Mama, nie odrywając wzroku od marchewki, którą kroiła zawzięcie. Posiwiałe włosy wysunęły się zza ucha, częściowo zasłaniając jej skroń.
Gdy Calathal oznajmił zamiar opuszczenia towarzystwa, w pomieszczeniu przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie miarowym stukaniem noża o twardą drewnianą deskę i cichutkim mruczeniem kotów w tle. Pierwsza, o dziwo, odezwała się Eilys, u której zdroworozsądkowa strona wzięła górę.
- Jeśli teraz wyjdziesz, do wioski dotrzesz w środku nocy.
Nie powiedziała wprost tego, co tak naprawdę myślała - że odradzałaby elfowi samotne włóczenie się po okolicy w jego stanie - uznając, że ten logiczny skądinąd argument stanowi wystarczającą aluzję. Nie chciała, żeby pomyślał, iż traktuje go jak osobę niedoświadczoną. Nie miała też prawa niczego mu nakazywać tudzież zabraniać. To nie była jej rola. Ona nie pełniła wobec niego żadnej roli. Już nie. Wykonali swoje zadanie, upewnili się, że są bezpieczni - oni i wszelkie okoliczne stworzenie. Calathal miał rację, to był odpowiedni moment aby rozejść się w swoje strony. Nic już ich nie trzymało przy sobie.
Mimo to Eilys nie mogła pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, którego sama nie potrafiłaby odpowiednio nazwać, a które zwyczajnie było żalem. Żalem niezaspokojonej ciekawości i jakiejś dziwnej, niesprecyzowanej tęsknoty, która zaczęła się odzywać w lodowej elfce. I która poniekąd ją irytowała. Jasne, niecodziennie spotykała kogoś tak blisko związanego z jej własną historią, ale przecież dawno już pogodziła się z faktem, że owa historia pod żadnym względem jej nie obchodzi. I zatwardziała w tym przekonaniu elfka czuła niechęć do zmieniania tego stanu rzeczy.
Ale jakaś część, nieświadoma, ukryta gdzieś głęboko pod powierzchnią tego, co znajome i bezpieczne, pragnęła wydostać się spod zlodowaciałej skorupy. I rozkwitnąć. I w głębi duszy Eis przeczuwała, że trwając w stagnacji, nigdy nie zdoła tak naprawdę zrozumieć samej siebie. Tylko że… jak dotąd jej to nie przeszkadzało.
Jak dotąd.
Finja zamiauczała przeciągle, trącając łebkiem nogę Calathala. Eilys domyślała się, o co chodzi kotce. Mama się nie domyślała. Ona wiedziała.
- Ona ma rację, jeśli nigdzie ci się nie spieszy, to nie rób sobie pod górkę i siedź na tyłku - odezwała się, tym razem odrywając się od krojenia. Tylko po to, by pogrozić elfowi skierowanym w jego stronę ociekającym sokiem z buraka nożem. - Tym bardziej, że zaczęłam już szykować kolację na trzy osoby. Nie lubię marnować jedzenia.
Eilys wpatrywała się w nią ze zmarszczonymi brwiami. Nie podejrzewała Mamy o tak życzliwe nastawienie względem bądź co bądź obcej osoby w ich domu. Zazwyczaj najchętniej nasłałaby na takiego intruza elfkę z akacjowym kijem, co by delikwentowi nie zachciało się zakłócać ich świętego spokoju. Propozycja gościny była w jej ustach czymś raczej niespotykanym. Choć, fakt faktem, nie zdarzyło się dotąd, by w ich progi trafił ranny elf. Tak czy inaczej, była to sytuacja dość bezprecedensowa.
- Mogę iść z tobą rano do wioski - oznajmiła Eis, zanim Calathal zdążył odpowiedzieć coś Mamie. - Muszę odebrać swoją część nagrody, a nie ukrywam, w obecnym stanie wolałabym nie wybierać się samopas w dłuższe wędrówki.
- Możesz spać w moim łóżku - dodała. - Położę się z Mamą. Jedną noc jakoś damy sobie radę.
Podniosła się w końcu z krzesła, z wyraźnym trudem. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Podniosła zostawiony w kącie kuchni łuk i kołczan i razem z nimi skierowała się w stronę pokoju.
- A zanim cokolwiek innego - Mama stanęła przed Calathalem - zrobię ci jeszcze jeden okład. Do rana będziesz jak nowy.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Czuł, że się nim zajęły. Czuł na ciele szorstkie bandaże, które zabezpieczały rany odniesione w wyniku starcia z Bestią. Dokładnie pamiętał, jak przebiegło ono do momentu, w którym stracił przytomność, gdy ciało upomniało się o to, że jest potwornie zmęczone; gdy upomniało się o należyty odpoczynek. Wydawało mu się wtedy, że wszystko, co zrobili wystarczyło, aby zmutowany niedźwiedź dokonał żywota, ale nie był pewien. Normalnie, gdyby to był zwyczajny niedźwiedź, miałby więcej pewności. Dlatego teraz o to pytał. Pytał o to jedyną osobę w pobliżu, od której powinien uzyskać odpowiedzi.
– Bywało gorzej – odpowiedział tylko. Dobrze, że udało im się zabić Bestię. Przez krótką chwilę zastanawiał się może, czy nie przeprowadzić dochodzenia, dzięki któremu dowiedziałby się, skąd wzięło się to stworzenie. Na pewno nie powstało naturalnie, ktoś lub coś musiało magiczne zaingerować w ciało niedźwiedzia, po czym stał się on tym, z czym walczyli razem z myśliwymi z pobliskiej wioski.
– Dobrze, będę ich potrzebował. Prędzej czy później – odparł. I nie brzmiało to, jak gadanie kogoś, kto zwyczajnie wiedział, że bez płaszcza czy torby podróżnej nie powinien wychodzić na zewnątrz – zwłaszcza bez tego pierwszego. Mówił, jakby w istocie zależało mu na tych przedmiotach, jakby łączyło go z nim coś, o czym wiedział wyłącznie on sam.
– Calathal Maldragheil – przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem. To drugie podał głównie dlatego, że chciał sprawić, czy wywoła ono może jakąś reakcję u starszej kobiety. Na pierwszy rzut oka wyglądała na człowieka, jednak to nie musiało oznaczać, że kimś takim była. Może należała do jednej z ras, które żyją dłużej i, może, pamiętała kogoś o takim nazwisku.
Pół dnia drogi nie brzmiało jak wyzwanie, któremu w aktualnym stanie by nie podołał. Mógłby zajrzeć tam najpierw, aby odebrać nagrodę i to zanim uda się w miejsce, w którym kiedyś mieszkał. Podejrzewał, że znalazłoby się tam też dlań jakieś miejsce, w którym będzie mógł spędzić noc. Niekoniecznie chciał zrzucać to na barki tej dwójki. I kotów, tak, ich kotów też.
A jeśli o nich mowa… Elf zauważył już wcześniej, że jedno ze zwierząt przysiadło się w pobliżu, choć na początku zajęty był rozmową, tak teraz bardziej zwrócił na to uwagę. Tym bardziej, że został trącony przez kotkę. Ostrożnie wyciągnął w jej stronę dłoń. Właściwie nie był pewien, jak powinien się zachować, ale trzymał ją tak przez chwilę, żeby zapewnić, że nie ma złych zamiarów. Później spróbował pogłaskać ją po łebku. Nie wiedział, jaką reakcję wywoła i czy w ogóle uda mu się tego dokonać, ale spróbował. Bo, czemu nie. Najwyżej kotka ucieknie, co nie będzie niczym dziwnym – w końcu był dla niej kimś obcym.
– Po prostu nie chcę się niepotrzebnie narzucać – odpowiedział od razu, z pewnością siebie w głosie. Nie kłamał, w końcu skoro mógł chodzić, to mógł też ubrać się i pójść do wioski. Tam albo gdzieś indziej, po prostu ruszyć przed siebie i udać się do następnego miasta, które będzie miał po drodze i zgarnąć tam jakieś zlecenie albo zostać na dłużej, aż z powrotem będzie w pełni sił.
– To nie znaczy, że mam zostać na noc. Mogę zjeść i sobie pójść – rzucił jeszcze. Nie był przyzwyczajony do takiej gościny i dało się do wyczuć, choć jednocześnie nie oznaczało to, że zawsze spotykał osoby wobec niego niemiłe. Bardziej chodziło o to, że od długiego czasu z reguły żył sam ze sobą i obrał sobie wędrowny tryb życia. Od dawna musiał dbać sam o siebie, wszystko zapewniać sobie własnoręcznie. Z kimś podróżował głównie wtedy, gdy podejmował się zadania wymagającego pracy w grupie. A nawet wtedy stosunki z takimi osobami był dla niego czysto zawodowe. Owszem, można było lepiej się poznać, bo wtedy nawet sama współpraca przebiega lepiej, ale to było tylko tyle. Po wykonanym zleceniu każdy ruszał w swoją stronę.
– Mogę się ruszać, a wędrówka w ciemności nie jest dla mnie problemem. Nawet w lesie – upierał się nadal. Czuł się zwyczajnie nieswojo i objawiało się to właśnie przez taki upór związany z tym, że pod czyimś dachem przebywał będzie tylko wtedy, gdy nie będzie miał innej możliwości. Teraz taką miał i mógł z niej skorzystać, aby nie zakłócać spokoju obu kobiet i ich kocich towarzyszy.
– Eh, chyba nie mam wyboru, skoro wszystkie moje argumenty są zbijane – słowa te wsparł westchnięciem, które oznaczało jego „porażkę”. Pokręcił też głową na słowa, które wypowiedział sam do siebie i to w swojej głowie. Na swe własne myśli, gdy uznał, że dalsze mówienie o tym i upieranie się jest po prostu bezcelowe.
– A rano pójdziemy do wioski, tak. Też chciałbym odebrać swoją część nagrody – zgodził się na propozycję elfki. I tak planował zawitać tam najpierw, a dopiero później udać się do pokrytych śniegiem ruin, które dawno temu były miejscem jego zamieszkania. Miejscem, w którym się urodził i wychował.
– Mogę przespać się na podłodze. Wystarczy mi jakiś koc, a przykryć mogę się swoim płaszczem – zaproponował. Nie byłby to dla niego problem, a nie zająłby też czyjegoś łóżka.
– Dobrze – odparł tylko, a później pozostawił swe rany i bandaże w rękach starszej kobiety. Wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale teraz poczuł, że powoli zaczyna robić się głodny. Wyczerpanie po walce i po zażyciu tamtego specyfiku połączona z ranami i tym, że nie jadł od przynajmniej kilku godzin – wszystko to sprawiało, że ciało zaczynało domagać się jedzenia.
– Bywało gorzej – odpowiedział tylko. Dobrze, że udało im się zabić Bestię. Przez krótką chwilę zastanawiał się może, czy nie przeprowadzić dochodzenia, dzięki któremu dowiedziałby się, skąd wzięło się to stworzenie. Na pewno nie powstało naturalnie, ktoś lub coś musiało magiczne zaingerować w ciało niedźwiedzia, po czym stał się on tym, z czym walczyli razem z myśliwymi z pobliskiej wioski.
– Dobrze, będę ich potrzebował. Prędzej czy później – odparł. I nie brzmiało to, jak gadanie kogoś, kto zwyczajnie wiedział, że bez płaszcza czy torby podróżnej nie powinien wychodzić na zewnątrz – zwłaszcza bez tego pierwszego. Mówił, jakby w istocie zależało mu na tych przedmiotach, jakby łączyło go z nim coś, o czym wiedział wyłącznie on sam.
– Calathal Maldragheil – przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem. To drugie podał głównie dlatego, że chciał sprawić, czy wywoła ono może jakąś reakcję u starszej kobiety. Na pierwszy rzut oka wyglądała na człowieka, jednak to nie musiało oznaczać, że kimś takim była. Może należała do jednej z ras, które żyją dłużej i, może, pamiętała kogoś o takim nazwisku.
Pół dnia drogi nie brzmiało jak wyzwanie, któremu w aktualnym stanie by nie podołał. Mógłby zajrzeć tam najpierw, aby odebrać nagrodę i to zanim uda się w miejsce, w którym kiedyś mieszkał. Podejrzewał, że znalazłoby się tam też dlań jakieś miejsce, w którym będzie mógł spędzić noc. Niekoniecznie chciał zrzucać to na barki tej dwójki. I kotów, tak, ich kotów też.
A jeśli o nich mowa… Elf zauważył już wcześniej, że jedno ze zwierząt przysiadło się w pobliżu, choć na początku zajęty był rozmową, tak teraz bardziej zwrócił na to uwagę. Tym bardziej, że został trącony przez kotkę. Ostrożnie wyciągnął w jej stronę dłoń. Właściwie nie był pewien, jak powinien się zachować, ale trzymał ją tak przez chwilę, żeby zapewnić, że nie ma złych zamiarów. Później spróbował pogłaskać ją po łebku. Nie wiedział, jaką reakcję wywoła i czy w ogóle uda mu się tego dokonać, ale spróbował. Bo, czemu nie. Najwyżej kotka ucieknie, co nie będzie niczym dziwnym – w końcu był dla niej kimś obcym.
– Po prostu nie chcę się niepotrzebnie narzucać – odpowiedział od razu, z pewnością siebie w głosie. Nie kłamał, w końcu skoro mógł chodzić, to mógł też ubrać się i pójść do wioski. Tam albo gdzieś indziej, po prostu ruszyć przed siebie i udać się do następnego miasta, które będzie miał po drodze i zgarnąć tam jakieś zlecenie albo zostać na dłużej, aż z powrotem będzie w pełni sił.
– To nie znaczy, że mam zostać na noc. Mogę zjeść i sobie pójść – rzucił jeszcze. Nie był przyzwyczajony do takiej gościny i dało się do wyczuć, choć jednocześnie nie oznaczało to, że zawsze spotykał osoby wobec niego niemiłe. Bardziej chodziło o to, że od długiego czasu z reguły żył sam ze sobą i obrał sobie wędrowny tryb życia. Od dawna musiał dbać sam o siebie, wszystko zapewniać sobie własnoręcznie. Z kimś podróżował głównie wtedy, gdy podejmował się zadania wymagającego pracy w grupie. A nawet wtedy stosunki z takimi osobami był dla niego czysto zawodowe. Owszem, można było lepiej się poznać, bo wtedy nawet sama współpraca przebiega lepiej, ale to było tylko tyle. Po wykonanym zleceniu każdy ruszał w swoją stronę.
– Mogę się ruszać, a wędrówka w ciemności nie jest dla mnie problemem. Nawet w lesie – upierał się nadal. Czuł się zwyczajnie nieswojo i objawiało się to właśnie przez taki upór związany z tym, że pod czyimś dachem przebywał będzie tylko wtedy, gdy nie będzie miał innej możliwości. Teraz taką miał i mógł z niej skorzystać, aby nie zakłócać spokoju obu kobiet i ich kocich towarzyszy.
– Eh, chyba nie mam wyboru, skoro wszystkie moje argumenty są zbijane – słowa te wsparł westchnięciem, które oznaczało jego „porażkę”. Pokręcił też głową na słowa, które wypowiedział sam do siebie i to w swojej głowie. Na swe własne myśli, gdy uznał, że dalsze mówienie o tym i upieranie się jest po prostu bezcelowe.
– A rano pójdziemy do wioski, tak. Też chciałbym odebrać swoją część nagrody – zgodził się na propozycję elfki. I tak planował zawitać tam najpierw, a dopiero później udać się do pokrytych śniegiem ruin, które dawno temu były miejscem jego zamieszkania. Miejscem, w którym się urodził i wychował.
– Mogę przespać się na podłodze. Wystarczy mi jakiś koc, a przykryć mogę się swoim płaszczem – zaproponował. Nie byłby to dla niego problem, a nie zająłby też czyjegoś łóżka.
– Dobrze – odparł tylko, a później pozostawił swe rany i bandaże w rękach starszej kobiety. Wcześniej nie zwracał na to uwagi, ale teraz poczuł, że powoli zaczyna robić się głodny. Wyczerpanie po walce i po zażyciu tamtego specyfiku połączona z ranami i tym, że nie jadł od przynajmniej kilku godzin – wszystko to sprawiało, że ciało zaczynało domagać się jedzenia.
- Eilys
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
- Kontakt:
Ktoś, kto nie znał zwyczajów Eliys, mógłby pomyśleć, że jej nieruchome siedzenie w milczeniu jest oznaką nieprzychylności. Byłby jednak w błędzie. Elfka odzywała się tylko wtedy, gdy miała ku temu konkretny powód; jeśli siedziała cicho, to dlatego że po prostu nie czuła się zmuszana do zbędnych wypowiedzi. Bezruch z kolei… Tu już potrzebne były nieco bardziej rozwinięte umiejętności czytania mowy niewerbalnej, bowiem wszystko zależało od tego, co wyrażała poza, w której kobieta zastygła. Jeśli jej mięśnie były napięte, najprawdopodobniej była ona gotowa do ataku lub szybkiej ucieczki, w zależności od rozwoju sytuacji. Tym razem jednak siedziała na krześle, już od dłuższego czasu nie zmieniając pozycji, lecz widać było wyraźnie, iż jest ona rozluźniona. Nie zakładała przecież, że we własnym domu padnie ofiarą jakiegoś ataku.
Nawet jeśli sprowadziła do niego obcą osobę.
Nie chodziło tylko o to, że wątpiła, by w obecnym stanie mężczyzna stanowił dla niej zagrożenie - choć i to nie mijało się z prawdą - to była bardziej kwestia podświadomości, która automatycznie dostrajała się do kocich nastrojów. A koty były w tej chwili spokojne. Senne, najedzone i zadowolone z życia. EIlys może nie była najedzona i senna, ale na życie nie mogła jakoś szczególnie narzekać, a spokój zwierzęcych towarzyszy udzielał się także i jej.
Paradoksalnie, trochę ją to niepokoiło. Jak dotąd nie zdarzyło jej się do tego stopnia opuścić gardy przy kimś spoza rodziny. Możliwe, że pozwalała sobie na zbyt wiele, możliwe że była naiwna. Nie powinna tracić czujności, nawet jeśli nie było żadnych powodów, by spodziewać się nagłego zwrotu akcji. Siedziała więc tak nadal, nieruchomo i milcząco, rozdarta między wyuczoną ostrożnością, a poczuciem, że wszystko jest na swoim miejscu. Tak jak być powinno.
To było dziwne.
Wsłuchiwała się w trzask ognia w kominku, w pomruki drzemiących kotów i w dochodzące z przestrzeni kuchennej odgłosy przedkolacyjnej krzątaniny. Słyszała jak elf przedstawił się Mamie. Starsza kobieta nie odezwała się nawet słowem, jedynie przerwa, jaka nastąpiła w dotąd miarowych odgłosach krojenia, sugerowała, że coś w odpowiedzi Calathala przykuło jej uwagę. Eilys wychwyciła ten subtelny sygnał, znała Mamę zbyt dobrze. Samael miauknął cicho. Mama posłała mu karcące spojrzenie; oczywistym dla Eis było, że nastąpiła między nimi wymiana myśli. Wyczuła lekką zmianę w nastawieniu kocura; z pogodnego zmienił się w zmartwiony i nieco poirytowany. Elfka nic z tego nie rozumiała.
- O co im chodzi? - spytała, kierując te słowa do Finji, jednak kotka zbyła ją jakimś niezrozumiałym pomrukiem. Eilys westchnęła, przewracając oczami. - Dobra, miejcie sobie swoje sekrety.
To było bardzo dziwne.
Zamiast odpowiedzieć swojej elfiej siostrze, Finja zaczęła zaczepiać drugiego z tej rasy. Na widok zbliżającej się w jej stronę ręki zastygła w bezruchu, wpatrując się w nią, jednak jej postawa nie wyrażała strachu czy agresji. Pozwoliła się pogłaskać, a sądząc po wyrazie jej pyszczka, była całkiem zadowolona. Zmrużonymi oczami spojrzała na Eilys i wydała z siebie zawadiacko sugestywne miauknięcie. Kobieta prychnęła.
- Nie jestem kotem.
Zaczynała powoli odczuwać zmęczenie. Zarówno stoczoną bitwą, całością dnia, jak i uporczywym przeczuciem, że umyka jej coś istotnego. Poczuła nadchodzącą senność, którą tymczasowo odegnała, choć wiedziała, że nie na długo. Przytulność chatki przyjemnie rozluźniała, bliska obecność łóżka kusiła, by do niego wskoczyć i zanurzyć się w objęcia snu, ale wpierw trzeba było jeszcze ustalić, co z gościem. I zjeść kolację. Poza sennością bowiem elfkę dopadł głód. Podejrzewała, że Calathalowi też dobrze by zrobiła solidna porcja składników odżywczych. Mama najwyraźniej podzielała to zdanie, kiedy uparcie obstawała przy swoim, z pomocą Eilys namawiając elfa do spędzenia nocy w ich domu - i w końcu wygrała tę dyskusję.
Dawno nie miały gościa. W ogóle nie miewały gości, a już na pewno nie takich, którzy zatrzymywali się w posiadłości na dłużej. Eilys nie bardzo wiedziała, jak powinna postępować w takiej sytuacji. Z jednej strony chciała zachować swoją codzienną rutynę, żeby wszystko było tak jak zawsze. Z drugiej gości należy… ugościć? Chyba? Dla wychowanej z dala od cywilizacji elfki to słowo było właściwie pustym pojęciem. Próżno byłoby wysilać umysł na szukanie rozwiązań, o których nie miała pojęcia, postanowiła więc kierować się altruistycznym instynktem, którego słuchała się podczas polowań w grupie. Współpraca przy łowach oznaczała pomoc. Ułatwianie sobie wzajemnie zadań, które należało wykonać; maksimum zysków minimalnym kosztem. Rezygnację z większego łupu dla siebie, jeśli oznaczało to zapewnienie bezpieczeństwa reszcie drużyny. Tak, przełożenie czyichś potrzeb ponad swoje własne. Eilys za tym nie przepadała, taką postawę przyjmowała z konieczności, chyba że sprawa dotyczyła jej rodziny. Calathal nie był jej rodziną. Ale koty najwyraźniej traktowały go jak “swojego”, w związku z czym elfka przyjęła do wiadomości, że zadbanie o towarzysza było tym, co mogła uznać za definicję “ugoszczenia”.
Dlatego wysunęła propozycję odstąpienia łóżka. Było zdecydowanie wygodniejsze od stołu czy klepiska; jego miękkie posłanie zapewniłoby większy komfort rannej osobie. Nie miałaby nic przeciwko spaniu z Mamą. Dawniej, kiedy jeszcze była mała, robiły to często. A na dokładkę do łóżka zawsze wpakował się jakiś kot czy dwa. Albo dwanaście. Robiło się wówczas trochę tłoczno, ale to był dobry rodzaj uścisku. Eis nie miałaby nic przeciwko temu, by znów się poczuć jak mała dziewczynka, którą Mama przygarnęłą. Jednak kiedy Calathal zaproponował inne rozwiązanie, nie zamierzała się z nim kłócić. Chęć pomocy to jedno, Eilys nie zamierzała się z nią narzucać i zmuszać do jej przyjęcia kogoś, kto tego nie chce. Tym bardziej, że rozumiała mężczyznę. Też czułaby się nieswojo, gdyby przyszło jej spać w cudzym łóżku. I prawdopodobnie też w takiej sytuacji wybrałaby podłogę.
- W skrzyni, oprócz twoich rzeczy, jest sterta koców - odezwała się Mama. - Weź sobie tyle, ile potrzebujesz, żeby spało ci się wygodnie.
- Nie zdziw się, jak któryś kot w nocy na ciebie wlezie - dodała Eilys. Na jej ustach pojawiło się coś w rodzaju niewyraźnego uśmiechu. - To ich teren, więc musisz się jakoś dostosować.
Lekko utykając, poszła odnieść broń do swojej sypialni. W międzyczasie Mama ponownie zajęła się opatrunkiem Calathala.
- Weź ją ze sobą - odezwała się cicho, na chwilę odrywając wzrok od bandaży, by spojrzeć elfowi w twarz. Mówiła o wiosce, domyślała się, że tam właśnie zmierzał jej były mieszkaniec, ale z sobie tylko znanych powodów zostawiła tę informację w domyśle. - Musi w końcu poznać prawdę. Lepiej, żeby nie była sama, gdy to nastąpi.
Nie powiedziała nic więcej. Skończywszy opatrywać mężczyznę, udała się do kuchni, by kończyć szykować kolację. Pokrojone warzywa wrzuciła do niewielkiego kociołka, dodała doń kawałki mięsa i podlawszy do odrobiną wody, zawiesiła naczynie nad kominkiem. Gotując na co dzień dla ich dwójki, nie potrzebowały więcej.
Eilys, nieświadoma rozmowy Mamy z Calathalem, wróciła do izby. Zatrzymała się na chwilę w przejściu, przesuwając spojrzeniem po całym pomieszczeniu. Znów z dziwnym wrażeniem, że tak powinno być. Podrapała za uszami leżącą na skrzyni Ofelię, na co kotka zamruczała głośno. Kilka innych kotów miauknęło, dopominając się o swoją porcję pieszczot. Elfka uśmiechnęła się. Powoli, by nie urazić rany w nodze, usiadła na klepisku, wspierając się o skrzynię. Koty od razu zeszły się w to miejsce, wystawiając łebki do głaskania. Eis poświęciła dłuższą chwilę na sprawiedliwe obdarowywanie wszystkich należną im atencją, po czym jej spojrzenie znów powędrowało w stronę Ofelii.
A raczej, w stronę skrzyni, która się pod nią znajdowała.
- Mogę obejrzeć twój sprzęt? - spytała, zerkając na Calathala kątem oka. Była zaciekawiona jego łukiem. Już wcześniej, gdy śledziła myśliwych w lesie, przykuł jej zainteresowanie. Teraz mogłaby sobie spojrzeć na niego z bliska, o ile właściciel tegoż wyrazi zgodę na oględziny.
Nie zmieniła miejsca, w którym siedziała. Ból w ranie, choć wyraźnie słabnący, wciąż sprawiał, że wolała unikać niepotrzebnych ruchów, a podłoga w gruncie rzeczy była dość wygodna. No i Eis miała na kolanach koty, nie mogła ich przecież zrzucić. Pozostała więc tam aż do chwili, w której Mama stwierdziła, iż kolacja jest gotowa i zawołała wszystkich niebędących kotami do stołu.
Nawet jeśli sprowadziła do niego obcą osobę.
Nie chodziło tylko o to, że wątpiła, by w obecnym stanie mężczyzna stanowił dla niej zagrożenie - choć i to nie mijało się z prawdą - to była bardziej kwestia podświadomości, która automatycznie dostrajała się do kocich nastrojów. A koty były w tej chwili spokojne. Senne, najedzone i zadowolone z życia. EIlys może nie była najedzona i senna, ale na życie nie mogła jakoś szczególnie narzekać, a spokój zwierzęcych towarzyszy udzielał się także i jej.
Paradoksalnie, trochę ją to niepokoiło. Jak dotąd nie zdarzyło jej się do tego stopnia opuścić gardy przy kimś spoza rodziny. Możliwe, że pozwalała sobie na zbyt wiele, możliwe że była naiwna. Nie powinna tracić czujności, nawet jeśli nie było żadnych powodów, by spodziewać się nagłego zwrotu akcji. Siedziała więc tak nadal, nieruchomo i milcząco, rozdarta między wyuczoną ostrożnością, a poczuciem, że wszystko jest na swoim miejscu. Tak jak być powinno.
To było dziwne.
Wsłuchiwała się w trzask ognia w kominku, w pomruki drzemiących kotów i w dochodzące z przestrzeni kuchennej odgłosy przedkolacyjnej krzątaniny. Słyszała jak elf przedstawił się Mamie. Starsza kobieta nie odezwała się nawet słowem, jedynie przerwa, jaka nastąpiła w dotąd miarowych odgłosach krojenia, sugerowała, że coś w odpowiedzi Calathala przykuło jej uwagę. Eilys wychwyciła ten subtelny sygnał, znała Mamę zbyt dobrze. Samael miauknął cicho. Mama posłała mu karcące spojrzenie; oczywistym dla Eis było, że nastąpiła między nimi wymiana myśli. Wyczuła lekką zmianę w nastawieniu kocura; z pogodnego zmienił się w zmartwiony i nieco poirytowany. Elfka nic z tego nie rozumiała.
- O co im chodzi? - spytała, kierując te słowa do Finji, jednak kotka zbyła ją jakimś niezrozumiałym pomrukiem. Eilys westchnęła, przewracając oczami. - Dobra, miejcie sobie swoje sekrety.
To było bardzo dziwne.
Zamiast odpowiedzieć swojej elfiej siostrze, Finja zaczęła zaczepiać drugiego z tej rasy. Na widok zbliżającej się w jej stronę ręki zastygła w bezruchu, wpatrując się w nią, jednak jej postawa nie wyrażała strachu czy agresji. Pozwoliła się pogłaskać, a sądząc po wyrazie jej pyszczka, była całkiem zadowolona. Zmrużonymi oczami spojrzała na Eilys i wydała z siebie zawadiacko sugestywne miauknięcie. Kobieta prychnęła.
- Nie jestem kotem.
Zaczynała powoli odczuwać zmęczenie. Zarówno stoczoną bitwą, całością dnia, jak i uporczywym przeczuciem, że umyka jej coś istotnego. Poczuła nadchodzącą senność, którą tymczasowo odegnała, choć wiedziała, że nie na długo. Przytulność chatki przyjemnie rozluźniała, bliska obecność łóżka kusiła, by do niego wskoczyć i zanurzyć się w objęcia snu, ale wpierw trzeba było jeszcze ustalić, co z gościem. I zjeść kolację. Poza sennością bowiem elfkę dopadł głód. Podejrzewała, że Calathalowi też dobrze by zrobiła solidna porcja składników odżywczych. Mama najwyraźniej podzielała to zdanie, kiedy uparcie obstawała przy swoim, z pomocą Eilys namawiając elfa do spędzenia nocy w ich domu - i w końcu wygrała tę dyskusję.
Dawno nie miały gościa. W ogóle nie miewały gości, a już na pewno nie takich, którzy zatrzymywali się w posiadłości na dłużej. Eilys nie bardzo wiedziała, jak powinna postępować w takiej sytuacji. Z jednej strony chciała zachować swoją codzienną rutynę, żeby wszystko było tak jak zawsze. Z drugiej gości należy… ugościć? Chyba? Dla wychowanej z dala od cywilizacji elfki to słowo było właściwie pustym pojęciem. Próżno byłoby wysilać umysł na szukanie rozwiązań, o których nie miała pojęcia, postanowiła więc kierować się altruistycznym instynktem, którego słuchała się podczas polowań w grupie. Współpraca przy łowach oznaczała pomoc. Ułatwianie sobie wzajemnie zadań, które należało wykonać; maksimum zysków minimalnym kosztem. Rezygnację z większego łupu dla siebie, jeśli oznaczało to zapewnienie bezpieczeństwa reszcie drużyny. Tak, przełożenie czyichś potrzeb ponad swoje własne. Eilys za tym nie przepadała, taką postawę przyjmowała z konieczności, chyba że sprawa dotyczyła jej rodziny. Calathal nie był jej rodziną. Ale koty najwyraźniej traktowały go jak “swojego”, w związku z czym elfka przyjęła do wiadomości, że zadbanie o towarzysza było tym, co mogła uznać za definicję “ugoszczenia”.
Dlatego wysunęła propozycję odstąpienia łóżka. Było zdecydowanie wygodniejsze od stołu czy klepiska; jego miękkie posłanie zapewniłoby większy komfort rannej osobie. Nie miałaby nic przeciwko spaniu z Mamą. Dawniej, kiedy jeszcze była mała, robiły to często. A na dokładkę do łóżka zawsze wpakował się jakiś kot czy dwa. Albo dwanaście. Robiło się wówczas trochę tłoczno, ale to był dobry rodzaj uścisku. Eis nie miałaby nic przeciwko temu, by znów się poczuć jak mała dziewczynka, którą Mama przygarnęłą. Jednak kiedy Calathal zaproponował inne rozwiązanie, nie zamierzała się z nim kłócić. Chęć pomocy to jedno, Eilys nie zamierzała się z nią narzucać i zmuszać do jej przyjęcia kogoś, kto tego nie chce. Tym bardziej, że rozumiała mężczyznę. Też czułaby się nieswojo, gdyby przyszło jej spać w cudzym łóżku. I prawdopodobnie też w takiej sytuacji wybrałaby podłogę.
- W skrzyni, oprócz twoich rzeczy, jest sterta koców - odezwała się Mama. - Weź sobie tyle, ile potrzebujesz, żeby spało ci się wygodnie.
- Nie zdziw się, jak któryś kot w nocy na ciebie wlezie - dodała Eilys. Na jej ustach pojawiło się coś w rodzaju niewyraźnego uśmiechu. - To ich teren, więc musisz się jakoś dostosować.
Lekko utykając, poszła odnieść broń do swojej sypialni. W międzyczasie Mama ponownie zajęła się opatrunkiem Calathala.
- Weź ją ze sobą - odezwała się cicho, na chwilę odrywając wzrok od bandaży, by spojrzeć elfowi w twarz. Mówiła o wiosce, domyślała się, że tam właśnie zmierzał jej były mieszkaniec, ale z sobie tylko znanych powodów zostawiła tę informację w domyśle. - Musi w końcu poznać prawdę. Lepiej, żeby nie była sama, gdy to nastąpi.
Nie powiedziała nic więcej. Skończywszy opatrywać mężczyznę, udała się do kuchni, by kończyć szykować kolację. Pokrojone warzywa wrzuciła do niewielkiego kociołka, dodała doń kawałki mięsa i podlawszy do odrobiną wody, zawiesiła naczynie nad kominkiem. Gotując na co dzień dla ich dwójki, nie potrzebowały więcej.
Eilys, nieświadoma rozmowy Mamy z Calathalem, wróciła do izby. Zatrzymała się na chwilę w przejściu, przesuwając spojrzeniem po całym pomieszczeniu. Znów z dziwnym wrażeniem, że tak powinno być. Podrapała za uszami leżącą na skrzyni Ofelię, na co kotka zamruczała głośno. Kilka innych kotów miauknęło, dopominając się o swoją porcję pieszczot. Elfka uśmiechnęła się. Powoli, by nie urazić rany w nodze, usiadła na klepisku, wspierając się o skrzynię. Koty od razu zeszły się w to miejsce, wystawiając łebki do głaskania. Eis poświęciła dłuższą chwilę na sprawiedliwe obdarowywanie wszystkich należną im atencją, po czym jej spojrzenie znów powędrowało w stronę Ofelii.
A raczej, w stronę skrzyni, która się pod nią znajdowała.
- Mogę obejrzeć twój sprzęt? - spytała, zerkając na Calathala kątem oka. Była zaciekawiona jego łukiem. Już wcześniej, gdy śledziła myśliwych w lesie, przykuł jej zainteresowanie. Teraz mogłaby sobie spojrzeć na niego z bliska, o ile właściciel tegoż wyrazi zgodę na oględziny.
Nie zmieniła miejsca, w którym siedziała. Ból w ranie, choć wyraźnie słabnący, wciąż sprawiał, że wolała unikać niepotrzebnych ruchów, a podłoga w gruncie rzeczy była dość wygodna. No i Eis miała na kolanach koty, nie mogła ich przecież zrzucić. Pozostała więc tam aż do chwili, w której Mama stwierdziła, iż kolacja jest gotowa i zawołała wszystkich niebędących kotami do stołu.
- Calathal
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 149
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
- Kontakt:
Nie był pewien, czego spodziewać się, gdy wyciągnie dłoń w stronę kotki. Chyba bardziej obstawiałby, że ta nie da mu się pogłaskać i ucieknie do Eilys, jednak stało się coś zupełnie innego, a on przez krótki czas mógł głaskać kotkę. Tylko, że to nie sprawiało, że całkowicie zapomniał o tym, gdzie jest. Co więcej, nadal nie czuł się dobrze z tym, że został tu ugoszczony. Sama chata nie wyglądała na dużą – może i wystarczyła dla dwóch kobiet i grupy kotów, ale nie było tu miejsca dla dodatkowej osoby. I właśnie dlatego naciskał tak na to, że sobie pójdzie. Wolał to zrobić jak najszybciej, ale, jak wcześniej sobie postanowił, zahaczy najpierw o wioskę, z której pochodzili myśliwi. W końcu obiecali im – jemu i Eilys – że będzie czekała tam na nich nagroda. Ostatecznie zgodził się zostać na noc, co tłumaczył sobie tym, że pozwoli ranom na zagojenie się, poza tym, był też głodny, a one zaproponowały mu posiłek. Nie mógł odmówić. Był też zmęczony, ale to łączyło się akurat z tym, że przenocuje w tym miejscu.
– W takim razie tak zrobię – odpowiedział tylko. Głównie chciał zobaczyć swoje rzeczy, bo, cóż, mimo intencji tej dwójki, i tak były dla niego kimś właściwie nieznajomym, więc nie do końca im ufał. Dlatego, oprócz wzięcia sobie takiej ilości koców, ilu będzie potrzebował, wyciągnie też swoje rzeczy z kufra i sprawdzi, czy ktoś ich nie dotykał. No, poza schowaniem im tam, to jest. Najbardziej zależało mu na łuku oczywiście, a także na tym, czy ktoś nie grzebał w jego torbie.
– A to zapamiętam – odparł. Wolał, żeby do niczego takiego nie doszło, ale będzie miał na uwadze to, że jest na to jakaś możliwość. Na pewno zbudzi się, gdy poczuje, że coś po nim chodzi albo na nim siedzi, ale postara się nie reagować pochopnie. Albo pozwoli kotu przejść dalej, albo spróbuje go z siebie zgonić, jeśli będzie mu to przeszkadzało w dalszym śnie lub w zmianie pozycji, w której spał.
To, że starsza kobieta odezwała się do niego i to, jakich słów użyła, sprawiło, że zwrócił na nią uwagę od razu. Chwilę zajęło mu zrozumienie, o co może jej chodzić. Pierwszym, o czym pomyślał, była oczywiście wioska myśliwych, jednak do tego nie pasowały mu to, że elfka „musi poznać prawdę”. Chyba, że właśnie tam miała ją też poznać. W każdym razie, drugim, o czym pomyślał był jego własny cel – ruiny wioski, w której urodził się i kiedyś mieszkał, a której mieszkańcy stali się ofiarami choroby. Cal nigdy nie zapomniał, gdzie znajdują się te ruiny i to mimo, że w zdecydowanej większości są one przykryte śniegiem. A przynajmniej właśnie tak to wyglądało, gdy był tam ostatnio.
– O czym ty mówisz? Jaką prawdę? – zapytał cicho. Nie chciał, żeby Eilys go usłyszała. Tylko, że, tak pogrążony w swych myślach, zadał to pytanie za późno. Mama zdążyła już zmienić jego bandaże na nowe i odeszła, aby wrócić do przygotowywania posiłku. Raczej go nie usłyszała, żeby chociażby odpowiedzieć mu, ale później, gdy elfka by jej nie słyszała.
Znowu powrócił myślami do słów kobiety. Jeśli się nie mylił i jego myśli podążyły w dobrą stronę, to wychodziłoby na to, że nie był ostatnim, który przeżył zarazę. Do tej pory myślał, że właśnie tak było, a przez całe jego życie – od momentu opuszczenia wioski – nie stało się nic, co zmieniłoby jego zdanie na ten temat. Aż do teraz, oczywiście. Słowa Mamy wskazywałyby na to, że jej podopieczna również pochodzi z tego samego miejsca, co on sam. Tylko, że ona sama może o tym nie wiedzieć, a „poznanie prawdy” byłoby momentem, w którym się o tym dowie.
I tak kobieta chciała to zrzucić na niego? Dowiedzenie się o czymś takim może źle wpłynąć na osobę, która poznaje taką prawdę. Nie wiadomo, co zrobi, gdy ta wiedza do niej dotrze i uświadomi sobie, czym ona jest. Jak się wtedy zachowa? Jak bardzo zmienią się jej myśli? Będzie oskarżała kogoś – prawdopodobnie Mamę – o to, że wiedziała i jej o tym nie powiedziała? Co prawda, teraz nie wiedział, co się wtedy stanie, ale nie widział siebie w roli opiekuna po czymś takim. Dlatego nie podobało mu się to, co powiedziała mu staruszka. A raczej, do czego próbowała go na swój sposób namówić.
– Poza kolorem i historią, jest to zwyczajny, długi łuk – odparł Cal niemalże od razu. Nie miał zamiaru wspominać o jego magicznych właściwościach czy o tym, co dzieje się z cięciwą, która jest doń przymocowywana.
– Skoro tak bardzo chcesz, to możesz go obejrzeć – dodał jeszcze. Nie chciał jej tego zabraniać, wtedy mogłoby wyjść na to, że coś ukrywa. Wolał, żeby Eilys przyglądała się jego rzeczom w momencie, w którym on sam to widzi. A jeśli w jakiś sposób dowie się o tych niewielkich magicznych właściwościach łuku, to, cóż, wtedy najwyżej jej o tym powie. Teraz nie widział takiej potrzeby.
Zdecydował się też wstać, głównie żeby skorzystać z okazji, że elfka otwiera kufer, w którym były jego rzeczy i koce, którymi miał się przykryć. Chciał wyciągnąć to wszystko. Podniósł się ostrożnie, najpierw do pozycji siedzącej, a później do stojącej. Zrobił to powoli, co prawda, ale możliwe, że nadal zbyt szybko, bo gdy tylko stanął na nogach, przed oczami pojawiły mu się czarne plamki, a on złapał za róg stołu, aby nie stracić równowagi. Trwało to tylko chwilę, ale z perspektywy obserwatora mogło wydawać się dość niebezpieczne. Można by było nawet pomyśleć, że nie powinien wstawać, skoro od razu musi łapać się czegoś, aby nie upaść. Na tyle, na ile pozwalał mu aktualny stan jego ciała, podszedł do miejsca, w którym stał kufer i jednocześnie siedziała też Eilys. Najpierw zabrał się za wyciąganie wszystkich swoich rzeczy, a jeśli kobieta zdecydowała się mu pomóc, na pewno nie odrzucił takiej oferty. Co do koców, to wziął dwa, które leżały na samej górze.
– Nie potrzebowałbym więcej niż jednego, gdybym nie był ranny. Ciało niewrażliwe na zimno, ale ciepło może pomóc z poprawą kondycji ciała – rzucił tylko, bardziej może sam do siebie, choć nie do końca brzmiało to jak jakieś wytłumaczenie dla czegoś, co właśnie robi. Jednocześnie w ten sposób maskował też swoją własną przyspieszoną regenerację wszelakich urazów, o której nie musiał przecież wiedzieć każdy, kto spotyka go na swej drodze.
Rozejrzał się po izbie i, gdy już znalazł takie miejsce, w którym będzie mógł się wygodnie rozłożyć i nikomu nie będzie przeszkadzał, to właśnie tam zaczął znosić najpierw koce, a później swe własne rzeczy. Niemalże w rogu pomieszczenia, gdzie powinno być mu wygodnie i dość bezpiecznie. Nadal pamiętał jednak, że jest to terytorium kotów i pewnie musiałby spać na zewnątrz, aby zredukować do zera szansę na to, że stanie się rzecz, o której wcześniej wspomniała elfka.
– W takim razie tak zrobię – odpowiedział tylko. Głównie chciał zobaczyć swoje rzeczy, bo, cóż, mimo intencji tej dwójki, i tak były dla niego kimś właściwie nieznajomym, więc nie do końca im ufał. Dlatego, oprócz wzięcia sobie takiej ilości koców, ilu będzie potrzebował, wyciągnie też swoje rzeczy z kufra i sprawdzi, czy ktoś ich nie dotykał. No, poza schowaniem im tam, to jest. Najbardziej zależało mu na łuku oczywiście, a także na tym, czy ktoś nie grzebał w jego torbie.
– A to zapamiętam – odparł. Wolał, żeby do niczego takiego nie doszło, ale będzie miał na uwadze to, że jest na to jakaś możliwość. Na pewno zbudzi się, gdy poczuje, że coś po nim chodzi albo na nim siedzi, ale postara się nie reagować pochopnie. Albo pozwoli kotu przejść dalej, albo spróbuje go z siebie zgonić, jeśli będzie mu to przeszkadzało w dalszym śnie lub w zmianie pozycji, w której spał.
To, że starsza kobieta odezwała się do niego i to, jakich słów użyła, sprawiło, że zwrócił na nią uwagę od razu. Chwilę zajęło mu zrozumienie, o co może jej chodzić. Pierwszym, o czym pomyślał, była oczywiście wioska myśliwych, jednak do tego nie pasowały mu to, że elfka „musi poznać prawdę”. Chyba, że właśnie tam miała ją też poznać. W każdym razie, drugim, o czym pomyślał był jego własny cel – ruiny wioski, w której urodził się i kiedyś mieszkał, a której mieszkańcy stali się ofiarami choroby. Cal nigdy nie zapomniał, gdzie znajdują się te ruiny i to mimo, że w zdecydowanej większości są one przykryte śniegiem. A przynajmniej właśnie tak to wyglądało, gdy był tam ostatnio.
– O czym ty mówisz? Jaką prawdę? – zapytał cicho. Nie chciał, żeby Eilys go usłyszała. Tylko, że, tak pogrążony w swych myślach, zadał to pytanie za późno. Mama zdążyła już zmienić jego bandaże na nowe i odeszła, aby wrócić do przygotowywania posiłku. Raczej go nie usłyszała, żeby chociażby odpowiedzieć mu, ale później, gdy elfka by jej nie słyszała.
Znowu powrócił myślami do słów kobiety. Jeśli się nie mylił i jego myśli podążyły w dobrą stronę, to wychodziłoby na to, że nie był ostatnim, który przeżył zarazę. Do tej pory myślał, że właśnie tak było, a przez całe jego życie – od momentu opuszczenia wioski – nie stało się nic, co zmieniłoby jego zdanie na ten temat. Aż do teraz, oczywiście. Słowa Mamy wskazywałyby na to, że jej podopieczna również pochodzi z tego samego miejsca, co on sam. Tylko, że ona sama może o tym nie wiedzieć, a „poznanie prawdy” byłoby momentem, w którym się o tym dowie.
I tak kobieta chciała to zrzucić na niego? Dowiedzenie się o czymś takim może źle wpłynąć na osobę, która poznaje taką prawdę. Nie wiadomo, co zrobi, gdy ta wiedza do niej dotrze i uświadomi sobie, czym ona jest. Jak się wtedy zachowa? Jak bardzo zmienią się jej myśli? Będzie oskarżała kogoś – prawdopodobnie Mamę – o to, że wiedziała i jej o tym nie powiedziała? Co prawda, teraz nie wiedział, co się wtedy stanie, ale nie widział siebie w roli opiekuna po czymś takim. Dlatego nie podobało mu się to, co powiedziała mu staruszka. A raczej, do czego próbowała go na swój sposób namówić.
– Poza kolorem i historią, jest to zwyczajny, długi łuk – odparł Cal niemalże od razu. Nie miał zamiaru wspominać o jego magicznych właściwościach czy o tym, co dzieje się z cięciwą, która jest doń przymocowywana.
– Skoro tak bardzo chcesz, to możesz go obejrzeć – dodał jeszcze. Nie chciał jej tego zabraniać, wtedy mogłoby wyjść na to, że coś ukrywa. Wolał, żeby Eilys przyglądała się jego rzeczom w momencie, w którym on sam to widzi. A jeśli w jakiś sposób dowie się o tych niewielkich magicznych właściwościach łuku, to, cóż, wtedy najwyżej jej o tym powie. Teraz nie widział takiej potrzeby.
Zdecydował się też wstać, głównie żeby skorzystać z okazji, że elfka otwiera kufer, w którym były jego rzeczy i koce, którymi miał się przykryć. Chciał wyciągnąć to wszystko. Podniósł się ostrożnie, najpierw do pozycji siedzącej, a później do stojącej. Zrobił to powoli, co prawda, ale możliwe, że nadal zbyt szybko, bo gdy tylko stanął na nogach, przed oczami pojawiły mu się czarne plamki, a on złapał za róg stołu, aby nie stracić równowagi. Trwało to tylko chwilę, ale z perspektywy obserwatora mogło wydawać się dość niebezpieczne. Można by było nawet pomyśleć, że nie powinien wstawać, skoro od razu musi łapać się czegoś, aby nie upaść. Na tyle, na ile pozwalał mu aktualny stan jego ciała, podszedł do miejsca, w którym stał kufer i jednocześnie siedziała też Eilys. Najpierw zabrał się za wyciąganie wszystkich swoich rzeczy, a jeśli kobieta zdecydowała się mu pomóc, na pewno nie odrzucił takiej oferty. Co do koców, to wziął dwa, które leżały na samej górze.
– Nie potrzebowałbym więcej niż jednego, gdybym nie był ranny. Ciało niewrażliwe na zimno, ale ciepło może pomóc z poprawą kondycji ciała – rzucił tylko, bardziej może sam do siebie, choć nie do końca brzmiało to jak jakieś wytłumaczenie dla czegoś, co właśnie robi. Jednocześnie w ten sposób maskował też swoją własną przyspieszoną regenerację wszelakich urazów, o której nie musiał przecież wiedzieć każdy, kto spotyka go na swej drodze.
Rozejrzał się po izbie i, gdy już znalazł takie miejsce, w którym będzie mógł się wygodnie rozłożyć i nikomu nie będzie przeszkadzał, to właśnie tam zaczął znosić najpierw koce, a później swe własne rzeczy. Niemalże w rogu pomieszczenia, gdzie powinno być mu wygodnie i dość bezpiecznie. Nadal pamiętał jednak, że jest to terytorium kotów i pewnie musiałby spać na zewnątrz, aby zredukować do zera szansę na to, że stanie się rzecz, o której wcześniej wspomniała elfka.
- Eilys
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
- Kontakt:
To nie tak, że Eilys “tak bardzo chciała” obejrzeć łuk Calathala. Nie zamierzała go bynajmniej prosić o zmianę zdania, gdyby na to krótkie pytanie odpowiedział przecząco. Nie mogła jednak ukryć drobnego dreszczyku ekscytacji, który poczuła, kiedy otrzymała pozwolenie na zapoznanie się ze sprzętem elfa. Ruchem głowy i myślowym przekazem poprosiła Ofelię o zejście ze skrzyni, co kotka zrobia z pewnym ociąganiem, by po opuszczenia swojego dotychczasowego legowiska przenieść się na podłogę przy kominku, tuż obok pogrążonej w drzemce Mercedes. Eis tymczasem ostrożnie wyciągnęła ze skrzyni łuk, ważąc go w rękach. Mruknęła z aprobatą. Dla niej byłby nieco za ciężki - nie na tyle, żeby nie potrafiła się nim posługiwać, ale była to wystarczająca różnica, by nie robić tego idealnie - ale sądząc po budowie ciała mężczyzny, dla niego był w sam raz. Przesuwając dłonią po gładkiej powierzchni broni - delikatnie, niemal z nabożną czcią - przyglądała się jego barwie i pozostałym walorom, zarazem krytycznie i z zachwytem.
- Niczego sobie - zawyrokowała w końcu, uśmiechając się nawet lekko; w pierwszej chwili w stronę łuku, by po kilku sekundach przenieść wzrok na jego właściciela. - Gdyby nie nasza aktualna kondycja, to wyzwałabym cię na pojedynek. Dla odmiany ciekawam, jaki byłby jego wynik.
Wśród okolicznych ludzkich myśliwych nie było takiego, który dorównałby jej umiejętnościom, ale lodowy elf z takim sprzętem… To po raz pierwszy mogło stanowić dla niej wyzwanie. Naprawdę żałowała w tej chwili, że nie mieli ku temu sposobności. I pewnie nigdy nie będą mieć. Gdy już odbiorą swoją zapłatę, rozejdą się w swoje strony, a szansa na to, że znowu się spotkają, była niewielka. Nie mieli powodu, by w przyszłości spotkać się ponownie… Prawda?
Obdarzywszy łuk ostatnim spojrzeniem, równie ostrożnie jak wcześniej, podała go Calathalowi, który w międzyczasie do niej podszedł. Kto wie, może kiedyś zdoła sprawić sobie podobny… Przyglądała się, jak mężczyzna wyciąga ze skrzyni swoje rzeczy i koce. Nawet gdyby wpadła na to żeby mu pomóc - a szczerze mówiąc, kompletnie nie przeszło jej to przez myśl - niespecjalnie byłaby w stanie to zrobić. Siedząc na podłodze, starając się jak najmniej ruszać zranioną nogą, tylko by zawadzała. Wyciągnęła rękę, by pogłaskać szarego kocura, który przyszedł łasić się do jej boku.
Obecność lodowego elfa nie zakłócała domowej atmosfery, jaka panowała przy kolacji. Ani Eilys, ani Mama nie należały do zbyt rozmownych osób, w związku z tym nie miały w zwyczaju na siłę wypełniać ciszy zbędnymi gadkami o pogodzie. Nie interesowały się też sztuką czy polityką, a na takie odludzie z rzadka docierały jakiekolwiek nowinki z okolicy. Jeśli już pomiędzy kęsami strawy zdarzało im się poruszyć jakiś temat, były to zazwyczaj praktyczne kwestie związane z przetrwaniem w surowym klimacie północy. A to trzeba było uszczelnić przeciekający dach, a to podreperować płot, który przekrzywił się po bliskim spotkaniu z uciekającym przed czymś jeleniem. Wybrać się do wioski na targ, by przez handel wymienny pozyskać jakieś artykuły codziennego użytku. Od czasu do czasu koty urządzały harce przed paleniskiem, niczym w maleńkim, prywatnym cyrku, zapewniając swoim opiekunkom nieco rozrywki.
Tego wieczoru Eilys opowiadała o przebiegu polowania. Uprzednio zajęta bardziej naglącymi sprawami, nie miała możliwości wytłumaczyć Mamie, jak dokładnie doszło do tego, że wyszła z domu z koszykiem do zbierania grzybów, a wróciła z nogą przebitą strzałą i nieprzytomnym mężczyzną. Opisywała całe zajście bardzo rzeczowo i konkretnie - zupełnie jakby zdawała sprawozdanie - w czym nieco przeszkadzały jej miauczące wtrącenia Finji i Milvy, których choć Eilys nie rozumiala bezpośrednio, to wyczuwała żartobliwe sugestie, jakie się za nimi kryły. Marszczyła wówczas brwi i kierowała spojrzenie w stronę Calathala, jakby dając mu do zrozumienia, że jego ekspertyza będzie znacznie bardziej przydatna niż kocie podśmiechujki. Mimo wszystko, wkradł się w to jakiś dziwny chaos, którego jak dotąd elfka nie doświadczyła. Przynajmniej nie w takiej formie.
Po skończonej kolacji gospodynie zgodnie ze swoim zwyczajem rozsiadły się wygodnie przed kominkiem. Mama okryła się kocem i zajmując jedyny w izbie fotel, robiła na drutach. Eilys wpatrywała się w ogień niewidzącym wzrokiem, odruchowo głaskając każdego kota, który się o to prosił. Przez chwilę, pogrążona głęboko w jakichś rozmyślaniach, bezwiednie zaczęła nucić cichą melodię, której pochodzenia nawet nie pamiętała. Kątem oka wychwyciła ruch po swojej prawej stronie i skierowała tam wzrok, napotykając fioletowe oczy lodowego elfa. Melodia zawisła w powietrzu między nimi, jedną urwaną nutą, by na moment wypełnić przestrzeń wokół, a potem popłynąć dalej wraz z rzeką innych dźwięków. Gdy pieśń dobiegła końca, każdy z kotów po kolei dołożył do niej ciche miauknięcie w innej tonacji. Kąciki ust Eis uniosły się lekko, za to powieki coraz bardziej chyliły się ku dołowi. Żeby nie ryzykować zaśnięcia na podłodze w izbie, elfka podniosła się, by udać się na spoczynek do swojej maleńkiej sypialni, której powierzchnię niemal w całości zajmowało skromne łóżko.
Zanim zasunęła za sobą imitującą drzwi materiałową kotarę, zatrzymała się jeszcze w progu, by rzucić spojrzenie pozostałej w głównej izbie dwójce.
- Dobranoc… - mruknęła niepewnie. Nie nawykła do mówienia tego, nie miały z mamą tego zwyczaju, ale słyszała wielokrotnie jak zwracali się tak do siebie myśliwi, z którymi miała okazję spędzić noc w terenie podczas dłuższej wyprawy. Nie była do końca pewna czy dobrze postępowała, ale wydawało jej się, że tak jest uprzejmie. A skoro już zobowiązała się do ugoszczenia przypadkowego towarzysza, chciała to zrobić porządnie. Jak każdą rzecz, której się podejmowała.
Kiedy pożegnał ją cały chór odpowiedzi, Eilys zniknęła w swoim pokoju i z westchnieniem ulgi pomieszanej ze zmęczeniem zakopała się w pościeli. Tuż obok niej ulokowała się Finja. Elfka podrapała przyjaciółkę za uchem i w akompaniamencie jej mruczenia szybko zapadła w głęboki, pozbawiony marzeń sen.
Tymczasem w izbie koty leniwie układały się do snu, choć część z nich jeszcze nadal podejmowała próby obwąchiwania dobytku ich nowego gościa. Wprawdzie Mama co jakiś czas myślowo dawała im do zrozumienia, żeby uszanować jego prywatność, lecz ciekawość brała górę nad posłuszeństwem. Większość futrzastych stworzonek ulokowała się już wygodnie w ustronnych miejscach; Ofelia i Mercedes nadal leżały przed paleniskiem, Milva natomiast wyjątkowo namolnie domagała się atencji Calathala, co jakiś czas łapiąc pazurkami skrawki materiału jego spodni.
Po jakimś czasie rozległo się skrzypnięcie, gdy Mama wstała z fotela, powoli, wzdychając przy tym ciężko. Przygasające powoli światło sprawiło, że zmarszczki na jej twarzy wyglądały na głębsze, a siwizna w jej włosach bardziej wyraźna. Kobieta złożyła koc, którym była okryta i posłała spojrzenie w stronę kotary, oddzielającej od nich Eilys. Zmrużyła oczy, jakby czegoś nasłuchując, po czym zwróciła się w stronę lodowego elfa.
- Los zaprowadził cię do nas, wiedząc co robi - odezwała się półszeptem. - Los zawsze wie, co robi.
Zamknęła na chwilę oczy, kładąc dłoń na głowie Samaela, który zamiauczał smutno. Głaszcząc po głowie wiekowego kocura, nie odrywała od niego spojrzenia, gdy kontynuowała swoją wypowiedź.
- Nigdy do niczego jej nie zmuszałam - mówiła, oczywiście mając na myśli swoją wychowankę. - Została przy nas, bo to czyniło ją szczęśliwą i wierzy, że to jej wystarczy. Ale przed nią długie życie; chciałabym, żeby mogła skosztować jego pełni. Chciałabym, żeby zobaczyła inne krajobrazy niż wieczna zima, znalazła przyjaciół, zakochała się, przeżyła rozczarowania i sukcesy… Doświadczyła wszystkich odcieni świata. Nigdy nie trzymałam jej przy sobie… Ale nie byłam gotowa towarzyszyć jej w drodze przez życie, a teraz… teraz już nie zdążę. - W kącikach jej oczu zalśniło coś lekko, kiedy w końcu skierowała spojrzenie w stronę mężczyzny. - I nagle zjawiłeś się ty. Wiem kim jesteś, Calathalu Maldragheil. Wiem o twoim obróconym w popiół dziedzictwie. Jej dziedzictwie. Przez wzgląd na pamięć o nim, proszę, pomóż jej zrobić pierwszy krok w tej wędrówce przez czas. Słowa tutaj nie wystarczą, a ja… w moim stanie nie mogę jej zaoferować już nic więcej.
Po skończonej rozmowie starsza kobieta zesztywniałym krokiem udała się do drugiej z izdebek sypialnych. Po zmęczonym tonie jej głosu i po sposobie poruszania dało się poznać, iż jej wcześniejszy wigor i energia do pomocy były zaledwie odbiciem słabo tlącego się płomienia, który powoli dogasał. Gdy jej kroki ucichły, w pomieszczeniu słychać było tylko trzask dogasającego ognia i ciche pomrukiwanie kotów, które grzecznie spały na swoich miejscach, dając gościowi odrobinę prywatnej przestrzeni.
Przynajmniej na razie.
Eilys spała dłużej niż zwykle.
Normalnie pewnie obudziłaby się wraz z pierwszymi promieniami słońca, by narąbać drewna i pomóc przygotować śniadanie, ale procesy regeneracyjne, jakie aktualnie zachodziły w jej organizmie, sprawiły, iż sen długo trzymał ją w swoich objęciach. Kiedy weszła do izby dziennej, w całym pomieszczeniu pachniało już ziołową herbatą, którą piły pozostałe przebywające tam osoby, a w kominku płonęło drewno, które najwyraźniej samo się porąbało. W chatce panowała dziwna atmosfera, stanowiąca mieszankę jakiejś melancholii, skrzętnie ukrytej pod przykrywką radosnej krzątaniny. Milva i Finnegan urządzili sobie bójkę na środku podłogi, wpadając pod nogi najpierw Calathalowi, potem Eilys, niemalże ją przewracając. Syknęła z bólu, gdy odruchowo przeniosła ciężar ciała na ranną nogę, by zachować równowagę. Musiała złapać się stołu, by nie upaść. Milva miauknęła ze skruchą, by ułamek sekundy później ugryźć Finnegana w ucho i wrócić do pojedynku.
Elfka usiadła przy stole, biorąc łyk herbaty z naczynia, które podała jej Mama. Przyjrzała się Calathalowi niespiesznie, nie kryjąc się z oceniającym spojrzeniem. Nie oceniała bynajmniej jego urody, ale stan fizyczny jego ciała. Na tyle, na ile mogła.
- Lepiej dziś wyglądasz - stwierdziła. Wzięła kolejny łyk herbaty i po chwili namysłu dodała: - Dobrze, że postanowiłeś zostać.
Od strony skrzyni dobiegło ich potwierdzające miauknięcie Finji, która najwyraźniej podzielała jej zdanie.
- Niczego sobie - zawyrokowała w końcu, uśmiechając się nawet lekko; w pierwszej chwili w stronę łuku, by po kilku sekundach przenieść wzrok na jego właściciela. - Gdyby nie nasza aktualna kondycja, to wyzwałabym cię na pojedynek. Dla odmiany ciekawam, jaki byłby jego wynik.
Wśród okolicznych ludzkich myśliwych nie było takiego, który dorównałby jej umiejętnościom, ale lodowy elf z takim sprzętem… To po raz pierwszy mogło stanowić dla niej wyzwanie. Naprawdę żałowała w tej chwili, że nie mieli ku temu sposobności. I pewnie nigdy nie będą mieć. Gdy już odbiorą swoją zapłatę, rozejdą się w swoje strony, a szansa na to, że znowu się spotkają, była niewielka. Nie mieli powodu, by w przyszłości spotkać się ponownie… Prawda?
Obdarzywszy łuk ostatnim spojrzeniem, równie ostrożnie jak wcześniej, podała go Calathalowi, który w międzyczasie do niej podszedł. Kto wie, może kiedyś zdoła sprawić sobie podobny… Przyglądała się, jak mężczyzna wyciąga ze skrzyni swoje rzeczy i koce. Nawet gdyby wpadła na to żeby mu pomóc - a szczerze mówiąc, kompletnie nie przeszło jej to przez myśl - niespecjalnie byłaby w stanie to zrobić. Siedząc na podłodze, starając się jak najmniej ruszać zranioną nogą, tylko by zawadzała. Wyciągnęła rękę, by pogłaskać szarego kocura, który przyszedł łasić się do jej boku.
Obecność lodowego elfa nie zakłócała domowej atmosfery, jaka panowała przy kolacji. Ani Eilys, ani Mama nie należały do zbyt rozmownych osób, w związku z tym nie miały w zwyczaju na siłę wypełniać ciszy zbędnymi gadkami o pogodzie. Nie interesowały się też sztuką czy polityką, a na takie odludzie z rzadka docierały jakiekolwiek nowinki z okolicy. Jeśli już pomiędzy kęsami strawy zdarzało im się poruszyć jakiś temat, były to zazwyczaj praktyczne kwestie związane z przetrwaniem w surowym klimacie północy. A to trzeba było uszczelnić przeciekający dach, a to podreperować płot, który przekrzywił się po bliskim spotkaniu z uciekającym przed czymś jeleniem. Wybrać się do wioski na targ, by przez handel wymienny pozyskać jakieś artykuły codziennego użytku. Od czasu do czasu koty urządzały harce przed paleniskiem, niczym w maleńkim, prywatnym cyrku, zapewniając swoim opiekunkom nieco rozrywki.
Tego wieczoru Eilys opowiadała o przebiegu polowania. Uprzednio zajęta bardziej naglącymi sprawami, nie miała możliwości wytłumaczyć Mamie, jak dokładnie doszło do tego, że wyszła z domu z koszykiem do zbierania grzybów, a wróciła z nogą przebitą strzałą i nieprzytomnym mężczyzną. Opisywała całe zajście bardzo rzeczowo i konkretnie - zupełnie jakby zdawała sprawozdanie - w czym nieco przeszkadzały jej miauczące wtrącenia Finji i Milvy, których choć Eilys nie rozumiala bezpośrednio, to wyczuwała żartobliwe sugestie, jakie się za nimi kryły. Marszczyła wówczas brwi i kierowała spojrzenie w stronę Calathala, jakby dając mu do zrozumienia, że jego ekspertyza będzie znacznie bardziej przydatna niż kocie podśmiechujki. Mimo wszystko, wkradł się w to jakiś dziwny chaos, którego jak dotąd elfka nie doświadczyła. Przynajmniej nie w takiej formie.
Po skończonej kolacji gospodynie zgodnie ze swoim zwyczajem rozsiadły się wygodnie przed kominkiem. Mama okryła się kocem i zajmując jedyny w izbie fotel, robiła na drutach. Eilys wpatrywała się w ogień niewidzącym wzrokiem, odruchowo głaskając każdego kota, który się o to prosił. Przez chwilę, pogrążona głęboko w jakichś rozmyślaniach, bezwiednie zaczęła nucić cichą melodię, której pochodzenia nawet nie pamiętała. Kątem oka wychwyciła ruch po swojej prawej stronie i skierowała tam wzrok, napotykając fioletowe oczy lodowego elfa. Melodia zawisła w powietrzu między nimi, jedną urwaną nutą, by na moment wypełnić przestrzeń wokół, a potem popłynąć dalej wraz z rzeką innych dźwięków. Gdy pieśń dobiegła końca, każdy z kotów po kolei dołożył do niej ciche miauknięcie w innej tonacji. Kąciki ust Eis uniosły się lekko, za to powieki coraz bardziej chyliły się ku dołowi. Żeby nie ryzykować zaśnięcia na podłodze w izbie, elfka podniosła się, by udać się na spoczynek do swojej maleńkiej sypialni, której powierzchnię niemal w całości zajmowało skromne łóżko.
Zanim zasunęła za sobą imitującą drzwi materiałową kotarę, zatrzymała się jeszcze w progu, by rzucić spojrzenie pozostałej w głównej izbie dwójce.
- Dobranoc… - mruknęła niepewnie. Nie nawykła do mówienia tego, nie miały z mamą tego zwyczaju, ale słyszała wielokrotnie jak zwracali się tak do siebie myśliwi, z którymi miała okazję spędzić noc w terenie podczas dłuższej wyprawy. Nie była do końca pewna czy dobrze postępowała, ale wydawało jej się, że tak jest uprzejmie. A skoro już zobowiązała się do ugoszczenia przypadkowego towarzysza, chciała to zrobić porządnie. Jak każdą rzecz, której się podejmowała.
Kiedy pożegnał ją cały chór odpowiedzi, Eilys zniknęła w swoim pokoju i z westchnieniem ulgi pomieszanej ze zmęczeniem zakopała się w pościeli. Tuż obok niej ulokowała się Finja. Elfka podrapała przyjaciółkę za uchem i w akompaniamencie jej mruczenia szybko zapadła w głęboki, pozbawiony marzeń sen.
Tymczasem w izbie koty leniwie układały się do snu, choć część z nich jeszcze nadal podejmowała próby obwąchiwania dobytku ich nowego gościa. Wprawdzie Mama co jakiś czas myślowo dawała im do zrozumienia, żeby uszanować jego prywatność, lecz ciekawość brała górę nad posłuszeństwem. Większość futrzastych stworzonek ulokowała się już wygodnie w ustronnych miejscach; Ofelia i Mercedes nadal leżały przed paleniskiem, Milva natomiast wyjątkowo namolnie domagała się atencji Calathala, co jakiś czas łapiąc pazurkami skrawki materiału jego spodni.
Po jakimś czasie rozległo się skrzypnięcie, gdy Mama wstała z fotela, powoli, wzdychając przy tym ciężko. Przygasające powoli światło sprawiło, że zmarszczki na jej twarzy wyglądały na głębsze, a siwizna w jej włosach bardziej wyraźna. Kobieta złożyła koc, którym była okryta i posłała spojrzenie w stronę kotary, oddzielającej od nich Eilys. Zmrużyła oczy, jakby czegoś nasłuchując, po czym zwróciła się w stronę lodowego elfa.
- Los zaprowadził cię do nas, wiedząc co robi - odezwała się półszeptem. - Los zawsze wie, co robi.
Zamknęła na chwilę oczy, kładąc dłoń na głowie Samaela, który zamiauczał smutno. Głaszcząc po głowie wiekowego kocura, nie odrywała od niego spojrzenia, gdy kontynuowała swoją wypowiedź.
- Nigdy do niczego jej nie zmuszałam - mówiła, oczywiście mając na myśli swoją wychowankę. - Została przy nas, bo to czyniło ją szczęśliwą i wierzy, że to jej wystarczy. Ale przed nią długie życie; chciałabym, żeby mogła skosztować jego pełni. Chciałabym, żeby zobaczyła inne krajobrazy niż wieczna zima, znalazła przyjaciół, zakochała się, przeżyła rozczarowania i sukcesy… Doświadczyła wszystkich odcieni świata. Nigdy nie trzymałam jej przy sobie… Ale nie byłam gotowa towarzyszyć jej w drodze przez życie, a teraz… teraz już nie zdążę. - W kącikach jej oczu zalśniło coś lekko, kiedy w końcu skierowała spojrzenie w stronę mężczyzny. - I nagle zjawiłeś się ty. Wiem kim jesteś, Calathalu Maldragheil. Wiem o twoim obróconym w popiół dziedzictwie. Jej dziedzictwie. Przez wzgląd na pamięć o nim, proszę, pomóż jej zrobić pierwszy krok w tej wędrówce przez czas. Słowa tutaj nie wystarczą, a ja… w moim stanie nie mogę jej zaoferować już nic więcej.
Po skończonej rozmowie starsza kobieta zesztywniałym krokiem udała się do drugiej z izdebek sypialnych. Po zmęczonym tonie jej głosu i po sposobie poruszania dało się poznać, iż jej wcześniejszy wigor i energia do pomocy były zaledwie odbiciem słabo tlącego się płomienia, który powoli dogasał. Gdy jej kroki ucichły, w pomieszczeniu słychać było tylko trzask dogasającego ognia i ciche pomrukiwanie kotów, które grzecznie spały na swoich miejscach, dając gościowi odrobinę prywatnej przestrzeni.
Przynajmniej na razie.
Eilys spała dłużej niż zwykle.
Normalnie pewnie obudziłaby się wraz z pierwszymi promieniami słońca, by narąbać drewna i pomóc przygotować śniadanie, ale procesy regeneracyjne, jakie aktualnie zachodziły w jej organizmie, sprawiły, iż sen długo trzymał ją w swoich objęciach. Kiedy weszła do izby dziennej, w całym pomieszczeniu pachniało już ziołową herbatą, którą piły pozostałe przebywające tam osoby, a w kominku płonęło drewno, które najwyraźniej samo się porąbało. W chatce panowała dziwna atmosfera, stanowiąca mieszankę jakiejś melancholii, skrzętnie ukrytej pod przykrywką radosnej krzątaniny. Milva i Finnegan urządzili sobie bójkę na środku podłogi, wpadając pod nogi najpierw Calathalowi, potem Eilys, niemalże ją przewracając. Syknęła z bólu, gdy odruchowo przeniosła ciężar ciała na ranną nogę, by zachować równowagę. Musiała złapać się stołu, by nie upaść. Milva miauknęła ze skruchą, by ułamek sekundy później ugryźć Finnegana w ucho i wrócić do pojedynku.
Elfka usiadła przy stole, biorąc łyk herbaty z naczynia, które podała jej Mama. Przyjrzała się Calathalowi niespiesznie, nie kryjąc się z oceniającym spojrzeniem. Nie oceniała bynajmniej jego urody, ale stan fizyczny jego ciała. Na tyle, na ile mogła.
- Lepiej dziś wyglądasz - stwierdziła. Wzięła kolejny łyk herbaty i po chwili namysłu dodała: - Dobrze, że postanowiłeś zostać.
Od strony skrzyni dobiegło ich potwierdzające miauknięcie Finji, która najwyraźniej podzielała jej zdanie.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości