Yandil[Przeprawa na rzece Virrass] Kuszenie świętego Cilliana

Niewielki ośrodek miejski zamieszkały głównie przez ludzi i elfów. Miasto to nie jest królestwem, a rządzi nim Rada Starszych. Ośrodek handlu, głównie rybami i stworzeniami wodnymi, a także wszelkiego rodzaju roślinami, które można znaleźć na dnie Jeziora Srebrnego.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Już przez moment Jorge myślał, że Bréannain się podda i wycofa - z jego oczu zniknęła wola walki. To nie była jednak kapitulacja a najwyraźniej zmiana taktyki. Spryciarz, był ze znacznie lepszej gliny niż szermierz podejrzewał. Będzie musiał na niego uważać. Ale te jego słowa… Nie, nie rozumiał. Naprawdę nie rozumiał. Powiedział to, by go uspokoić, by nawiązać nić porozumienia - Jorge znał te sztuczki. I nie zamierzał się im poddać.
        W końcu panowanie nad starciem wróciło na stronę szermierza - znowu zmusił tego zakonnika do przyjęcia postawy bojowej i traktowania go jak przeciwnika, a nie jak jedną ze swoich owieczek. Kusiło go, by odpowiedzieć na jego pytanie, coś powiedzieć na temat wartości swojej i jego… Ale powstrzymał się. I wcale nie przez to, że miałby mu ubliżyć, bo tak nie było - uważał go za godnego przeciwnika, a tę kłótnię za satysfakcjonującą walkę, ostrą, dynamiczną, wymagającą elastyczności.
        A jednak tego kolejnego kontrataku się nie spodziewał. Takie słowa, w ustach niby świętego męża, takie życzenia… Nie wiedział jak je interpretować - czy to oznaczało, że przełamał jego obronę i wyprowadził go z równowagi, czy może to było zamierzone, by go skołować i sprowokować? Bo przez bardzo krótki moment Jorge chciał powiedzieć “nie kłopocz się”, po czym pójść i wyprowadzić się z baraków. Był zły. I nie pomogły przeprosiny, które nastąpiły chwilę później. Długo patrzył kapłanowi w oczy, obmyślając swoją ripostę, gdy on jeszcze mówił. Obracał w głowie jego słowa, powtarzał je sobie. I… znowu wracał do tych przeprosin. I nagle poczuł, że choć wcześniej to do niego nie dotarło, w tej potyczce został trafiony w szczelinę pancerza. Nagle jakby stracił wolę walki. Opuścił ramiona, a jego spojrzenie stało się matowe, zniknął z niego ogień, którym wcześniej pałał. Tak, był sam. Był sam i... Samotny. Dźwigał na swoich ramionach więcej niż był w stanie udźwignąć i choć chciał temu podołać, łamał się. Tak jak teraz, ogarnięty gniewem i strachem. Bo nie oszukujmy się - czuł strach. Na każdym kroku mógł trafić na kogoś, kto zawlecze go na stos. Na tej wyspie jedyną być może przyjazną mu osobą był właśnie ten zakonnik, ale jeśli inni zdecydują się utopić go w rzece… On tu nic nie pomoże. Jorge był sam i musiał radzić sobie sam - dla siebie i dla swoich. Był dumny, silny, ale jednak każdy ma swoje granice. On na swojej balansował już zbyt długo. Bréannain wyciągał do niego teraz rękę, którą mógł przyjąć, nie w kategoriach bratania się z przeciwnikiem, a po prostu, przez ludzką życzliwość. Dać sobie szansę złagodzenia napięcia, które nim targało. W zwykłej rozmowie nie ma nic złego…
A jednak nie potrafił przyjąć tej ręki.
- Opuszczę tę wioskę gdy tylko będę mógł - powiedział, ale tonem sugerującym, że nie chce sprawiać kłopotu, a nie że sam gardzi tym miejscem. Później cofnął się, oddając kapłanowi jego przestrzeń osobistą. Zaciągnął kaptur na głowę.
- Miły spacer to raczej nie w moim towarzystwie, bracie Bréannainie - powiedział łagodnie, nie patrząc już na niego. - Spokojnej nocy. Z mojej strony nie musisz obawiać się kłopotów. Nawet jeśli warczę, nie gryzę ręki która mnie karmi. I nigdy pierwszy nie sięgam po broń. Zostałem powołany by bronić, nie niszczyć.
I odszedł, splatając ramiona na piersi i spuszczając głowę. Samotny śnieżny wilk.
Awatar użytkownika
Bréanainn
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Kapłan , Mag , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Bréanainn »

        Bréanainn nie wiedział jakiej reakcji może się spodziewać po Mieczu Zimy. Jeszcze chwilę temu szczerze wierzył, że kultysta utopi go w najbliższej sadzawce, ale z każdą chwilą wizja ta była coraz bardziej odległa. Gdyby Jorge był znienawidzonym przeciwnikiem Bréana, zapewne arystokrata poczułby niesamowitą satysfakcję, jednak teraz wcale nie chciał być aż tak nieuprzejmy. Niemniej w głębi duszy musiał też przyznać, że to pomogło mu sprowadzić młodego wędrowca na ziemię. Dostrzegł jak ugodził go swoimi słowami i nie był do końca pewien na ile powinien być z siebie dumny, wszak Jorge odgrażał mu się zemstą na jego wiernych, a takich słów arystokrata nie mógł zlekceważyć. Może właśnie dlatego nie było mu żal Jorgego? Co prawda w pierwszej chwili serce ukuło Labhraidha, ale z czasem przemówił do niego rozsądek i chłodna ocena sytuacji.
        - Oczywiście – odparł nie chcąc dłużej nadwyrężać sił psychicznych przybysza, ale zaraz błękitne oczy kapłana poszerzyły się w lekkim zaskoczeniu. Nie sądził, że kultysta zwróci się do niego w ten sposób. Raczej spodziewał się, że powie „ty szujo” niż „bracie”, gdy dzielą ich zakony, choć... może „szuję” Jorge dopowiedział sobie w myślach.
        - Do zobaczenia – powiedział, bo była to pierwsza myśl jaka mu przyszła w momencie, gdy podróżnik odwrócił się i skierował do baraków. Co jak co, ale spacer z Mieczem zimy z pewnością byłby... ciekawy.

         Bréan był na nogach jeszcze nim świt przywitał wyspę. Wstawanie o tak wczesnej porze nigdy nie sprawiało mu problemu. Lubił zresztą pić herbatę pośród drzew i patrzeć na wschodzące słońce, ale dzisiaj nie obudził go o tyle dobry humor co zmartwienia. Dręczyła go podjęta względem Jorgego decyzja, a nie powinien mieć żadnych wątpliwości. Miłosierdzie należy okazać wędrowcy, ale ta groźba Miecza Zimy, choć z czasem wycofana, jakoś zadręczała jego duszę. „Więcej zaufania”, powtarzał w myślach, gdy pośpiesznie nakładał na siebie szaty. Dzisiaj jak na złość wszystko wypadało mu z rąk. Starał się być bardzo cicho, ale to magiczne krzesiwo podpaliło ścierkę, to otwierając szafkę w powietrzu łapał filiżankę, która nieszczęśliwie upadła na podłogę roztrzaskując się na drobne kawałeczki. Musiał przygotować się do porannej mszy więc ruszył do stworzonego przez Fionn zagajnika, lecz tam... Ujrzał leżące w poprzek drzewo. Arystokrata westchnął zrezygnowany, a jego ramiona opadły niczym dwa przekute balony. Kilka półokrągłych ławek uległo całkowitemu zniszczeniu, gałęzie walały się po całej okolicy i tylko kamienna ambona uparcie zajmowała swoje miejsce. Z takim bałaganem Bréan nie mógł poradzić sobie sam więc nie pozostało mu nic innego jak czekać. Był o wiele wcześniej na miejscu niż wierni, a robotnicy z baraku na zmianę chodzili na msze zamiast od razu do pracy. Bréanainn postanowił usiąść na skrawku w miarę sprawnej ławki, oprzeć łokcie na kolanach a następnie wesprzeć czoło o złożone dłonie by poświęcić te chwilę na rozmowę z Prasmokiem. Wstyd było mu się przyznać przed Praojcem, że choć postępuje dobrze to ma obawy czy przyniesie to dobre efekty. Nie powinien wątpić, o nie, dobro skierowane w odpowiednią stronę wróci ze zdwojoną siłą, ale czy Miecz Zimy był dobrym celem? Bréan musiał też z ciężkim sercem przyznać, że cała odpowiedzialność spoczywa na jego barkach i jeżeli popełnił błąd to będzie potrzebował dużo siły by przetrwać trudny okres. Nie chciał być złej myśli, ale nie mógł dopuścić do degradacji. Nie chodziło mu o władzę, a o siłę przebicia, o dobrą opinię, bo bez niej nikt mu nie zawierzy swojego serca a on nie przekaże wielkości Prasmoka, nie przekaże dobroci jaką niesie ze sobą Fionn, nie naprawi pojedynczego, małego świata wiernego. Zaryzykował i teraz musiał się dowiedzieć czy wyszło mu to na dobre. Chciał otrzymać odpowiedź już, natychmiast, jednak wiedział, że jest to kwestia czasu i cierpliwości. Och, dlaczego tyle obawy wzbudza w nim ów kultysta? Przecież spotkał niejednego na swej drodze, ale on... Jorge, on był inny. Butny, pewny siebie, ale przede wszystkim błyskotliwy i przebiegły. Te cechy charakterów były wybuchową mieszanką...

        Tymczasem Markus z poczuciem wielkiego obowiązku rozpalił ogień w kuchni by nagotować wody, ale także przyjął pieczywo jakie codziennie rano dostarczano mu z piekarni, która również powstała na mocy Fionnu. Pieczywo leżało w wielkim koszu na stołku. Markus wyłożył również masło, ser oraz szynkę - było to standardowe śniadanie robotników a wielu z nich cieszyło się z takiego luksusu. To wystarczało im by wstępnie zapełnić puste żołądki. Śniadanie na stołówce rozpoczynało się dopiero o dziewiątej, ale nikt nie narzekał ciesząc się, że wszystkie posiłki w ciągu dnia mają zapewnione. Krzątał się więc nie robiąc praktycznie żadnego hałasu, gdyby Markus codziennie po przygotowaniach wychodził z kuchni to wszyscy myśleliby, że wszystkim zajęła się magiczna wróżka a nie stary chłop.
         Markus właśnie szykował woreczki z herbatami. Jagre lubił mieszankę czarnej herbaty z bławatkiem, Olaf rumianek, Frank świeżą pokrzywę, a... ten nowy? Co on lubił? Markus podrapał się po brodzie. Nie chciał urazić gościa. Inni mogli go nie lubić, ale Markus uważał, że nie jest od oceniania tylko przyjmowania przybyszów. Jeżeli Bréanainn uważał, że może wpuścić jegomościa do budynku to Markus też tak sądził. Co jednak zrobić by go nie urazić? Jeżeli poda samą czarna herbatę pomyśli sobie, że na nim oszczędzają, a przecież Zakon Fionnu jest hojny. Może dodać kilka suszonych owoców leśnych? Markus zastanowił się czy ten kultysta czasem nie spłonie od poświęconych zbiorów, bo zanim owoce zostały ususzone to poświęcił je Dziekan Arne. Jeżeli rozboli go żołądek to oskarży Fionn o zatrucie, a Markus nie chciał być odpowiedzialny za plamę na honorze swego ukochanego Fionnu. Najprościej byłoby spytać, ale z tego co wiedział w niektórych kręgach jest to wręcz nietakt. Co więc zrobić? Chłop z westchnieniem spojrzał na trzymaną w dłoni torebkę herbaty. Była to dla niego okrutnie trudna decyzja. Ostatecznie postanowił nieco przeciągnąć sprawę z herbatą dla gościa i zalać ją jako ostatnią proponując mu czarną herbatę z miodem. W końcu jak sam nie wstanie to będzie go musiał sam wyprosić z łóżka.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jorge odszedł od Bréanainna nie obracając się ani razu w jego stronę by sprawdzić, czy on za nim idzie, czy może zawrócił albo też stoi dalej w tamtym miejscu. Nie chciał się przekonać, bo nie wiedział co zrobiłby z tą wiedzą. Ten zakonnik… Szermierz poczuł, że nie może mu patrzeć w oczy, bo on widzi więcej niż Miecz Zimy chciałby mu pokazać. Potrafi przejrzeć jego pozę przywódcy kultu i dostrzec w nim zwykłego człowieka. Wykorzystał to przeciw niemu już raz i pewnie wykorzysta drugi. Jorge nie chciał do tego dopuścić. Ale… to nie było tak, że całkowicie nie wierzył w dobre intencje kapłana. Po prostu bał się, że gdy raz zdejmie maskę, już jej więcej nie przywdzieje. Jak wtedy, gdy w trakcie wycieńczającego marszu na chwilę się usiądzie – z reguły już się nie powstanie…
        Do baraków wrócił, gdy w środku było już ciemno i cicho, a z pokoi docierało do niego co najwyżej pochrapywanie. Chwilę mimo to stał za progiem i nasłuchiwał, jakby spodziewał się podstępu, a gdy nic się nie stało, cicho jak kot wemknął się do pokoju, gdzie była jego prycza. Najciszej jak umiał – a umiał naprawdę cicho – rozebrał się i wślizgnął pod koc. Leżał na wznak, z jedną ręką pod głową, niby swobodnie, ale w ręce schowanej pod kołdrą trzymał nóż. Nie ufał tym ludziom – skoro jeden z nich chciał się z nim otwarcie skonfrontować, tym bardziej mógłby chcieć zaskoczyć go we śnie. Niestety Jorge już się z tym spotkał, dlatego spał tak płytko, dlatego zaciskał palce na broni… Paranoja.
        Nim zmorzył go sen, ogarnęły go dziwne myśli. Przez moment pomyślał jak by to było, żeby zrzucić swój płaszcz i oddać się pod skrzydła tutejszego zakonu. Jak by zareagowali? Co by z nim zrobili? Przez moment starał się nie myśleć o stosie, który by dla niego z pewnością uszykowano. Myślał o Bréanie, który nauczyłby go tego nowego życia. O księciu w habicie.

        Rano Jorge wstał bardzo wcześnie. Nie by był wypoczęty, bo taki czujny sen nie dawał wytchnienia, ale był w stanie funkcjonować. Znowu jak najciszej wyślizgnął się spod koca i ubrał. Przy pasie nie miał szabli, jedynie kaburę z nożem, co i tak czyniło go niebezpiecznym – o ile zostanie sprowokowany ma się rozumieć. Tak jak zapowiedział poprzedniego wieczoru w rozmowie z Bréanainnem, nie atakował pierwszy.
        Chciał się wymknąć tak samo dyskretnie jak w nocy wrócił do baraków, by swoją obecnością nie drażnić mieszkańców i nie prowokować, ale nie było mu to dane, bo po drodze musiał minąć kuchnię, a tam już kogoś spotkał. Markusa, o ile dobrze zapamiętał imię. Robotnik też go zauważył i zaraz dziarsko się przywitał. Jorge odpowiedział spokojnym „dzień dobry”, tylko na chwilę zwalniając, by okazać minimum dobrego wychowania. Nie zamierzał się zatrzymywać na pogawędkę, by nie prowokować. Nie spodziewał się jednak zupełnie, że zostanie zapytany o to czy życzy sobie miodu do herbaty – wtedy faktycznie przystanął.
        - Słucham? – upewnił się.
        - Miodu do herbaty – powtórzył tamten trochę niepewnym tonem, jakby bał się, że powiedział coś nie tak. – Właśnie szykuję.
        - Proszę się nie kłopotać – zbył go szybko szermierz, nadal zamierzając wyjść nim reszta wstanie.
        - Ale żaden kłopot, i tak już zalałem – wyjaśnił Markus, wskazując jeden z kubków na stole. Jorgemu to się odrobinę nie spodobało, bo nie lubił, gdy narzucało mu się cudzą wolę… ”Nie. Opanuj się”, upomniał po chwili samego siebie. To była przecież zwykła gościna, żaden podstęp, żadne rządzenie się. Gdyby ktokolwiek inny przyjął go pod swój dach, pewnie też zaoferowałby mu posiłek albo chociaż coś ciepłego do picia.
        W końcu szermierz z pewną rezerwą podszedł.

        Podczas śniadania doszło do dość dziwnej sytuacji. Jorge trzymał się cały czas na uboczu, nie chcąc wszczynać awantur i nie drażnić innych samą swoją obecnością. Większość robotników przyjęła to z niejaką ulgą, ale jeden z nich o dziwo podszedł. I co więcej - zaczął dopytywać o kult. Nie jak cwaniak, który chce przegadać nieznajomego w obecności kolegów, by się popisać, a ze szczerym zainteresowaniem. Pytał o to wybaczenie, o którym wspominał dzień wcześniej Jorge - naprawdę każdy na nie zasługuje? Co z tymi, którzy popełnili ciężkie przestępstwa? Co jeśli popełnili je z premedytacją i gdyby byli znowu w tej samej sytuacji, nie zawahaliby się zrobić drugi raz to samo? Jorge z początku trochę nieufnie podszedł do tej rozmowy, ale wkrótce spokojnie zaczął tłumaczyć. Nauczać. Nie potrafił inaczej - to z czasem wchodziło w krew, gdy było się przez tyle czasu nieformalnym przywódcą sekty.
        Gdy reszta zebrała się do roboty, rozmówca szermierza również wstał i poszedł, cicho dziękując mu za rozmowę, a Jorge został jeszcze chwilę w kuchni, zastanawiając się co o tym myśleć. Z kim miał do czynienia? Robotnik był ciekawski, szczerze zainteresowany przystąpieniem, a może napuszczony przez zakon, by wybadać zamiary sekciarza?

        Cokolwiek było zaplanowane na ten dzień wśród robotników podległych zakonowi, musiało zostać odłożone na bok - choć burza miała prawdopodobnie jeszcze o sobie przypomnieć, należało uprzątnąć najpilniejsze szkody, jakie już zdążyła wyrządzić. Na pierwszy ogień poszło zawalone drzewo znalezione przez brata Bréanainna, któremu nikt by przecież nie odmówił pomocy. Mężczyźni szybko zakrzątnęli się, by uporządkować miejsce do modłów - część zajmowała się cięciem zwalonego drzewa na mniejsze fragmenty, inni zaś próbowali ratować to co zostało z ławeczek i drobnej ogrodowej architektury. Praca szła z pozoru chaotycznie, ale ci co brali w niej udział widzieli w tym dobrze znany sobie rytm - trochę jak w ulu, gdzie każdy ma swoje miejsce.
        Rąk do pracy było jednak za mało w stosunku do warunków, w jakich przyszło ja wykonywać. Błoto pod nogami nie dawało pewnego oparcia, co chwilę ktoś się potykał, ślizgał, nie miał pewnego chwytu. Prawie doszło przez to do nieszczęścia, bo gdy próbowano podnieść odcięty konar i przenieść go na bok, jeden z robotników poślizgnął się na błocie i wpadł prosto pod ogromną gałąź, cała reszta zaś zachwiała się, a dodatkowy ciężar, którego nie dźwigał już ich przewrócony kolega, nagle wyjątkowo nimi szarpnął. Znikąd jednak pojawiła się dodatkowa para rąk, która pewnie złapała za gałęzie i pomogła odzyskać wszystkim równowagę.
        Jorge. Nikt nie zwracał na niego uwagi, gdy tak kręcił się po okolicy bez celu, choć w tym swoim białym płaszczu powinien rzucać się w oczy. Może to i dobrze - nikomu nie przeszkadzał, nikt go nie zaczepiał, a on sam mógł swobodnie chodzić po okolicy i obserwować. A wzrok miał dobry i wyczulony na pewne zmiany rytmu, jak to fechtmistrz, któremu przez kilka lat przyszło obserwować trenujących adeptów. Kiedyś błyskawicznie rzucał się między dwóch walczących, by zapobiec nieszczęściu w walce, a teraz od razu zauważył nietypowe poruszenie przy gałęzi i bez namysłu rzucił się do pomocy. Był silny, choć pewnie nie wyglądał - był za wysoki, zbyt smukły i arystokratyczny. Bez większego wysiłku zastąpił jednak powalonego robotnika.
        - Wyłaź szybko - sapnął do leżącego na ziemi mężczyzny, a ten nawet nie zastanawiał się od kogo przyjął polecenie tylko od razu je wypełnił. Reszta popatrywała na kultystę czujnie, niektórzy nieufnie, inni z uznaniem, czekając co jeszcze zrobi. On jednak przetoczył po wszystkich spojrzeniem, sprawdzając ich reakcje, po czym kiwnął głową, jakby zobaczył to czego się spodziewał.
        - Pomogę wam - oświadczył. - Choć tak odpłacę za dach nad głową.
        Oddał miejsce przy dźwiganym konarze temu, który wcześniej je zajmował, po czym odszedł na bok tylko po to, by zdjąć z siebie swój sekciarski płaszcz - tylko by przeszkadzał. Pod płaszczem miał na sobie wąskie spodnie, które podkreślały jego umięśnione nogi i wąskie biodra, a do tego białą koszulę, luźną i wygodną, choć wkrótce miało się okazać, że przy tym bardzo zdradliwą.
        - Co mam robić? - zapytał zawiadującego pracami Markusa, zakasując przy tym rękawy.
        - A umiesz drewno rąbać?
        - Umiem - odparł z przekonaniem Jorge.
        - To łap za siekierę i do dzieła.
        Szermierz nie dyskutował - przyjął wskazane narzędzie i poszedł tam, gdzie grube gałęzie były ociosywane i przerąbywane na mniejsze fragmenty. Faktycznie wyglądało na to, że umie się posługiwać siekierą, a przy tym był sprawny i naprawdę pomagał, a nie tylko robił dobre wrażenie. Pewnie przemieszczał się między gałęziami i wymachiwał toporkiem bez wysiłku, ale przy tym bez brawury. Gdy jednak spadające na drewno ostrze poruszało jeszcze żywymi liśćmi, z tych otrząsały się zastygłe do tej pory krople deszczu, metodycznie mocząc przy tym koszulę Jorgego, która niedługo po tym zaczęła się lepić mu do pleców. A zbudowany był przy tym tak, że niektóre panny, które przypadkiem przechodziły, wskazywały sobie palcami pięknego nieznajomego, rumieniąc się przy tym lekko, bo aż nie wypadało patrzeć…
Awatar użytkownika
Bréanainn
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Dotknięty
Profesje: Kapłan , Mag , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Bréanainn »

        Modlitwę do Prasmoka przerwały głośne westchnienia zbliżających się robotników. Mimo, że mogli spodziewać się takich skutków po burzy to jakoś dziwił ich chaotyczny widok miejsca, gdzie panował zawsze spokój i harmonia. Okoliczny zagajnik, w którym nawet najmniej wierzący wierny wyczuwał magie oraz atmosferę tego miejsca, teraz był istnym pobojowiskiem, lecz pośród zaś połamanych gałęzi, ciężkich drzew oraz zniszczonych ławeczek znajdował się jasny punkt. Breanainn.
        Mężczyzna dźwignął się na nogach i powitał całe towarzystwo szczerym, szerokim uśmiechem. Ktoś zażartował, że nowy styl zagajnika niezbyt przypadł mu do gustu, ktoś inny oburzył się z owych słów, wszakże jest to miejsce poświęcone, przeznaczone modlitwie i naukom, nie wolno się śmiać z zastałej tragedii a arystokrata zwinnie lawirował między jednymi a drugimi. W pierwszej chwili nawet nie zauważył obecności nowo przybyłego zbyt przejęty ogarnianiem sytuacji. Głównie przeszkadzali mu wierni chcący z nim w międzyczasie porozmawiać, czekający na dobre słowo czy poradę, czekający na każdy możliwy gest Breanainna. Było to momentami przytłaczające, jednak kapłan cierpliwie odpowiadał swoim wiernym, choć zdecydowanie wolał skupić się na teraźniejszych problemach. Takim też sposobem Brean bardziej sprawdził się w roli kierownika niż wykonującego polecenie. Oczywiście jak mógł to pomagał fizycznie, ale to spotykało się z większą paniką wśród robotników, którzy bardziej przejmowali się tym by nie ubrudzić drogich szat kapłana niż żeby uważać na własne ręce czy nogi.
        Arystokrata dostrzegł Miecz Zimy dopiero gdy ten przechwycił gałąź zapobiegając nieszczęśliwemu wypadkowi. Brean uniósł lekko brwi i coś ścisnęło go w gardle. Nagle jakby zabrakło mu słów, choć nikt go o nic w tej chwili nie pytał. Nie wiedział czym było to spowodowane. Racjonalnie rzecz ujmując musiał przejąć się samym zdarzeniem, wszak gdyby nie Jorge to ten człowiek mógłby stracić życie lub też sprawność fizyczną. Jeszcze tego w tym wszystkim by brakowało. Kapłan odetchnął z wyraźną ulgą i miał ku temu dwa powody. Pierwszym z nich było to, że robotnikowi nic się nie stało. Drugim powodem była nadzieja, która pojawiła się w sercu wyznawcy Fionnu. Był to jakiś dowód na to, że dobrze uczynił pozostawiając „przeciwnika” na wyspie. Teraz jego przełożeni nie będą go mogli tak zwyczajnie skrytykować. Breanainn nie zdążył jednak podziękować Jorge, po raz kolejny zaczepiony i przejęty innym zdaniem. Postanowił porozmawiać z podróżnikiem po wszystkim mając nadzieję, że ten nie ucieknie zaraz po uprzątnięciu bałaganu.
        Czas mijał, a świetlista szata blondyna teraz nieco poszarzała w ferworze pracy. Taki stan miał trwać jeszcze tylko przez moment.
        Brean właśnie pochylał się ku drewnianemu, ciężkiemu siedzisku ławki w łódkowatym kształcie, by następnie z niemałym wysiłkiem podnieść swoją połowę. Gdy ją uniósł jego oczom ujawniła się postać Jorge. Osłonięta gałęziami sylwetka mężczyzny rysowała się zaskakująco wyraźnie. Oblepiona i półprzezroczysta koszula przy każdym zamachu toporkiem wygładzała się na plecach Miecza Zimy oraz zaginała na napiętych mięśniach ramion, po czym zmieniała swój kształt podkreślając inne walory mężczyzny, gdy ten wznosił toporek. Strząśnięte z gałęzi krople wody rozproszały się w powietrzu, a niektóre z nich osadzały na karku Jorge. Jak bardzo był to wciągający widok to nie wiedział sam Breanainn. Nie ocuciły go żadne chichoty dziewcząt czy poburkiwanie zmęczonych pracowników. Dopiero nieostrożny ruch pomocnika sprawił, że kapłan gwałtownie cofnął się o krok a zaskoczony nie utrzymał kołka w dłoniach. Drewno podrapało jego dłonie, po czym runęło w błocie ochlapując Breanainna, który prześladowanym pechem oberwał jeszcze po drodze w kolano. Kapłan syknął chwytając się za miejsce pulsujące bólem. Jakimś cudem nie przeklął, ale jakąś modlitwę do Prasmoka posłał.
        - Prze-przepraszam! Bracie Breanainn, nie chciałem!
        - Nic nie szkodzi... - stęknął arystokrata kurczowo trzymając się za kolano i czując jak gorąc zalewa jego policzki.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Yandil”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości