Nevra cieszyła się, że posiada swój apartament od wschodniej strony. Była rannym ptaszkiem i za czystą przyjemność uważała moment, w którym promienie słońca leniwie wybudzały ją ze snu.
W pokoju Gavina z kolei panował przygnębiający półmrok, mimo iż wschód dnia już dawno przeminął. Ciężkie, ciemnoczerwone kotary odgradzały wnętrze pokoju od tętniącego za oknem życia. Nevra leżała w pełni przytomna i przytulona do swojego towarzysza choć sposób, w jaki ją obejmował, nie można było określić mianem czułego. Gavin bowiem posiadał manierę wzniosłości typową dla ludzi jego pokroju. Jeśli uznał, że coś należy do niego, to po prostu to sobie przywłaszczał i trzymał blisko siebie w twardym uścisku. Co najmniej tak, jakby obawiał się, że lada moment coś może zostać mu wydarte.
Nevra jednak nie była jego, choć nieustannie o nią zabiegał. W pewnym sensie w końcu dopiął swego i to, co wydarzyło się między nimi zeszłej nocy, mógł uznać za swój triumf. Nevra natomiast choć przez chwilę nie wzięła go na poważnie. Bawiła się nim i jego próbą przypodobania się jej, gdyż zwyczajnie irytowała ją ta butność iskrząca się w jego spojrzeniu. Była pewna, że ich nocne harce już więcej się nie powtórzą... a przynajmniej nie w najbliższym czasie.
Wiedziona nagłą potrzebą ucieczki przed przytłaczającym dotykiem Gavina powierciła się trochę, aż mężczyzna zdecydował się odwrócić. Przy okazji zgarnął do siebie całą pościel, odkrywając jej nagie ciało. Nevra wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia. Gavin nawet śpiąc, myślał tylko o tym, aby to jemu było najwygodniej.
Nevra wstała i rozejrzała się po podłodze. Wzrokiem szukała swojej sukni. Odnalazła ją dopiero pod szafą, niedbale pozwijaną. Była wykonana z lekkiego materiału w odcieniu przypalanej brzoskwini i posiadała wiele przeplatających się ze sobą łańcuszków na plecach oraz przy szerokich rozcięciach na nogach. Sporo kosztowała i robiła piorunujące wrażenie, ale odwiązanie splątanych ozdób i jej ponownie ubranie zajęłoby trochę czasu. Dlatego wzięła ją do ręki, a następnie narzuciła na siebie szorstki szlafrok Gavina, wiszący dotychczas na krześle. Następnie, nawet nie oglądając się za siebie, wyszła z sypialni to przestronnego przedpokoju.
Pierwszym co zrobiła, było podejście do balkonu i odsłonięcie tych znienawidzonych przez nią kotar. Od razu poczuła ulgę, gdy światło wpadło do środka i skąpało ją w swoim przyjemnym cieple. Wnętrze również jakby wypiękniało. Nie bez przyczyny xan-lovarski wystrój wnętrz utrzymywany był w jasnych tonacjach. Oświetlone promieniami słońca ściany w piaskowych odcieniach optycznie poszerzały pokój, a tkaniny, którymi obito meble, wręcz błyszczały malutkimi, złotymi drobinkami. Kryształowe wazony z kolei rozszczepiały tęczową poświatę, która barwiła fragmenty podłogi.
Apartament Gavina był największy, poza sypialną i łazienką znajdował się w nim również przestronny salon. Pozostali członkowie ekspedycji, w tym Nevra, dostali znacznie mniejsze pokoje. Ich ekipa archeologiczna liczyła sześciu członków. Każdy z osobna był dość majętny, ale nikt nie mógł konkurować z Gavinem, arystokratą posiadającym własny skarbiec. Zawsze miał największy wkład finansowy we wszelkie ich projekty, tym samym ciężko było żywić do niego jakiekolwiek pretensje o to, że sobie dogadzał. Zwłaszcza że na miejsce ich pobytu w Xan-Lovar wybrał naprawdę prestiżowy lokal.
Dom gościnny, w którym się zatrzymali, należał do znanego kupca Hamadiego Abadi. Hamadi słynął z handlu drogimi materiałami i barwnikami. Posiadał sklepy w całym Xan-Lovar i jak na człowieka interesów przystało zarobione pieniądze, inwestował w kolejne dochodowe projekty. Wpadł na świetny pomysł, dostrzegając żyłę złota w turystach mnogo przybywających do stolicy. Oczywiście na czas pobytu musieli gdzieś się zatrzymać, dlatego Hamadi postanowił otworzyć dom gościnny, w którym wynajmował pokoje i zapewniał posiłek. Od razu znalazł klientów i w ciągu roku zbił wielką fortunę.
Nevra czuła podziw i jednoczesną zazdrość to takich ludzi jak Hamadi, umiejących odnaleźć korzyści w najprostszych rozwiązaniach. Ona z kolei miała tendencję do komplikowania sobie życia, z jednoczesnym przeświadczenie, że postępuje słusznie. Niestety wszyscy Bervgoldowie mieli tę cechę i pod tym względem nie stanowiła wyjątku.
Na ten dzień miała zaplanowane spotkanie, którego nie mogła się doczekać. Dysponowała jednak sporym zasobem czasu, który postanowiła przeznaczyć na odpowiednie przygotowanie. W pokoju Gavina nie znajdowało się już nic, co uznałaby za godne uwagi, łącznie z samym gospodarzem, dlatego podeszła do głównych drzwi i uchyliła je ostrożnie. Wyjrzała na korytarz, który ku jej zadowoleniu okazał się pusty. Nie chciała, żeby zauważył ją ktokolwiek z ekspedycji. Nie dlatego, że się za siebie wstydziła, nic z tych rzeczy, po prostu nie chciała, aby ktoś nieopatrznie zrozumiał jej relację z Gavinem i uznał ją za coś poważnego. Nie miała najmniejszej ochoty nikomu się z tego tłumaczyć, w końcu nie była małym dzieckiem.
Jej pokój znajdował się zaraz naprzeciwko. Nie był to jednak żaden dziwny zbieg okoliczności. Gavin chciał mieć Nevrę blisko siebie, żeby codziennie na nią wpadać i kontrolować jej poczynania. Ona sama nie miała z tym większego problemu. Przez te kilka miesięcy znajomości nauczyła się zbywać go wręcz we wzorowy sposób.
Przebywając już w swoim apartamencie, pociągnęła za sznurek dzwonka przyzywającego służbę. W oczekiwaniu na zjawienie się kogoś z personelu podeszła do swojego kufra wypełnionego różnymi flakonami. Przypatrzyła się im uważnie, zastanawiając się, na który zapach miała tego dnia nastrój. Decyzję podjęła z chwilą, gdy rozległo się nieśmiałe pukanie.
- Proszę. - zachęciła Nevra i porwała w palce jedną ze smukłych i podłużnych buteleczek.
Do środka weszła służka, która podczas ich pierwszego spotkania przedstawiła się jako Tikala. Była młodą, śniadą pięknością o oczach przypominających dwa zielone topazy. Czarne włosy z kolei, gęste i lśniące miała zawsze zaplecione w ciasny warkocz, luźno opadający wzdłuż jej ciała, aż za linię pośladków. Nosiła specjalny uniform, składający się z długiej do kostek spódnicy i bluzki z długimi rękawami, a na ramiona narzuconą miała obszerną chustę. Wygląd Tikalii bowiem nie mógł przykuwać męskiej uwagi, dlatego w ich towarzystwie dodatkowo zasłaniała również twarz i głowę.
- Panienka mnie wyzywała, w czym mogę służyć? - spytała, po czym omal nie pisnęła zaskoczona, orientując się, w jakim stroju zastała Nevrę. Brązowe policzki zaszły jej rumieńcem. Po chwili zakłopotania wbiła wzrok w podłogę. - Proszę mi wybaczyć ja...
Nevra tylko machnęła ręką.
- Nie przepraszaj, w końcu to ja wprawiłam cię w zakłopotanie.
Tikala już otwierała usta, żeby zaoponować, ale Nevra w porę podała jej flakon z olejkiem.
- Przygotuj mi kąpiel i dodaj kilka kropel, ale dosłownie kilka. Mogą być ze dwie lub trzy. W końcu chcę pachnieć jak pojedynczy kwiat, a nie od razu cała łąka.
- Wedle życzenia. - odparła, kłaniając się. Następnie, dalej z pochyloną głową, szybko pomaszerowała w stronę łazienki.
Nevra w tym czasie podeszła do szafy i przejrzała dokładnie jej zawartość. Była umówiona z hrabią w interesach. Musiała wyglądać profesjonalnie, jednocześnie nie zapominając o dworskiej etykiecie. Suknia była obowiązkowym wyborem, należało tylko sprecyzować rodzaj materiału, krój i kolor. Ostatecznie zdecydowała się na przewiewną kreację z szyfonu w oliwkowym odcieniu. Odkrywała ramiona i połowę pleców, ale wymaganą skromność nadrabiała w dekolcie po samą brodę. Poza tym w Xan-Lovar panowało nieco luźniejsze podejście co do kobiecych strojów. Upał panujący w tej części kontynentu wybaczał potrzebę zakładania na siebie lekkich materiałów odsłaniających nieco więcej, niż pozwalała na to etykieta.
Wzięła do ręki wieszak z suknią, po czym podeszła do lustra i przyłożyła kreację do siebie. Oceniła, że kolor fenomenalnie kontrastował się z jej świeżo opaloną karnacją i włosami, które zyskały pozłacane refleksy od mocnego, południowego słońca.
- Panienko Bervgolde, kąpiel jest już gotowa. - oznajmiła Tikala, stojąca w przejściu.
Nevra wzięła głębszy wdech i wyłapała delikatny kwiatowy aromat ulatniający się z łazienki.
- Dziękuje ci, możesz odejść.
Tikala dygnęła i wedle polecenia opuściła pokój. Nevra w tym czasie odwiesiła suknię na drzwi szafy. Następnie zgarnęła poskładany w kostkę ręcznik, leżący na komodzie i skierowała swoje kroki do łazienki.
Pomieszczenie zostało w całości wyłożone kafelkami w orientalne wzory. Od dołu w górę ich kolor przechodził gradientem od głębokich czerwieni po ogniste pomarańcze. Zbędna przestrzeń została wypełniona roślinami w ciężkich, glinianych donicach. Okien było kilka, ale posiadały kształt okręgu i ulokowane były na tyle wysoko, że nie trzeba było obawiać się o swoją nagość. Pośrodku podłogi znajdowało się wgłębienie, również wykafelkowane, przypominające sadzawkę z odpływem. W tej chwili było zakorkowane i wypełnione gorącą wodą.
Nevra zdjęła z siebie szlafrok i zarzuciła go na stojący obok parawan, po czym weszła do wody. Zanurzyła się w niej z wręcz błogim westchnieniem. Oparła łokcie na krawędziach kafelek i odchyliła głowę, wdychając przyjemny zapach jaśminu, bergamotki i gwendolline.
Z pewnym rozczarowaniem musiała przyznać, że w ogóle nie czuła na sobie znamion zeszłej nocy. Nie bolały ją piersi, usta nie były nabrzmiałe od pocałunków, a skórze brakowało zaczerwienionych miejsc. Gdyby nie pobudka w nieswoim łóżku, to chyba nie uwierzyłaby w to, że między nią a Gavinem doszło do jakiegokolwiek zbliżenia.
Zawsze wydawało jej się, że pociągający wygląd Gavina musiał iść w parze z jego nietuzinkowymi sposobami na zadowolenie kobiet. Okazało się jednak, że w tej kwestii był jak książka o okładce obiecującej niezapomnianą przygodę, a treści nieodbiegającej dalece od zwykłej powieści obyczajowej. Warto było jednak spróbować, choćby dla zwykłego zweryfikowania swoich wyobrażeń z rzeczywistością.
Zabawa zabawą, ale Nevra wolała skupić się już na czymś innym. Nie lubiła tego bliżej nieokreślonego czasu między przygotowaniem się do spotkania a faktyczną porą jego realizacji. Niecierpliwiła się wtedy i wolała mieć już ten moment za sobą. Z niemożności wpłynięcia na ten proces postanowiła zatopić myśli w lekturze. Gdziekolwiek by nie pomieszkiwała, wszędzie miała porozrzucane książki. Czy to przy łóżku, czy przy komodzie, a także i w łazience. Do kąpieli czytywała głównie bzdety, ale akurat pod ręką miała ciekawą pozycję „Monarchowie i monarchinie. Biografie słynnych władców południa”.
Uważając, aby nie zamoczyć pokaźnego tomiszcza, rozchyliła strony w miejscu, którym zaznaczyła zakładką, po czym wsiąknęła w fascynujący świat starożytności.
Imperium Xan-Lovar ⇒ [Stolica Xan-Lovar] Śladami starożytnej królowej Xante.
- Nevra
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Badacz , Wędrowiec , Szlachcic
- Kontakt:
[Stolica Xan-Lovar] Śladami starożytnej królowej Xante.
Ostatnio edytowane przez Nevra 11 miesiące temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Alessandro
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Mag , Najemnik
- Kontakt:
Południowe słońce paliło niemiłosiernie. Skóra na rękach Alessandro pokryta była bąblami od oparzeń słonecznych. Zaschnięta krew i piasek pokrywały jego pustynne odzienie. Wokół niego latały muchy niczym nad padliną. Słaniał się na nogach z pragnienia i zmęczenia. Nad jego głową od kilku godzin szybował potężny sęp, który tylko czekał, aż wędrowiec zwali się z nóg na rozpalony piasek i przestanie się ruszać. Cholerna pustynia. Prowizoryczne szelki ze sznura konopnego, do których przytoczone było truchło olbrzymiego, wężowatego monstrum, wrzynały się niemiłosiernie w nieosłonięte materiałem ramiona. Kefija wprawdzie ochraniała przed piaskowym pyłem i udarem słonecznym, ale za to utrudniała oddychanie. Wilcze zmysły Alessandro wyczuwały najdrobniejsze ślady wilgoci. Przemieniony był na skraju wycieńczenia. Chatka, do której zmierzał Alessandro, na szczęście nie okazała się fatamorganą, tylko niewielką stajnią. Mężczyzna słaniając się na nogach dotarł w jej pobliże. Ostatni przebłysk świadomości wskazał mu drewniane poidło dla koni. Bezwładnie upadł na ziemię tuż obok i zanużył dłoń w zagrzanej od słońca wodzie. Była prawdziwa. Przemieniony zanurzył twarz w cieczy, którą następnie zaczął łapczywie połykać. Kiedy już ugasił palące pragnienie, przewalił się na bok i stracił przytomność.
Obudził go chłodny, wieczorny wiatr. Początkowo nie wiedział gdzie jest i co się z nim dzieje. Całe jego ciało było obolałe i poobijane. Zaschnięta krew i pustynny pył były dosłownie wszędzie. Ostrożnie przewrócił się na plecy, po czym spróbował usiąść. Ręce mu drżały i był nieziemsko wycieńczony. Budynek, który stał za jego plecami, był najwidoczniej stajnią. Właścicieli prawdopodobnie nie było w domu, bo ani nie było słychać koni, ani też nikt wcześniej nie zajął się nieprzytomnym Alessandro. W powietrzu unosił się zapach stajni. Przemieniony jednak nie widział w tym żadnego problemu. Gorszym zmartwieniem były kłęby much unoszące się nad rozkładającym się, olbrzymim gadem. Walka jaką stoczył, zmęczyła go na tyle, że nie miał już siły myśleć o konserwacji truchła, by spowolnić proces jej gnicia. Na całe szczęście laboratoria alchemiczne zazwyczaj nie widziały w tym problemu, więc Alessandro nie musiał się martwić, że jego praca pójdzie na marne. Wyciągnął z torby podręcznej niewielki flakon z przeźroczystą cieczą i podszedł do olbrzymiego węża. Następnie wylał całą zawartość do paszczy bestii. Po chwili zobaczył charakterystyczną, pomarańczową łunę, która oznaczała, że substancja zaczęła działać. Jednocześnie dało się słyszeć skwierczenie palących się much, które żerowały na padlinie. Obiekt został zabezpieczony. Nadeszła kolej, by zregenerować własne uszkodzenia. Alessandro na moment zastanowił się, co by było, gdyby przez przypadek pomylił substancje. Odżywcza mikstura, która połknął na raz na szczęście była tym czym miała być, bo już po chwili poczuł tęgi zastrzyk energii, a jego umysł zaczął racjonalnie myśleć. Ociekał brudem i zaschnięta krwią, należało więc szybko znaleźć miejsce, w którym mógłby się umyć. Problemem było też truchło, którego nie mógł zostawić na widoku. Obszedł budynek z każdej strony. Drzwi były zaryglowane poprzeczną belką, którą uniósł bez trudu. Jak się spodziewał, była to stajnia. Właściciele rzeczywiście musieli być poza domem, ponieważ po koniach nie było ani śladu. Alessandro chwycił za powróz i przeciągnął potwora do pomieszczenia. Odpowiednie ulokowanie bestii zajęło mu trochę czasu i kosztowało go sporo energii. Potężne cielsko ważyło swoje. Dodatkowo wciąż trapiło go pragnienie. Przywołał demona ochronnego, który miał pilnować pozostawionego w stajni dobytku, a następnie udał się w poszukiwaniu jakiegokolwiek wodopoju innego niż końskie koryto. Kilka kroków od stajni stał typowy, pustynny domek z piaskowca, w którym powinni przebywać właściciele. Przy drzwiach wejściowych wisiał na sznurku dzwonek. Alessandro skorzystał z niego profilaktycznie, gdyby miało się okazać, że ktoś jednak przebywa na terenie posiadłości. Kiedy jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi, poczuł się usprawiedliwiony i wszedł do środka. Zabezpieczenie drzwi nie wskazywało na to, by mieszkańcy troszczyli się o to, co znajduje się w domu. Alessandro przypuszczał, że zapewne trafił do mieszkania kogoś, kogo status społeczny oscyluje pomiędzy zubożałym chłopstwem, a kiepsko opłacalnym najemnictwem. Demoniczne światło, które naprędce przywołał, oświetlało mu wnętrze. Odnalazł jakąś skromną sypialnię, w której znajdowała się szafa z kilkoma znoszonymi ubraniami. Bez namysłu wziął z wieszaka pierwsze lepsze odzienie, które powinno na niego pasować. Następnie z kosza stojącego nieopodal wygrzebał kilka przypadkowych szmat. Na niewielkim stoliku obok łóżka pozostawił mały, raczej drogocenny kamyk, który był jedynym wartościowym przedmiotem, jakim mógł zapłacić za kradzież.
Lodowata woda ze studni głębinowej musiała wystarczyć, by zmyć brudy walki. Odświeżony Alessandro mógł zacząć myśleć o kolejnych potrzebach do zaspokojenia. Na szczycie listy był obecnie sen. Nie wiadomo kiedy wlasciciele mieliby wrócić do domu, dlatego przemieniony zdecydował się, że przenocuje w stajni. Pościelił na podłodze jakąś płachtę i położył się na niej w czystej todze. Było mu tak dobrze, że ostatkiem świadomości rozkazał demonom chronić go przed wężami i innymi jadowitymi stworzeniami i zasnął jak zabity. Obudziło go południowe słońce, a dokładniej temperatura jaka utrzymywała się w stajni. Bolały go wszystkie mięśnie i gojące się rany. Trzeba było jednak ruszać w drogę. Alessandro wstał i przeciągnął się, po czym wyszedł ze stajni. Musiał jak najszybciej pozbyć się bestii, przez którą znajdował się w tym miejscu. Wyciągnął z podróżnej sakwy niewielki papierek, na którym znajdowała się magiczna runa. Musiał stworzyć na ziemi, przy użyciu pustynnego piasku, analogicznie wyglądający znak, aby przywołać kogoś z delegacji magów, od których dostał zamówienie na wężową kreaturę, która leżała w stajni. Kiedy był już gotów, przeciął sobie dłoń w poprzek i pokropił swoją krwią znak. Po kilku chwilach stanęła przed nim eteryczna postać w kapturze. Mag udał się za Alessandro do stajni, a następnie kiedy ustalił, że wojownik dysponuje tym, co od niego oczekiwano, wynagrodził go brzęczącą sakiewką. Alessandro nie musiał sprawdzać jej zawartości, ponieważ zlecenie pochodziło z królewskiego projektu. Nie przejmując się już niczym więcej, pożegnał się z magiem i ruszył w kierunku jakiejś bardziej zurbanizowanej części miasteczka. Pieniądze które zdobył, chciał przeznaczyć na opłacenie karawany która zabrałaby go do stolicy Xan-Lovar. Musiał też zdobyć jakieś wygodne ubrania i naostrzyć halabardę. Nie było czasu na zastanawianie się. W stolicy czekało na niego zlecenie, dla którego był skłonny pokonać każdą odległość i wszelkie przeszkody. Choćby miał przejść pustynię pieszo…
Obudził go chłodny, wieczorny wiatr. Początkowo nie wiedział gdzie jest i co się z nim dzieje. Całe jego ciało było obolałe i poobijane. Zaschnięta krew i pustynny pył były dosłownie wszędzie. Ostrożnie przewrócił się na plecy, po czym spróbował usiąść. Ręce mu drżały i był nieziemsko wycieńczony. Budynek, który stał za jego plecami, był najwidoczniej stajnią. Właścicieli prawdopodobnie nie było w domu, bo ani nie było słychać koni, ani też nikt wcześniej nie zajął się nieprzytomnym Alessandro. W powietrzu unosił się zapach stajni. Przemieniony jednak nie widział w tym żadnego problemu. Gorszym zmartwieniem były kłęby much unoszące się nad rozkładającym się, olbrzymim gadem. Walka jaką stoczył, zmęczyła go na tyle, że nie miał już siły myśleć o konserwacji truchła, by spowolnić proces jej gnicia. Na całe szczęście laboratoria alchemiczne zazwyczaj nie widziały w tym problemu, więc Alessandro nie musiał się martwić, że jego praca pójdzie na marne. Wyciągnął z torby podręcznej niewielki flakon z przeźroczystą cieczą i podszedł do olbrzymiego węża. Następnie wylał całą zawartość do paszczy bestii. Po chwili zobaczył charakterystyczną, pomarańczową łunę, która oznaczała, że substancja zaczęła działać. Jednocześnie dało się słyszeć skwierczenie palących się much, które żerowały na padlinie. Obiekt został zabezpieczony. Nadeszła kolej, by zregenerować własne uszkodzenia. Alessandro na moment zastanowił się, co by było, gdyby przez przypadek pomylił substancje. Odżywcza mikstura, która połknął na raz na szczęście była tym czym miała być, bo już po chwili poczuł tęgi zastrzyk energii, a jego umysł zaczął racjonalnie myśleć. Ociekał brudem i zaschnięta krwią, należało więc szybko znaleźć miejsce, w którym mógłby się umyć. Problemem było też truchło, którego nie mógł zostawić na widoku. Obszedł budynek z każdej strony. Drzwi były zaryglowane poprzeczną belką, którą uniósł bez trudu. Jak się spodziewał, była to stajnia. Właściciele rzeczywiście musieli być poza domem, ponieważ po koniach nie było ani śladu. Alessandro chwycił za powróz i przeciągnął potwora do pomieszczenia. Odpowiednie ulokowanie bestii zajęło mu trochę czasu i kosztowało go sporo energii. Potężne cielsko ważyło swoje. Dodatkowo wciąż trapiło go pragnienie. Przywołał demona ochronnego, który miał pilnować pozostawionego w stajni dobytku, a następnie udał się w poszukiwaniu jakiegokolwiek wodopoju innego niż końskie koryto. Kilka kroków od stajni stał typowy, pustynny domek z piaskowca, w którym powinni przebywać właściciele. Przy drzwiach wejściowych wisiał na sznurku dzwonek. Alessandro skorzystał z niego profilaktycznie, gdyby miało się okazać, że ktoś jednak przebywa na terenie posiadłości. Kiedy jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi, poczuł się usprawiedliwiony i wszedł do środka. Zabezpieczenie drzwi nie wskazywało na to, by mieszkańcy troszczyli się o to, co znajduje się w domu. Alessandro przypuszczał, że zapewne trafił do mieszkania kogoś, kogo status społeczny oscyluje pomiędzy zubożałym chłopstwem, a kiepsko opłacalnym najemnictwem. Demoniczne światło, które naprędce przywołał, oświetlało mu wnętrze. Odnalazł jakąś skromną sypialnię, w której znajdowała się szafa z kilkoma znoszonymi ubraniami. Bez namysłu wziął z wieszaka pierwsze lepsze odzienie, które powinno na niego pasować. Następnie z kosza stojącego nieopodal wygrzebał kilka przypadkowych szmat. Na niewielkim stoliku obok łóżka pozostawił mały, raczej drogocenny kamyk, który był jedynym wartościowym przedmiotem, jakim mógł zapłacić za kradzież.
Lodowata woda ze studni głębinowej musiała wystarczyć, by zmyć brudy walki. Odświeżony Alessandro mógł zacząć myśleć o kolejnych potrzebach do zaspokojenia. Na szczycie listy był obecnie sen. Nie wiadomo kiedy wlasciciele mieliby wrócić do domu, dlatego przemieniony zdecydował się, że przenocuje w stajni. Pościelił na podłodze jakąś płachtę i położył się na niej w czystej todze. Było mu tak dobrze, że ostatkiem świadomości rozkazał demonom chronić go przed wężami i innymi jadowitymi stworzeniami i zasnął jak zabity. Obudziło go południowe słońce, a dokładniej temperatura jaka utrzymywała się w stajni. Bolały go wszystkie mięśnie i gojące się rany. Trzeba było jednak ruszać w drogę. Alessandro wstał i przeciągnął się, po czym wyszedł ze stajni. Musiał jak najszybciej pozbyć się bestii, przez którą znajdował się w tym miejscu. Wyciągnął z podróżnej sakwy niewielki papierek, na którym znajdowała się magiczna runa. Musiał stworzyć na ziemi, przy użyciu pustynnego piasku, analogicznie wyglądający znak, aby przywołać kogoś z delegacji magów, od których dostał zamówienie na wężową kreaturę, która leżała w stajni. Kiedy był już gotów, przeciął sobie dłoń w poprzek i pokropił swoją krwią znak. Po kilku chwilach stanęła przed nim eteryczna postać w kapturze. Mag udał się za Alessandro do stajni, a następnie kiedy ustalił, że wojownik dysponuje tym, co od niego oczekiwano, wynagrodził go brzęczącą sakiewką. Alessandro nie musiał sprawdzać jej zawartości, ponieważ zlecenie pochodziło z królewskiego projektu. Nie przejmując się już niczym więcej, pożegnał się z magiem i ruszył w kierunku jakiejś bardziej zurbanizowanej części miasteczka. Pieniądze które zdobył, chciał przeznaczyć na opłacenie karawany która zabrałaby go do stolicy Xan-Lovar. Musiał też zdobyć jakieś wygodne ubrania i naostrzyć halabardę. Nie było czasu na zastanawianie się. W stolicy czekało na niego zlecenie, dla którego był skłonny pokonać każdą odległość i wszelkie przeszkody. Choćby miał przejść pustynię pieszo…
- Nevra
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Badacz , Wędrowiec , Szlachcic
- Kontakt:
Kąpiel Nevry nie trwała długo, mimo iż lektura, którą się do niej raczyła, była niezwykle wciągająca. Ona wolała jednak poświęcić pozostały jej czas na spokojne wyszykowanie. Odłożyła książkę, zamieniając ją na miękki, jedwabny ręcznik. Wstała i osuszyła nim całe ciało, a woda wsiąknęła w materiał, pozostawiając na jej skórze jedynie subtelny, kwiatowy aromat olejku.
Po wyjściu z łazienki stanęła przed lustrem. Sprawnie narzuciła na siebie suknie, a następnie rozpuściła upięte do kąpieli włosy. Gdy tylko odpięła klamrę rozsypały się na jej plecach miękką kaskadą. Wyglądały lśniąco i zdrowo, ale Nevra i tak postanowiła poświęcić im trochę dodatkowej uwagi. Już przy toaletce wtarła w nie kilka zapachowych wcierek, po czym rozczesała je szczotką i zaplotła w nieskomplikowany kosz z warkoczy. Wyjście z rozpuszczonymi włosami na taki upał, jaki panował popołudniową porą w Xan-Lovar, nie był dobrym pomysłem. Oczywiście tyczyło się to również makijażu, ale akurat w tym względzie Nevra preferowała subtelność. Lubiła podkreślić oko lekką kreską i zaróżowić policzki. Do tego w swoim kufrze miała tylko dwie szminki - w odcieniu czerwieni i burgundu. Tego dnia nie skorzystała jednak z żadnej, traktując usta zaledwie muśnięciem nawilżającego balsamu. Zrezygnowała też z perfum, gdyż uznała, że wokół niej unosiła się już dostatecznie kusząca, zapachowa aura. Z podróżnej szkatułki wyjęła jeszcze dwie perły, które wpięła do uszu. Dodatkowo po wstaniu z otomany uzupełniła strój o modny, pleciony kapelusz, białe, koronkowe rękawiczki, wachlarz i parę sandałów wiązanych na rzemień. W takim stanie przejrzała się jeszcze raz w lustrze, oceniając że jest w pełni gotowa do wyjścia.
Przechodząc przez pokój spojrzała jeszcze mimochodem na miecz, podparty o ścianę oraz sztylet leżący na komodzie. Zatrzymała się na moment i zamyśliła intensywnie. Ostatecznie jednak nie sięgnęła po żadne z nich, gdyż była spokojna o swoją podróż do posiadłości hrabiego, jak i sam przebieg ich spotkania. Chwytając za klamkę powtarzała sobie w myślach, że przecież nie może tak łatwo popadać w paranoję i zakładać, że broń z całą pewnością się jej przyda. Udawała się do hrabiego w interesach jako archeolog, nie inkwizytor.
Nie inkwizytor.
Nie...
W momencie zawróciła i wzięła sztylet do ręki. W kilku sprawnych ruchach zamocowała pas z pochwą na swoim lewym udzie, a kiedy tylko wyczuła znajomy ciężar broni, poczuła się pewniej. Doświadczenie nauczyło ją, że przezorności nigdy nie za wiele. Nawet jeśli samo poczucie pozostania w ciągłej gotowości było już dla Nevry niebywale irytujące to nie umiała się z niego wyleczyć.
Kiedy wyszła z apartamentu na korytarzu dalej panował spokój, choć dzień panował już w pełnym rozkwicie. Większość gości musiała najwidoczniej przebywać na parterze, gdzie znajdowała się restauracja oraz bar. Nevra zamknęła drzwi nie siląc się o zachowanie ciszy. Zawiasy bowiem niebywale skrzypiały. Ku jej zaskoczeniu jednak Gavin nie wyskoczył ze swojego pokoju, jak miał w zwyczaju przez ostatnie kilka dni. Z pewnością wciąż odsypiał zeszłą noc. Z tego względu Nevra nastawiła się na samotny spacer do recepcji, ale gdy tylko postąpiła kilka pierwszych kroków, usłyszała kolejne skrzypnięcie zawiasów.
Odwróciła się i dostrzegła postawną sylwetkę raroga sunącego w jej stronę. Rozchylił bogato upierzone, śnieżnobiałe skrzydła i zawołał:
- Ah! Nevro, cudownie cię widzieć.
Ona z kolei uśmiechnęła się do niego pogodnie.
- Dzień dobry Edmundzie. Zapewniam cię, że swoim nadejściem sprawiłeś mi równą przyjemność. - wyszczebiotała z niewinną słodyczą, tak typową dla wysoko urodzonych dam.
Raróg uśmiechnął się, na tyle na ile mógł zrobić to posiadacz ostrego dzioba. Edmund bowiem wywodził się z długiej i szanowanej dynastii sów śnieżnych zamieszkujących królestwa północy. Tym samym był jak chodzący, muzealny eksponat. Dalej jednak prezentował się niezwykle majestatycznie, nawet wtedy kiedy wszechobecny upał ewidentnie mu doskwierał.
- Dokąd zmierzasz, jeśli wolno spytać?
Nevra spojrzała na niego z błyskiem rozbawienia w spojrzeniu. Nie odpowiedziała od razu, zamiast tego wyciągnęła swoje ramię w zapraszającym geście.
Edmund z kolei od razu zrozumiał ten jakże jasny przekaz i z pełnią dżentelmeńskiej gracji podjął ją pod ramię.
- Oh! To żadna tajemnica. - przyznała wreszcie Nevra, gdy zaczęli przemierzać korytarz nieśpiesznym krokiem. - Opowiadałam ci już o moim dzisiejszym zaplanowanym spotkaniu z hrabią, prawda?
- Jak najbardziej, teraz pamiętam. Rozumiem, że poinformowałaś już o tym Gavina.
Zapadła chwilowa cisza, która sama w sobie stanowiła już jasną odpowiedź. Nevra nie chciała brnąć dalej w tą tematykę, ale tak otwarte pozostawienie tego pytania uznała za zbyt nieuprzejme.
-Nic z tych rzeczy. - przyznała po dłuższej chwili.
Edmund wydawał się nieco zmieszany.
- Nie rozumiem, przed chwilą wspomniałaś, że nie jest to tajemnicą...
- Oczywiście, ale tym samym jest to moja prywatna sprawa, a prywatnymi sprawami dzielę się z tym z kim zechcę. - odparła twardo Nevra. - Prędzej czy później powiem o tym Gavinowi, choć w tym wypadku później jest bardziej prawdopodobne niż prędzej. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.
- Jak najbardziej, wszak dobrze wiem jak Gavin nieustannie się do ciebie zaleca. Jeśli chcesz to mogę z nim o tym porozmawiać...
- Równie dobrze, mógłbyś teraz poprosić ścianę, aby się dla ciebie przesunęła. To i tak nic nie zmieni.
Edmund zamilkł, ale jego mina jasno świadczyła o tym, że był gotów przyznać jej rację.
Gavina traktowano w gronie ekspedycji jako kogoś... szczególnego. Niezaprzeczalnie posiadał najwyższy status społeczny, był bowiem wysoko urodzonym arystokratą, a dokładniej bratankiem Terezjusza z rodu Fergonetów króla Meot. Koneksje rodziny zapewniły mu ukończenie najlepszej uczelni na kontynencie, a jego dyplom szczycił się wartością znacznie przekraczającą prestiż certyfikatów i dokumentów posiadanych przez resztę członków. Na dodatek fundował wiele wypraw, a jego nazwisko często przyciągało uwagę wielu znamienitych klientów. Nic więc dziwnego, że dla pozostałych osób z ekspedycji jawił się jako nieoceniony towarzysz, nawet jeśli jego charakter stanowił pewne wyzwanie. Wszystko dlatego, że Gavin posiadał jeden, dość spory kompleks, który nieco komplikował relacje w całym zespole.
Wiązało się to z tym, że Nevra była błogosławioną, Edmund rarogiem, Eleanora wróżką, Gertruda syreną, a Ansel satyrem. Każdy z nich posiadał coś szczególnego - skrzydła, pióra, kopyta, rogi, ogon, magiczną poświatę lub co ważniejsze, długowieczność. Gavin nie miał żadnej z tych rzeczy, gdyż był zwykłym człowiekiem i właśnie to bolało go najbardziej. Z tego powodu pozostali obchodzili się z nim jak z jajkiem w obawie, że urażony zrezygnuje i odejdzie tym samym, pozbawiając ekspedycję sławy i wysokiego standardu życia, do którego zdążyli przywyknąć. Podtrzymywanie w nim przeświadczenia o jego ważności po prostu było lukratywne dla obu stron.
Nevra jednak czuła się coraz bardziej poirytowana całą tą sytuacją. Wszystko zawsze obracało się wokół Gavina, mimo iż tylko bawił się w archeologa. Również ich wizyta w Xan-Lovar była podyktowana jego zaproszeniem przez królewski uniwersytet. Miał wygłosić serię prelekcji na temat architektury starożytnych cywilizacji południa. Pozostali oczywiście podążyli za nim i znaleźli jakieś mniejsze zlecenia dopiero na miejscu. Bez konkretnego zajęcia pozostała jedynie Nevra, a ona z całą pewnością nie miała zamiaru zatańczyć tak, jak Gavin jej zagra. I w końcu los postanowił się do niej uśmiechnąć, zsyłając propozycję hrabiego.
- Czym będziesz się dzisiaj zajmował Edmundzie? - spytała, chcąc nareszcie bez przeszkód zmienić temat na mniej inwazyjny.
Edmund na wzmiankę o swoich planach wyraźnie się rozweselił.
- Zostałem zaproszony przez studentów na małą wycieczkę poza mury miasta. Na zaliczenie semestru muszą przeprowadzić własne wykopaliska przy ruinach świątyni. Obiecałem, że im pomogę.
- To bardzo uprzejme z twojej strony. - przyznała Nevra.
Akurat weszli na kręte schody prowadzące na parter.
- Oh! To czysta przyjemność móc wspomóc tak młode i chłonne umysły.
- A jak pozostali?
- Eleanora i Gertruda pomagają przy organizacji wystawy w tutejszym muzeum, z kolei Ansel złapał kontakt z kilkoma innymi archeologami i razem preparują świeżo odnalezione skamieliny.
Nevra musiała przyznać, że brzmiało to jak coś niebywale nudnego. W końcu każdy z nich był wybitnym i doświadczonym archeologiem. Ekspedycje i wykopaliska były ich żywiołem, a ciągłe naukowe spotkania i śledzenie tekstów starych ksiąg tylko przytępiało ich sprawne i bystre zmysły poszukiwaczy. Ona nie miała zamiaru dłużej tak żyć. Potrzebowała przygody.
Kiedy zeszli na dół jej przypuszczenia potwierdziły się. Restauracja jak i bar były po brzegi wypełnione gośćmi. W holu natomiast było już o wiele spokojniej. Kilku ludzi stało przy recepcji i wynajmowało nocleg, z kolei służący czyścili szyby głównych drzwi wejściowych.
Nevra wraz z Edmundem zatrzymali się niedaleko nich. Naraz jeden z odźwiernych podszedł do nich i ukłonił się.
- Panienka Bervgolde?
Odwróciła się w jego stronę i przytaknęła.
- Hrabia posłał po panienkę riksze, która już czeka na zewnątrz.
Edmund i Nevra spojrzeli po sobie nieco zaskoczeni. Punktualność hrabiego była godna podziwu.
- Fantastycznie. - odparła, po czym z wyuczoną, szlachecką gracją otworzyła wachlarz. - Dziękuje ci za towarzystwo Edmundzie.
Raróg uśmiechnął się, wciąż wyglądał jednak na nieco zaniepokojonego.
- Nevro, czy tylko Gavin nic o tym nie wie, czy może powinienem wystrzegać się kogoś jeszcze? - spytał po chwili.
Nevra wyszła mu naprzeciw z ostrym i czujnym spojrzeniem. Mimo, iż bardzo lubiła Edmunda to rozmowa z nim zaczynała już ją trochę drażnić. Zamaskowała się uprzejmym uśmiechem.
- Właściwie to powiedziałam tylko tobie. Jeśli przyjmę zlecenie to wtedy przyznam się reszcie.
- Dobrze, w takim razie będę milczał jak zaklęty. Uważaj na siebie moja droga. - dodał i skłonił przed nią głowę
- Do zobaczenia. - odparła Nevra.
Odźwierny uchylił przed nią drzwi, a następnie poprowadził w stronę rikszy. Był to dość popularny środek transportu w Xan-Lovar wykorzystujący siłę ludzkich mięśni. Wiele osób właśnie w ten sposób zarabiało na życie. Riksza wynajęta przez hrabiego wyglądała na bardzo drogą. Miała solidne zadaszenie, siedzenia obite z wełny kaszmirowej i szerokie oparcie. Tuż przy niej stał rosły, ciemnoskóry mężczyzna. W momencie, w którym do niego podeszli akurat przecierał swoje czoło od zaległego na nim potu.
- Witam panienkę. - rzucił, kłaniając się. Wyglądał na bardzo zmęczonego upałem. Zapewne w ciągu dnia zrobił już wiele kursów.
Nevra nie zdążyła go jednak o to zapytać, gdyż odźwierny podał jej dłoń.
- Hes-ra zapewni panience bezpieczną podróż do posiadłości hrabiego. - powiedział, jednocześnie służąc jej podparciem przy wchodzeniu po stopniach.
Nevra zasiadła na wygodnym siedzeniu, a Hes-ra chwycił za dyszle.
-Gdyby ktoś o mnie pytał powiedz, że wyszłam w interesach, nie precyzuj jednak w jakich. - oznajmiła, a odźwierny przytaknął.
Hes-ra napiął mięśnie i po chwili riksza ruszyła z turkotem.
Po wyjściu z łazienki stanęła przed lustrem. Sprawnie narzuciła na siebie suknie, a następnie rozpuściła upięte do kąpieli włosy. Gdy tylko odpięła klamrę rozsypały się na jej plecach miękką kaskadą. Wyglądały lśniąco i zdrowo, ale Nevra i tak postanowiła poświęcić im trochę dodatkowej uwagi. Już przy toaletce wtarła w nie kilka zapachowych wcierek, po czym rozczesała je szczotką i zaplotła w nieskomplikowany kosz z warkoczy. Wyjście z rozpuszczonymi włosami na taki upał, jaki panował popołudniową porą w Xan-Lovar, nie był dobrym pomysłem. Oczywiście tyczyło się to również makijażu, ale akurat w tym względzie Nevra preferowała subtelność. Lubiła podkreślić oko lekką kreską i zaróżowić policzki. Do tego w swoim kufrze miała tylko dwie szminki - w odcieniu czerwieni i burgundu. Tego dnia nie skorzystała jednak z żadnej, traktując usta zaledwie muśnięciem nawilżającego balsamu. Zrezygnowała też z perfum, gdyż uznała, że wokół niej unosiła się już dostatecznie kusząca, zapachowa aura. Z podróżnej szkatułki wyjęła jeszcze dwie perły, które wpięła do uszu. Dodatkowo po wstaniu z otomany uzupełniła strój o modny, pleciony kapelusz, białe, koronkowe rękawiczki, wachlarz i parę sandałów wiązanych na rzemień. W takim stanie przejrzała się jeszcze raz w lustrze, oceniając że jest w pełni gotowa do wyjścia.
Przechodząc przez pokój spojrzała jeszcze mimochodem na miecz, podparty o ścianę oraz sztylet leżący na komodzie. Zatrzymała się na moment i zamyśliła intensywnie. Ostatecznie jednak nie sięgnęła po żadne z nich, gdyż była spokojna o swoją podróż do posiadłości hrabiego, jak i sam przebieg ich spotkania. Chwytając za klamkę powtarzała sobie w myślach, że przecież nie może tak łatwo popadać w paranoję i zakładać, że broń z całą pewnością się jej przyda. Udawała się do hrabiego w interesach jako archeolog, nie inkwizytor.
Nie inkwizytor.
Nie...
W momencie zawróciła i wzięła sztylet do ręki. W kilku sprawnych ruchach zamocowała pas z pochwą na swoim lewym udzie, a kiedy tylko wyczuła znajomy ciężar broni, poczuła się pewniej. Doświadczenie nauczyło ją, że przezorności nigdy nie za wiele. Nawet jeśli samo poczucie pozostania w ciągłej gotowości było już dla Nevry niebywale irytujące to nie umiała się z niego wyleczyć.
Kiedy wyszła z apartamentu na korytarzu dalej panował spokój, choć dzień panował już w pełnym rozkwicie. Większość gości musiała najwidoczniej przebywać na parterze, gdzie znajdowała się restauracja oraz bar. Nevra zamknęła drzwi nie siląc się o zachowanie ciszy. Zawiasy bowiem niebywale skrzypiały. Ku jej zaskoczeniu jednak Gavin nie wyskoczył ze swojego pokoju, jak miał w zwyczaju przez ostatnie kilka dni. Z pewnością wciąż odsypiał zeszłą noc. Z tego względu Nevra nastawiła się na samotny spacer do recepcji, ale gdy tylko postąpiła kilka pierwszych kroków, usłyszała kolejne skrzypnięcie zawiasów.
Odwróciła się i dostrzegła postawną sylwetkę raroga sunącego w jej stronę. Rozchylił bogato upierzone, śnieżnobiałe skrzydła i zawołał:
- Ah! Nevro, cudownie cię widzieć.
Ona z kolei uśmiechnęła się do niego pogodnie.
- Dzień dobry Edmundzie. Zapewniam cię, że swoim nadejściem sprawiłeś mi równą przyjemność. - wyszczebiotała z niewinną słodyczą, tak typową dla wysoko urodzonych dam.
Raróg uśmiechnął się, na tyle na ile mógł zrobić to posiadacz ostrego dzioba. Edmund bowiem wywodził się z długiej i szanowanej dynastii sów śnieżnych zamieszkujących królestwa północy. Tym samym był jak chodzący, muzealny eksponat. Dalej jednak prezentował się niezwykle majestatycznie, nawet wtedy kiedy wszechobecny upał ewidentnie mu doskwierał.
- Dokąd zmierzasz, jeśli wolno spytać?
Nevra spojrzała na niego z błyskiem rozbawienia w spojrzeniu. Nie odpowiedziała od razu, zamiast tego wyciągnęła swoje ramię w zapraszającym geście.
Edmund z kolei od razu zrozumiał ten jakże jasny przekaz i z pełnią dżentelmeńskiej gracji podjął ją pod ramię.
- Oh! To żadna tajemnica. - przyznała wreszcie Nevra, gdy zaczęli przemierzać korytarz nieśpiesznym krokiem. - Opowiadałam ci już o moim dzisiejszym zaplanowanym spotkaniu z hrabią, prawda?
- Jak najbardziej, teraz pamiętam. Rozumiem, że poinformowałaś już o tym Gavina.
Zapadła chwilowa cisza, która sama w sobie stanowiła już jasną odpowiedź. Nevra nie chciała brnąć dalej w tą tematykę, ale tak otwarte pozostawienie tego pytania uznała za zbyt nieuprzejme.
-Nic z tych rzeczy. - przyznała po dłuższej chwili.
Edmund wydawał się nieco zmieszany.
- Nie rozumiem, przed chwilą wspomniałaś, że nie jest to tajemnicą...
- Oczywiście, ale tym samym jest to moja prywatna sprawa, a prywatnymi sprawami dzielę się z tym z kim zechcę. - odparła twardo Nevra. - Prędzej czy później powiem o tym Gavinowi, choć w tym wypadku później jest bardziej prawdopodobne niż prędzej. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.
- Jak najbardziej, wszak dobrze wiem jak Gavin nieustannie się do ciebie zaleca. Jeśli chcesz to mogę z nim o tym porozmawiać...
- Równie dobrze, mógłbyś teraz poprosić ścianę, aby się dla ciebie przesunęła. To i tak nic nie zmieni.
Edmund zamilkł, ale jego mina jasno świadczyła o tym, że był gotów przyznać jej rację.
Gavina traktowano w gronie ekspedycji jako kogoś... szczególnego. Niezaprzeczalnie posiadał najwyższy status społeczny, był bowiem wysoko urodzonym arystokratą, a dokładniej bratankiem Terezjusza z rodu Fergonetów króla Meot. Koneksje rodziny zapewniły mu ukończenie najlepszej uczelni na kontynencie, a jego dyplom szczycił się wartością znacznie przekraczającą prestiż certyfikatów i dokumentów posiadanych przez resztę członków. Na dodatek fundował wiele wypraw, a jego nazwisko często przyciągało uwagę wielu znamienitych klientów. Nic więc dziwnego, że dla pozostałych osób z ekspedycji jawił się jako nieoceniony towarzysz, nawet jeśli jego charakter stanowił pewne wyzwanie. Wszystko dlatego, że Gavin posiadał jeden, dość spory kompleks, który nieco komplikował relacje w całym zespole.
Wiązało się to z tym, że Nevra była błogosławioną, Edmund rarogiem, Eleanora wróżką, Gertruda syreną, a Ansel satyrem. Każdy z nich posiadał coś szczególnego - skrzydła, pióra, kopyta, rogi, ogon, magiczną poświatę lub co ważniejsze, długowieczność. Gavin nie miał żadnej z tych rzeczy, gdyż był zwykłym człowiekiem i właśnie to bolało go najbardziej. Z tego powodu pozostali obchodzili się z nim jak z jajkiem w obawie, że urażony zrezygnuje i odejdzie tym samym, pozbawiając ekspedycję sławy i wysokiego standardu życia, do którego zdążyli przywyknąć. Podtrzymywanie w nim przeświadczenia o jego ważności po prostu było lukratywne dla obu stron.
Nevra jednak czuła się coraz bardziej poirytowana całą tą sytuacją. Wszystko zawsze obracało się wokół Gavina, mimo iż tylko bawił się w archeologa. Również ich wizyta w Xan-Lovar była podyktowana jego zaproszeniem przez królewski uniwersytet. Miał wygłosić serię prelekcji na temat architektury starożytnych cywilizacji południa. Pozostali oczywiście podążyli za nim i znaleźli jakieś mniejsze zlecenia dopiero na miejscu. Bez konkretnego zajęcia pozostała jedynie Nevra, a ona z całą pewnością nie miała zamiaru zatańczyć tak, jak Gavin jej zagra. I w końcu los postanowił się do niej uśmiechnąć, zsyłając propozycję hrabiego.
- Czym będziesz się dzisiaj zajmował Edmundzie? - spytała, chcąc nareszcie bez przeszkód zmienić temat na mniej inwazyjny.
Edmund na wzmiankę o swoich planach wyraźnie się rozweselił.
- Zostałem zaproszony przez studentów na małą wycieczkę poza mury miasta. Na zaliczenie semestru muszą przeprowadzić własne wykopaliska przy ruinach świątyni. Obiecałem, że im pomogę.
- To bardzo uprzejme z twojej strony. - przyznała Nevra.
Akurat weszli na kręte schody prowadzące na parter.
- Oh! To czysta przyjemność móc wspomóc tak młode i chłonne umysły.
- A jak pozostali?
- Eleanora i Gertruda pomagają przy organizacji wystawy w tutejszym muzeum, z kolei Ansel złapał kontakt z kilkoma innymi archeologami i razem preparują świeżo odnalezione skamieliny.
Nevra musiała przyznać, że brzmiało to jak coś niebywale nudnego. W końcu każdy z nich był wybitnym i doświadczonym archeologiem. Ekspedycje i wykopaliska były ich żywiołem, a ciągłe naukowe spotkania i śledzenie tekstów starych ksiąg tylko przytępiało ich sprawne i bystre zmysły poszukiwaczy. Ona nie miała zamiaru dłużej tak żyć. Potrzebowała przygody.
Kiedy zeszli na dół jej przypuszczenia potwierdziły się. Restauracja jak i bar były po brzegi wypełnione gośćmi. W holu natomiast było już o wiele spokojniej. Kilku ludzi stało przy recepcji i wynajmowało nocleg, z kolei służący czyścili szyby głównych drzwi wejściowych.
Nevra wraz z Edmundem zatrzymali się niedaleko nich. Naraz jeden z odźwiernych podszedł do nich i ukłonił się.
- Panienka Bervgolde?
Odwróciła się w jego stronę i przytaknęła.
- Hrabia posłał po panienkę riksze, która już czeka na zewnątrz.
Edmund i Nevra spojrzeli po sobie nieco zaskoczeni. Punktualność hrabiego była godna podziwu.
- Fantastycznie. - odparła, po czym z wyuczoną, szlachecką gracją otworzyła wachlarz. - Dziękuje ci za towarzystwo Edmundzie.
Raróg uśmiechnął się, wciąż wyglądał jednak na nieco zaniepokojonego.
- Nevro, czy tylko Gavin nic o tym nie wie, czy może powinienem wystrzegać się kogoś jeszcze? - spytał po chwili.
Nevra wyszła mu naprzeciw z ostrym i czujnym spojrzeniem. Mimo, iż bardzo lubiła Edmunda to rozmowa z nim zaczynała już ją trochę drażnić. Zamaskowała się uprzejmym uśmiechem.
- Właściwie to powiedziałam tylko tobie. Jeśli przyjmę zlecenie to wtedy przyznam się reszcie.
- Dobrze, w takim razie będę milczał jak zaklęty. Uważaj na siebie moja droga. - dodał i skłonił przed nią głowę
- Do zobaczenia. - odparła Nevra.
Odźwierny uchylił przed nią drzwi, a następnie poprowadził w stronę rikszy. Był to dość popularny środek transportu w Xan-Lovar wykorzystujący siłę ludzkich mięśni. Wiele osób właśnie w ten sposób zarabiało na życie. Riksza wynajęta przez hrabiego wyglądała na bardzo drogą. Miała solidne zadaszenie, siedzenia obite z wełny kaszmirowej i szerokie oparcie. Tuż przy niej stał rosły, ciemnoskóry mężczyzna. W momencie, w którym do niego podeszli akurat przecierał swoje czoło od zaległego na nim potu.
- Witam panienkę. - rzucił, kłaniając się. Wyglądał na bardzo zmęczonego upałem. Zapewne w ciągu dnia zrobił już wiele kursów.
Nevra nie zdążyła go jednak o to zapytać, gdyż odźwierny podał jej dłoń.
- Hes-ra zapewni panience bezpieczną podróż do posiadłości hrabiego. - powiedział, jednocześnie służąc jej podparciem przy wchodzeniu po stopniach.
Nevra zasiadła na wygodnym siedzeniu, a Hes-ra chwycił za dyszle.
-Gdyby ktoś o mnie pytał powiedz, że wyszłam w interesach, nie precyzuj jednak w jakich. - oznajmiła, a odźwierny przytaknął.
Hes-ra napiął mięśnie i po chwili riksza ruszyła z turkotem.
- Alessandro
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Mag , Najemnik
- Kontakt:
Zlecenie, którego chciał się podjąć Alessandro, uciekło mu sprzed nosa. Podróż z powodu burzy piaskowej przedłużyła się i kiedy dotarł na miejsce, okazało się, że nie jest już nikomu potrzebny. Zaowocowało to tym, że trzeba było znaleźć jakieś zajęcie na najbliższy czas, dopóki nie pojawiłaby się kolejna oferta warta zachodu. W wyniku tej przykrej sytuacji, Alessandro postanowił rozejrzeć się za jakąś kwaterą, ktorą mógłby wynająć na czas bliżej nieokreślony. Niestety okazało się jednak, co z resztą można było przewidzieć, że lokacje w Xan-Lovar wcale nie należą do najtańszych. I choć Alessandro dysponował gotówką, to jednak absolutnie nie miał zamiaru wydać jej na szarą codzienność. Miał inne rzeczy, na które chcąc nie chcąc musiał poświęcić swój majątek. Halabarda wymagała solidnej konserwacji, a nie można było zanieść jej do pierwszego lepszego kowala. Do tego Alessandro wciąż zastanawiał się nad tym, jak mógłby ją zaczarować, aby wyciągnąć z niej jeszcze większy potencjał. To z kolei była zdecydowanie najdroższa część całego przedsięwzięcia. Po przemyśleniu tej kwestii Alessandro zdecydował się ulokować swoje fundusze w banku Xan-Lovar, pozostawiając sobie jedynie niewielką część na wynajęcie jakiejś niewielkiej kwatery. Finalnie udało mu się dogadać z pewnym białowłosym strażnikiem, który oferował mieszkanie, po swojej matce. Było ono mocno zapuszczone i dość małe, jednak to w zupełności wystarczyło.
Kolejny problem jaki pojawił się na horyzoncie to wydatki bieżące. Trzeba było rozejrzeć się za jakąś przyziemną pracą, żeby zdołać się utrzymać. Alessandro nie chciał znowu podróżować. Był zmęczony i musiał się zregenerować. Zapowiadało się więc, że spędzi w stolicy trochę więcej czasu. Jego profesja jednak, nie była tam ani trochę użyteczna. Polowanie na legendarne bestie nie jest zajęciem, które zleca się od tak na każdym rogu ulicy. Zwykli ludzie, żyją tam w miarę zwyczajnym życiem. W związku z tym można się zastanawiać nad kilkoma potencjalnymi możliwościami: praca fizyczna, praca umysłowa, praca magiczna. Niestety do dwóch ostatnich najczęściej wymagane były certyfikaty, umiejętności i doświadczenie, których Alessandro zdecydowanie nie posiadał. Bo o ile znał się na zielarstwie, i umiał czytać i pisać, to jednak nie potrafił udokumentować tego w żaden sposób, gdyż była to wiedza, którą w pewnym sensie zdobył na własną rękę. Paradoks ten bawił go nieco, ponieważ jako prawdopodobnie jedna z najpotężniejszych istot kiedykolwiek egzystujących, był całkowicie nieprzydatny w społeczeństwie. Jedyne na co mógł liczyć to przyjęcie się do straży lub praca fizyczna. Nie uśmiechało mu się zbytnio noszenie ciężarów w pełnym, Xan-Lovarskim słońcu, dlatego zdecydował się spróbować szczęścia w straży. Test nie był dla niego prosty. Musiał posługiwać się bronią, z którą nigdy w życiu nie miał do czynienia: miecz i tarcza, łuk, włócznia. Prawdopodobnie, gdyby nie włócznia, która jakkolwiek przypominała halabardę, istniała szansa, że Alessandro mógłby nie podołać wyzwaniu. Egzaminatorzy jednak dostrzegli, że nie jest to kompletny amator i potrafi zrobić użytek z broni i tym oto sposobem, Alessandro dostał nieco za dużą, byle jaką zbroję, podobnej jakości rynsztunek, na który składały się: miecz, sztylet, tarcza i łuk, i został wcielony w szeregi Xan-Lovarskiej straży. Jego zadaniem miało być patrolowanie konkretnych dzielnic po zmroku, pod okiem bardziej doświadczonego szeregowca. Jego partnerem został jakiś potężnie zbudowany mahińczyk, który wyglądał, jakby nie mieścił się w zbroi i miał głos tak niski, że sprawiał wrażenie, jakby przemawiał przez niego sam pustynny mrok. Był to jednak człowiek bardzo sympatyczny, dowcipny i Alessandro miał wrażenie, że praca z nim będzie raczej przyjemna.
Po upływie kilku miesięcy, Alessandro już wiedział, że nie mógłby utrzymywać się z bycia strażnikiem. Nocne zmiany całkowicie go wyniszczyły. Za dnia ciężko było porządnie się wyspać, ze względu na niesamowicie wysokie temperatury. Jego mieszkanie sprawiało wrażenie brudnego, mimo, że regularnie w nim sprzątał. Przełożeni byli skończonymi dupkami i jak tylko mogli, zwalali na niego i jego partnera swoje obowiązki. Noszenie pełnego rynsztunku i zbroi dla samego noszenia, było bardziej męczące niż ciężkie walki z największymi bestiami Alaranii. Do tego rutyna tak obrzydliwie pozbawiała go jakiejkolwiek chęci do życia. Alessandro wpadł w pułapkę potrzeby zarabiania i niechęci do jakiejkolwiek zmiany. Ciągle zmęczony i przepracowany, modlił się o cud, by w końcu znalazło się coś, co odmieniłoby jego los i pozwoliło mu wyrwać się z przeklętego Xan-Lovar. Pragnął wrócić do dziczy. I w zasadzie nic go nie trzymało. A jednak, nie był w stanie się na to zdobyć. Mahińczyk, z którym pracował, pokazał mu jakiś lokalny narkotyk, słaby ale pozwalający odciąć się od codzienności. W pewnym momencie Alessandro zorientował się, że jest to jedna z niewielu przyjemności, na jakie może sobie pozwolić. Każdego dnia zaczynał coraz bardziej nosić się z zamiarem rzucenia tego wszystkiego w cholerę, wypłacenia funduszy z banku i ucieczki z tego przeklętego świata. W końcu nadszedł ten dzień. Otrzymał wezwanie do zapłaty całkiem sporej kwoty. Nie wiedział o co chodzi, a osoba, która się jej domagała, wydawała się niesamowicie zirytowana. Okazało się, że dwóch przełożonych urżnęło się w pień i zdemolowało posesję jednego z kupców w dzielnicy, którą akurat patrolował. Oczywiście nie mogła to być jego wina, jednak system Xan-Lowarskiej straży pozostawił sprawców bezkarnych, winę zrzucając na najniżej postawionych. Alessandro miał więc zwrócić połowę swego miesięcznego żołdu, podobnie jak jego towarzysz. To spowodowało, że czara goryczy przebrała i rozjuszony Alessandro zrezygnował. Widząc jednak, że jego partner nie może sobie na coś takiego pozwolić, zdecydował się oddać cały żołd i zapłacić również za niego. Wypłacił z banku dziesiątą część swojego majątku, oddał należność za mieszkanie właścicielowi, a za resztę postanowił się upodlić. Szybko znalazł sobie kurtyzanę do towarzystwa, kupił amforę wina i resztę dnia spędził na zaspokajaniu najbardziej prymitywnych potrzeb. Obudził się następnego ranka, na ulicy, z potężnym kacem, lecz także z silnym uczuciem ulgi. Wiedział, że teraz nie trzyma go już nic. Był znowu wolny i mógł udać się, gdzie tylko poniosą go nogi. Cieszył się, że nareszcie będzie mógł znowu spotkać się z Carmen i zrobić z niej dobry użytek. I kiedy już odebrał ją z banku, razem z pozostałym majątkiem i miał zamiar dołączyć do pierwszej lepszej karawany, która miałaby go zabrać jak najdalej z tej przeklętej pustyni, los ponownie z niego zadrwił. Na jego drodze stanęła bowiem najpiękniejsza istota, jaką kiedykolwiek widział. Jej wzrok na ułamek sekundy skrzyżował się z jego spojrzeniem. Był figlarny i zadziorny. Sposób poruszania się kobiety, świadczył o tym, że ma ona zamiar zrobić komuś na złość, co zaintrygowało Alessandro. Jej sylwetka i ubiór były tak kuszące, że halabardnik w momencie podjął decyzję, by towarzyszyć potajemnie nieznajomej. Nareszcie znalazł odpowiednią zwierzynę, na którą mógł zapolować. Nie mógł jednak odsłonić się w tym momencie, ponieważ po pierwsze jego ubiór pozostawiał wiele do życzenia, po drugie kac wciąż dawał o sobie znać. Śledził niewiastę niepostrzeżenie aż do momentu, gdy ta weszła do ogromnego pałacu. Alessandro zdał sobie sprawę, że taka piękność rzeczywiście nie mogła być zwykłą mieszczanką. Zastanawiało go, czy nie jest przypadkiem jakąś luskusową kurtyzaną, jednak jego obserwacje wykluczyły taką możliwość. Musiała być kimś wykształconym. I to wybitnie, sądząc po pewności siebie jaką dało się wyczuć już po samym jej sposobie poruszania się. Pałac musiał należeć do jakiegoś ważnego człowieka. Dało się to zauważyć chociażby po samej ochronie. Wartownicy już z daleka dostrzegli Alessandro i wrogo obserwowali jego zachowanie. Halabardzista musiał myśleć szybko. Pozostałości alkoholu podsunęły mu idiotyczny pomysł. Podszedł do bramy jak gdyby nigdy nic. Strażnicy natychmiast zagrodzili mu drogę. Wyjaśnił im, że jest ochroniarzem panienki, która właśnie wkroczyła na teren posesji i ma za zadanie jej pilnować w środku. Niestety to nie przekonało dwóch osiłków, dlatego Alessandro z wielką przyjemnością został zmuszony przedstawić im swoją małą Carmen. Uporał się z nimi bez żadnego problemu. Nie zabił ich jednak, tylko ogłuszył, ponieważ ich śmierć mogłaby mu przysporzyć ogromnych problemów. Błyskawicznie wkradł się do środka. Musiał działać szybko. Jego instnykt łowcy momentalnie podpowiedział mu, dokąd zmierzała jego ofiara. Zdradził ją odważny odgłos kroków i zapach, który mącił zmysły Alessandro. Niczym wygłodniała bestia, przemierzał korytarze pałacowe, ogłuszając bez głośnie kolejnych strażników. Był coraz bliżej. W końcu ją dostrzegł. Wchodziła właśnie do pomieszczenia, którego drzwi wydawały się niezniszczalne, a strażnicy przed nimi na pewno nie byli zwykłymi śmiertelnikami. Czterech przeciwko jednemu… Alessandro uznał to za swoją szansę. Gdyby ich pokonał, miałby kartę przetargową w rozmowie z panienką. Mógłby zostać osobistym strażnikiem jej sypialni... Drzwi zamknęły się. Alessandro wyszedł pewnym krokiem na spotkanie z wojownikami pustyni. Ku swojemu zdumieniu, ci jednak nie zaatkowali go, a zapytali, czy to on jest tym wojownikiem, który miał przybyć na spotkanie z hrabią. Takiego rozwoju wydarzeń Alessandro nie przewidział. Prawdopodobnie strażnicy myśleli, że skoro udało mu się dotrzeć aż tutaj, to zapewne poprzedni strażnicy musieli go przepuścić. Zabawne. Należało jednak wykorzystać tę okazję, więc Alessandro skłamał, że rzeczywiście to on. Ku jego zdumieniu, drzwi najzwyczajniej w świecie zostały mu otworzone. Jego oczom ukazała się nagroda, po którą tu przyszedł w towarzystwie jakiegoś śniadego, grubszego mężczyzny w turbanie. Wszedł do środka. W ten właśnie sposób rozpoczęła się jego przygoda, ktorą niemalże by ominął, gdyby tylko na ułamek sekundy nie skrzyżował spojrzenia z kobietą, obok której już za chwilę miał usiąść, by omówić sprawy dotyczące wyprawy…
Kolejny problem jaki pojawił się na horyzoncie to wydatki bieżące. Trzeba było rozejrzeć się za jakąś przyziemną pracą, żeby zdołać się utrzymać. Alessandro nie chciał znowu podróżować. Był zmęczony i musiał się zregenerować. Zapowiadało się więc, że spędzi w stolicy trochę więcej czasu. Jego profesja jednak, nie była tam ani trochę użyteczna. Polowanie na legendarne bestie nie jest zajęciem, które zleca się od tak na każdym rogu ulicy. Zwykli ludzie, żyją tam w miarę zwyczajnym życiem. W związku z tym można się zastanawiać nad kilkoma potencjalnymi możliwościami: praca fizyczna, praca umysłowa, praca magiczna. Niestety do dwóch ostatnich najczęściej wymagane były certyfikaty, umiejętności i doświadczenie, których Alessandro zdecydowanie nie posiadał. Bo o ile znał się na zielarstwie, i umiał czytać i pisać, to jednak nie potrafił udokumentować tego w żaden sposób, gdyż była to wiedza, którą w pewnym sensie zdobył na własną rękę. Paradoks ten bawił go nieco, ponieważ jako prawdopodobnie jedna z najpotężniejszych istot kiedykolwiek egzystujących, był całkowicie nieprzydatny w społeczeństwie. Jedyne na co mógł liczyć to przyjęcie się do straży lub praca fizyczna. Nie uśmiechało mu się zbytnio noszenie ciężarów w pełnym, Xan-Lovarskim słońcu, dlatego zdecydował się spróbować szczęścia w straży. Test nie był dla niego prosty. Musiał posługiwać się bronią, z którą nigdy w życiu nie miał do czynienia: miecz i tarcza, łuk, włócznia. Prawdopodobnie, gdyby nie włócznia, która jakkolwiek przypominała halabardę, istniała szansa, że Alessandro mógłby nie podołać wyzwaniu. Egzaminatorzy jednak dostrzegli, że nie jest to kompletny amator i potrafi zrobić użytek z broni i tym oto sposobem, Alessandro dostał nieco za dużą, byle jaką zbroję, podobnej jakości rynsztunek, na który składały się: miecz, sztylet, tarcza i łuk, i został wcielony w szeregi Xan-Lovarskiej straży. Jego zadaniem miało być patrolowanie konkretnych dzielnic po zmroku, pod okiem bardziej doświadczonego szeregowca. Jego partnerem został jakiś potężnie zbudowany mahińczyk, który wyglądał, jakby nie mieścił się w zbroi i miał głos tak niski, że sprawiał wrażenie, jakby przemawiał przez niego sam pustynny mrok. Był to jednak człowiek bardzo sympatyczny, dowcipny i Alessandro miał wrażenie, że praca z nim będzie raczej przyjemna.
Po upływie kilku miesięcy, Alessandro już wiedział, że nie mógłby utrzymywać się z bycia strażnikiem. Nocne zmiany całkowicie go wyniszczyły. Za dnia ciężko było porządnie się wyspać, ze względu na niesamowicie wysokie temperatury. Jego mieszkanie sprawiało wrażenie brudnego, mimo, że regularnie w nim sprzątał. Przełożeni byli skończonymi dupkami i jak tylko mogli, zwalali na niego i jego partnera swoje obowiązki. Noszenie pełnego rynsztunku i zbroi dla samego noszenia, było bardziej męczące niż ciężkie walki z największymi bestiami Alaranii. Do tego rutyna tak obrzydliwie pozbawiała go jakiejkolwiek chęci do życia. Alessandro wpadł w pułapkę potrzeby zarabiania i niechęci do jakiejkolwiek zmiany. Ciągle zmęczony i przepracowany, modlił się o cud, by w końcu znalazło się coś, co odmieniłoby jego los i pozwoliło mu wyrwać się z przeklętego Xan-Lovar. Pragnął wrócić do dziczy. I w zasadzie nic go nie trzymało. A jednak, nie był w stanie się na to zdobyć. Mahińczyk, z którym pracował, pokazał mu jakiś lokalny narkotyk, słaby ale pozwalający odciąć się od codzienności. W pewnym momencie Alessandro zorientował się, że jest to jedna z niewielu przyjemności, na jakie może sobie pozwolić. Każdego dnia zaczynał coraz bardziej nosić się z zamiarem rzucenia tego wszystkiego w cholerę, wypłacenia funduszy z banku i ucieczki z tego przeklętego świata. W końcu nadszedł ten dzień. Otrzymał wezwanie do zapłaty całkiem sporej kwoty. Nie wiedział o co chodzi, a osoba, która się jej domagała, wydawała się niesamowicie zirytowana. Okazało się, że dwóch przełożonych urżnęło się w pień i zdemolowało posesję jednego z kupców w dzielnicy, którą akurat patrolował. Oczywiście nie mogła to być jego wina, jednak system Xan-Lowarskiej straży pozostawił sprawców bezkarnych, winę zrzucając na najniżej postawionych. Alessandro miał więc zwrócić połowę swego miesięcznego żołdu, podobnie jak jego towarzysz. To spowodowało, że czara goryczy przebrała i rozjuszony Alessandro zrezygnował. Widząc jednak, że jego partner nie może sobie na coś takiego pozwolić, zdecydował się oddać cały żołd i zapłacić również za niego. Wypłacił z banku dziesiątą część swojego majątku, oddał należność za mieszkanie właścicielowi, a za resztę postanowił się upodlić. Szybko znalazł sobie kurtyzanę do towarzystwa, kupił amforę wina i resztę dnia spędził na zaspokajaniu najbardziej prymitywnych potrzeb. Obudził się następnego ranka, na ulicy, z potężnym kacem, lecz także z silnym uczuciem ulgi. Wiedział, że teraz nie trzyma go już nic. Był znowu wolny i mógł udać się, gdzie tylko poniosą go nogi. Cieszył się, że nareszcie będzie mógł znowu spotkać się z Carmen i zrobić z niej dobry użytek. I kiedy już odebrał ją z banku, razem z pozostałym majątkiem i miał zamiar dołączyć do pierwszej lepszej karawany, która miałaby go zabrać jak najdalej z tej przeklętej pustyni, los ponownie z niego zadrwił. Na jego drodze stanęła bowiem najpiękniejsza istota, jaką kiedykolwiek widział. Jej wzrok na ułamek sekundy skrzyżował się z jego spojrzeniem. Był figlarny i zadziorny. Sposób poruszania się kobiety, świadczył o tym, że ma ona zamiar zrobić komuś na złość, co zaintrygowało Alessandro. Jej sylwetka i ubiór były tak kuszące, że halabardnik w momencie podjął decyzję, by towarzyszyć potajemnie nieznajomej. Nareszcie znalazł odpowiednią zwierzynę, na którą mógł zapolować. Nie mógł jednak odsłonić się w tym momencie, ponieważ po pierwsze jego ubiór pozostawiał wiele do życzenia, po drugie kac wciąż dawał o sobie znać. Śledził niewiastę niepostrzeżenie aż do momentu, gdy ta weszła do ogromnego pałacu. Alessandro zdał sobie sprawę, że taka piękność rzeczywiście nie mogła być zwykłą mieszczanką. Zastanawiało go, czy nie jest przypadkiem jakąś luskusową kurtyzaną, jednak jego obserwacje wykluczyły taką możliwość. Musiała być kimś wykształconym. I to wybitnie, sądząc po pewności siebie jaką dało się wyczuć już po samym jej sposobie poruszania się. Pałac musiał należeć do jakiegoś ważnego człowieka. Dało się to zauważyć chociażby po samej ochronie. Wartownicy już z daleka dostrzegli Alessandro i wrogo obserwowali jego zachowanie. Halabardzista musiał myśleć szybko. Pozostałości alkoholu podsunęły mu idiotyczny pomysł. Podszedł do bramy jak gdyby nigdy nic. Strażnicy natychmiast zagrodzili mu drogę. Wyjaśnił im, że jest ochroniarzem panienki, która właśnie wkroczyła na teren posesji i ma za zadanie jej pilnować w środku. Niestety to nie przekonało dwóch osiłków, dlatego Alessandro z wielką przyjemnością został zmuszony przedstawić im swoją małą Carmen. Uporał się z nimi bez żadnego problemu. Nie zabił ich jednak, tylko ogłuszył, ponieważ ich śmierć mogłaby mu przysporzyć ogromnych problemów. Błyskawicznie wkradł się do środka. Musiał działać szybko. Jego instnykt łowcy momentalnie podpowiedział mu, dokąd zmierzała jego ofiara. Zdradził ją odważny odgłos kroków i zapach, który mącił zmysły Alessandro. Niczym wygłodniała bestia, przemierzał korytarze pałacowe, ogłuszając bez głośnie kolejnych strażników. Był coraz bliżej. W końcu ją dostrzegł. Wchodziła właśnie do pomieszczenia, którego drzwi wydawały się niezniszczalne, a strażnicy przed nimi na pewno nie byli zwykłymi śmiertelnikami. Czterech przeciwko jednemu… Alessandro uznał to za swoją szansę. Gdyby ich pokonał, miałby kartę przetargową w rozmowie z panienką. Mógłby zostać osobistym strażnikiem jej sypialni... Drzwi zamknęły się. Alessandro wyszedł pewnym krokiem na spotkanie z wojownikami pustyni. Ku swojemu zdumieniu, ci jednak nie zaatkowali go, a zapytali, czy to on jest tym wojownikiem, który miał przybyć na spotkanie z hrabią. Takiego rozwoju wydarzeń Alessandro nie przewidział. Prawdopodobnie strażnicy myśleli, że skoro udało mu się dotrzeć aż tutaj, to zapewne poprzedni strażnicy musieli go przepuścić. Zabawne. Należało jednak wykorzystać tę okazję, więc Alessandro skłamał, że rzeczywiście to on. Ku jego zdumieniu, drzwi najzwyczajniej w świecie zostały mu otworzone. Jego oczom ukazała się nagroda, po którą tu przyszedł w towarzystwie jakiegoś śniadego, grubszego mężczyzny w turbanie. Wszedł do środka. W ten właśnie sposób rozpoczęła się jego przygoda, ktorą niemalże by ominął, gdyby tylko na ułamek sekundy nie skrzyżował spojrzenia z kobietą, obok której już za chwilę miał usiąść, by omówić sprawy dotyczące wyprawy…
- Nevra
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Badacz , Wędrowiec , Szlachcic
- Kontakt:
Jedna z najczęściej wymienianych plotek o hrabim mówiła, że mieszkał w niezwykle imponującej rezydencji. Leżała na jednym z większych wzniesień w mieście, niedaleko samej królewskiej fortecy Makkallah. Trasa do niej wiodła przez kręte, zatłoczone uliczki, które o tej porze dnia pełne były handlarzy i turystów, co znacznie utrudniało przejazd. Na dodatek w Xan-Lovar praktycznie nikt nie baczył na przestrzeganie żadnych zasad bezpieczeństwa. Liczył się refleks i łut szczęścia, które jak powszechnie wiadomo, sprzyja tylko nielicznym. Nic więc dziwnego, że zdając się tylko na te dwa czynniki, z łatwością można wpaść w kolizję.
Nevra liczyła, że podczas podróży do posiadłości hrabiego uda się im uniknąć takiej sytuacji, ale kiedy tylko wyjechali z zakrętu, Hes-ra z jakiegoś powodu gwałtownie wbił pięty w suche, piaszczyste podłoże.
Rikszą szarpnęło. Nevra jednak w porę wyprostowała ramiona i chwyciła się przedniej barierki, tym samym amortyzując wstrząs.
Z przodu dobiegł ją głos Hes-ry.
-Proszę mi wybacz panienko. Wszystko w porządku?
-Tak. - zawołała i spojrzała przed siebie.
Na drodze panował istny rozgardiasz. Tłum zebrał się ze wszystkich stron. Kilku przechodni oglądało pogruchotany na poboczu wóz z ułamanym kołem. Poza nim w wypadku brały udział jeszcze trzy inne powozy, ale tylko ten jeden doznał szkód. Nieopodal z kolei, pośród ludzi górowała sylwetka rosłego zwierzęcia. To był goryloń, wyraźnie spłoszony. Z jego przedniej lewej łapy sączyła się krew. Jakaś kobieta próbowała go uspokoić, szepcząc do niego i gładząc po boku. Bezskutecznie, gdyż zwierze kręciło łbem i wydawało z siebie przeraźliwe jęki. W samym centrum tego wszystkiego stała grupa mężczyzn przekrzykująca się nawzajem. Wyglądali, jak gdyby zaraz miało dość między nimi do rękoczynów, a twarz każdego z nich poczerwieniała do barwy tilaki zdobiących ich czoła. Co ciekawe w powietrzu unosił się mocny zapach korzennych przypraw, od którego aż wierciło w nosie.
Nevra wstała, a Hes-ra w momencie odłożył dyszle i podbiegł do schodków. Podał jej swoją dłoń. Cały perlił się od potu. Dyszał ciężko i sapał, ale nawet na skraju wymęczenia nie pozwolił Nevrze samej wysiąść z rikszy.
Panna Bervgolde uśmiechnęła się do niego wdzięcznie. Wyciągnęła dłoń, a gdy tylko ich ręce się zetknęły, momentalnie poczuła jak jej koronkowa rękawiczka, przesiąka jego potem. Nie jedna dama zapewne w momencie odsunęłaby się z piskiem. Nevra jednak nie była salonową panną, a kobietą znającą trud pracy, tym samym potrafiła docenić starania Hes-ry.
Kiedy wysiadała, zorientowała się, że za nimi zaczął formować się pokaźnych rozmiarów korek. Co poniektórzy zaczęli wysiadać z wozów albo riksz i przypatrywali się całemu zajściu, nie szczędząc sobie przy tym niemiłych uwag.
-Proszę dać mi chwilę moja pani, zorientuję się w sytuacji. - zapewnił Hes-ra.
Nevra ponownie się do niego uśmiechnęła.
-W porządku, zaczekam.
Odprowadziła go wzrokiem, jednocześnie próbując odgadnąć, jaka będzie reakcja woźnic, którzy brali udział w wypadku. Tak jak przypuszczała, nie byli zadowoleni z tego, że ktoś przerwał im gorącą wymianę zdań. Naskoczyli na biednego Hes-re i zagłuszyli swoim donośnym głosem jego wszelkie próby załagodzenia sytuacji. Ostatecznie odpowiedzi uzyskał dopiero u kobiety, która opiekowała się goryloniem. Porozmawiali przez chwilę, po czym Hes-ra wrócił do rikszy.
-Bardzo mi przykro moja pani, ale to nie wygląda na sprawę, która szybko się rozejdzie. Ponoć jeden z tych mężczyzn należy do pałacowej służby. Wiózł świeże przyprawy na królewski dwór, gdyż Szachniszach wydaje dzisiaj ucztę z okazji urodzin księżniczki. Wezwano królewską straż, mają zjawić się lada moment, ale nim posprzątają cały bałagan, będziemy już spóźnieni na spotkanie z hrabią. Nie mogę też zostawić swojej rikszy i po prostu panienki odprowadzić.
Nevra przysłuchiwała się temu z kamiennym wyrazem twarzy. Uwielbiała punktualność, gdyż od zawsze znaczyła ona dla niej zdyscyplinowanie oraz szacunek, jakim ktoś darzył czas zapraszającego. Myśl o tym, że mogła nie wykazać tej cechy przed hrabią, podrażniła jej nerwy.
-Jak daleko stąd znajduje się jego posiadłość?
-Jest naprawdę blisko. - odparł Hes-ra. Odwrócił się i wskazał palcem na kilka, białych, strzelistych wieżyczek ledwo majaczących na tle błękitnego nieba. Zdawały się ginąć pośród dachów innych budynków. - To dosłownie kawałek, gdybym mógł przewieść panienkę rikszą, bylibyśmy tam lada moment.
Nevra i tak miała w planach dostrzec do posiadłości z nim, czy bez niego. Nie zastanawiając się dłużej, sięgnęła do przypiętej przy pasku sukienki, pękatej sakwy. Hes-ra wyglądał na bardzo zaskoczonego, gdy ot, tak mu ją podała.
-Chciałam podziękować ci za twoje usługi. Tę odległość przejdę już sama. Ty w tym czasie odpocznij gdzieś w cieniu.
Hes-ra rozdziawił usta w niedowierzaniu.
-Moja pani, to bardzo szczodre z twojej strony, ale nie mogę na to pozwolić. Dostałem polecenie, aby podprowadzić cię pod same drzwi posiadłości. Jeśli hrabia dowie się, że przyszłaś sama, czekają mnie poważne konsekwencje.
-Wiem Hes-ro, dlatego po dotarciu do posiadłości i przywitaniu z gospodarzem wytłumaczę całą sytuację i wyrażę szczerą aprobatę względem twych starań, nie bój się. - zapewniła, choć mina Hes-ry nie wyrażała ulgi, wręcz przeciwnie. Zdawał się zatroskać jeszcze bardziej.
-Nie chcę zostawiać panienki samej. Ulice Xan-Lovar mogą być niebezpieczne nawet za dnia, zwłaszcza jeśli tak piękna i bogato ubrana dama, jak panienka przechadza się sama bez opieki. Dla niektórych to może być niepowtarzalna okazja.
Nevra w odpowiedzi uśmiechnęła się przekornie.
-Bez obaw, mam swoje sposoby na natrętnych przechodniów. - to mówiąc, rozsunęła dyskretnie połać swojej sukni i ukazała spoczywający w pochwie sztylet. Na jego widok Hes-ra pobladł na twarzy. - Zaufaj mi, prawdziwa dama wie jak się tym obsługiwać. - dodała pośpiesznie.
Hes-ra ścisnął w plecach sprezentowały mu mieszek. Trzymał go z taką siłą, jakby był dla niego najcenniejszą rzeczą na świecie. Nevra miała świadomość, że hrabia, choć majętny z całą pewnością nie płacił mu równie suto. Kwota, którą mu podarowała, przy mądrym rozdysponowaniu mogła starczyć mu na dwa, może nawet trzy miesiące. On najwidoczniej też zdawał sobie z tego sprawę, gdyż w końcu postanowił ustąpić.
-Proszę mi obiecać, że będzie panienka uważać.
-Hes-ro, przecież to oczywista uwaga. - powiedziała, kwitując zdanie perlistym śmiechem.
-Niepokoję się o panienki bezpieczeństwo.
-Zupełnie niepotrzebnie. Jestem archeologiem, nie spędzam czasu na salonach tylko w terenie. Gdybym nie umiała o siebie skutecznie zadbać, najpewniej nie stałabym tu dzisiaj przed tobą. - No i byłam inkwizytorem, dodała jeszcze w myślach, po czym klepnęła rikszarza w ramię. Zrobiła to w sposób, o jaki można było posądzić kolegę po fachu, a nie pannę z dobrego domu. Hes-ra zupełnie tym zaskoczony, aż przechylił się do przodu.
Nevra z kolei postanowiła nie tracić czasu. Korzystając z jego dezorientacji, czmychnęła w tłum. Wzrokiem wyśledziła najszybszą i najłatwiej dostępną trasę. Nie przepychała się, a jedynie z gracją stąpała w tym żywym labiryncie zbudowanym z ludzi i zwierząt. Nie miała już przy sobie pieniędzy, więc nie bała się, że jej mieszek przylepi się komuś do dłoni.
Minęła pogruchotany powóz, będący źródłem tych wszystkich intensywnych zapachów, od których aż załzawiły jej oczy. Cenne korzenie i kolorowe, zmielone proszki wymieszały się z piaskiem, tworząc na ziemi kolorową, chaotyczną mozaikę. Niektórzy, odważniejsi, zaczęli zbierać to, co nadawało się jeszcze do odratowania, licząc, że jeszcze uda im się na tym nieco zarobić.
Nevra poczuła ulgę, kiedy wreszcie udało się jej dotrzeć na koniec całego tego zbiegowiska, ale im szybciej zaczęła się od niego oddalać, tym więcej zainteresowania przechodniów przechodziło na nią. Wszyscy przypatrywali się jej z żywym zainteresowaniem. Weszła na chodnik, żeby ukryć się w cieniu budynków. Dopiero wtedy zorientowała się, że zapomniała kapelusza w rikszy.
Oczy dalej piekły ją od intensywnego zapachu przypraw. Spróbowała opanować łzawienie i wyostrzyła wzrok, spoglądając w dal. Wtedy naprzeciwko siebie dostrzegła wysokiego mężczyznę. Na plecach niósł imponującą broń z szeroką głownią, która w momencie przykuła jej spojrzenie. Zorientowała się, że była to halabarda. To wzbudziło w niej żywe zainteresowanie. Chciała się przyjrzeć, ale jasne elementy ubioru nieznajomego odbijały od siebie światło słońca, drażniąc jej wzrok. Nieoczekiwanie jednak mężczyzna wszedł na chodnik, chcąc ominąć rozpędzonego kupca z wózkiem. Nevra z korzystała z okazji i przypatrzyła mu się uważnie. Wyglądał tak jakby sama pustynia, pochwyciła go w swoją piaskową paszczę, przeżuła dokładnie, a następnie wypluła z niesmakiem. Miał potargane i brudne ubranie, a głowę zasłaniała mu niedbale przewiązana chusta. Przerzucony do przodu skrawek materiału przysłaniał mu połowę twarzy.
W końcu zdał sobie sprawę, że jest przez nią obserwowany, gdyż odwzajemnił jej spojrzenie. Nevra poczuła jak dreszcz, przebiegł ją wzdłuż kręgosłupa. Jego oczy przypominały parę intensywnie błyszczących szafirów. I pomimo ich niezaprzeczalnego piękna, było w nich coś niebezpiecznego, co sprawiało, że Nevra czuła się, jakby mierzyła się wzrokiem z dziką bestią. Nie chciała, aby dostrzegł jej zmieszanie, dlatego szybko przywołała na usta zalotny uśmiech. Ten, który tak uwielbiali mężczyźni. Chyba na niego również podziałał, bo przypatrzył się jej dłużej, niż powinien.
Minęli się. Nieznajomy przeszedł kawałek, po czym się zatrzymał. Nevre to zaskoczyło, ale nie przestała iść przed siebie. Nawet się nie obejrzała, choć wiedziała, że teraz miałabym niepowtarzalną okazję przyjrzeć się spoczywającej mu na plecach halabardzie.
Weszła w zakręt. Posiadłość hrabiego była już na końcu ulicy. Nevra czuła jednak, że zyskała podwójny cień. Lata służby w inkwizycji rozwinęły w niej instynkt, który podpowiadał jej o wszelkim zagrożeniu. Była prawie pewna, że to ten halabardnik zdecydował się ją śledzić. Od razu pomyślała, że tym razem chyba nieco przesadziła ze swoim uśmiechem. Najwidoczniej odebrał go jako zachętę do podążania jej śladem. Naszczęście trzymał stosowny dystans, aż do bram posiadłości.
Nevra podeszła do strażników. To był moment, w którym halabardnik musiał ustąpić. Pokazała im swoje zaproszenie otrzymane od hrabiego. Ci nawet nie zajrzeli do środka. Wystarczyła im obecność przełamanej pieczęci, aby potwierdzić jej autentyczność.
- Proszę mi wybacz, ale gdzie panienki riksza? - spytał jeden ze strażników, podczas gdy drugi otwierał bramę.
-W drodze do posiadłości hrabiego zastał nas korek spowodowany wypadkiem powozu królewskiej służby. Nie chciałam się spóźnić, dlatego resztę trasy przeszłam na piechotę.
Strażnicy wyglądali na zaskoczonych, ale nie skomentowali tego w żaden sposób. Zamiast tego podprowadzili ją pod drzwi rezydencji. Tam czekał już na nią służący, z którym udała się do biura hrabiego.
Tak jak przypuszczała, pomieszczenie było jasne i przestronne. Zainteresowanie Nevry zwróciło się w stronę reprezentatywnej ściany, na której znajdował się regał z wystawionymi eksponatami. Wszystkie miały wysoką wartość kolekcjonerską. Pośrodku szafy znajdowało się wgłębienie z przeszkloną gablotą. Cokolwiek się tam znajdowało, zostało zasłonięte czerwoną, aksamitną narzutą.
-Ah! Panna Bervgolde.
Krępy i niski mężczyzna wstał z fotela i podszedł do niej. Oczywiście jak na hrabiego przystało, ubrany był w szykowne i drogie odzienie, a palce napuchnęły mu od ciepła i spoczywających na nich pierścieni. Nevra liczyła spotkać przystojnego mężczyznę, ale przeliczyła się. Przypuszczała jednak, że hrabia mógł pochwalić się wieloma innymi atutami, godnymi uwagi.
Ukłonił się elegancko, a ona podała mu swoją dłoń. Nachylił głowę do przodu. Nevra pomyślała wtedy, że turban, który spoczywał mu na głowie, spadnie. O dziwo jednak okazał się bardzo stabilny.
Ciemne, sumiaste wąsy musnęły ją po skórze.
-To dla mnie zaszczyt. - dodał, a Nevra posłała mu serdeczny uśmiech.
-Dla mnie również hrabio. Poczułam się wyróżniona twoim listem.
-Jest pani wprost przepiękna. - dodał, po czym bez żadnego skrępowania przejechał spojrzeniem od jej twarzy w dół, dokładnie przyglądając się jej pełnym wdziękom.
Nevra zdawała sobie sprawę ze słabości mężczyzn z południa do kobiet takich jak ona. Jasnowłosych, ciemnookich i na tyle odważnych, aby ubierać się wedle własnego uznania, a nie sztywnych zasad panujących na tutejszych dworach. Nevra musiała wydać mu się egzotyczna i intrygująca. Postanowiła to wykorzystać na swoją korzyść.
-Proszę, usiądźmy. - to mówiąc, hrabia wskazał ręką w stronę biurka.
Nevra podeszła do jednego z dwóch krzeseł i zasiadła wygodnie. Zadbała przy tym o to, aby rozcięcie przy nodze śmiało się rozstąpiło, ukazując w całości jej lewą nogę.
-Doszły mnie słuchy, że dotarła do mnie pani na piechotę. - zagadnął hrabia, nie odrywając spojrzenia od jej gładkiego kolana.
Nevra pomachała dłonią przy twarzy, chcąc dać do zrozumienia, że to z powodu upału pozwoliła sobie obnażyć skrawek gołej skóry.
-Owszem, na drodze spotkaliśmy pewną przeszkodę, przez którą znacznie byśmy się spóźnili, a ja cenię sobie punktualność. Szczęście w nieszczęściu znajdowaliśmy się blisko pańskiej posiadłości, więc przeszłam dosłownie kawałek.
-Jestem pełen podziwi dla pani determinacji. Uważam jednak, że Hes-ra powinien panienkę odprowadzić. To nie do pomyślenia, aby taka znamienita dama, jak pani poruszała się sama po ulicach miasta.
Nevra miała wielką ochotę rozpocząć dyskusję o tym, jak staromodny i płytki był sposób myślenia tutejszej szlachty. Kobiety w Xan-Lovar dalej traktowane były jako miękkie mimozy niezdatne do podejmowania własnych decyzji. Fakt ten niebywale drażnił Nevre, ale odechciało się jej wykłócać na ten temat już podczas rozmowy z Hes-rą i nie chciała przerabiać tego po raz drugi z hrabią. Czuła, że i tak niczego by to nie zmieniło. Postanowiła, więc szybko uciąć temat.
-Hes-ra sprawił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie hrabio. To uczciwy i pracowity człowiek. Mam nadzieję, że nie wystosujesz wobec niego żadnej kary. Chcę objąć go swoim pełnym wstawiennictwem, gdyż to ja namówiłam go na ten pomysł.
Co ciekawe hrabia nie wyglądał na zaskoczonego jej słowami.
-Chyba nie mogę, przeciwstawić się pani woli. Ma pani moje słowo, że nie pociągną go do żadnych konsekwencji. - zapewnił.
Naraz rozległo się pukanie. Hrabia zawołał „proszę”, a do środka wszedł służący.
-Mój panie przybył drugi gość, po którego posłałeś.
-Wpuść go. - nakazał hrabia.
Nevra zmarszczyła brwi. Ani trochę nie spodobało się jej, to co usłyszała.
-Drugi gość?
Kąciki ust hrabiego uniosły się ku górze. Ten widok jeszcze bardziej zirytował Nevre. Gavin uśmiechał się dokładnie w taki sam sposób, pełen przekonania o własnej wyższości.
-Spokojne, zaraz wszystko pani wyjaśnię.
Rozległy się kroki. Nevra siedziała na krześle, przypatrują się reakcji hrabiego. Na początku uśmiechał się serdecznie, ale kiedy nowo przybyły gość wszedł do środka, mina mu zrzedła.
W powietrzu uniósł się ostry zapach alkoholu. Ktokolwiek się zjawił, musiał być wczorajszy. Zapewne nie tego spodziewał się hrabia po swoim specjalnym gościu.
-Witamy, czekaliśmy na pana. - przemówił w końcu, po czym wskazał na wolne miejsce obok Nevry. - Proszę usiąść.
Nevra w końcu postanowiła spojrzeć na nieznajomego. Od razu poczuła się zakłopotana, Przecież spotkała go dobrych kilka minut temu. Czy to miał być jakiś żart? Ten mężczyzna ją śledził. Testował ją? Znał ją? Spotkali się już kiedyś? Czego chciał? Czy na pewno był tym, za kogo się podawał? A może był revendorskim agentem? Ta myśl zmroziła jej krew w żyłach, jednak szybko wytłumaczyła sobie, że przecież Inkwizycja nie miałaby żadnego interesu w tym, aby szukać jej na drugim końcu kontynentu. Na pewno już dawno o niej zapomnieli. W takim razie, kto to był?
Ich spojrzenia znowu się odnalazły. Tym razem jednak Nevra nie uśmiechnęła się, zamiast tego przypatrywała mu się czujnie, wysyłając mu niewerbalne ostrzeżenie. Nie ufała mu i chciała, żeby zdawał sobie z tego sprawę.
-Z całym szacunkiem hrabio, ale chyba czegoś tutaj nie rozumiem. Mam z kimś podzielić się swoim zleceniem? - spytała, nie przerywając kontaktu wzrokowego z halabardzistą.
-Wszystko, co napisałem do pani w liście, jest wciąż aktualne. Chciałbym, aby znalazła dla mnie pani pewien artefakt.
Wzmianka o artefakcie skutecznie rozproszyła Nevre. Znowu przeniosła całą swoją uwagę na hrabiego.
Mężczyzna wstał, po czym podszedł do zasłoniętej gabloty. Pociągnął za narzutę, a oczom gości ukazały się spoczywające na poduszkach eksponaty.
Oczy Nevry, aż zabłyszczały z ekscytacji. Wstała i podeszła do gabloty, dokładnie przyglądając się zawartości.
-Inkrustowana laska z rzeźbioną głową słonia, symbol mądrości. - zaczęła wymieniać, wskazując palcem poszczególne elementy. - Złota fibula zdobiona granulacją i z głowa ptaka przy zapięciu to symbol sprawiedliwości. Srebrny ryton z zakończony paszczą jaguara ma przedstawiać męstwo i odwagę, a bransoleta z rybą niezrównaną cierpliwość. No i pióropusz z piór rajskich ptaków. Wierzono, że ma być darem od bogów. Wszędzie poznam te insygnia koronacyjne. Należały do królowej Xante.
-Dokładnie. - przyznał hrabia, po czym wskazał jedno, jedyne puste miejsce pośrodku gabloty. - Do pełnej kolekcji brakuje mi tylko naszyjnika.
Nevra zamyśliła się na moment.
-Wedle podań naszyjnik zawierał podobiznę węża. Symbol wiecznej władzy i bogactwa. Doprawdy imponująca kolekcja. - przyznała, nie odrywając oczu od relikwii. Była nimi niebywale zafascynowana.
Hrabia wydawał się pękać z dumy.
-Cieszę się, że w końcu mogę pokazać moje zdobycze osobie, która w pełni pojmuje ich wartość.
Nevra nie była pewna, czy on sam do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak cenny był każdy z tych elementów. Nie miała pojęcia, jakim sposobem udało mu się wejść w ich posiadanie. Znani archeolodzy poszukiwali ich od lat. Na początku pomyślała, że takim odkryciem powinien podzielić się ze światem. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ukryte w jego posiadłości były znacznie bezpieczniejsze niż w królewskim muzeum.
-Insygnia koronacyjne królowej Xante to jeden z najcenniejszych skarbów południa. Prawdziwy opus magnum starożytnych cywilizacji.
Nieoczekiwanie hrabia położył dłoń na jej odkrytych plecach. To był bardzo poufały gest z jego strony. Nie każdy by się na to odważył. Najwidoczniej wydawało mu się, że ma ją w garści. Nevra postanowiła zagrać w jego grę. Zależało jej na tym zleceniu.
Jednocześnie cały czas czuła na sobie czujny wzrok nieznajomego, którego spotkała na ulicy. Wydawało jej się, jakby obserwował ją czujny drapieżnik ukryty między drzewami.
-Rozumie pani, jak bardzo zależy mi na tym naszyjniku. - hrabia popukał palcem w szybę. - Jest pani specjalistką w dziedzinie historii starożytnej i z tego, co udowodniła pani na swoim wykładzie w zeszłym tygodniu, posiada imponującą wiedzę na temat okresu z czasów Zjednoczonych Królestwem Południa.
-Był pan na moim wykładzie?
Nevra nie potrafiła ukryć zdziwienia. Faktycznie na swojej prelekcji w muzeum zebrała całkiem niezłą publikę. Co prawda nie tak dużą, jak Gavin, bo w końcu była tylko kobietą archeologiem, ale myśl, że tego dnia słuchały ją takie osobistości jak hrabia, nieco połechtały jej ego.
-Szalenie interesujący. Posiada pani ogromną wiedzę i do tego opowiada z niebywałą pasją. Nie ukrywam, że głównie to mnie do pani przyciągnęło. Uważam, że nie ma lepszego kandydata do tej ekspedycji.
Prawdziwa lawina komplementów. Nevra już wiedziała, do czego to zmierzało. Hrabia nie potrzebnie się tak wysilał. Decyzja, jaką podejmie, była dla niej oczywista już od samego początku.
-I tu się z panem zgodzę hrabio. Od lat fascynuję się postacią królowej Xante. Z wielką przyjemnością podejmę się tego zlecenia, wciąż jednak nie przedstawił mi pan roli mojego... partnera.
Odwróciła się w stronę nieznajomego. Siedział niewzruszenie, dalej się jej przypatrując. Chyba już nie mógł jaśniej dać do zrozumienia, że zjawił się tutaj tylko z jej powodu. Nevre zastanawiało tylko jakim cudem udało mu się ominąć te wszystkie straże.
Hrabia stanął naprzeciwko niej, zasłaniając widok na tajemniczego mężyczynę.
-W liście wyraźnie zaznaczyłem, że chcę, aby cała ekspedycja odbyła się w tajemnicy. Nie wyobrażam sobie jednak, abym pozwolił pani udać się na tę wyprawę samej. Co to, to nie. Dżungla rozciągająca się za murami miasta to prawdziwie niebezpieczne miejsce. Nie wątpię, że jako archeolog z doświadczeniem nieraz znajdowała się pani w mrożących krew w żyłach sytuacjach, ale proszę mi zaufać. Tam, gdzie pani się uda, będzie potrzebna dodatkowa ochrona.
Nevra od początku zakładała, że w razie wyprawy w dżunglę będzie zmuszona poszukać pomocy u kogoś doświadczonego, kto niejednokrotnie zapuszczał się już w podobne tereny. Liczyła jednak, że to jej przypadnie możliwość wyboru członków swojej ekspedycji. Najwidoczniej hrabia i tę część planowania musiał przywłaszczyć dla siebie.
-I kogoż wybrał pan na mojego ochroniarza?
Hrabia albo nie usłyszał, albo nie chciał usłyszeć drwiny, która wybrzmiała w tym pytaniu. Zamiast tego odsunął się na bok, po czym wskazał na tego niechlujnego obdartusa, jakby był najznamienitszą personę w tym pomieszczeniu.
-Specjalnie dla pani sprowadziłem najlepszego wojownika w Xan-Lovar. Abden ab Higrad „Czarna Żmija spod Krwawej Skały”
Nevra miała ochotę parsknąć śmiechem na dźwięk tego idiotycznie długiego przydomka. Zamiast tego uśmiechnęła się pobłażliwie w stronę hrabiego. Co ciekawe sam Czarna Żmija również wydał się nieco zażenowany swoimi własnym tytułem.
Nevra już otwierała usta, żeby powiedzieć, że nie potrzebuje ochrony jakiegoś nadętego, lokalnego wojaki, ani też osoby, który się pod niego podszywa, ale w tej samej chwili ponownie rozległo się pukanie do drzwi.
Hrabia nawet nie zdążył wydać komendy, kiedy do środka wpadł rozgorączkowany sługa.
-Mój panie... właśnie przybył Abden ab Higrad.
Nevra spojrzała na nieznajomego, a on na nią. Wydał się wręcz zawiedziony faktem, że ta informacja nie zrobiła na niej żadnego wrażenia. W przeciwieństwie do hrabiego, który cały aż poczerwieniał ze złości.
-Co takiego?! Przecież właśnie z nim rozmawiamy. - warknął, wskazując ręką na rzekomą Czarną Żmiję.
Sługa zaczął dygotać z przerażenia. Już wiedział, że jego dalsze tłumaczenie jeszcze bardziej rozjuszy hrabiego.
-Z całym szacunkiem mój panie, ale wojownik, który właśnie stoi pod drzwiami pańskiego biura został dokładnie sprawdzony. Jego tożsamość została dwukrotnie potwierdzona i, co więcej, posiada zaproszenie z pańską pieczęcią.
Dosłownie w tej samej chwili do biura wszedł rosły mahińczyk w lśniącym, złotym kirysie wykutym na modłę xan-lovarskiej sztuki płatnerstwa. Pod spodem miał tunikę, sięgającą kolan. Do pasa z kolei przypięta była spódnica z białego lnu, a po bokach spoczywały dwa sierpy. Długie włosy zbite w dredy sięgały, aż za linię bioder i tym samym stanowiły dowód na to, że nie przegrał żadnego pojedynku.
-Mój panie. - przemówił niskim barytonem, po czym pokłonił się hrabiemu. - Jam jest Abden ab Higrad „Czarna Żmija spod Krwawej Skały”. Przybyłem na twe wezwanie.
A to ci dopiero, pomyślała Nevra.
-Co za niedorzeczność! - zagrzmiał głos hrabiego. Wyciągnął rękę i wskazał oskarżycielskim gestem na podejrzanego jegomościa. - W takim razie kim ty jesteś?
Pytanie na, które wszyscy chcieli znać odpowiedź. Nieznajomy jednak nie odezwał się słowem. Być może zastanawiał się co powiedzieć, aby zabrzmiało to dostatecznie wiarygodnie, ale hrabia nie dał mu czasu do namysłu.
-Weźcie go stąd! Natychmiast!
Dwóch strażników weszło do środka. Od razu natarli na intruza.
Nevra widziała po postawie halabardzisty, że nie pozostanie nikomu dłużny. Tylko czekał, aż któryś ze strażników wyciągnie po niego rękę. Wszczęcie bójki tylko skomplikowałoby jego i tak już beznadziejne położenie. Z całą pewnością wtrąciliby go do lochu, a ona za wszelką cenę musiała dowiedzieć się, dlaczego tak wiele ryzykował, żeby wejść za nią do biura hrabiego. Naraz w głowie zrodził się pewien plan. Szalony i zupełnie do niej niepodobny, ale postanowiła podążyć jego tropem.
-Chwila! - zaoponowała, a strażnicy zastygli w pół kroku. Wszyscy wydawali się równie zaskoczeni jej reakcją. - Hrabio, jeśli można. - dodał już miękko, odwracając się bezpośrednio do niego. - Skoro mamy dwóch kandydatów, to czy nie rozsądniej byłoby wystawić ich do pojedynku?
-Do pojedynku? - powtórzył z niedowierzaniem. - Panno Bervgolde ten intruz ze mnie zadrwił.
-Ze mnie również i proszę o tym nie zapominać. Nie zmienia to jednak faktu, że zdołał ominąć pańskie straże i dostać się, aż tutaj. To imponujące i jednocześnie świadczy o jego umiejętnościach, które mogą okazać się cenne podczas wyprawy.
Prawdziwy Abden ab Higrad wyszedł przed szereg.
-Wybacz, że się wtrącę moja pani, ale hrabia ma rację. Ten ktoś wtargnął do rezydencji. Równie dobrze mógł zabić ciebie albo hrabię...
-Nie zrobił tego, a przecież miał okazję. W takim razie zjawił się tu w innym celu.
-Panno Bervgolde. - zaczął hrabia, a Nevra spiorunowała go wzrokiem. Jak śmiał odzywać się do niej takim tonem jak do dziecka? Postanowiła pokazać mu, że to nie on ma nad nią władzę.
-Hrabio, przyjmę twoje zlecenie, jeśli tu i teraz pozwolisz na przetestowanie wojowników w pojedynku.
Zapadła chwilowa cisza, w której hrabia wymienił się spojrzeniem z Czarną Żmiją i swoimi strażnikami. Jego wzrok mówi tylko jedno: „Czy ona postradała rozum?”
Chciała, żeby powiedział jej to prosto w twarz, ale zamiast tego skrył się za kolejną, dyplomatyczną odpowiedzą.
-Spodziewałem się po pani więcej rozsądku.
-Ależ właśnie to rozsądek przeze mnie przemawia hrabio. Chcę wiedzieć, komu zawierzę swoje bezpieczeństwo.
Znowu cisza. Nevra postawi na swoim, czuła to. Nie miała zamiaru uwolnić się od wpływów Gavina tylko, po to, aby ponownie wejść pod but kolejnemu mężczyźnie, któremu wydawało się, że jest od niej lepszy. Tym razem to ona miała dyktować warunki.
Hrabia w końcu poczuł przy niej niemoc.
-Czarna Żmija to najlepszy wojownik w stolicy, należy do Złotego Legionu i...
-Nie interesuje mnie pańskie zdanie o nim. Chcę, aby osobiście pokazał mi, na co go stać w walce z nieproszonym gościem. - zakomunikowała jasno i wyraźnie, ale na wszelki wypadek, gdyby do hrabiego wciąż nie docierała waga tych słów, podeszła bliżej i spojrzała mu prosto w oczy. To nie był już dłużej wzrok damy tylko rycerza inkwizycji. Ciężki, stanowczy i bezwzględny. Hrabia po raz pierwszy od chwili ich spotkania nie zlekceważył jej osoby i nie uciekł spojrzeniem w dół, do jej piersi. - Niech się pan zastanowi hrabio... teraz kiedy już wiem, że naszyjnik spoczywa gdzieś, w tej dżungli zawsze mogę po niego wyruszyć i zawłaszczyć go tylko dla siebie.
-Nie zrobi tego pani. - odparł, ale brakiem przekonania w głosie tylko dodatkowo się zbłaźnił.
-A cóż miałoby mnie przed tym powstrzymać?
Hrabia zawiesił spojrzenie, na jej ponętnych ustach uformowanych w triumfalny uśmiech.
-Niechaj będzie. - przyznał wreszcie. - Pojedynek do pierwszej krwi wyłoni lepszego wojownika. Wedle życzenia panny Bervgolde.
Nevra odwróciła się w stronę nieznajomego, a jej wzrok rzucił mu wyzwanie. Na samą myśl, że zobaczy użytek z halabardy dotychczas podpartej na ramie krzesła, aż dostała dreszczy ekscytacji.
Niezmiernie zadowolona z faktu, że postawiła na swoim, ujęła w ręce fałdy swojej sukni, po czym z pełnią dworskiej gracji utorowała sobie drogę między mężczyznami i jako pierwsza wyszła na dziedziniec.
Nevra liczyła, że podczas podróży do posiadłości hrabiego uda się im uniknąć takiej sytuacji, ale kiedy tylko wyjechali z zakrętu, Hes-ra z jakiegoś powodu gwałtownie wbił pięty w suche, piaszczyste podłoże.
Rikszą szarpnęło. Nevra jednak w porę wyprostowała ramiona i chwyciła się przedniej barierki, tym samym amortyzując wstrząs.
Z przodu dobiegł ją głos Hes-ry.
-Proszę mi wybacz panienko. Wszystko w porządku?
-Tak. - zawołała i spojrzała przed siebie.
Na drodze panował istny rozgardiasz. Tłum zebrał się ze wszystkich stron. Kilku przechodni oglądało pogruchotany na poboczu wóz z ułamanym kołem. Poza nim w wypadku brały udział jeszcze trzy inne powozy, ale tylko ten jeden doznał szkód. Nieopodal z kolei, pośród ludzi górowała sylwetka rosłego zwierzęcia. To był goryloń, wyraźnie spłoszony. Z jego przedniej lewej łapy sączyła się krew. Jakaś kobieta próbowała go uspokoić, szepcząc do niego i gładząc po boku. Bezskutecznie, gdyż zwierze kręciło łbem i wydawało z siebie przeraźliwe jęki. W samym centrum tego wszystkiego stała grupa mężczyzn przekrzykująca się nawzajem. Wyglądali, jak gdyby zaraz miało dość między nimi do rękoczynów, a twarz każdego z nich poczerwieniała do barwy tilaki zdobiących ich czoła. Co ciekawe w powietrzu unosił się mocny zapach korzennych przypraw, od którego aż wierciło w nosie.
Nevra wstała, a Hes-ra w momencie odłożył dyszle i podbiegł do schodków. Podał jej swoją dłoń. Cały perlił się od potu. Dyszał ciężko i sapał, ale nawet na skraju wymęczenia nie pozwolił Nevrze samej wysiąść z rikszy.
Panna Bervgolde uśmiechnęła się do niego wdzięcznie. Wyciągnęła dłoń, a gdy tylko ich ręce się zetknęły, momentalnie poczuła jak jej koronkowa rękawiczka, przesiąka jego potem. Nie jedna dama zapewne w momencie odsunęłaby się z piskiem. Nevra jednak nie była salonową panną, a kobietą znającą trud pracy, tym samym potrafiła docenić starania Hes-ry.
Kiedy wysiadała, zorientowała się, że za nimi zaczął formować się pokaźnych rozmiarów korek. Co poniektórzy zaczęli wysiadać z wozów albo riksz i przypatrywali się całemu zajściu, nie szczędząc sobie przy tym niemiłych uwag.
-Proszę dać mi chwilę moja pani, zorientuję się w sytuacji. - zapewnił Hes-ra.
Nevra ponownie się do niego uśmiechnęła.
-W porządku, zaczekam.
Odprowadziła go wzrokiem, jednocześnie próbując odgadnąć, jaka będzie reakcja woźnic, którzy brali udział w wypadku. Tak jak przypuszczała, nie byli zadowoleni z tego, że ktoś przerwał im gorącą wymianę zdań. Naskoczyli na biednego Hes-re i zagłuszyli swoim donośnym głosem jego wszelkie próby załagodzenia sytuacji. Ostatecznie odpowiedzi uzyskał dopiero u kobiety, która opiekowała się goryloniem. Porozmawiali przez chwilę, po czym Hes-ra wrócił do rikszy.
-Bardzo mi przykro moja pani, ale to nie wygląda na sprawę, która szybko się rozejdzie. Ponoć jeden z tych mężczyzn należy do pałacowej służby. Wiózł świeże przyprawy na królewski dwór, gdyż Szachniszach wydaje dzisiaj ucztę z okazji urodzin księżniczki. Wezwano królewską straż, mają zjawić się lada moment, ale nim posprzątają cały bałagan, będziemy już spóźnieni na spotkanie z hrabią. Nie mogę też zostawić swojej rikszy i po prostu panienki odprowadzić.
Nevra przysłuchiwała się temu z kamiennym wyrazem twarzy. Uwielbiała punktualność, gdyż od zawsze znaczyła ona dla niej zdyscyplinowanie oraz szacunek, jakim ktoś darzył czas zapraszającego. Myśl o tym, że mogła nie wykazać tej cechy przed hrabią, podrażniła jej nerwy.
-Jak daleko stąd znajduje się jego posiadłość?
-Jest naprawdę blisko. - odparł Hes-ra. Odwrócił się i wskazał palcem na kilka, białych, strzelistych wieżyczek ledwo majaczących na tle błękitnego nieba. Zdawały się ginąć pośród dachów innych budynków. - To dosłownie kawałek, gdybym mógł przewieść panienkę rikszą, bylibyśmy tam lada moment.
Nevra i tak miała w planach dostrzec do posiadłości z nim, czy bez niego. Nie zastanawiając się dłużej, sięgnęła do przypiętej przy pasku sukienki, pękatej sakwy. Hes-ra wyglądał na bardzo zaskoczonego, gdy ot, tak mu ją podała.
-Chciałam podziękować ci za twoje usługi. Tę odległość przejdę już sama. Ty w tym czasie odpocznij gdzieś w cieniu.
Hes-ra rozdziawił usta w niedowierzaniu.
-Moja pani, to bardzo szczodre z twojej strony, ale nie mogę na to pozwolić. Dostałem polecenie, aby podprowadzić cię pod same drzwi posiadłości. Jeśli hrabia dowie się, że przyszłaś sama, czekają mnie poważne konsekwencje.
-Wiem Hes-ro, dlatego po dotarciu do posiadłości i przywitaniu z gospodarzem wytłumaczę całą sytuację i wyrażę szczerą aprobatę względem twych starań, nie bój się. - zapewniła, choć mina Hes-ry nie wyrażała ulgi, wręcz przeciwnie. Zdawał się zatroskać jeszcze bardziej.
-Nie chcę zostawiać panienki samej. Ulice Xan-Lovar mogą być niebezpieczne nawet za dnia, zwłaszcza jeśli tak piękna i bogato ubrana dama, jak panienka przechadza się sama bez opieki. Dla niektórych to może być niepowtarzalna okazja.
Nevra w odpowiedzi uśmiechnęła się przekornie.
-Bez obaw, mam swoje sposoby na natrętnych przechodniów. - to mówiąc, rozsunęła dyskretnie połać swojej sukni i ukazała spoczywający w pochwie sztylet. Na jego widok Hes-ra pobladł na twarzy. - Zaufaj mi, prawdziwa dama wie jak się tym obsługiwać. - dodała pośpiesznie.
Hes-ra ścisnął w plecach sprezentowały mu mieszek. Trzymał go z taką siłą, jakby był dla niego najcenniejszą rzeczą na świecie. Nevra miała świadomość, że hrabia, choć majętny z całą pewnością nie płacił mu równie suto. Kwota, którą mu podarowała, przy mądrym rozdysponowaniu mogła starczyć mu na dwa, może nawet trzy miesiące. On najwidoczniej też zdawał sobie z tego sprawę, gdyż w końcu postanowił ustąpić.
-Proszę mi obiecać, że będzie panienka uważać.
-Hes-ro, przecież to oczywista uwaga. - powiedziała, kwitując zdanie perlistym śmiechem.
-Niepokoję się o panienki bezpieczeństwo.
-Zupełnie niepotrzebnie. Jestem archeologiem, nie spędzam czasu na salonach tylko w terenie. Gdybym nie umiała o siebie skutecznie zadbać, najpewniej nie stałabym tu dzisiaj przed tobą. - No i byłam inkwizytorem, dodała jeszcze w myślach, po czym klepnęła rikszarza w ramię. Zrobiła to w sposób, o jaki można było posądzić kolegę po fachu, a nie pannę z dobrego domu. Hes-ra zupełnie tym zaskoczony, aż przechylił się do przodu.
Nevra z kolei postanowiła nie tracić czasu. Korzystając z jego dezorientacji, czmychnęła w tłum. Wzrokiem wyśledziła najszybszą i najłatwiej dostępną trasę. Nie przepychała się, a jedynie z gracją stąpała w tym żywym labiryncie zbudowanym z ludzi i zwierząt. Nie miała już przy sobie pieniędzy, więc nie bała się, że jej mieszek przylepi się komuś do dłoni.
Minęła pogruchotany powóz, będący źródłem tych wszystkich intensywnych zapachów, od których aż załzawiły jej oczy. Cenne korzenie i kolorowe, zmielone proszki wymieszały się z piaskiem, tworząc na ziemi kolorową, chaotyczną mozaikę. Niektórzy, odważniejsi, zaczęli zbierać to, co nadawało się jeszcze do odratowania, licząc, że jeszcze uda im się na tym nieco zarobić.
Nevra poczuła ulgę, kiedy wreszcie udało się jej dotrzeć na koniec całego tego zbiegowiska, ale im szybciej zaczęła się od niego oddalać, tym więcej zainteresowania przechodniów przechodziło na nią. Wszyscy przypatrywali się jej z żywym zainteresowaniem. Weszła na chodnik, żeby ukryć się w cieniu budynków. Dopiero wtedy zorientowała się, że zapomniała kapelusza w rikszy.
Oczy dalej piekły ją od intensywnego zapachu przypraw. Spróbowała opanować łzawienie i wyostrzyła wzrok, spoglądając w dal. Wtedy naprzeciwko siebie dostrzegła wysokiego mężczyznę. Na plecach niósł imponującą broń z szeroką głownią, która w momencie przykuła jej spojrzenie. Zorientowała się, że była to halabarda. To wzbudziło w niej żywe zainteresowanie. Chciała się przyjrzeć, ale jasne elementy ubioru nieznajomego odbijały od siebie światło słońca, drażniąc jej wzrok. Nieoczekiwanie jednak mężczyzna wszedł na chodnik, chcąc ominąć rozpędzonego kupca z wózkiem. Nevra z korzystała z okazji i przypatrzyła mu się uważnie. Wyglądał tak jakby sama pustynia, pochwyciła go w swoją piaskową paszczę, przeżuła dokładnie, a następnie wypluła z niesmakiem. Miał potargane i brudne ubranie, a głowę zasłaniała mu niedbale przewiązana chusta. Przerzucony do przodu skrawek materiału przysłaniał mu połowę twarzy.
W końcu zdał sobie sprawę, że jest przez nią obserwowany, gdyż odwzajemnił jej spojrzenie. Nevra poczuła jak dreszcz, przebiegł ją wzdłuż kręgosłupa. Jego oczy przypominały parę intensywnie błyszczących szafirów. I pomimo ich niezaprzeczalnego piękna, było w nich coś niebezpiecznego, co sprawiało, że Nevra czuła się, jakby mierzyła się wzrokiem z dziką bestią. Nie chciała, aby dostrzegł jej zmieszanie, dlatego szybko przywołała na usta zalotny uśmiech. Ten, który tak uwielbiali mężczyźni. Chyba na niego również podziałał, bo przypatrzył się jej dłużej, niż powinien.
Minęli się. Nieznajomy przeszedł kawałek, po czym się zatrzymał. Nevre to zaskoczyło, ale nie przestała iść przed siebie. Nawet się nie obejrzała, choć wiedziała, że teraz miałabym niepowtarzalną okazję przyjrzeć się spoczywającej mu na plecach halabardzie.
Weszła w zakręt. Posiadłość hrabiego była już na końcu ulicy. Nevra czuła jednak, że zyskała podwójny cień. Lata służby w inkwizycji rozwinęły w niej instynkt, który podpowiadał jej o wszelkim zagrożeniu. Była prawie pewna, że to ten halabardnik zdecydował się ją śledzić. Od razu pomyślała, że tym razem chyba nieco przesadziła ze swoim uśmiechem. Najwidoczniej odebrał go jako zachętę do podążania jej śladem. Naszczęście trzymał stosowny dystans, aż do bram posiadłości.
Nevra podeszła do strażników. To był moment, w którym halabardnik musiał ustąpić. Pokazała im swoje zaproszenie otrzymane od hrabiego. Ci nawet nie zajrzeli do środka. Wystarczyła im obecność przełamanej pieczęci, aby potwierdzić jej autentyczność.
- Proszę mi wybacz, ale gdzie panienki riksza? - spytał jeden ze strażników, podczas gdy drugi otwierał bramę.
-W drodze do posiadłości hrabiego zastał nas korek spowodowany wypadkiem powozu królewskiej służby. Nie chciałam się spóźnić, dlatego resztę trasy przeszłam na piechotę.
Strażnicy wyglądali na zaskoczonych, ale nie skomentowali tego w żaden sposób. Zamiast tego podprowadzili ją pod drzwi rezydencji. Tam czekał już na nią służący, z którym udała się do biura hrabiego.
Tak jak przypuszczała, pomieszczenie było jasne i przestronne. Zainteresowanie Nevry zwróciło się w stronę reprezentatywnej ściany, na której znajdował się regał z wystawionymi eksponatami. Wszystkie miały wysoką wartość kolekcjonerską. Pośrodku szafy znajdowało się wgłębienie z przeszkloną gablotą. Cokolwiek się tam znajdowało, zostało zasłonięte czerwoną, aksamitną narzutą.
-Ah! Panna Bervgolde.
Krępy i niski mężczyzna wstał z fotela i podszedł do niej. Oczywiście jak na hrabiego przystało, ubrany był w szykowne i drogie odzienie, a palce napuchnęły mu od ciepła i spoczywających na nich pierścieni. Nevra liczyła spotkać przystojnego mężczyznę, ale przeliczyła się. Przypuszczała jednak, że hrabia mógł pochwalić się wieloma innymi atutami, godnymi uwagi.
Ukłonił się elegancko, a ona podała mu swoją dłoń. Nachylił głowę do przodu. Nevra pomyślała wtedy, że turban, który spoczywał mu na głowie, spadnie. O dziwo jednak okazał się bardzo stabilny.
Ciemne, sumiaste wąsy musnęły ją po skórze.
-To dla mnie zaszczyt. - dodał, a Nevra posłała mu serdeczny uśmiech.
-Dla mnie również hrabio. Poczułam się wyróżniona twoim listem.
-Jest pani wprost przepiękna. - dodał, po czym bez żadnego skrępowania przejechał spojrzeniem od jej twarzy w dół, dokładnie przyglądając się jej pełnym wdziękom.
Nevra zdawała sobie sprawę ze słabości mężczyzn z południa do kobiet takich jak ona. Jasnowłosych, ciemnookich i na tyle odważnych, aby ubierać się wedle własnego uznania, a nie sztywnych zasad panujących na tutejszych dworach. Nevra musiała wydać mu się egzotyczna i intrygująca. Postanowiła to wykorzystać na swoją korzyść.
-Proszę, usiądźmy. - to mówiąc, hrabia wskazał ręką w stronę biurka.
Nevra podeszła do jednego z dwóch krzeseł i zasiadła wygodnie. Zadbała przy tym o to, aby rozcięcie przy nodze śmiało się rozstąpiło, ukazując w całości jej lewą nogę.
-Doszły mnie słuchy, że dotarła do mnie pani na piechotę. - zagadnął hrabia, nie odrywając spojrzenia od jej gładkiego kolana.
Nevra pomachała dłonią przy twarzy, chcąc dać do zrozumienia, że to z powodu upału pozwoliła sobie obnażyć skrawek gołej skóry.
-Owszem, na drodze spotkaliśmy pewną przeszkodę, przez którą znacznie byśmy się spóźnili, a ja cenię sobie punktualność. Szczęście w nieszczęściu znajdowaliśmy się blisko pańskiej posiadłości, więc przeszłam dosłownie kawałek.
-Jestem pełen podziwi dla pani determinacji. Uważam jednak, że Hes-ra powinien panienkę odprowadzić. To nie do pomyślenia, aby taka znamienita dama, jak pani poruszała się sama po ulicach miasta.
Nevra miała wielką ochotę rozpocząć dyskusję o tym, jak staromodny i płytki był sposób myślenia tutejszej szlachty. Kobiety w Xan-Lovar dalej traktowane były jako miękkie mimozy niezdatne do podejmowania własnych decyzji. Fakt ten niebywale drażnił Nevre, ale odechciało się jej wykłócać na ten temat już podczas rozmowy z Hes-rą i nie chciała przerabiać tego po raz drugi z hrabią. Czuła, że i tak niczego by to nie zmieniło. Postanowiła, więc szybko uciąć temat.
-Hes-ra sprawił na mnie naprawdę pozytywne wrażenie hrabio. To uczciwy i pracowity człowiek. Mam nadzieję, że nie wystosujesz wobec niego żadnej kary. Chcę objąć go swoim pełnym wstawiennictwem, gdyż to ja namówiłam go na ten pomysł.
Co ciekawe hrabia nie wyglądał na zaskoczonego jej słowami.
-Chyba nie mogę, przeciwstawić się pani woli. Ma pani moje słowo, że nie pociągną go do żadnych konsekwencji. - zapewnił.
Naraz rozległo się pukanie. Hrabia zawołał „proszę”, a do środka wszedł służący.
-Mój panie przybył drugi gość, po którego posłałeś.
-Wpuść go. - nakazał hrabia.
Nevra zmarszczyła brwi. Ani trochę nie spodobało się jej, to co usłyszała.
-Drugi gość?
Kąciki ust hrabiego uniosły się ku górze. Ten widok jeszcze bardziej zirytował Nevre. Gavin uśmiechał się dokładnie w taki sam sposób, pełen przekonania o własnej wyższości.
-Spokojne, zaraz wszystko pani wyjaśnię.
Rozległy się kroki. Nevra siedziała na krześle, przypatrują się reakcji hrabiego. Na początku uśmiechał się serdecznie, ale kiedy nowo przybyły gość wszedł do środka, mina mu zrzedła.
W powietrzu uniósł się ostry zapach alkoholu. Ktokolwiek się zjawił, musiał być wczorajszy. Zapewne nie tego spodziewał się hrabia po swoim specjalnym gościu.
-Witamy, czekaliśmy na pana. - przemówił w końcu, po czym wskazał na wolne miejsce obok Nevry. - Proszę usiąść.
Nevra w końcu postanowiła spojrzeć na nieznajomego. Od razu poczuła się zakłopotana, Przecież spotkała go dobrych kilka minut temu. Czy to miał być jakiś żart? Ten mężczyzna ją śledził. Testował ją? Znał ją? Spotkali się już kiedyś? Czego chciał? Czy na pewno był tym, za kogo się podawał? A może był revendorskim agentem? Ta myśl zmroziła jej krew w żyłach, jednak szybko wytłumaczyła sobie, że przecież Inkwizycja nie miałaby żadnego interesu w tym, aby szukać jej na drugim końcu kontynentu. Na pewno już dawno o niej zapomnieli. W takim razie, kto to był?
Ich spojrzenia znowu się odnalazły. Tym razem jednak Nevra nie uśmiechnęła się, zamiast tego przypatrywała mu się czujnie, wysyłając mu niewerbalne ostrzeżenie. Nie ufała mu i chciała, żeby zdawał sobie z tego sprawę.
-Z całym szacunkiem hrabio, ale chyba czegoś tutaj nie rozumiem. Mam z kimś podzielić się swoim zleceniem? - spytała, nie przerywając kontaktu wzrokowego z halabardzistą.
-Wszystko, co napisałem do pani w liście, jest wciąż aktualne. Chciałbym, aby znalazła dla mnie pani pewien artefakt.
Wzmianka o artefakcie skutecznie rozproszyła Nevre. Znowu przeniosła całą swoją uwagę na hrabiego.
Mężczyzna wstał, po czym podszedł do zasłoniętej gabloty. Pociągnął za narzutę, a oczom gości ukazały się spoczywające na poduszkach eksponaty.
Oczy Nevry, aż zabłyszczały z ekscytacji. Wstała i podeszła do gabloty, dokładnie przyglądając się zawartości.
-Inkrustowana laska z rzeźbioną głową słonia, symbol mądrości. - zaczęła wymieniać, wskazując palcem poszczególne elementy. - Złota fibula zdobiona granulacją i z głowa ptaka przy zapięciu to symbol sprawiedliwości. Srebrny ryton z zakończony paszczą jaguara ma przedstawiać męstwo i odwagę, a bransoleta z rybą niezrównaną cierpliwość. No i pióropusz z piór rajskich ptaków. Wierzono, że ma być darem od bogów. Wszędzie poznam te insygnia koronacyjne. Należały do królowej Xante.
-Dokładnie. - przyznał hrabia, po czym wskazał jedno, jedyne puste miejsce pośrodku gabloty. - Do pełnej kolekcji brakuje mi tylko naszyjnika.
Nevra zamyśliła się na moment.
-Wedle podań naszyjnik zawierał podobiznę węża. Symbol wiecznej władzy i bogactwa. Doprawdy imponująca kolekcja. - przyznała, nie odrywając oczu od relikwii. Była nimi niebywale zafascynowana.
Hrabia wydawał się pękać z dumy.
-Cieszę się, że w końcu mogę pokazać moje zdobycze osobie, która w pełni pojmuje ich wartość.
Nevra nie była pewna, czy on sam do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak cenny był każdy z tych elementów. Nie miała pojęcia, jakim sposobem udało mu się wejść w ich posiadanie. Znani archeolodzy poszukiwali ich od lat. Na początku pomyślała, że takim odkryciem powinien podzielić się ze światem. Dopiero po chwili dotarło do niej, że ukryte w jego posiadłości były znacznie bezpieczniejsze niż w królewskim muzeum.
-Insygnia koronacyjne królowej Xante to jeden z najcenniejszych skarbów południa. Prawdziwy opus magnum starożytnych cywilizacji.
Nieoczekiwanie hrabia położył dłoń na jej odkrytych plecach. To był bardzo poufały gest z jego strony. Nie każdy by się na to odważył. Najwidoczniej wydawało mu się, że ma ją w garści. Nevra postanowiła zagrać w jego grę. Zależało jej na tym zleceniu.
Jednocześnie cały czas czuła na sobie czujny wzrok nieznajomego, którego spotkała na ulicy. Wydawało jej się, jakby obserwował ją czujny drapieżnik ukryty między drzewami.
-Rozumie pani, jak bardzo zależy mi na tym naszyjniku. - hrabia popukał palcem w szybę. - Jest pani specjalistką w dziedzinie historii starożytnej i z tego, co udowodniła pani na swoim wykładzie w zeszłym tygodniu, posiada imponującą wiedzę na temat okresu z czasów Zjednoczonych Królestwem Południa.
-Był pan na moim wykładzie?
Nevra nie potrafiła ukryć zdziwienia. Faktycznie na swojej prelekcji w muzeum zebrała całkiem niezłą publikę. Co prawda nie tak dużą, jak Gavin, bo w końcu była tylko kobietą archeologiem, ale myśl, że tego dnia słuchały ją takie osobistości jak hrabia, nieco połechtały jej ego.
-Szalenie interesujący. Posiada pani ogromną wiedzę i do tego opowiada z niebywałą pasją. Nie ukrywam, że głównie to mnie do pani przyciągnęło. Uważam, że nie ma lepszego kandydata do tej ekspedycji.
Prawdziwa lawina komplementów. Nevra już wiedziała, do czego to zmierzało. Hrabia nie potrzebnie się tak wysilał. Decyzja, jaką podejmie, była dla niej oczywista już od samego początku.
-I tu się z panem zgodzę hrabio. Od lat fascynuję się postacią królowej Xante. Z wielką przyjemnością podejmę się tego zlecenia, wciąż jednak nie przedstawił mi pan roli mojego... partnera.
Odwróciła się w stronę nieznajomego. Siedział niewzruszenie, dalej się jej przypatrując. Chyba już nie mógł jaśniej dać do zrozumienia, że zjawił się tutaj tylko z jej powodu. Nevre zastanawiało tylko jakim cudem udało mu się ominąć te wszystkie straże.
Hrabia stanął naprzeciwko niej, zasłaniając widok na tajemniczego mężyczynę.
-W liście wyraźnie zaznaczyłem, że chcę, aby cała ekspedycja odbyła się w tajemnicy. Nie wyobrażam sobie jednak, abym pozwolił pani udać się na tę wyprawę samej. Co to, to nie. Dżungla rozciągająca się za murami miasta to prawdziwie niebezpieczne miejsce. Nie wątpię, że jako archeolog z doświadczeniem nieraz znajdowała się pani w mrożących krew w żyłach sytuacjach, ale proszę mi zaufać. Tam, gdzie pani się uda, będzie potrzebna dodatkowa ochrona.
Nevra od początku zakładała, że w razie wyprawy w dżunglę będzie zmuszona poszukać pomocy u kogoś doświadczonego, kto niejednokrotnie zapuszczał się już w podobne tereny. Liczyła jednak, że to jej przypadnie możliwość wyboru członków swojej ekspedycji. Najwidoczniej hrabia i tę część planowania musiał przywłaszczyć dla siebie.
-I kogoż wybrał pan na mojego ochroniarza?
Hrabia albo nie usłyszał, albo nie chciał usłyszeć drwiny, która wybrzmiała w tym pytaniu. Zamiast tego odsunął się na bok, po czym wskazał na tego niechlujnego obdartusa, jakby był najznamienitszą personę w tym pomieszczeniu.
-Specjalnie dla pani sprowadziłem najlepszego wojownika w Xan-Lovar. Abden ab Higrad „Czarna Żmija spod Krwawej Skały”
Nevra miała ochotę parsknąć śmiechem na dźwięk tego idiotycznie długiego przydomka. Zamiast tego uśmiechnęła się pobłażliwie w stronę hrabiego. Co ciekawe sam Czarna Żmija również wydał się nieco zażenowany swoimi własnym tytułem.
Nevra już otwierała usta, żeby powiedzieć, że nie potrzebuje ochrony jakiegoś nadętego, lokalnego wojaki, ani też osoby, który się pod niego podszywa, ale w tej samej chwili ponownie rozległo się pukanie do drzwi.
Hrabia nawet nie zdążył wydać komendy, kiedy do środka wpadł rozgorączkowany sługa.
-Mój panie... właśnie przybył Abden ab Higrad.
Nevra spojrzała na nieznajomego, a on na nią. Wydał się wręcz zawiedziony faktem, że ta informacja nie zrobiła na niej żadnego wrażenia. W przeciwieństwie do hrabiego, który cały aż poczerwieniał ze złości.
-Co takiego?! Przecież właśnie z nim rozmawiamy. - warknął, wskazując ręką na rzekomą Czarną Żmiję.
Sługa zaczął dygotać z przerażenia. Już wiedział, że jego dalsze tłumaczenie jeszcze bardziej rozjuszy hrabiego.
-Z całym szacunkiem mój panie, ale wojownik, który właśnie stoi pod drzwiami pańskiego biura został dokładnie sprawdzony. Jego tożsamość została dwukrotnie potwierdzona i, co więcej, posiada zaproszenie z pańską pieczęcią.
Dosłownie w tej samej chwili do biura wszedł rosły mahińczyk w lśniącym, złotym kirysie wykutym na modłę xan-lovarskiej sztuki płatnerstwa. Pod spodem miał tunikę, sięgającą kolan. Do pasa z kolei przypięta była spódnica z białego lnu, a po bokach spoczywały dwa sierpy. Długie włosy zbite w dredy sięgały, aż za linię bioder i tym samym stanowiły dowód na to, że nie przegrał żadnego pojedynku.
-Mój panie. - przemówił niskim barytonem, po czym pokłonił się hrabiemu. - Jam jest Abden ab Higrad „Czarna Żmija spod Krwawej Skały”. Przybyłem na twe wezwanie.
A to ci dopiero, pomyślała Nevra.
-Co za niedorzeczność! - zagrzmiał głos hrabiego. Wyciągnął rękę i wskazał oskarżycielskim gestem na podejrzanego jegomościa. - W takim razie kim ty jesteś?
Pytanie na, które wszyscy chcieli znać odpowiedź. Nieznajomy jednak nie odezwał się słowem. Być może zastanawiał się co powiedzieć, aby zabrzmiało to dostatecznie wiarygodnie, ale hrabia nie dał mu czasu do namysłu.
-Weźcie go stąd! Natychmiast!
Dwóch strażników weszło do środka. Od razu natarli na intruza.
Nevra widziała po postawie halabardzisty, że nie pozostanie nikomu dłużny. Tylko czekał, aż któryś ze strażników wyciągnie po niego rękę. Wszczęcie bójki tylko skomplikowałoby jego i tak już beznadziejne położenie. Z całą pewnością wtrąciliby go do lochu, a ona za wszelką cenę musiała dowiedzieć się, dlaczego tak wiele ryzykował, żeby wejść za nią do biura hrabiego. Naraz w głowie zrodził się pewien plan. Szalony i zupełnie do niej niepodobny, ale postanowiła podążyć jego tropem.
-Chwila! - zaoponowała, a strażnicy zastygli w pół kroku. Wszyscy wydawali się równie zaskoczeni jej reakcją. - Hrabio, jeśli można. - dodał już miękko, odwracając się bezpośrednio do niego. - Skoro mamy dwóch kandydatów, to czy nie rozsądniej byłoby wystawić ich do pojedynku?
-Do pojedynku? - powtórzył z niedowierzaniem. - Panno Bervgolde ten intruz ze mnie zadrwił.
-Ze mnie również i proszę o tym nie zapominać. Nie zmienia to jednak faktu, że zdołał ominąć pańskie straże i dostać się, aż tutaj. To imponujące i jednocześnie świadczy o jego umiejętnościach, które mogą okazać się cenne podczas wyprawy.
Prawdziwy Abden ab Higrad wyszedł przed szereg.
-Wybacz, że się wtrącę moja pani, ale hrabia ma rację. Ten ktoś wtargnął do rezydencji. Równie dobrze mógł zabić ciebie albo hrabię...
-Nie zrobił tego, a przecież miał okazję. W takim razie zjawił się tu w innym celu.
-Panno Bervgolde. - zaczął hrabia, a Nevra spiorunowała go wzrokiem. Jak śmiał odzywać się do niej takim tonem jak do dziecka? Postanowiła pokazać mu, że to nie on ma nad nią władzę.
-Hrabio, przyjmę twoje zlecenie, jeśli tu i teraz pozwolisz na przetestowanie wojowników w pojedynku.
Zapadła chwilowa cisza, w której hrabia wymienił się spojrzeniem z Czarną Żmiją i swoimi strażnikami. Jego wzrok mówi tylko jedno: „Czy ona postradała rozum?”
Chciała, żeby powiedział jej to prosto w twarz, ale zamiast tego skrył się za kolejną, dyplomatyczną odpowiedzą.
-Spodziewałem się po pani więcej rozsądku.
-Ależ właśnie to rozsądek przeze mnie przemawia hrabio. Chcę wiedzieć, komu zawierzę swoje bezpieczeństwo.
Znowu cisza. Nevra postawi na swoim, czuła to. Nie miała zamiaru uwolnić się od wpływów Gavina tylko, po to, aby ponownie wejść pod but kolejnemu mężczyźnie, któremu wydawało się, że jest od niej lepszy. Tym razem to ona miała dyktować warunki.
Hrabia w końcu poczuł przy niej niemoc.
-Czarna Żmija to najlepszy wojownik w stolicy, należy do Złotego Legionu i...
-Nie interesuje mnie pańskie zdanie o nim. Chcę, aby osobiście pokazał mi, na co go stać w walce z nieproszonym gościem. - zakomunikowała jasno i wyraźnie, ale na wszelki wypadek, gdyby do hrabiego wciąż nie docierała waga tych słów, podeszła bliżej i spojrzała mu prosto w oczy. To nie był już dłużej wzrok damy tylko rycerza inkwizycji. Ciężki, stanowczy i bezwzględny. Hrabia po raz pierwszy od chwili ich spotkania nie zlekceważył jej osoby i nie uciekł spojrzeniem w dół, do jej piersi. - Niech się pan zastanowi hrabio... teraz kiedy już wiem, że naszyjnik spoczywa gdzieś, w tej dżungli zawsze mogę po niego wyruszyć i zawłaszczyć go tylko dla siebie.
-Nie zrobi tego pani. - odparł, ale brakiem przekonania w głosie tylko dodatkowo się zbłaźnił.
-A cóż miałoby mnie przed tym powstrzymać?
Hrabia zawiesił spojrzenie, na jej ponętnych ustach uformowanych w triumfalny uśmiech.
-Niechaj będzie. - przyznał wreszcie. - Pojedynek do pierwszej krwi wyłoni lepszego wojownika. Wedle życzenia panny Bervgolde.
Nevra odwróciła się w stronę nieznajomego, a jej wzrok rzucił mu wyzwanie. Na samą myśl, że zobaczy użytek z halabardy dotychczas podpartej na ramie krzesła, aż dostała dreszczy ekscytacji.
Niezmiernie zadowolona z faktu, że postawiła na swoim, ujęła w ręce fałdy swojej sukni, po czym z pełnią dworskiej gracji utorowała sobie drogę między mężczyznami i jako pierwsza wyszła na dziedziniec.
- Alessandro
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 5
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Wojownik , Mag , Najemnik
- Kontakt:
Prześliczna archeolog udała się na dziedziniec. Alessandro odprowadził ją wzrokiem, po czym spojrzał najpierw na nieznajomego szlachcica, potem na nieznajomego wojownika. Obaj mieli wymalowaną wściekłość na twarzach, przy czym Czarna Żmija dosłownie kipiał z wściekłości. Wilkołak uśmiechnął się i wzruszył pytająco ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Cóż, pani postanowiła, trzeba spełnić jej życzenie…”, po czym ruszył w ślad za obiektem swego pożądania. Postanowił jednak przyspieszyć kroku i dogonić jeszcze nieznajomą, aby przed walką jeszcze się jej przedstawić. Uznał, że jeśli niewiasta rzeczywiście jest tak dobrym archeologiem, za jakiego uchodzi, to być może uda jej się odkryć jego tożsamość. Co prawda były na to niewielkie szanse, jednak istniał cień nadziei, że natknęła się na jakieś wzmianki o jego dokonaniach.
-Dziękuję, łaskawa pani, za twe hojne wstawiennictwo. Przyrzekam zapewnić ci wspaniałą rozrywkę. Proszę również wybaczyć mój nietakt. Wtargnąłem do pałacu podążając za pani niespotykaną urodą, a straż z jakiegoś powodu nie starała się mnie powstrzymać. Pozwól jednak, że zanim stanę do walki z Czarnym Padalcem, przedstawię się. Nazywam się Alessandro Villanueva. Życzę przyjemnego spektaklu.
Nie czekając na reakcję ze strony archeolog Alessandro delikatnie skłonił się i oddalił. Wyszedł na dziedziniec i zajął pozycję. Po chwili pojawiła się reszta osób – Czarna Żmija, właściciel pałacu i jakiś gwardzista. Czarna Żmija zaczął się rozgrzewać przed walką, natomiast widzowie ustawili się w bezpiecznej odległości od pola walki. Po chwili służba rozłożyła wokół nich parawan z zadaszeniem i przyniosła charakterystyczne, Xan-Lovarskie, materiałowe siedzenia. Alessandro stwierdził, że również powinien trochę się pogimnastykować, jednak kiedy tylko wykonał kilka skłonów, dotarło do niego, że pozostałości po poprzedniej nocy wciąż jeszcze grasują w jego ciele, toteż pominął dalsze akrobacje, a zamiast tego poprosił służącego o naczynie z wodą do picia. Cudowna substancja przyjemnie nawilżyła jego gardziel i dodała mu energii jakiej potrzebował. Zerknął w stronę panienki. Wyglądała na skupioną. Zapewne zastanawiała się, czy powinna kojarzyć jego imię. Alessandro postanowił trochę jej w tym przeszkodzić. Położył halabardę na ziemi, po czym jednym, energicznym ruchem zdjął z siebie wierzchnie odzienie, ukazując swój umięśniony tors. Jak się spodziewał, panienka popatrzyła na niego ze zdziwieniem na twarzy. Kiedy tylko ich wzrok się skrzyżował, Alessandro uśmiechnął się zawadiacko i puścił jej oczko. Następnie spojrzał na Czarną Żmiję, który właśnie zakończył rozgrzewkę. W jego oczach było widać furię. Prawdopodobnie przez cały czas obserwował zachowanie Alessandro i poczuł się rozjuszony tym, że halabardzista nie traktuje jego osoby poważnie. Wilkołak jednak wiedział doskonale, że w prawdziwej walce oprócz umiejętności szermierskich, których i tak mu nie brakowało, liczy się także psychika. Czuł, że to będzie niesłychanie łatwa walka, ponieważ jego przeciwnik na tym etapie wykazywał całkowitą żądzę mordu. Alessandro wiedział, że ataki jego oponenta będą na samym początku silne i szybkie, natomiast pozbawione precyzji. Podobnie było w przypadku rozjuszonych bestii, które najczęściej dopiero w obliczu zagrożenia życia, zaczynały skupiać się na taktyce, a nie tylko na sile, prędkości i próbie zaskoczenia.
-Jestem gotów, hrabio! Mój oponent chyba jeszcze nie zdążył się rozgrzać. Nic nie szkodzi, poczekam wystarczająco długo, by miał ku temu sposobność.
Alessandro ponownie uśmiechnął się, słysząc zaczepkę ze strony swego przeciwnika.
-Prawdziwy wojownik jest zawsze gotów do walki, Czarna Żmijo. Możemy zaczynać.
Hrabia klasnął w dłonie, dając sygnał do rozpoczęcia pojedynku. Czarna Żmija jednym ruchem wyciągnął zza pleców dwa bułaty, wydając przy tym okrzyk. Prawdopodobnie był to jakiś stary zwyczaj pustynny. Alessandro przyjął postawę obronną, ponieważ wiedział, czego się spodziewać. Skupił się na sylwetce przeciwnika. Jego uwagę przykuł sposób, w jaki wojownik pustyni stawiał kroki. Czubkami butów zataczał nieznaczne łuki, natiomiast nie odrywał ich całkowicie od ziemi. Ślady, które tworzyłby na piasku, mogłyby rzeczywiście przypominać ślad pełznącego węża. Technika ta zapewne była wymuszona poprzez warunki w jakich najczęściej przychodziło mu walczyć. Kroki stawiane ostrożnie, z uprzednim sprawdzeniem gruntu. Sylwetka wydawała się jednocześnie rozluźniona i gotowa do ataku. Zupełnie tak, jakby cios miał nadejść szybko, na pełnym zakresie ostrza, dynamicznie. Nagle Czarna Żmija zerwał się do ataku. Błyskawicznie zmienił rytm kroków – kilka drobnych, celem wyrównania dystansu i jeden doskok, któremu towarzyszyło poziome cięcie. Alessandro w ułamku sekundy odpowiedział, jednak nie zrobił tego tak, jak mógłby się spodziewać jego przeciwnik. Zamiast wycofać się przed nadlatującym z lewej strony ostrzem, czym naraziłby się na drugi, potężniejszy atak z prawej strony, zbił płaską stroną głowni nadlatujące ostrze, a następnie dynamicznie zamortyzował odbicie i wbił drzewiec halabardy w ziemię, osłaniając się przed drugim ciosem rękojeścią. Nie było to nic skomplikowanego, natomiast wystarczyło, żeby Czarna Żmija delikatnie stracił równowagę. Walka w zwarciu nie była na rękę dla Alessandro, dlatego korzystając z okazji, wycofał się na podwójny dystans. Jego przeciwnik zaczął ponownie swój tajemniczy taniec, jednak tym razem wilkołak postanowił mu przeszkodzić. Z ogromną ekspresją i płynnością skrzyżował ręce, powodując wystrzelenie dolnego końca halabardy wprost w kolano przeciwnika. Czarna Żmija, był jednak wystarczająco czujny i zdołał cofnąć atakowaną nogę. Prawdopodobnie miał już także zaplanowany kontratak, jednak Alessandro bacznie obserwował zachowanie jego mięśni i wyprowadził atak w taki sposób, że jeden z pałaszy zderzył się z głownią halabardy, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk. Zdezorientowany wojownik wykonał nieostrożny krok do tyłu i przydepnął sobie pelerynę. Nie upadł, jednak stracił równowagę. W całym zamieszaniu jakie go spotkało, zdążył przeoczyć moment, w którym ostrze halabardy zatoczyło niemalże idealny półokrąg i omal nie pozbawiło go głowy. Czarna Żmija poczuł delikatne szczypanie z lewej strony szyi, nieco powyżej linii barków. Wiedział już, że walka była skończona. Wypuścił pałasze z rąk. Prawą dłonią dotknął miejsca, w którym znajdowało się niezwykle precyzyjne nacięcie. Spojrzał na swoje palce i dostrzegł na nich, zgodnie z oczekiwaniami krew. Zdał sobie sprawę, że wojownik, z którym walczył, znacznie przewyższał go umiejętnościami. Niewielka pomyłka z jego strony i Czarna Żmija wierzgałby teraz wykrwawiając się w błyskawicznym tempie. Brak litości ze strony Alessandro i jego głowa znajdowałaby się teraz po drugiej stronie placu. Zapał bojowy z każdą sekundą ustępował miejsca strachowi. Furia przerodziła się w przerażenie i podziw dla umiejętności Alessandro. Czarna Żmija dawno nie został tak brutalnie rozgromiony, w tak krótkim czasie. Zdolności jego oponenta wydawały się nadludzkie, a jednak nie można było o nich powiedzieć, że są zasługą jakichkolwiek sztuczek magicznych. Był to wyłącznie efekt wielu lat ciężkiego treningu. Czarna Żmija wiedział o tym bez cienia wątpliwości. Jego ataki były zwyczajnie zbyt przewidywalne dla Alessandro. Wojownik pustyni wstał z kolana, popatrzył oponentowi prosto w oczy, z pełnym uznaniem, a następnie skłonił głowę. Następnie odwrócił się w stronę hrabiego, ukłonił się w pasie, podniósł z ziemi swoje pałasze i skierował się w stronę wyjścia bez słowa.
Alessandro poczuł się nieco zbity z tropu. Zupełnie nie tego się spodziewał. Myślał, że jego przeciwnik uda, że nic się nie stało i będzie chciał walczyć dalej. Tymczasem jednak walka dobiegła końca. Wilkołak podszedł do oglądających, którzy podobnie jak on, również pozostawali w niemałym szoku.
-Hrabio?
-Cóż… Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko rozpatrzyć pozytywnie twoje zwycięstwo… halabardzisto.
-Alessandro Villanueva. Do usług.
-Sprawy finansowe omówimy indywidualnie później, a tymczasem. Służba! Zaprowadźcie pana Alessandro do łaźni, niech oczyści się po walce, by jak najszybciej mógł do nas dołączyć.
-Dziękuję, łaskawa pani, za twe hojne wstawiennictwo. Przyrzekam zapewnić ci wspaniałą rozrywkę. Proszę również wybaczyć mój nietakt. Wtargnąłem do pałacu podążając za pani niespotykaną urodą, a straż z jakiegoś powodu nie starała się mnie powstrzymać. Pozwól jednak, że zanim stanę do walki z Czarnym Padalcem, przedstawię się. Nazywam się Alessandro Villanueva. Życzę przyjemnego spektaklu.
Nie czekając na reakcję ze strony archeolog Alessandro delikatnie skłonił się i oddalił. Wyszedł na dziedziniec i zajął pozycję. Po chwili pojawiła się reszta osób – Czarna Żmija, właściciel pałacu i jakiś gwardzista. Czarna Żmija zaczął się rozgrzewać przed walką, natomiast widzowie ustawili się w bezpiecznej odległości od pola walki. Po chwili służba rozłożyła wokół nich parawan z zadaszeniem i przyniosła charakterystyczne, Xan-Lovarskie, materiałowe siedzenia. Alessandro stwierdził, że również powinien trochę się pogimnastykować, jednak kiedy tylko wykonał kilka skłonów, dotarło do niego, że pozostałości po poprzedniej nocy wciąż jeszcze grasują w jego ciele, toteż pominął dalsze akrobacje, a zamiast tego poprosił służącego o naczynie z wodą do picia. Cudowna substancja przyjemnie nawilżyła jego gardziel i dodała mu energii jakiej potrzebował. Zerknął w stronę panienki. Wyglądała na skupioną. Zapewne zastanawiała się, czy powinna kojarzyć jego imię. Alessandro postanowił trochę jej w tym przeszkodzić. Położył halabardę na ziemi, po czym jednym, energicznym ruchem zdjął z siebie wierzchnie odzienie, ukazując swój umięśniony tors. Jak się spodziewał, panienka popatrzyła na niego ze zdziwieniem na twarzy. Kiedy tylko ich wzrok się skrzyżował, Alessandro uśmiechnął się zawadiacko i puścił jej oczko. Następnie spojrzał na Czarną Żmiję, który właśnie zakończył rozgrzewkę. W jego oczach było widać furię. Prawdopodobnie przez cały czas obserwował zachowanie Alessandro i poczuł się rozjuszony tym, że halabardzista nie traktuje jego osoby poważnie. Wilkołak jednak wiedział doskonale, że w prawdziwej walce oprócz umiejętności szermierskich, których i tak mu nie brakowało, liczy się także psychika. Czuł, że to będzie niesłychanie łatwa walka, ponieważ jego przeciwnik na tym etapie wykazywał całkowitą żądzę mordu. Alessandro wiedział, że ataki jego oponenta będą na samym początku silne i szybkie, natomiast pozbawione precyzji. Podobnie było w przypadku rozjuszonych bestii, które najczęściej dopiero w obliczu zagrożenia życia, zaczynały skupiać się na taktyce, a nie tylko na sile, prędkości i próbie zaskoczenia.
-Jestem gotów, hrabio! Mój oponent chyba jeszcze nie zdążył się rozgrzać. Nic nie szkodzi, poczekam wystarczająco długo, by miał ku temu sposobność.
Alessandro ponownie uśmiechnął się, słysząc zaczepkę ze strony swego przeciwnika.
-Prawdziwy wojownik jest zawsze gotów do walki, Czarna Żmijo. Możemy zaczynać.
Hrabia klasnął w dłonie, dając sygnał do rozpoczęcia pojedynku. Czarna Żmija jednym ruchem wyciągnął zza pleców dwa bułaty, wydając przy tym okrzyk. Prawdopodobnie był to jakiś stary zwyczaj pustynny. Alessandro przyjął postawę obronną, ponieważ wiedział, czego się spodziewać. Skupił się na sylwetce przeciwnika. Jego uwagę przykuł sposób, w jaki wojownik pustyni stawiał kroki. Czubkami butów zataczał nieznaczne łuki, natiomiast nie odrywał ich całkowicie od ziemi. Ślady, które tworzyłby na piasku, mogłyby rzeczywiście przypominać ślad pełznącego węża. Technika ta zapewne była wymuszona poprzez warunki w jakich najczęściej przychodziło mu walczyć. Kroki stawiane ostrożnie, z uprzednim sprawdzeniem gruntu. Sylwetka wydawała się jednocześnie rozluźniona i gotowa do ataku. Zupełnie tak, jakby cios miał nadejść szybko, na pełnym zakresie ostrza, dynamicznie. Nagle Czarna Żmija zerwał się do ataku. Błyskawicznie zmienił rytm kroków – kilka drobnych, celem wyrównania dystansu i jeden doskok, któremu towarzyszyło poziome cięcie. Alessandro w ułamku sekundy odpowiedział, jednak nie zrobił tego tak, jak mógłby się spodziewać jego przeciwnik. Zamiast wycofać się przed nadlatującym z lewej strony ostrzem, czym naraziłby się na drugi, potężniejszy atak z prawej strony, zbił płaską stroną głowni nadlatujące ostrze, a następnie dynamicznie zamortyzował odbicie i wbił drzewiec halabardy w ziemię, osłaniając się przed drugim ciosem rękojeścią. Nie było to nic skomplikowanego, natomiast wystarczyło, żeby Czarna Żmija delikatnie stracił równowagę. Walka w zwarciu nie była na rękę dla Alessandro, dlatego korzystając z okazji, wycofał się na podwójny dystans. Jego przeciwnik zaczął ponownie swój tajemniczy taniec, jednak tym razem wilkołak postanowił mu przeszkodzić. Z ogromną ekspresją i płynnością skrzyżował ręce, powodując wystrzelenie dolnego końca halabardy wprost w kolano przeciwnika. Czarna Żmija, był jednak wystarczająco czujny i zdołał cofnąć atakowaną nogę. Prawdopodobnie miał już także zaplanowany kontratak, jednak Alessandro bacznie obserwował zachowanie jego mięśni i wyprowadził atak w taki sposób, że jeden z pałaszy zderzył się z głownią halabardy, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk. Zdezorientowany wojownik wykonał nieostrożny krok do tyłu i przydepnął sobie pelerynę. Nie upadł, jednak stracił równowagę. W całym zamieszaniu jakie go spotkało, zdążył przeoczyć moment, w którym ostrze halabardy zatoczyło niemalże idealny półokrąg i omal nie pozbawiło go głowy. Czarna Żmija poczuł delikatne szczypanie z lewej strony szyi, nieco powyżej linii barków. Wiedział już, że walka była skończona. Wypuścił pałasze z rąk. Prawą dłonią dotknął miejsca, w którym znajdowało się niezwykle precyzyjne nacięcie. Spojrzał na swoje palce i dostrzegł na nich, zgodnie z oczekiwaniami krew. Zdał sobie sprawę, że wojownik, z którym walczył, znacznie przewyższał go umiejętnościami. Niewielka pomyłka z jego strony i Czarna Żmija wierzgałby teraz wykrwawiając się w błyskawicznym tempie. Brak litości ze strony Alessandro i jego głowa znajdowałaby się teraz po drugiej stronie placu. Zapał bojowy z każdą sekundą ustępował miejsca strachowi. Furia przerodziła się w przerażenie i podziw dla umiejętności Alessandro. Czarna Żmija dawno nie został tak brutalnie rozgromiony, w tak krótkim czasie. Zdolności jego oponenta wydawały się nadludzkie, a jednak nie można było o nich powiedzieć, że są zasługą jakichkolwiek sztuczek magicznych. Był to wyłącznie efekt wielu lat ciężkiego treningu. Czarna Żmija wiedział o tym bez cienia wątpliwości. Jego ataki były zwyczajnie zbyt przewidywalne dla Alessandro. Wojownik pustyni wstał z kolana, popatrzył oponentowi prosto w oczy, z pełnym uznaniem, a następnie skłonił głowę. Następnie odwrócił się w stronę hrabiego, ukłonił się w pasie, podniósł z ziemi swoje pałasze i skierował się w stronę wyjścia bez słowa.
Alessandro poczuł się nieco zbity z tropu. Zupełnie nie tego się spodziewał. Myślał, że jego przeciwnik uda, że nic się nie stało i będzie chciał walczyć dalej. Tymczasem jednak walka dobiegła końca. Wilkołak podszedł do oglądających, którzy podobnie jak on, również pozostawali w niemałym szoku.
-Hrabio?
-Cóż… Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko rozpatrzyć pozytywnie twoje zwycięstwo… halabardzisto.
-Alessandro Villanueva. Do usług.
-Sprawy finansowe omówimy indywidualnie później, a tymczasem. Służba! Zaprowadźcie pana Alessandro do łaźni, niech oczyści się po walce, by jak najszybciej mógł do nas dołączyć.
- Nevra
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 6
- Rejestracja: 1 rok temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Badacz , Wędrowiec , Szlachcic
- Kontakt:
Nevre niespecjalnie zaskoczył fakt, że tajemniczy wędrowiec znikąd postanowił skorzystać z okazji i zaczepić ją niezobowiązującą rozmową. Przypuszczała jednak, że zacznie ją wypytywać o rzeczy istotne z punktu widzenia osoby, który nieoczekiwanie obrała kogoś za cel śledzenia. W pewności czekała na pytanie o to, kim jest, skąd pochodzi, albo jaki interes miała w tym, aby przyjąć zlecenie hrabiego. Nieznajomy natomiast postanowił się zwyczajnie przedstawić i wyjaśnić swoje zachowanie.
To nieco zbiło ją z tropu, lecz postarała się tego po sobie nie okazać. Uśmiechnęła się tylko wdzięcznie, wyłapując w jego wypowiedzi kilka komplementów. I choć użyte już w pierwszy kilku słowach powinny wybrzmieć tanio i nieokrzesanie to w tym wypadku faktycznie połechtały one jej ego. To niesłychane, jak bezpośredniość, z którą się obnosił, dodawała mu uroku, pomyślała, jednocześnie wciąż poszukując w głowie jakichś wzmianek o kimś z nazwiskiem Villanueva. Oczyma wyobraźni widziała jedynie pustą, niezapisaną kartkę i nic więcej.
Na dziedzińcu służba hrabiego rozłożyła szeroki parawan i wygodne maty do siedzenia. Nevra uznała to zabytek, z którego ostatecznie postanowiła skorzystać. Nie godziło się bowiem odmówić gospodarzowi aktu jego gościnności.
Zasiadała tuż obok hrabiego, który wciąż wydawał się mocno podburzony całą tą sytuacją. Nevrze pozostało tylko cieszyć się z faktu, że będzie mogła w ciszy i skupieniu obejrzeć wyczekiwany pojedynek. W pierwszej kolejności spojrzała na Czarną Żmiję, który rozgrzewał się przed walką. Również sprawiał wrażenie, jak gdyby emocje wzięły nad nim górę, a to, że jego przeciwnik jawnie go przy tym lekceważył, rozjuszało go jeszcze bardziej. To nie prognozowało na jego korzyść.
Alessandro z kolei wydawał się istną oazą spokoju. Nevra przeniosła na niego całą swoją uwagę. Akurat wykonywał skłon, coś jednak musiało pójść nie tak, bo gdy zbliżył się głową ku ziemi, zachwiał się niekontrolowanie do przodu i do tyłu. Nevra omal nie zaśmiała się na ten widok. Dotarło do niej, że wciąż był na mocnym kacu. Dotychczas świetnie się z tym krył. Powiedzieć, że Nevra już nie mogła doczekać się pokazu jego umiejętności, byłoby sporym niedomówieniem. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała jakiegoś halabardziście, rzadko kto decydował się na tę broń. Wymagała od użytkownika niebywałego refleksu, siły i równowagi, a nie każdy potrafił dotrzeć do perfekcji w tych trzech dziedzinach. Choć oceniając jego aktualny stan, zaczęła nieco wątpić w to, czy aby na pewno nie był tylko zwykłym pyszałkiem, którego tęga duma przewyższała dokonania.
Niejaki Villanueva ostatecznie zrezygnował z rozgrzewki i zamiast tego kazał przynieść sobie wody. Wypił praktycznie cały, przyniesiony przez służbę, dzban. A potem popatrzył wprost na nią. Nevra odwzajemniła jego spojrzenie, nie wykazała jednak przy tym żadnych konkretnych emocji. Pozostała skupiona, chcąc dać mu jasno do zrozumienia, że na razie wciąż ma względem niego pewne obiekcje.
Walka mogłaby się już rozpocząć, ale Alessandro postanowił jeszcze rozebrać się z płóciennej koszuli i chust, które zasłaniały mu głowę. Rzucił je niedbale na bok, po czym ponownie spojrzał na Nevre. Uśmiechnął się i puścił do niej oczko. Uznała to za pewnego rodzaju prowokację, której ostatecznie uległa. Na wszelki wypadek rozłożyła jednak wachlarz i przysłoniła nim twarz od czubka nosa w dół. Miała nadzieję, że poza szokiem, który jako pierwszy nią owładnął, Alessandro nie zdążył zauważyć tego, co pojawiło się u niej po chwili. A był to podziw. Podziw i uznanie.
Ciało Alessandro wyglądało na zbudowane u fundamentów wysiłku i stalowej dyscypliny. Nevra mogła tylko zakładać ile pracy i czasu poświęcił na pełne jego uformowanie i doszlifowanie. Na samą myśl o tym, jak wiele możliwości zyskiwał ktoś z taką sylwetką, dostała nagłych dreszczy ekscytacji. Nim się zorientowała, zaczęła wachlować się coraz szybciej i szybciej, chcąc rozdmuchać wzbierające w niej napięcie. Alessandro z każdą sekundą fascynował ją coraz bardziej i sama już nie była pewna, czy nie powinna nieco przystopować z tymi zachwytami wobec osoby, której przecież wcale nie zna.
-Panno Bervgolde, czy ja widzę zachwyt na pani twarzy?
Z wielką niechęcią przeniosła spojrzenie z Villanuevy na hrabiego. Wyglądał, jakby jawnie uraziła jego męskość, choć nie poczuła względem tego żadnej skruchy.
-A cóż złego w tym, aby wyrazić uznanie wobec czegoś, co wyraźnie na to zasługuje drogi hrabio? - spytała, uśmiechając się powabnie. - Chyba nie powie mi pan, że nie czuje pan szacunku, na widok tak solidnie wytrenowanego ciała?
-Cóż… - hrabia zmieszał się lekko. - …owszem, choć należy przyznać, że to dość ordynarny sposób demonstracji siły.
Nevra zaśmiała się, chowając szyderczy uśmiech w cieniu wachlarza.
-...ale jakże skuteczny.
Hrabia prychnął.
-To się dopiero okaże panno Bervgolde.
Nevra szczerze żałowała, że kobietom nie wypadało stawiać zakładów. Z wielką przyjemnością założyłaby się z hrabią o wynik pojedynku, bo skończył się on dokładnie tak, jak to przewidziała.
Czarna Żmija poległ w niespełna pięciu minutach od rozpoczęcia walki. Co więcej, chyba sam musiał zrozumieć, jak wielka przepaść dzieliła go od jego oponenta, gdyż przed wyjściem z pałacu dał mu jeszcze wyraz swego uznania, kłaniając się przed nim w pasie.
Hrabia patrzył na to wszystko oniemiały ze złości i niedowierzania. O to jeden z jego najlepszych wojowników uległ pod orężem zwykłego intruza … a wszystko to za sprawą uporu Nevry, która czuła się tam największym zwycięzcą. Ostatecznie hrabia uznał Alessandro za swojego nowego pracownika, bo cóż innego mógł zrobić? Honor nie pozwalała mu go odprawić. Wysłał go do łaźni i kazał swojej służbie doprowadzić go do ładu.
Nevra spojrzała jeszcze przelotnie na Villanueve nim te na dobre zniknął za filarami dziedzińca. Nigdy nie przypuszczała, że oglądanie czyjejś walki doprowadziłoby ją do takiego wrzenia. Nie mogła jednak przestać zachwycać się tym, jak precyzyjnie prowadził swoją halabardę i jak umiejętnie rozplanowywał każdy swój następny ruch. Przyjemnie oglądało się taki kunszt.
-Mogę prosić o kartkę i pióro? - spytała, a jeden ze służących w momencie przyniósł jej to, o co prosiła.
Zapisała zgrabnie kilka słów, po czym złożyła kartkę i wysunęła ją na brzeg stołu, aby ktoś ją odebrał.
-Proszę dać to panu Villanueve, a gdyby okazało się, że nie umie czytać, poinformujecie go, gdzie stacjonuje.
-A na co mu taka wiedza? - oburzył się hrabia.
Nevra miała ochotę przewrócić oczami z zażenowania. Przerażał ją fakt, jak męska duma potrafiła zaślepić nawet najbardziej błyskotliwe umysły.
-Gdyby zechciał omówić ze mną szczegóły wyprawy. Planuję wyruszyć na ekspedycję jeszcze w tym tygodniu, a to wymaga odpowiednich przygotowań.
-Może panienka skonsultować się z nim tutaj. - zaproponował. - Przygotuję w tym celu moje biuro. Niczego wam tu nie zabraknie.
Jeszcze czego, pomyślała Nevra. Ostatnie, na co miała ochotę to na narzucanie jej warunków.
-Z całym szacunkiem hrabio, ale niestety nie mam na to czasu. - odparła, przyoblekając dłonie w rękawiczki. - Prowadzę dzisiaj jeszcze dwa wykłady w królewskim muzeum, do których muszę się przygotować. Bardzo serdecznie pana na nie zapraszam.
-Dziękuje. - odparł z pełnią uprzejmości. Była pewna, że się zjawi. - Moi strażnicy odprowadzą panią do rikszy. Hes-ra już tam na panią czeka.
Nevra ucieszyła się z widoku swojego rikszarza. Poleciła mu, aby odwiózł ją do hotelu. Wizja planów na ten dzień nieco ją przytłaczała. Przede wszystkim musiała rozmówić się z Gavinem. Wiedziała, że teraz kiedy miała już zlecenie hrabiego w garści, nie mogła się wycofać. Zapragnęła pójść za ciosem i wreszcie wykorzystać okazję do usamodzielnienia swojej działalności. Gavinowi na pewno się to nie spodoba, była tego więcej niż pewna, choć na razie starała się nie zaprzątać sobie tym głowie. Zamiast tego, podczas drogi do hotelu, poświęciła skupienie swych myśli zupełnie odmiennej kwestii.
Kim do cholery był Alessandro Villanueva?
To nieco zbiło ją z tropu, lecz postarała się tego po sobie nie okazać. Uśmiechnęła się tylko wdzięcznie, wyłapując w jego wypowiedzi kilka komplementów. I choć użyte już w pierwszy kilku słowach powinny wybrzmieć tanio i nieokrzesanie to w tym wypadku faktycznie połechtały one jej ego. To niesłychane, jak bezpośredniość, z którą się obnosił, dodawała mu uroku, pomyślała, jednocześnie wciąż poszukując w głowie jakichś wzmianek o kimś z nazwiskiem Villanueva. Oczyma wyobraźni widziała jedynie pustą, niezapisaną kartkę i nic więcej.
Na dziedzińcu służba hrabiego rozłożyła szeroki parawan i wygodne maty do siedzenia. Nevra uznała to zabytek, z którego ostatecznie postanowiła skorzystać. Nie godziło się bowiem odmówić gospodarzowi aktu jego gościnności.
Zasiadała tuż obok hrabiego, który wciąż wydawał się mocno podburzony całą tą sytuacją. Nevrze pozostało tylko cieszyć się z faktu, że będzie mogła w ciszy i skupieniu obejrzeć wyczekiwany pojedynek. W pierwszej kolejności spojrzała na Czarną Żmiję, który rozgrzewał się przed walką. Również sprawiał wrażenie, jak gdyby emocje wzięły nad nim górę, a to, że jego przeciwnik jawnie go przy tym lekceważył, rozjuszało go jeszcze bardziej. To nie prognozowało na jego korzyść.
Alessandro z kolei wydawał się istną oazą spokoju. Nevra przeniosła na niego całą swoją uwagę. Akurat wykonywał skłon, coś jednak musiało pójść nie tak, bo gdy zbliżył się głową ku ziemi, zachwiał się niekontrolowanie do przodu i do tyłu. Nevra omal nie zaśmiała się na ten widok. Dotarło do niej, że wciąż był na mocnym kacu. Dotychczas świetnie się z tym krył. Powiedzieć, że Nevra już nie mogła doczekać się pokazu jego umiejętności, byłoby sporym niedomówieniem. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała jakiegoś halabardziście, rzadko kto decydował się na tę broń. Wymagała od użytkownika niebywałego refleksu, siły i równowagi, a nie każdy potrafił dotrzeć do perfekcji w tych trzech dziedzinach. Choć oceniając jego aktualny stan, zaczęła nieco wątpić w to, czy aby na pewno nie był tylko zwykłym pyszałkiem, którego tęga duma przewyższała dokonania.
Niejaki Villanueva ostatecznie zrezygnował z rozgrzewki i zamiast tego kazał przynieść sobie wody. Wypił praktycznie cały, przyniesiony przez służbę, dzban. A potem popatrzył wprost na nią. Nevra odwzajemniła jego spojrzenie, nie wykazała jednak przy tym żadnych konkretnych emocji. Pozostała skupiona, chcąc dać mu jasno do zrozumienia, że na razie wciąż ma względem niego pewne obiekcje.
Walka mogłaby się już rozpocząć, ale Alessandro postanowił jeszcze rozebrać się z płóciennej koszuli i chust, które zasłaniały mu głowę. Rzucił je niedbale na bok, po czym ponownie spojrzał na Nevre. Uśmiechnął się i puścił do niej oczko. Uznała to za pewnego rodzaju prowokację, której ostatecznie uległa. Na wszelki wypadek rozłożyła jednak wachlarz i przysłoniła nim twarz od czubka nosa w dół. Miała nadzieję, że poza szokiem, który jako pierwszy nią owładnął, Alessandro nie zdążył zauważyć tego, co pojawiło się u niej po chwili. A był to podziw. Podziw i uznanie.
Ciało Alessandro wyglądało na zbudowane u fundamentów wysiłku i stalowej dyscypliny. Nevra mogła tylko zakładać ile pracy i czasu poświęcił na pełne jego uformowanie i doszlifowanie. Na samą myśl o tym, jak wiele możliwości zyskiwał ktoś z taką sylwetką, dostała nagłych dreszczy ekscytacji. Nim się zorientowała, zaczęła wachlować się coraz szybciej i szybciej, chcąc rozdmuchać wzbierające w niej napięcie. Alessandro z każdą sekundą fascynował ją coraz bardziej i sama już nie była pewna, czy nie powinna nieco przystopować z tymi zachwytami wobec osoby, której przecież wcale nie zna.
-Panno Bervgolde, czy ja widzę zachwyt na pani twarzy?
Z wielką niechęcią przeniosła spojrzenie z Villanuevy na hrabiego. Wyglądał, jakby jawnie uraziła jego męskość, choć nie poczuła względem tego żadnej skruchy.
-A cóż złego w tym, aby wyrazić uznanie wobec czegoś, co wyraźnie na to zasługuje drogi hrabio? - spytała, uśmiechając się powabnie. - Chyba nie powie mi pan, że nie czuje pan szacunku, na widok tak solidnie wytrenowanego ciała?
-Cóż… - hrabia zmieszał się lekko. - …owszem, choć należy przyznać, że to dość ordynarny sposób demonstracji siły.
Nevra zaśmiała się, chowając szyderczy uśmiech w cieniu wachlarza.
-...ale jakże skuteczny.
Hrabia prychnął.
-To się dopiero okaże panno Bervgolde.
Nevra szczerze żałowała, że kobietom nie wypadało stawiać zakładów. Z wielką przyjemnością założyłaby się z hrabią o wynik pojedynku, bo skończył się on dokładnie tak, jak to przewidziała.
Czarna Żmija poległ w niespełna pięciu minutach od rozpoczęcia walki. Co więcej, chyba sam musiał zrozumieć, jak wielka przepaść dzieliła go od jego oponenta, gdyż przed wyjściem z pałacu dał mu jeszcze wyraz swego uznania, kłaniając się przed nim w pasie.
Hrabia patrzył na to wszystko oniemiały ze złości i niedowierzania. O to jeden z jego najlepszych wojowników uległ pod orężem zwykłego intruza … a wszystko to za sprawą uporu Nevry, która czuła się tam największym zwycięzcą. Ostatecznie hrabia uznał Alessandro za swojego nowego pracownika, bo cóż innego mógł zrobić? Honor nie pozwalała mu go odprawić. Wysłał go do łaźni i kazał swojej służbie doprowadzić go do ładu.
Nevra spojrzała jeszcze przelotnie na Villanueve nim te na dobre zniknął za filarami dziedzińca. Nigdy nie przypuszczała, że oglądanie czyjejś walki doprowadziłoby ją do takiego wrzenia. Nie mogła jednak przestać zachwycać się tym, jak precyzyjnie prowadził swoją halabardę i jak umiejętnie rozplanowywał każdy swój następny ruch. Przyjemnie oglądało się taki kunszt.
-Mogę prosić o kartkę i pióro? - spytała, a jeden ze służących w momencie przyniósł jej to, o co prosiła.
Zapisała zgrabnie kilka słów, po czym złożyła kartkę i wysunęła ją na brzeg stołu, aby ktoś ją odebrał.
-Proszę dać to panu Villanueve, a gdyby okazało się, że nie umie czytać, poinformujecie go, gdzie stacjonuje.
-A na co mu taka wiedza? - oburzył się hrabia.
Nevra miała ochotę przewrócić oczami z zażenowania. Przerażał ją fakt, jak męska duma potrafiła zaślepić nawet najbardziej błyskotliwe umysły.
-Gdyby zechciał omówić ze mną szczegóły wyprawy. Planuję wyruszyć na ekspedycję jeszcze w tym tygodniu, a to wymaga odpowiednich przygotowań.
-Może panienka skonsultować się z nim tutaj. - zaproponował. - Przygotuję w tym celu moje biuro. Niczego wam tu nie zabraknie.
Jeszcze czego, pomyślała Nevra. Ostatnie, na co miała ochotę to na narzucanie jej warunków.
-Z całym szacunkiem hrabio, ale niestety nie mam na to czasu. - odparła, przyoblekając dłonie w rękawiczki. - Prowadzę dzisiaj jeszcze dwa wykłady w królewskim muzeum, do których muszę się przygotować. Bardzo serdecznie pana na nie zapraszam.
-Dziękuje. - odparł z pełnią uprzejmości. Była pewna, że się zjawi. - Moi strażnicy odprowadzą panią do rikszy. Hes-ra już tam na panią czeka.
Nevra ucieszyła się z widoku swojego rikszarza. Poleciła mu, aby odwiózł ją do hotelu. Wizja planów na ten dzień nieco ją przytłaczała. Przede wszystkim musiała rozmówić się z Gavinem. Wiedziała, że teraz kiedy miała już zlecenie hrabiego w garści, nie mogła się wycofać. Zapragnęła pójść za ciosem i wreszcie wykorzystać okazję do usamodzielnienia swojej działalności. Gavinowi na pewno się to nie spodoba, była tego więcej niż pewna, choć na razie starała się nie zaprzątać sobie tym głowie. Zamiast tego, podczas drogi do hotelu, poświęciła skupienie swych myśli zupełnie odmiennej kwestii.
Kim do cholery był Alessandro Villanueva?
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości