Rano obudziły ją jej służki. Te, które przywiozła z Lirin-Dhar wymieszały się z tymi, które dostała w Baah-Gadar. Zjadła porządne śniadanie i została zaprowadzona do łaźni. Tam umyto ją w ciepłej wodzie i zajęto się pielęgnacją. Jedne służące pielęgnowały jej paznokcie u rąk, inne u nóg, jeszcze inne myły i dbały o jej długie włosy. Trwało to bardzo długo, ale Sara nie narzekała. Masaże, wcieranie olejków, cała ta oprawa była bardzo przyjemna. I choć nadal wiedziała, że nie jest w swoim kraju, to bardzo ją to odprężyło. Dwórki zagadywały ją, opowiadały historie, uśmiechały się do niej i żartowały. Pytały o samopoczucie, wyjaśniały najróżniejsze rzeczy. Opowiedziały jej całkiem sporo o Baah-Gadar. Przy okazji dowiedziała się kim były kobiety, które wczoraj doręczyły list i już wiedziała, czemu jasnowłosa miała w jej oczach nieprzyjazną aurę. Usłyszała wiele historii o obyczajach i kulturze. To podniosło ją na duchu. Wielogodzinne przygotowania nie były już stresujące. Miała miłe towarzystwo i zaczynała czuć się pewniej. Wiedziała już jak będzie wyglądać ceremonia, przysięgi, oprawa. To uspokajało.
***
Wielkie złote wrota otwarły się przed nią ukazując ogromną komnatę tronową. Stała na szczycie szerokich schodów, wiedziała, że musi zejść po nich ceremonialnie, tak jak nakazywała tego tradycja. Jej suknia ślubna była, delikatnie mówiąc, imponująca. Zaczynała się od białych szarawarów, z wąskimi mankietami i złotych, ozdabianych kamieniami, płaskich, butów. Na to miała nałożoną suknię rozciętą z przodu. Szeroka, biała spódnica, była wyhaftowana złotymi nićmi i ozdobiona brzęczącą biżuterią. Gorset dopasowany idealnie do jej talii i biustu był biały, ze złotymi koralikami i turkusową wstawką na środku. Spódnica była rozkloszowana, tak by tył tworzył pierwszy tren. Drugi dopięty był na niej. Wielometrowa tkanina była ręcznie malowana złotą farbą, malowidła przedstawiały orientalne motywy. Głowę przyszłej sułtanki zdobił diadem ze złota, wysadzany diamentami, do niego dopasowana była kolia i ogromne kolczyki. Na obu jej dłoniach znajdowały się złote bransolety. Wyglądała jak diament oprawiony w złoto i biel. Włosy miała rozpuszczone, przeczesane na przód, ich czerń idealnie kontrastowała z ubiorem. Do tyłu diademu przyczepiono lekki welon. Oczy miała podkreślone czarnymi kreskami, powieki pomalowano na turkusowo, usta zaś na lekką czerwień, tak by kolor pasował do jej oliwkowej cery. Stawiając powoli stopę za stopą paradnie zaczęła schodzić po schodach. Szła wyprostowana, pewna siebie i spokojna. Oczy miała utkwione gdzieś w dali. Wyglądała oszałamiająco, wielometrowy tren ciągnął się za nią otulając stopnie i spadając po nich delikatnie. Dopiero, kiedy była w połowie schodów spojrzała na sułtana stojącego na dole. Wzrok miała pewny, silny, ale jednocześnie łagodny dla oblicza mężczyzny. Nie było w niej nic z uniżonej sługi, z uległej dziewczynki, jaką widział wczoraj. Mimo, że nie złożyła przysięgi już była sułtanką. Miała w sobie pewność, że powinna nią być, że takie jest jej przeznaczenie. Kiedy znalazła się na dole stanęła obok sułtana, skinęła lekko głową i uśmiechnęła się.
- Mój sułtanie - przywitała się oficjalnie, choć widać było po niej, że to tylko forma, za którą nie idzie uległość, a jedynie tradycja.