- Jesteś tego pewna?
- Absolutnie.
Junia nie wyglądała na przekonaną. Pocierając palcami brodę, wpatrywała się badawczo w stojącą przed nią młodziutką półelfkę. Wahała się. Dziewczyna wyglądała na zdesperowaną, ale usuwanie kluczowych wspomnień w tak młodym wieku mogło mieć katastrofalne skutki dla wciąż rozwijającego się umysłu. Doświadczenia z okresu dojrzewania stanowią fundament pod kształtującą się osobowość; jeden nieostrożny ruch i można całkowicie zaburzyć równowagę jestestwa, niszcząc jego sens. Zaś umysł pozbawiony sensu dąży do autodestrukcji.
- Lepiej byłoby przepracować tę traumę - stwierdziła pradawna. - Mogę ci w tym pomóc, Evie, ale pozbawianie cię…
- Junia. - Półelfka weszła jej w słowo, kręcąc głową uparcie. - Ja nie mam siły przez to przechodzić. Wiem, że pewnie słyszałaś nie takie historie i moja przy nich wypada blado, ale… nie potrafię z tym normalnie funkcjonować. Boję się wychodzić z domu. I boję się zostawać w nim sama. Mam ataki paniki za każdym razem, gdy ktoś skieruje wzrok w moją stronę… Nie potrafię nikomu zaufać. Nie umiem się z nikim związać… Muszę się pozbyć tego cholerstwa, inaczej… Junia… Masz pojęcie, jak straszne rzeczy zostają w głowie, kiedy ktoś cię porwie i… i…
Czarodziejka ujęła w obie ręce drżącą dłoń dziewczyny, by za pomocą prostej formułki tchnąć odrobinę spokoju w jej zalękniony umysł. Podczas swego trwającego już niemal cztery stulecia życia, Junia widywała podobne przypadki tego typu stresu pourazowego. Zdążyła zaznajomić się z nimi i zrozumieć ich naturę, choć nigdy nie miała okazji doświadczyć czegoś takiego na własnej skórze.
Gdy tylko to pomyślała, poczuła jak w jej umyśle coś drgnęło. Doskonale znała to uczucie. Ciekawość. Czym innym jest analizować cudze przypadki - a nawet je współodczuwać, poprzez zanurzenie w umyśle - a zgoła czym innym samemu wylądować w takich okolicznościach. Jako znawca psychiki wiedziała, iż reakcja na daną sytuację zależy od tego, kto w owej sytuacji się znajdzie. Nie istniały dwa identyczne przypadki. W wyniku porwania, Evie nabawiła się strasznej traumy - jak na podobne zdarzenie zareagowałaby czarodziejka? To było wielką niewiadomą.
… albo raczej: polem do nowych eksperymentów.
- To jak będzie? - spytała półelfka. - Pomożesz mi?
~***~
Przywołując w pamięci tę rozmowę, Junia obracała w palcach ametystowy wisiorek. Przyłapała się na tym, iż od dobrych piętnastu minut wpatrywała się przed siebie, a jej wzrok nieświadomie spoczywał na zajmujących sąsiedni stół grupce mężczyzn, którzy, podobnie jak ona, przyszli do karczmy w poszukiwaniu na wieczór rozrywki w postaci alkoholu, kobiet lub mordobicia. Jeden z nich, zauważywszy spojrzenie czarodziejki, uśmiechnął się do niej zaczepnie. Odpowiedziała lekkim uniesieniem kącików ust, jednak nie dała się wciągnąć w interakcję. Bezzębni nie byli w jej typie. Poza tym, niekoniecznie akurat ten typ wrażeń interesował ją dzisiaj. Kątem oka obserwowała zakapturzoną postać przy kontuarze.
- A panienka tak sama siedzi? - odezwał się nagle drugi z mężczyzn, Łysy, zajmujący miejsce obok Szczerbatego.
- Tak się jakoś złożyło. - Junia wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się beztrosko. - Chyba wolno?
- Ano wolno, wolno. Ale czy to takie bezpieczne… No, to już inna sprawa.
- Pan mi grozi?
- Ja? Ależ skąd! Gdzieżbym miał czelność grozić kobiecie!
Łysy wyglądał na lekko urażonego, więc w sukurs przyszedł mu trzeci, z dużym, haczykowatym nosem.
- Ale panienka urodziwa i młoda. - Junia ledwo zdołała powstrzymać śmiech, myśląc o swoim trzycyfrowym wieku. - A samotnej kobiecie o nieprzyjemności nietrudno.
- Nieprzyjemności? - powtórzyła. Szósty zmysł podpowiedział jej, że trafiła dokładnie na to, czego szukała. Niepokój mężczyzn, choć w rzeczywistości ukierunkowany na przedmiot inny niż ona, był szczery, a to, co się za nim kryło, było dla pradawnej interesujące.
- Ano! - odezwał się znowu Szczerbaty. - Z innych wiosek wzdłuż rzeki wieść się niesie, że porywają. Kobiety, dzieci, mężczyzn, a nawet zwierzęta.
- Kto porywa?
- Licho wie! Pewnie jacy handlarze niewolnikami albo inne kanalie. Tak czy siak, radzimy panience samej się nie szlajać po okolicy, bo aż strach. My się o nasze baby teraz boimy jak diabli!
Na twarzy Junii pojawił się drwiący uśmieszek.
- I dlatego siedzicie w karczmie z kuflami w rękach?
- No bo na trzeźwo nie można tego znieść!
Czarodziejka zaśmiała się i wzniosła swoją własną szklankę, z której upiła potężny łyk wina.
- Ja tam się nie boję - oświadczyła zadziornie, ciut za głośno. - Może nie wyglądam, ale potrafię o siebie zadbać.
Między mężczyznami rozgorzała zaciekła dyskusja, w której przewijały się na przemian aprobata dla brawury kobiety, jak i męskie “zgrywanie bohatera”. Junia nie brała udziału w dalszej części rozmowy, której strzępki wpadały do jej głowy jednym uchem, wypadały zaś drugim. Znacznie bardziej zainteresował ją ruch w kontuarze, gdy zakapturzony osobnik wstał, rzucił na blat niewielką sakiewkę i obróciwszy się - pradawna mogłaby przysiąc, że ich spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały - odszedł w stronę wyjścia, zabierając ze sobą nieprzyjemną aurę, która do tej pory drażniła zmysły czarodziejki. Wszystko szło zgodnie z planem.
Junia już wcześniej słyszała plotki o porywaczach. To one obudziły w niej uśpione pragnienie doświadczenia uczuć w obliczu porwania. Celowo przyszła więc do karczmy, celowo pozwoliła pijakom poruszyć ten temat, zadawała dużo pytań i za pomocą tejże drobnej manipulacji zwrócić na siebie uwagę. Nie miała pewności, że akurat w tym miejscu i tym czasie w otoczeniu będzie przebywała osoba, której uwagę Junia chciała przyciągnąć, lecz obserwując postać w kapturze, a także dyskretnie badając jego nastawienie, czuła, że się nie pomyliła.
Po wypiciu jeszcze kilku szklanek wina, kiedy to w głowie kobiety zaczęło przyjemnie szumieć - i dała się ona nawet namówić na wspólne śpiewanie pijackich ballad - Junia postanowiła opuścić karczmę. Przecisnęła się między chcącymi przyjacielsko ją pożegnać mężczyznami i wyszła na zewnątrz. Było już ciemno, gwiazdy skryły się za chmurami, a nocny wiatr niósł ze sobą zapach lasu. Na szlak, prowadzący właśnie w jego stronę, skierowała się czarodziejka.
Czuła czyjąś obecność przez cały czas. Obecność, podszytą niecnymi zamiarami. W jej umyśle pojawiło się napięcie i niepewność, ale i nutka ekscytacji. Udawała, że niczego nie zauważa. I do samego końca nie zauważyła. Dwóch osobników podbiegło do niej tak cicho, że gdyby od początku nie śledziła ich aur, nawet by się nie spostrzegła. Jeden z nich zarzucił jej na głowę płócienny wór, drugi natychmiast, zanim czarodziejka zdążyła się bronić, wykręcił jej ręce i związał je za plecami powrozem.
- Nie wyrywaj się i nie krzycz, a nie stanie ci się krzywda - odezwał się szorstki głos, a jego właściciel przycisnął twarz do worka, pod którym znajdowała się twarz Junii.
Serce czarodziejki biło bardzo szybko. Do tej pory myślała, że będzie mieć wszystko pod kontrolą, ale co jeśli się myliła? Jeśli wpadnie w jakieś większe tarapaty, z których sama się nie wydostanie? Ci dwaj nie stanowili większego problemu; gdyby rzeczywiście zechcieli ją dotkliwie zranić, poradziłaby sobie z nimi; mimo sprawności fizycznej i zgrywania brutali, ich umysły nie były zbyt silne. Jednak na pewno nie działali sami. Musieli mieć nad sobą kogoś potężniejszego, a ta niewiadoma w układance była niepokojąca. Ale nie było już odwrotu.
Kobieta wierzgnęła kilka razy, bardziej dlatego, że tak wypadało, niż chcąc naprawdę się wyrwać. Poczuła, jak jeden z mężczyzn podnosi ją z ziemi i przerzuca sobie przez ramię. Odruchowo machnęła nogami, trafiając w jakąś część ciała drugiego porywacza.
- Uważaj, jak ją niesiesz - burknął kopnięty mężczyzna.
Drugi zamruczał coś w odpowiedzi, ale przez worek na głowie Junia nie zrozumiała jego słów. Skupiła się na uczuciu towarzyszącemu głowie dyndającej w dół, usiłując opanować mdłości, które naszły ją w połączeniu tego dyndania z krążącym we krwi alkoholem.
- Dokąd mnie zabieracie? - spytała, starając się, by w jej głosie pobrzmiewał lęk większy, niż w rzeczywistości odczuwała.
- Jak tam będziemy, to się dowiesz.
- Ale…
- Stul twarz.
~***~
...Straciła przytomność?
Musiała stracić. Widocznie w miejsce mdłości pojawiła się senność. To tłumaczyłoby fakt, że nie była już trzymana przez porywacza, ale znajdowała się teraz w dość sporej klatce. Westchnęła. Chyba przegapiła najciekawszą część eksperymentu. Podniósłszy się z pozycji leżącej, przysunęła się do prętów i rozejrzała po okolicy. Klatek, takich jak jej, w zasięgu wzroku było kilka. Czarodziejka wyczuła kilka przepełnionych strachem umysłów. W pierwszej chwili chciała odruchowo sięgnąć po magię umysłu i emocji, by udzielić im wsparcia… Ale po krótkim namyśle zrezygnowała z tego. Jeśli chciała doświadczyć prawdziwego porwania, nie mogła ujawniać swoich umiejętności porywaczom. Chciała, by traktowali ją, jak wszystkich innych; manifestacja mocy mogłaby ich trochę odstraszyć. Poza lękiem uwięzionych ofiar, kobieta rejestrowała w pobliżu kilkanaście innych umysłów. W tym jeden silny, ale jakby uśpiony. To ją zaniepokoiło. Ktoś, kto tłumi swoją aurę, może być potężny. I niebezpieczny.
Do klatki pradawnej zbliżyło się dwóch mężczyzn. Po ich aurach Junia rozpoznała w nich porywaczy z poprzedniego wieczoru. Jeden z nich miał podbite oko; widocznie w to miejsce musiał trafić jej but...
- Obudziła się nasza złotowłosa - odezwał się ten drugi, który ją niósł. - Wygodnie pani?
Junia wzruszyła ramionami.
- Bywało lepiej. Bardzo boli? - Zrewanżowała się pytaniem, ruchem głowy wskazując imponujące limo. Jej głos był równie sarkastyczny, jak ton rozmówcy.
- Gdyby nie to, że szef nie lubi uszkadzania towaru, miałabyś teraz takie samo.
- Uderzyłbyś kobietę? - Junia przekrzywiła głowę, jednak niespecjalnie ciekawa odpowiedzi. Inne pytanie nurtowało ją znacznie bardziej. - Kim jest wasz szef?
- Jak przyjdzie, to się dowiesz.
Czarodziejka westchnęła, przewracając oczami.
- Skoro już mnie porwaliście, chyba należą mi się jakieś wytłumaczenia?
- O tym zdecyduje szef.
- A gdzie ten wasz szef?
Niższy z mężczyzn łypnął na nią jedynym zdrowym okiem.
- Ma ważniejsze sprawy na głowie - burknął, po czym uśmiechnął się złośliwie. - Ale nie martw się, przyjdzie. Tak dobry towar nie trafia się codziennie.
Zanim Junia zdążyła zapytać, co porywacz miał na myśli, obaj mężczyźni oddalili się od jej klatki i zniknęli w jednym z namiotów. Czarodziejka oparła się plecami o metalowe pręty i zamknęła na chwilę oczy, skupiając się na swoim wnętrzu. Niepewność, lekki niepokój, ciekawość… Póki co, żadnych oznak traumy. Rozczarowanie. Chyba zaplanowane porwanie to jednak nie to samo.
"No cóż, dajmy temu jeszcze trochę czasu".
Nie wiedziała dokładnie, ile owego czasu minęło, ale niebawem sytuacja uległa zmianie. Najpierw czarodziejka usłyszała głosy i tupot kilku par stóp, a po chwili przyglądała się, jak w jej klatce ląduje białowłosy mężczyzna, a drzwi zamykają się za nim. W milczeniu obserwowała jego poczynania, gdy siadał w podobnej jak ona pozycji, tyle że po drugiej stronie ich nowego lokum. Nie wyczuwała w nim strachu ani rozpaczy, co trochę ją zaskoczyło. To było interesujące. Nie wyglądał też na rannego, w związku z czym pradawna nie musiała rzucać się na pomoc z magią życia.
- Jesteś cały? - Zapytać dla pewności jednak nie zaszkodzi.
- Junia jestem. - Uśmiechnęła się pogodnie, wyciągając rękę na powitanie. - Witam w moich tymczasowych skromnych progach.