Oaza Sher-Arum ⇒ Gdzie zielarki trzy...
- Roseline
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Służący , Najemnik
- Kontakt:
Gdzie zielarki trzy...
Rose zwlekła się z łóżka. Znowu poniedziałek i praca w karczmie w Leonii... Spędzała w ten sposób całe tygodnie. Z reguły nie cierpiała rutyny. "Hmm... A może by coś zmienić?" - pomyślała.
Praca w karczmie jest dobra. Można mieć jedzenie za grosze, zapewnione lokum na górnym piętrze karczmy. A z drugiej strony, podchmieleni wojownicy, dziwne personalia... Z reguły uwielbiała kontakt z nimi ze względu na niezliczoną ilość informacji, jaką mogła od nich wyłudzić.
Pewnego dnia dowiedziała się od miejscowego skryby, że w niewidocznej dla oczu oazie znajduje się wioska. Wioska zupełnie nikomu nieznana.
- Dlaczego? - dopytywała Rose.
- Cóż... Nikt nie zna jej nazwy. Była pewna znachorka zwana Visenną. Podróżni zwykli nazywać wioskę na cześć jej imienia - Wisena. Działo się tak dlatego, że owa zielarka była wielką czarownicą! Na dodatek tak wielką, że żaden inny czarownik nie mógł jej dorównać. Krążą pogłoski, że zaraziła się i zmarła na czarną ospę wskutek wizyty u miejscowego felczera, ale ja myślę, że to tylko bujdy - zaczął opowiadać, popijając wykwintnym trunkiem.
- Felczera? Wisena? Nie rozumiem... Czy to daleko stąd? Dlaczego nikt nie pamięta prawdziwej nazwy tej miejscowości? - zaczęła wypytywać z zainteresowaniem.
- Jest to pewna tajemnica dlaczego tak się dzieje... A za to duża nagroda... Ale nic nie jest za darmo. - Odstawił kufel na stół i popatrzył z przekąsem na Rose.
- O nie! Tylko nie to. Dostaniesz darmowy trunek z najwyższej półki.
Rose zdecydowanie zaczęła wymuszać w jakikolwiek sposób informacje od skryby, zwłaszcza że w grę wchodziła spora nagroda.
- No, już dobrze, dobrze... - kontynuował skryba. - Spora nagroda to jedno, ale niektórzy uważają, że to misja prawie niewykonalna. Przynajmniej nie dla nowicjuszy.
- Dlaczego? - spytała z zaciekawieniem.
- Otóż. Każdy, kto tam idzie, zapomina o swoim życiu. Wszystkie wspomnienia, jakie kiedykolwiek miał... Rodzina, fechtunek, praca... Nikt nie zna nazwy tej miejscowości, bo każdy ją zapomina. Visenna, jako jedna z niewielu, znała sposób na uodpornienie się na tę tajemniczą chorobę, ale istnieje jeszcze jeden sposób. Raczej taki dla podróżnych, tak bym powiedział. Napar z jaskółczego ziela. Działa krótkotrwale i nie można go używać cały czas w wiosce, bo powoduje opłakane skutki. Czas jest, powiedziałbym, ograniczony - skwitował.
- No dobrze... Jak się tam dostać?
- Wioska znajduje się trzy staje na południowy zachód od Oazy Sher-Arum, na Pustyni Nanher. Powodzenia.
Rose skończyła rozmowę z podchmielonym skrybą. Skończyła pracę na dziś w karczmie i poszła do swojego pokoju. Otworzyła swój zielnik.
"Jaskółcze ziele... Hmm, jest sposób... Ale jaskółcze ziele uzależnia do takiego stopnia, że człowiek zaczyna mieć halucynacje i omamy..."
- Muszę znaleźć kogoś, kto pomógłby mi znaleźć sposób na rozwiązanie tej zagadki.
Rose zaczęła pakować swój plecak, a następnie poszła do Abila i wyjaśniła mu, że na jakiś czas musi opuścić karczmę.
Rose wynajęła konia u miejscowego stajennego i podążyła konno do Oazy Sher-Arum oddalonej trzy staje drogi od Wiseny. Droga była długa... Musiała znaleźć kogoś, kto pomoże jej znaleźć rozwiązanie tej zagadki.
Praca w karczmie jest dobra. Można mieć jedzenie za grosze, zapewnione lokum na górnym piętrze karczmy. A z drugiej strony, podchmieleni wojownicy, dziwne personalia... Z reguły uwielbiała kontakt z nimi ze względu na niezliczoną ilość informacji, jaką mogła od nich wyłudzić.
Pewnego dnia dowiedziała się od miejscowego skryby, że w niewidocznej dla oczu oazie znajduje się wioska. Wioska zupełnie nikomu nieznana.
- Dlaczego? - dopytywała Rose.
- Cóż... Nikt nie zna jej nazwy. Była pewna znachorka zwana Visenną. Podróżni zwykli nazywać wioskę na cześć jej imienia - Wisena. Działo się tak dlatego, że owa zielarka była wielką czarownicą! Na dodatek tak wielką, że żaden inny czarownik nie mógł jej dorównać. Krążą pogłoski, że zaraziła się i zmarła na czarną ospę wskutek wizyty u miejscowego felczera, ale ja myślę, że to tylko bujdy - zaczął opowiadać, popijając wykwintnym trunkiem.
- Felczera? Wisena? Nie rozumiem... Czy to daleko stąd? Dlaczego nikt nie pamięta prawdziwej nazwy tej miejscowości? - zaczęła wypytywać z zainteresowaniem.
- Jest to pewna tajemnica dlaczego tak się dzieje... A za to duża nagroda... Ale nic nie jest za darmo. - Odstawił kufel na stół i popatrzył z przekąsem na Rose.
- O nie! Tylko nie to. Dostaniesz darmowy trunek z najwyższej półki.
Rose zdecydowanie zaczęła wymuszać w jakikolwiek sposób informacje od skryby, zwłaszcza że w grę wchodziła spora nagroda.
- No, już dobrze, dobrze... - kontynuował skryba. - Spora nagroda to jedno, ale niektórzy uważają, że to misja prawie niewykonalna. Przynajmniej nie dla nowicjuszy.
- Dlaczego? - spytała z zaciekawieniem.
- Otóż. Każdy, kto tam idzie, zapomina o swoim życiu. Wszystkie wspomnienia, jakie kiedykolwiek miał... Rodzina, fechtunek, praca... Nikt nie zna nazwy tej miejscowości, bo każdy ją zapomina. Visenna, jako jedna z niewielu, znała sposób na uodpornienie się na tę tajemniczą chorobę, ale istnieje jeszcze jeden sposób. Raczej taki dla podróżnych, tak bym powiedział. Napar z jaskółczego ziela. Działa krótkotrwale i nie można go używać cały czas w wiosce, bo powoduje opłakane skutki. Czas jest, powiedziałbym, ograniczony - skwitował.
- No dobrze... Jak się tam dostać?
- Wioska znajduje się trzy staje na południowy zachód od Oazy Sher-Arum, na Pustyni Nanher. Powodzenia.
Rose skończyła rozmowę z podchmielonym skrybą. Skończyła pracę na dziś w karczmie i poszła do swojego pokoju. Otworzyła swój zielnik.
"Jaskółcze ziele... Hmm, jest sposób... Ale jaskółcze ziele uzależnia do takiego stopnia, że człowiek zaczyna mieć halucynacje i omamy..."
- Muszę znaleźć kogoś, kto pomógłby mi znaleźć sposób na rozwiązanie tej zagadki.
Rose zaczęła pakować swój plecak, a następnie poszła do Abila i wyjaśniła mu, że na jakiś czas musi opuścić karczmę.
Rose wynajęła konia u miejscowego stajennego i podążyła konno do Oazy Sher-Arum oddalonej trzy staje drogi od Wiseny. Droga była długa... Musiała znaleźć kogoś, kto pomoże jej znaleźć rozwiązanie tej zagadki.
- Hamartia
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Alchemik , Badacz , Rzemieślnik
- Kontakt:
Wiatr porwał złocące się w słońcu ziarenka, które podczas swej wędrówki muskały niejednokrotnie bladą twarz kobiety o starej duszy. Odziana wyłącznie w bawełniany turban koloru złamanej bieli oraz łachmany wykonane z tego samego materiału stała przed niewielkim, piaskowcowym schronieniem, oglądając się na bezkresne połacie skwierczącej od upału, pustynnej strefy.
Mimo że nie doświadczała ni ciepła, ni zimna, wiedziała, że warunki, jakie tu panują, nie pozwoliłyby słabym na przeżycie bez odpowiedniego nawodnienia czy osłony przeciwko promieniom słońca mogącym doprowadzić do poparzeń bądź nawet udaru. Musiała również pamiętać, by nieustannie kontrolować oddech, gdyż tym razem - w tym życiu - nie czuła nic. Powietrze przenikało po kryjomu do jej płuc i gdyby nie była świadoma tego, że do funkcjonowania potrzebuje tlenu, rychło poszłaby do piachu (dosłownie i w przenośni), ponieważ obecnie nie była w stanie oddychać instynktownie.
"Jakie to upierdliwe..."
Postawiła kolejny krok do przodu, ale tym razem jej stopa zachwiała się, wywinęła na bok i w efekcie ciało alchemiczki zwaliło się prosto na usypane z piasku podłoże. Spróbowała wesprzeć się na rękach, aby przejść do pozycji klęczącej, jednak sypki grunt utrudniał jej to - dłonie zsuwały się śladem drobnych ziarenek. Mogłaby kląć na nie, lecz wiedziała, że to nic nie da. Czuła się niczym bezwolna marionetka, której sznurki urwały się i została zmuszona zejść ze sceny. Ale tylko chwilowo.
Po kilku próbach zdołała stanąć na nogi. Powłócząc, obrała za cel losowy kierunek, gdyż nie znała tutejszych okolic, a trudno jej było dostrzec jakikolwiek potencjał w rozciągających się dookoła, niezakrzewionych pustkowiach.
Kilka(naście) upadków i serii fikołków później dostrzegła majaczącą w oddali cywilizację. Ta z każdym krokiem sprawiała wrażenie coraz bardziej rozbudowanej - przed kobietą odsłaniały się liczne szczegóły, mimo że zmierzchało już od dobrych piętnastu minut.
Choć odległość między nią a oazą ulegała redukcji, mało prawdopodobne, by ktoś szybko dostrzegł zbliżającą się, niezbyt wyróżniającą na tle krajobrazu sylwetkę. I w tamtym momencie, chociaż była już tak blisko, upadła znowu. Nie potrafiła jednak wznieść się po raz kolejny, natychmiast utraciwszy przytomność. Z głodu? pragnienia? przegrzania, a następnie drastycznego oziębienia?
Ledwie wróciła do życia, a już znalazła się na skraju śmierci.
Mimo że nie doświadczała ni ciepła, ni zimna, wiedziała, że warunki, jakie tu panują, nie pozwoliłyby słabym na przeżycie bez odpowiedniego nawodnienia czy osłony przeciwko promieniom słońca mogącym doprowadzić do poparzeń bądź nawet udaru. Musiała również pamiętać, by nieustannie kontrolować oddech, gdyż tym razem - w tym życiu - nie czuła nic. Powietrze przenikało po kryjomu do jej płuc i gdyby nie była świadoma tego, że do funkcjonowania potrzebuje tlenu, rychło poszłaby do piachu (dosłownie i w przenośni), ponieważ obecnie nie była w stanie oddychać instynktownie.
"Jakie to upierdliwe..."
Postawiła kolejny krok do przodu, ale tym razem jej stopa zachwiała się, wywinęła na bok i w efekcie ciało alchemiczki zwaliło się prosto na usypane z piasku podłoże. Spróbowała wesprzeć się na rękach, aby przejść do pozycji klęczącej, jednak sypki grunt utrudniał jej to - dłonie zsuwały się śladem drobnych ziarenek. Mogłaby kląć na nie, lecz wiedziała, że to nic nie da. Czuła się niczym bezwolna marionetka, której sznurki urwały się i została zmuszona zejść ze sceny. Ale tylko chwilowo.
Po kilku próbach zdołała stanąć na nogi. Powłócząc, obrała za cel losowy kierunek, gdyż nie znała tutejszych okolic, a trudno jej było dostrzec jakikolwiek potencjał w rozciągających się dookoła, niezakrzewionych pustkowiach.
Kilka(naście) upadków i serii fikołków później dostrzegła majaczącą w oddali cywilizację. Ta z każdym krokiem sprawiała wrażenie coraz bardziej rozbudowanej - przed kobietą odsłaniały się liczne szczegóły, mimo że zmierzchało już od dobrych piętnastu minut.
Choć odległość między nią a oazą ulegała redukcji, mało prawdopodobne, by ktoś szybko dostrzegł zbliżającą się, niezbyt wyróżniającą na tle krajobrazu sylwetkę. I w tamtym momencie, chociaż była już tak blisko, upadła znowu. Nie potrafiła jednak wznieść się po raz kolejny, natychmiast utraciwszy przytomność. Z głodu? pragnienia? przegrzania, a następnie drastycznego oziębienia?
Ledwie wróciła do życia, a już znalazła się na skraju śmierci.
- Roseline
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Służący , Najemnik
- Kontakt:
Droga była długa i żmudna... Rose jechała na wierzchowcu, cały czas myśląc o klątwie, która dotknęła wioskę Wisena.
"Cóż poradzić? Sami się nie odczarują", westchnęła w myślach. Dotknęła swoich włosów, które w blasku słońca przybrały odcień jasnego ametystu. Przypomniały jej o zapomnianym dzieciństwie... O wróżce, a także o rodzicach, których nie znała i o swoich narodzinach. W jaki sposób przyszła na świat... Nie znała żadnej odpowiedzi i wróciła myślami do sprawy w wiosce. "Rose, Rose" - słyszy, ale to na pozór nie jest wołanie kogoś, kogo znała. Ktoś jej nieznany wołał ją na ratunek. Ktoś, kto ją znał... Przynajmniej z imienia.
Zsiadła z wierzchowca. Cel podróży był daleko, jednakże tu i ówdzie rozsuwały się niewielkie stepy prowadzące do równin znajdujących się w pobliżu Pustyni Nanher. Rose nie znała się na kartografii, nie potrafiła właściwie czytać mapy, którą dał jej jeden znajomy pijak w karczmie. Jedyną alternatywą było dla niej pytanie o drogę napotkanych wędrowców.
Dotknięta weszła do niewielkiego lasu. Trudno to było nazwać lasem sensu stricto. Kilka drzew opierało się na pokrytym mchem i grzybami runie leśnym. Ptactwo przypominało bardziej zgraję sępów czyhającą na swoją ofiarę.
"Hmm... Tamci wędrowcy mówili mi, że powinnam skierować się na północ. Tylko że teraz nie mogę zlokalizować kierunku, gdzie mam podążyć, żeby dostać się do Wiseny..."
Zbliżała się siódma wieczorem. Słońce powoli zachodziło, tworząc na nieboskłonie szafirowe i ametystowe arcydzieła. Rose rozważała czasem sposób, w jaki słońce przemierza drogę po niebie, a w nocy spoglądała na księżyc, który jawił się jako przyjaciel dusz strapionych, wiecznych pielgrzymów, którzy dniem i nocą wędrowali. Dziewczyna wzięła wierzchowca i sprawnie przypięła go do miejscowego drzewa. Następnie położyła się na runie leśnym i zasnęła w objęciach Morfeusza.
Tej nocy miała sen. Białowłosa kobieta szukająca ratunku dobijała się do drzwi. Nie, to nie były drzwi. To była pułapka.
Uciekała przed kimś. Nie, to nie była ucieczka. Rose widziała ją, jak szła po piaskach pustyni, jakby coś jej groziło.
Jednakże im bardziej przyglądała się jej, tym lepiej słyszała przynaglający głos. Nie, to nie pułapka. Jednak kobieta była w śmiertelnym niebezpieczeństwie...
- Cooo... - krzyknęła Rose. Wierzchowiec cicho załkał, zaczął się wierzgać.
- Muszę iść... Białe włosy, Wisena...
Roseline odpięła wierzchowca przymocowanego do drzewa, wsiadła na niego i kierowała się drogowskazem w kierunku Pustyni Nanher. Gdy równinne obszary zdawały się kończyć. Złote piaski pustyni tworzyły fatamorganę tak, że Rose nie mogła odróżnić oazy od góry piasku.
- To będzie trudniejsze, niż się zdaje... - powiedziała sama do siebie.
Wbrew oczekiwaniom Rose nigdzie nie było widać żadnych drogowskazów. Mapa na nic się zdała - nie potrafiła jej odczytać, a co dopiero posługiwać się kompasem. Spojrzała na słońce, wodząc palcem po niebie. Znad horyzontu ujrzała kobietę o białych włosach.
- To ta kobieta ze snu! - krzyknęła zdziwiona. - Czy ona może znać drogę do Wiseny? - Podeszła bliżej niej, by ją o to spytać. Zanim jednak do niej doszła, białowłosa postać upadła na ziemię.
"Cóż poradzić? Sami się nie odczarują", westchnęła w myślach. Dotknęła swoich włosów, które w blasku słońca przybrały odcień jasnego ametystu. Przypomniały jej o zapomnianym dzieciństwie... O wróżce, a także o rodzicach, których nie znała i o swoich narodzinach. W jaki sposób przyszła na świat... Nie znała żadnej odpowiedzi i wróciła myślami do sprawy w wiosce. "Rose, Rose" - słyszy, ale to na pozór nie jest wołanie kogoś, kogo znała. Ktoś jej nieznany wołał ją na ratunek. Ktoś, kto ją znał... Przynajmniej z imienia.
Zsiadła z wierzchowca. Cel podróży był daleko, jednakże tu i ówdzie rozsuwały się niewielkie stepy prowadzące do równin znajdujących się w pobliżu Pustyni Nanher. Rose nie znała się na kartografii, nie potrafiła właściwie czytać mapy, którą dał jej jeden znajomy pijak w karczmie. Jedyną alternatywą było dla niej pytanie o drogę napotkanych wędrowców.
Dotknięta weszła do niewielkiego lasu. Trudno to było nazwać lasem sensu stricto. Kilka drzew opierało się na pokrytym mchem i grzybami runie leśnym. Ptactwo przypominało bardziej zgraję sępów czyhającą na swoją ofiarę.
"Hmm... Tamci wędrowcy mówili mi, że powinnam skierować się na północ. Tylko że teraz nie mogę zlokalizować kierunku, gdzie mam podążyć, żeby dostać się do Wiseny..."
Zbliżała się siódma wieczorem. Słońce powoli zachodziło, tworząc na nieboskłonie szafirowe i ametystowe arcydzieła. Rose rozważała czasem sposób, w jaki słońce przemierza drogę po niebie, a w nocy spoglądała na księżyc, który jawił się jako przyjaciel dusz strapionych, wiecznych pielgrzymów, którzy dniem i nocą wędrowali. Dziewczyna wzięła wierzchowca i sprawnie przypięła go do miejscowego drzewa. Następnie położyła się na runie leśnym i zasnęła w objęciach Morfeusza.
Tej nocy miała sen. Białowłosa kobieta szukająca ratunku dobijała się do drzwi. Nie, to nie były drzwi. To była pułapka.
Uciekała przed kimś. Nie, to nie była ucieczka. Rose widziała ją, jak szła po piaskach pustyni, jakby coś jej groziło.
Jednakże im bardziej przyglądała się jej, tym lepiej słyszała przynaglający głos. Nie, to nie pułapka. Jednak kobieta była w śmiertelnym niebezpieczeństwie...
- Cooo... - krzyknęła Rose. Wierzchowiec cicho załkał, zaczął się wierzgać.
- Muszę iść... Białe włosy, Wisena...
Roseline odpięła wierzchowca przymocowanego do drzewa, wsiadła na niego i kierowała się drogowskazem w kierunku Pustyni Nanher. Gdy równinne obszary zdawały się kończyć. Złote piaski pustyni tworzyły fatamorganę tak, że Rose nie mogła odróżnić oazy od góry piasku.
- To będzie trudniejsze, niż się zdaje... - powiedziała sama do siebie.
Wbrew oczekiwaniom Rose nigdzie nie było widać żadnych drogowskazów. Mapa na nic się zdała - nie potrafiła jej odczytać, a co dopiero posługiwać się kompasem. Spojrzała na słońce, wodząc palcem po niebie. Znad horyzontu ujrzała kobietę o białych włosach.
- To ta kobieta ze snu! - krzyknęła zdziwiona. - Czy ona może znać drogę do Wiseny? - Podeszła bliżej niej, by ją o to spytać. Zanim jednak do niej doszła, białowłosa postać upadła na ziemię.
- Caitria
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 10
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Uzdrowiciel
- Kontakt:
Caitria podróżowała po Alaranii, odwiedzając liczne miasta, w których mogłaby użyć swojej medycznej wiedzy i zdolności by uratować komuś życie, a i przy okazji dołożyć kilka złotych krążków do swoich oszczędności. Przy każdym postoju w jakiejś większej lub mniejszej mieścinie przysłuchiwała się, czy sąsiednie miejscowości nie potrzebowały specjalistycznej pomocy medycznej. Niestety, podróżując przez Opuszczone Królestwo, nie miała wielu okazji, by zatrzymywać się gdzieś na dłużej, gdyż mijała głównie małe osady. W nich natomiast zdarzało się, że nie pomagała ona tylko mieszkańcom, a też ich zwierzętom rolnym, którym dokuczały jakieś przypadłości. Czasem jakieś bydło coś sobie uszkodziło, a czasem trzeba było nawet pomóc przy porodzie. Gdzie mogła, tam przyłożyła rękę, w końcu żadna praca nie hańbi - „no, może poza tą jedną” dodała w myślach - szczególnie kiedy dostaje się coś w zamian. Nie zawsze były to upragnione monety, ale równie przydatny prowiant na dalszą drogę czy czasami też wikt i opierunek. Dzięki takiemu wynagrodzeniu, podróżowała przed siebie bez większych problemów. Roboty w małych lokacjach zawsze było pod dostatkiem, a i dla lokalnych był to zawsze prawdziwy rarytas, kiedy podróżujący lekarz pukał do ich drzwi i nie oczekiwał wyłącznie zapłaty w złocie, o które w samowystarczalnych społecznościach często bywało trudno.
Pewnego razu, przebywając w obrębie Nowej Aerii, ktoś polecił jej, żeby udała się na Pustynię Nanher, gdzie bardzo często potrzebna jest pomoc ludziom padającym ofiarą gorących piasków. Nieostrożni i nieprzygotowani wędrowcy szybko doprowadzają się do odwodnienia, a także dostają udarów i poparzeń. Oaza Sher-Arum oferuje nagrody dla tych, którzy podejmą się ratowania zbłąkanych dusz i doprowadzą je do życiodajnych wód miasta. Oczywiście mocno docenia się, kiedy uda uratować się kogoś majętnego, kto może zostawić część swojego dobytku w obrębie miasta. Posiadając te informacje, Caitria nie zastanawiała się dwa razy. Kilka pomocnych dni później była już gotowa na podróż w serce płonących pustkowi, gdzie, miała nadzieję, czeka ją bogactwo i spełnienie zawodowe.
Pustynia Nanher jest straszliwa dla tych, którzy nie wiedzą jak się z nią mierzyć. Na szczęście, kotołaczka była w pełni przygotowana, posiadając kapelusz chroniący jej głowę przed słonecznymi promieniami oraz zapas wody wystarczający na podróż do Oazy Sher-Arum, gdzie będzie mogła uzupełnić zużyte zapasy. Podróż minęła dosyć spokojnie, szczególnie, że młoda kobieta wyruszyła w drogę wraz z karawaną, dla której poruszanie się po pustyni to codzienność. Na miejscu, pod wpływem gorąca, szybko rzuciła się w objęcia lokalnego jeziora, które pozwoliło jej się schłodzić i zrelaksować. Po skończonej kąpieli odszukała odpowiednich ludzi i już za kilka dni była gotowa do pierwszej oficjalnej wyprawy, mającej na celu ratowanie zbłąkanych. Na cel obrała sobie miejsce, o którym plotkowali lokalni. Wioska, której prawdziwej nazwy nikt nie pamięta i przez tutejszych nazywana jest Wiseną, miejsce, z którego wraca się, nie pamiętając prawie niczego. Caitria spekulowała, że ludzie tam przebywający mogą narażać się na wzmożone gorąco bijące od piasków i doznawać udarów wpływających na pamięć. Nie wiadomo co najbardziej skusiło dziewczynę, by się tam udać. Chęć pomocy? Ciekawość? Duża nagroda pieniężna? Możliwe, że wszystkie te rzeczy.
Była zaopatrzona w wielbłąda i wiedzę na szybko przekazaną jej o tym, jak na nim jeździć. Zapas wody i pożywienia oraz kilka przydatnych przedmiotów, w głównej mierze aloes pomocny na oparzenia, a także zestaw do rozbicia obozu. Wisena rzekomo znajdowała się trzy staje na południowy zachód. Wyposażona w kompas i mapę okolicznego terenu z zaznaczonymi charakterystycznymi elementami krajobrazu ruszyła w drogę. Podróż przez pustkowia trochę jej zajęła i zaczęło się robić już powoli ciemno. Na szczęście, nim zmrok otulił pustynię, kotołaczka dojrzała dwie rzeczy – w oddali wioskę, a tuż przed nią kogoś, kto potrzebował pomocy.
Popędziła wielbłąda do osoby leżącej w piasku, szybko zeskoczyła z wierzchowca i wzięła trochę aloesu i zapas wody. Po szybkich oględzinach okazało się, że ta osoba, kobieta, żyje, ale jest nieprzytomna. Niestety, przy tym świetle nie można było dokładniej obejrzeć pacjenta. Caitria szybko zaaplikowała aloes na czoło nieznajomej, a potem dała jej wody. W międzyczasie do jej kocich uszu dotarł szmer piasku. Ewidentnie ktoś się do nich zbliżał.
- Kto idzie?
Pewnego razu, przebywając w obrębie Nowej Aerii, ktoś polecił jej, żeby udała się na Pustynię Nanher, gdzie bardzo często potrzebna jest pomoc ludziom padającym ofiarą gorących piasków. Nieostrożni i nieprzygotowani wędrowcy szybko doprowadzają się do odwodnienia, a także dostają udarów i poparzeń. Oaza Sher-Arum oferuje nagrody dla tych, którzy podejmą się ratowania zbłąkanych dusz i doprowadzą je do życiodajnych wód miasta. Oczywiście mocno docenia się, kiedy uda uratować się kogoś majętnego, kto może zostawić część swojego dobytku w obrębie miasta. Posiadając te informacje, Caitria nie zastanawiała się dwa razy. Kilka pomocnych dni później była już gotowa na podróż w serce płonących pustkowi, gdzie, miała nadzieję, czeka ją bogactwo i spełnienie zawodowe.
Pustynia Nanher jest straszliwa dla tych, którzy nie wiedzą jak się z nią mierzyć. Na szczęście, kotołaczka była w pełni przygotowana, posiadając kapelusz chroniący jej głowę przed słonecznymi promieniami oraz zapas wody wystarczający na podróż do Oazy Sher-Arum, gdzie będzie mogła uzupełnić zużyte zapasy. Podróż minęła dosyć spokojnie, szczególnie, że młoda kobieta wyruszyła w drogę wraz z karawaną, dla której poruszanie się po pustyni to codzienność. Na miejscu, pod wpływem gorąca, szybko rzuciła się w objęcia lokalnego jeziora, które pozwoliło jej się schłodzić i zrelaksować. Po skończonej kąpieli odszukała odpowiednich ludzi i już za kilka dni była gotowa do pierwszej oficjalnej wyprawy, mającej na celu ratowanie zbłąkanych. Na cel obrała sobie miejsce, o którym plotkowali lokalni. Wioska, której prawdziwej nazwy nikt nie pamięta i przez tutejszych nazywana jest Wiseną, miejsce, z którego wraca się, nie pamiętając prawie niczego. Caitria spekulowała, że ludzie tam przebywający mogą narażać się na wzmożone gorąco bijące od piasków i doznawać udarów wpływających na pamięć. Nie wiadomo co najbardziej skusiło dziewczynę, by się tam udać. Chęć pomocy? Ciekawość? Duża nagroda pieniężna? Możliwe, że wszystkie te rzeczy.
Była zaopatrzona w wielbłąda i wiedzę na szybko przekazaną jej o tym, jak na nim jeździć. Zapas wody i pożywienia oraz kilka przydatnych przedmiotów, w głównej mierze aloes pomocny na oparzenia, a także zestaw do rozbicia obozu. Wisena rzekomo znajdowała się trzy staje na południowy zachód. Wyposażona w kompas i mapę okolicznego terenu z zaznaczonymi charakterystycznymi elementami krajobrazu ruszyła w drogę. Podróż przez pustkowia trochę jej zajęła i zaczęło się robić już powoli ciemno. Na szczęście, nim zmrok otulił pustynię, kotołaczka dojrzała dwie rzeczy – w oddali wioskę, a tuż przed nią kogoś, kto potrzebował pomocy.
Popędziła wielbłąda do osoby leżącej w piasku, szybko zeskoczyła z wierzchowca i wzięła trochę aloesu i zapas wody. Po szybkich oględzinach okazało się, że ta osoba, kobieta, żyje, ale jest nieprzytomna. Niestety, przy tym świetle nie można było dokładniej obejrzeć pacjenta. Caitria szybko zaaplikowała aloes na czoło nieznajomej, a potem dała jej wody. W międzyczasie do jej kocich uszu dotarł szmer piasku. Ewidentnie ktoś się do nich zbliżał.
- Kto idzie?
- Hamartia
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Alchemik , Badacz , Rzemieślnik
- Kontakt:
Otworzyła oczy. W tej samej chwili bicz smagnął jej plecy, powodując bolesne obrażenia i przyczyniając się do niebywałej utraty krwi. Uniosła oburzone spojrzenie na swojego oprawcę. Opuściła lekko powieki.
Sugiran - ceglastoskóry mieszkaniec Piekieł o potężnej muskulaturze i parze skostniałych rogów jak zwykle nadzorował pracę więźniów w tym obszarze, dodając im otuchy przyjacielskimi gestami a także słowami wsparcia.
- Aewl, gpffnir! - zacharczał, po czym uderzył idącego w parze z alchemiczką potępieńca. Ten padł na ziemię, nie mogąc wytrzymać tylu salw otępiającego bólu i natychmiast zwrócił wszystko, co zalegało w jego żołądku.
Wóz stanął, pozostali niewolnicy zatrzymali się. Sugiran podszedł do cierpiętnika, krzyknął coś niezrozumiałego, a następnie wymierzył mu kolejne dziesięć batów. Ofiara własnego grzechu podjęła wiele prób, aby się podnieść, czego nie ułatwiał jej nadzorca.
Po chwili zaprzęg wznowił swoją wędrówkę. Powietrze, oprócz charakterystycznego dla Piekła swędu, wypełniał pot, a sapanie oraz jęki roznosiły się na długie dystanse. Hamartia zerknęła na sklepienie, gdzie kłębiły się burzowe chmury. Ile to już trwa? Głupotą byłoby się łudzić, że kiedykolwiek zdoła opuścić to miejsce, zwłaszcza bez niczyjej pomocy.
Tęskniła za życiem. Nawet stąpanie po tej przeklętej pustyni miało swój urok. Wszędzie było lepiej niż tutaj.
Zamknęła na chwilę oczy. Powoli zanikały wszelkie zapachy i odgłosy, podobnie jak ból. Czuła obecność tylko jednej istoty, lecz nie był nią ani diabeł, ani żadna z udręczonych dusz. Usłyszała kobiecy głos...
Dopiero gdy się ocknęła, dotarło do niej, że leży nie twarzą w piachu, a ułożona na plecach. Ktoś musiał ją przekręcić na drugą stronę, jak jeszcze była nieprzytomna. Ale nie martwa, całe szczęście.
"To był tylko sen..."
Zamrugała kilkukrotnie, aby wyklarować swoją wizję. Kilka ziarenek prawdopodobnie wpadło jej do oczu, bo choć nie czuła bólu, miała zaczerwienione białka.
Utkwiła wzrok na jasnowłosej postaci, która obecnie spoglądała w dal. Z marszu potrafiła stwierdzić, do jakiej rasy przynależy dziewczyna i nie musiała się kłopotać z czytaniem jej aury. Jedyne, w czym wolała się upewnić, to profesja kotołaczki. Magia życia milczała, więc nie potrafiła leczyć w ten sposób. Czy w takim razie znała zielarstwo i za jego pomocą przywróciła demonowi przytomność? Jak najbardziej.
- Który mamy rok? - spytała orientacyjnie. Nie było to dla niej nazbyt istotne, ale być może pomogłoby w ustaleniu przyczyn jej wskrzeszenia. O ile nie był to czysty przypadek - "z pewnością nie" - to sprawca zażąda w zamian wysokiej ceny.
Sugiran - ceglastoskóry mieszkaniec Piekieł o potężnej muskulaturze i parze skostniałych rogów jak zwykle nadzorował pracę więźniów w tym obszarze, dodając im otuchy przyjacielskimi gestami a także słowami wsparcia.
- Aewl, gpffnir! - zacharczał, po czym uderzył idącego w parze z alchemiczką potępieńca. Ten padł na ziemię, nie mogąc wytrzymać tylu salw otępiającego bólu i natychmiast zwrócił wszystko, co zalegało w jego żołądku.
Wóz stanął, pozostali niewolnicy zatrzymali się. Sugiran podszedł do cierpiętnika, krzyknął coś niezrozumiałego, a następnie wymierzył mu kolejne dziesięć batów. Ofiara własnego grzechu podjęła wiele prób, aby się podnieść, czego nie ułatwiał jej nadzorca.
Po chwili zaprzęg wznowił swoją wędrówkę. Powietrze, oprócz charakterystycznego dla Piekła swędu, wypełniał pot, a sapanie oraz jęki roznosiły się na długie dystanse. Hamartia zerknęła na sklepienie, gdzie kłębiły się burzowe chmury. Ile to już trwa? Głupotą byłoby się łudzić, że kiedykolwiek zdoła opuścić to miejsce, zwłaszcza bez niczyjej pomocy.
Tęskniła za życiem. Nawet stąpanie po tej przeklętej pustyni miało swój urok. Wszędzie było lepiej niż tutaj.
Zamknęła na chwilę oczy. Powoli zanikały wszelkie zapachy i odgłosy, podobnie jak ból. Czuła obecność tylko jednej istoty, lecz nie był nią ani diabeł, ani żadna z udręczonych dusz. Usłyszała kobiecy głos...
Dopiero gdy się ocknęła, dotarło do niej, że leży nie twarzą w piachu, a ułożona na plecach. Ktoś musiał ją przekręcić na drugą stronę, jak jeszcze była nieprzytomna. Ale nie martwa, całe szczęście.
"To był tylko sen..."
Zamrugała kilkukrotnie, aby wyklarować swoją wizję. Kilka ziarenek prawdopodobnie wpadło jej do oczu, bo choć nie czuła bólu, miała zaczerwienione białka.
Utkwiła wzrok na jasnowłosej postaci, która obecnie spoglądała w dal. Z marszu potrafiła stwierdzić, do jakiej rasy przynależy dziewczyna i nie musiała się kłopotać z czytaniem jej aury. Jedyne, w czym wolała się upewnić, to profesja kotołaczki. Magia życia milczała, więc nie potrafiła leczyć w ten sposób. Czy w takim razie znała zielarstwo i za jego pomocą przywróciła demonowi przytomność? Jak najbardziej.
- Który mamy rok? - spytała orientacyjnie. Nie było to dla niej nazbyt istotne, ale być może pomogłoby w ustaleniu przyczyn jej wskrzeszenia. O ile nie był to czysty przypadek - "z pewnością nie" - to sprawca zażąda w zamian wysokiej ceny.
- Roseline
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Służący , Najemnik
- Kontakt:
Rose odgarnęła włosy, które unosił na jej twarz pustynny wiatr. Już od dawna powinna nosić jakąś opaskę. Ametystowe loki padały delikatnie na jej zieloną bluzkę, dając tym samym kierunek drogi do niespodziewanych podróżnych.
"Kim oni są? Skąd przybyli?" - zastanawiała się Roseline. Spojrzała na nich. Białowłosa postać, którą przed chwilą widziała upadłą, i jeszcze ktoś udzielający jej pomocy zdawały sobie sprawę z jej obecności. Roseline wyjęła mapę z torby.
"Zbytnia ufność jest moją największą wadą!" - powiedziała do siebie w myślach.
- Hej, hej! Potrzebuję pomocy! - zawołała niezgrabnie. - Potrzebuję pomocy!
Podeszła bliżej nich tak, że ujrzeli ją w całej krasie - szczupłą nastolatkę o fioletowych włosach i zielonych oczach.
"Mam nadzieję, że się mnie nie przestraszą, chociaż oni sami nie wyglądają standardowo" - stwierdziła po namyśle. Nagle przypomniała sobie ten sen.
Białowłosa postać wchodząca na górę usypaną pustynnym piachem, bez jakiejkolwiek ogłady. Padająca na twarz i ona, dotknięta, która nie wiedziała nic o swojej przeszłości, i pojawiające się owe sny. Ta kobieta musiała wiedzieć, dlaczego sny Rose miały związek z jej postacią, onegdaj i teraz, gdy są na tej pustyni. I wciąż powraca ten sen. Chwila minęła, gdy postacie odsłoniły się spod pustynnego piachu i spostrzegły jej obecność.
- Jestem Rose! Pracuję w karczmie w Leonii! - przedstawiła się. - Mam mapę, ale nie potrafię z niej korzystać. Proszę, pomóżcie mi! "Proszę! Proszę..." - wołała w myślach.
A potem znów przypomniała sobie senne marzenie. Tam był ktoś jeszcze, oprócz białowłosej postaci. Ktoś, kto jest podobny do kota. Nie widziała nigdy kogoś takiego. Gdzież to, takie dziwy nie pojawiały się w karczmie.
- Kim jesteście? Proszę! Powiedzcie mi! - krzyknęła Rose.
Pozostali, zdawać się mogło, zwrócili na nią swoją uwagę.
"Kim oni są? Skąd przybyli?" - zastanawiała się Roseline. Spojrzała na nich. Białowłosa postać, którą przed chwilą widziała upadłą, i jeszcze ktoś udzielający jej pomocy zdawały sobie sprawę z jej obecności. Roseline wyjęła mapę z torby.
"Zbytnia ufność jest moją największą wadą!" - powiedziała do siebie w myślach.
- Hej, hej! Potrzebuję pomocy! - zawołała niezgrabnie. - Potrzebuję pomocy!
Podeszła bliżej nich tak, że ujrzeli ją w całej krasie - szczupłą nastolatkę o fioletowych włosach i zielonych oczach.
"Mam nadzieję, że się mnie nie przestraszą, chociaż oni sami nie wyglądają standardowo" - stwierdziła po namyśle. Nagle przypomniała sobie ten sen.
Białowłosa postać wchodząca na górę usypaną pustynnym piachem, bez jakiejkolwiek ogłady. Padająca na twarz i ona, dotknięta, która nie wiedziała nic o swojej przeszłości, i pojawiające się owe sny. Ta kobieta musiała wiedzieć, dlaczego sny Rose miały związek z jej postacią, onegdaj i teraz, gdy są na tej pustyni. I wciąż powraca ten sen. Chwila minęła, gdy postacie odsłoniły się spod pustynnego piachu i spostrzegły jej obecność.
- Jestem Rose! Pracuję w karczmie w Leonii! - przedstawiła się. - Mam mapę, ale nie potrafię z niej korzystać. Proszę, pomóżcie mi! "Proszę! Proszę..." - wołała w myślach.
A potem znów przypomniała sobie senne marzenie. Tam był ktoś jeszcze, oprócz białowłosej postaci. Ktoś, kto jest podobny do kota. Nie widziała nigdy kogoś takiego. Gdzież to, takie dziwy nie pojawiały się w karczmie.
- Kim jesteście? Proszę! Powiedzcie mi! - krzyknęła Rose.
Pozostali, zdawać się mogło, zwrócili na nią swoją uwagę.
- Caitria
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 10
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Uzdrowiciel
- Kontakt:
Caitria przestała na moment zwracać uwagę na kobietę leżącą na piasku, żeby przyjrzeć się postaci zmierzającej w ich stronę. Młoda, fioletowowłosa dziewczyna wykrzykiwała w ich stronę błagalne prośby.
- Leonia? - zapytała. – Przecież to tak daleko stąd! I ty sama o własnych siłach przebrnęłaś aż taki kawałek bez problemu na pustynię? Wszystko w porządku? Czujesz się dobrze? Co cię tu sprowadza? - Kotołaczka zasypała Rose masą pytań. – Dobrze, może jednak po kolei. Zanim odpowiesz na którekolwiek z moich pytań, pozwól, że również się przedstawię. Jestem Caitria, aktualnie zajmuję się pomaganiem ludziom, którzy zbłąkali się na pustyni i w miarę możliwości odstawiam ich do Oazy Sher-Arum. Ja również mam mapę, i to okolicznych terenów, więc mogę ci wskazać drogę. Jeśli natomiast potrzebujesz wody, jedzenia i schronienia to możesz na razie zostać z nami. - W tym momencie spojrzała na do tej pory nieprzytomną bladą kobietę, która, jak się okazało, nie była już wcale taka nieprzytomna. Caitria szybko pomogła jej się trochę podnieść z gorącego piasku.
- Jesteś cała? Jak się nazywasz? Skąd się tutaj wzięłaś i to bez żadnych zapasów? Pustynia jest bardzo niebezpiecznym miejscem! - Znowu z jej ust poleciała masa pytań.
- Leonia? - zapytała. – Przecież to tak daleko stąd! I ty sama o własnych siłach przebrnęłaś aż taki kawałek bez problemu na pustynię? Wszystko w porządku? Czujesz się dobrze? Co cię tu sprowadza? - Kotołaczka zasypała Rose masą pytań. – Dobrze, może jednak po kolei. Zanim odpowiesz na którekolwiek z moich pytań, pozwól, że również się przedstawię. Jestem Caitria, aktualnie zajmuję się pomaganiem ludziom, którzy zbłąkali się na pustyni i w miarę możliwości odstawiam ich do Oazy Sher-Arum. Ja również mam mapę, i to okolicznych terenów, więc mogę ci wskazać drogę. Jeśli natomiast potrzebujesz wody, jedzenia i schronienia to możesz na razie zostać z nami. - W tym momencie spojrzała na do tej pory nieprzytomną bladą kobietę, która, jak się okazało, nie była już wcale taka nieprzytomna. Caitria szybko pomogła jej się trochę podnieść z gorącego piasku.
- Jesteś cała? Jak się nazywasz? Skąd się tutaj wzięłaś i to bez żadnych zapasów? Pustynia jest bardzo niebezpiecznym miejscem! - Znowu z jej ust poleciała masa pytań.
- Hamartia
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Alchemik , Badacz , Rzemieślnik
- Kontakt:
Nie otrzymała odpowiedzi. No trudno, przecież nie będzie się powtarzać. Zaraz po tym wstała, ignorując pomocną dłoń, którą wyciągnęła ku niej zmiennokształtna. Dla przemienionej było to zupełnie obojętne - skoro nieznajoma chciała ją uratować, miała do tego prawo. Ale niech nie oczekuje niczego w zamian. Nawet jeśli każda inna istota byłaby pewnie wdzięczna za wybawienie z oków pustynnych piasków i suszy, która niczym sępie szpony nieomal rozpruła Hamartii gardło i tak jak wampiry kierowane głodem, wyssała z niej soki niezbędne do życia. Choć w tym momencie mogłaby się zastanawiać, czy naprawdę żyje, bo czy można nazwać życiem obserwację, ale nie uczestnictwo w otaczającym cię świecie?
Tak czy owak, kobieta spojrzała na kotołaczkę. Nie myśląc o niej za wiele, ani nie podważając jej słów, skwitowała pytania krótko: "Nie wiem", mimo że na niektóre z nich znała odpowiedź. Wolała nie wdawać się w zbędne dyskusje, nie mając ani ochoty, ani siły.
Gdy spojrzała na kolejną wędrowczynię, pojawiły jej się mroczki przed oczami spowodowane zbyt nagłym zrywem dla tak osłabionego ciała. Po chwili zniknęły i wreszcie przemienionej ukazała się młoda dziewczyna o nietypowej barwie włosów. Hamartia zastanawiała się, czy ta inność spowodowana była magią, czy też miała swoje naturalne pochodzenie. Zdecydowała się musnąć jej aurę, lecz niewiele potrafiła wywnioskować z tego, czym była zainteresowana.
Przez długi czas nie odzywała się. Zazwyczaj wolała czekać na rozwój sytuacji, nim sama wtrąci swoje trzy grosze. Kiedy dziewczęta wymieniły między sobą kilka zdań i zdradziły na swój temat parę faktów, postanowiła się przedstawić.
- Nazywam się Hamartia. Nie powiem wam, kim jestem, ale jeśli pomożecie mi dotrzeć do miasta, mogę podzielić się z wami swoimi umiejętnościami. Czego więc potrzebujesz, Rose? - zwróciła się do dziewczyny, skoro tak głośno szukała ratunku na tym pustkowiu.
Tak czy owak, kobieta spojrzała na kotołaczkę. Nie myśląc o niej za wiele, ani nie podważając jej słów, skwitowała pytania krótko: "Nie wiem", mimo że na niektóre z nich znała odpowiedź. Wolała nie wdawać się w zbędne dyskusje, nie mając ani ochoty, ani siły.
Gdy spojrzała na kolejną wędrowczynię, pojawiły jej się mroczki przed oczami spowodowane zbyt nagłym zrywem dla tak osłabionego ciała. Po chwili zniknęły i wreszcie przemienionej ukazała się młoda dziewczyna o nietypowej barwie włosów. Hamartia zastanawiała się, czy ta inność spowodowana była magią, czy też miała swoje naturalne pochodzenie. Zdecydowała się musnąć jej aurę, lecz niewiele potrafiła wywnioskować z tego, czym była zainteresowana.
Przez długi czas nie odzywała się. Zazwyczaj wolała czekać na rozwój sytuacji, nim sama wtrąci swoje trzy grosze. Kiedy dziewczęta wymieniły między sobą kilka zdań i zdradziły na swój temat parę faktów, postanowiła się przedstawić.
- Nazywam się Hamartia. Nie powiem wam, kim jestem, ale jeśli pomożecie mi dotrzeć do miasta, mogę podzielić się z wami swoimi umiejętnościami. Czego więc potrzebujesz, Rose? - zwróciła się do dziewczyny, skoro tak głośno szukała ratunku na tym pustkowiu.
- Roseline
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Służący , Najemnik
- Kontakt:
Wiatr roznosił pustynne piaski, a wydmy na pustyni cicho dawały znać, że nie jest to miejsce dla niej. Rose uświadomiła sobie, że sama nic nie wskóra. Będąc w pojedynkę na tej pustyni może to być dla niej zbyt niebezpieczne.
Przyglądała się uważnie zmiennokształtnej istocie i białowłosej postaci. Zaskoczona ich niezwykłą uprzejmością, pomyślała, że skorzysta z ich pomocy. Postanowiła podzielić się z nimi swoim problemem.
- Słuchajcie! Pracuję w karczmie w Leonii jako służąca, ale umiem także walczyć przy pomocy łuku oraz innej broni. Dostałam zlecenie, aby rozwikłać tajemniczą zagadkę - ludzie w Wisenie, bo o tą wioskę się rozchodzi, tracą pamięć! Nie pamiętają nawet ukochanych krewnych. Czy moglibyście mi pomóc?
Rose odgarnęła kosmyk włosów i spletła je w warkocz. To nietypowe. Zazwyczaj nie lubiła swoich włosów. Mówiły o jej pochodzeniu. Że była inna, odmienna od ludzi. Wróżka, którą chciała odnaleźć i pochodzenie, którego nie znała. "Mam nadzieję, że mi pomogą i nie zostawią... Nie chciałabym być skazana na samotną tułaczkę po pustyni i dotarcie do Wiseny, nie mając zielonego pojęcia, co robić dalej...", pomyślała. Myśli powędrowały do tego, by wyjawiła im cel swojej podróży. Chęci zarobku i kupna drobnej chaty, której by nie musiała dzielić z innymi pracownikami karczmy.
- Czy moglibyście mi pomóc, proszę! - Powtórzyła, po czym rozwinęła. - Szukam wioski zwanej Wiseną, która jest położona niedaleko Oazy Sher-Arum. To zapomniana wioska. Nikt jej nie zna, bo każdy, kto przebywa w tym miejscu, zapomina o wszystkim, co go łączy z istnieniem. To dość przykre! Chciałabym pomóc tym ludziom! Jest podobno sposób, ale przepadł wraz ze śmiercią pewnej wiedźmy. Ale może, kto wie, uda się znaleźć coś innego. Za to zlecenie otrzymam nagrodę pieniężną, która pozwoli mi się usamodzielnić. Jestem tylko biedną służącą, to prawda, ale nauczyłam się walczyć nie tylko bronią, ale także o dobre imię innych i honor, który jest najważniejszy.
Ciągle miała przed oczami białowłosą postać i zastanawiała się, jaki związek może mieć z jej snami, które śniła od miesięcy. Zawsze powracał ten sam obraz... Śnieg, fiolet włosów małej Rose, przeraźliwe zimno. Dokąd zaprowadzi ją ta przygoda?
Przyglądała się uważnie zmiennokształtnej istocie i białowłosej postaci. Zaskoczona ich niezwykłą uprzejmością, pomyślała, że skorzysta z ich pomocy. Postanowiła podzielić się z nimi swoim problemem.
- Słuchajcie! Pracuję w karczmie w Leonii jako służąca, ale umiem także walczyć przy pomocy łuku oraz innej broni. Dostałam zlecenie, aby rozwikłać tajemniczą zagadkę - ludzie w Wisenie, bo o tą wioskę się rozchodzi, tracą pamięć! Nie pamiętają nawet ukochanych krewnych. Czy moglibyście mi pomóc?
Rose odgarnęła kosmyk włosów i spletła je w warkocz. To nietypowe. Zazwyczaj nie lubiła swoich włosów. Mówiły o jej pochodzeniu. Że była inna, odmienna od ludzi. Wróżka, którą chciała odnaleźć i pochodzenie, którego nie znała. "Mam nadzieję, że mi pomogą i nie zostawią... Nie chciałabym być skazana na samotną tułaczkę po pustyni i dotarcie do Wiseny, nie mając zielonego pojęcia, co robić dalej...", pomyślała. Myśli powędrowały do tego, by wyjawiła im cel swojej podróży. Chęci zarobku i kupna drobnej chaty, której by nie musiała dzielić z innymi pracownikami karczmy.
- Czy moglibyście mi pomóc, proszę! - Powtórzyła, po czym rozwinęła. - Szukam wioski zwanej Wiseną, która jest położona niedaleko Oazy Sher-Arum. To zapomniana wioska. Nikt jej nie zna, bo każdy, kto przebywa w tym miejscu, zapomina o wszystkim, co go łączy z istnieniem. To dość przykre! Chciałabym pomóc tym ludziom! Jest podobno sposób, ale przepadł wraz ze śmiercią pewnej wiedźmy. Ale może, kto wie, uda się znaleźć coś innego. Za to zlecenie otrzymam nagrodę pieniężną, która pozwoli mi się usamodzielnić. Jestem tylko biedną służącą, to prawda, ale nauczyłam się walczyć nie tylko bronią, ale także o dobre imię innych i honor, który jest najważniejszy.
Ciągle miała przed oczami białowłosą postać i zastanawiała się, jaki związek może mieć z jej snami, które śniła od miesięcy. Zawsze powracał ten sam obraz... Śnieg, fiolet włosów małej Rose, przeraźliwe zimno. Dokąd zaprowadzi ją ta przygoda?
- Caitria
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 10
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Uzdrowiciel
- Kontakt:
- Zdaje się, że słyszałam coś o tej wiosce. Różne osoby w Sher-Arum szeptały po kątach różne plotki. Sama byłam również na początku zaciekawiona, ale tak jak mówisz Rose, nikt nic nie pamięta, a mi jednak nie płacą za rozwiązywanie tajemnic pustyni, a jedynie za ratowanie zagubionych dusz takich jak ty Hamartio. - Mówiąc to, zaczęła podpierać tajemniczą kobietę, która po wstaniu znowu prawie osunęła się na piasek z wyczerpania. - Niezależnie od tego, czy chcemy zmierzać do Oazy Sher, czy do Wiseny musimy znaleźć jakieś schronienie. Zaczyna się robić ciemno i nawet jeśli jest to dobra pora do podróży po pustyni, to w obecnej sytuacji przy naszym zmęczeniu i wyczerpaniu nie zajdziemy daleko. Mamy jeszcze szanse rozejrzeć się chwilę po okolicy, żeby znaleźć jakieś schronienie.
Na ich szczęście i nieszczęście schronienie łatwo można było znaleźć w jakiejś norze lub jaskini, co wiązało się z konfrontacją z tutejszymi zwierzętami, często mało przyjaźnie nastawionymi. Caitria odprowadziła Hamartię do wielbłąda i pomogła jej na niego wsiąść.
- Wiem, że mówiłaś, że nie powiesz nam kim jesteś, ale może zdradziłabyś, chociaż co robisz na pustyni w tym stanie? Bez żadnego prowiantu, wody i towarzyszy. Rose ewidentnie szuka przygód, a patrząc po twoich ranach, przygody już cię znalazły. Zauważyłam u ciebie liczne urazy i blizny, kiedy leżałaś nieprzytomna. Obejrzę cię jeszcze później, jak znajdziemy jakieś miejsce do odpoczynku, ale koniecznie daj mi znać, jeśli coś ci dolega. Na pewno postaram się pomóc jak mogę.
Wzięła w dłoń lejce i zaczęła ich prowadzić przed siebie, słuchając co ma do powiedzenia kobieta. W międzyczasie poprosiła Rose, żeby dotrzymała jej kroku i pomogła w noszeniu rzeczy i pilnowaniu by osłabiona dziewczyna nie spadła z wierzchowca.
Mimo że była już noc to piasek na pustyni dalej był tak gorący, że żarzył się pod stopami, a ciepło, które teraz oddawał, powodowało problemy z oddychaniem. Hamartia wydawała się nieufna i niechętna do rozmów o swoim życiu. Rose, z drugiej strony, wydawała się bardzo chętna do rozmowy, przez co Caitria dla umilenia czasu dopytywała ją o jej doświadczenia w pracy jako służąca w karczmie. Była pod wrażeniem, jak szybko Rose potrafiła nawiązać kontakt z ludźmi, mimo że była na pustyni.
Wędrowały przez jakiś czas, nim udało im się znaleźć małą oazę ukrytą pomiędzy wydmami, skrytą w mroku, który już całkiem zapadł nad pustynią. Caitria poczuła olbrzymią ulgę, gdy ostatecznie przyprowadziła dwie kobiety nad mały skrawek wody, który na pewno posłuży im do uzupełnienia zapasów i częściowego ochłodzenia się.
- Poczekajcie chwilę, sprawdzę tylko jak bezpiecznie jest to miejsce.
Po tych słowach kotołaczka przybrała formę kota. Rzadko kiedy przybiera tę formę, ale był to idealny moment, żeby skorzystać z wyostrzonych zmysłów i ostrych pazurów. Szybko zwęszyła trop kilku jaszczurek, skorpionów i węży, które urządziły sobie w okolicy schronienie i rzuciła się w ich stronę. Kilka zwinnych skoków, zaciekłych drapnięć i ugryzień sprawiło, że miejsce stało się wystarczająco bezpieczne, żeby spędzić w nim noc. Tym małym polowaniem zapewniła również całej trójce pożywienie. Zadowolona z siebie dała towarzyszkom znać, że mogą już rozbijać obozowisko, a ona sama dalej w formie kota udała się nad wodę. Ogarnęło ją przyjemne uczucie, gdy woda zaczęła dotykać jej łap. Zastanawiała się, jak długo mogłaby jeszcze wędrować po tej bezkresnej pustyni, szukając ludzi, którym mogłaby pomóc. Teraz czuła się osłabiona i zmęczona, ale wiedziała, że nie może pozwolić sobie na zbyt długi odpoczynek i musi wkrótce sprawdzić, jak ma się pozostała dwójka.
Na ich szczęście i nieszczęście schronienie łatwo można było znaleźć w jakiejś norze lub jaskini, co wiązało się z konfrontacją z tutejszymi zwierzętami, często mało przyjaźnie nastawionymi. Caitria odprowadziła Hamartię do wielbłąda i pomogła jej na niego wsiąść.
- Wiem, że mówiłaś, że nie powiesz nam kim jesteś, ale może zdradziłabyś, chociaż co robisz na pustyni w tym stanie? Bez żadnego prowiantu, wody i towarzyszy. Rose ewidentnie szuka przygód, a patrząc po twoich ranach, przygody już cię znalazły. Zauważyłam u ciebie liczne urazy i blizny, kiedy leżałaś nieprzytomna. Obejrzę cię jeszcze później, jak znajdziemy jakieś miejsce do odpoczynku, ale koniecznie daj mi znać, jeśli coś ci dolega. Na pewno postaram się pomóc jak mogę.
Wzięła w dłoń lejce i zaczęła ich prowadzić przed siebie, słuchając co ma do powiedzenia kobieta. W międzyczasie poprosiła Rose, żeby dotrzymała jej kroku i pomogła w noszeniu rzeczy i pilnowaniu by osłabiona dziewczyna nie spadła z wierzchowca.
Mimo że była już noc to piasek na pustyni dalej był tak gorący, że żarzył się pod stopami, a ciepło, które teraz oddawał, powodowało problemy z oddychaniem. Hamartia wydawała się nieufna i niechętna do rozmów o swoim życiu. Rose, z drugiej strony, wydawała się bardzo chętna do rozmowy, przez co Caitria dla umilenia czasu dopytywała ją o jej doświadczenia w pracy jako służąca w karczmie. Była pod wrażeniem, jak szybko Rose potrafiła nawiązać kontakt z ludźmi, mimo że była na pustyni.
Wędrowały przez jakiś czas, nim udało im się znaleźć małą oazę ukrytą pomiędzy wydmami, skrytą w mroku, który już całkiem zapadł nad pustynią. Caitria poczuła olbrzymią ulgę, gdy ostatecznie przyprowadziła dwie kobiety nad mały skrawek wody, który na pewno posłuży im do uzupełnienia zapasów i częściowego ochłodzenia się.
- Poczekajcie chwilę, sprawdzę tylko jak bezpiecznie jest to miejsce.
Po tych słowach kotołaczka przybrała formę kota. Rzadko kiedy przybiera tę formę, ale był to idealny moment, żeby skorzystać z wyostrzonych zmysłów i ostrych pazurów. Szybko zwęszyła trop kilku jaszczurek, skorpionów i węży, które urządziły sobie w okolicy schronienie i rzuciła się w ich stronę. Kilka zwinnych skoków, zaciekłych drapnięć i ugryzień sprawiło, że miejsce stało się wystarczająco bezpieczne, żeby spędzić w nim noc. Tym małym polowaniem zapewniła również całej trójce pożywienie. Zadowolona z siebie dała towarzyszkom znać, że mogą już rozbijać obozowisko, a ona sama dalej w formie kota udała się nad wodę. Ogarnęło ją przyjemne uczucie, gdy woda zaczęła dotykać jej łap. Zastanawiała się, jak długo mogłaby jeszcze wędrować po tej bezkresnej pustyni, szukając ludzi, którym mogłaby pomóc. Teraz czuła się osłabiona i zmęczona, ale wiedziała, że nie może pozwolić sobie na zbyt długi odpoczynek i musi wkrótce sprawdzić, jak ma się pozostała dwójka.
- Hamartia
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Alchemik , Badacz , Rzemieślnik
- Kontakt:
Hamartia była zaskoczona tym, co usłyszała. Jakże niewinną i szczerą energię oddawała dziewczyna o fiołkowych włosach, jak bardzo współczuła ona ludowi Wiseny oraz pragnęła im pomóc za wszelką cenę. Niemalże bezinteresownie. Ot tak! Przemieniona była coraz bardziej zaintrygowana jej tożsamością, w końcu nie co dzień spotykało się podobnych ludzi. Nigdy nie widziała tak intensywnego ametystu, a miała okazję przyjrzeć się wielu aurom.
Spojrzała na Caitrię, z jej ust padło wiele rozsądnych słów, choć ostatnie z nich sprawiły, że Hamartia uniosła wyżej brwi.
"Kto ci płaci?"
Jeśli zmiennokształtna liczyła na jakąś wdzięczność ze strony wiedźmy, to chyba jest równie naiwna, co młoda Rose. Hamartia nie powiedziała jednak tego na głos. W tej chwili nie potrafiła się samodzielnie poruszać i niechętnie musiała przyznać, że potrzebuje czyjejś pomocy. A pomoc Caitrii, jak się okazało, była całkiem przydatna. Może jeśli tak dalej pójdzie, to alchemiczka zmieni zdanie i postanowi jej to w jakiś sposób wynagrodzić - im obu. Ale zagadka? Ratowanie pustynnych wsi? Czemu miałaby sobie brudzić tym ręce? Z drugiej strony, Rose napomknęła chyba coś o nagrodzie...
- Pomogę, pod warunkiem że przypadnie mi równa część nagrody - powiedziała, nie owijając w bawełnę. Pieniądze zawsze były potrzebne, niezależnie od wieku czy nawet epoki. Nie obawiała się też stanąć naprzeciw tajemniczemu zjawisku, które niosło ze sobą pustoszenie ludzkich wspomnień. Na wszystko istnieje remedium, a jeśli nie, to wystarczy je stworzyć. Biada mieszkańcom Wiseny, jeśli staną się obiektami doświadczalnymi Orędowniczki Śmierci...
Kobieta pozwoliła Caitrii usadzić się na wielbłądzie. Widok z grzbietu takiego zwierzęcia był jeszcze wyższy, niż się spodziewała. Czuła, że może spaść w każdej chwili, gdyż nie potrafiła określić, czy trzyma się wystarczająco mocno. Zapierała się rękami i nogami. Przypuszczała, że zanim przydarzy się wypadek, kotołaczka będzie w stanie zareagować. Nie żeby to robiło przemienionej jakąś wielką różnicę, i tak nie poczułaby uderzenia o glebę, jak silne by ono nie było.
- Wierz mi, nie wiem wiele więcej od ciebie - odpowiedziała całkiem szczerze. - Obudziłam się w niewielkiej chatce na tej pustyni. Nie mam na ten temat żadnych wspomnień ani nie potrafię powiedzieć, skąd się wzięły moje rany. - "Dopóki o nich nie wspomniałaś, nie wiedziałam, że tam są" - pomyślała, mrużąc brwi z niepokojem. Skoro nie odczuwała bólu, to i nie mogła określić, jak silny jest jej organizm, ile powinna sobie dać czasu na odpoczynek i w jaki sposób się wykurować. Chyba towarzyszyło jej absurdalne szczęście, skoro trafiła na medyka w takim miejscu.
Podróżowały, lecz Hamartia nie uczestniczyła w rozmowie. Raz tylko odezwała się, kiedy temat chwilowo zszedł na zielarstwo. Okazało się, że wszystkie trzy kobiety mają dość szeroki zasób wiedzy na temat wszelakich ziół, co trochę zdziwiło przemienioną, ponieważ jej towarzyszki były stosunkowo młode. Czyżby w tych czasach wiedza rosła na drzewach?
Dotarłszy na miejsce, zaczekały na Caitrię, która zgłosiła się uprzednio do wybadania terenu. Kiedy wróciła, Hamartia zaproponowała rozpalenie ogniska. Noce na terenach okrytych płachtami piachu były podobno niezwykle chłodne. Mimo że alchemiczka nie odczuwała temperatury, to tym bardziej musiała zadbać o swoje nowe ciało i chronić je przed wyziębieniem. Zaczekała, aż jej towarzyszki zbiorą z pobliskiego otoczenia zapas drewna i roślinności na rozpałkę, po czym skupiła się na kilkuwersowej inkantacji. Wyciągnęła dłoń, w której po chwili pojawił się maleńki kamyczek zwiększający swoją objętość z każdą chwilą. Powtórzyła czynność, aby stworzyć ten sam kamień podobnych rozmiarów, a następnie zaczęła je o siebie pocierać, krzesząc ogień, który w mig opanował pobliski stos.
Spojrzała na Caitrię, z jej ust padło wiele rozsądnych słów, choć ostatnie z nich sprawiły, że Hamartia uniosła wyżej brwi.
"Kto ci płaci?"
Jeśli zmiennokształtna liczyła na jakąś wdzięczność ze strony wiedźmy, to chyba jest równie naiwna, co młoda Rose. Hamartia nie powiedziała jednak tego na głos. W tej chwili nie potrafiła się samodzielnie poruszać i niechętnie musiała przyznać, że potrzebuje czyjejś pomocy. A pomoc Caitrii, jak się okazało, była całkiem przydatna. Może jeśli tak dalej pójdzie, to alchemiczka zmieni zdanie i postanowi jej to w jakiś sposób wynagrodzić - im obu. Ale zagadka? Ratowanie pustynnych wsi? Czemu miałaby sobie brudzić tym ręce? Z drugiej strony, Rose napomknęła chyba coś o nagrodzie...
- Pomogę, pod warunkiem że przypadnie mi równa część nagrody - powiedziała, nie owijając w bawełnę. Pieniądze zawsze były potrzebne, niezależnie od wieku czy nawet epoki. Nie obawiała się też stanąć naprzeciw tajemniczemu zjawisku, które niosło ze sobą pustoszenie ludzkich wspomnień. Na wszystko istnieje remedium, a jeśli nie, to wystarczy je stworzyć. Biada mieszkańcom Wiseny, jeśli staną się obiektami doświadczalnymi Orędowniczki Śmierci...
Kobieta pozwoliła Caitrii usadzić się na wielbłądzie. Widok z grzbietu takiego zwierzęcia był jeszcze wyższy, niż się spodziewała. Czuła, że może spaść w każdej chwili, gdyż nie potrafiła określić, czy trzyma się wystarczająco mocno. Zapierała się rękami i nogami. Przypuszczała, że zanim przydarzy się wypadek, kotołaczka będzie w stanie zareagować. Nie żeby to robiło przemienionej jakąś wielką różnicę, i tak nie poczułaby uderzenia o glebę, jak silne by ono nie było.
- Wierz mi, nie wiem wiele więcej od ciebie - odpowiedziała całkiem szczerze. - Obudziłam się w niewielkiej chatce na tej pustyni. Nie mam na ten temat żadnych wspomnień ani nie potrafię powiedzieć, skąd się wzięły moje rany. - "Dopóki o nich nie wspomniałaś, nie wiedziałam, że tam są" - pomyślała, mrużąc brwi z niepokojem. Skoro nie odczuwała bólu, to i nie mogła określić, jak silny jest jej organizm, ile powinna sobie dać czasu na odpoczynek i w jaki sposób się wykurować. Chyba towarzyszyło jej absurdalne szczęście, skoro trafiła na medyka w takim miejscu.
Podróżowały, lecz Hamartia nie uczestniczyła w rozmowie. Raz tylko odezwała się, kiedy temat chwilowo zszedł na zielarstwo. Okazało się, że wszystkie trzy kobiety mają dość szeroki zasób wiedzy na temat wszelakich ziół, co trochę zdziwiło przemienioną, ponieważ jej towarzyszki były stosunkowo młode. Czyżby w tych czasach wiedza rosła na drzewach?
Dotarłszy na miejsce, zaczekały na Caitrię, która zgłosiła się uprzednio do wybadania terenu. Kiedy wróciła, Hamartia zaproponowała rozpalenie ogniska. Noce na terenach okrytych płachtami piachu były podobno niezwykle chłodne. Mimo że alchemiczka nie odczuwała temperatury, to tym bardziej musiała zadbać o swoje nowe ciało i chronić je przed wyziębieniem. Zaczekała, aż jej towarzyszki zbiorą z pobliskiego otoczenia zapas drewna i roślinności na rozpałkę, po czym skupiła się na kilkuwersowej inkantacji. Wyciągnęła dłoń, w której po chwili pojawił się maleńki kamyczek zwiększający swoją objętość z każdą chwilą. Powtórzyła czynność, aby stworzyć ten sam kamień podobnych rozmiarów, a następnie zaczęła je o siebie pocierać, krzesząc ogień, który w mig opanował pobliski stos.
- Roseline
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 12
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Służący , Najemnik
- Kontakt:
Pustynny wiatr doprowadzał młodą służącą do kompletnego zagubienia. Nie znała drogi… ani nie miała mapie. A jednak… Znalazła tutaj dwie żywe osoby, ale ani jedna nie była jej znana. Przyglądała się jak Caitria zmieniła się w kota i badała teren.
„Też coś!” pomyślała sobie, ale nie z irytacją, ale pewnym zaciekawieniem. Nigdy wcześniej nie spotkała zmiennokształtnej, a białowłosa kobieta budziła jej szacunek i pewne zaniepokojenie. Kimkolwiek ona była, czuła się z nią związana. Obawiała się jej reakcji na pytania o przeszłość, i o to, dlaczego nie zdradziła swojej tożsamości.
Starała się ukrywać onieśmielenie wobec swoich nowych towarzyszek. Nie spotkała jeszcze nikogo, kto by z taką pasją mówił o zielarstwie jak one.
- Och, uwielbiam napary z Lobelii! Dodają one spokoju zszarganym nerwom. – powiedziała Rose z uprzejmością do kotołaczki. – Jeśli mogę zapytać, co sądzisz o dodawaniu łopianu do wywaru z szarotki? Znasz się może na mieszaniu pyłków kwiatowych u roślin górskich?
Roseline zadowalała się rozmową z kotołaczką, bo nie trzymała jej na dystans, tak jak Hamartia. Uważnie obserwowała kobietę i zadawała sobie w duchu pytania, kim może być kobieta, o którą z wyglądu można było posądzać o czary.
„Jeśli jest kimś niebezpiecznym… Nas jest dwójka, a więc damy radę.” Uspokajała samą siebie.
Zbliżali się do Wiseny – tak myślała, a droga coraz bardziej zdawała się nie mieć końca. Powoli wkraczali w triadę oaz na tej pustyni.
„Hmm, może się tu zatrzymajmy i nabierzmy sił.” Westchnęła do siebie, gdy nagle ta, której się obawiała – kobieta ze snu stwierdziła, że należy się jej część nagrody za rozwiązanie zagadki.
- Och! Nie chcę sprawić wam problemu! – pospiesznie odpowiedziała – zależy mi tylko na znalezieniu potrzebnych ruenów na własne lokum!
Nie spodziewała się tego po białowłosej. Nie tego, że ta osoba mogła wiedzieć, jakie jest jej pochodzenie. Bała się, że mogła ich okraść i zabrać wszystko po rozwiązaniu zagadki. Rose była uprzejma i miła w stosunkach z innymi, jednak zaczęła czuć, że może być zagrożona.
- Odpocznijmy chwilę i nabierzmy sił. – stwierdziła – Tu są trzy małe oazy, które ze względu na swój rozmiar nie są umieszczone na mapie.
Fioletowłosa cały czas unikała spojrzenia Hamartii. Miała wrażenie, że ta to zauważyła, jednak nie chciała cokolwiek mówić. Rose nie myślała już o nagrodzie. Myślała o tym, żeby przetrwać i nie zginąć. Duch przetrwania, który zrodził się w jej sercu w tej pustynnej nocy. Tak jak wtedy – 10 lat temu, gdy fiołkowe włosy i śnieg były jedynym co pamięta z początku swego istnienia.
„Też coś!” pomyślała sobie, ale nie z irytacją, ale pewnym zaciekawieniem. Nigdy wcześniej nie spotkała zmiennokształtnej, a białowłosa kobieta budziła jej szacunek i pewne zaniepokojenie. Kimkolwiek ona była, czuła się z nią związana. Obawiała się jej reakcji na pytania o przeszłość, i o to, dlaczego nie zdradziła swojej tożsamości.
Starała się ukrywać onieśmielenie wobec swoich nowych towarzyszek. Nie spotkała jeszcze nikogo, kto by z taką pasją mówił o zielarstwie jak one.
- Och, uwielbiam napary z Lobelii! Dodają one spokoju zszarganym nerwom. – powiedziała Rose z uprzejmością do kotołaczki. – Jeśli mogę zapytać, co sądzisz o dodawaniu łopianu do wywaru z szarotki? Znasz się może na mieszaniu pyłków kwiatowych u roślin górskich?
Roseline zadowalała się rozmową z kotołaczką, bo nie trzymała jej na dystans, tak jak Hamartia. Uważnie obserwowała kobietę i zadawała sobie w duchu pytania, kim może być kobieta, o którą z wyglądu można było posądzać o czary.
„Jeśli jest kimś niebezpiecznym… Nas jest dwójka, a więc damy radę.” Uspokajała samą siebie.
Zbliżali się do Wiseny – tak myślała, a droga coraz bardziej zdawała się nie mieć końca. Powoli wkraczali w triadę oaz na tej pustyni.
„Hmm, może się tu zatrzymajmy i nabierzmy sił.” Westchnęła do siebie, gdy nagle ta, której się obawiała – kobieta ze snu stwierdziła, że należy się jej część nagrody za rozwiązanie zagadki.
- Och! Nie chcę sprawić wam problemu! – pospiesznie odpowiedziała – zależy mi tylko na znalezieniu potrzebnych ruenów na własne lokum!
Nie spodziewała się tego po białowłosej. Nie tego, że ta osoba mogła wiedzieć, jakie jest jej pochodzenie. Bała się, że mogła ich okraść i zabrać wszystko po rozwiązaniu zagadki. Rose była uprzejma i miła w stosunkach z innymi, jednak zaczęła czuć, że może być zagrożona.
- Odpocznijmy chwilę i nabierzmy sił. – stwierdziła – Tu są trzy małe oazy, które ze względu na swój rozmiar nie są umieszczone na mapie.
Fioletowłosa cały czas unikała spojrzenia Hamartii. Miała wrażenie, że ta to zauważyła, jednak nie chciała cokolwiek mówić. Rose nie myślała już o nagrodzie. Myślała o tym, żeby przetrwać i nie zginąć. Duch przetrwania, który zrodził się w jej sercu w tej pustynnej nocy. Tak jak wtedy – 10 lat temu, gdy fiołkowe włosy i śnieg były jedynym co pamięta z początku swego istnienia.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości