Rzeka Motyli[Polana nad brzegiem rzeki] Uwięzienie na życzenie

Rzeka wije się i przedziera przez najróżniejsze zakątki Andurii, Wypływa z gór i ciągnie się równiną, przepływając przez Valladon, oplatając lasy i pradawne kryjówki smoków. Odwiedza też miejsce gdzie mieszkają motyle, miejsce którego nikt nigdy nie widział a istnieje ono tylko w mitach... może Tobie uda się je odnaleźć.
Awatar użytkownika
Terence
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Terence »

Jego okrzyk zadziałał, choć nie od razu. Musiał go powtórzyć, aby pierwsi wrogowie się pojawili. Teren między namiotami, ten w którym się zatrzymał, był bardziej otwarty, więc Terence nie musiał ograniczać się do szponów. Mógł pójść „na całość”, przynajmniej w pewnym sensie. Dwójka mężczyzn w pełnym – choć skórzanym – uzbrojeniu, pojawiła się po jego bokach. Jeden po lewej – z dwuręcznym mieczem – a drugi po prawej, ten miał już krótki miecz i drewnianą tarczę, wzmocnioną stalowymi wstawkami. Próbowali zajść go z dwóch stron jednocześnie, jednak on zauważył ich i przez to był już gotowy na to, co chcieli zrobić.
Rzucili się na niego w tym samym momencie. Jeden zaatakował w pełni, zamaszystym cięciem, które normalnie mogłoby przeciąć go w pół, a drugi bardziej ostrożnie – ciął, ale zasłaniał się też tarczą, więc nie było to tak silne, jak atak tego pierwszego. Przemieniony skoczył do przodu, gdy tylko to zauważył. Tak, to zdecydowanie było zagrożenie dla jego życia i właśnie dlatego jego tatuaże zaczęły zmieniać swój stan i łączyć się ze sobą, aby stworzyć nie tylko czerń pokrywającą jego ręce od łokci w dół, lecz także miecz dwuręczny, który zaczął pojawiać się w jednej z jego dłoni. Na pierwszy rzut oka czarne ostrze wyglądało, jakby było stworzone bezpośrednio z cienia, który otaczał tą niewielką arenę, na której białowłosy walczył teraz z dwójką łowców niewolników. Od razu odwrócił się i wyprowadził cięcie, wykorzystał pęd, który nadał mu ten obrót do tego, aby wymach ostrzem był jeszcze szybszy i silniejszy. Akurat na jego drodze stanął wojownik z tarczą, którą ten bezskutecznie próbował się zasłonić – miecz przeszedł przez nią, jakby w ogóle nie była dlań przeszkodą i przeciął głowę łowcy niewolników tuż pod dolną szczęką. Ciało tamtego stało jeszcze przez chwilę, jakby zaskoczyło go to, że w jednej chwili żył, a w drugiej już nie, aż w końcu padło na ziemię w tym samym momencie, w którym zderzyła się z nią głowa odziana w skórzany hełm.
Drugi przeciwnik zaatakował od razu, gdy tylko zobaczył porażkę swojego kolegi. Widać, że chciał to zrobić już wcześniej, jednak śmierć tamtego musiała zmotywować go, aby się pospieszyć. Terence się tym nie przejął. Skoczył do tyłu, uniknął tym kolejnego cięcia. Przeniósł też miecz do drugiej dłoni – ale nie normalnie, bo zrobił to tak, że ostrze zniknęło w jego prawej, jakby się w niej schowało i pojawiło w lewej. Niemalże wysunęło się z jego ręki, akurat w momencie, w którym przeciwnik zaatakował ponownie – mały manewr ze strony przemienionego sprawił, że walczący dwuręcznym mieczem właściwie nadział się na broń Terence’a.

Nawet nie zdążył schować broni, aby ciało zsunęło się z cienistego ostrza, gdy usłyszał za sobą krzyk, a gdy się odwrócił, zobaczył masywną postać, która leciała w jego stronę z dwoma buławami gotowymi, aby pogruchotać mu kości. Doleciał do niego, nawet udało mu się go powalić. Terence uniknął tych uderzeń, które miałyby rozłupać mu czaszkę. Jego przeciwnik nie dość, że był silny, to jeszcze wydawał się być w jakimś szale. Bił na oślep, nie celował w nic konkretnego, a przez to ciężej było przewidzieć jego ciosy i odpowiednio ich unikać. Przemienionemu nie udało się tego zrobić dwa razy. Tylko? Aż? W trakcie walki to było „aż”. Raz dostał w rękę, drugi w udo. Przy pierwszym poczuł wręcz, jak coś przestawia mu się w miejscu, w którym uderzenie sięgnęło jego kończyny. Drugie było mniej groźne – zostawi siniaka, może jakieś rany, ale nic nie zostało złamane. Za to to pierwsze… cóż, tutaj już była możliwość, że złamana została kość łokciowa lub promieniowa. Krótko po tym zresztą, udało mu się w końcu wyswobodzić i zrzucić z siebie pogrążonego w szale przeciwnika. Wstał od razu, jednocześnie poczuł też ból w miejscu pierwszego uderzenia. Oręż pojawił się w tej uszkodzonej kończynie. Białowłosy chciał sprawdzić, jak źle z nią jest. I, właściwie, mogło być gorzej. Owszem, czuł ból w przedramieniu, ale nie był on nieznośny i, co ważniejsze, nadal mógł trzymać tą ręką broń. To go trochę uspokoiło, bo może uderzenie buławy niczego mu nie złamało. Zamachnął się raz, drugi, trzeci i czwarty – za każdym razem zwiększał też prędkość, z jaką poruszał się miecz. Tamten sprawnie unikał i dopiero ostatnie cięcie sięgnęło jego klatki piersiowej i zostawiło tam długą ranę, z której niemalże natychmiast zaczęła lać się krew. Terence zamachnął się raz jeszcze. Udał, że celuje w szyję przeciwnika; że chce zakończyć to w tej chwili. Tak naprawdę zastosował fintę – w ostatniej chwili opuścił ostrze tak, że ucięło ono prawą rękę przeciwnika. To, jakby, wyciągnęło go nagle ze stanu, w którym znajdował się do tej pory i sprawiło, że na krótką chwilę się zatrzymał. Tyle wystarczyło. To było coś, czego nie powinien robić. Nie w walce. Terence to wykorzystał, aby wbić ostrze cienistego miecza w klatkę piersiową tamtego i zakończyć jego żywot.

Bełt ze świstem przeleciał obok głowy białowłosego, poruszył nawet jego włosami, może nawet zabrał ze sobą ich pasmo, gdy poleciał dalej i wbił się w jakieś drzewo. Terence rozejrzał się – szukał strzelca, lecz ten musiał ukrywać się za jednym z namiotów albo w pobliskich zaroślach. Przemieniony skoczył za znajdujące się obok pudło, w które tuż za nim wbił się pocisk z kuszy. Cienisty oręż dostosował się do sytuacji, a jego ręce pokryły się warstwą czerni, która zaostrzyła jego opuszki palców i zrobiła z nich szpony.
Poruszył swoją osłoną, jakby szykował się do wyjścia lub wyskoku, jednak zamiast tego, popchnął pudło przed siebie. Bełt wbił się w nie ponownie – dopiero po tym, wyskoczył zza niego i szaleńczym biegiem ruszył prosto przed siebie. A poruszenie za namiotem sprawiło, że wiedział, iż biegnie w dobrą stronę. Skoczył za ścianę namiotu, gdy był niemalże przy nim. Na spotkanie wyszedł mu nie wrogi strzelec, lecz bełt, który tamten wypuścił. Grot pocisku otarł się o jego policzek i oczywiście zostawił tam niewielką ranę. Szczypało, krwawiło nieco, ale nic poza tym. Demon wznowił swój bieg, aby tym razem dopaść chowającego się przed nim przeciwnika. Dotarł doń, gdy ten ładował kolejny pocisk na kuszę; na naciągniętą już cięciwę. Przestraszył się tego, że Terence tak szybko go dogonił i wystrzelił bełt bez przycelowania. Przez to chybił, ale przynajmniej myślał, bo odrzucił kuszę i dobył pałki okutej żelaznymi obręczami. Przemieniony nie zatrzymał się, natarł na przeciwnika całym impetem i nawet nie pozwolił mu na porządne zamachnięcie się bronią – ciął go po ręce, w której ją trzymał, a rany były na tyle głębokie i bolesne, że tamten wypuścił pałkę z dłoni. Białowłosy dokończył robotę dwoma ciosami. Najpierw szponami lewej dłoni pociął przeciwnikowi brzuch, a pazurami drugiej zostawił mu krwawy ślad na szyi. To był koniec, przynajmniej dla kusznika. Nie dla niego, bo pamiętał liczbę, którą wcześniej wyjawiła mu Junia. Wiedział, że została jeszcze trójka. W tym Łysy, którego wiedział, że kobieta chciałaby się pozbyć równie mocno, co on.

Spodziewał się kolejnych agresorów, jednak nikt nie przyszedł. Dlatego sam wyruszył na polowanie, tym razem nieco ostrożniej. Przekradał się między namiotami i, choć sprawnie, to nadal starał poruszać się cicho. Aż usłyszał głosy, do których zbliżył się, aby najpierw sprawić, z kim będzie miał do czynienia.
         – Pomożemy jemu pozbyć się tej dziewuchy, a później ruszymy na tego białowłosego, co nam szefa zabił – powiedział męski głos. Przytaknął mu drugi, należący do kobiety.
Terence nie wyszedł im naprzeciw i nie zaatakował ich, zamiast tego ruszył za nimi, aby poczekać na odpowiedni moment, w którym będzie mógł zaatakować. Najlepiej, gdy będzie miał w zasięgu całą trójkę. Da sobie z nimi radę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rzeka Motyli”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości