Szepczący LasLilie na wietrze

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Meliel
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Inna , Zielarz , Badacz
Kontakt:

Lilie na wietrze

Post autor: Meliel »

         Drobna istotka śmignęła między drzewami, sprawiając, że ich liście zaszeleściły niespokojnie. Suche gałązki i inne elementy tworzące ściółkę chrzęściły pod bosymi dziewczęcymi stopami, jednak właścicielka tychże nie zwracała uwagi na dźwięki otoczenia. Zagłuszało je bowiem szaleńcze bicie jej własnego serca i ciężki oddech, zdający się wypełniać nie tylko płuca, ale i głowę.
         I głosy. Kakofonia męskich głosów, to śmiejących się, to przekrzykujących się między sobą, to nawołujących. Jak to łowcy polujący na zwierzynę.
         Tym razem ich zwierzyną była anielica. Uciekała przed nimi co sił w nogach; gęste korony drzew uniemożliwiały jej rozłożenie skrzydeł i wzbicie się w niebo, biegła więc przez las, raniąc stopy o leżące gdzieniegdzie małe, ale twarde i szorstkie kamienie. Nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji, dlatego jej umysł wypełniały paniczne myśli. I przerażająca wręcz pewność, iż jej próba ucieczki jest daremna - to tylko kwestia czasu, kiedy banda zbirów w końcu ją dopadnie. Mimo to, niebianka nie przestawała biec, zupełnie jakby od tego zależało jej życie. I kto wie - może właśnie tak było…?

         Ale zacznijmy od początku…
✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

         Potężna wierzba górowała nad gąszczem roślinności, stłoczonym pod szklaną kopułą. Zdawało się, że jej czubek niebawem dosięgnie sufitu, drobnolistne gałązki zaś spuszczały się z głównych konarów niemalże do samej ziemi, raz po raz smyrając po plecach pochylone nad rzędem paproci dziewczę.
         Meliel przerwała zakopywanie korzeni, wyprostowała się i przekrzywiła łagodnie głowę, przyglądając się z uśmiechem nowemu egzemplarzowi w swojej imponującej kolekcji.
         - No, tutaj będzie ci dobrze; ładna pogoda, miła okolica… sami swoi. - Przesunęła delikatnie dłonią po jednym z jasnozielonych liści, po czym wróciła do uklepywania ziemi. Nuciła przy tym cichutko autorską melodię, idealnie komponującą się z szmerem ocierających się o siebie roślin.
         Poza anielicą, w szklarni nie było dziś nikogo. Czasem zdarzało się, że któryś z sąsiadów wpadał na chwilę pod jej dach, by oddać się chwili zadumy lub pogawędzić z ciemnowłosą ogrodniczką. Z tego powodu Meliel nigdy nie zamykała drzwi na klucz. Nie przeszkadzało jej nienachalne towarzystwo innych aniołów, które traktowały jej ogród z szacunkiem i nie przeszkadzały jej podczas pracy, gdy z nosem w liściach zdawała się nie zauważać cudzej obecności.
         Anielskiego posłańca również zauważyła dopiero po chwili, gdy podniosła wzrok znad nowo posadzonej paprotki. Jak długo tam stał? - Meliel nie była pewna. Mógł przyglądać jej się od dłuższego czasu, jednak nie zakłócił jej spokoju, póki ona sama nie skierowała spojrzenia w jego stronę. Anioł przywitał się z nią uśmiechem, który dziewczyna odwzajemniła. Podniosła się z klęczek i otarła czoło przedramieniem, zostawiając na nim brązową smugę wilgotnej ziemi. Widok ten wywołał cichy śmiech posłańca, jednak sama Mel nie zwróciła na to większej uwagi.
         - Witaj, Azariaszu - skłoniła lekko głowę. Cień padł na twarz niebianki, sprawiając że zieleń jej oczu ustąpiła miejsca łagodnej szarości. - Co cię do mnie sprowadza? Przyjacielska wizyta czy interesy?
         - Obawiam się, że to drugie. - Anioł, sięgnął do niewielkiej torby, przytroczonej do skórzanego pasa. Owa torba była jedynym ciemnym elementem na tle jego śnieżnobiałego odzienia. Wyjął z niej zwinięty w rolkę kawałek pergaminu.
         Uśmiech na twarzy Meliel przygasł, jej twarz przybrała wyraz powagi i skupienia. Ktoś, kto znał ją lepiej, mógłby dostrzec w tym wyrazie delikatną nutkę paniki, skrytą w kącikach jej ust i oczu. Wyciągnęła rękę, by przejąć archanielski list, z treścią kolejnego zadania.
         Opisy jej zleceń wyglądały dwojako: albo znała nazwisko osoby, którą miała wystawić na próbę, ale sama musiała dojść do tego, jak ową próbę przeprowadzić - albo dostawała konkretne działanie do wykonania, lecz nie wiedziała, kto w tym działaniu był poddawany próbie. Nigdy nie otrzymywała pełnych informacji. Teraz też, kiedy rozwinęła pergamin, jej oczom ukazało się proste słowo:
         “Interweniuj.” - oraz opis miejsca, w którym miała się pojawić. W odpowiednim, rzecz jasna, czasie.
         Zmarszczyła lekko brwi. Tak nieprecyzyjnych wytycznych nie dostała od bardzo dawna, jeśli w ogóle kiedykolwiek. Kusiło ją, by poprosić Azariasza o wyjaśnienie, jednak zdążyła już zrozumieć, że on, jako zwykły posłaniec, wiedział tyle samo, co ona. Co sprowadzało się właściwie do niczego. Westchnęła. A potem wetknęła list za pasek od sukienki i skierowała się w stronę domu. Według danych, miała się zjawić w odpowiednim miejscu jeszcze tego samego dnia; nie miała więc zbyt wiele czasu na to, by doprowadzić się do porządku po pracy.
         - Meliel… Miałabyś coś przeciwko, gdybym przycupnął tu sobie na chwilę podczas twojej nieobecności?
         - Nie miałabym. Cupaj śmiało - pomachała Azariaszowi na odchodnym i opuściła swoją bezpieczną świątynię.


         Niebawem dotarła na miejsce swojego zlecenia. Zadzierała głowę, wpatrując się w potężne karczmisko, zbudowane na rozdrożu. Ze środka dobiegał hałas, który już stąd nieprzyjemnie drażnił czuły słuch anielicy… ale w takich miejscach to normalne, prawda? Przymknęła na chwilę oczy, wzięła głęboki oddech przez nos i przekroczyła progi gospody.
         I wpadła w sam środek chaosu.
         Zdążyła zostać popchnięta i szturchnięta z pół tuzina razy, zanim zorientowała się, że wewnątrz karczmy trwa w najlepsze jakaś jatka. Nie miała pojęcia, o co chodziło, a podjudzeni gapie nieszczególnie byli skorzy do udzielania odpowiedzi na pytania, które niebianka starała się im zadawać. Przedzierała się przez tłum, usiłując rozeznać się w sytuacji, w czym zdecydowanie nie pomagały latające tu i ówdzie naczynia, przed którymi trzeba było robić uniki, jeśli się nie chciało skończyć z rozbitą głową.
         Nie wyglądało to dobrze. Dwaj mężczyźni, otoczeni przez kółko zapalonych kibiców, urządzili sobie dość krwawe mordobicie. Wokół latały drzazgi. Śmierdziało rozlanym alkoholem i świeżą krwią. Walczący sprawiali wrażenie silnych, ale przynajmniej bili się na pięści i nikt nie używał magii. To nieco ułatwiało sprawę, bowiem w przeciwnym wypadku interwencja byłaby jeszcze trudniejsza, a i bez tego Meliel żywiła całkiem silne obawy o to czy jej umiejętności okażą się wystarczające, by wyjść z tej akcji bez szwanku. Zakrwawione twarze rozbójników nie dodawały otuchy. Przez dłuższą chwilę anielica stała jak sparaliżowana, zupełnie nie wiedząc, jakie kroki powinna podjąć, aż nagle szala zwycięstwa przechyliła się na stronę jednego z mężczyzn, który uniósł dłonie w geście kapitulacji… a jego przeciwnik, zamiast honorowo zakończyć walkę, rzucił się na przegranego ze zdwojoną siłą i raz za razem obijał jego twarz na klepisku.
         Wtedy Meliel interweniowała. Intuicyjnie sięgając po magię życia, zatrzymała oddech agresora; nie na tyle, by go udusić, ale wystarczająco długo, by na krótką chwilę pozbawić go przytomności. Leżący pod nim mężczyzna nie wahał się; wykorzystał podarowane mu kilka sekund, by w mgnieniu oka odwrócić losy tej walki. Teraz to on znalazł się na górze, a już zaraz kilku obserwatorów porzuciło swoje bierne postawy. Podnieśli nieprzytomnego delikwenta z ziemi i wywlekli go poza karczmę. Ostateczny zwycięzca tego starcia wstał zaś i splunął zamaszyście. A potem powiódł wzrokiem po zebranej wokół gawiedzi.
         Jego spojrzenie spoczęło na Meliel.
         Anielica instynktownie postąpiła krok do tyłu, chcąc schować się przed jego wzrokiem, jednak biel jej ubrań na bladej cerze zbyt mocno rzucała się w oczy w panującym w gospodzie półmroku. Mężczyzna kiwnął głową w jej stronę.
         - Ty - powiedział, niebezpiecznie się do niej zbliżając. - Czego się wtrącasz?
         - Ja… ja… - Meliel wciąż się cofała, w panice rozglądając się za najlepszą drogą ucieczki. - Ja tylko… To było niesprawiedliwe. Chciałam pomóc… To, co robił tamten człowiek, było złe.
         Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i zaniósł się śmiechem, który udzielił się niektórym z otaczających go ludzi, najwyraźniej stanowiących jakąś grupkę. Niebianka poczuła się jeszcze mniej pewnie.
         - Złe, powiadasz? - powtórzył tymczasem jej rozmówca. - No to chyba stanęłaś po niewłaściwej stronie, złociutka. Zapytam ostatni raz: po kiego czorta się wtrącasz w nieswoje sprawy?
         - Ja… Takie dostałam rozkazy. To wszystko.
         - Rozkazy?
         Jakiś chudy dryblas zbliżył się do mężczyzny i wyszeptał mu coś na ucho. Meliel nie dosłyszała jego słów, ale poczuła jak spoczywające na niej spojrzenie wyostrza się. Miała co do tego złe przeczucia.
         I nie pomyliła się.
         - Masz pecha, ptaszyno. Zdecydowanie stanęłaś po niewłaściwej stronie. Trochę mi cię nawet żal, ale trzeba oddzielać życie prywatne od zawodowego, co nie?
         W dłoni mężczyzny błysnął kawałek metalu. Meliel uchyliła się w ostatniej chwili, inaczej ostrze noża tkwiłoby teraz idealnie w środku jej głowy; wbiło się jednak w drewnianą kolumnę, podtrzymującą sklepienie. Anielica nie czekała aż w jej stronę poleci następny. Zanurkowała pod nogi świadków tego zdarzenia, pod którymi przeczołgała się do drzwi - a opuściwszy budynek, rzuciła się biegiem w stronę gęstwiny drzew.
✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

         I teraz była tu, uciekając przed bandą goniących ją zbójów. Mimo że to było najszybsze tempo, na które było ją stać, nadal była zbyt wolna. Słyszała coraz bliżej głosy polujących na nią mężczyzn.
         - Nie dajcie jej uciec! Taka żyła złota na na srebrnej tacy nie trafia się codziennie!
         Żyła złota? Meliel nie miała pojęcia, o czym oni wygadują. Ale na srebrnej tacy nie zamierzała im się podawać, co to to nie! Tym bardziej, że owi panowie nie mieli wobec niej przyjaznych zamiarów, o czym świadczył fakt, że jedynie cudem nie leżała teraz na deskach karczmy z nożem w mózgu. Tu jej się zdecydowanie poszczęściło, ale całość okoliczności, powiedzmy sobie szczerze, nie układała się na korzyść anielicy. Jak to możliwe, że nagle znalazła się w takiej sytuacji?
         Zacisnęła powieki, biegnąc już na oślep, w duchu wołając do Pana i wszystkich dobrych dusz, by zlitowały się nad nią i zabrały ją stąd, zanim zrobią to tamci z tyłu.

         A jak wie doskonale każdy anioł, Pan zawsze słucha, gdy jego wierni wołają w potrzebie.
Awatar użytkownika
Pei
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Pei »

Wiosna tego roku była przyjemna, delikatna w nadejściu i życzliwa w cieple, pozwalając roślinności leśnej i polnej osiągnąć swój pełen potencjał. Pei umiał to docenić, nawet jeśli nadzieja ładniejszej pogody zawsze skutkowała częstszymi wizytami ze strony mieszkańców miasteczka: lekkie przeziębienia, kaszle, bóle gardła, małe konsekwencje rozłamu między rozgrzaniem promieniami słonecznymi i chłodem izb, których kamienne ściany jeszcze nie zdążyły się nagrzać. Pei cieszył się, że nie musiał martwić się o malejące zapasy ziół, pewny, że w niedługiej przyszłości będzie w stanie zebrać ich dość na kolejny sezon.

Las tego dnia był raczej spokojny, głównie szum liści poruszanych delikatnym wiatrem i jego własne kroki, chrzęst ściółki pod butami. Ostatnie kilka dni pogoda raczyła ich brakiem deszczu i pięknym słońcem, co zawsze dawało roślinom idealne warunki – ziemia wciąż nasączona roztopami, ale dość już sucha na powierzchni, i dość słońca, żeby wszystko nakłonić do zielenienia się. Jednak na horyzoncie zaczynały się powoli zbierać chmury, a nie ważne, jak miła wiosna by nie była, zdarzało jej się ulegać kaprysom raczej częściej niż rzadziej. Idealny moment na małą wycieczkę.

Potrzebował kory brzozy, a te lubiły się chować głębiej, między innymi drzewami. Nie przeszkadzało mu to, zmiana pogody nie wydawała się nadejść jeszcze dzisiaj. Może nocą. Musiał jeszcze podejść nad strumień, później, najlepiej zaraz przed zapadnięciem zmroku, kiedy kwiaty zaczynały się zamykać. Idąc znanymi sobie ścieżkami, zastanawiał się, czy z tej konkretnej wycieczki wróci już mokry.

Odetchnął powietrzem przesyconym zapachem lasu. Czasami, wśród codziennej rutyny, zapominał jak bardzo wyjątkowe jest to miejsce.

I jak dziwnie działa na dźwięki.

Usłyszał zamieszanie na długo wcześniej niż był w stanie zrozumieć, co znaczą najgłośniejsze krzyki. Zwolnił, ale z każdym kolejnym krokiem wydawały się dobiegać z coraz mniejszej odległości, więc najwyraźniej zmierzały w jego kierunku, albo on w ich, chociaż jeszcze nie do końca był w stanie rozpoznać słowa, poza ewidentnym podekscytowaniem, jaki rozbrzmiewał w ich tonie. Wyścig? Polowanie?

Minutę czy dwie później już wiedział, że ich drogi nie do końca ze sobą kolidowały. Pokrzykiwania dochodziły raczej z jego lewej strony, ale nieustannie się zbliżały. Jeśli stanąłby w miejscu, ktoś prawdopodobnie by się na niego natchnął, ale czuł, że wolałby do tego nie dopuścić. Niemniej jednak przystanął i nasłuchiwał. Ciekawiło go, czy udałoby się mu usłyszeć, za jakim zwierzęciem gonił ten pościg godny polowania na niedźwiedzia, chociaż w tych lasach nie spotkał się nawet ze śladami niczego większego od jeleni.

Usłyszał trzask gałązki znacznie bliżej niż powinien, znacznie bliżej niż wskazywałyby krzyki, jeśli to myśliwi byliby za niego odpowiedzialni. Trzask, trzask; Pei zmarszczył brwi, nie rozpoznając rytmu kroków, który nie zgadzał się z żadnym, którego zdążył się do tej pory nauczyć, zbyt wolny dla mniejszych mieszkańców lasu, zbyt szybko dla większych. Pasował mu tylko do ludzkiego biegu, ale dlaczego ktoś miałby biec przed główną masą pogoni…

Kiedy zrozumiał, w jaką sytuację nieświadomie się wpakował, zacisnął szczęki, skupiając się na naturalnej iskierce buntu niż na kiełkującym strachu. Zdążył usłyszeć od mieszkańców o grupie jakichś obdartusów, którzy postanowili się zatrzymać w niedalekiej gospodzie. Ponoć aż strach było na nich patrzeć, jeszcze któryś gotowy byłby zabić, jakby tylko mu się takie spojrzenie nie spodobało. Jeśli handlarze niewolników, jeśli właśnie takowymi byli, albo jacyś łowcy głów, bo i o takich nie trudno, trafiliby na niego tak po prostu w środku lasu… W zależności od wartości ich oryginalnej zwierzyny, mogliby się pokusić i o kotołaka. Nie znał swojej ceny na czarnym rynku, ale nie wątpił, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie taką ustalić.

Zwykle nie martwił się takimi rzeczami. Może i ludzie nie zawsze traktowali go najmilej, ale nie był to powód do paranoi, mimo że czasami myśli skaczą do najczarniejszych scenariuszy. Nie mógł jednak wykluczyć, że jeśli trafiłby w ręce handlarzy niewolników, byłby dla nich dość bezwartościowy, żeby go zostawili w spokoju.

Nie znaczyło to jednak, że zostawi kogokolwiek, kogo ścigali, na pastwę losu.

Nagle dotarło do niego, że kroki rozbrzmiewały bardzo blisko. a zaraz potem między drzewami mignęła mu jakaś sylwetka. Tutaj, w tej części lasu, drzewa nie rosły aż tak gęsto, żeby skutecznie ją zakamuflować. Dziewczyna – bo zakładał, że to dziewczyna, drobna, w białej sukience, tak bardzo kontrastującej z brązami i zielenią lasu, że równie dobrze mogłaby mieć na plecach wymalowaną tarczę strzelecką – poruszała się tak chaotycznie, że cudem było, że jeszcze nie uderzyła w żaden z pni. Widział, jak się potyka, niemal tracąc równowagę, i zanim zdążył dokładniej to przemyśleć, jego ciało już było w ruchu, a adrenalina zaczęła buzować w jego żyłach, zawężając postrzeganie do tu i teraz.

Dogonienie jej nie zajęło długo, wystarczyła lekka korekta jego pierwotnej trasy i już był zaraz przy niej. Złapał ją za ramię, nie tracąc czasu na przyglądanie się, i korzystając z jej pędu obrócił ich tak, żeby stali twarzą niemal prostopadle do miejsca, z którego biegła. Chciał coś powiedzieć, uspokoić, ale każda sekunda zwłoki pozwalała pościgowi się zbliżyć. Nie mieli czasu. Dosłownie kilka metrów dalej, w kierunku, w którym ich zwrócił, drzewa rosły zbite w małą gromadkę, tworząc miniaturowy zagajnik. Nic nadzwyczajnego, jednak dość, żeby posłużyć jako tymczasowa kryjówka, o ile nic nie nakłoni ścigających do nagłej zmiany kierunku pościgu.

Kiedy tylko tam dotarli, odwrócił się do dziewczyny – tak, dziewczyny, której sukienka nie była już tak biała, jak wydawała się z daleka, której włosy opadały na twarz, skutecznie ją zakrywając – i nie myśląc przyciągnął ją do siebie, opierając się plecami o jeden z pni i delikatnie ją obejmując. Skrzywił się na takie naruszenie jej przestrzeni osobistej, ale po tym, jak poczuł na sobie jej ciężar ciała, zgadywał, że była wykończona. Może intuicyjnie to wyczuł i właśnie dlatego, nie myśląc, pozwolił sobie na takie zachowanie, ale na wymówki jeszcze znajdzie się czas. W tej pozycji nie mógł zobaczyć jej miny, ale czuł, jak gwałtownie nabiera powietrza w płuca. Jej oddech wydawał się głośniejszy niż krzyki, które zdawały się powoli ich mijać.

- Shhh, spróbuj uspokoić oddech – odezwał się, ściszając już głos. Starał się brzmieć uspokajająco, ale nie winiłby jej, jakby zaraz się mu wyrwała z krzykiem i sprzedała policzek. Po prostu miał nadzieję, że jest dość świadoma swojej sytuacji, żeby poczekać z tym, aż będzie po wszystkim. – Nie powinni nas tu znaleźć, ale musimy być cicho. Wszystko będzie dobrze. Nie zrobię ci krzywdy.

Wiedział, jak to może brzmieć, ale nie mógł nic innego wymyślić. Czuł pod palcami delikatny materiał jej sukienki, gwałtowne ruchy klatki piersiowej, a po chwili jego instynkty znowu wzięły nad nim górę. Położył rękę na jej głowie, delikatnie, w geście, który sam osobiście uznawał za kojący, kiedy jeszcze jako dziecko był brany w ramiona swojej mamy, ogarnięty jakimiś mocnymi emocjami. Skoro już trzymał ją w objęciach, mógł spróbować sprawić, żeby było to jak najmniej niezręczne.

Jej włosy były lekko splątane ucieczką, miejscami poprzeplatane małymi listkami z drzewek, które dopiero co zaczynały przypominać drzewa. Były jednak tak miękkie, że sam ich dotyk pozwolił adrenalinie krążącej w jego żyłach trochę się uspokoić i samemu rozluźnić, opierając się trochę bardziej o pień za sobą. Teraz pozostało im to tylko przeczekać. Miał nadzieję poczekać do momentu, aż będą mogli bezpiecznie opuścić kryjówkę i mieć nadzieję, że nie zostanie zgłoszony do lokalnych władz za nieodpowiednie zachowanie względem damy.
Awatar użytkownika
Meliel
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Inna , Zielarz , Badacz
Kontakt:

Post autor: Meliel »

         Meliel wiedziała, że istnieją ludzie, którzy czerpią satysfakcję z polowań. Wprawdzie jeśli chodzi o alarańską kulturę, znacznie bardziej interesowały ją mity i obrzędy, w których wykorzystywano specyficzne rośliny, niż zwyczajowe rozrywki szlachty i plebejuszy, ale i o tym zdarzyło jej się co nieco poczytać. Choć sama nie rozumiała jaką przyjemność może sprawiać gonienie po lesie jego bogu ducha winnych, przerażonych mieszkańców, to nie ośmieliłaby się kwestionować ludzkich tradycji. Nigdy jednak nie sądziła, że dane jej będzie osobiście wziąć udział w takim właśnie polowaniu.
         A już na pewno nie jako zwierzyna.
         Odkąd wiele lat temu pewien dobry przyjaciel spacyfikował delikwentów, którzy uprzykrzali jej życie, anielica nie spotkała się z żadnymi przejawami agresji, skierowanymi w jej stronę. O ile misja Meliel nie wymagała pozostania w ukryciu, mieszkańcy Alaranii witali ją raczej przyjaźnie, w najgorszym wypadku neutralnie czy z lekką dozą nieufności, lecz jeszcze nigdy dotąd nie zawisła nad nią bardzo realna groźba śmierci. Albo jakichś innych okoliczności, które, czymkolwiek by się nie okazały, z pewnością nie byłyby miłe.
         Najgorsze w tym wszystkim było przekonanie, że nie zdoła uciec. Zaczynało brakować jej tchu, a stopy nie chciały poruszać się tak szybko, jak powinny, jeśli chciały ponieść ją z dala od ścigających niebiankę zbójów. Podjęła niebywale głupią decyzję, gdy wybrała las jako kierunek swojej ucieczki. Pozbawiając się możliwości rozpostarcia skrzydeł, sama na siebie ściągnęła zgubę, ale któż mógł ją winić, kiedy jej jedyną siłą napędową była czysta panika. Mało w tym jednak było pocieszenia. Martwemu nie robi różnicy, z jakiego powodu nie żyje, prawda?
         Pan jednak najwyraźniej miał wobec Meliel zgoła inny plan niźli padnięcie ofiarą podrzędnych zbirów, dumnie określających się mianem łowców nagród. A może Pan nie miał z tym nic wspólnego… Tego nie sposób ustalić, można jedynie snuć gdybania. Co się zaś tyczy faktów, anielica miała szczęście. Znacznie większe, niż można się było spodziewać, choć w owej chwili nie mogła tego jeszcze wiedzieć.
         Biegła na oślep, ryzykując rozbicie czaszki na jakimś drzewie, nie mogła więc widzieć zbliżającej się do niej postaci, dopóki ich spotkanie nie przybrało fizycznego charakteru. Poczuwszy szarpnięcie za ramię, krzyknęła cienkim głosem i natychmiast szeroko otworzyła oczy; spodziewała się zobaczyć zbójecką gębę, wyszczerzoną w okrutnym uśmiechu. Nie była do końca pewna, co lub kogo miała przed oczami - wszystko wydarzyło się w ciągu kilku gwałtownych uderzeń serca - ale nie stawiała oporu, kiedy ów ktoś pociągnął ją w sobie tylko znaną stronę. W jego ruchach nie było czuć brutalności, jedynie ostrożność i pośpiech - obie te rzeczy były wskazane w przypadku kogoś, kogo aktualnym priorytetem jest wymknięcie się pościgowi. Biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, podświadomość Mel uznała, iż lepszym taktycznie posunięciem będzie danie się poprowadzić nieznajomemu z lasu, niźli wpaść w ręce zbirów z karczmy. Tylko w przypadku tego pierwszego mogła mieć choć cień nadziei, że nie będzie miał wobec niej złych zamiarów.
         Trzymała się kurczowo owej nadziei, choć większa część jej umysłu znajdowała się w kompletnym chaosie. Kiedy została przyciągnięta i zamknięta w objęciach, nie miała pojęcia, co począć. Wyrwać się? Uciekać? Schować w nich? Poddać się? Zacząć krzyczeć? … Nie, lepiej nie. To jeszcze z powrotem zwabi tutaj tamtych. Z dwojga złego Meliel wolała być przytulana przez jednego obcego mężczyznę niż robić za cel do rzucania nożami dla tuzina.
         Jego cichy głos nieco przywołał ją do porządku. Skupiła się na tym dźwięku, równocześnie starając się z całych sił wyrównać oddech. Nie było to łatwe w jej obecnym stanie; kiedy hamowała usilnie chcące się wydostać na zewnątrz fale powietrza, miała wrażenie, że ciśnienie rozsadzi ją od środka, szukając ujścia przez uszy. Mimowolnie zaczęła się trząść. Zacisnęła dłonie w pięści, jakby to miało pomóc nad tym zapanować, zacisnęła również powieki. Udawała, że wcale nie istnieje. Nie było jej tutaj. Nic a nic.
         I wtedy to poczuła. Dłoń na swojej głowie. Gest tak delikatny, że zupełnie niepasujący do sytuacji, w jakiej się znajdowała. W jakiej obydwoje się znaleźli. To był niesamowicie silny kontrast: agresja i groźby w zestawieniu z niespodziewaną łagodnością. Anielica otworzyła na chwilę oczy, zaskoczona, by po chwili zamknąć je na powrót, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia; odruchowo wtuliła twarz w materiał okrywający pierś osoby, która właśnie najprawdopodobniej uratowała jej życie. Może i było to niestosowne, może także naiwne, ale… pachniał lasem i ziołami. To był dobry zapach. Przypominał Meliel dom; jej szklarnię, jej świątynię, w której się czuła bezpiecznie. Ktoś, kto pachniał domem, nie mógł chcieć jej skrzywdzić. Prawda?
         - Szałwia… - Z jej ust wyrwał się cichuteńki pomruk, z którego nawet nie zdała sobie sprawy.
         Nie wiedziała, jak długo stali pod drzewem w tej pozycji. Mogło to trwać sekundy, mogło całe minuty, wystarczyło jednak, żeby łowcy nagród oddalili się poza zasięg wzroku tudzież słuchu. W końcu niebianka odważyła się na długi, ciężki wydech, wraz z którym wypuściła wstrzymywane weń napięcie. Nie całe, rzecz jasna; stres wciąż sprawiał, że lekko drżała, ale nie czuła już, że dusi się własnym oddechem. Jakkolwiek absurdalnie mogło to brzmieć.
         Odsunęła się odrobinę, chcąc przyjrzeć się nieoczekiwanemu wybawcy. Musiała nieco zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w twarz, bowiem był od niej znacznie wyższy. Zamrugała oczami, przesuwając spojrzeniem po kocich uszach i ciemnych włosach, zatrzymując się na chwilę na życzliwym spojrzeniu. Jeśli ją spowijała biel, on był jej całkowitym przeciwieństwem. Choć jej domniemana biel nie prezentowała się już tak biało, odkąd weszła w kontakt z kurzem, ziemią i Pan-wie-czym-jeszcze. Musiała przedstawiać żałosny widok i tej żałosności wcale nie zniwelowały łzy, jakie nagle zebrały się w kącikach oczu niebianki. Światło odbijające się od wilgotnej powierzchni sprawiło, że jej tęczówki przybrały zielony odcień, jak liście otaczających ich drzew. Jak liście zaplątane we włosy Mel. Znów zadrżała; nerwy potrzebowały znaleźć ujście, ale dziewczyna nie chciała płakać. Otarła więc oczy, z przyzwyczajenia wierzchem dłoni, tak jak robiła to podczas pracy w ogrodzie.
         - Prze… przepraszam - odezwała się, niemal szeptem, próbując objąć się rękami. - I dziękuję. Oni… Nie wiem, co się stało. Nie rozumiem. Przecież im pomogłam. Chciałam dobrze. Nie rozumiem… - powtarzała bezradnie. Czuła jak po policzkach spływają jej łzy. Walczyła z nimi zaciekle, zarówno próbując je powstrzymać, jak i ocierając co chwilę twarz, co oczywiście poskutkowało klasycznym już umorusaniem jej ziemią.
         - Ja… Jak mogę ci się odwdzięczyć?
Awatar użytkownika
Pei
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Pei »

Czas w takich momentach wydawał się zawsze lekko nierealny. Jak gra w chowanego, kiedy kilka minut wydłuża się niemiłosiernie, napędzane adrenaliną, wyczekiwaniem i nasłuchiwaniem, tylko że teraz do tej mieszanki dołączał szczery niepokój, a konsekwencje bycia odnalezionym nie skończyłyby się na lekkim zawodzie ze skończonej zabawy. Co prawda miał przy sobie malutki nożyk, jednak jakkolwiek praktyczny by on nie był przy zbieraniu niektórych roślin, jeśli mieli do czynienia z całą bandą ścigających, marna by była z niego broń, pomijając już generalny brak umiejętności Peia jeśli chodzi o walkę wręcz.

Sekunda po sekundzie, czas jednak mijał. Krzyki osiągnęły apogeum głośności, sprawiając, że Pei wstrzymał oddech, niemal przekonany, że jednak się pomylił, że jak tylko mrugnie to zobaczy przed sobą twarz któregoś z napastników, z bronią w gotowości i chytrym uśmieszkiem na ustach, jednak po kilku kolejnych uderzeniach serca było już jasne, że pogoń znowu zaczęła się oddalać.

Starał się, żeby westchnienie ulgi, która go zalała, nie różniło się za bardzo od zwykłego wydechu. Może i się oddalali, jednak nadal byli blisko.

Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna w jego ramionach już nie była napięta jak cięciwa łuku, co także sprawiło mu odrobinę ulgi. Nie była w łatwej sytuacji, wątpił nawet, żeby zdołała się mu przyjrzeć. Serce się mu ścisnęło na myśl, że ta uległość mogła być złym znakiem: co jeśli jej bieg był ostatnim wysiłkiem, na jaki było stać jej ciało i w momencie, w którym ten ruch został przerwany, po prostu się poddała?

Co jeśli jej brak oporu był tak naprawdę pogodzeniem się z własnym losem?

Pei wiedział, jak to jest, kiedy niespodziewanie staje się ofiarą ludzkiej nienawiści. Nie życzył tego żadnej istocie.

Jego serce dalej nie zwolniło mimo usilnego uspokajania oddechu, kiedy usłyszał mruknięcie dziewczyny; jedno ciche słowo, i nagle okazało się, że całą uwagę musiał nagle poświęcić próbie powstrzymania się przed czymś więcej niż lekkie zaśmianie się z zaskoczenia. Rzeczywiście, zajmował się tego dnia szałwią, jej zapach wypełniał całą jego chatkę, ciepły, znajomy. Nie mógł sobie jednak pozwolić, żeby ten mały chichot przerodził się w pełnoprawny śmiech, który bardzo usilnie starał się przejąć nad nim władzę – była to lepsza reakcja na odpuszczającą adrenalinę niż łzy, ale nie mógł sobie na to pozwolić jeszcze w tym momencie. Na to jeszcze będzie mieć czas, najlepiej bezpiecznie pod dachem swojej chatki.

Starał się skupić się na świecie na zewnątrz. Czuł ciężar ciała dziewczyny, odrobinę większy odkąd udało jej się trochę rozluźnić. Czuł jak szorstka kora drzewa wbija się lekko w jego plecy, jak kilka pasemek jego włosów lekko się o nią zahaczyło i delikatnie ciągło skórę jego głowy. Dość znacząca część jego umysłu także zdawała sobie sprawę, że wcale nie było mu aż tak niewygodnie, a ciepło i bliskość drugiego ciała była równie uspokajająca co ćwiczenia oddechowe. Nie był z siebie dumny za takie odczucia, ale nie miał zamiaru sobie ich wyrzucać, kiedy kontakt fizyczny od zamierzchłych czasów działał właśnie w taki sposób, a powoli ustępujący haj adrenalinowy sprawiał, że miał ochotę objąć dziewczynę trochę mocniej.

Nie zrobiłby tego, nie w momencie, kiedy jest ona tak bezbronna. Na szczęście świadomość impulsów pomaga nad nimi zapanować, do pewnego stopnia (a ten dzień nie jest, najwyraźniej, dobrym przykładem jego samokontroli).

Ciężkie westchnienie opuściło usta dziewczyny, niemal w tym samym momencie, w którym ostatnie odgłosy pogoni całkowicie się rozpierzchły, pozostawiając ich w ciszy lasu, pełnej szeptu liści, ale jeszcze pozbawionej chrobotania wszelkich żyjątek nocnych. Brak śpiewu świerszczy pozwolił Peiowi na określenie, że cała ta farsa nie mogła trwać dłużej niż kilkanaście minut.

Nie oporował, kiedy dziewczyna postanowiła się odsunąć, ale uważał też, żeby nie puścić jej zbyt szybko, nie chcąc jej spłoszyć, albo co gorsza wprawić w zakłopotanie zbyt gwałtownym gestem. Nie chciał też ryzykować, że upadnie jak tylko zabraknie podpory, chociażby mentalnej, wspierania się na drugiej osobie. On sam zaczynał odczuwać chęć ześliźnięcia się wzdłuż pnia, o który się opierał, nie chciał sobie nawet wyobrażać znużenia, które sama dziewczyna musiała czuć.

Po raz pierwszy jednak mógł się jej dokładniej przyjrzeć. Była taka drobna. A mimo to stała przed nim z głową uniesioną i złapała jego spojrzenie oczami błyszczącymi zielenią lasu na wiosnę, inteligentnymi, świetlistymi, i w jednej sekundzie zupełnie przestał być zaskoczony tym, że udało jej się uciekać tak długo. To było jedno spojrzenie, i mimo tego, że szybko przesłoniła je zasłona z łez, nie odebrało mu to ani grama pewnej intensywności.

Oj tak. Miał przed sobą osobę o woli silniejszej niż niejeden mężczyzna, którego przydarzyło się mu leczyć. Nawet jeśli w tym momencie nie mogła powstrzymać ani łez, ani potoku słów.

- Hej, shhh, jesteś bezpieczna. - Jej łamiący się głos łamał mu serce, a łzy płynące pomimo prób otarcia ich przez dziewczynę po raz kolejny tego dnia wbijały w nie małe szpileczki. Odwracając od niej wzrok po raz pierwszy odkąd się odsunęła, sięgnął do kieszeni na rękawie po chusteczkę, do której czasami zbierał co delikatniejsze zioła, wciąż pustą ze względy na nagłą zmianę planów co do tego wieczora. Po raz kolejny poczuł ten impuls, i zanim zdążył się powstrzymać już unosił rękę, powoli, w polu widzenia ich obojga, aby samemu spróbować poradzić sobie z jej łzami.

- Na imię mi Pei – powiedział, postanowiwszy, że przedstawienie się to równie dobry początek, co inny. Starał się brzmieć przyjaźnie, przybierając ton, którego używał czasami do uspokajania młodszych pacjentów. – Jestem zielarzem dla pobliskiej wioski. Przykro mi, że musieliśmy się spotkać w takich okolicznościach. Nie należą mi się podziękowania, po prostu byłem w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie, a przeprosić powinienem sam za sposób, w jaki się zachowałem. Proszę o wybaczenie. – Pochylił lekko głowę, jednak kiedy ją podniósł, uśmiechnął się lekko. – Jeśli mogłabyś mi wyświadczyć tę przysługę, moja chatka jest niedaleko stąd, a nie wybaczyłbym sobie, jeśli przynajmniej nie dałbym ci trochę ziół na obrażenia, jeśli jakieś masz. – I zanim zdążyła go opacznie zrozumieć, bo jego własny umysł podsunął mu najgorsze interpretacje jego słów i gestów, do jakich samotna młoda kobieta pochwycona w środku lasu mogłaby dojść, dodał: - Nie nalegam, żebyś przekroczyła próg, jeśli nie będziesz tego chciała, ale proszę, jeśli jesteś ranna, powiedz, a przygotuję odpowiednie mieszanki. To będzie dla mnie bardziej wartościowe niż jakakolwiek inna zapłata.

To było dziwne uczucie, powiedzieć tak dużo w tak krótkim czasie. Miał wrażenie, że policzki mu płoną, chociaż nigdy nie należał do osób, które łatwo się peszyły, a i w tym momencie nie czuł się speszony. Niepewny, tak, i lekko zmartwiony, jednak nie widział powodów do rumieńców poza swoją własną niezręcznością. Zwykle był trochę bardziej taktowny, ale czy mógł się winić, kiedy ich spotkanie przebiegało w najdalszy od konwenansów sposób?

Na szczęście jednak niedługo potem prowadził już dziewczynę, słaniającą się na nogach, w kierunku swojej chatki, mając nadzieję, że nie będzie zmuszony wypuścić jej w świat w takim stanie; że zgodzi się ona zostać chociażby na jedną noc, żeby zregenerować siły. I musiał przyznać się też sam przed sobą, że kiedy już minęła adrenalina, pojawiła się w nim ciekawość. W głowie zaczęły kiełkować mu pytania, których nie śmiał jeszcze zadać, których prawdopodobnie nie zada, jeśli rzeczywiście ich drogi rozejdą się tego wieczora lub następnego ranka.
Awatar użytkownika
Meliel
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Inna , Zielarz , Badacz
Kontakt:

Post autor: Meliel »

         Jak na kogoś, kto spośród wszystkich wartości najbardziej upodobał sobie spokój i harmonię, Mel zaskakująco często miewała okazje do znajdowania się w epicentrum chaosu. A właściwie stawania się owym epicentrum, jego źródłem. Za każdym razem, gdy podczas misji zostawała zmuszona do sięgnięcia po Magię Chaosu, odczuwała silny dyskomfort, jak gdyby była nie na miejscu. Zupełnie jakby na chwilę przestawała być Meliel, a stawała się kolejną bezimienną służebnicą Pana; niczym więcej niż narzędziem w jego ręku. Za każdym razem czuła, że zdradza jakąś cząstkę siebie, ale konsekwentnie przekładała lojalność wobec anielskiej rodziny ponad wierność samej sobie. Uciekając od lęku przed odrzuceniem, raz po raz zanurzała się w naturę chaosu i wbrew swojej - rzekomo wolnej - woli sprowadzała go na otoczenie.
         Nigdy dotąd jednak nie znalazła się w takiej sytuacji, że ów chaos by ją pochłonął. To, co wydarzyło się tego dnia, uderzyło w nią jak potężne fale, raz za razem posyłając niebiankę pod powierzchnię, gdzie nie mogła zaczerpnąć tchu. Strach siał spustoszenie w jej umyśle, targając myślami na wszystkie strony, aż paradoksalnie Meliel nie myślała już nic, mimo to wciąż walczyła z siłą emocji, nad którymi w żaden sposób nie potrafiła zapanować. Walczyła, by nie dać im się pociągnąć na dno.
         W całej tej burzy jeden subtelny bodziec, którego ktoś inny może zupełnie by nie wyczuł, łagodna woń szałwii - stała się jej kotwicą. Meliel uchwyciła się jej i siłą woli przekierowała całą swoją uwagę na znajome ziołowe nuty, czekając aż wszystko wokół niej i w niej samej uspokoi się na tyle, by mogła złapać oddech.
         Czy zaufanie leśnemu nieznajomemu wyłącznie na podstawie jego zapachu było naiwne? Prawdopodobnie tak. Gdyby Abraxos się o tym dowiedział, pewnie by ją porządnie zbeształ i uraczył jakimś protekcjonalnym, acz ze szczerej troski płynącym wywodem. Ale Abraxos nie mógł wiedzieć tego, co wiedziała Meliel. Kiedy instynktownie sięgnęła do swojej zdolności jasnoczucia, jej umysł wypełniło odbicie nadchodzącego spokoju, okraszonego lekkim zakłopotaniem. To nie była zła wizja; na pewno nie była czymś, czego należało się obawiać i choć to wcale nie złagodziło wywołanego ucieczką strachu, anielica nie musiała się przynajmniej martwić o to, że przyjdzie jej uciekać przed swoim domniemanym wybawcą.
         Jego oczy też jej to powiedziały, w chwili gdy ich spojrzenia na dłuższy moment się spotkały. W normalnej sytuacji Mel pewnie bardzo szybko speszyłaby się i uciekła wzrokiem, ale, umówmy się, ta sytuacja pod każdym względem była daleka od normalnej. W żyłach dziewczyny wciąż krążyła nadwyżka adrenaliny i nie pozwalała jej wyrwać się z tej dziwnej bańki, w której czas i przestrzeń rządziły się swoimi prawami. Kiedy jej uwaga udała się w astralną podróż po galaktykach tęczówek kotołaka, Mel czuła jak z każdym kolejnym oddechem jej tętno stopniowo spowalnia, choć wciąż jeszcze nie wróciło do normalnego rytmu. Tak silne napięcie, jakie w jej organizmie wzbudziła cała ta akcja, potrzebowało dłuższej chwili by samoistnie ustąpić.
         Albo drogi ujścia.
         Była zawstydzona swoją łzawą reakcją. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, iż był to efekt schodzącej zeń adrenaliny, niemniej zalewanie się łzami przed osobą spotkaną z przypadku było dla anielicy co najmniej niezręczne, zaś dotyk chusteczki, którą mężczyzna próbował otrzeć jej łzy (minuta ciszy dla chusteczki, która oprócz łez przyjęła na siebie błoto rozmazane na twarzy niebianki) wywołał efekt dwojaki. Z jednej strony jeszcze bardziej podkreślił niezręczność całej sytuacji, sprawiając że ponad stuletnia anielica poczuła się jak budzące litość małe dziecko. Z drugiej… delikatność tego gestu zadziałała na Meliel niczym kojący napar, rozlewając się w jej wnętrzu łagodnym ciepłem. Przestała bezskładnie biadolić i wzięła głęboki oddech. A potem kolejny. Starała się świadomie panować nad oddychaniem, słuchając miękkiego głosu kotołaka.
         Nie uszło jej uwadze użycie przez niego słowa “zioła” i jego pochodnych. Przez jej skołowane oblicze przemknął cień uśmiechu na myśl, że niezwykłym zrządzeniem losu od nieszczęścia uchronił ją kolega po fachu. Nie miała już żadnych wątpliwości co do tego, że nie musiała martwić się o swoje bezpieczeństwo, a w każdym razie nie o jego naruszenie ze strony zielarza. Miał w sobie jakiś pierwiastek, który jawił się Meliel znajomo; może to ten wciąż wyraźny zapach szałwii, który popychał nieświadomość anielicy w stronę idei domu… A może ta łagodna życzliwość, którą mężczyzna bezinteresownie ją otaczał od samego początku i która ujmowała miłującą dobro niebiankę za serce. Zwłaszcza w chwili, gdy po subtelnym skinieniu głową ponownie obdarzył ją przyjaznym spojrzeniem i uśmiechem, Mel poczuła jak na ułamek sekundy w jej klatce piersiowej zadziały się jakieś rewolucje. Odruchowo zacisnęła dłoń w pięść, nieco zaskoczona, ale wrzuciła tę reakcję do szufladki wciąż odczuwanego tymczasowego rozstrojenia nerwów. Czego jednak nie była świadoma to fakt, iż to ciepło, które wcześniej wypełniło jej wnętrze, teraz wykwitło na twarzy dziewczyny delikatnym różem.
         - Pei… - powtórzyła, dla zapamiętania informacji, która padła na samym początku jego skądinąd długiej wypowiedzi. - Nie są to najszczęśliwsze okoliczności spotkania, ale miło mi cię poznać - uśmiechnęła się, choć głos jeszcze trochę jej drżał, gubiąc niektóre głoski. - Jestem Meliel.
         - Wydaje mi się, że nic mi nie jest. Poza otarciami na nogach jestem chyba bardziej brudna niż ranna. - Pochyliła głowę, przyglądając się swojemu ciału i brudnemu materiałowi sukienki. Zdecydowanie przedstawiała widok godny politowania, ale nie dostrzegała ani nie czuła żadnych poważniejszych uszkodzeń, jakie mogły ją spotkać. Czuła wprawdzie lekkie pieczenie w okolicach stóp, które nie nawykły do bosego biegania po szorstkiej ściółce, ale tym mogła zająć się po powrocie do domu.
         - Nie chcę sprawiać ci jeszcze większego kłopotu niż już sprawiłam… - podrapała się po ramieniu z zakłopotaniem, ale w spojrzeniu, jakie następnie skierowała w stronę Peia, nie było śladu lęku. - Ale skoro nalegasz, będę wdzięczna za coś, co pozwoli mi się trochę wyciszyć. Dziurawiec może nie, ale jeśli masz odrobinę waleriany czy melisy… może być nawet rumianek… Dobra ziołowa herbatka nigdy nie zaszkodzi… jeśli się wie, co się robi.
         Z jakiegoś powodu przystanie na jego zaproszenie przyszło Meliel zupełnie… naturalnie. Jasne, jakaś jej część usiłowała wcisnąć jej wyrzuty sumienia, lecz przegrała ona z zielarskim doświadczeniem anielicy. Gdyby role były odwrócone, sama bez wahania zaproponowałaby pomoc drugiej osobie; ba, czułaby się źle, gdyby nie mogła w żaden sposób pomóc. Rozumiała, jakie motywy w tej chwili kierowały zachowaniem zmiennokształtnego, a w każdym razie miała wrażenie, że to rozumie. Dlatego też, spychając nadpobudliwe sumienie w kąt umysłu, uśmiechnęła się lekko, chcąc w ten sposób przekazać swoją wdzięczność, po czym bez zbędnej zwłoki pozwoliła mężczyźnie poprowadzić się dalej przez las.
         - Jeśli przeszkodziłam ci w jakimś zajęciu, powiedz, może będę mogła się do czegoś przydać - odezwała się w drodze, całkiem poważnie. - Skoro już tu jestem i nadal żyję.
         Co jakiś czas z pewnym niepokojem nasłuchiwała czy przypadkiem pogoń nie wraca w ich stronę, ale w lesie było cicho. Nie całkowicie cicho, zwiastując nadejście czegoś złego, ale po prostu… spokojnie. Tak jak w lesie powinno być. Ale Meliel wypatrywała nie tylko zbirów. Po wypełnieniu przez nią zadania powinien pojawić się Azariasz i poinformować ją o kolejnej udanej misji na chwałę Pana… Może miał pilniejsze wiadomości do dostarczenia. Albo czekał na stosowny moment, by wręczyć jej anielski zwój. Musiał przybyć niebawem, przecież Mel zrobiła to, co do niej należało.
         … prawda?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości