Kamienny Ołtarz[Wioska bez nazwy] Jedyna taka noc

Gdzieś w głębi Szepczącego Lasu, pośrodku jedynego suchego miejsca tutaj wznosi się Kamienny Ołtarz, miejsce mocy, magi i... tajemnic. Niewielu trafia w to miejsce. Ścieżka tu wiodąca wije się, zakręca i potrafi nagle znikać spod stóp, a ponure, stare drzewa zdają się być "żywymi" strażnikami tego miejsca. Niewątpliwie miejsce niezwykłej mocy, używane od dawna do odprawiania tajemnych rytuałów. Pełne sekretów i tajemnic, z których większość nie została jeszcze poznana, lub wiedza o nich zapomniana została w mrokach dziejów.
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

        Obrzydzenie demona wydało jej się uzasadnione, reakcja - nieco przesadzona, ale pasująca do jego charakteru... tak przynajmniej sądziła. Patrząc na to wszystko z boku, w spanikowane oblicze jasnowłosej wkradły się oznaki przeciwstawnego odczucia. Do tej pory tylko się bała i unikała wszystkiego. Zabić owada nietrudno, tym bardziej pojedynczego i na tyle dużego, by bezproblemowo go złapać lub trafić z plaskacza. Ale żeby zrobić to samo z szarańczą Hægnetiego? Czy te istoty były naprawdę aż tak słabe? A może wynikało to z tego, że choć dziewczyna przebywała w cudzym towarzystwie, to wciąż nie darzyła go - a przynajmniej się starała - zbyt dużym zaufaniem, ani się przed nikim nie otwierała?
        Bardzo prawdopodobne, że wszystko zależało od jej stanu emocjonalnego. W tej chwili poczuła się bezpieczniej, a to za sprawą Nemorianina. Nie chciała nikogo wykorzystywać, nie chciała być od nikogo zależna, ale może gdyby udało jej się poznać kogoś silnego na tyle, że zdołałby ochronić przed jej klątwą zarówno siebie, jak i ludzi wokół...
        To był bardzo ryzykowny pomysł, ale wtedy nie musiałaby się odcinać od innych. Może wcale nie jest skazana na samotność?
        Zadeptany insekt wyglądał na dobitnie rozkwaszonego i nie miał prawa żyć. Nawet gdyby Hecate nie odwróciła wzroku, nie zdołałaby dostrzec, jak jedna z nóg owada porusza się. W przeciwnym wypadku nie uznałaby tego jednak za coś dziwnego - wzięłaby to pewnie za pośmiertny skurcz.
        Myliłaby się.
        Kilka sekund po tym, jak Fauhreust usiadł i ochłonął, stawonóg obrócił się na brzuch i wpełzł pod ich ławkę, aby wykurować złamane skrzydła. Został po nim tylko niewielki, rozbryźnięty ślad skażonej krwi.

        Skinęła głową, nie okazując przesadnej wdzięczności. Nie było to widoczne, ale zdziwiła się - zielonooki nie potrafił jej nawet w pełni zaprzeczyć. Doszła jednak do wniosku, że pojawienie się bezcielesnej istoty wywarło na niej zbyt duże wrażenie, bowiem z relacji jej chyba towarzyszy wynikało, iż nie była ona przesączona złem ani nie zabarwiła nim swoich intencji. Nie powinno się oceniać stworzeń po wyglądzie czy nawet aurze...
        A przynajmniej to odczytała z naburmuszonej twarzy La'Virotty.

        Słuchała uważnie starszego mężczyzny. Każdemu starała się poświęcać tyle samo uwagi i pozwalała wypowiadać się w sposób, który im najbardziej odpowiadał. Ona sama ceniła sobie rzeczowość; tubylec nie owijał w bawełnę, co znacznie ułatwiało zrozumienie kontekstu wypowiedzi.
        Drugą stroną medalu były monologi naturianina, które jednak, przecząc wszystkiemu, co zostało do tej pory powiedziane, brzmiały czarująco i poruszały dziewczynę, opływając w fantazyjne epitety oraz hermetyzując często nawet proste pojęcia. Wyrażał swoje emocje z wielką ekspresją i subiektywizmem, ale przez to dało się wyczuć, że mówi szczerze. Nigdy wcześniej nie spotkała się z tak wylewną i kordialną osobą. "Niesamowite", podsumowała to krótko, acz dosadnie z nie lada zachwytem. Skąd pochodziły tak niezwykłe istoty? Piękne na zewnątrz jak i w środku. Ale przede wszystkim w środku.
        Wzmianka o księżycu nie wydała jej się przeinaczona. Wspomniana Falka z pewnością znała się na rytuałach, jeśli jednak wszystkie problemy rozwiązywała ona, musiała być niezwykle doświadczonym magiem, nawet pomimo korzystania z tego wymagającego i jednocześnie potężnego sposobu rzucania zaklęć. W przeciwnym wypadku Hecate podejrzewała interwencję jakiegoś kultu. Była lekko przewrażliwiona, patrzyła na świat przez pryzmat swej przeszłości, a to za sprawą ostatnich wydarzeń. Powoli to zauważała, lecz nadal nie była w stanie wyrzucić z głowy takiej możliwości.
        Szamanka wyglądała na uprzejmą osobę, faktycznie troszczącą się o udręczonych i pokrzywdzonych niezależnie od ich postaci czy pierwszego wrażenia. Hecate przypomniała sobie, że kiedy zjawa wrzasnęła, została przez nią uspokojona, zaś w oczach czarnowłosej nie czaił się żaden złowrogi cień - jedynie matczyna troska. Czy ta Falka naprawdę miała coś do ukrycia? Naiwnym byłoby zakładać, że nie, lecz pozory z pewnością stawiały ją w dobrym świetle.
        - Mam jeszcze jedno pytanie - odezwała się do mężczyzny już z nieco mniejszym przekonaniem niż ostatnio. - W jaki sposób można jej pomóc? - Wiedziała, że nie było to wymagane, lecz jeśli kobieta zdoła polepszyć jej sytuację, Hecate zamierzała od razu spłacić swój dług w ramach wdzięczności, co zresztą oświadczyła pewnej osobie zaraz po wstąpieniu do budynku.

        Początkowo próbowała nie zwracać uwagi na demona, który od jakiegoś czasu siedział z nimi przy jednym stole. Starała się ignorować je wszystkie; gdy tylko tu przyszła, obdarzyły ją swoim zainteresowaniem, zbliżały się, być może chciały coś powiedzieć? Nie zrobiły tego. Niczym nieśmiałe dzieci, które po raz pierwszy idą do sklepu bez opiekuna, ale ostatecznie zawracają, gdyż ze stresu zaczynają je boleć brzuchy. Na szczęście nim Hecate dorosła do takiej wyprawy, została wyrzucona z domu rodzinnego i wylądowała w zbzikowanym kulcie, który porywał ludzi i składał ich w ofierze.
        Chwila... Na szczęście?
        Nie mogła tego powiedzieć z całkowitą pewnością, ale powoli zaczynała rozumieć ich zachowanie. W głowie ułożyła pewną teorię, która brzmiała następująco: została z kimś pomylona. Może z Falką? Wyczuły, że zna magię pochodzącą z ich rodzinnych stron. Jeśli pragnęły powrotu do Otchłani, ona była w stanie im to zapewnić. Tylko dlaczego nie wydały z siebie ani słowa?
        Zabolały je brzuchy?
        - Spokojnie - posłała chowającemu się za nią chłopcu serdeczny uśmiech. Jej twarz rozpromieniła się po raz pierwszy od kilku dni, choć demonolożce się wydawało, że minęły całe wieki. Odwróciwszy się nieco w kierunku wychudzonego khari, obdarzyła go współczującym spojrzeniem.
        W tym czasie zerwał jej się kontakt z ciemnowłosym, który dostarczał im cennych, acz niekoniecznie prawdziwych informacji. Gdyby coś istotnego wydobyło się z jego ust, na pewno wyłapałaby to jednym uchem i wówczas mocniej skupiła się na rozmowie.
        Pogrzebała w rudej torbie, by zaraz wyjąć z niej nieco brudną, ale dorodną marchewkę. Potarła ją o najczystszą część rękawa, a potem wyciągnęła w kierunku chłopca.
        - Chcesz? - zaproponowała szeptem, nie chcąc przeszkadzać pozostałym w rozmowie. Sama nie miała więcej jedzenia, ale wiedziała, że demon bardziej go potrzebował. O ile lubił marchewki. To nie był co prawda człowiek, ale gdzieś jej przemknęło przez myśl, że dzieci w tym wieku powinny jeść więcej warzyw. Gdyby on jadł warzywa, z pewnością tryskałby zdrowiem.
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        Dwaj artyści z Efne zdecydowanie nie posługiwali się jednym językiem jeżeli o spojrzenie na świat chodziło, chociaż musieli być obaj w jakiś sposób wrażliwi, a więc i podobni. Kinalali jednak był egzaltowany, wylewny, a myśli jego najwidoczniej skupiały się głównie na uczuciach - zdaniem Rutha tak silnie, że już niepokojąco mijały się z rzeczywistością. Sam niebianin cechował się raczej większą powściągliwością i wolał służyć sceptyczną radą niż pełnym zrozumienia (bądź przeinaczania) monologiem. Nie poddawał się też tak łatwo emocjom i choć z natury wcale nie był stoicki to dorastając nauczył się opanowania. Z tego względu nie zamierzał dać się ponosić ani współczuciu do zjawo-upiora, ani irytacji ani też ciekawości. Trwał na swoim miejscu zamyślony, sprawiając wrażenie tego chmurnego osobnika, któremu wszystko jedno i w zasadzie cała jego prezencja idealnie do tego ułudnego stanu inercji pasowała.

        Obaj z Faustem nadal zastanawiali się jednak czym konkretnie był ów czarny dym. Czy robili to dlatego że się bali… trudno powiedzieć. Może faktycznie woleli zjawiska nazwane, ale sami wytłumaczyliby, że to dlatego, że wtedy wiadomo jak się z nimi obchodzić. Skoro ktoś już je nazwał, opisał, to głupotą byłoby z owych mądrości nie skorzystać. Myślenie ,,wszystko może czuć!” wybitnie do nich nie przemawiało, bo zwyczajnie wiedzieli, że to nie prawda. Zwłaszcza Faust, bo Ruth może by się jeszcze dał przekonać. Nie był w końcu uczonym demonologiem ani nemorianinem.
        Na głos już nie dyskutowali - omówili wszystkie dotychczas zebrane dane, a i naburmuszona mina La’Virotty nie zachęcała ich (znaczy tak, ale teraz nie chcieli być nazbyt wredni) do rozgrzebywania tego czy poecie się może wcześniej zdawało czy czegoś nie pomylił albo czy wie czym są upiory. Jakoś podskórnie czuli, że nie miałoby to najmniejszego sensu. Nie będą się w końcu drażnić z kimś, kto się może rozpłakać, albo obrazić na dobre…
        Zgodni co do tego nie musieli nawet porozumiewać się spojrzeniem. No i nie chcieli wcale na siebie patrzeć. Zamiast tego analizowali kolejne informacje dostarczane przez tubylca, dochodząc do podobnych jak Hecate wniosków - Falka musiała być rytualistką, ale ich informator zbyt był niepewny własnych słów, by opierali na nich jakiś bardziej wymyślne domysły. Brzmiał jednak całkiem logicznie jeżeli chodziło o przebieg wydarzeń, przybycie Falki i rozprzestrzenienie się plotki… a także optymistycznie jeżeli o sam wydźwięk chodziło. Tak, gdyby wnioskować tylko po nim i szamance można by dojść tylko do jednego wniosku - ta noc jest błogosławieństwem.

        A figa!

        Półanioł podejrzliwym wzrokiem wodził po reszcie mieszkańców - to, że jeden z nich gadał i był nawet przyjemny wcale nie tłumaczyło reszty. Tego, że ,,nie jest tu co roku” także. Co, zamykał się w chacie i nie wychodził? A jeśli był w domu wspólnym tak jak teraz to i tak nie widział co działo się z tymi, którzy wyszli. Być może było to tylko nieporozumienie, niezrozumienie słów bez odpowiedniego kontekstu - ale niebieskooki wolał być jak zwykle krytyczny niż ufny. Jego wiara w ludzi ograniczała się do tego, że jego zdaniem istnieli, ale sądził też, że cholery były zdolne do wszystkiego. Już same aury na to wskazywa…
        Uderzyłby się w czoło, gdyby nie udawał mrocznego posągu i palnął się w myślach za to, że wcześniej nie przeanalizował aur innych mieszkańców. Usprawiedliwiało go jednak to, że w takiej zbieraninie zbyt wielu stworzeń ich aury zlewały się wypełniając pomieszczenie aż po sufit kipiąc w nim i lamentując. Przypominały wielowymiarowy twór szalonego kucharza akwarelisty grającego kakofoniczne w składzie tkanin, ogrzewającego kamienie nad wodą płonącą kolorami tęczy i do tego nucącego pod nosem agonalną mantrę. Zapach potu, ziół i skóry mieszał się z wykańczającym zmysły wirem demonicznych, niezidentyfikowanych woni balansujących na krawędzi niewiedzy i skojarzenia. To coś czego Ruth nie lubił wyjątkowo. Czemu demony nie mogły pachnieć mchem albo węglem?
        Spojrzał na Fausta, jakby to była jego wina, ale zaraz wzrok przeniósł na dosiadającego się chłopaczka. Obaj z Faustem zwrócili na niego uwagę, ale nemorianin nie raczył się odwrócić. W zasadzie ignorował słabego demona przez dłuższy czas, aż jakiś ruch od strony Hecate nie wzbudził jego zainteresowania. Wydawał się zarówno zaskoczony, obrzydzony, jak i rozbawiony jej gestem. Jego mimika bezbłędnie to oddawała.
        Ruth patrzył na tę scenkę zdawałoby się bez cienia empatii, ale zaraz odchylił się, by zerknąć na swojego duszka. Błękitek unosił się grzecznie za jego głową i najpewniej także interesował się przybyszem. Albo to było tylko takie wrażenie. Trudno stwierdzić, gdy komuś brakuje pewnej istotnej części.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Czarnowłosy mężczyzna starał się odpowiadać na pytania przybyszy najlepiej jak umiał, choć wiedział, że nie jest najlepszą osobą do rozmów na temat magii. Ile mógł, tyle przekazywał i wydawało mu się, że ta grupka - zwłaszcza ta panna o włosach barwy platyny - była tego świadoma. Do dziewczyny zresztą mówił przez większość czasu - przede wszystkim to ona pytała, a poza tym sprawiała wrażenie, jakby też najlepiej go rozumiała. Dwaj czarnowłosi mężczyźni wyglądali na niezainteresowanych, a ten rajski ptak Kinalali chyba miał pstro w głowie.
        - Hm, oczywiście najlepiej rozmawiać z Falką, bo ona najlepiej potrafi wykorzystać atrybuty osób, które chcą jej pomóc… Nie myślcie sobie tylko, że mam coś złego na myśli. Po prostu nie znam się na magii. Jednak jeśli ktoś się na tym zna, jest zawsze ciepło przez nią przyjmowany - pomaga jej w rytuałach. Nawet ci, którzy się na tym nie znają a chcą pomóc to do czegoś się przydadzą, jako tacy “przynieś, podaj, pozamiataj”. Więc… Wiem, że pewnie to niezbyt pomocne, ale trzeba po prostu porozmawiać z Falką. To dumna kobieta, ale rozsądna i nie wzbrania się przed przyjmowaniem pomocy.
        - Jednakże jednego nie pojmuję - wtrącił się Kinalali. - Jestem w stanie pojąć, że ci którzy potrzebują pomocy, odnajdują to miejsce wiedzeni jakąś pradawną magią, zewem Matki czy inną siłą, która rządzi ich życiem, od której nikt z nas nie jest wolny. Pragnieniem bądź rozpaczą tak silną, że magia sama nas odnajduje i rozwiązuje nasze problemy. Lecz co z tymi, którzy są tu, by pomóc? Co ich tu przywodzi?
        - Chyba musiałbyś sam ich zapytać - odpowiedział z uśmiechem mieszkaniec wioski. - Każdy ma swoją historię i każda jest inna. Może to jakaś pokuta? Albo wewnętrzne pragnienie czynienia dobra? Ciekawość? Każdy ma swoją historię.
        - A ty…?
        - A ja tu mieszkam tak jak cała moja rodzina od wielu pokoleń - oświadczył czarnowłosy, nim poeta skończył swoje pytanie. - I nie jestem magiem. Ale przychodzę tu ze względu na takich jak wy - na tyle przytomnych w swej niedoli, że jeszcze zadajecie pytania, a nie desperacko poddajecie się temu, co was spotyka. Wiem, że może nie zachwycam odpowiedziami… Ale przynajmniej można na czymś skupić myśli, co? - dokończył tonem, który był prawie pokrzepiający.

        Tymczasem demon-chłopiec spojrzał na uśmiechającą się do niego Hecate takim wzrokiem, jakby była aniołem, który zstąpił na ziemię by oświadczyć mu, że jest jego mamą i pod jej opieką już nic złego mu się nie stanie. Przestał łypać na Fausta tylko z zainteresowaniem patrzył czego też demonolożka szukała w torbie. Na marchewkę zareagował jednak tak, jakby był to zupełnie przypadkowy przedmiot – zerknął i później podniósł wzrok na kobietę. Akurat zachęciła go do jedzenia, ale on uśmiechnął się przepraszająco i spuścił wzrok.
        - Nieee, nie trzeba – odpowiedział równie cicho co ona. – Ale dziękuję.
        Zerknął na nią jeszcze raz, po czym podciągnął nogi, siadając na ławce jak kura na grzędzie, i zaczął z zainteresowaniem patrzeć na to co działo się wokół i równie pilnie słuchać. Nieustannie zerkał na tę grupkę.
        - Proszę pani – zwrócił się szeptem do Hecate. – Dlaczego tylko wy spoza wioski nie wyglądacie jak potwory?
        - Chłopcze. - Choć pytanie zostało skierowane do demonolożki, to mieszkaniec wioski wyrwał się do odpowiedzi, posyłając Hecate przepraszające spojrzenie. - Nikt tu nie jest potworem.
        - Ale są brzydcy.
        - A kiedy ty widziałeś się w lustrze, dzieciaku? - zaśmiał się jowialnie czarnowłosy. Chłopiec momentalnie się obraził i wydymając wargi zacząć coś burczeć pod nosem.

        Tymczasem do Domu Wspólnego weszła Falka. Ona i towarzysząca jej kobieta z warkoczem zaczęli wybierać kolejne osoby, by zabrać je na zewnątrz. Stara mistrzyni ceremonii rozglądała się jakby kogoś szukała, aż w końcu jej wzrok trafił na rozmówcę czwórki podróżnych. Podeszła do nich, uśmiechając się pokrzepiająco, choć w jej oczach widać było pewne zmęczenie.
        - Czy zechcecie teraz pójść ze mną? Młodzieńcze z nieszczęśliwym sercem? Ty, którą gnębi klątwa? Ty, który niesiesz pomoc duchom?
        I choć pod ostatnim zdaniem krył się oczywiście Ruth, stara szamanka omiotła spojrzeniem jego, Fausta i bezgłowego ducha, jakby ich również zapraszała do Ołtarza. W międzyczasie czarnowłosy mieszkaniec wioski dyskretnie się ulotnił, a demony otaczający Hecate zaczęły się przemieszczać - część odsuwała się od Falki, część do niej lgnęła, niektóre chowały się za demonolożką, inne za czymkolwiek, byle nikt ich nie widział. Demoniczny chłopiec również się przed nią schował.
        - Ja jestem gotowy - zapewnił Kinalali, wstając i z przejęciem obracając obrączkę na swoim palcu. Falka skinęła mu z zadowoleniem głową.
        - Czekam na was przy wyjściu - zakomunikowała szamanka i postukując laską udała się w tamtym kierunku, dając reszcie czas do namysłu i zebrania się w drogę. Gdy tylko kobieta trochę się oddaliła, demony zbierające się wokół Hecate uspokoiły się i zaległy tam, gdzie stały, jakby znowu było im wszystko jedno.
        - Proszę pani… - Demoniczny chłopiec, przeżuwając coś dużego, odezwał się spod ławki, pod którą się chował. - Mogę iść z panią?
        Wyraziwszy swoją prośbę dziecko wyciągnęło do demonolożki rękę, jakby potwierdzeniem miały być nie słowa, a fizyczne wyciągnięcie go z kryjówki.
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

        Nieśpiesznie skinęła brunetowi głową. Otrzymana odpowiedź nie wyjawiła dziewczynie żadnych konkretów, ale dla Hecate okazała się pomocniejsza, niż mężczyzna przypuszczał. Przekonała ją bowiem o tym, że posiadane przez nią zdolności i wiedza mogą okazać się przydatne, jeśli zdecyduje się wesprzeć Falkę w jej działaniach.
        Zdoła spłacić dług... o ile wpierw zostanie nim obciążona, rzecz jasna.
        Przeniosła chwilowo spojrzenie na Kinalalego, aby zaraz na powrót obdarzyć uwagą tubylca. Słuchała ich spokojnej, acz interesującej wymiany zdań, pod koniec przywdziewając na twarz szczery, łagodny uśmiech.
        "Jest pan dobrym człowiekiem" - zadźwięczało jej w myślach, niemalże wydzierając się z gardła. Zdławiła ten komplement nie z powodu chęci uniknięcia ze strony nemorianina jakiegoś sardonicznego pomruku, bądź też wyjścia przed wszystkimi na naiwną. Czuła, że nie jest odpowiednią osobą do wystawiania opinii na temat cudzej moralności, niezależnie od ich wydźwięku; wiązało się to zapewne z jej stosunkowo niską samooceną.

        Oczywiście wiedziała o tym, że część demonów nie musiała przyjmować ludzkich pokarmów, lub nie odczuwała smaku. Niektóre jednak wprost przeciwnie, a skoro dziewczynie ciężko było w pełni odgadnąć rasę, do której przynależał chłopiec, ośmieliła się zaproponować mu warzywo bez szczególnego wahania - co złego mogło ją spotkać za taki gest?
        Ale, ale - żeby nie było, nie uważała się za jakąś dobrodziejkę. Owszem, nie miała przy sobie więcej jedzenia, lecz ostatnimi czasy nie nękał ją głód. Widok masakrycznej sceny, jakiej była świadkiem, potrafił skutecznie odebrać człowiekowi resztki apetytu. Jałmużnę od rolnika musiała w siebie wmusić, wszak nie należała do osób, które pozwalają podarunkom zgnić, albo w inny sposób się zmarnować.
        Schowała marchewkę z powrotem do torby. Jej wzrok potoczył się bezwiednie w kierunku stołu. Towarzystwo uprzejmego (i, swoją drogą, zadziwiająco niewinnego) Otchłańczyka stanowiło dla niej miłą odmianę od istot, z którymi użerała się przez większość życia. Czy to z powodu jego domniemanego wieku? A może z racji przebywania na obcym planie? Niewielkiej siły psychicznej lub krzepy?
        Obecności mało serdecznego nemorianina?
        W jednej chwili odrzuciła każdą z powyższych możliwości. To i tak nie miało dla niej znaczenia. Zamiast pogrążać się w jałowej zadumie, powinna skupić uwagę na istotniejszych sprawach.
        Próba postąpienia wedle tej procedury działała przez chwilę, ale ostatecznie spełzła na niczym. Za moment bowiem demonowi ponownie udało się przykuć zainteresowanie jasnowłosej.
        - Potwory... - powtórzyła za nim ledwo słyszalnym szeptem.
        Admonicja starszego mężczyzny nie dotarła do jej uszu. Hecate zmarszczyła lekko brwi, opuszczając mimowolnie głowę. Spojrzała na własną, rozłożoną dłoń, pocierając drugą ręką serdeczny palec gestem poprawiania pierścionka, choć już dawno nie było na nim obrączki.
        "Skąd wiesz, że nimi nie jesteśmy?" - pomyślała cierpko.
        - Nie każdy potwór zdradza się wyglądem - wyjaśniła, swój głos czyniąc mniej ciepłym, a zarazem bardziej papierowym, jakby chciała wyryć owe słowa w jego pamięci. Dla jednych ta odpowiedź zapewne brzmiała bardzo ogólnie, inni z kolei mogli podejrzewać, iż była to niepokojąca aluzja odnosząca się do samej dziewczyny.
        I słusznie.

        Trudno powiedzieć, coby demonolożka oczekiwała przybycia szamanki z niecierpliwością. Wprawdzie nie zamierzała się wycofać, dopóki istniała szansa, że tej nocy zdoła się odciąć od części uparcie podążających za nią problemów, aczkolwiek nadal posiadała za mało informacji (oraz za mało ufności), by wejść w to beztrosko, pozwalając sobie choć trochę na obniżenie czujności.
        Zazwyczaj wolała nie wyrywać się przed szereg, jednak tym razem jako pierwsza otworzyła usta, by zaakceptować zaproszenie kobiety. Mimo to nie wydała z siebie głosu, gdyż coś w jednej chwili na nowo pobudziło jej wątpliwości.
        Szarmancki jegomość tego nie zauważył? A może nie uznał za godne uwagi? Bez wahania przedstawił swoje zamierzenia, kompletnie ignorując zachowanie demonów, które dziewczynę z pozoru jedynie lekko zaniepokoiło.
        Nie wykonała żadnego ruchu, gdy te potraktowały ją jak jakąś barierę ochronną. Zamiast tego rozejrzała się dyskretnie na boki. Chłopiec nie odstawał zachowaniem od innych przedstawicieli swojego gatunku. A co o tym myśleli czarnowłosi? Rzuciła im skonsternowane spojrzenie.
        Ta opcja nigdy nie była jej ulubioną, ale wiedziała, że czasem obnoszenie się z własną niewiedzą wychodzi korzystniej, niż ukrywanie jej.
        Prośba demona była dość... zaskakująca. Hecate nie potrafiła rozgryźć przyczyny jego przywiązania. Schował się przed Falką - obawiał się jej? A mimo to tak bardzo chciał zostać u boku jasnowłosej, że był gotowy na kolejne spotkanie ze starszą kobietą.
        - T-tak, oczywiście... - zająknęła się, ale udzieliła mu pozwolenia. Zaraz po tym wstała i zwrócona w kierunku ławki pochyliła się, po czym pomogła chłopcu wyjść z kryjówki.
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        Niebianin nadal był czujny, choć nie słuchał odpowiedzi tubylca z aż takim sceptycyzmem na jaki było go stać. Cieszył się jednak, że to nie on postanowił rozmawiać, bo dziwnym trafem czuł, że ze wszystkich osób siedzących przy stole (może nie licząc tego demona Fausta) najmniej dogadałby się z przyjaznym mieszkańcem. Zbyt wiele rzeczy go teraz zajmowało, intrygowało i nie dawało spokoju, by w konwersacji nie wyjść na niedowiarka podważającego niemal każde słowo interlokutora. A to było wkurzające jak mało co.
        Słuchał więc.
        I cieszył się, że odpływający na jawie La’Virotta potrafi zadać jednak jakieś sensowne pytania i nie przytakiwać ślepo pierwszej miłej osobie. To znaczyło, że mógł sobie poradzić gdzie go tam nogi czy inne uczucia poniosły... dobrze. Jedna duszyczka do ogarniania. Całkiem ciekawy też temat poruszył.
                Co sprowadza tych, którzy pragną pomóc?
                Każdy miał własną historię….
        Jego brzmiała jak wyzwanie rzucone żelusiowi byłej żony. Oczywiście, że on - Ruth! - artysta z wykształcenia, ale niebianin z rasy potrafi zająć się tajemniczymi historiami lepiej niż byle kochaś i jego sflaczały niedomóżdżek czy inne tam nienasycone ego kanapowego poszukiwacza przygód. I co? Czy to on tu teraz siedzi, zastanawia się czy przeżyje i szuka głowy dawno zdekapitowanego chłopaczka? Nie. Pewnie kocha się właśnie z…
        NIECH GO SZLAG!
        Błogosławionemu zaczęła drgać powieka kiedy pomyślał, że marnuje czas tutaj zamiast ganiać za tą parką z widłami po mieście. Ale… może dziewczęta się tym zajmą. Byle nie rozpaliły stosu zanim nie wróci. Stosu na żelusia oczywiście, nie na własną matkę! Z nią trzeba będzie poważne porozmawiać o tym na jakie to wyprawy się raczy wybierać. Całe szczęście, że tu nie dotarła! Panie, przecież mogli ją gdzieś zaciukać!
        Odetchnął z ulgą, uszczęśliwiony świadomością, że sam wplątał w to wszystko jedynie Fausta, a nie kogoś na kim mu zależy.
        … Znaczy!
        Kogoś kto umie mniej od niego samego!
        I nie mógłby się obronić!
        Bo nie jest demonem.
        To jest…
        Spojrzał na znudzoną księżniczkę imieniem Faust jak przejeżdżała palcem po stole, by znaleźć kurz i ponarzekać.
        A mniejsza z nim.

        Więc co ostatecznie go przywiodło? Poza żoną, jej obwiesiem i chęcią pokazania im metaforycznie bardzo obraźliwego gestu?
        Ścieżka pozwoliła mu tu trafić.
        Chociaż nie… urwała się, gdy trafił na kopiec. Na ciało.
        Czy można więc powiedzieć, że przyprowadził go tu urąbany młodzieniec?
        Tak, chyba nawet tak.

        Pokiwał głową znajdując odpowiedź dla samego siebie i zerknął raz jeszcze na nemorianina, który był tu oczywiście tylko z jego powodu. Winy. Czegokolwiek. Chociaż kto wie… może gdyby dać mu szansę znalazłby coś dla siebie? Ostatecznie zawsze był z lekka niedorobiony… a z drugiej strony miał sporo talentów, które mogłyby posłużyć do szczytnych celów. Albo przynajmniej podejrzanych zmagań magicznych. Potrafił być jednak jak na tak charakterystycznego jegomościa niezwykle powściągliwy i niepokojąco wręcz neutralny. Nie mieszał się w sprawy tego planu tak długo jak nie musiał i to chyba było jednak dość… rozsądne z jego strony? Bo trudno byłoby uwierzyć, że zwyczajnie miłe. Ale prawda prawdą Faust mimo posiadanej mocy nie kwapił się do rozstawiania śmiertelników po kątach. O wiele chętniej i łatwiej robił to z demonami. Wśród nich czuł się nie tylko elitą, jak zazwyczaj - czyżby w ich przypadku wiedział po prostu na ile może sobie pozwolić, by równowaga została zachowana, a konsekwencje go nie przytłoczyły?
        Czy może zwyczajnie ludzie byli dla niego jak muchy dla lwa - łaziły po nim, ale nie były warte zachodu?
        Nieee, wątpliwe…

        Niewartym zachodu był raczej nieletni demon - to na niego Faust nie zwracał uwagi, mimo iż przejawiał od czasu do czasu zaciekawienie La’Virottą lub panną Shirkuh, a nawet zdaje się pamiętał o obecności duszka. Demonolożka jednak wygrywała. Minimalnie, bo minimalnie, ale jednak. Może dlatego na jej słowa o wyglądzie lekko skinął głową.
        Jak najbardziej aprobował ten tok rozumowania.
        Nie skomentował go jednakże, a jedynie zapamiętał - na plusik dla ludzkiej kobiety.

        I wtedy pojawiła się ona.
        Falka.

        Mężczyźni unieśli wzrok i słuchali spokojnie, raz jeszcze analizując każde jej słowo, ton głosu i aurę. Nie mogli też zignorować przesuwającej się fali demonów, a już szczególnie dzieciaka, który jakoś wyraźnie upodobał sobie pannę Shirkuh. Wszyscy jednak od stołu zgodnie wstali i byli chyba gotowi zobaczyć co dzieje się na zewnątrz… Na pytania przyjdzie czas później.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        - Dziękuję pani!
        Demoniczny chłopiec, słysząc zgodę Hecate, wyszedł spod ławki i złapał ją jeśli nie za rękę, to chociaż za odzienie - jakby bał się z nią rozdzielić w tym całym tłumie. Kto patrzył na nich z boku, bez wahania mógłby pomyśleć, że demonolożka jest matką albo opiekunką tego małego, tak wielką ufnością on ją darzył. Wyszedł razem z nią z Domu Wspólnego, zerkając za siebie z jakimś dziwnym uśmiechem, jakby właśnie wygrał coś bardzo cennego.

        Tymczasem Kinalali był już na zewnątrz - wyszedł praktycznie razem z Falką. Stał niedaleko drzwi, opatulając się swoją szatą, jakby poczuł chłód, choć noc była wyjątkowo ciepła i mógłby zgodnie ze swoimi nawykami paradować z nagim torsem. Niepokoił się jednak, a tenże niepokój sprawiał, że czuł wewnętrzne zimno. Co może się stać? Co zastanie przy ołtarzu? Czy naprawdę to będzie miejsce, gdzie uzyska pomoc? Przemierzył już Łuskę wzdłuż i wszerz, był nad morzem i na pustyni, w górach i w lasach i niczego nie znalazł. Co więc miałby znaleźć tutaj? Nie wiedział, nie pojmował, jednocześnie bał się i ekscytował. Jego oczy błyszczały jak w gorączce.
        Falka zaś była ostoją spokoju i cierpliwości. Oczekiwała na wszystkich, których zaprosiła na zewnątrz, wsparta na swoim kosturze, popijając ciepły napar z kubka, który podała jej dziewczyna z grubym warkoczem - jedna z jej pomocnic.
        Poza Hecate z demonicznym chłopcem, Kinalalim i Ruthem wraz z jego towarzyszami, do grupy została zaproszona jeszcze jedna kobieta o ciemnym, nieprzytomnym spojrzeniu, wyglądająca jakby od miesięcy trawił ją ból i gorączka - była zmarniała i wyraźnie u kresu swych sił. Druga z pomocnic Falki zaoferowała jej ramię, by ta miała na kim się wesprzeć podczas spaceru pod ołtarz.
        - Idziemy - zakomunikowała stara szamanka, gdy wszyscy już się zebrali.

        Droga do ołtarza wiodła wśród ciemnych już o tej porze drzew i dziwnych kamieni przypominających menhiry postawione w tym miejscu tak dawno, że część z nich zdążyła się już przechylić, inne całkowicie zarosły mchem. Na niektórych widać było magiczne symbole czy malowidła, które już wypłowiały albo starły się przez te wszystkie lata. Każdy kroczący tą ścieżką czuł, że nie prowadzi ona do takiego zupełnie normalnego miejsca - że na końcu drogi czeka… Moc. Energia ta sprawiała, że Kinalalemu unosiły się włoski na karku i co jakiś czas widać było, jak wstrząsał nim delikatny dreszcz - wtedy to szczelniej opatulał się swoją szatą. Był tak przejęty, że nawet się nie potykał i jakimś cudem unikał gałęzi, które mogłyby pociągnąć jego powłóczystą togę.
        Demoniczny chłopiec zaś cały czas szedł przy Hecate, podekscytowany jakby ta prowadziła go na karuzelę. Podskakiwał od czasu do czasu, ale gdy tylko Falka albo któraś z jej pomocnic zerkały w jego stronę, chował się za demonolożką, mrucząc przeprosiny - jak dziecko rozrabiające w kościele.
        W końcu dotarli na miejsce - na niewielką polanę otoczoną menhirami, na której środku znajdowała się formacja skalna sprawiająca wrażenie naturalnej, ale ewidentnie przypominająca też ołtarz, gdyż miała wielką kamienną płytę do odprawiania rytuałów i półki na liczne świece, które oświetlały to miejsce miękkim, żółtym światłem, mieszając się ze srebrzystym blaskiem księżyca. Wokół było tak… Miękko i cicho. Jakby byli nie w lesie a w alkowie, stąpali nie po trawie i mchu, a miękkim dywanie, a zapach, który czuli, pochodził z kadzideł a nie z leśnego runa.
        Falka nakazała grupie pozostać na skraju polany, sama zaś obróciła się w stronę ołtarza. Jej pomocnice chwilę zamarudziły - musiały zająć się nieznajomą kobietą, która sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała stracić przytomność.
        - Proszę pani… - Demoniczny chłopiec pociągnął Hecate za ubranie, by zwrócić na siebie jej uwagę. - Chciałbym pani podziękować… Bez ciebie nie udałoby mi się tu wejść - dodał tonem już zupełnie innym, nie tak dziecięcym i szczerym, a należącym do kogoś znacznie starszego. I jednocześnie kogoś, kogo intencje nie są czyste.
        Dziecko puściło ubranie demonolożki. Wszyscy wiedzeni jakimś nadnaturalnym instynktem zwrócili w tym momencie na niego uwagę, ale było już za późno. Chłopiec zrobił pierwszy ciężki krok w stronę ołtarza - jakby walczył z jakąś niewidzialną barierą - a gdy ta pękła w sposób, który można było poczuć jako nagły podmuch powietrza, puścił się biegiem przed siebie. Falka krzyknęła - może zwykłe ostrzeżenie, a może zaklęcie - ale było już za późno. Chłopiec rozpadł się w zwały ciężkiego, czarnego dymu.
        W świecie magii zapanował w tym momencie chaos. Uporządkowane do tej pory aury, jasna, miękka emanacja zdradzająca czystość energii płynącej z ołtarza została przytłumiona przez ciemność i chaos. Między menhirami zebrało się wszystko to, co kojarzyło się ze złem, zniszczeniem i dziką entropią. Co słabsi zostali przygięci do ziemi przez tą demoniczną energię. Od strony ołtarza poniósł się niezrozumiały okrzyk tryumfu.
        - Dziękuję ci, Hecate, za twe dobre serce - odezwał się stamtąd głos, który mimo pozytywnej treści ociekał ironią i butą. - Gdyby nie ty i twoja troska nigdy bym się tu nie przemknął. Kobiece serce jest jednak nieprawdopodobnie naiwne… Ale byś nie myślała o mnie jak o potworze, wiedz, że odwdzięczę się za to, co dla mnie zrobiłaś. Dostaniesz ode mnie czterysta dni i jeszcze jedną noc. Na ten czas zabiorę twój rój ze sobą…
        Falka, która zdołała się otrząsnąć z pierwszego szoku, jaki wywołało w niej wtargnięcie intruza do tego świętego miejsca, uniosła ręce i spróbowała użyć zaklęcia, by go odegnać. Jednak stwór pod postacią czarnego nieprzeniknionego dymu nie sprawiał wrażenia, jakby przejął się jej staraniami - posiłkując się energią ołtarza bez problemu rzucił starą szamanką o skały z taką mocą, że być może pogruchotał jej kości.
        - Nie! - krzyknął z trwogą poeta, nie spodziewając się, że tym protestem zwróci na siebie uwagę tego stwora. W jednej chwili poczuł, jak ta straszna ciemność tłoczy się wokół niego niczym zwoje węża dusiciela.
        - Co masz na myśli, mój piękny? - zapytał kpiącym tonem stwór, a poeta mógłby przysiąc, że wśród tej czerni widzi wpatrzone w siebie drapieżne oczy.
        - Odstąp - jęknął. - Nie krzywdź nikogo…
        Kpiący śmiech zagłuszył ostatnie słowa poety. Porwał go z ziemi niczym szmacianą lalkę i cisnął w stronę ołtarza. Kinalali zakwilił, gdy przytłaczająca energia otoczyła go i zatopiła jak w żywicy. Mimo wszelkich starań nie mógł się ruszyć. Mimo iż z reguły robił to bezwiednie, nie mógł zmienić formy. Nieznana mu siła zamknęła go w kształcie, który posiadał w tym miejscu i w tym momencie, pozwalając jedynie nieznacznie nabrać powietrza w płuca, ale nie pozwalając jednocześnie, by któryś z tych płytkich, rwanych oddechów, pozwolił mu rozlecieć się w pył i pierzchnąć. Gdyby tylko mógł, sam łomot jego przerażonego serca sprawiłby, że rozsypałby się w złoty pył. Trwał jednak w ciele, które można było unieruchomić i zranić. Spomiędzy czerni i żelaznych okowów spojrzała na niego para oczu tak przenikliwych, że aż krzyknął z trwogi, choć jego głos był zadziwiająco słaby.
        - A kim ty jesteś, by prosić mnie o takie rzeczy?
        Głos, który odezwał się do poety, brzmiał jakby w jego głowie i trzewiach, nie miał swego źródła i dochodził z wnętrza, a nie zewnętrza. Kinalali zacisnął powieki, jakby próbował się w ten sposób chronić przed obezwładniającym go strachem. Wiedział, już wcześniej wiedział, że jednym zdaniem przypieczętował swój los.
        - Co możesz mi dać w zamian, skoro stawiasz tak śmiałe żądania? - kontynuował tamten głos, którego nie mógł się z siebie pozbyć.
        - Cz… czego byś pragnął? - zapytał słabo maie, ledwo mogąc nabrać tchu i z przerażenia ledwie formułując myśli.
        - Chcę tego co ci najdroższe…
        I choć głos nie powiedział, co konkretnie ma na myśli, Kinalali wiedział, co ma na myśli. I co więcej wiedział, że ma wybór. Widział to jak na dłoni. Ceną były wspomnienia i emocje - to co faktycznie dla poety było najdroższe i dawało mu największą siłę. Z jednej strony demon pragnął wspomnień o osobie, która w tym momencie życia była poecie najdroższa, która zajmowała szczególne miejsce w jego sercu bez względu na sztormy jego życia, bez względu na to, gdzie pchnął go los, była jak bezpieczny port wśród sztormu - o Yuumi. Zapomnij o niej, a będzie po sprawie. Bądź… Zapomnij o tym, kto obudził twoje serce po tylu latach. Zapomnij o tym, którego szukałeś przez te miesiące. Zapomnij o tym, któremu już przysięgałeś, zakładając na palec tę obrączkę z zieloną żyłką z wodorostów… Wybieraj między przyjaźnią a miłością.
        Kinalali zamknął po raz kolejny oczy, jakby coraz trudniej było mu walczyć o utrzymanie przytomności. Jakże miał wybierać? Jak miał zdecydować, którą połowę serca chce utracić? A jednak wiedział, że musiał, bo to stworzenie nie zamierzało pozwolić mu na wycofanie się. Uparcie trzymało go w swoich kleszczach i czekało, a im dłużej czekało tym bardziej się niecierpliwiło i tym większy stawał się nacisk. Lecz poeta wiedział, że nawet jeśli straci przytomność, nie będzie mógł nie podjąć tej decyzji. Musiał zdecydować. I gdy jego świat zamknął się tylko w tej wąskiej ramce - na wyborze między Yuumi a swym ukochanym - wiedział już kogo wybierze. Z trudem otworzył oczy i choć spod jego powiek popłynęły falą gorące łzy, podniósł spojrzenie na te źrenice, które domagały się odpowiedzi.
        - Słuszny wybór, laleczko…
        Laleczko… Dlaczego Kinalali w tym momencie zamiast skupić się na tym, co się z nim działo, pomyślał o tym, że to rzucone z kpiną określenie tak bardzo mu pasowało i tak bardzo było podobne do tego, jak pieszczotliwie mówili do niego przyjaciele? Ci najbliżsi mu, najważniejsi… Tak drodzy, że nie mógł z nich zrezygnować.

        Przyparty do kamienia ołtarza Kinalali, choć przez cały ten czas zdawał się nie móc poruszyć niczym poza powiekami, nagle odzyskał władzę w rękach. Słabym i powolnym ruchem sięgnął do swej prawej dłoni i zdjął z niej niepozorny pierścionek, który nosił na palcu serdecznym. Wyciągnął go przed siebie na wyprostowanej dłoni, a gdy to uczynił, błyskotka przemieniła się w proch. Po chwili zaś tenże proch uleciał w powietrze, a wraz z nim uleciał również gryzący dym, który zalegał wokół ołtarza. A po nich… Również złoty, skrzący się pył, w który obróciło się ciało poety. A kto był dość spostrzegawczy i miał to szczęście, że przed jego oczami rozwiały się kłęby dymu, mógł spostrzec, że przemiana La’Virotty rozpoczęła się od pęknięcia, które pojawiło się na wysokości jego serca po tym, jak zawarty został pakt między nim, a demonem, który w zamian za jego wspomnienia, zgodził się odejść, zostawiając wszystkich zgromadzonych na polanie całych i bezpiecznych.
        Wszystko trwało krócej, niż trzy uderzenia spokojnego serca.

Ciąg dalszy: Kinalali
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

        Nie wiedziała, dlaczego to robi. Dziecko jak każde inne - no może pomijając fakt, iż pochodziło z innego planu. Dziewczyna ani nigdy nie czuła się w obowiązku do otaczania sierot opieką, ani też im specjalnie nie współczuła... Dla niektórych zapewne wydałoby się to okrutne, ale zwykle po prostu nie interesowała się ich losem, tak jak innych nie obchodził jej własny żywot. Już dawno zdążyła się nauczyć, że każdy jest zdany wyłącznie na siebie, zaś oczekiwanie pomocy od kogokolwiek to czysta głupota.
        "Adam... Adam by mu pomógł."
        Gdy uzmysłowiła sobie, co podświadomie pchnęło ją do tych wszystkich działań, przestała o tym myśleć.
        Ruszyła w ciszy za starą szamanką i resztą grupy, nie pozostając w tyle. Co ma być, to będzie - już i tak za późno na wycofanie się. Jeśli przyjdzie jej zginąć... Cóż, stałoby się to wcześniej czy później. Była pewna, że nigdy więcej nie spotka ukochanego i owa myśl pozwalała jej na szczerą obojętność w stosunku do własnej śmierci...
        Ale nie w przypadku czyjejś. Panowie mieliby większe szanse na przeżycie, toteż nimi się nie przejmowała, lecz jeśli zagrażałoby chłopcu jakieś niebezpieczeństwo, była gotowa się dla niego poświęcić. Niech chociaż pod koniec zrobi coś dobrego, nawet jeśli ten czyn nie zdoła wymazać żadnego z jej licznych błędów.
        Z zainteresowaniem spoglądała na wysokie, porozstawiane wzdłuż ścieżki głazy. Niektóre wyryte na nich runy była w stanie rozpoznać, część jedynie wydała jej się znajoma, jednak zdecydowanej większości nigdy przedtem nie widziała na oczy nawet w woluminach, które zgłębiała latami, a które stanowiły główne źródło jej wiedzy na temat rytualizmu oraz magicznych symboli.
        Dotarli na miejsce. Nieco rozbiegane, heterochromiczne spojrzenie koniec końców spoczęło na kamiennej płycie, tętno uległo przyśpieszeniu, natomiast wolna ręka jasnowłosej złapała pasek torby, niby ją poprawiając, ale później już nie zwalniając uchwytu. Potęga bijąca od strony ołtarza wydała się Hecate bardziej niepokojąca aniżeli fascynująca. Kiedyś byłoby zapewne na odwrót, aczkolwiek teraz... jej myśli zaprzątało przede wszystkim to, jak tragiczne skutki przyniosłaby choćby próba wykorzystania rzeczonego obiektu przez niewłaściwe osoby - i tyczyło się to zarówno tych niedoświadczonych jak również kierujących się złymi intencjami.
        Kobieta, która otrzymała zaproszenie wraz z nimi, nie wyglądała najlepiej. Demonolożka doszła do wniosku, że jako pierwsza powinna więc poddać się rytuałowi. To nie tak, że chciała się nią posłużyć, jednak obecna sytuacja wymagała chwytania się każdej możliwej okazji, aby przed swoją kolejką jak najdokładniej przeanalizować przebieg leczenia mocą ołtarza oraz wcześniej przez nikogo niewspomniane, ewentualne skutki uboczne...
        "Życzę szybkiego powrotu do zdrowia" - zadźwięczało Hecate w myślach, nim przeniosła uwagę na demona u swego boku.
        Z początku była lekko zaskoczona, ale zadowolony uśmiech prędko zaczął wspinać się na jej delikatne usta. Niewiele zrobiła, co nie zmieniało faktu, iż chłopiec był jej wdzięczny. Cieszyła się jego szczęściem...
        ... które w ułamku sekundy wprawiło ją w osłupienie. Czy spodziewała się tego? Nie, a powinna. Mimo to natychmiast pojęła jego prawdziwe intencje, choć w głębi swej naiwności ani razu nie wzięła ich wcześniej pod uwagę.
        W końcu nie pierwszy raz doprowadziła do katastrofy z powodu własnej głupoty.
        Wyciągnęła dłoń, lecz próba zatrzymania "niewinnego dzieciaka" spełzła na niczym. Moment wystarczył, by demon przełamał barierę, która jednookiej wydawała się silna, jednak widocznie niewystarczająco... Skołowana przez nagły podmuch wiatru przysunęła rękę bliżej siebie, osłaniając nią twarz i pochylając górne partie ciała do przodu, byle stawić opór żywiołowi, który niemalże wytrącił ją z równowagi przy pierwszym uderzeniu.
        Zaraz jej słuch przeszył krzyk Falki. Jasnowłosej zrobiło się niedobrze; poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Padła na kolana, uginając się pod naporem mrocznej energii, która przejęła kontrolę nad otoczeniem. Zaczęła drżeć. Była pewna, że dojdzie do kolejnej rzezi, aczkolwiek za nic nie chciała być jej świadkiem... Dość już naoglądała się krwi i zmasakrowanych ciał.
        Na kolejne słowa upiornego szachraja zacisnęła powieki, chcąc odgonić łzy przywołane żalem do samej siebie. Nie odpowiedziała mu, bowiem zgadzała się z każdym jego przytykiem.
        - Przepraszam was... - skierowała te słowa do reszty zgromadzonych, ale nie udało jej się wypowiedzieć ich głośniej niż w postaci złamanego szeptu. Była tak nieufna wobec tubylców, a okazało się, że nie powinna pokładać wiary w swoją własną ocenę. Akurat w tym momencie przypomniała sobie też niedawną rozmowę z upiorem... Nie wątpiła, że miał spory ubaw z jej ironicznego wydźwięku. Demonolożce jednak nie było do śmiechu ani wtedy, ani tym bardziej teraz.
        Uniosła opuszczoną wcześniej głowę. Wstrzymała oddech, rozwartym okiem taksując z niedowierzaniem tumany czarnego dymu. Czy dobrze zrozumiała? Zamierzał tak po prostu przejąć jej klątwę na ponad rok? Nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Nie skwitowała jego podarunku w żaden sposób, a jedynie utrzymywała na nim swoje zaszokowane spojrzenie.
        Nawet gdy szamanka została powalona na ziemię, jasnowłosa w swoim obecnym stanie mogła jedynie w milczeniu się temu przyglądać. Dopiero krzyk pachnącego kwieciem uprzytomnił ją, że powinna coś zrobić, cokolwiek - zerwać się na nogi, z kolei potem... wygnać demona? Była na to kompletnie nieprzygotowana i brakowało jej czasu, wszak bez rytuału się nie obejdzie. Przyzwać wywernę? A co ta mogłaby zdziałać przeciwko istocie bez ciała?
        Powoli wstała, mało co przejmując się bólem zdartych kolan. Zacisnęła pięści w swej bezsilności.
        - Nie chcę twojej litości. Zwróć moją klątwę, ale zostaw go! - wydarła się bez chwili namysłu, kiedy potwór skupił swoje działania na Kinalalim. Zrobiła to jednakże na darmo, gdyż ten najwyraźniej nie był w nastroju do przyjmowania podobnych propozycji.
        Pragnęła pomóc mężczyźnie, ruszyć się i wbiec tam choćby po to, żeby zginąć. Niestety, ciało panny Shirkuh więziły okowy strachu i dopóty trzymały ją w swych objęciach, dopóki sceny rozgrywającej się naprzeciwko nie uwieńczył zaskakujący finał.
        Zniknęli. Obaj, tak po prostu. Co tu się wydarzyło?
        - Czy on... nie żyje?
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        Tego chyba nikt się nie spodziewał. Szyderczy głos i masy nadprzyrodzonego dymu buzujące agresywnie wśród oswojonej magii zaalarmowały wszystkich - od szamanki przez artystów po demonolożkę. Ale artystom można to jeszcze było wybaczyć. Nie znali się na tym, Otchłań mogła ich oszukać. Byli delikatni i naiwni. Dlatego nie popełnili błędu.
        Co innego Faust.

        Nie przejął go krzyk Falki czy zdumienie panny Shirkuh. Zignorować mógł zagrożenie, wobec którego stanęła nieznana, zmarniała kobieta. Przeraziło go złamanie magicznych barier, szybkość z jaką dzieciak, którego ignorował, zmienił się we wroga, który… był zbyt silny. Pokonał go już na wstępie samym faktem, że skrył się przed jego zmysłami, przed podejrzliwością. Kpił sobie z nemorianina, z kogoś kto ponoć stał na szczycie hierarchicznej drabiny. Był tak blisko… Tyle wystarczyło, żeby nie nawalić. Tak mało, żeby wypchnąć dzieciaka z szeregu. Zastanowić się, kim jest, czemu jako jedyny z wielu podszedł do jasnowłosej. Ale każdy wyrzuca sobie błędy po fakcie, gdy są już tak oczywiste, że trudno je znieść - choć wtedy nie były tak jasne. Wtedy dzieciak był tylko dzieciakiem.
        Tylko Faust nie mógł już tego zobaczyć.
        Jako demon, jako nemorianin… przegrał. Po raz kolejny.

        Wszystko działo się szybko, świat i wydarzenia wirowały wokół w bałaganie winy, porażki i heroizmu podszytego niewinnością duszy - magia unosząca się w powietrzu dusiła, mrok tłamsił. Krzyki budziły trwogę, głos demona sprawiedliwą wściekłość. La’Virotta zaplątany w przypadkowe nici spisanego dlań losu stoczył za nich wszystkich największą, jedyną tutaj widowiskową walkę. Z której zobaczyli jedynie migawki i cienie.
        Panna Shirkuh padła na kolana, po czym wstała gotowa do boju, kiedy nikt już jej nie słuchał.
        Faust stał otępiały w swoich domowych pantoflach.
        Tylko Ruth podbiegł do spacyfikowanej Falki oszołomiony, nie wiedząc nawet do końca, co się dzieje. Jakieś głosy, kpiny, duszno… Młodzieniec bez głowy płynął za nim, podobnie nie rozumiejąc.

        W odpowiednim momencie niebianin odwrócił głowę - instynktownie, jakby czując, że to koniec dla Kinalalego. Koniec czegoś. Dla poety, z którym nawet nie zdążył się poznać. Zrobiło mu się zbyt ciężko na sercu, lecz patrzył uparcie, jak dym się przerzedza. Jak zraniony maie opada i rozlatuje się w pył.
        Odetchnął w duchu, gdy złote drobinki uniosły się i poleciały gdzieś w dal.
        Gdyby zginął… nie tak by to wyglądało.

        Z uczuciem nieśmiałej ulgi wróciła mu pełna świadomość. Energia przestała buzować w uszach, wpuściła leśne, ożywcze powietrze do płuc. Szum wiatru, woń mchu. Jęk starej szamanki i słaby jej oddech.

        - Nic mu nie będzie - burknął Ruth do blondynki tonem zanadto przytomnym, powierzając sprawę poety Panu, a samemu spojrzenie skupiając na Falce. - To maie, oni tak mają. Trauma do końca życia, ale przeżyć, przeżyje. - ,,Pytanie tylko czy ona…”
        Nie marnując więcej sił na słowa, wyciągnął ręce do szamanki, jakby chciał jej dotknąć, lecz brakowało mu do tego śmiałości. Jej pomocnica spojrzała na niego zlękniona, gotowa zarówno mu pomóc, jak i wbić w niego rytualne ostrze. Lecz usłyszała cichutką, wesołą melodię. Poczuła spokój bijący znad Falki. Bijący od czarnowłosego. Nie był medykiem, ale dobrą magią chciał chociaż utrzymać Falkę przy życiu, jeżeli było jej to pisane. Nie zwracał uwagi na Fausta, chwilowo nie mówił też do żadnej z kobiet. Aż oddech Falki stał się głęboki, a jej zbite ciało rozluźniło się nico.
        Teraz dopiero zacznie się robota…

        - Zawołaj tu kogoś z noszami, mogą tu wejść, prawda? Nieważne zasady, trzeba ją stąd zabrać! I niech mi tylko przyjdą z widłami, to łby pourywam! No biegiem! - wykrzyknął do biednej dziewczyny, aż nie zniknęła za ścianą drzew.
        - Przykro mi, że pani nie doczekała pomocy… - zwrócił się już ciszej do schorowanej kobiety, ale ta zdawała się nic nie widzieć i zarazem wszystko zbyt dobrze rozumieć. Powoli, ospale pokuśtykała ku ścieżce, wiedząc, że niczego już tutaj nie znajdzie.
        - Chwila! - Podbiegł do niej i ostrożnie chwycił ją za ramię. Znów nie do końca wiedział co może zrobić. Ale magia jakby sama zmieniła się pod wpływem gestu w kojące zaklęcie, lecz za słabe… o wiele za słabe, by na dobre poprawić jej stan. Ale coś pomogło. Przynajmniej tak sądził.
        - Pani tutaj poczeka. Ktoś zaraz panią odprowadzi, tak? Proszę się nie ruszać - nakazał, usadzając ją pod jakimś pniakiem i w końcu spojrzał na pannę Shirkuh. Nie oceniał jej w żaden sposób, choć czuł, że wszystko to mogło źle na nią wpłynąć. Zaprowadziła tu chłopca… ale to przecież nie była jej wina. Wszyscy dali się oszukać. Wszyscy. Nawet Faust.
        Faust, który właśnie stał bezmyślnie przed Kamiennym Ołtarzem, obdarty z dumy, tak jak on obdarty był z magii. Z pustym wzrokiem obrócił się ku nim i podszedł powoli, wyczuwając stan ducha Amadeusa. Wiedząc, że ten będzie się teraz dużo ruszać. Irytująco i tak długo aż nie zapanuje tu względny ład i porządek.
        Tępo czekał na jakąś instrukcję lub odesłanie do domu.
        - Faust, zajmij się tą panią. Panno Shirkuh, pani lepiej… na wszelki wypadek zostanie tutaj, dobrze? Nie wiem co najlepszego im ta dziewczyna naopowiada, ani co wymyślą… W razie czego jakoś się wycofamy - szepnął konspiracyjnie. - Ale na razie proszę mi powiedzieć; zna się pani na medycynie?

☘︎ ☘︎ ☘︎


        Nikt po nich o dziwo z widłami nie przyszedł - skupienie i pomoc koncentrowały się na Falce, którą spiesznie niesiono do wioski. Lecz tym razem Ruth nie tracił czujności - demony wszelkiej maści może nie do końca mieściły mu się w głowie, ale oskarżeń i wściekłego tłumu jak najbardziej umiał się spodziewać. Powłóczący nogami Faust wspierający kobiecinę też nie napawał optymizmem - teraz by nawet nikogo porządnie nie odstraszył. Dlatego to Ruth robił za pewnego siebie, choć absolutnie niezamieszanego w aferę podróżnika, który ich uratuje, jeżeli będą milutcy. A przynajmniej nie da się skopać tak łatwo.

        Nie musiał im jednak wcale tego udowadniać. Co więcej… przystanął bezbronnie, kiedy ujrzeli wioseczkę.
Bo ona też stała - cicha, senna, jak wtedy kiedy tu przybyli. Sina. Zaniedbana na pierwszy rzut oka, zamieszkana na drugi, na trzeci mająca swój nadgniły urok. Jedyne głosy to głosy ludzi gromadzących się wokół szamanki. Jedyne aury - ich właśnie. I piątki obcych.
        Demona, ducha, dwóch kobiet, artysty.

☘︎ ☘︎ ☘︎


        Szamanka została ułożona w chcecie, gdzie można się było nią zająć i otoczyć opieką. Wydawało się, że jej stan jest stabilny, choć długo nie będzie mogła się podnieść. Duszek próbował pomóc, lecz nie umiał niczym się zająć, bo brak głowy przeszkadzał mu myśleć. No i nie miał ciała. Latał więc za Amadeusem jak błękitny cień i próbował zrozumieć, co się dzieje. Czy pomagają ludziom, który odcięli mu głowę? A może to byli inni? Ci wydawali się mili. Tylko go nie widzieli. Szkoda… a może i dobrze?
        On bujał się na wietrze i myślał, Faust usiadł na jakiejś ławce i tak pozostał, jak zakotwiczona łajba, której kapitan spił się i wypadł za burtę, nim przyniósł załodze bułeczki. Ruth go nie ruszał - ale gdy słońce już wisiało wysoko, podszedł do Hecate.

        Nie wiedział, co jej powiedzieć. Nie umiał być delikatny, kiedy trzeba było. Miał dar mowy wielce antypociesznej i w swej złośliwości zbyt zapamiętałej, by nagle ją zmieniać.
        - Przeżyje - powiedział więc na wstępie ku pokrzepieniu serc. - Rąbnęło nią mocno, ale na szczęście nie dość, by staruszkę wykończyć. Wiedziałem, że wiejskie baby są zbyt silne, by z nimi zadzierać.
        Postał chwilę obok, po czym kontynuował.
        - Z tego co wiem, ani nas, ani ciebie nie chcą wbić na pal, więc… - pomyślał - ma pani jakieś plany? Nic tu chyba pani nie trzyma, chociaż mogłaby pani pomóc przy szamance. Tak dla zdrowia duszy. ,,Chyba że woli pani uciekać z miejsca wypadku i zostawić wszystko w cudzych rękach”.
        - A jeśli tam się pani nie przyda… posiedzi pani chwilę z moim zbitym demonkiem? Jest mu przykro, bo czuje się jak idiota. Ja mu nie pomogę, bo uważam, że jest idiotą, ale pani we wspólnym poczuciu winy byłaby dobrym towarzystwem - powiedział brutalnie, lecz wbrew pozorom z głęboko ukrytą sympatią. Za dużo było do uprzątnięcia, zapamiętania i spisania dla odpowiednich służb czy innych badaczy, by jeszcze się korygować i udawać uprzejmego. Nie był.
        Był tylko średnio dobry.

        A Faust był ogromnym imbecylem. Karykaturą porządnego demona! Więc smętniał na ławce, patrząc na swoje papucie.
        Jak można było się tak głupio oszukać?
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

        Nabrała powietrza w płuca. Przycisnęła trzęsącą się dłoń do klatki piersiowej. Reszta jej ciała nie drgnęła ani o milimetr, nie licząc otoczonych tęczówkami źrenic, które, chcąc wyłapać co najmniej szczyptę tętniącego życiem, złotego pyłu, chaotycznie błąkały się po powierzchni zaszklonych białek. Egzystencja Kinalalego rozpłynęła się, nie pozostawiając po sobie śladu. A może dziewczyna posiadała zbyt słaby wzrok, by potwierdzić prawdziwość słów Amadeusa. Mimo to... wierzyła mężczyźnie. Brak mu było powodu do kłamstwa, a nie sądziła, że chciał ją wyłącznie pocieszyć. Nie... czemu miałby?
        Gwałtownie obróciła głowę w jego kierunku. Następnie spojrzała na ranną, uniosła rękę pół piędzi wyżej i zakryła usta. Ze strachu - mało który człowiek doszedłby do siebie po czymś takim, a kobieta miała przecież swoje lata. Ze wstydu... Całe to zajście było wyłącznie jej winą, wiedziała o tym... Czy raczej, wierzyła w to. Nie potrafiła znaleźć wymówki na swoją naiwność, dlatego milczała. Teraz, potem też...
        Oczywiście przemknęło jej przez myśl, by pomóc. Ale jak? Nie miała nic do zaoferowania. Jeśli spróbowałaby coś zrobić, stałaby się jedynie przeszkodą. Mogła tylko patrzeć... i przeklinać swoją bezmyślność. Było o wiele za późno na naprawienie czegokolwiek. Niestety, dość często jej się to przytrafiało.
        - Ń-nie... - Pytanie wybudziło ją z inercji. Spuściła ramiona. Mrużąc ślepia, przyjrzała się lepiej starszej kobiecie spomiędzy rozmierzwionych włosów, które zdawały się rozumieć jej poczucie kompromitacji i przysłoniły obarczoną winą twarz dziewczyny jeszcze w chwili, gdy ta zdecydowała się nie podnosić głowy. - Wydaje mi się, że ma skręconą kostkę i coś jest nie tak z jej żebrami - wyrzuciła lękliwie, może nazbyt oczywisto - ale nie potrafię pomóc. - "Ani jej... ani nikomu innemu", dodała żałośnie w myślach, wciąż przytłoczona biegiem wydarzeń, którego tempo póki co znacząco zwolniło.
        Choć sylwetka Falki jawiła się Hecate niewyraźnie, tak z jej zarysu mogła wyczytać nieprawidłowy sposób poruszania się i problemy z oddychaniem. "Biedna kobieta..." - pomyślała, choć jednocześnie przemknęło jej przez myśl, że staruszka i tak trzyma się zadziwiająco dobrze. Czy to dzięki zasłudze czarnowłosego?

        W przeciwieństwie do pana Visottiego nie zamierzała się wycofywać. Tubylcy mieli pełne prawo osądzić ją wedle własnego uznania - podobnie zresztą jak przybysze, którzy spodziewali się otrzymać pomoc od poturbowanej kobiety. Kiedy jednak gromada powróciła wraz z ranną do wioski, półślepa demonolożka nie trafiła na ślad istot jakiś czas temu kurczowo trzymających się blisko niej. Przez całe zamieszanie musiały się skapować, że nic tu po nich... I to nie tak, że się myliły. Póki co jedyną zdatną do czegokolwiek osobą w gronie obecnych był prawdopodobnie niebieskooki brunet. Zachował trzeźwość umysłu, natychmiast biorąc sprawy w swoje ręce w przeciwieństwie do pewnej dziewczyny, która do tej pory wyłącznie się nad sobą użalała.
        Gdy przyniosła wodę dla chorej i upewniła się, że do niczego nie jest potrzebna, stanęła na uboczu. Towarzystwo powoli rzedło, ale była pewna, że jakaś jego część ostanie się i będzie czuwać, nawet gdy stopi się wiele świec, a wraz z nimi przeminą długie godziny. Oczywiście sama też zamierzała zostać, była to winna magini w warkoczach. Jednak mimo tego szlachetnego (o tyle o ile) postanowienia, zmęczenie skomasowane z ostatnich bezsennych nocy zaczęło mocno dawać jej się we znaki...

        - Przepraszam - znajoma barwa stanowczo przebiła się przez odgłosy krzątaniny i nielicznych rozmów, aczkolwiek była cicha i na tyle blisko, że dotarła prawdopodobnie tylko do Hecate - ty jesteś tą badaczką demonów i klątw, prawda?
        Słysząc skierowaną w jej stronę wypowiedź, jasnowłosa natychmiast wyrwała się ze stanu, który bliski był przeistoczenia się w głęboki sen. Nie zdołała oprzeć się chęci szybkiego potarcia lewego oka, zaś gdy już zorientowała się, że jej ramię zbyt natarczywie przytula się do jednej z kamiennych chat, natomiast torba przechowująca cały (po prawdzie marny) dobytek demonolożki leży na ziemi, podniosła swoje mienie i chybcikiem odsunęła się od tym razem nieswojego schronienia.
        - Tak, to ty... Nie wiem, co się tam dokładnie wydarzyło. Może i asystowaliście podczas sprowadzania pani Falki do wioski, ale to nie zmienia faktu, że przy was doznała tych przykrych obrażeń.
        Dawna kultystka rozpoznała w rozmówczyni jedną z dziewek, z którymi gawędziła poprzedniego dnia. Choć słowa mieszkanki wioski zdawały się wyrażać wzgardę, obojętność w jej głosie niemal całkiem temu przeczyła... i następne zdania, które opuściły jej usta, też.
        - Nie przyszłam kazać wam odejść, wszak nie mamy pewności, iż wina leży po waszej stronie. Jeśli jednak dalej szukacie pomocy, to nie znajdziecie jej tutaj.
        - Rozumiem - włóczęga odparła w końcu, wbijając wzrok w ziemię. - Nie zamierzałam wam się długo naprzykrzać. Mam tylko nadzieję, że szamanka prędko wróci do zdrowia.
        Dziewczę skinęło w odpowiedzi głową. Zamierzała się oddalić, ale wtem przypomniała sobie o jeszcze jednej sprawie.
        - Jeśli mogę spytać... Gdzie się podział wasz towarzysz w zielonej szacie? Widziałam, jak razem siedzieliście przy stoliku, a potem wyszliście też w jednej grupie - zaterkotała z rozpędu. Już za moment pożałowała tego, jej policzki się zarumieniły, natomiast oczy rozwarły szeroko w panice.
        Obserwowała ich przez ten cały czas? "Nie... chodziło wyłącznie o pana La'Virottę." Hecate uśmiechnęła się lekko, by już za moment spochmurnieć.
        - On... - Przewertowała ostatnie wspomnienia i usłyszała w swej głowie kojącą konotację wypowiedzi Amadeusa (bo sama jego kwestia raczej pozytywnego wydźwięku nie miała). Ponownie odetchnęła z ulgą. - ... odszedł w swoją stronę. Po tym jak ocalił nas wszystkich od śmierci.
        Rozmówczynię wyraźnie zatkało. W jej wnętrzu kotłowało się tyle różnych emocji, że przez pewną chwilę nie potrafiła złożyć swoich myśli do kupy. Ostatecznie kąciki jej ust powędrowały życzliwie w kierunku policzków, natomiast sama dziewczyna odeszła bez słowa, za moment jedynie wzdychając marzycielsko.

        Od tamtej pory Hecate rozmyślała na temat klątwy, ucinając sobie w różnych odstępach nieplanowane drzemki. Z czasem zaczęła obserwować poczynania pana Visottiego, a gdy w pełni wypoczęła, spojrzała na niego znacznie trzeźwiej. Wciąż nie wiedziała, jaką jest osobą i choć nie znała jego prawdziwych intencji, uważała, że jest niesamowity. Przez długi czas sprawiał wrażenie apatycznego, aby pod koniec obdarzyć potrzebujących opieką, z kolei wątpiących - słowem otuchy.
        Chyba.
        Cóż, nawet jeśli nie zamierzał jej pocieszyć (trudno było bowiem odgadnąć jego myśli), właśnie tak podziałała jego wypowiedź na jednooką. Nie obejrzała się na ranną staruszkę, ale uśmiechnęła się do niej - do jej wizerunku we własnej wyobraźni. Prawie jej nie znała, jednak zdążyła nabrać do kobiety szacunku. Ucieszyła się z oceny jej zdrowia wystawionej przez użytkownika dobrej magii. Spojrzała na mężczyznę wzrokiem tak życzliwym, na jaki było ją stać, po czym skinęła głową w ramach lakonicznej, acz zarazem treściwej odpowiedzi.
        Czuła, że to nie wszystko. Cierpliwie wysłuchała bruneta do końca, w międzyczasie powoli odwracając wzrok od jego osoby. Nie przestawała się uśmiechać, jednak, choć wolała nie dać po sobie poznać zakłopotania, coraz więcej smutku wkradało się na jej oblicze.
        - Nie jestem... dobra w opiece nad innymi. Moja obecność w niczym nie pomoże, ale chciałabym zostać i upewnić się, że pani Falka jest na odpowiedniej drodze do odzyskania pełni sił - oznajmiła szczerze. Nie kryła ani cienia urazy, którą w kimś innym mogło wywołać dość nieprzyjemne sformułowanie, jakiego użył wobec blondwłosej rozmówca. Powiedział wszak prawdę. A do nieprzyjemnej natury rzeczywistości dziewczyna zdążyła już widocznie przywyknąć. - Udam się więc na ławkę hańby, skoro jest tam wolne miejsce.
        "I niewątpliwie czeka właśnie na mnie."

        Podeszła do Fausta, starając się nie zerkać bezpośrednio na niego. W ogóle nie przypominał siebie sprzed kilkunastu godzin. Nie zdziwiło jej to - zdawała sobie sprawę z tego, jak okazała potrafi być nemoriańska duma. Szło się więc domyśleć, jak tragiczne skutki mogłoby przynieść jej nadszarpnięcie.
        O ile nie usłyszała słowa sprzeciwu, przysiadła się. Nie wiedziała, co powiedzieć, dlatego nie rzekła nic. I nie przeszkadzało jej to, mimo że brunet zasugerował dziewczynie co innego. Mówiła już, że żadna z niej opiekunka, a i pocieszycielką była równie kiepską, co on.
        No, niemal.
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        Upewniwszy się, że jednooka dotrzyma towarzystwa podłamanemu Faustowi i ucieszywszy się w duszy z tego powodu, Ruth postanowił oddać ich los w ich wzajemne, mało opiekuńcze łapki i samemu zająć się wioską. Znaczy jej fragmentami. Nie nawet dla swojego honoru jako niebianina czy jakiegoś dobrego imienia - mało kto patrzył na niego przez pryzmat niebiańskiej rasy, a i o imię dbał nieco inaczej - ale jego podświadomość nie dopuszczała nawet myśli, że mógłby siedzieć i nic nie robić kiedy takie zapyziałe miejsce magicznych cudów i innych przekleństw pełne jest roboty. Problemów do rozwiązania. Nadal nie wiedział jak działa ta przestrzeń, czemu jest tak nasączona oparami nieprawdopodobieństwa i jednocześnie tak realna w swojej absurdalnej stylizacji. Może przychodząc tu myślał, że chatki rozpłyną się wraz z nadejściem kolejnego dnia, płotki okażą się stosami upadłych gałązek, a mieszkańcy duszami obdarzonymi na jedną, magiczną moc materialną powłoką. Żadne jednak z tych przewidywań nie ziściło się - domki stały, a ludzie, z krwi i kości, krzątali się wśród własnych spraw. A tych nagromadziło się podczas przygotowań do wizyty demonów, podróżnych i nieumarłych wszelkiej maści. Ruth, choć patrzyli na niego z początku nieufnie jakoś tak naturalnie po nastu minutach i kilku podejściach wpadł w nurt pracy i wtopił się w taneczny niemal szyk pracujących sylwetek. Tu przeniósł, tam podniósł, podtrzymał, doradził. Tu zerwał ziół, tam rozłożył, nabrał wody, przestawił naczynia. Choć nie był krzepki w żaden nadzwyczajny sposób, pewnie wykonywał każde zadanie, którego się podjął i nie brał niczego ponad własne siły. Z wprawą dobierał się do kolejnych zadań, zastępował zmęczonych i jak prowadzony przez niebiosa wyczuwał kiedy ktoś potrzebuje wsparcia. Tym sposobem zgrał się z mieszkańcami już do zmroku i mimo niezdobycia przesadnej sympatii, mógł już w nocy polegać na wyrobionej sobie opinii człowieka wilce przydatnego. Błogosławionego wręcz, bo gdzie dłużej nie przebywał było tak nieco… mniej ponuro. Jaśniej. Cieplej. Dziwna aura spokoju opanowała zapyziałe izby, gdzie dano mu wolniejszą rękę, gdzie zamieniono z nim parę słów. Nie szastał swoją magią i nie był dobrym omamem gdziekolwiek się nie pojawił, jednak z tym miejscem złączyło go coś przez co pragnął pracować wytrwalej niż zwykle wśród obcych i bardziej odkryć się ze swoją skłonnością do dobra. Mieszkańcy takiej wioski szybko zapomnieli o jego aparycji i skojarzyli ją sobie, mimo mroku odzienia i oczu podkrążonych tuszem, z pozytywnym działaniem. Tak jak on nie kojarzył źle zbutwiałych strzech, podartych szmat w ogródkach i odłamków naczyń walających się wśród martwego kwiecia. Miał wrażenie, że pisane mu było znaleźć się kiedyś w tym miejscu. Nie wiedział czy dobrą wybrał porę na to, lecz z drugiej strony… na kim innym z Efne wydarzenia, w które wplątał się słynny La’Virotta odcisnęłyby tak niewielkie piętno zapadając jednocześnie tak głęboko w pamięć?

☘︎ ☘︎ ☘︎


        Faust nawet nie reagował. Siedział przybity, jakoś tak mniej godny, choć bogato ubrany, na ławeczce hańby i wyglądał. Estetycznie i strasznie zarazem, bo pod warstewką skulenia i nędzy psychicznej wiły się obślizgłe nóżki rozgrzanej bólem frustracji. Gniewu. Złości i poniżenia. Nie znalazłby się tu chyba nikt kto chciałby go pocieszać, zwłaszcza jeżeli do kogokolwiek z tutejszych dotarła jego demoniczna emanacja zabarwiona przecież z urodznia nieodgadnionymi zapachami Otchłani. Widywali demony, to prawda. Ale nikt nie powiedział, że traktowali je z empatią.
        I dobrze, bo demony też zwykle empatii dla nich nie miały tak wiele. Faust teraz każdemu śmiertelnikowi w tutejszym stroju rzuciłby się do gardła, nie chcąc zaznać litości. Litości od marnego człowieczka skierowanej ku niemu - potomkowi wielkiego rodu istot o wiele większych, doskonalszych, potężniejszych!
        Och, gdyby ojciec go widział…
        Zadrżał i wtedy właśnie jakby zdał sobie sprawę z obecności Hecate. Nie była tutejsza, więc nie miał odruchu rozwalenia jej głowy gdy tylko na niego spojrzała. W zasadzie czuł, że jest równie jeśli nie bardziej pokiereszowana niż on i to hamowało jego przypływy agresji. Nie byli sobie równi - nadal był wielce lepszy! Ale ona na pewno będzie o tym pamiętać, a to przyjemnie łechtało mu ego.
        Lecz nadal nie wiedział jak się odezwać.
        Czuł, że to ta chwila, że powinien. Że głupotą byłoby tego nie robić. Ale co mówić do mieszkanki tego planu nie będącą ofiarą jego planów romansowych ni nieobchodzącą go znajomą Amadeusa? Nie nawiązywał w tym świecie zbyt wielu relacji na własną rękę. Nie kiedy nie czuł, że robi to jedynie dla zabawy. A teraz nie robił. Potrzebował tego.
        Długo siedzieli w milczeniu, jakoś tak bardziej zgodnym niż niezręcznym, bo nie mieli przecież po naście lat, za to charaktery dość ukształtowane. Wreszcie Faust odzyskał nieco animuszu, rozsiadł się wygodniej po tym jak kręcił się wytrzepując kapciuszki, poprawił rękaw szaty i niekontrolowanie emocjonalnym tonem oznajmił.
        - Chyba nam coś nie wyszło.
Awatar użytkownika
Hecate
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Mag
Kontakt:

Post autor: Hecate »

        Siedziała zmęczona, trochę głodna, ale ogółem przybita. Mimo to nie zaprzątała sobie głowy własnymi potrzebami, a La'Virottą i Falką - osobami, które najbardziej ucierpiały w ostatnim czasie. Ciekawe, czy gdyby ich nie poznała, spotkałby ich lepszy los...
        Nie spodziewała się ze strony Fausta absolutnie niczego. Rozedrgany głos demona sprawił, że dziewczynie ugrzęzła gula w gardle. Zgarbiła się trochę i skuliła głowę, chcąc zasłonić spływające do oczu łzy. Ten moment trwał zdecydowanie zbyt długo. Przełknęła ślinę głośniej niż myślała, zatrzepotała rzęsami, po czym w końcu odpowiedziała:
        - Dlaczego to się wydarzyło? - zaczęła żałośnie, a jej głos brzmiał jak cichy lament. Powoli wyprostowała się i oparła o ławkę, pozostawiając wzrok utkwiony w czarnej glebie pod swoimi nogami. - Nikt tego sobie nie życzył. - "Nikt oprócz..."
        No właśnie. Zawsze był ktoś, kto zyskiwał na cudzym nieszczęściu. Hecate zaś nawet nie przemknęło przez myśl, że wyszła po tym wszystkim na plusie. Owszem, zależało jej na powstrzymaniu swojej klątwy, ale nie kosztem innych. To brzemię miało ciążyć na niej, a mimo to zawsze rozprzestrzeniała je niczym zarazę na niewinne istoty, które przecież... chciały jej pomóc. Zasługiwały na o wiele lepszy los.
        Spojrzała na Rutha, czując delikatne ukłucie zazdrości, które prędko udało jej się odegnać. Niezależnie od tego, jak traktowali go inni, był porządnym człowiekiem i szanowała go. Jednocześnie ubolewała nad tym, że zdecydował się sprzątać bałagan po niej...
        - Jest niesamowity - powiedziała do Fausta. Jak na to, że niebianin jej imponował, zabrzmiała wyjątkowo beznamiętnie. - Wszędzie, dokąd się uda, rozsiewa kojącą na swój sposób aurę. Ludzie bez obaw powierzają mu obowiązki, a on wykonuje wszystkie z taką łatwością, jakby dokładnie wiedział, gdzie go potrzeba i co ma zrobić, aby jego działania przynosiły najlepsze efekty - opowiadała o nim jak zahipnotyzowana. Nigdy do tej pory nie spotkała tak zaradnego i uczynnego człowieka. Nikt nie wykazywał się tak bezinteresowną dobrocią. No, może poza nim.
        W tamtym momencie zapragnęła być taka jak on. Chciała czuć się dobrze z samą sobą i swoimi wyborami, lecz obecnie było to dla niej niemożliwe. Powinna coś z tym zrobić, jednak nie wiedziała, co dokładnie. Zawsze starała się ze wszystkich sił, zawsze też popełniała błędy.
        - Z góry przepraszam za swoją impertynencję, ale jeśli to nie problem, to czy mogę spytać, dokąd zamierzacie się udać po opuszczeniu tego miejsca?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kamienny Ołtarz”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość