Daleka Północ[Śnieżny Las] Echa Przeszłości

Niezwykle odległe miejsce, położone daleko, daleko na północ od Środkowej Alaranii. Tutaj wznoszą się wysokie Góry Thargorn, a przed nimi rozciągają się wielkie Lodowe Pustkowia. To właśnie stąd pochodzą lodowe elfy, a także krasnoludy i pozostali nordowie.
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Eilys »

         Ponowne połączenie sił z oczekujących ich przybycia Calathalem zostało nieco opóźnione w związku z pojawieniem się dwóch czworonożnych towarzyszek Eis. Na bardziej wylewne przywitanie nie było w tej chwili warunków ani, przede wszystkim, czasu, niemniej na chwilę musieli przystanąć. Choćby po to, by elfka mogła przejąć od kotów przyniesioną jej broń i wydać futrzakom dalsze polecenia.
         - Chiyo. Wracaj do domu. - Eilys poczuła falę frustracji, jaka napłynęła od kotki wraz z przeciągłym miauknięciem. - Niech Mama nagotuje wrzątku w kotle. I wyparzy igły.
         Frustracja przeszła w protest, na który elfka zareagowała szybko, wymownym gestem wskazując kikut strzały wystający spod bandaża na udzie. Na ten widok Milva i Chiyo zasyczały zgodnie i przystały na plan swojej elfiej siostry, nie bez myślowej reprymendy, jakiej jej udzieliły. Otarłszy na pożegnanie pyszczek o łydkę Eis, biała kulka futra niebawem zniknęła między krzakami, znacząc śnieg drobnymi śladami łapek.
         - One się ciebie słuchają?
         To pytanie padło ze strony Alyson. Eilys podniosła wzrok, napotykając spojrzenie czarnowłosej kobiety. Zaciekawione, nieco sceptyczne, lecz pozbawione zalążka drwiny, z którą w wielu przypadkach się spotykała. Wzruszyła ramionami.
         - Zazwyczaj nie. Ale dbamy o siebie - odparła szczerze. - Jak to rodzina.

         Eilys była spokojna. Odkrycie obecności zmutowanego potwora w lesie, jej lesie, wprawdzie wywołało poczucie zagrożenia, które trzeba było jak najszybciej wyeliminować, jednak kiedy zaczynało się prawdziwe polowanie, nagromadzone w ciele elfki napięcie przeradzało się w czystą gotowość do działania. W metodyczną precyzję, harmonię wyuczonych działań i intuicji łowcy. W momencie gdy planowali atak i szykowali się do niego, Eis odruchowo odcinała się od wszelkich gwałtownych emocji, zupełnie jakby w jej umyśle ktoś zamknął drzwi prowadzące do tej wrażliwej strony osobowości. Nie traciła empatii, ale nie pozwalała na to, by uczucia czy sentymenty zdominowały racjonalne procesy myślowe, niezbędne zarówno do ustalenia możliwie najkorzystniejszej strategii, jak i do wprowadzania szybkich korekt w planie na podstawie wszelkich zmiennych.
         Obserwowała otoczenie, analizując na chłodno szczegóły ich położenia. Przez większość czasu milczała, tym samym wyrażając aprobatę dla wszystkich słów, które padły ze strony lodowego elfa. Gdyby z czymś się nie zgadzała, wyraziłaby to wprost, póki jednak jego spostrzeżenia pokrywały się z jej własnymi, nie czuła potrzeby ingerencji w rozmowę. Zapytana o wybór drzewa, uniosła lekko głowę, samymi oczami rozglądając się po koronach otaczających ich sosen i świerków. Potrzebowała takiego, do którego zdołają zakraść się niepostrzeżenie, a zarazem takiego, z którego elfka będzie miała pole do manewru w celu oddania strzału. Nie mogło mieć zbyt gęstych gałęzi, gdyż w przeciwnym razie ograniczałyby one swobodne wycelowanie w bestię. Nie mogło też być zanadto na uboczu; niedźwiedź musiał cały czas znajdować się w zasięgu jej łuku, inaczej Eis stanie się w tej walce całkowicie bezużyteczna. W końcu dostrzegła takie drzewo, które spełniało wszystkie warunki w stopniu większym od pozostałych roślin - rosły modrzew wtulony z jednej strony w kępkę karłowatych jodełek, zapewniających idealną osłonę podczas wspinaczki - i to właśnie je wskazała Calathalowi ruchem głowy.
         Modrzew miał ten minus, iż jego gałęzie były stosunkowo cienkie, ale jeśli elfka dobrze rozłoży na dwie ciężar ciała, opierając stopy blisko pnia, powinny zapewnić jej dość solidne oparcie, jako że nie zamierzała tym razem testować wytrzymałości gałęzi, uprawiając dzikie akrobacje.
         Zebrała swój przydział strzał i przez wzgląd na brak kołczanu, związała je ciasno rzemykiem. Nie był to zapewne najwygodniejszy sposób ich transportu, ale najlepszy w obecnych warunkach. Przerzuciła powstały pęk przez ramię, w myślach nakazała Finji i Milvie trzymać się w bezpiecznej odległości i ruszyła do akcji. Myśliwi poszli przodem, zająć własne pozycje, ona sama zaś odczekała chwilę i skierowała kroki w stronę upatrzonego wcześniej modrzewia. Podczas gdy Calathal ustawiał się pod drzewem tak, by pomóc jej wspiąć się na nie, Eilys chwyciła w zęby przytrzymujący strzały rzemyk. Łuk przewiesiła przez plecy. To wszystko, w połączeniu z odniesioną uprzednio raną, bardzo ograniczało swobodę ruchów elfki; dlatego właśnie potrzebowała tym razem pomocy towarzysza. Umieściła stopę zdrowej nogi na jego złożonych dłoniach, przytrzymując się jego ramion, dla większej stabilności. Na krótką chwilę spojrzenia dwóch par fioletowych oczu spotkały się, lecz zaraz potem Eilys skierowała wzrok ku górze, szybko nakreślając w głowie sekwencję ruchów, które musiała wykonać, by dostać się na odpowiednią gałąź. Zacisnęła zęby na rzemieniu, gdy wysiłek związany z odbiciem się od ziemi poruszył zranionymi mięśniami, powodując ból, który przebił się przez działanie środka znieczulającego. Trwało to jednak sekundę, może nawet mniej. Wykorzystując własną siłę i pomoc Calathala, Eis wystrzeliła w górę, chwytając się najniższej z głównych gałęzi. Potem już było z górki; wystarczyło bowiem podciągnąć się, wspomagając się opartą o jakikolwiek sęk zdrową nogę. Nie poszło to elfce tak sprawnie jak zazwyczaj, gdy była w pełni formy, ale poradziła sobie całkiem dobrze. Zerknęła z góry na mężczyznę i skinęła mu głową, równocześnie dziękując i zapewniając o powodzeniu ich przedsięwzięcia.
         Zdjęła z pleców łuk, a rzemyk z pękiem strzał przywiązała do osobnej gałęzi po swojej prawej stronie; wyciągnąwszy jedną z nich, nałożyła ją na cięciwę, pozostawiając ją jeszcze luźno. Upewniła się, że stoi stabilnie, rozejrzała się za pozostałymi członkami drużyny, zapamiętując ich pozycję, by po chwili całość uwagi skupić na leżącej pod drzewami bestii. Przyczynie całego tego zamieszania. Dopiero teraz, kiedy leżała nieruchomo, Eilys miała okazję dobrze jej się przyjrzeć. I podziękować losowi, że podczas swojej wędrówki monstrum nie natknęło się na jej dom.
         Oddany przez Calathala strzał stał się sygnałem do rozpoczęcia drugiej rundy walki. Eilys napięła cięciwę, unosząc łuk. Oddychała spokojnie, celując powoli. Miała do dyspozycji ograniczoną liczbę pocisków, postanowiła więc pójść w precyzję, nie w szybkość. Wymierzyła dokładnie, celując w bok niedźwiedzia, tuż pod jego lewą łapą, z szansą na trafienie w serce, jeśli pocisk wbije się pod odpowiednim kątem. Wypuściła powietrze z płuc, a razem z nim - strzałę. Trafiła idealnie. Ale zbyt płytko. Grube futro i mięśnie nie pozwoliły grotowi strzały wejść głębiej w ciało. Eilys zmarszczyła brwi i syknęła z irytacją, sięgając po kolejną strzałę. Niedźwiedź zdążył w międzyczasie zmienić położenie, dlatego też tym razem elfka wzięła na cel jego szyję; to miejsce pod uchem, załamanie między mózgoczaszką i twarzoczaszką, gdzie znajdował się wrażliwy na ciosy, miękki fragment tkanki łącznej, przez który już strzała powinna się przebić bez większego problemu. Niestety, chybiła o kilka centymetrów, zagnieżdżając się w tylnej części karku bestii. Zapewne drażniąc, jednak poza tym nie wyrządzając mu większej krzywdy. Kolejny oddany przez Eis strzał dosięgnął potwora - a konkretnie jego tylnej łapy - dokładnie w chwili, gdy zamachnął się on na Calathala, posyłając elfa prosto w drzewo, tuż obok tego, na którym znajdowała się Eilys. Impet uderzenia zakołysał nawet jej modrzewiem. Łapiąc równowagę, zerknęła w dół, zdjęta nagłą obawą o życie towarzysza. Poruszył się, nie zginął zatem od razu, jednak nie wiadomo, w jak poważnym stanie znajdował się po ciosie bestii. Jeden z filarów drużyny tymczasowo padł. Niedobrze. Eilys zaklęła pod nosem. Nie wiedziała czy elf miał przy sobie inną broń do użycia w defensywie, więc bez namysłu rzuciła w jego stronę akacjowy kij. Wylądował w śniegu, tuż obok niego, ona sama zaś już sięgała po kolejną strzałę, jednak nie od razu nałożyła ją na cięciwę. Zamiast tego, sięgnęła po sakiewkę ze środkiem znieczulającym i oblizawszy grot strzały, obtoczyła go w białym proszku. Nie planowała tego. Nie chciała marnować specyfiku, który był jej potrzebny, by będąc ranną zdołała wrócić do domu o własnych siłach, ale teraz znaleźli się w trudnej sytuacji.
         Środek ów miał tę właściwość, iż efekt jego działania zależał od drogi podania. Przyjęty doustnie uspokajał i łagodził pomniejsze dolegliwości, jak bóle głowy czy żołądka. Wchłaniany przez błonę śluzową, tak jak zrobiła to Eilys, tłumił pracę receptorów bólowych, zaś zaaplikowany bezpośrednio do krwi miejscowo wywoływał tymczasowy paraliż, blokując impulsy nerwowe w danym obszarze ciała. To był wynalazek Mamy. Jedna z nielicznych rzeczy, którymi kobieta nie handlowała. Eilys znała składniki i recepturę, jednak nigdy nie zdołała odtworzyć jego efektów w zadowalającym stopniu, dlatego też dysponowała tym zasobem oszczędnie. W obecnym położeniu uznała jego użycie za niezbędne w celu utrzymania przy życiu wszystkich członków drużyny.
         Napięła cięciwę, trzymając w gotowości strzałę z grotem w panierce ze środka przeciwbólowego i szybko rozważyła potencjalne punkty w ciele bestii, które mogła wziąć na cel. Trafienie w kark dałoby najbardziej efektywny rezultat; gdyby środek dostał się do głównej arterii, wywołałby efekt może i słabszy, ale za to obejmujący sporą część ciała. Niedźwiedź jednak zbyt mocno miotał się pod gradem strzał pozostałych myśliwych, by elfka miała pewny strzał. Nie mogła ryzykować chybienia; drugiej szansy nie było. W końcu, po namyśle, zdecydowała się wymierzyć w przedramię. Ze zwiotczałą łapą, nawet jeśli zwierzę będzie w stanie się przemieszczać, utraci możliwość ataku pazurami. Eilys uniosła łuk, wzięła wdech i posłała strzałę w to miejsce. Pocisk przeciął powietrze ze świstem i wbił się w kończynę bestii. Niezbyt głęboko, w dodatku zaraz drewniana końcówka strzały została z trzaskiem złamana, jednym ruchem, ale nastąpiło trafienie. Środek powinien zacząć działać za niecałą minutę. Do tego czasu tkwiący na dole myśliwi musieli jakoś utrzymać niedźwiedzia z dala od siebie. Eis już czekała z kolejną strzałą na cięciwie. Spojrzała w dół, starając się jednocześnie kątem oka śledzić dalsze ruchy bestii.
         - Dasz radę walczyć? - spytała, gotowa osłaniać elfa, który przed chwilą zaliczył solidne rąbnięcie w twarde drewno.
         - Trafiłam go w łapę środkiem zwiotczającym mięśnie - oznajmiła. - Starczy mi go na jeszcze jeden taki strzał. Mogę trochę go unieruchomić na… nie wiem na jak długo. - Nie miała pojęcia. W normalnych warunkach czas trwania efektu proszku zależał głównie od masy ciała, metabolizmu i ogólnej kondycji fizycznej osobnika, ale w tym cholernym mutancie nic nie było normalne. Nawet jeśli założyć, że paraliż u zwykłego niedźwiedzia utrzymywałby się do dziesięciu minut, nie wiadomo jaki przelicznik zastosować w przypadku bestii nie tylko absurdalnie masywnej, ale też naszprycowanej bliżej nieokreśloną magią. - Spróbuję wycelować w drugą łapę. Niech zaryje w śnieg tą paskudną, krwiożerczą mordą.
         Kiedy - jeśli - potwór upadnie, będą mieli niewielki margines czasu, by zbliżyć się do niego i go wykończyć. To była ich szansa.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 147
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Podniósł się, choć czuł dość nieprzyjemny ból w klatce piersiowej. Wiedział, jak boli złamanie i to nie było to, na szczęście. Jego żebra były całe, ale mogły być stłuczone. Powinien zająć się tym jak najszybciej, tyle tylko, że będzie musiał wytrzymać do momentu, w którym Bestia w końcu padnie. Nie to, żeby nie ufał umiejętnościom pozostałych członków tej grupy, ale z nim aktywnie biorącym udział w walce – czy tam polowaniu – mogli zakończyć to szybciej. Nie ruszał się, póki co przynajmniej. Musiał poczekać, aż magicznie wzmocniony niedźwiedź oddali się z próbą dopadnięcia innych myśliwych. Był pewien, że gdyby stworzenie to zobaczyło jakiś ruch z jego strony, od razu zaatakowałoby ponownie. Tym razem Cal mógłby nie mieć szansy na obronę własnego ciała i, cóż, mogłoby to zakończyć się nawet jego śmiercią. A niedźwiedź, nękany kolejnymi strzałami, właśnie to zrobił. Gdy zrobiło się bezpiecznie, przynajmniej w najbliżej okolicy wokół drzewa, pod którym właśnie leżał Calathal, elf postanowił powoli się podnieść. Akurat zrobił to wtedy, gdy wypuszczona przez Eilys strzała, ta pokryta białym proszkiem, wbiła się w cielsko Bestii; prosto w jedną z przednich łap.
         – Dam radę – odparł. „Muszę dać” – pomyślał.
Zaczął się powoli podnosić, najpierw opierał się o pień, a później stał już o własnych siłach. Rozejrzał się wokół, szukał swojego łuku. Akurat łatwo było go dostrzec, w końcu miał on kolor, który był przeciwieństwem śnieżnej bieli. Zaprzestał poszukiwań, gdy usłyszał pozostałe słowa, który wypowiedziała kobieta, choć dokładnie w tym samym momencie dostrzegł to, czego szukały jego oczy.
         – Najlepiej zrób to jak najszybciej – odpowiedział jej. Nie mógł się nadwyrężać, przy każdym ruchu górnej części ciała czuł ból w klatce piersiowej. Nie był to ból w płucach, na szczęście nie. Sięgnął do torby i wyciągnął z niej malutką fiolkę, którą odkorkował zębami i od razu wypił jej zawartość. Poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele, a później koncentrujące się w klatce piersiowej. Nie było to coś, co leczyło rany lub przyspieszało naturalne możliwości regeneracyjne ciała. Ciecz ta pomoże mu tylko przez chwilę i sprawi, że przez czas jej działania nie będzie czuł tego nieprzyjemnego bólu obitych żeber. Sprawi, że będzie mógł skupić się na walce, choć istniała tu też pewna cena użycia tego. O to będzie martwił się później, teraz miał ważniejsze rzeczy, którymi chciał zająć się jak najszybciej. Pustą fiolkę schował z powrotem do torby, a chwilę później sięgnął po łuk, na którym poluźnił cięciwę i schował do futerału.
         – Do dzieła – powiedział to bardziej do samego siebie, a nie elfki, choć ona też mogła to usłyszeć.

Z działaniem poczekał na to, aż Eilys przygotuje kolejną strzałę i wypuści ją z łuku. Myśliwi dobrze sobie radzili, wręcz zaskakująco dobrze, z drażnieniem Bestii, odciąganiem jej uwagi od dwójki elfów i, w końcu, unikaniem ataków i umykaniem im. Zaczął podkradać się bliżej miejsca, w którym stał niedźwiedź, który – gdy się poruszał – bardziej ciągnął za sobą jedną z przednich łap, niż nią ruszał. To musiało znaczyć, że substancja, którą elfka pokryła grot strzały, zaczęła już działać. Ostatecznie schował się za drzewem, tylko że za rosnącym bliżej miejsca akcji. Zostało mu czekanie. Z pochwy zawieszonej przy pasie, wyciągnął długi sztylet, drugą ze swoich broni. Uznał, że ten przyda się bardziej, gdy już Bestia będzie miała sparaliżowaną kolejną kończynę.
Z miejsca, w którym się ukrywał, wyszedł, gdy niedźwiedź zamachnął się łapą i, zamiast ponownie uderzyć nią w drzewo lub otrzeć się o niej pazurami, nagle nią szarpnął i zarył pyskiem w śnieg. Zwierzę próbował wstać, ale nie wychodziło mu to. W ogóle nie mógł ruszać przednimi łapami. Widział, że myśliwi również to dostrzegli i oni także sięgnęli po broń białą. Mikstura nadal działała, ale Cal wiedział, jaki był jej czas działania i wiedział, że ten zbliżał się ku końcowi. Dlatego zaczął biec przez śnieg tak szybko, jak mógł w takich warunkach. Gdy znalazł się przy Bestii, wbiegł na jej plecy, jedną ręką wspierając się na jej gęstym futrze, a w drugiej trzymając sztylet. Wspiął się na grzbiet niedźwiedzia i wyskoczył w górę, aby łatwiej przebić się przez czaszkę. Czubek ostrza broni skierował w dół, celował nim prosto w górną część czaszki – jeszcze – żywego stworzenia. Myśliwi mogli szukać serca lub innych ważnych organów, które przebite lub w inny sposób zniszczone sprawią, że niedźwiedź poważnie osłabnie albo zwyczajnie umrze. Cal nie myślał, jak myśliwy, aktualnie myślał jedynie o tym, aby jak najszybciej pozbawić życia tego potwora. Dlatego zrobił to, co zrobił – gdy już wylądował, klęczał na grzbiecie stworzenia, przy jego głowie. Dłonie elfa zanurzone były w futrze porastającym głowę Bestii, a ostrze sztyletu w jej głowie. Chwilę przed tym zwierzę ryknęło i próbowało przewrócić się, w ostatniej próbie walki i pozostania przy życiu. Moment, w którym ostrze wbiło się w czaszkę, nagle uciął ten ryk. A życie uszło ze wzmocnionego magicznie cielska.

Calathal wyszarpał Pazur z głowy zwierzęcego przeciwnika. Wytarł go w jego futro i powoli, niemalże zsuwając się, zszedł z martwego cielska. Nagle poczuł się zmęczony, a ból w klatce piersiowej ponownie do niego dotarł – elf wiedział, co to oznacza. Westchnął tylko i oparł się o bok zwierzęcia, a później osunął się do pozycji siedzącej. I stracił przytomność.
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Eilys »

         Stojąc na modrzewiowej gałęzi, lodowa elfka obserwowała z góry poczynania należącego do tej samej rasy kompana. Wstał, to już był dobry znak, tym niemniej szybkie zakończenie przeciągającego się starcia stawało się coraz pilniejsze. Dwa elfy w drużynie były jak wygranie losu na loterii, ale dwa ranne elfy w drużynie przestawały być czynnikiem korzystnym w przypadku wciąż trwającej walki. Eilys skinęła głową i zacisnęła usta tak mocno, że jej wargi tworzyły cienką, pobielałą kreskę; częściowo w wyniku wzmożonego skupienia, częściowo przez nagły przejaw irytacji. Wiedziała, że musi załatwić to szybko, w końcu substancja z poprzedniego pocisku mogła lada chwila przestać działać. Zdjęła więc uprzednio przygotowaną strzałę z cięciwy i przygotowała ją w sposób podobny jak tę pierwszą: wspomagając się śliną, umieściła biały proszek na jej grocie.
         Nie czekała. Od razu uniosła łuk i wymierzyła w bestię. Złapała równowagę, uspokoiła oddech i wyostrzyła zmysły. Nie mogła chybić. Miała tylko ten jeden strzał; na kolejny zabraknie już paraliżującego środka. Duża odpowiedzialność spoczywała na barkach elfki, ale nie pozwoliła, by ją to wytrąciło z równowagi. To nie był pierwszy raz, kiedy powodzenie polowania zależało od jej posunięcia, sama Eis zresztą nie była żółtodziobem. Upewniła się, że druga łapa niedźwiedzia znajdowała się w zasięgu jej strzału. Trafienie w nią nie należało do najłatwiejszych rzeczy, jako że bestia rzecz jasna nie była na tyle uprzejma, by pozostać choć na chwilę w bezruchu. W końcu elfka, uznawszy że zdoła wyczuć następny ruch stwora, posłała ostatnią w tej walce strzałę.
         Trafiła. Ledwo, bowiem w wysoką część przedramienia, ale pocisk sięgnął celu. Eliys uniosła rękę z wyprostowanymi palcami dłoni i odliczała. Pół minuty, zanim da sygnał do ostatecznego natarcia. Dziesięć… Musiała zostawić drużynie margines czasu na dobiegnięcie do bestii, jednak gdyby dała znać zbyt wcześnie, mogliby dopaść do niej zanim zostanie unieruchomiona, a to niekoniecznie skończyłoby się dobrze dla myśliwych. Dwadzieścia… Miała nadzieję, że czas działania substancji z pierwszej strzały pokryje się ze środkiem zaaplikowanym przez drugą. Tylko to założenie, oparte bardziej na dobrej wierze niż jakichkolwiek rzetelnych przesłankach, umożliwiało im osiągnięcie celu.
         Trzydzieści.
         Elfka machnęła ręką.
         - Teraz! - zawołała do tych, którzy mogli nie widzieć jej gestu. - Atakujcie czym się da!
         Ona sama została na drzewie. Nie była obecnie w stanie poruszać się na tyle szybko, by znaleźć się w pobliżu bestii w sensownym czasie. Zresztą, na dole było ich pięcioro, poradzą sobie bez niej. Ona zrobiła swoje w tej walce. Resztę zostawiła w ich rękach.
         W czasie gdy tamci zajęli się ubijaniem niedźwiedzia, Eilys zbierała siły na to, by zejść z drzewa. To było znacznie bardziej problematyczne, niż wejście na nie. Podczas wspinaczki posługiwała się głównie rękami, teraz będzie musiała zeskoczyć. Oczywiście postara się zejść jak najbliżej ziemi, by upadek na nią był możliwie jak najłagodniejszy, jednak na pewnej wysokości będzie musiała po prostu puścić gałąź. Zaczynała już odczuwać dyskomfort w okolicy rany, co oznaczało, że środek przeciwbólowy powoli przestawał działać, zaś kolejnej dawki nie było. Krążyła teraz we krwi bestii, jeszcze przez krótki czas nim ta dokona żywota.
         Elfka zawisła na gałęzi, niezbyt wysoko, bo jakiś sążeń - może półtora - powyżej linii gruntu, choć i tak spodziewała się, że boleśnie odczuje spotkanie z podłożem. Nie wiedziała tylko, jak boleśnie.
         Warstwa śniegu odrobinę zamortyzowała upadek, jednak wstrząs i nagłe napięcie mięśni uda i tak dotkliwie dały o sobie znać. Z ust Eis wyrwało się dość głośne stęknięcie, aspirujące już właściwie na miano stłumionego krzyku. Kobieta zagryzła wargi i uderzyła pięścią w śnieżno-błotną breję. Wzięła kilka głębokich oddechów przez nos i spróbowała wstać, wspierając się na kiju, który wcześniej rzuciła Calathalowi. Zerknęła w dół na swoją nogę. Szkarłatna plama na bandażu powiększyła się. Z jednej strony było to do przewidzenia, z drugiej nie zwiastowało niczego dobrego. Na szczęście nie rosła zbyt gwałtownie, mimo to należało uporać się z problemem jak najszybciej. Wyraźnie utykając, elfka zbliżyła się do zgromadzonej przy powalonym niedźwiedziu drużyny.
         Nie ulegało wątpliwości, iż bestia była martwa. W końcu. Jej do niedawna ciężki oddech ucichł, a cielsko leżało jak długie na śniegu i ani drgnęło. Niestety, nie było ono jedyną rzeczą, która przestała się ruszać.
         - Calathal stracił przytomność! - oznajmiła Elisa. Razem z Alyson znajdowały się przy pozbawionym świadomości elfie, próbując ocucić go najprostszymi metodami, jednak bezskutecznie.
         Na krótką chwilę Eilys zastygła w bezruchu. Na krótką, jako że ciężko było odebrać jej trzeźwość myślenia. Jak zwykle w takich okolicznościach, udzielił jej się spokój. Pozwalające na metodyczne działanie opanowanie. Zbliżyła się do nieprzytomnego towarzysza z drugiej strony, z której dojścia nie blokowały dwie kobiety i upadła ciężko na śnieg, tuż obok niego. Nie była w stanie przykucnąć. Wspomagając się rękami, przysunęła się bliżej. Nie była, w żadnym wypadku, profesjonalnym medykiem, ale żyjąc w odosobnieniu musiała nauczyć się rozpoznawać i leczyć różne rodzaje schorzeń czy urazów, w czym niezwykle pomocna okazała się wiedza Mamy, a także zdobyte podczas wielu lat polowań doświadczenie.
         Z zewnątrz nie wyglądało to źle; nigdzie nie było śladów krwi ani żadnych otwartych złamań, jednak to co bardziej martwiło Eilys, to potencjalne uszkodzenia wewnętrzne, których na pierwszy rzut oka nie było widać. Była świadkiem momentu, w którym Calathal oberwał i mogła potwierdzić, iż było to na tyle silne uderzenie - zarówno łapskiem bestii, jak i o drzewo - że bez problemu mogło pogruchotać jakieś kości czy wyrządzić szkody narządom. W pierwszej kolejności należało wykluczyć - lub, przy bardziej czarnym scenariuszu, potwierdzić - krwotok wewnętrzny. Eis wiedziała, jak to zrobić, w przeszłości zdarzyło jej się kilkakrotnie korzystać z tej wiedzy, jakkolwiek pewnie nie potrafiłaby opisać swoich działań przy pomocy fachowej terminologii; jej umiejętności były głównie praktyczne. Dzięki temu udało jej się ustalić, że źrenice elfa reagowały na światło, a jego tętno było w normie. Uniósłszy ostrożnie jego koszulę, z ulgą odnotowała brak widocznych obrzęków i rozległych sińców, zaś twardość brzucha nie była deskowato groźnym objawem, a jedynie efektem dobrze wyćwiczonych mięśni. Eilys odetchnęła z ulgą. Niewiele mogliby zrobić, gdyby ich towarzysz wykrwawiał się do własnego wnętrza, na szczęście nic na taki stan nie wskazywało. Nieco gorzej, że przyczyna utraty przytomności nadal nie była znana. Elfka podejrzewała zwyczajne przeciążenie organizmu, być może wpływ na to miała też substancja, którą Calathal w siebie wlał - ale nie zamierzała zgadywać.
         - Co robimy? - To pytanie padło z ust Roberta. Przez dłuższą chwilę nikt nie udzielał na nie odpowiedzi. Dopiero ciężkie westchnienie Eilys przerwało ciszę, jaka zapadła po słowach myśliwego.
         - Mój dom znajduje się bliżej niż wioska - stwierdziła rzeczowo. - Pomóżcie nam tam dotrzeć, Mama będzie umiała pomóc. Tak myślę.
         Mama nie lubiła gości, a już zwłaszcza niezapowiedzianych - nie żeby w ich domostwie trafiali się jacykolwiek inni - ale nie odmówiłaby pomocy. A już zwłaszcza w takiej sytuacji. Myśliwi wyglądali na nie do końca przekonanych.
         - Jak daleko to stąd? - Pytanie znów zadał Robert.
         Eilys zastanowiła się.
         - Biorąc pod uwagę nasz stan… Godzina drogi - oszacowała w końcu. Normalnie pokonałaby tę trasę w pół godziny, szybkim tempem może nawet nieco mniej, jednak nie było szans, by z rannym elfem i nieprzytomnym elfem zdołali zamknąć się w tym przedziale czasowym.
         Pozostali członkowie popatrzyli po sobie. W końcu decyzja zapadła, była bowiem jedyną sensowną na ten moment. Eilys posłała Milvę przodem, by kotka poinformowała Mamę o nadchodzącym towarzystwie (Eis nie umiała rozmawiać z kotami w dosłownym tego określenia znaczeniu, jednak Mama - owszem) myśliwi zaś sklecili prowizoryczne nosze z przywiązanych do dwóch grubych gałęzi płaszczy. Mężczyźni ułożyli w nich Calathala, Elisa zaś zaoferowała Eilys ramię, na którym elfka mogła się wesprzeć; z drugiej strony utrzymywała się w pionie przy pomocy swego kija. Odciążając w ten sposób nogę, była w stanie przemieszczać się przez las. Była to bolesna i żmudna wędrówka, przerywana licznymi postojami - i w konsekwencji trwająca nawet ponad przewidzianą przez elfkę godzinę.
         Widok unoszącego się z komina dymu pokrzepił Eis i tchnął w nią nową siłę. Ostatnią prostą pokonała już bez pomocy Elisy. Kilka kotów wybiegło im naprzeciw, to łasząc się do towarzyszki, która w końcu bezpiecznie wróciła do domu, to biegając wokół myśliwych i obwąchując ich z ciekawością. Wizyty takiego tłumu dawno nie miały okazji doświadczyć. W końcu w drzwiach stanęła Mama. Przepasana fartuchem, z włosami ściągniętymi kawałkiem materiału, z niespokojnym wyrazem twarzy - gotowa do działania. A pierwszym jej działaniem było podejście do Eilys… i zdzielenie jej szmatą przez kark. Finja zamiauczała przeciągle, lojalnie stając w obronie swojej elfiej siostry.
         - No wiem - Eis wywróciła oczami. - Ale musiałam to zrobić. Wierz mi, nie chciałabyś tego potwora w naszym ogródku.
         Kobieta pokręciła głową z naganą, której nie wyraziła na głos. Odezwała się dopiero na widok noszy niesionych przez Roberta i Krissa. A właściwie, na widok osoby, która w tych noszach się znajdowała. Wyraz twarzy Mamy z niespokojnego zmienił się w podejrzliwy.
         - A to co za jeden?
         - Elf.
         - Tyle to sama widzę.
         - Pochodzi z okolic. Podobno. Z ruin. - Czy może raczej z wioski, którą niegdyś rzeczone ruiny były.
         Finja ponownie miauknęła. Mama spojrzała na nią przeciągle i Eilys dałaby sobie rękę uciąć, że nastąpiła między nimi wymiana jakichś myśli. Choć może szastanie kończynami w zakładach nie jest najlepszym pomysłem, kiedy się jedną i tak ma w kiepskim stanie. Cokolwiek jednak nie było zawarte w myślowym przekazie, sprawiło, iż starsza kobieta nieco zmieniła nastawienie.
         - Zanieście go do izby - odezwała się, łagodniejszym tonem, ruchem ręki wskazując otwarte drzwi. Drugą rękę wyciągnęła w stronę przybranej córki, by otoczyć ją opiekuńczym ramieniem. - Chodź, dziecko. Kto to widział dać się tak urządzić…
         Kiedy wszyscy znaleźli się wewnątrz, w izbie zapanował ścisk; pomieszczenie nie było przystosowane do pomieszczenia weń takiej liczby osób… i kotów. Gospodyni omiotła wzrokiem całe to zbiorowisko, po czym wskazała Alyson ręką, w której wciąż trzymała ścierkę.
         - Jak bardzo ranni jesteście? - spytała bez ogródek.
         - Znośnie. Głównie zadrapania i stłuczenia. Kriss ma chyba wybity bark, ale…
         - Nic tu po was. Nie przydacie się na nic, jeno będziecie zawadzać, ja wam także nie jestem potrzebna. Wracajcie do wioski.
         Przez chwilę panowało milczenie, które można było uznać za niezręczne. W końcu jednak myśliwi pokiwali głowami ze zrozumieniem i zaczęli zbierać się do opuszczenia posiadłości. Kiedy mijał Eilys, Robert położył dłoń na jej ramieniu.
         - Dziękujemy za pomoc. Jemu też przekaż - ruchem głowy wskazał leżącego na stole Calathala. - Jak dostarczymy dowód zabicia bestii i odbierzemy nagrodę, koniecznie upomnijcie się o swoją część. Wiesz, jak nas znaleźć.
         Elfka pokiwała głową i pożegnała wzrokiem pozostałych członków drużyny, która od teraz należała już do przeszłości. Odprowadziłaby ich do bramy, ale z oczywistych przyczyn wolała już więcej nie chodzić.
         - Siadaj - zarządziła Mama, wskazując trójnożny zydel na środku kuchni.
         - A co z…
         - Jemu nic nie będzie. Nie wygląda na poważnie rannego, za to twoja noga przedstawia żałosny widok.
         Eilys wzruszyła ramionami. Nie protestowała. Mama miała nad wyraz dobrą intuicję uzdrowicielki; elfka podejrzewała, że w przeszłości miała styczność z tą profesją. Może z druidami? Licho wie… W każdym razie, jeśli twierdziła, że nie należało się zbytnio martwić, to tak zapewne było. Eis usiadła w wyznaczonym miejscu i pozwoliła starszej kobiecie zająć się jej raną. Mama odwiązała bandaż i obejrzała ranę, cmokając przy tym z niezadowoleniem. Wręczyła elfce materiałowe zawiniątko, które ta wetknęła sobie w usta, by zagłuszyć krzyk bólu, jaki towarzyszył usuwaniu z rany pozostałości strzały. Na jej twarzy pojawiły się krople potu, Eis lekko pobladła. Złapała dłońmi drewniane siedzisko krzesła i zacisnęła na nim palce, aż pobielały jej knykcie. Trwało to jednak dość krótko. Znacznie gorsze było potem zszywanie rany; powtarzające się miarowo fale pomniejszych bóli. Na szczęście Mama miała na tyle wprawy, iż całość nie zajęła zbyt dużo czasu. Po wszystkim ponownie owinęła nogę Eilys bandażem i bez słowa zaczęła krzątać się po kuchni, podczas gdy elfka dochodziła do siebie. Chciała wstać i pomóc Mamie, ale mięśnie uda zaprotestowały stanowco.
         - Oszczędzaj nogę - odezwała się kobieta. - Grot wszedł głęboko, boś skakała ze strzałą w nodze. Jeszcze długo to się będzie goiło, zanim wrócisz do pełnej sprawności.
         Eis skrzywiła się. To nie była dobra wiadomość. Nie lubiła bezczynności. No ale żyła, nie odniosła trwałych uszkodzeń, to było najważniejsze. A że będzie musiała trochę bardziej uważać na siebie przez następne dni - ryzyko zawodowe łowcy. Teraz siedziała posłusznie i popijając rosół z drewnianej miski, przyglądała się jak Mama zajęła się będącym wciąż w stanie nieświadomości Calathalem. Niewiele właściwie było można zrobić, by w jakiś widoczny sposób mu pomóc; kobieta przygotowała jedynie okłady z octu rozcieńczonego wodą, którymi obłożyła posiniaczone żebra mężczyzny.
         Eilys czuła dziwną atmosferę, jaka zapanowała w domu. Nie był to niepokój, nie było to napięcie. Nie umiała zrozumieć ani wyjaśnić tego uczucia, ale coś… coś było inaczej. Dziwne pomruki Finji tylko potęgowały to wrażenie. W tej chwili jednak kobieta była zbyt zmęczona, by dłużej się nad tym zastanawiać. W milczeniu dopijała rosół, bezmyślnie wpatrując się w sylwetkę leżącego przed nią nieprzytomnego elfa.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 147
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Gdy zamykał oczy, pamiętał jeszcze zwycięstwo nad Bestią i to, że zadał ostatni cios, który ją zabił. Później, gdy wyszarpał ostrze z jego głowy, pamiętał też, że osunął się po jego cielsku i oparł o nie. Wydawało mu się, że oczy przymknął tylko na chwilę. Właśnie, wydawało mu się. Tak naprawdę trwało to dość długo, a oczy otworzył ponownie już w innym miejscu. Nie był na zewnątrz, miał na sobie mniej ubrań i czuł inne zapachy. Nie miał gorączki, więc w czasie, gdy był nieprzytomny, nie miał żadnych dziwnych snów. Czas między utratą przytomności i jej odzyskaniem był dla niego tylko chwilą, która dla pozostałych trwała kilka godzin.
Ale w końcu się obudził.
Pierwszym, co zrobił, było podniesienie się nagle do pozycji siedzącej. Udało mu się to, choć ból w klatce piersiowej skutecznie mu to utrudnił i niedługo po tym sprawił, że Cal z powrotem się położył. Tak, teraz bolało, ale o wiele mniej. Ogólnie, zdał sobie sprawę, że ból jest mniejszy niż wcześniej; niż pamiętał, że był. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym leżał – przynajmniej na tyle, na ile mógł, gdy tak leżał. Mógł spojrzeć w górę i na boki. Mógł też nasłuchiwać i czuć zapachy. Raczej nadal był w lesie, znaczy, w chacie, która prawdopodobnie znajdowała się w lesie. Choć tego akurat nie dowiedział się żadnym ze zmysłów, bo to podpowiadało mu przeczucie. Mógł się też mylić i mogło okazać się, że był w wiosce, w której mieszkali myśliwi. W każdym razie, wiedział, że na pewno ktoś się nim zajął.
         – Gdzie ja jestem? – zapytał, gdy tak spoglądał w górę. Gdy tak patrzył sobie na sufit. Wcześniej udało mu się usiąść tylko na chwilę, ale dostrzegł znajomą sylwetkę elfki, która dołączyła do niego i do myśliwych i, która pomagała im w walce z Bestią do samego końca. Znaczy, miał wrażenie, że to ona. Nie znał też nikogo innego, kto by tak wyglądał. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spotkał innego przedstawiciela swojej rasy – dlatego też postarał się zapamiętać cechy wyglądu Eilys.
         – Co się stało? – zadał kolejne pytanie. To prowadziło do kolejnego, którego nagle zaczęło kotłować się w jego głowie.
         – Udało nam się go pokonać? Zabiliśmy Bestię? – wypowiedział je na głos. Wydawało mu się to trochę głupie; to, że nie jest tego pewien. On. Osoba, która zadała ten ostatni cios. Cóż, na swoją obronę mógł mieć to, że pod sam koniec nie był do końca pewien, czy to dzieje się naprawdę i stracił też przytomność, krótko po tym, jak wyszarpał sztylet z czaszki niedźwiedzia. Poza tym, Bestia nie była zwyczajnym zwierzęciem, była czymś, co zostało zmodyfikowane – może nawet wypaczone – przez magię. I to właśnie to dało jej wszystkie magiczne właściwości, których zwyczajny niedźwiedź nie posiada.

Postanowił podjąć kolejną próbę, aby móc usiąść. Tym razem zrobił to wolniej i był to lepszy wybór niż nagłe podniesienie się, którego był uczestnikiem na samym początku. Nadal bolało, ale nie tak bardzo, jak wcześniej. Teraz też się rozejrzał, rejestrował wszystko, co mogłoby mu powiedzieć coś o właścicielu tej chaty, choć już wcześniej udało mu się czegoś dowiedzieć. Poza tym, nie dostrzegł czegoś jeszcze – nigdzie nie widział swoich ubrań, a czuł i widział, gdy spojrzał w dół, że od pasa w górę nie ma na sobie niczego. Płaszcz zniknął, zbroja zniknęła. Ekwipunek także. A to wszystko było dlań ważne, bo w końcu nie mógł wyjść w takim stanie na zewnątrz.
         – Gdzie są moje rzeczy? – zapytał znów.
         – Nie chcę nadużywać gościnności. Powinienem udać się w swoją stronę – dodał po chwili. W ekwipunku miał bandaże, których mógł używać, aby zabezpieczyć klatkę piersiową i pozwolić jej na leczenie obrzęku, miał tam też maść, która pomoże w tym procesie. Poza tym, chciał też odwiedzić wioskę myśliwych i sprawdzić, co z nimi – czy wszyscy przeżyli, czy i jak bardzo są ranni. I tak dalej. Nie przypominał sobie, aby Bestia atakowała kogoś poza nim, w końcu dbał o to, żeby ta głównie skupiała się na nim i przepłacił to obrażeniami, które teraz czuł przy każdym poruszeniu się, ale liczył na to, że tylko on oberwał. Urazy, z którymi skończył mogłyby być czymś gorszym, gdyby trafiły się komuś innemu. Co więcej, gdyby nie to, że mógł użyć magii, aby złagodzić zderzenie z drzewem, sam na pewno skończyłby w gorszym stanie. Prawdopodobnie jego żebra byłyby teraz połamane, a on w tamtym momencie straciłby możliwość dalszego brania udziału w walce.
         – Nie jest to pierwszy raz, gdy doznałem takich obrażeń. Wiem, jak sobie z nimi radzić i, jak oszczędzać ciało, żeby ich nie pogorszyć – dodał jeszcze, jakby chciał użyć tego jako argumentu za tym, że rzeczywiście może się ubrać i sobie pójść.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Daleka Północ”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości