RododendroniaNiech wybrzmi sprawiedliwość!

Rododendronia od wieków strzeże północnych krańców Środkowego Królestwa, zapewniając położonym bardziej na południe miastom względny spokój. Na północy krążą hordy potworów, których to dzielni wojownicy - swoją drogą jedni z najlepszych - usiłują trzymać z daleka od spokojnych ziem na południu. Królestwo Rododendroni posiada kopalnie najczystszego żelaza, z którego lokalne kuźnie wytapiają najznakomitszą stal, co zdecydowania ułatwia zadanie obrońcom.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Abraxos
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 2 miesiące temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Niech wybrzmi sprawiedliwość!

Post autor: Abraxos »

         – Nie było mnie tylko rok. Jak wiele mogło się zmienić? Jak bardzo sam mogłem się zmienić? – zapytał Abraxos, gdy przyglądał się matce, która, cóż, stara się obejrzeć go z każdej strony.
         – Dla ciebie to tylko, dla mnie to aż rok. Nie widziałam cię rok! – powiedział do niego, dłońmi podparła się pod boki, wyraźnie niezadowolona z tego, że jej syn zwyczajnie się tym nie przejmował. A później, jakby nigdy nic, podeszła do niego i objęła go. Anioł odwzajemnił to, darzył ją miłością, którą można obdarzyć wyłącznie matkę.
         – Postaram się wpadać częściej. Spróbuję… Ale przecież musisz wiedzieć, że… - odparł i przerwał tylko na chwilę, na mgnienie oka, gdy zobaczył ruch za plecami matki. Tyle wystarczyło.
         – Zło nigdy nie śpi – dokończył za niego męski głos. Należał do Ishima, do jego ojca. On też ucieszył się z tego, że widzi syna, choć nie był tak otwarty na okazywanie emocji jak jego żona. Dwaj aniołowie przywali się, najpierw uścisnęli dłońmi swoje przedramiona, a później pozwolili sobie na objęcie się, tak krótko i po męsku. A później rodzice zaprosili go do środka.

Rozmawiali o różnych rzeczach – o tym, co działo się w Planach, gdy go nie było, o tym, jak przebiega jego misja. Opowiedział im o, według niego, ciekawych rzeczach i przypadkach, na które natknął się w tym roku. O jego znajomych i przyjaciołach w tym miejscu. Sędzia przyznał się, że nie zdążył odwiedzić wszystkich, gdy został o to zapytany – ojciec rozumiał, matka nieco mniej.
         – Masz chwilę, żeby towarzyszyć mi na placu? – zapytał go nagle ojciec.
         – Ishim! – odezwała się Yofie, zanim jeszcze zdążył odezwać się ten, do którego pytanie to było skierowane.
         – No co? Nie walczę już tak często, jak kiedyś, a przyda mi się trochę ruchu przed snem – odparł jej mąż. Abraxos wiedział, że kryje się za tym coś jeszcze. Ojciec chciał sprawdzić w ten sposób, jakie są umiejętności tego, który przejął od niego miano Sędzi. Chciał własnoręcznie przekonać się czy jego syn o siebie dba i nawet samodzielnie się szkoli, czy może pozwala sobie na więcej swobody.
         – Z chęcią skrzyżuję z tobą ostrze, ojcze – odpowiedział mu w końcu. Obaj uśmiechnęli się do siebie, a Yofie pokręciła tylko głową. Wiedziała przecież, że nie odwiedzie ich od tego.

Miecze treningowe nie były ostre, przynajmniej nie tak, jak prawdziwa broń. Ishim leżał na środku placu treningowego, a Abraxos stał nad nim – wyprostowany, pełen wdzięku i z czubkiem miecza znajdującym się tuż przy gardle własnego ojca. Mieli nawet widownię, choć ta składała się zaledwie z kilku starszych aniołów. Uczeń przerósł mistrza, jednak to stało się już wtedy, gdy oficjalnie przejął od niego tytuł.
         – Jestem dumny z twoich umiejętności – powiedział starszy z niebian, gdy młodszy zabrał miecz i pozwolił mu wstać.
         – Z nich i z ciebie – poprawił się, choć wiedział, że Abraxos był świadom tego, co ojciec chciał mu przekazać. Chwilę później odłożyli miecze i wrócili do domu. A Sędzia, zapytany czy zostanie na noc, zgodził się bez chwili zastanowienia – dlatego, po odświeżeniu się, mógł jeszcze porozmawiać z rodzicami, a także z siostrą, która dołączyła do nich później. Oczywiście miała mu za złe, że osobiście nie powiedział jej, że zjawił się w Planach.
Następnego dnia pożegnał się z nimi wszystkimi i wrócił do misji. Czas nieść sprawiedliwość. Czas ponownie pojawić się w Alaranii.
        
❂❂❂❂❂❂❂
        
Snop światła pojawił się nagle nad kościołem poświęconym Najwyższemu, który znajdował się na terenie Rododendronii. W blasku tym, w samym środku wielkiej sali pojawił się On. Sędzia. I, jak się okazało, stało się to w samym środku pogrzebu. Anioł rozejrzał się i zauważył uczestników nabożeństwa, którzy patrzyli na niego z mieszanką zaskoczenia, niedowierzania i… smutku, żałoby wręcz. Wiedział, że jego skrzydła były widoczne, chciał, żeby tak było, gdy pojawia się w Alaranii. Zgromadzeni tu ludzie od razu wiedzieli, kim on jest. Nie wiedzieli jednak, dlaczego przybywa.
         – Nie obawiajcie się, mieszkańcy Rododendronii. Sprawiedliwość i Ja, Sędzia, jej awatar, przybyliśmy do waszego miasta! – wypowiedział głośno i wyraźnie. Tak, żeby każdy go słyszał. Nie przyniosło to właściwie żadnej reakcji. Stał tak chwilę, aż w końcu ktoś odważył się odezwać.
         – Gdzie byłeś… Gdzie była sprawiedliwość, gdy oni ginęli!? – zapytał go kobiecy głos. Jego właścicielka wstała nawet i wskazała na trumny spoczywające przed ołtarzem. Były ich cztery. Abraxos nie miał pojęcia, kto w nich spoczywa, jednak wiedział już, jak wygląda cała ta sytuacja. Właśnie trafił na rodziny tych, którzy już nie żyli. Rodziny, które modliły się i opłakiwały zmarłych, którzy wychodziło na to, że zginęli w niesprawiedliwy sposób. A on musiał to teraz naprawić. Musiał przynieść sprawiedliwość temu miastu; tym ludziom.
         – Znajdę tych, którzy to zrobili – powiedział wyraźnie. Nie musieli go nawet specjalnie zachęcać, sam już to zrobił, gdy tylko zrozumiał to wszystko.
         – Daję wam wszystkim moje słowo. Znajdę ich i sprawię, że zapłacą za to, co uczynili – dodał jeszcze. W niektórych oczach, które nań spoglądały, zauważył przebłysk nadziei. Myśl o tym, że może nie są to tylko słowa, a zapowiedź tego, co Sędzia chce zrobić. I, że nie zamierza z tego zrezygnować. On wiedział, że tak będzie. Ale to był on – znał samego siebie, czego nie można było powiedzieć o otaczających go ludziach.

         – Nie chciałem przeszkadzać, ale w świetle tego, czego się dowiedziałem, cieszę się, że to zrobiłem… Zabieram się od razu za to, co wam wszystkim obiecałem – powiedział na sam koniec. Skinął jeszcze głową, choć ciężko było stwierdzić czy sam do siebie, czy do mieszczan, czy może w jakimś dziwnym geście oddania czci należnej zmarłym.
Jednak, zanim udał się do wyjścia, zobaczył coś jeszcze. Małą rączkę, która nieuchronnie zmierzała w stronę jednego z piór w jego lewym skrzydle.
         – Ludzie dziecię. Zostaw. Nie wolno – powiedział doń głosem pozbawionym emocji. Dodatkowo spojrzał też na chłopaczka, który cofnął trzęsącą się rękę i wycofał, aby schować się w bezpiecznym objęciu matki. Przestraszył się? Trudno. Powinien wiedzieć, że nie dotyka się czegoś, czego nie powinno. Abraxos nie pozwoliłby, żeby dziecko dotknęło jego śnieżnobiałych piór. Właściwie, nie dopuściłby do tego bez różnicy na to, czy chciałoby zrobić to dziecko, nastolatek lub osoba dorosła. Nieważne, jakie intencje miałaby taka osoba. Dla bezpieczeństwa skrzydeł, schował je, co wyglądało, jakby machnął nimi lekko, a te nagle wyparowały. I dopiero wtedy ruszył w stronę drzwi wyjściowych z kaplicy. Zostawił żałobników, aby kontynuowali to, co robili, zanim przerwał im swoim pojawieniem się w budynku. Budynek wojaków odpowiedzialnych za utrzymanie porządku w mieście czekał na to, aż odwiedzi go Sędzia.
Awatar użytkownika
Alastore
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 1 miesiąc temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Przewodnik , Opiekun , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Alastore »

        Aniołowie mają swoje role. Żeby inni mogli szerzyć sprawiedliwość, drudzy muszą ją niszczyć. Tak działa naturalna kolej rzeczy w niewypowiedzianej nigdy wojnie między Niebem a Piekłem. Lecz, co niestety jest okrutną prawdą, to aniołowie upadają - piekielni nie mogą się nawrócić i oczywiście nie ma takich przypadków. Gdy już raz skrzydła spowije czerń, nigdy już nie zalśnią nieskazitelną bielą. Posłaniec pana nie mógł nigdy ot tak sobie pozwolić na grzech, żeby uniknąć dwóch z najgorszych kar - śmierci lub upadku. Alastore obserwowała, jak jej przyjaciele upadają, wówczas kiedy ona nie jest w stanie nawet porządnie wysłowić się przeciwko swemu władcy. Anielica, aby nie zatracić się w swoim bólu i bezwolności, uznała swoją pracę za idealną rozrywkę - w końcu niektóre dusze cierpiały bardziej niż ona, prawda? Może chociaż tak zapomni, dlaczego teraz, zamiast zlecieć w niebiańskiej chwale i blasku, wparowała do kościoła jak stara baba z objawieniem wstecznym.
Całe jej życie można przecież do tego porównać. Kolejne dusze do zabrania. Kolejni zdziwieni nieszczęśnicy, którzy wpatrywali się swe zmarłe powłoki i nie dowierzali - jak to? Dlaczegóż? Kiedy zmarłam? A najlepsze dopiero przed Alastore. Lecz nim w pełni zbliżyła się do niewidocznch dla ludzkiego oka postaci, w tłumie wypatrzyła młode dziecko. Ewidentnie przestraszony chłopiec wtulał się w matkę, która kołysała go na uspokojenie. Pozornie nic nieznaczący widok, aczkolwiek anielica chwilę musiała stanąć i zebrać myśli. Jak to jest czuć, że rodzice cię kochają? Że cię pocieszą, a nie zrugają za słabość? Że cię przytulą? Anielica zamrugała, zaskoczona własnym roztargnieniem. Nie powinna już myśleć o rodzinie. W końcu została wydziedziczona z rodu i nie ma prawa nawet mówić, czyją jest córką.
        Alastore w końcu nabrała powietrza i podeszła do zgromadzonych nad trumnami dusz. Ledwo machnęła ręką, a te posłuchały się jej - widocznie były naprawdę osłabione tym, co się stało.
        - Czy ty… - zaczął mężczyzna, zagubionym wzrokiem odnajdując spojrzenie Alastore. - Czy jesteś śmiercią?
Anielica odwróciła się, gestem ręki nakazując jednocześnie duszom podążać za nią. Zamyśliła się przez chwilę. Nie powinna w kościele z nimi rozmawiać, bowiem zaraz zwróci na siebie uwagę pozostałych obecnych i szybko uznają ją za wariatkę.
        - Pani, powiedz, co nas czeka? - rzekła zamordowana kobieta. Jej twarz była cała pokaleczona i poobijana, a z myśli tej nieszczęśnicy Przewodniczka dusz wyczytała tylko jej imię. Uma.
        - Czy ja… ja mogę pożegnać się z synem? - zagaił mężczyzna o imieniu Yrneh. Alastore spuściła wzrok. To było najgorsze w pracy przewodniczki; te pytania, ciągle te same pytania. Kobieta już znużona nie mogła powoli powtarzać tego samego - lecz jednocześnie nie dawała rady milczeć. Przeto jej dusze były tak strasznie smutne…
        Anielica podążyła za wzrokiem Yrneha i spojrzała na chłopca, którego również wcześniej zaobserwowała. Młodzieniec wtulał się przestraszony w matkę, aczkolwiek nie wydawał się specjalnie rozumieć, dlaczego w sumie jest w kościele - może odczuwał stratę, aczkolwiek nie tyle wydawał się zasmucony, co przerażony. Jakby zobaczył ducha, co jest niemożliwe - nikt inny nie widział tych dusz poza Alastore. Zatem chłopiec musiał wystraszyć się czegoś innego. Mięśnie niebianki momentalnie naprężyły się w obawie przed potencjalnym zagrożeniem. Wtem kobieta spojrzała na całą gromadę duchów za nią, aż w końcu się doń odezwała.
        - Jestem aniołem. Zaprowadzę was w dobre miejsce, w którym kiedyś ponownie zobaczycie bliskich. Nie dokładajmy im cierpienia pożegnaniem. - Spojrzała wymownie na Yrneha, z nadzieją, że nie musi mu również tłumaczyć, że tego typu kontakty są zakazane. Alastore na dodatek zwróciła na siebie uwagę najbliżej siedzącej staruszki, która żarliwiej zaczęła się modlić.
        - Anioł? Jak ten rycerzyk, co wcześniej mi syna wystraszył? - zainteresował się duch, a tym razem przykuł uwagę anielicy.
        - Był tu wcześniej ktoś z Nieba? - zapytała. ”Po co?”, pomyślała. Żaden niebianin nie miał interesu w uczestniczeniu w pogrzebach z wyjątkiem przewodników dusz - a takowy był jeden na dany rewir. Alastore na pewno się nie pomyliła; przecież jeszcze blisko parę dni temu schodziła do Rododendronii po kobietę, która szczęśliwie dożyła starości…
        - Tak. Awatar sprawiedliwości… niestety, pojawi…! - Yrneh nie zdążył nic więcej rzec. Anielica zesztywniała, przypominając sobie wszystkie przeżyte traumy; całe dzieciństwo bycia porównywaną do idealnych dzieci innych rodzin, do perfekcyjnego Sędzi. Cały czas bycie niewystarczającą, bo nie jest mężczyzną. Gdzież jest w tym świecie niesiona przez idealnego syna sprawiedliwość?
        - Zmieniłam zdanie - rzekła Alastore. - Możecie się pożegnać. Macie ode mnie trochę czasu. - Zanim dusze zdążyły ucieszyć się z nowej wiadomości, rozdziawili gęby w niemym zaskoczeniu na rozpościerające się skrzydła anielicy, która w te pędy ruszyła przed siebie. Przewodniczka dusz nawet nie wiedziała, dlaczego w sumie tak postąpiła; działał na nią jakiś dawny impuls, zemsta, ból i żal, który nie pozwalał jej zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnościach, jakie przeżyła.
Chciała sprawiedliwości. I chciała ją wymierzyć.

***

        Sędzia, na szczęście Alastore, nie zdążył odejść za daleko od kościoła. Kobieta nie uraczyła anioła żadnym słowem, żadnym gestem, ale za to spektakularnie wleciała na jego personę i siłą rozpędu powaliła na ziemię. W innym wypadku zapewne nie miałaby większych szans. A moment zaskoczenia był po jej stronie. Oboje jednak przetoczyli się kawałek dalej po bruku, aż Alastore nie odzyskała równowagi i nie odfrunęła na bezpieczną odległość.
        - Na rany boskie, biją się! - krzyknął ktoś; a że raczej cały tłum osłupiał, również dusze nieszczęsnej przewodniczki wmieszały się w tłum i oglądały małe przedstawienie. Także też nie ma pewości, czy to byle mieszczanin zareagował na walkę aniołów, czy jedna z dusz, którą mogli usłyszeć jedynie Przewodniczka i Sędzia. Alastore jednak nie zwróciła uwagi na otoczenie, ponieważ dopiero teraz trzeźwość umysłu pozwoliła jej pomyśleć logicznie. Co chciała osiągnąć?
        - Um... - zaczęła, kompletnie zbijając z tropu samą siebie. - Co ty tutaj robisz, co? - rzekła. Alastore przecież nigdy nie przyzna się do żadnej pomyłki; więc tak, fakt, że się rzuciła do walki, był oczywiście w jej mniemaniu całkowicie uzasadniony i normalny.
Awatar użytkownika
Abraxos
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 2 miesiące temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Abraxos »

Dzień sprzyjał przechadzkom i może właśnie dlatego na ulicach znajdowało się wielu mieszkańców miasta, którzy nie tylko mieli coś do załatwienia. Świecące słońce, kilka chmur leniwie włóczących się po niebieskim niebie i lekki wietrzyk – to sprzyjało spacerom. Tylko, że on przybył tu po coś zupełnie innego. Gdy już dowiedział się, co stało się w mieście, napędzało go już tylko jedno. Chciał przynieść sprawiedliwość rodzinom tych, którzy już nie żyli. Chciał, żeby dosięgła ona tych, którzy odpowiadają za ich śmierć. Żałował, że nie zjawił się wcześniej, może wtedy udałoby mu się temu zapobiec… Chciał. Nie. On musiał to naprawić.
Próbował przypomnieć sobie, gdzie znajduje się siedziba straży miejskiej. Był tu już kiedyś, nawet więcej niż raz, jednak nie oznaczało to, że po tym wszystkim wiedział o każdym budynku, który znajdował się w murach Rododendronii. Najwyżej znajdzie jakiś patrol i zapyta ich o to, jak dotrzeć na posterunek albo do głównej siedziby straży. To drugie byłoby lepsze, w końcu możliwe, że tam osiągnąłby i dowiedziałby się najwięcej. Ewentualnie zostanie skierowany do posterunku, który odpowiada za okolicę, w której doszło do śmierci tamtych osób. Tak czy inaczej, miał zamiar od razu zabrać się za śledztwo. Musiał dowiedzieć się więcej i wytropić tych, którzy winni byli tych śmierci. A później, cóż, to czy odda ich w ręce władz, czy pozbędzie się ich sam, nie do końca zależało już od niego. Była to kwestia tego, czy zabójcy będą chcieli przeżyć dłużej, ale w więzieniu, czy może będą stawiać opór i to taki zbrojny, gdzie Sędzia będzie musiał się bronić.

Nagłe spotkanie z chodnikiem sprawiło, że jego myśli się zmieniły. Zaczął wchodzić w tryb bojowy, choć myślał jeszcze na tyle, żeby nie zaatakować od razu po tym, jak się podniesie. Kto mógł się na niego rzucić? Czyżby jedna z osób, które były w kaplicy, która miała mu naprawdę za złe to, że pojawił się dopiero teraz? Jeśli tak, to nie miał zamiaru krzywdzić kogoś takiego. Osobą tą najpewniej kieruje żal, który odczuwa po stracie kogoś bliskiego. Abraxos rozumiał to, dlatego uspokoił się nieco, nim udało mu się podnieść.
Oczy w kolorze czystego srebra ujrzały to, czego Sędzia raczej się nie spodziewał. Zobaczył przedstawicielkę własnej rasy, a to, jak na niego patrzyła… Tak, był pewien, że za jego powalenie odpowiada właśnie ona. Odezwała się doń, choć zanim jej odpowiedział, rozłożył swe skrzydła – w tle dało usłyszeć się kilka westchnięć podziwu – i wzniósł się wyżej, aby znajdować się na równi z nieznajomą niebianką.
         – Niosę sprawiedliwość, jak zawsze, gdy przebywał na tym Planie – odpowiedział jej. Uważnie obserwował jej poczynania, jej ruchy i mimikę. Nie był pewien, czego może się spodziewać.
         – A ty? Dlaczego zaatakowałaś pobratymca? – zapytał. Nie miał zamiaru atakować, jeszcze nie przynajmniej. Poza tym, nawet gdyby miał to zrobić, to nie mógł liczyć na Sprawiedliwość. Wiedział, że miecz nie pozwoli mu zranić „sobą” innego niebianina. Sam Abraxos też nie przepadał za takimi sytuacjami. Nie lubił walczyć ze swoimi i ich zabijać, i chodziło tu ogólnie o rasę niebian, ale będzie się bronił. A zabójstwo innego anioła będzie dla niego czynem ostatecznym – prędzej obije takiego na tyle mocno, że nie będzie mógł już walczyć i się podda.
         – Dlaczego zaatakowałaś mnie? – dopytywał. Słońce wyłoniło się zza chmury, a jego promienie opadły również na skrzydła Sędziego, co sprawiło, że te zdawały się leciutko świecić. Świecić czystym i białym światłem, choć niezbyt intensywnym.
         – Nie chcę z tobą walczyć – odparł spokojnie. I szczerze zresztą, bo naprawdę tego nie chciał. I nie chodziło tu o to, że – według niego – miał teraz na głowie ważniejsze sprawy niż potyczka z innym przedstawicielem rasy anielskiej.
         – Ale zrobię to, jeśli mnie do tego zmusisz – dopowiedział. Też spokojnie, choć tym razem pewność siebie w jego głosie przebijała się tu bez problemu. Był pewien tego, co chciał zrobić. Był pewien swoich przekonań. Czuł na sobie wzrok zebranej poniżej gawiedzi, ale nie dość, że nie przeszkadzała mu publika, to i tak nie zwracał na nich zbytniej uwagi. Owszem, będzie uważał, żeby nie ucierpiał ktoś postronny, kto nie ma z tym nic wspólnego – ale jego wzrok tkwił osobie odpowiedzialnej za całą tą sytuację. Na anielicy, która odważyła się w niego wlecieć.
Był też gotów do ewentualnej walki i, choć jego postawa była swobodna, to obie dłonie spoczywały na rękojeściach sztyletów. Ostrza znajdowały się w swych pochwach, co prawda, ale Abraxos złapał je tak, że nie tylko opuszczą je błyskawicznie, bo również uda mu się zadać nimi podwójne cięcie – z dołu do góry – lub zasłonić się przed atakiem. Sztylety i magia, i własna siła fizyczna, tego mógł użyć w tym starciu, jeżeli do niego dojdzie. Oczywiście, nie miał też zamiaru atakować pierwszy. Lubił walkę, ale nie pchał się bezmyślnie prosto w nią. Dlatego czekał. Czekał na to, co zrobi niebianka.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rododendronia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości