W południe na rynku Meot zawsze wrzało. Ludzie w gęstych skupiskach biegali w różne strony, tworząc barwną mieszankę. Miasto zamieszkiwały naprawdę różnorodne rasy, od zwierzołaków po naturian na ludziach kończąc. Nikogo więc nie dziwił widok kocich uszy, zielonoskórej driady czy lecącego nad nimi fellarianina. Słońce mając w pamięci słowa nieznajomego, właśnie rozplanowywał swoją taktykę. Musiał gdzieś wylądować, ale miejscowi tego nie ułatwiali, zajmując niemalże każdy skrawek terenu. Zrobił kilka kółek nad rynkiem, prawie wpadając na harpię, która podobnie jak on postanowiła skorzystać z drogi powietrznej.
Nie mogąc znaleźć nic odpowiedniego, postanowił przystanąć na jednym z bardziej wysuniętych balkonów. Najpierw oczywiście zapukał do drzwi, chcąc uspokoić właściciela, że nie jest żadnym włamywaczem, ale najwyraźniej nikogo nie było aktualnie w domu. Uznał, że w takim razie może działac dalejm więc wyciągnął z torby lutnię. Za pomocą szczypty magii skierował część promieni słonecznych na siebie, oświetliły one jego częściowo złote skrzydła i nadały im zachwycającego blasku. Następnie, gdy część ludzi w końcu zwróciła na niego uwagę, poruszył struny instrumentu dość agresywnym ruchem, co przełożyło się na równie intensywny dźwięk.
- Dzień dobry Meot! Czy zna ktoś może niejakiego Levia? Bardzo zależy mi na jego znalezieniu! – zawołał donośnie, po czym zaczął wygrywać melodie.
Wkrótce do wygrywanej muzyki dołączyła też na szybko improwizowana piosenka, głosząca o tym, jak bardzo ów nieznajomego pragnie znaleźć i jak bardzo jest to kluczowe dla rozwiązania zagadki jego przeszłości. Część ludzi z pewnością uznała go w tym momencie za wariata, inni uśmiechali się pod nosem, nasłuchując przyjemnej dla ucha pieśni z lekko absurdalnym tekstem. Niebianin nie poprzestał jedynie na tym, postanowił również widowiskowo przelecieć nad głowami zebranych, wciąż utrzymując skupione światło na swojej osobie. Szczególnie fascynowało to najmłodszych obywateli. Dlatego, gdy tylko do nich podlatywał, prostym czarem sprawiał, że zabawki przez nich trzymane ożywały na kilka chwil, wywołując śmiech i radość.
Dopiero gdy zabrakło mu weny na kolejne rymy, wylądował wreszcie wśród swoich widzów. Na szczęście byli na tyle mili, aby zrobić mu odrobinę miejsca. Obdarował wszystkich zebranych ukłonem, kończąc definitywnie swój pokaz. Mimo dość zróżnicowanych, początkowych reakcji ostatecznie otrzymał gromkie brawa.
- Dziękuję, dziękuje. Naprawdę nie trzeba – próbował uspokoić publikę, nie kryjąc uśmiechu.
Ktoś z dalszego rzędu krzyknął, iż to ten fellarianin od protez. Wieść rozeszła się niebywale szybko, jednakże nim zainteresowani tego typu usługą zdołali podejść, blondyna otoczyła już gromada dzieciaków proszących o powtórzenie poprzedniej sztuczki. Nieco starsze dziewczynki natomiast nie kryły zachwytu jego skrzydłami. Słońce uwielbiał całą tę uwagę i gwar wokół niego, ale nie mógł zapomnieć, co jest powodem tego wszystkiego. Spełnił prośbę dzieci i podał lokalizację swojej wioski dla tych, którzy pragnęli u niego coś zakupić. W tym momencie był zbyt zajęty, by przyjmować jakiekolwiek zamówienia na protezy.
- To zna ktoś Levia? – zapytał raz jeszcze.
Większość pokręciła głowami przecząco, a przynajmniej żaden twierdzący głos nie dotarł do uszu mężczyzny. Niebianin westchnął ciężko, ale nie zamierzał się poddawać.
- A może wy smyki mi pomożecie? – zażartował, zwracając się do grupy kilkuletnich dzieciaków.
Maluchy go zaskoczyły. Z całych sił zaczęły wołać nieznajomego. Rodzice po dłuższej chwili krzyków zaczęli doprowadzać swoje pociechy do porządku. Blondyn przeprosił ich ukradkiem, sam nie oczekiwał aż takiego zaangażowania.
- No nic, nie zawsze można wszystko znaleźć za pierwszym razem – wzruszył ramionami i wzleciał ponad tłum, lądując kawałek za nimi.
Korzystając z chwili spokoju, przeciągnął się, prostując skrzydła, a następnie poprawił rozczochrane po intensywnym występie włosy. W ogóle nie był świadomy, że ktoś skryty w cieniu wąskich uliczek właśnie w tej chwili bacznie go obserwuje.
Meot ⇒ W blasku intryg
- Słońce
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 6 miesiące temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Rzemieślnik , Mag , Artysta
- Kontakt:
- Levi
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 3
- Rejestracja: 6 miesiące temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Strażnik , Wojownik , Złodziej
- Kontakt:
Spokojny dzień. Spokojny poranek. Spokojni ludzie. O nic innego Levi nie prosił bardziej dziś, jak o te trzy rzeczy. Miał bowiem dosyć nieustającego hałasu, związanego ze zgiełkiem w Meot i zbiegowiskiem tłumu, który zaobserwował z balkonu rezydencji porucznika Rellsa. Mężczyznę łączyła dość specyficzna relacja z przemienionym, bowiem co trzeci dzień sierżant Ricklenstone odwiedzał Chrisa, aby wzajemnie mogli złożyć sobie potajemne raporty. Ich spotkania nazywali wśród kompanów „plotkami przy herbatce”, aby na jaw nie wyszły żadne powiązania obojga z mrocznym półświatkiem Meot.
- Lepocci szkoli tego nowego dość nieumiejętnie. Młodzik nie wie, kiedy powinien milczeć – mówił spokojnie porucznik, wpatrzony w coraz to większe zamieszanie w środku miasta.
- Zdechnie szybko – skomentował Levi. Były drakon nie wodził wokół tematów, a zawsze mówił prosto z mostu; najprościej, najlepiej. Rells zaśmiał się z odpowiedzi Wędrowca. Otworzył usta, aby dodać coś jeszcze, gdy rozległo się donośne pukanie. Po krótkiej chwili do pomieszczenia wszedł wyżej wspominany młodzik, który akurat zdawał się mieć wartę w okolicy.
- Chodzi o zebrany na głównym placu tłum… - rozpoczął, niepewny jeszcze swego stanowiska w wojsku. Nie zasalutował, nie wiedział, jak odpowiednio zwrócić się do starszych z doświadczenia kolegów. Levi nie szanował go już od momentu, w którym pierwszy raz usłyszał jego imię, a teraz wymazał je z pamięci jako oznakę pogardy wobec tego człowieka.
- Mówże szybko. Co za debil zorganizował to zebranie? – powiedział Ricklenstone, podchodząc bliżej młokosa. Świeżak przełknął ślinę i w końcu odparł;
- Ten debil wydaje się szukać sierżanta Levia…
***
Ciężkie buty sierżanta wydawały się odbijać echem na bruku, gdy szybkim krokiem kierował się w stronę tłumu. Mężczyznę łatwiej było rozzłościć niźli udobruchać, zatem za cały ten teatrzyk nieznajomy bard miał już ostro przechlapane. Mina Levia natomiast wyraźnie wskazywała pogardę, wykrzywiając jego twarz w przerażającym grymasie, przez który ludzie bez problemu ustępowali mu z drogi. Wchodząc w ostatnią z ciemnych uliczek, Ricklenstone zatrzymał się na obserwację. Gdy kątem oka ujrzał przefruwającego nad tłumem skrzydlatego, powieka mu drgnęła. Szczęście uśmiechnęło się do demona; bowiem nie musiał przeciskać się przez większy zgiełk, a nieznajomy debil wylądował tuż obok niego.
- Ej, ty – odezwał się prędko. – Podobno szukasz Levia. Zaprowadzę cię do niego, chodź. – Prosto z mostu, jak wspomniane. Przemieniony nigdy nie owijał w bawełnę, a też doskonale wiedział, że nieznajomy za nim podąży; albowiem znał odpowiedzi na nurtujące go pytania o niego samego.
Szli tak dłuższą chwilę, aż znaleźli się w najbardziej odizolowanej części miasta. Wtem to Levi wyciągnął skryty wcześniej swym darem rapier, aby w mgnieniu oka przyłożyć go do szyi skrzydlatego.
- Levi Ricklenstone, niemiło mi poznać – zaczął, mrużąc groźnie oczy. – A teraz porozmawiamy. Gadaj, czego, kurwa, ode mnie chciałeś, że aż całe miasto musi o tym wiedzieć?
- Lepocci szkoli tego nowego dość nieumiejętnie. Młodzik nie wie, kiedy powinien milczeć – mówił spokojnie porucznik, wpatrzony w coraz to większe zamieszanie w środku miasta.
- Zdechnie szybko – skomentował Levi. Były drakon nie wodził wokół tematów, a zawsze mówił prosto z mostu; najprościej, najlepiej. Rells zaśmiał się z odpowiedzi Wędrowca. Otworzył usta, aby dodać coś jeszcze, gdy rozległo się donośne pukanie. Po krótkiej chwili do pomieszczenia wszedł wyżej wspominany młodzik, który akurat zdawał się mieć wartę w okolicy.
- Chodzi o zebrany na głównym placu tłum… - rozpoczął, niepewny jeszcze swego stanowiska w wojsku. Nie zasalutował, nie wiedział, jak odpowiednio zwrócić się do starszych z doświadczenia kolegów. Levi nie szanował go już od momentu, w którym pierwszy raz usłyszał jego imię, a teraz wymazał je z pamięci jako oznakę pogardy wobec tego człowieka.
- Mówże szybko. Co za debil zorganizował to zebranie? – powiedział Ricklenstone, podchodząc bliżej młokosa. Świeżak przełknął ślinę i w końcu odparł;
- Ten debil wydaje się szukać sierżanta Levia…
***
Ciężkie buty sierżanta wydawały się odbijać echem na bruku, gdy szybkim krokiem kierował się w stronę tłumu. Mężczyznę łatwiej było rozzłościć niźli udobruchać, zatem za cały ten teatrzyk nieznajomy bard miał już ostro przechlapane. Mina Levia natomiast wyraźnie wskazywała pogardę, wykrzywiając jego twarz w przerażającym grymasie, przez który ludzie bez problemu ustępowali mu z drogi. Wchodząc w ostatnią z ciemnych uliczek, Ricklenstone zatrzymał się na obserwację. Gdy kątem oka ujrzał przefruwającego nad tłumem skrzydlatego, powieka mu drgnęła. Szczęście uśmiechnęło się do demona; bowiem nie musiał przeciskać się przez większy zgiełk, a nieznajomy debil wylądował tuż obok niego.
- Ej, ty – odezwał się prędko. – Podobno szukasz Levia. Zaprowadzę cię do niego, chodź. – Prosto z mostu, jak wspomniane. Przemieniony nigdy nie owijał w bawełnę, a też doskonale wiedział, że nieznajomy za nim podąży; albowiem znał odpowiedzi na nurtujące go pytania o niego samego.
Szli tak dłuższą chwilę, aż znaleźli się w najbardziej odizolowanej części miasta. Wtem to Levi wyciągnął skryty wcześniej swym darem rapier, aby w mgnieniu oka przyłożyć go do szyi skrzydlatego.
- Levi Ricklenstone, niemiło mi poznać – zaczął, mrużąc groźnie oczy. – A teraz porozmawiamy. Gadaj, czego, kurwa, ode mnie chciałeś, że aż całe miasto musi o tym wiedzieć?
- Słońce
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 6 miesiące temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Rzemieślnik , Mag , Artysta
- Kontakt:
Słońce odwrócił się natychmiast, gdy tylko usłyszał interesujące go imię. Złożył skrzydła i twardo stanął na chodniku, nie chcąc górować nad rozmówcą poprzez bycie w powietrzu, nawet jeśli była to naprawdę nieznaczna wysokość. Wyszczerzył się do mężczyzny wesoło i wprost nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Czyli jednak całe to przedstawienie naprawdę się sprawdziło. Miał z tym definitywnie dobry pomysł, pochwalił samego siebie w myślach i beztrosko ruszył za nieznajomym, jeszcze zanim w ogóle cokolwiek odpowiedział.
- Wspaniale się składa, już myślałem, że będę musiał wykonać kolejny numer, a pomysłów na rymy już zaczynało z deczko brakować. Mogę powiedzieć, ale tak w tajemnicy, że ostatnie dwie zwrotki to tak na bieżąco wymyślałem, dlatego mogło wyjść trochę chaotycznie – dodał szeptem, choć zaraz po tym srogo się zaśmiał – Swoją drogą, jestem Słońce i miło pana poznać – niebianin poczekał chwilę, licząc na to, aż mężczyzna również się przedstawi, ale odpowiedziała mu cisza – Nie jest pan zbyt rozmowny, czyż nie? Nie szkodzi, mi to nie przeszkadza. Niektórym trzeba więcej czasu, aby się otworzyć i ja to doskonale rozumiem. Ale jeśli pan znowuż czuje się niekomfortowo, gdy ja mówię, to możemy pomilczeć sobie razem.
Przez chwilę faktycznie blondyn szedł posłusznie i nie świergolił przemienionemu nad uchem. Jednakże długo nie wytrzymał, minęło co najwyżej pięć minut i skrzydlaty zaczął sobie coś nucić pod nosem. Melodia miała wesoły i powtarzalny rytm wręcz podrywający nogi do tańca, nic więc dziwnego, że anioł zapragnął przetestować wytrzymałość swojej protezy jeszcze bardziej i zaczął iść skocznym krokiem. Na szczęście nie zdążył się za bardzo rozkręcić, bo w końcu dotarli do prawie że opuszczonej części miasta i tam też przystanęli.
Natomiast, cichy pomocny mężczyzna pierwsze co zrobił, to zagroził Słońcu, przykładając mu ostrze swego rapiera do gardła. Niebianin zrobił wielkie oczy i uniósł ręce do góry w geście niewinności.
- Ou, ou…Eeej, na spokojnie. Po co zaraz tak… ostro – zażartował, nie tracąc humoru nawet w takiej sytuacji. Na wszelki wypadek cofnął się o krok i uniósł w powietrze tak, aby Levi nie był w stanie zrobić mu większe krzywdy – No więc po pierwsze to nie wiedziałem jak zacząć poszukiwania, a taka piosenka pozwoliła mi zebrać wielu ludzi i jak widać, zadziałało perfekcyjnie – stwierdził pełen dumy – Chyba nie była aż taka, zła co? Ja rozumiem, że czasem może być jakiś fałsz, ale to chyba nie powód, aby grozić śpiewakowi śmiercią, hm? Chyba że ktoś tu jest bardzo wyczulony na muzykę, to przepraszam, jeśli aż tak zabolało — położył prawą dłoń na sercu, aby podkreślić, że naprawdę nie miał nic złego na myśli — I w sumie to nie jestem pewien, dlaczego szukam akurat ciebie. Spotkałem jakiegoś faceta, powiedział, że mam cię znaleźć, jeśli chce odkryć prawdę o mojej przeszłości… Bo szczerze mówiąc, niewiele z niej pamiętam. W sumie to praktycznie nic - wyjaśnił i podjął ryzyko, by znów stanąć na ziemi, i to tuż przed agresorem – To… Kojarzysz może tę śliczną buźkę skądś? – spytał, powracając do uśmiechu od ucha do ucha, a nawet zatrzepotał rzęsami i zarzucił włosami niczym rasowa pokuska – A może coś ci mówią moje kolorowe i lśniące piórka? – rozłożył skrzydła tak, aby promienie słońca, jak najkorzystniej padły na te złote i nadały im zjawiskowego blasku.
- Wspaniale się składa, już myślałem, że będę musiał wykonać kolejny numer, a pomysłów na rymy już zaczynało z deczko brakować. Mogę powiedzieć, ale tak w tajemnicy, że ostatnie dwie zwrotki to tak na bieżąco wymyślałem, dlatego mogło wyjść trochę chaotycznie – dodał szeptem, choć zaraz po tym srogo się zaśmiał – Swoją drogą, jestem Słońce i miło pana poznać – niebianin poczekał chwilę, licząc na to, aż mężczyzna również się przedstawi, ale odpowiedziała mu cisza – Nie jest pan zbyt rozmowny, czyż nie? Nie szkodzi, mi to nie przeszkadza. Niektórym trzeba więcej czasu, aby się otworzyć i ja to doskonale rozumiem. Ale jeśli pan znowuż czuje się niekomfortowo, gdy ja mówię, to możemy pomilczeć sobie razem.
Przez chwilę faktycznie blondyn szedł posłusznie i nie świergolił przemienionemu nad uchem. Jednakże długo nie wytrzymał, minęło co najwyżej pięć minut i skrzydlaty zaczął sobie coś nucić pod nosem. Melodia miała wesoły i powtarzalny rytm wręcz podrywający nogi do tańca, nic więc dziwnego, że anioł zapragnął przetestować wytrzymałość swojej protezy jeszcze bardziej i zaczął iść skocznym krokiem. Na szczęście nie zdążył się za bardzo rozkręcić, bo w końcu dotarli do prawie że opuszczonej części miasta i tam też przystanęli.
Natomiast, cichy pomocny mężczyzna pierwsze co zrobił, to zagroził Słońcu, przykładając mu ostrze swego rapiera do gardła. Niebianin zrobił wielkie oczy i uniósł ręce do góry w geście niewinności.
- Ou, ou…Eeej, na spokojnie. Po co zaraz tak… ostro – zażartował, nie tracąc humoru nawet w takiej sytuacji. Na wszelki wypadek cofnął się o krok i uniósł w powietrze tak, aby Levi nie był w stanie zrobić mu większe krzywdy – No więc po pierwsze to nie wiedziałem jak zacząć poszukiwania, a taka piosenka pozwoliła mi zebrać wielu ludzi i jak widać, zadziałało perfekcyjnie – stwierdził pełen dumy – Chyba nie była aż taka, zła co? Ja rozumiem, że czasem może być jakiś fałsz, ale to chyba nie powód, aby grozić śpiewakowi śmiercią, hm? Chyba że ktoś tu jest bardzo wyczulony na muzykę, to przepraszam, jeśli aż tak zabolało — położył prawą dłoń na sercu, aby podkreślić, że naprawdę nie miał nic złego na myśli — I w sumie to nie jestem pewien, dlaczego szukam akurat ciebie. Spotkałem jakiegoś faceta, powiedział, że mam cię znaleźć, jeśli chce odkryć prawdę o mojej przeszłości… Bo szczerze mówiąc, niewiele z niej pamiętam. W sumie to praktycznie nic - wyjaśnił i podjął ryzyko, by znów stanąć na ziemi, i to tuż przed agresorem – To… Kojarzysz może tę śliczną buźkę skądś? – spytał, powracając do uśmiechu od ucha do ucha, a nawet zatrzepotał rzęsami i zarzucił włosami niczym rasowa pokuska – A może coś ci mówią moje kolorowe i lśniące piórka? – rozłożył skrzydła tak, aby promienie słońca, jak najkorzystniej padły na te złote i nadały im zjawiskowego blasku.
- Levi
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 3
- Rejestracja: 6 miesiące temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Strażnik , Wojownik , Złodziej
- Kontakt:
Sierżant zazwyczaj był spokojną osobą. Emanował wrogością i nieprzychylnością na kilometr, ale naprawdę rzadko zdarzało się, żeby ktokolwiek mógł go wyprowadzić z równowagi. Mężczyzna, który ewidentnie świetnie się bawił podczas swojej piosenki o Leviu, wydawał się na pierwszy rzut oka lekkomyślny, lekkoduszny i lekkokażdy, w osądzie Ricklenstone’a. Zwłaszcza że w Meot nie ufa się tak łatwo obcym osobom - tutaj były różne konszachty i walki gangów, zatem każdy trzymał się własnych spraw. Ludzie nie byli pomocni w żadnym wypadku, albowiem samą chęcią pomocy mogliby przyczepić sobie łatkę ofiar.
Ale, na Prasmoka, czy to musiało tak gadać? Levi prowadził go w ciszy z nadzieją, że ten ślepo podąży za nim, ale nie spodziewał się, że to będzie nieznajomy z aparycją szczeniaka. Dokładnie tak sierżant zaczął go sobie wyobrażać; szczeniak. Szczek, szczek, nic więcej nie mógł usłyszeć w tym potoku słów. Przemieniony pozwolił sobie na ciche westchnięcie. Wtem nastała błoga cisza, za którą Levi dziękował w duchu. Uspokoił twarz i przyjął swój standardowy, groźny wyraz, aby później przemyśleć drogę. Musiał rozmówić się z tym mężczyzną najlepiej sam na sam, bez naocznych świadków. Kto wie, czy ten przypadkiem nie jest kanciarzem czy jakimkolwiek złoczyńcą, który mimo swego optymistycznego podejścia i denerwującego nucenia zaraz rzuci się na sierżanta i wydobędzie potrzebne mu informacje.
Levi na to nie pozwoli. Co udowodnił, gdy celował rapierem prosto w szyję Słońca. Gdy tylko niebianin odszedł kawałek i uniósł się w powietrze, sierżant momentalnie wyciągnął sztylet z pochwy i ponownie odezwał się;
- Jeżeli spróbujesz uciec, przysięgam, że udowodnię ci, że nie da się latać z jednym skrzydłem. - Na dowód swych słów Ricklenstone podrzucił ostrze i złapał, jakoby wskazywał, że jest w stanie bez problemu wycelować nim i rzucić. Bez krzty zdziwienia jednak wysłuchał nieznajomego, aby później zmarszczyć brwi w oznace zdziwienia. I zdenerwowania.
- Konkrety. Nie obchodzi mnie ta piosenka - powiedział. Z większością informacji nie mógł sobie poradzić w taki sam sposób - zmarszczyć brwi i zachować zimną krew - albowiem absurdalność poczynań Słońca wręcz przygniotła jego oczekiwania.
- I… - zaczął, próbując powstrzymać drganie zdenerwowanej powieki. - I nie pomyślałeś, że może lepiej zapytać tego właśnie człowieka, po co w ogóle cię do mnie wysyła? W życiu cię nie widziałem - dodał, mrużąc oczy przed oślepiającym blaskiem idioty… znaczy, Słońca.
- Nie pozwolę sobie korzystać ze swojego imienia w takim widzimisię. Zaprowadź mnie do tego idioty, a wszystko sobie wyjaśnimy. Rozumiemy się? - zapytał Levi, wręcz już nakłuwając gardło niebianina. Zapowiadała się paskudnie dobra znajomość między mrokiem, a światłem.
Ale, na Prasmoka, czy to musiało tak gadać? Levi prowadził go w ciszy z nadzieją, że ten ślepo podąży za nim, ale nie spodziewał się, że to będzie nieznajomy z aparycją szczeniaka. Dokładnie tak sierżant zaczął go sobie wyobrażać; szczeniak. Szczek, szczek, nic więcej nie mógł usłyszeć w tym potoku słów. Przemieniony pozwolił sobie na ciche westchnięcie. Wtem nastała błoga cisza, za którą Levi dziękował w duchu. Uspokoił twarz i przyjął swój standardowy, groźny wyraz, aby później przemyśleć drogę. Musiał rozmówić się z tym mężczyzną najlepiej sam na sam, bez naocznych świadków. Kto wie, czy ten przypadkiem nie jest kanciarzem czy jakimkolwiek złoczyńcą, który mimo swego optymistycznego podejścia i denerwującego nucenia zaraz rzuci się na sierżanta i wydobędzie potrzebne mu informacje.
Levi na to nie pozwoli. Co udowodnił, gdy celował rapierem prosto w szyję Słońca. Gdy tylko niebianin odszedł kawałek i uniósł się w powietrze, sierżant momentalnie wyciągnął sztylet z pochwy i ponownie odezwał się;
- Jeżeli spróbujesz uciec, przysięgam, że udowodnię ci, że nie da się latać z jednym skrzydłem. - Na dowód swych słów Ricklenstone podrzucił ostrze i złapał, jakoby wskazywał, że jest w stanie bez problemu wycelować nim i rzucić. Bez krzty zdziwienia jednak wysłuchał nieznajomego, aby później zmarszczyć brwi w oznace zdziwienia. I zdenerwowania.
- Konkrety. Nie obchodzi mnie ta piosenka - powiedział. Z większością informacji nie mógł sobie poradzić w taki sam sposób - zmarszczyć brwi i zachować zimną krew - albowiem absurdalność poczynań Słońca wręcz przygniotła jego oczekiwania.
- I… - zaczął, próbując powstrzymać drganie zdenerwowanej powieki. - I nie pomyślałeś, że może lepiej zapytać tego właśnie człowieka, po co w ogóle cię do mnie wysyła? W życiu cię nie widziałem - dodał, mrużąc oczy przed oślepiającym blaskiem idioty… znaczy, Słońca.
- Nie pozwolę sobie korzystać ze swojego imienia w takim widzimisię. Zaprowadź mnie do tego idioty, a wszystko sobie wyjaśnimy. Rozumiemy się? - zapytał Levi, wręcz już nakłuwając gardło niebianina. Zapowiadała się paskudnie dobra znajomość między mrokiem, a światłem.
- Słońce
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 6 miesiące temu
- Rasa: Anioł Światła
- Profesje: Rzemieślnik , Mag , Artysta
- Kontakt:
Słońce już wszystko rozumiał. Miał do czynienia z klasycznym ignorantem, jeśli chodzi o muzykę, a może nawet i sztukę ogólnie. Westchnął w myślach, niektórzy ludzie po prostu tak mieli, więc nie zamierzał brać zbyt mocno do siebie jego słów.
- W sumie to nie mam zbyt wielu konkretów – rozłożył ręce w geście nie wiedzy, powiedział wszystko, co mógł bez ukrywania żadnego szczegółu. Co najwyżej mógł o czymś zapomnieć, ale przecież nie zrobiłby tego specjalnie.
Niestety nie zdążył mu jeszcze odpowiedzieć na pytanie, gdy sztylet znów wylądował przy jego szyi. Niebianin nie mógł się nadziwić, ile w jednym człowieku potrafi być gniewu. Uniósł więc ręce ku górze, dając znać, że nie ma zamiaru walczyć i uśmiechnął się nieco. Złe emocje były niezwykle zaraźliwe, ale pozytywne też mogły. Tylko trzeba było wpierw pokonać te pierwsze, z czym blondyn jak dotąd radził sobie całkiem nieźle.
- Ale po co te nerwy… Chętnie bym tamtego jegomościa wypytał o wszelkie detale, ale ledwo oczy zmrużył i ślad po nim zaginął. Więc jestem tu – wytłumaczył – I w sumie to już nie możesz mówić, że mnie w życiu nie widziałeś, bo właśnie mnie widzisz i chwilkę temu też… - próbował sobie pożartować, całkowicie ignorując pełną powagi aure mężczyzny – No i nie możesz stwierdzić, że jesteśmy nieznajomymi, bo ja już znam twoje imię, a ty właśnie poznasz moje. Jestem Słońce. Nie do końca przywykłem, aby zaczynać znajomości tak na ostrzu noża, ale… Nie ma to, jak nowe doświadczenia! – zaśmiał się całkowicie szczerze i zupełnie nieironicznie.
Nie czerpał wprawdzie przyjemności ze sztyletu przyłożonego do gardła i ostrza powoli przecinającego pierwszą warstwę skóry. Mimo to tym razem grzecznie zaczekał, aż Levi sam zabierze broń. Był wesołkiem, ale rozumiał, że wszelkie gwałtowne ruchy mogą być dość niebezpiecznym zagraniem w tej sytuacji.
- I tak sobie myślę, że możemy tego, jak go określiłeś, idiotę odnaleźć wspólnie – zaproponował – Z pewnością przydałaby ci się taka dusza towarzystwa jak ja, bo cóż… - spojrzał na swojego rozmówce i próbował dobrać słowa, które go nie urażą – Wydajesz się dosyć szorstki… Ale wracając do sprawy – płynnie zmienił temat – Ostatni raz widziałem go przed wejściem do miasta, krył się w krzakach z jakiegoś powodu… Niestety również tej kwestii nie miałem czasu wybadać. Chwyciłem się jedynego tropu, czyli ciebie – westchnął ciężko.
Cofnął się o krok od Levia i przybrał pozę myśliciela. W międzyczasie również nie mógł ustać w miejscu i chodził przez moment w kółko, aż w końcu naszła go pewna idea, co widać było w każdym jego ruchu pełnym ekscytacji.
- Może twoja przeszłość również nie jest do końca jasna i po prostu mnie nie pamiętasz – stwierdził – W sumie... Możemy go spytać! HALO! MOŻNA NA CHWILĘ!? – zawołał niebianin, gdy tylko spostrzegł przechodzącego wśród ludzi nieopodal tajemniczego jegomościa.
To z pewnością był ten sam, który wysłał go do Levia. Potwierdziła to jego zachowanie. Nieznajomy od razu wziął nogi za pas i tyle go widzieli. Jakby wyparował.
- W sumie to nie mam zbyt wielu konkretów – rozłożył ręce w geście nie wiedzy, powiedział wszystko, co mógł bez ukrywania żadnego szczegółu. Co najwyżej mógł o czymś zapomnieć, ale przecież nie zrobiłby tego specjalnie.
Niestety nie zdążył mu jeszcze odpowiedzieć na pytanie, gdy sztylet znów wylądował przy jego szyi. Niebianin nie mógł się nadziwić, ile w jednym człowieku potrafi być gniewu. Uniósł więc ręce ku górze, dając znać, że nie ma zamiaru walczyć i uśmiechnął się nieco. Złe emocje były niezwykle zaraźliwe, ale pozytywne też mogły. Tylko trzeba było wpierw pokonać te pierwsze, z czym blondyn jak dotąd radził sobie całkiem nieźle.
- Ale po co te nerwy… Chętnie bym tamtego jegomościa wypytał o wszelkie detale, ale ledwo oczy zmrużył i ślad po nim zaginął. Więc jestem tu – wytłumaczył – I w sumie to już nie możesz mówić, że mnie w życiu nie widziałeś, bo właśnie mnie widzisz i chwilkę temu też… - próbował sobie pożartować, całkowicie ignorując pełną powagi aure mężczyzny – No i nie możesz stwierdzić, że jesteśmy nieznajomymi, bo ja już znam twoje imię, a ty właśnie poznasz moje. Jestem Słońce. Nie do końca przywykłem, aby zaczynać znajomości tak na ostrzu noża, ale… Nie ma to, jak nowe doświadczenia! – zaśmiał się całkowicie szczerze i zupełnie nieironicznie.
Nie czerpał wprawdzie przyjemności ze sztyletu przyłożonego do gardła i ostrza powoli przecinającego pierwszą warstwę skóry. Mimo to tym razem grzecznie zaczekał, aż Levi sam zabierze broń. Był wesołkiem, ale rozumiał, że wszelkie gwałtowne ruchy mogą być dość niebezpiecznym zagraniem w tej sytuacji.
- I tak sobie myślę, że możemy tego, jak go określiłeś, idiotę odnaleźć wspólnie – zaproponował – Z pewnością przydałaby ci się taka dusza towarzystwa jak ja, bo cóż… - spojrzał na swojego rozmówce i próbował dobrać słowa, które go nie urażą – Wydajesz się dosyć szorstki… Ale wracając do sprawy – płynnie zmienił temat – Ostatni raz widziałem go przed wejściem do miasta, krył się w krzakach z jakiegoś powodu… Niestety również tej kwestii nie miałem czasu wybadać. Chwyciłem się jedynego tropu, czyli ciebie – westchnął ciężko.
Cofnął się o krok od Levia i przybrał pozę myśliciela. W międzyczasie również nie mógł ustać w miejscu i chodził przez moment w kółko, aż w końcu naszła go pewna idea, co widać było w każdym jego ruchu pełnym ekscytacji.
- Może twoja przeszłość również nie jest do końca jasna i po prostu mnie nie pamiętasz – stwierdził – W sumie... Możemy go spytać! HALO! MOŻNA NA CHWILĘ!? – zawołał niebianin, gdy tylko spostrzegł przechodzącego wśród ludzi nieopodal tajemniczego jegomościa.
To z pewnością był ten sam, który wysłał go do Levia. Potwierdziła to jego zachowanie. Nieznajomy od razu wziął nogi za pas i tyle go widzieli. Jakby wyparował.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość