Iruvia[Iruvia i otaczający ją las] Niedokończone Sprawy

Wielkie, elfie miasto położone w samym środku Lasów Eriantur. Piękne i obszerne budowle z kamienia wkomponowane są idealnie w leśny klimat. Pałac królewski wybudowany z drewna, białego kamienia i kryształu góruje nad drzewami, a z okien wież rozciąga się przepiękny widok na gęstą puszczę.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Wolał nie robić sobie i Shyilii kłopotów w mieście, do którego dopiero przybyli. Uznał, że może lepiej i bezpieczniej będzie pozbyć się natręta w… mniej krwawy sposób, chociaż nawet już wtedy wiedział, że może okazać się, iż nie będzie to ich ostatnie spotkanie. Liczył na to, że może się myli i nie będą mieli problemów przez to, że nie pozwolił elfce na to, żeby rozwiązała sprawę po swojemu. Tyle dobrze, że przynajmniej niemalże od razu zrozumiała, w jaką grę postanowił grać i, jaką rolę ma w niej ona sama, a dzięki temu od razu przyjęła rolę jego partnerki życiowej. Całość wyszła im naprawdę dobrze jak na coś, co Constantin wymyślił na poczekaniu i, gdy zobaczył słodkości na jednym ze straganów. Wyglądało to tak, jakby rzeczywiście byli parą, a czarodziej próbował teraz dać drugiemu mężczyźnie jasno do zrozumienia, że jego „partnerkę” nie interesują nowe znajomości i poza tym jest też zajęta przez kogoś możliwe, że ciekawszego od niego. Ostatecznie skończyło się na tym, że udało mu się zdenerwować mieszkańca miasta i sprawić, że ten nawet zaczął się lekko jąkać, aż w końcu dał za wygraną i oddalił się, oczywiście w przeciwną stronę niż ta, w którą poszli Shyilia i Constantin. Mag przez chwilę nasłuchiwał jeszcze, jakby może spodziewał się, że tamten poczuje nagły przypływ odwagi i głupoty, a przez to zdecyduje się na zadanie mu ciosu w plecy. Na szczęście – głównie dla tamtego szlachetki – nic takiego się nie zdarzyło. Odezwał się dopiero, gdy upewnił się, że nikt nie zaatakuje ich z tyłu, ale i tak zrobił to w sposób, którym zakończył ich przedstawienie.
         – Właśnie dlatego chciałem zareagować w taki sposób – odpowiedział jej, gdy już wyjaśnili sobie kwestie trzymania dłoni w miejscu, w którym może niekoniecznie powinna się ona znajdować. Tyle dobrze, że jej nie przeszkadzało to tak, jak wydawało mu się na początku, ale i tak wolał przeprosić, a także zabrać swoją dłoń.
         – Co prawda, sam z chęcią spaliłbym go na popiół tak lekki, że nawet niewielki wiatr porwałby go ze sobą i rozwiał po całym mieście, ale nie zrobiłem tego. Będziemy w tym mieście przebywać przez… jakiś czas, więc dobrze by było, żeby ograniczyć trochę zabijanie, a sytuacje podobne do tej wcześniejszej, może lepiej będzie rozwiązywać w inny sposób, a nie wyłącznie przy pomocy przemocy – dopowiedział jeszcze. Może i nie brzmiał tak, jak powinien, ale jednak musieli zachować nieco ostrożności, a on chciał o to zadbać, nawet jeśli oznaczało to, że będzie musiał trochę pilnować swojej towarzyszki i wtrącać się, gdy będzie chciała rozwiązać coś szybko, krwawo i brutalnie. Z drugiej strony, lepiej byłoby, gdyby ona to zrozumiała i zgodziła się na takie podejście. Tak, wtedy zdecydowanie byłoby łatwiej.
        „W końcu zaczynasz rozumieć, że czasem lepiej sięgnąć po słowa, zamiast po pięści, magię lub sierp?”– usłyszał w głowie kobiecy głos, który należał do jego matki. Wypuścił powietrze przez nos lekko rozdrażniony, chociaż dopiero po fakcie zorientował się, że to zrobił.
        „To kusargiama, a nie sierp” – odpowiedział jej, nawet nie zamierzał tłumaczyć swojego zachowania i tego, dlaczego teraz wolał zachowywać się mniej agresywnie i… trudniej, niż normalnie, przy okazji zwracając też uwagę na to, co nie tylko robi sam, lecz także na to, co robiła osoba mu towarzysząca. Nie chciał tego tłumaczyć, bo – siedząc ciągle w jego głowie – ona i pozostała dwójka powinni domyślić się, dlaczego tak postępuje. A jeśli nawet nie, to… przecież tłumaczył to samej Shyilii, więc wystarczyłoby, gdyby usłyszeli to jego uszami.
         – To, że do ciebie zagadał nie oznacza, że cię rozpoznał, może po prostu zobaczył ładną buźkę u nieznajomej i… zaczął być nachalny, bo inaczej tego nazwać nie można – odpowiedział jej, chociaż rozważał też możliwość, że może tamten mężczyzna nie spocznie i będzie próbował znaleźć jakieś informacje o niej, może rzeczywiście pomyślał, że gdzieś już ją widział, co zresztą również sprawi, że zacznie szukać i węszyć. Wtedy rzeczywiście mógłby przynieść ze sobą kłopoty, jeśli natknęliby się na niego ponownie.

         – Nigdy nie mówiłem, że poprzestanę tylko na słodkiej przekąsce – odparł, spoglądając w stronę elfki i nawet uśmiechnął się do niej. Niech wie, że gdy już znajdą się gdzieś, gdzie będą mogli spokojnie zjeść i wypić, on zajmie się płaceniem za rachunek zarówno swój, jak i jej. Zresztą, za pobyt w karczmie też mógł zapłacić, aktualnie w ogóle nie narzekał na pustą sakiewkę, czy taką, której bliżej do pustej, niż przynajmniej w połowie wypełnionej ruenami o różnych nominałach. Dobrze też, że zdecydowała się skosztować słodkich bułek, które przyniósł wcześniej, przynajmniej nie będzie musiał zjadać ich wszystkich w pojedynkę. Z drugiej strony, jeśli były tak dobre, jak zastrzegała to sprzedawczyni, to może im więcej miałby ich dla siebie, tym lepiej? Nigdy nie narzekał na nagłe przybieranie na wadze dzięki szybkiej przemianie materii, dodatkowo utrzymywał też swoje ciało w dobrej formie, a mięśnie – co prawda niekoniecznie mocno rozbudowane – i tak rysowały się pod skórą. Sam też postanowił w końcu wziąć jedną z bułek i spróbować jej, a później zjeść pozostałą część.
         – Udały się one mężowi staruszki, która je sprzedawała. Ja je tylko kupiłem – uśmiechnął się, łapiąc ją za słowo. Droczyła się z nim o wiele częściej, ale nie oznaczało to przecież, że on nie może podroczyć się trochę z nią, prawda? Prawda, jak najbardziej prawda. Swoją drogą, te słodkie bułki rzeczywiście były tak dobre, jak mówiła tamta kobieta. Nie wykluczał, że gdy będzie w pobliżu jej straganu, to skusi się, żeby zakupić tam inne słodkie produkty.
         – O, to mamy już prawdopodobne miejsce, w którym będziemy spać – odezwał się, a te słowa raczej dość jasno wskazały, że jak najbardziej nie ma nic przeciwko temu, żeby spać na słomianym sienniku. Gdy się podróżuje, często śpi się w gorszych warunkach i na twardszych materiałach, czasem nawet zwyczajnie na gołej ziemi, chociaż w niektórych regionach Alaranii trawa potrafi być zaskakująco miękka i wygodna. Doświadczył tego na własnych plecach.
         – Byle było tam czysto. Nie chcę spać na słomie, w której czają się jakieś robale – dodał jeszcze. I nie chodziło tu o strach przed tego typu żyjątkami, a po prostu o czystość i porządek. Liczył na to, że Shyilia również weźmie to pod uwagę, chociaż wydawało mu się, że w karczmie, o której wspomniała, raczej nie będą musieli obawiać się robactwa.

Jakiś czas później rzeczywiście znaleźli się w zachodniej części miasta, w czasie tej niedługiej wędrówki zdarzało im się rozmawiać, a także iść w całkowitej ciszy. Constantin wiedział, że może ufać Shyili, jednak o sprawach bardziej… prywatnych, na przykład tych związanych z rodziną siedzącą mu w głowie, wolał rozmawiać w zamkniętym pomieszczeniu, może nawet przy stoliku w karczmie, gdy wie, że nikt ich nie podsłuchuje albo nawet w pokoju jednej osoby lub drugiej, ewentualnie w takim, który wyposażony byłby w dwa łóżka i mogliby dzielić go wspólnie, chociaż nie był pewien, czy elfka chciałaby, żeby tak się stało. Jemu właściwie było to bez różnicy, wyłączając z tego dwuosobowe łoże – w przypadku, gdyby mieli do wyboru wyłącznie pokój z takim, to niby mógłby zgodzić się na spanie w nim, może nawet na jednym łóżku z Shyilią, jednak byłoby to dość niezręczne. Owszem, jego matka na pewno cieszyłaby się z takiego obrotu spraw, jednak on najpewniej zaproponowałby, że prześpi się na podłodze albo coś, a duże łóżko oddałby wtedy jej.
W każdym razie, w końcu chyba udało im się dotrzeć do wspomnianej wcześniej karczmy. Był to budynek z jednym piętrem, najpewniej tam znajdowały się pokoje do wynajęcia, gdy na parterze można było coś zjeść, wypić i spotkać innych ludzi, którzy akurat zdecydowali się zajrzeć do karczmy. Widać było okna i drzwi wejściowe, nad którymi wisiał drewniany szyld z naszkicowanym na nim na szybko łbem jelenia z pokaźnym porożem i napisem, który głosił, że budynek tej jest „Karczmą pod Jelenim Rogiem”. Ze środka nie dobiegały odgłosy muzyki, śmiechów, rozmów i ogólnie zabawy, ale to raczej dlatego, że była na to zdecydowanie za wcześnie.
         – To tutaj? - zapytał, a skinieniem głowy wskazał na pobliską karczmę.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Przebywała z Constantinem niecałą dobę, mimo to Shyilia była już pewna, że w jego towarzystwie nie będzie się nudzić, podobnie jak on w jej. Załatwianie spraw w sposób niestandardowy - będący także przy tym bardziej skomplikowanym - choć nieco uciążliwe, było znacznie bardziej interesujące od machania sierpem na prawo i lewo. Czy dawało większą satysfakcję, to już odrębna kwestia; tego Shyilia jeszcze nie potrafiła ocenić. Własnoręczne upuszczanie krwi idiotom, którzy na to zasługiwali, zapewniało pożywkę dla żądzy mordu i na pewno było ekscytujące; z drugiej strony jednak, współpraca z czarodziejem stwarzała możliwości zaznania innych, choć równie ciekawych wrażeń.
         Słysząc wywód Naxama, elfka zaśmiała się pod nosem.
         - Teraz już sama nie wiem, co podobałoby mi się bardziej: poderżnięcie mu gardła własną kusarigamą czy patrzenie jak robisz z niego żywą pochodnię… Ale spokojnie, nie zamierzam rzucać się na każdego, kto spojrzy na mnie w nieodpowiedni sposób - zapewniła towarzysza, może nieco twardszym tonem, niż planowała. Słowa mężczyzny zabrzmiały w jej przekonaniu jak protekcjonalna krytyka, w związku z czym wojownicza natura zabójczyni podświadomie uznała za słuszne, by się bronić. - Może i bywam agresywna, ale nie jestem głupia, Naxam. Inaczej tamten typ dawno wąchałby bruk od spodu.
         Możliwe, że trochę przesadzała. Wprawdzie zdarzało jej się brutalnie potraktować tę czy inną osobę, która czymś jej się naraziła, owszem, lecz zazwyczaj poprzestawała na mniej lub bardziej dotkliwym okaleczeniu delikwenta - i, wbrew pozorom, starała się nie zabijać, jeśli nie było to konieczne; wliczone w warunki zlecenia lub podyktowane osobistym pragnieniem zemsty. Ewentualnie w samoobronie, choć takie sytuacje zdarzały się nad wyraz rzadko. Shyilia była na tyle wyszkoloną wojowniczką, że doskonale wiedziała, jak unieszkodliwić wroga, nie odbierając mu przy tym życia.
         Pokręciła głową w reakcji na rozważania czarodzieja na temat powodów nachalności przepędzonego jegomościa.
         - Nie, Naxam, ja doskonale znam ten wyraz twarzy - westchnęła przez zaciśniętą szczękę, zgrzytając zębami. - “Wiem, że gdzieś już cię widziałem.” To za każdym razem działa tak samo. Za jakiś czas natknie się na list gończy i dyskrecję trafi szlag. Cóż, przynajmniej ogólny poziom przestępczości w Iruvii spadnie na jakiś czas - zaśmiała się gorzko. - Lokalne, pożal-się-prasmoku, łotrzyki nie mają na tyle odwagi, by robić rozboje, gdy straż w mieście jest podwojona, a w dodatku grasuje w nim groźniejszy drapieżnik.
         Spodobało jej się stwierdzenie Constantina na temat fundowania jej jedzenia tudzież napitku, co znalazło odzwierciedlenie w uniesionej zadziornie brwi.
         - Za to cię lubię - wyszczerzyła zęby. “Nie tylko za to, rzecz jasna”, dodała w myślach, lecz nie zdecydowała się wypowiedzieć tego głośno. Artykułowanie myśli i uczuć sprawiało elfce spore problemy. Wolała zdecydowane gesty, dlatego, zamiast ubierać sympatię w słowa, poklepała kompana po ramieniu, przeżuwając równocześnie ofiarowaną bułeczkę.
         - No proszę, ktoś tu łapie mnie za słówka - mruknęła, niby poirytowana, ale nie przestawała się uśmiechać. - Inny osobnik za taką zniewagę dostałby po mordzie, ale ty, z jakiegoś powodu, podobasz mi się przez to znacznie bardziej.
         No właśnie. Dobór słownictwa zdecydowanie nie był mocną stroną zabójczyni. Teraz również natychmiast kobieta pożałowała, że nie ugryzła się w język ciut szybciej. Normalnie by się tym nie przejmowała; mówiła różne rzeczy różnym osobom - wliczając w to mężczyzn, a jakże - ale… różnica była taka, że ich opinia na jej temat kompletnie Shyilii nie obchodziła. Constantin natomiast… Był jej przyjacielem. Archaiczne słowo, zakurzone w pamięci elfki, mimo to nadal prawdziwe. Przyjaźń z kolei stwarzała pewne zobowiązania i pewne… konwenanse. W tej kwestii kobieta raz po raz zapuszczała się na nieznane wody, niespokojna o to, co czaiło się za granicą tego, do czego przywykła. I raz po raz odkrywała, że braki w empatii i obyciu potrafiły dać się we znaki, gdy interakcje z bliską osobą stawały się nieco bardziej skomplikowane. I gdy Shyilii zaczynało na nich zależeć.
         - To skromna karczma, ale robactwa tam nie uświadczysz - zapewniła. - Karczmarz to prosty chłop o niewyparzonej gębie, ale o część noclegową dba jego żona, elfka. Nie przepadam za nią - skrzywiła się lekko. - Jest strasznie wyniosła jak na pokojówkę i zawsze daje mi do zrozumienia, że ma mnie za gorszy sort ze względu na mój fach… Chociaż muszę jej przyznać, że zadbać o czystość w tej ruderze to ona potrafi.

         Gdy szli przez miasto, Shyilia starała się wybierać jak najmniej uczęszczane uliczki w cichych dzielnicach - a przynajmniej cichych za dnia. Włóczenie się po nich nocami w samotności, dla kogoś, kto nie umiał się zbyt dobrze bronić lub szybko uciekać, mogło okazać się niebezpieczne. Brak tłumów był jednak dla przestępczyni korzystną okolicznością, dlatego im dłużej udawało jej się unikać przypadkowych gapiów, tym lepiej. Później, gdy już na poważnie zacznie polowanie na Riyenesa, będzie szukać informacji u mieszczan, dokonując skrupulatnej selekcji. W taki sposób działała zazwyczaj: w kwestii kontaktów znacznie bardziej niż ilość, elfka ceniła jakość - i idącą za nią dyskrecję.
         Kiedy znaleźli się bliżej centrum miasta, kobieta zatrzymała się w zaułku i przyciągnęła Constantina do siebie.
         - Możesz coś dla mnie zrobić? - spytała, zmierzając do wyjaśnienia, o jaką przysługę jej chodziło. - Na placu centralnym, przy takiej starej, kamiennej studni, stoi duża tablica z ogłoszeniami. Byłabym wdzięczna, gdybyś pofatygował tam zadek i zorientował się, czy za moją głowę nadal jest jakaś nagroda. A jeśli jest, to jak wysoka. Jeśli chcesz, możesz też przy okazji rozejrzeć się za jakimś ciekawym zleceniem, tak dla zabicia czasu.

         Karczma, która według zapewnień Shyilii miała posłużyć im za bazę wypadową, znajdowała się w dość odosobnionej części zachodniej Iruvii. Być może dlatego większość klienteli stanowili tu okoliczne wyrzutki społeczne i nieszczęśliwi alkoholicy, uciekający przed problemami życia codziennego. Nie było to towarzystwo z wysokiej półki, ale to bynajmniej Shyilii nie przeszkadzało; wręcz przeciwnie. Nie zjawiała się tam w poszukiwaniach partnera na noc ani, tym bardziej, w celu przeprowadzania inteligentnych dyskusji. Kiedy zakładała na głowę kaptur i nie obnosiła się ze swoją atrakcyjnością, mało kto zwracał na nią jakąkolwiek uwagę, a to było ważnym argumentem, przemawiającym za obraniem tegoż przybytku za tymczasowe lokum. To przynajmniej zapamiętała ze swojej ostatniej wizyty w mieście.
         Dotarli tam szybciej, niż elfka się spodziewała. Nikt więcej nie nagabywał ich po drodze, a i Constantinowi nie przeszkadzało najwyraźniej nieco szybsze tempo marszu, choć przez to mieli zdecydowanie mniej sposobności do rozmów. Zamienili ze sobą może kilka zdań, zanim dotarli “Pod Jeleni Róg”. Shyilia przyjrzała się budynkowi. Z zewnątrz nie zmienił się wcale, odkąd miała okazję tu gościć.
         Skinęła głową i bez zbędnego gadania przekroczyła próg karczmy. W środku było pusto, nie licząc osobników, którzy spali na drewnianych ławach, upiwszy się poprzedniego wieczoru do nieprzytomności. Była w tym jakaś… swojskość. Słychać było szmery prowadzonych jeszcze półgłosem rozmów między co bardziej przytomnymi gośćmi, a w powietrzu unosił się zapach mięsa i warzyw. Na pierwszy rzut oka karczma jak każda inna; mimo to, skrytobójczyni swego czasu lubiła tu przesiadywać. Podeszła do lady, za którą niespiesznie krzątał się nieco tęższy mężczyzna w średnim wieku. Polerował szkło i sztućce, pogwizdując coś pod nosem, dopóki elfka nie zbliżyła się do niego. Wówczas podniósł wzrok znad szklanki, którą przecierał szmatką, a wyraz jego twarzy świadczył o tym, że bardzo szybko rozpoznał osobę, z którą miał do czynienia.
         - Shyilia z klanu Iarrieth - odezwał się, nieco zgrzytliwym głosem. - Piękna jak dawniej. I pewnie równie niebezpieczna.
         - Einar Torgun. Uprzejmy jak zawsze. - Elfka skinęła głową. Nie uśmiechała się, lecz w jej postawie brak było wrogości czy choćby niechęci. - Zakładam, że Daya nadal nie wie, że mówisz w ten sposób do każdej kobiety przekraczającej progi tej rudery?
         - Bo i po co ma wiedzieć? - Karczmarz wyszczerzył zęby, kiwając trzymaną weń wykałaczką. - Interes się kręci i niespieszno mi to zmieniać - dodał znacząco i pogroził Shyilii ścierką. - A wiem, że kłopoty rozmaite lubią się ciebie trzymać, kochanieńka.
         - Kochanieńka zawsze je również rozwiązuje, o ile jeszcze pamiętasz. - Na twarz Shyilii wypełzł przebiegły uśmiech. Oparła się o ladę dłońmi, pochylając nieznacznie do przodu.
         Gospodarz zbladł lekko, ale jego mina nie zrzedła ani na chwilę.
         - Oczywiście, że pamiętam. Nigdy ci tego nie zapomnę, psiajucha. Evie ma się dobrze, nawiasem mówiąc. - Odrzucił szmatkę w bok i skrzyżował ręce na piersi. - Rozumiem, że przyszła pora na spłatę długu. Czego ci potrzeba?
         Skrytobójczyni podobało się to, jak szybko Einar przeszedł do konkretów. Właśnie dlatego lubiła mężczyznę; nigdy nie owijał w bawełnę.
         - Potrzebuję noclegu dla dwóch osób na czas nieokreślony. Z zapewnieniem pełnej dyskrecji. - Ruchem głowy wskazała Constantina.
         Karczmarz łypnął na czarodzieja, jakby dopiero teraz go zauważył. Zmierzył go wzrokiem od stóp do głów - na tyle, na ile pozwalał mu ograniczający widoczność kontuar - i zacmokał.
         - Jedno duże łóżko? - mrugnął porozumiewawczo do skrytobójczyni.
         - Dwa. Osobne - oświadczyła kobieta stanowczo. Zmrużyła oczy w groźnym wyrazie twarzy, sugerując mu zaniechanie tego typu insynuacji w przyszłości. - Constatnin jest moim wspólnikiem.
         Na chwilę zapadła cisza - przynajmniej między tą dwójką - podczas której Einar wyraźnie intensywnie nad czymś myślał. W końcu westchnął i pokiwał głową.
         - Wiesz, że prosisz o wiele, Shyilio. Ukrywając cię tu, sporo ryzykuję.
         - Wiem o tym. Ale jesteś jedyną osobą, którą mogłabym o to prosić.
         Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.
         - Nie mogę ci odmówić, nawet jeśli bym chciał. - Wyciągnął spod lady klucz i wręczył go elfce. - Postaraj się trzymać z dala od problemów. Zwłaszcza takich, które mogłyby mi też uprzykrzyć życie. Dobra?
         - Jasne. Dziękuję, Einar.
         Shyilia schowała klucz do najmniejszej z sakiewek noszonych przy pasku i uśmiechnęła się do Constantina, dumna ze swojego osiągnięcia. Kwestię regulacji ceny postanowiła zostawić na inną rozmowę.
         - Jeszcze jedno - zawołała przez ramię do karczmarza. - Przynieś nam po porcji tego, co tam pichcisz na zapleczu. Pachnie to smakowicie, a jestem już porządnie głodna.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Zagrożenie ze strony tamtego mężczyzny mieli już za sobą, jednak on również zaczął podejrzewać, że osobnik ten może im później sprawić jakieś problemy. Nie był pewien, czy było to jego przeczucie, czy może to, że Shyilia tak o tym myślała i myśli te wyrażała na głos, co mogło z kolei wpłynąć na jego osąd.
        „Na pewno się nim zajmiesz. Ochronisz swoją damę w opresji” – znów odezwała się jego matka. Trochę dziwne zaczęło być to, że ostatnie kilka rozmów inicjowała właśnie ona, a nie pozostała dwójka. Co więcej, tamci często też nie odzywali się i nie dołączali do dialogu, a to było jeszcze dziwniejsze. Bella naprawdę rzadko kiedy odpuszczała sobie jakieś życzenia śmierci skierowane w jego stronę. Z drugiej strony, chyba trochę rozumiał, dlaczego jego ojciec się nie odzywa, w końcu nie robił tego, gdy twierdził, że nie ma niczego do dodana lub wtrącenia od siebie.
        „Daleko jej do kogoś takiego. Shyilia wie, jak o siebie zadbać” – odpowiedział Constantin. Akurat tego był pewien, tylko, że ona akurat nie zawsze może zauważać inne rozwiązania niż przemoc… Co często również dotykało jego, chociaż od jakiegoś czasu zaczął widzieć, że argument siły nie jest tym, co powinno stosować się w każdej lub w większości sytuacji. Tylko, że tutaj chodziło też o uargumentowanie takiego zachowania, zwłaszcza u osoby, która przeważnie robi zupełnie coś innego. Akurat teraz, gdy byli w tym mieście naprawdę krótko, nie powinni zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, a to było dla niego wystarczające, żeby zastanowić się nad tym, jak poradzić sobie z tamtym nachalnym mężczyzną.
         – Nawet, jeśli dojdzie do czegoś takiego, i tak nie oznacza to od razu, że strażnicy cię złapią. Nie będą wiedzieli, gdzie szukać, więc będą biegać po całym mieście i ostatecznie mogą nawet nie znaleźć osoby, której szukają – odparł, ale to akurat dotyczyło tylko zwykłej straży, która przeważnie patroluje miasto, strzeże bram i innych ważnych wejść, a także urzęduje w więzieniu. Większy problem pojawiłby się, gdyby zaangażowani zostaliby do tego jacyś śledczy lub bardziej elitarni strażnicy, którzy byliby bardziej doświadczeni w tropieniu i łapaniu kryminalistów. Wtedy w jakimś stopniu urosłaby szansa na to, że w końcu natknęliby się na nich i musieliby z nimi walczyć. Z takiej sytuacji były akurat tylko dwa wyjścia – ucieczka albo walka.
         – Za to, że mam większą sakiewkę od twojej? - zapytał, a na jego twarzy na chwilę pojawił się uśmieszek. Ona mogła droczyć się z nim, więc rozumiał, że on bez żadnych pozwoleń mógł też to robić w jej kierunku. Z drugiej strony, widać było też, że powiedział to żartem, a nie po to, żeby może uderzyć w to, że ma więcej pieniędzy od niej. Nie chciał, żeby tak to zrozumiała, bo zupełnie nie o to mu teraz chodziło. Domyślał się też, że gdyby odpowiednio to powiedzieć i dobrać inne słowa, na pewno mogłoby to w jakiś sposób zabrzmieć dwuznacznie, ale – raz, że niekoniecznie chciał, żeby tak zabrzmiało i dwa, nie był też pewien, czy wiedziałby, jakich słów użyć tu jako zamienników.
         – Skąd pewność, że pozwoliłbym ci na to, żebyś mnie uderzyła? Nie chciałbym z tobą walczyć, ale broniłbym się, gdybyś chciała mnie uderzyć – powiedział to do niej może tonem zbyt poważnym, niż chciał na początku. Na pewno nie brzmiało to jak wyzwanie, a bardziej jak zwykłe stwierdzenie odnoszące się do tego, jak zareagowałby, gdyby rzeczywiście chciała „dać mu po mordzie”. I mówił też prawdę, gdy przyznał, że nie chciałby z nią walczyć. Nie chodziło tu o to, że może bał się przegranej, a bardziej o to, że znali się, ufał jej i ją lubił. Takich osób, co do których był pewien, że może je tak traktować, bo one również myślą o nim podobnie, było w jego życiu niewiele.
         – Świetnie, czyli będzie to dobre miejsce na odpoczynek – podsumował swoje zdanie na temat miejsca, do którego prowadziła go elfka. O karczmarza się nie obawiał, jednak miał dziwne podejrzenia, że jego żona może okazać się wścibska i ciekawska, zwłaszcza, jeśli chodziło o kogoś takiego, jak on. O osobę, której nie znała i, którą najpewniej będzie widziała pierwszy raz w życiu.  

Za blisko, zdecydowanie za blisko. Znaczy, wiedział, że Shyilia raczej nie myślała o takich rzeczach, gdy nagle przyciągnęła go do siebie, ale i tak była to dość niezręczna sytuacja. Tyle dobrze, że dosłownie nie przyparła go do ściany jakiegoś budynku…
        „Pocałuj ją!” – usłyszał w głowie głos… matki. Kto inny namawiałby go do właśnie takich rzeczy? Zresztą, było to głośne i przez chwilę miał wrażenie, że zaraz nagle zacznie boleć go głowa. Był to krzyk, pełen ekscytacji, ale nadal krzyk. Constantin nie zareagował na to słowami, które wypowiedziałby w swojej głowie, a jedynie nagłym i głośnym wypuszczeniem powietrza przez nos, co jak najbardziej mogło być oznaką irytacji. Dobrze, że zrobił to chwilę przed tym, jak Shyilia zaczęła mówić, bo inaczej jeszcze mogłaby zrozumieć to tak, że zareagował w ten sposób na to, o co go poprosiła.
         – Nie ma sprawy, sprawdzę tablicę ogłoszeń – odpowiedział jej, a później odwrócił się i ruszył w stronę placu centralnego. Tablicę odnalazł szybko, mimo tego, że po okolicy kręciło się dużo mieszkańców miasta.
Podszedł do niej i przyjrzał się pergaminom, które do niej przypięto. Sekcja z listami gończymi była oddzielona od tej, na której można było przypinać ogłoszenia i zlecenia. Przyjrzał się zakazanym mordom, które widniały na pergaminach, na których oprócz wizerunków znajdowało się też to, za co są poszukiwani, a także nagroda, którą władający miastem są w stanie wypłacić za schwytanie i przyprowadzenie poszukiwanych, aby można było osądzić ich wedle prawa. Tylko, że nie dotyczyło to wszystkich, bo nad niektórymi portretami widniał napis „Poszukiwany: Żywy lub martwy”. Nigdzie jednak nie widział portretu Shyilii, a przecież dostrzegłby go od razu. Dla pewności przejrzał jeszcze raz listy gończe i doszedł do tego samego wniosku – nie ma tu żadnego, który dotyczyłby jego towarzyszki.
Zrobił krok w bok i przed jego oczami znalazły się ogłoszenia mieszkańców. Wiele z nich dotyczyło ofert kupna lub sprzedaży, a także były związane z usługami, które świadczyli rzemieślnicy – ci ogłaszali je, dbając o to, żeby przyciągnąć do siebie więcej klientów niż konkurencja – jednak zleceń, które mogłyby go zainteresować, nie było tu wiele… Chociaż, nie, jedno przyciągnęło jego uwagę. „Potworzyska w piwnicach” – przeczytał w myślach mag ognia. Chodziło o to, że w rozległej piwnicy tutejszej winiarni zaległo się „coś”, co zabiło już dwóch pracowników i sprawiło, że nikt nie chce teraz schodzić w tamto miejsce. Przez to winiarnia codziennie notuje straty, bo nie tylko spadła sprzedaż wina, lecz również pojawiły się kłopoty z produkcją. Ogłoszenie wyglądało na świeże, pergamin nie doznał jeszcze uszkodzeń, które mogłaby wyrządzić zmieniająca się pogoda. Nie myśląc długo, Constantin sięgnął po ogłoszenie i zerwał je, a później schował do kieszeni.
         – Nie widziałem twojej ładnej buźki na żadnym z listów gończych, które tam były, ale za to znalazłem jedno ogłoszenie, które mogłyby sprawić, że nasze sakiewki zrobią się cięższe – powiedział do elfki, gdy do niej wrócił.
         – Zostawił je właściciel okolicznej winiarni i pisze w nim, że piwnica jego winiarni została zajęta przez jakieś stwory albo jednego stwora. Cierpi na tym jego interes i chciałby, żeby ktoś się pozbył problemu. Oferuje sowitą nagrodę, zarówno w monetach, jak i w trunku – streścił jej to, co sam przeczytał, a później pokazał też samo ogłoszenie, jeżeli sama chciałaby mu się przyjrzeć. Później mogli iść już dalej, do karczmy, do której prowadziła ich Shyilia.

Odosobnienie karczmy zdecydowanie powinno być im na rękę. Zapewniało to większą dyskrecję i większą pewność tego, że któryś z klientów nie postanowi wydać straży miejsce, w którym ukrywa się ktoś, kim może nadal mogliby się zainteresować, mimo że otwarcie – czyli poprzez list gończy właśnie – jej nie szukają. Mag uważnie przyjrzał się karczmie z zewnątrz, ale nie był to wzrok oceniający pod względem wyglądu, a raczej pod względem ewentualnych dróg ucieczki, jeżeli będą musieli takową się ratować. Gdy weszli do środka, nadal się przyglądał, jednak tym razem wnętrzu i osobom, które były w nim zgromadzone. Poszedł za Shyilią, gdy ta podeszła do lady, za którą stał karczmarz. Stanął blisko, ale za jej plecami. Nie miał zamiaru odzywać się i wtrącać do tej rozmowy, nawet nie dawał otwartego znaku swej obecności. Nie ukrywał się, bo nie chodziło mu o to, żeby mężczyzna ten go nie zauważył – był za to ciekaw, kiedy przeniesie wzrok na niego i zobaczy, że oprócz niej, do budynku wszedł ktoś jeszcze, kto prawdopodobnie jej towarzyszy. Przysłuchiwał się za to ich rozmowie, bo dzięki temu mógł zdobyć kilka informacji. Ciekawe, czy gdyby nie wspomniała o nim w swej prośbie, karczmarz obdarzyłby go swoim spojrzeniem? Nie był tego pewien i raczej się tego nie dowie, bo nie dość, że powiedziała o noclegu dla dwóch osób, to jeszcze wskazała go skinieniem głowy. Sam Constantin też skinął głową, jednak w stronę mężczyzny za ladą i w geście oszczędnego przywitania się z nim. Przez jego oblicze przebiegł uśmieszek, gdy Einar wspomniał o dwuosobowym łóżku, jednak Shyilia na pewno nie mogła tego zobaczyć – na szczęście! - bo w końcu była do niego odwrócona plecami.
         – Zapłacę za swoją część, zarówno jeśli chodzi o miejsce do spania, jak i o posiłki, o to nie musisz się martwić – odezwał się do karczmarza krótko po tym, jak Shyilia dostała od niego klucz. Miał zamiar dotrzymać słowa, o czym świadczyło chociażby to, że wypowiedział te słowa z pewnością siebie i powagą. Przynajmniej nie musiał się przedstawiać, bo to też elfka zrobiła za niego.
Przez następne chwile podróżował po karczmie, ciągle idąc za towarzyszką. Kierowali się do pokoju, do którego klucze dostała. Zakładał, że wiedział, gdzie iść i jakiego pokoju szukać, przy kluczach na pewno znajduje się jakieś oznaczenie, które pomoże w znalezieniu odpowiednich drzwi. W końcu kobieta zatrzymała się, więc on zrobił to samo. Einar nie wyglądał na takiego, ale dobrze byłby, gdyby faktycznie skierował ich do pokoju z dwoma łóżkami.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Pozbywszy się z otoczenia irytującego czynnika, Shyilia mogła odetchnąć. Wcześniej naprawdę była zaniepokojona; nie tyle zagrożeniem ze strony mężczyzny - bo, umówmy się, tego typu osobnik niewiele mógł zdziałać w starciu z zabójczynią o dość długim stażu - ile konsekwencjami, jakie mogłoby wywołać zrobienie mu krzywdy. Na szczęście elfka dłużej nie musiała się tym martwić, choć z tyłu głowy zostawiła sobie ostrzeżenie. Nie powinna zapominać o tym, że dyskrecja w jej przypadku była kwestią kluczową. Zarówno jeśli chodzi o przetrwanie, jak i tropienie ofiary. Riyenes nie może odkryć jej obecności, zanim ona nie odkryje jego, inaczej zwinie interes i zniknie na kolejne dwadzieścia lat.
         W reakcji na zaczepkę na temat sakiewki, dłoń, którą elfka poklepywała towarzysza, zacisnęła się w pięść i wylądowała na jego ramieniu. Nie było to mocne uderzenie, które sprawiłoby mu ból, ale na tyle energiczne, by Naxam dobrze je poczuł. Shyilia starała się przybrać na twarz groźny wygląd, lecz uniesione kąciki ust nie chciały się jej słuchać. Nie była zdenerwowana ani w żadnym stopniu urażona komentarzem czarodzieja. Zlecenia na zabójstwa bywały dobrze płatne, o ile się wiedziało, gdzie takowych szukać - a Shyilia wiedziała i gdyby tylko chciała, mogłaby zgromadzić podobną, może nawet większą ilość ruenów niż Constantin. Nie czuła jednak takiej konieczności. Życie nigdy jej nie rozpieszczało, nie była więc przyzwyczajona do wygód i ich nie potrzebowała. Dopóki miała co zjeść i na siebie włożyć - to jej w zupełności wystarczało. Nocowała zazwyczaj na dziko, w lasach, w opuszczonych ruderach lub koczowała w ukryciu na strychach niczego nieświadomych gospodarzy. Rzadko zdarzało się, by wynajęła sobie pokój z prawdziwego zdarzenia; częściej korzystała z uprzejmości tego czy innego tymczasowego partnera tudzież partnerki. Skromne życie, póki co, było jej własnym wyborem, nie czuła się więc gorsza z powodu mniejszej sakiewki. Poza tym, nie kryła się z tym, że lubiła gdy mężczyźni od czasu do czasu za nią płacili. W większości przypadków to była jedyna forma “wyższości”, na jaką im pozwalała, w swojej postawie dumnej, niezależnej wojowniczki.
         Na szczęście Constantin, zdaje się, zignorował w jej następnej wypowiedzi tę część o “podobaniu się”. Dobrze, pewnie tak było lepiej. Skupił się na przemocy, a ten temat zdecydowanie był elfce bliższy niż flirt.
         - Już raz na tobie siedziałam - przypomniała mu, uśmiechając się drapieżnie. Tak, bezczelne podteksty pasowały do niej znacznie lepiej. - Na twoim miejscu nie byłabym taka zuchwała, chyba że chcesz to powtórzyć.
         “Swoją drogą, ciekawe, jak by to wyglądało”, pomyślała przelotnie. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W tym przypadku aż nazbyt dosłownie… Poprzednim razem Shyilia, jeśli nie wroga, była wobec czarodzieja co najmniej nieufna. I traktowała go z bezpiecznym dystansem. Teraz zaś ten dystans gdzieś znikł, podejście elfki uległo diametralnym zmianom, być może z drugiej strony było podobnie - perspektywa potrafi zmienić bardzo wiele. Aczkolwiek skrytobójczyni nie sądziła, by przyszło jej to sprawdzać po raz drugi, a przynajmniej nie w identycznych okolicznościach, a jakie inne okoliczności mogłyby doprowadzić do podobnej sytuacji… Cóż. Mniejsza o to.

         Odniosła wrażenie, że mięśnie w ciele Constantina napięły się, gdy przyciągnęła go do siebie. W pierwszym ułamku sekundy nieco ją to zdziwiło, ale szybko doszła do wniosku, że to zupełnie naturalna reakcja na niespodziewany gest drugiej osoby - zwłaszcza taki, który zasadniczo mógł wyglądać jak próba ataku - dlatego nie zwróciła na to większej uwagi.
         Zaczekała w zaułku, aż czarodziej sprawdzi to, o co go poprosiła i wróci z informacjami. Nie robiła w tym czasie niczego szczególnego; wpatrywała się w ścianę przeciwległego budynku, zastanawiając się, w które miejsce musiałaby wycelować kusarigamą, by jej ostrze jak najstabilniej utkwiło w zagłębieniu między elementami konstrukcji. (Nie żeby ta wiedza była jej w tej chwili jakkolwiek przydatna.) Gdy zauważyła powracającego towarzysza, uniosła brew w niemym pytaniu o rezultaty jego rekonesansu. Pokiwała głową, usłyszawszy odpowiedź. To dobrze. To bardzo dobrze. Elfka nie musiała zatem martwić się o to, że zostanie rozpoznana przez przypadkowego przechodnia. Wprawdzie na strażników i tak musiała uważać, gdyż oni zapewne nadal mieli gdzieś jej podobiznę, ale ryzyko zmalało do rangi znikomego. Shyilia uśmiechnęła się nieznacznie, odnotowując także użycie przez Constantina określenie “ładna buźka” w stosunku do niej. Wykorzysta to przy najbliższej nadarzającej się okazji.
         Ogłoszenie, o którym mówił mężczyzna, wzbudziło jej zainteresowanie. Rzuciła okiem na kartkę, ale nie potrafiła odczytać z niej trudniejszych wyrazów, by zrozumieć więcej niż to, co opisywał czarodziej, więc skupiła się raczej na słuchaniu jego słów.
         - Nagroda w trunku brzmi kusząco - przyznała. - Dobre wino jest sporo warte w tych regionach, a nie mogę przecież wiecznie wykorzystywać ciebie... i twojej pokaźnej sakiewki - dorzuciła zaczepnie.
         Bieganie po piwnicach nie było może jej ulubionym zajęciem - z dwojga złego wolała dachy - ale nie zamierzała wybrzydzać. Jeśli stwór, lub czymkolwiek było owo “coś” z ogłoszenia - było faktycznie tak niebezpiecznie, jak stało na papierze, być może okaże się wystarczającym wyzwaniem, by zapewnić elfce trochę godziwej rozrywki. Zważywszy na to, że miała przy tym współpracować z Constantinem, prawdopodobieństwo takiego scenariusza znacznie wzrastało.
         - Alkohol jest łatwopalny - mruknęła, zerkając na niego z ukosa.

         Rozmowa z Einarem przebiegała bezproblemowo. Shyilia spodziewała się bardziej stanowczego protestu i choć była niemal pewna, że karczmarz ulegnie jej argumentom, to elfka myślała, iż będzie musiała się nagimnastykować trochę bardziej. Czy dodatkowa osoba w postaci Constantina okazała się atutem, czy też przeszkodą, to pozostawało niejasne. Tym niemniej, po krótkiej wymianie zdań w dłoń skrytobójczyni trafił żelazny klucz.
         - Za nocleg nie wezmę ni ruena. Od żadnego z was. Tyle jestem jej winien - odrzekł gospodarz czarodziejowi, ruchem głowy wskazując Shyilię. - Co do strawy, mnie wsio jedno, które z was zapłaci, byle bym dostał, co mi się należy.
         Po tych słowach poczłapał na zaplecze, zapewne wracając do przygotowywania posiłku, którego zapach rozchodził się po całej karczemnej sali. Elfka z kolei skierowała kroki na lewo od kontuaru, gdzie mieściło się niewielkie pomieszczenie, będące klatką schodową. Brakowało w niej okien, podobnie jak w korytarzu na piętrze - wnętrze oświetlał jeden, przymocowany do drewnianej ściany kaganek, stwarzający zagrożenie pożarowe - w związku z czym nawet za dnia panował tam półmrok.
         - Trochę się postarzał, odkąd go ostatnio widziałam - rzuciła w stronę Constantina, w drodze na piętro. Mówiła, rzecz jasna, o karczmarzu. - To było jakieś… pięć lat temu? Może sześć…
         Nie znała dokładniej daty, pamiętała za to rozkład pomieszczeń na górze. Zdarzało jej się tutaj nocować kilka razy i, o ile się orientowała, nic się od tej pory nie zmieniło. W każdym razie niewiele. Drewno było trochę bardziej podniszczone, a nieliczne obrazy na ścianach nieco wyblakły. Shyilia jednak nie zastanawiała się nad tym. Odnalazła drzwi opatrzone tym samym symbolem, co drewienko przy kluczu - cyfrą 7 - i wsunęła w zamek ów klucz, przekręcając go. Energicznym pchnięciem otworzyła drzwi, weszła do środka i… zatrzymała się gwałtownie na środku pomieszczenia. W ułamku sekundy zebrała dane na temat pokoju: był niewielki i słabo doświetlony; niewielkie, okrągłe okno, znajdujące się tuż pod strzechą dachu, wpuszczało tyle promieni słonecznych, by nie potrzeba było świecy, a przy tym omijały one dolną część pomieszczenia, pozostawiając ją w cieniu. Żeby przez to okno wyjrzeć, Shyilia musiałaby stanąć na znajdującym się w rogu zydelku, obok którego tkwiła drewniana misa, wystarczająco duża, by mogła w niej stanąć lub przykucnąć jedna osoba. Po prawej stronie drzwi znajdowała się mała komoda, na rzeczy osobiste, na niej zaś, w srebrnym - choć to z pewnością była tylko marna imitacja srebra - lichtarzu znajdowała się nowa świeczka, gotowa do odpalenia, gdy zrobi się zbyt ciemno, by cokolwiek widzieć. Ale żadna z tych rzeczy nie przyciągnęła uwagi skrytobójczyni. Elfka wpatrywała się w stojące na środku pokoju łóżko. Porządnie zasłane, sprawiające wrażenie całkiem wygodnego.
         I tylko jedno.
         Shyilia zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce na piersi. Tkwiła tak, w złowrogim bezruchu, chyba przez kilka sekund, po czym w morderczym szale wpadła z powrotem na korytarz, nieświadomie potrącając stojącego jej na drodze Constantina.
         “Już ja drania nauczę!” - grzmiała w myślach, wyobrażając sobie co zrobi, jak znajdzie Einara. “Wytnę mu na czole taki znaczek, że raz na zawsze odechce mu się takich żartów.
         Gotowa spełnić swoje nieme groźby, ruszyła w stronę schodów.
         - Shyilia?
         Dźwięk znajomego głosu przywołał ją do porządku. Zabójczyni stanęła w pół kroku, zamknęła oczy i westchnęła w duchu. Odwróciła się powoli, doskonale wiedząc, kogo zobaczy po drugiej stronie korytarza.
         - Daya.
         Ton jej głosu był zimny. Elfki nie przepadały za sobą nawzajem. Stały teraz naprzeciw siebie, mierząc się spojrzeniami, w których kryła się niechęć. Żadna z nich jednak nie okazywała jej otwarcie. Shyilia oparła dłonie na biodrach, w pozie wyrażającej coś pomiędzy nonszalancją, a gotowością do ataku. Daya natomiast nie mogła uczynić podobnie, gdyż trzymała całe naręcze czystych, starannie poskładanych koców. Uniosła jednak podbródek, odrobinę tylko, aczkolwiek ten gest, gest wyższości, był dla skrytobójczyni bardzo wymowny.
         - Nie spodziewałam się, że tu wrócisz. Kolejne zlecenie? - Daya uśmiechnęła się, lecz w tym uśmiechu nie było cienia uprzejmości, mimo że jej pytanie samo w sobie mogło się takie wydawać.
         Nagle Shyilia w lot zrozumiała całą sytuację.
         - Prywatna podróż - odparła lakonicznie.
         - Och… - Żona gospodarza wydawała się zdziwiona i nieco jakby… zbita z tropu? - Szukasz Einara? Czyżby jakiś problem?
         - … nie. - Skrytobójczyni pokręciła głową. - Nie ma żadnego problemu.
         - Wspaniale zatem. Miłego pobytu.
         Elfka nie odpowiedziała. Zamiast tego odczekała aż złotowłosa zniknie w jednym z wolnych sypialni i gdy tak się stało, sama wróciła do swojej. To jest, tej, którą miała dzielić z Constantinem. Tym razem zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie, stojąc tak przez chwilę w milczeniu, a gdy w końcu zwróciła się w stronę czarodzieja, na jej twarzy malował się standardowy zaczepny uśmiech. Z tą różnicą, że ten był trochę wymuszony.
         - To jak, kochanie, wolisz prawą czy lewą stronę? - rzuciła z sarkazmem, przesadnie akcentując czułe słówko.
         - Myślałam, że Einar sobie z nas kpi, ale myliłam się - odezwała się po chwili. - I całe szczęście dla niego. Ma chłop łeb na karku. - Podeszła do ściany, oparła się o nią plecami i jedną, zgiętą w kolanie nogą. Ręce, jak zwykle, miała skrzyżowane. - Ta cała akcja z pokojem małżeńskim, to wszystko przez Dayę. Jakiekolwiek układy nie wiązałyby mnie z Einarem, na nic się zdadzą, jeśli Daya popędzi na pierwszy posterunek straży i doniesie, że pod ich dachem ukrywa się przestępczyni; zrobiłaby to niechybnie, gdyby znała prawdziwy powód mojej obecności tutaj. Nie wie o długu, jaki Einar ma wobec mnie… - ucichła na krótki czas i odchrząknęła. - Dlatego ona musi wierzyć, że jestem tu… no wiesz. Z tobą.
         Mówiła to stosunkowo pewnym, pozbawionym uczuć głosem, ale na krótką chwilę uciekła wzrokiem.
         - To ma tak wyglądać tylko przy Dayi. Einar zna prawdę, a Evie… Ona nie będzie się wtrącać. - Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je na powrót otworzyła, jej wzrok, wbity w czarodzieja, był całkowicie opanowany. Podeszła do mężczyzny. - Nie musimy na każdym kroku odstawiać takiej szopki, jak przed tamtym szlachetką z ulicy, choć musisz przyznać, że szło nam nieźle… Ale jeśli uznasz, że to dla ciebie zbyt wiele w kwestii współpracy, to nie będę ci miała tego za złe, Naxam.

         Po pewnym czasie zeszli na dół, z powrotem do części jadalnej. Na stole, umiejscowionym w najdogodniejszej części sali - odpowiednio odosobnionej, ale nie w rogu, w którym paradoksalnie rzucaliby się w oczy - czekały już na nich dwie misy z zupą i pół bochenka chleba.
         - Dawno nie miałam w gębie potrawy z prawdziwego zdarzenia - mruknęła elfka z zadowoleniem, zaciągając się wonią dobywającą się z naczynia, które stało przed nią. Była w podróży od kilku tygodni i od tamtej pory żyła głównie na suchym prowiancie oraz darach lasu.
         - Mój plan jest następujący - odezwała się, przeżuwając. - Zjeść, może się czegoś napić dla relaksu, umyć się i przespać. Przywykłam do pracowania nocą, a pozostałą część dnia wolałabym przeznaczyć na odpoczynek. Chyba że masz inne sugestie?
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Constantin wzruszył lekko ramionami, gdy usłyszał, że karczmarz nie chce wziąć od niego opłaty za nocleg. Nie miał zamiaru nalegać na to, żeby mężczyzna zmienił zdanie, najwyżej w zamian za to pokryje koszta związane z ich wyżywieniem w czasie, w którym będą tu przebywać. Nie zostało im nic innego, jak udanie się do pokoju.
         – Jest człowiekiem, prawda? Wiesz, że oni starzeją się szybciej niż ty, czy nawet ja – odpowiedział jej, chociaż nieco nieobecnym tonem. Może akurat nad czymś rozmyślał? A może toczył w głowie rozmowę z kimś ze swojej rodziny lub z całą trójką? To wiedział tylko on, ale zdecydowanie była to ta pierwsza rzecz. Nigdy wcześniej nie był w tej karczmie, zresztą sama Iruvia nie była dla niego miastem, o którym mógł powiedzieć, że zna je choć trochę, więc zdał się tutaj na swoją towarzyszkę i na to, że będzie wiedziała, jak dotrzeć do pokoju, który dostali. Ona weszła do środka pierwsza, mogła też jako pierwsza zobaczyć, jak w środku wygląda ten pokój. On sam mógł to zrobić, gdy elfka wypadła nagle z wnętrza i prawie zderzyła się z nim – dobrze, że nie stał w progu, bo dzięki temu mógł odskoczyć w bok na korytarzu. Wydawało mu się, że gdyby był „obiektem” na którym zatrzymałaby się, to mogłaby wyładować na nim swoją złość, która jak najbardziej musiała pojawić się, gdy tylko zobaczyła, że łóżko jest jedno. Duże, ale jedno. Mag ognia pokręcił tylko głową.
        „O, macie tylko jedno łóżko. Nie sądzisz, że to jakiś znak?” – zapytała go… matka. Tylko ona mogłaby odezwać się jako pierwsza w takiej sytuacji i powiedzieć tak otwarcie takie rzeczy, przy okazji jasno sugerując ich dwuznaczność i swoje zdanie na temat tego, co chciałaby, żeby wynikło z takiego rozwoju zdarzeń.
        „Nie sądzę. Znajomy Shyili robi jej na złość, i tyle” – odpowiedział jej Constantin. Przymknął też na krótką chwilę oczy, co mogło być oznaką jego irytacji. Irytacji związanej z tym, jaki dostali pokój? Tym, co sugeruje jego matka? A może zarówno jednym, jak i drugim? Ta rozmowa, co prawda, wydawało mu się bardzo krótka – w końcu były to jedynie dwie wypowiedzi – ale w tym czasie jego towarzyszka zdążyła już wrócić. Może znów pochłonęły go jego własne myśli, co mogło wyglądać dziwnie z perspektywy innej osoby. Zupełnie, jakby nagle został zatrzymany przez jakąś niewidzialną siłę i pochwycony przez nią tak mocno, że nie był w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Otrząsnął się z tego szybko, akurat w momencie, w którym wróciła Shyilia. W międzyczasie musiał też przestać być nieruchomy, bo znajdował się teraz w pokoju, a niespecjalnie pamiętał, żeby tu wchodził. Chociaż… może zrobił to wtedy, gdy oglądał pomieszczenie po tym, jak opuściła je elfka. Tak, to mogło być to.

         – Mogę spać na podłodze albo wynająć drugi pokój – odparł Constantin i wzruszył ramionami. W ten sposób chciał pokazać, że nie byłoby to dla niego problemem. Owszem, mogłoby to być lekkie utrudnienie, gdy chcieliby porozmawiać o czymś, co było przeznaczone wyłącznie dla ich uszu, ale nadal byłoby to wykonalne. Nie chciał też o tym wspominać, ale czułby się dziwnie, tak śpiąc tuż obok Shyilii, może nawet miałby przez to problemy ze snem. Przez to i to, że jego matka na pewno próbowałaby go jakoś zachęcać do tego, żeby zrobić to, co chciałaby, żeby zrobił – zbliżyć się do elfki i sprawić, żeby ich przyjaźń stała się czymś więcej. Camilla Naxam chciała tego właściwie od samego początku, gdy tylko cała czwórka wiedziała, z kim mają do czynienia i, że spotkali dobrą znajomą sprzed lat.
         – Czyli podłoga…? – powiedział sam do siebie, gdy to, czym się z nim podzieliła. Może faktycznie jej znajomy karczmarz zrobił to ze względu na podejrzenia, które mogłyby się pojawić przez tą całą Dayę. Całość rzeczywiście miała sens, tak mu się wydawało przynajmniej, choć oznaczało to też, że czasem będą musieli udawać parę.
         – W takim razie będziemy grać parę, jeżeli sytuacja będzie tego wymagała – podsumował. Nie brzmiał, jakby miał z tym jakieś problemy, ale nie oznaczało to przecież, że ich nie miał. Na pewno będzie to dla niego dziwne, co prawda wcześniej jako pierwszy wpadł na pomysł odgrywania zakochanych, żeby pozbyć się natręta, jednak wtedy nie tylko to on był pomysłodawcą, ale też trwało to krótką chwilę. Tutaj sytuacja wyglądała nieco inaczej, bo właściwie przez cały pobyt w karczmie będą musieli być gotowi na to, żeby ze znajomych przestawić się na udawanie osób, które są ze sobą w związku. To mogło okazać się też trudniejsze, ale skoro zgodził się na takie coś, to postara się robić to jak najlepiej.
         – Na pewno nie jest to coś, co robię często… więc uprzedzę cię, że może zdarzyć się, że nie wyczuję „momentu”, więc wtedy będziesz musiała dać mi jakoś znać, że teraz jest ta chwila, w której udajemy. Jakimś szturchnięciem czy coś – powiedział jej prawdę, ale też zaproponował pewne rozwiązanie, które wydawało mu się odpowiednie dla sytuacji. Takie szturchnięcie można przeprowadzić dyskretnie i tak, żeby nikt go nie zobaczył, a jedynie poczuła je osoba, dla której było przeznaczone.

Na dole zajęli stolik, odpowiedni dla osób ich pokroju i w ich sytuacji, na którym stały już dwa posiłki, tylko czekające na to, aż je zjedzą. Sam musiał przyznać, że minęło trochę czasu, od dnia, w którym jadł ostatni raz coś ciepłego w karczmie – na szlaku, jeśli się trochę postarał, też mógł zadbać o to, żeby jego posiłek był świeży i ciepły – więc faktycznie było to miłą odmianą od tego, co znajduje się w racjach żywnościowych.
         – Smacznego – odparł, zanim zebrał pierwszy kęs i go zjadł. Nie zamierzał spieszyć się z jedzeniem, mimo że pachniało smakowicie i zachęcało do tego, żeby je zjeść – nie tylko zapachem, bo smakiem także, co dostrzegł od razu po tym, jak włożył do ust sztuciec, na który nałożył część swojej porcji.
         – Myślę, że to dobry plan – odpowiedział jej w międzyczasie, gdy akurat nabierał kolejną, małą porcję. Wiedział, że nie powinno mówić się z jedzeniem w ustach, bo groziło to szansą na to, że wyleci ono stamtąd i opluje się osobę naprzeciw której się siedziało.
         – Jakiś alkohol też możemy zamówić, nawet teraz, w końcu obiecałem ci, że napijesz się na mój koszt – dodał jeszcze, a przez jego twarz przemknął uśmieszek. Oczywiście, nie pozwoli jej pić samej, zresztą i tak planował napić się dziś jakiegoś piwa, wina… a może czegoś nawet mocniejszego? Cóż, zależy, co też zaproponuje Shyilia.
         – Częściej zdarza mi się pracować za dnia, a nie w nocy, jednak dostosuję się do twojego stylu pracy – powiedział na sam koniec. Nocne roboty zdarzały mu się najczęściej wtedy, gdy był znany jako „Podpalacz” i zajmował się wtedy różnymi podpaleniami. Nocą, gdy na ulicach kręciło się mniej ludzi, łatwiej było podkraść się do budynku, który miał spłonąć i podpalić go.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

        Shyilia była zła.
         O ile podczas jej ostatniego pobytu w Karczmie Pod Jelenim Rogiem uważała Dayę za przykry acz nieszkodliwy element otoczenia - coś jak zapach schabowego w ogrodzie pełnym kwiatów - o tyle tym razem przeczuwała potencjalne nieprzyjemności ze strony gospodyni. Może trzeba było zdecydować się na inną noclegownię… Długi długami; wygodnie jest nie musieć płacić za miejsce do spania, jednak ta oferta okazała się w pewnym sensie generować “ukryte koszty”, jakimi była niezręczność całej sytuacji.
         Żeby było jasne: to nie tak, że Shyilia nie potrafiła odgrywać roli kochanki. Robiła to niezliczoną ilość razy, nie zawsze nawet udając - i nie miała problemu, by czerpać z tego wszelkiego rodzaju korzyści. Ale teraz nie chciała tego robić.
         Nie z Constantinem.
         Wszystkich jej dotychczasowych partnerów i partnerki - udawanych tudzież nie - łączyła jedna rzecz: skrytobójczyni miała ich gdzieś. Wykorzystywała ich do własnych celów i potrzeb, lecz los każdej z tych osób był jej co najwyżej obojętny. Jeśli sytuacja wymykała się spod kontroli lub któryś z układów przestawał przynosić wystarczające dla niej profity, elfka zrywała taką znajomość bez mrugnięcia okiem; wyrzuciwszy z siebie kilka szyderczych zdań albo po prostu znikając bez słowa. W jej przekonaniu nie zasługiwali na nic więcej z jej strony i nie mieli prawa niczego od niej oczekiwać, a tym bardziej wymagać. Z Constantinem sprawa miała się inaczej. Shyilia darzyła czarodzieja szacunkiem - choć ona sama raczej nie użyłaby tego słowa wprost - jako jedną z dwóch osób jak Alarania długa i szeroka. Zależało jej na nim. Czym innym było dokuczanie sobie nawzajem, ale gdyby głupia zabawa w odgrywanie ról poszła w złą stronę i elfka miała stracić jedynego przyjaciela, plułaby sobie w brodę przez resztę dni.
         Do czego, rzecz jasna, nie przyznałaby się nawet przed samą sobą.
         Dlatego Shyilia była zła.
         Również na to, iż roztrząsanie tej kwestii odwracało jej uwagę od pierwotnego celu wizyty w mieście. Tak, to był jej priorytet: zabić Riyenesa, wyciągnąwszy z niego informacje o kryjówce herszta. Zrobić kolejny krok na ścieżce zemsty. Constantin znalazł się na tej ścieżce przypadkiem, nie musiało go tu być - i wcale nie miało. Jeśli jednak już jest, wypadałoby tego nie schrzanić.
         - Jeśli oczekujesz, że będę cię namawiać, żebyś jednak spał w łóżku, to cię rozczaruję - wzruszyła ramionami na pytanio-stwierdzenie mężczyzny na temat spania na podłodze. - Ja zamierzam skorzystać z jego wygody, a spanie ze mną… - zawiesiła na chwilę głos, dla lepszego efektu, unosząc kącik ust w charakterystyczny sobie, drapieżny sposób. - Nie miałbyś na tyle jaj.
         - Co jeśli po prostu cię szturchnę, bo będę miała na to ochotę, a ty uznasz to za sygnał i zaczniesz się zachowywać jak idiota? - spytała w reakcji na jego propozycję. Droczyła się tylko, gdyż zasugerowane przez Naxama rozwiązanie było sensowne i racjonalne w tej sytuacji.

         W przeciwieństwie do czarodzieja, Shyilia nie zawracała sobie głowy manierami przy stole. Nie tylko nie wpadła na pomysł, by życzyć towarzyszowi smacznego, ale nie raczyła nawet zwrócić uwagi na jego grzecznościową formułkę. Pokiwała jedynie głową z zadowoleniem, gdy Constantin zgodził się z jej planem. Dobrze, to wiele ułatwiało. Mimo pytania o sugestie, skrytobójczyni nie przywykła do chodzenia na kompromisy, a negocjacje nie były jej mocną stroną. No chyba że takie z użyciem kusarigamy, ale tej podsuwać czarodziejowi pod gardło tym razem nie chciała. Tym bardziej, że straciła przewagę, jaką tamtego wieczoru dawał jej element zaskoczenia, kiedy przygwoździła mężczyznę do ziemi. Uśmiechnęła się nieznacznie do tego wspomnienia, żując kolejny kawałek mięsa.
         - Alkohol, mówisz… Pasuje mi taki obrót spraw. - Elfka odchyliła się od stołu, oparła nonszalancko o ławę i splotła ręce nad głową w pozie wyrażającej leniwe zadowolenie. I taki wyraz miała również jej twarz, choć w oczach Shyilii kryła się dodatkowo zaczepna prowokacja. - Zaskocz mnie zatem. Zobaczymy czy trafisz w mój gust.
         Zazwyczaj nie pozwalała sobie na głębsze upicie się zanim nie wykona swojej roboty. Ale zazwyczaj nie miała przy sobie towarzysza, z którym mogła zaryzykować takie rozluźnienie. Czekała więc na procentową propozycję Constantina, ciekawa na jak odważne posunięcie czarodziej się zdecyduje. Nie miała ukrytych oczekiwań. Tego dnia chciała po prostu przyjemnie spędzić czas, cokolwiek miało to oznaczać.
         - Kiedy byłam tu ostatnim razem, ten przybytek wyglądał trochę inaczej - odezwała się, sama nie wiedząc czy zdanie to skierowała do kompana, czy też rzuciła je w próżnię. Po chwili jednak dodała kolejne, tym razem przenosząc wzrok na Naxama, w związku z czym dość jasne się stało, iż mówiła do niego. - Odchamiło się. Dawniej schodziło się tu sporo podejrzanych typów…
         - Jakoś żem nigdy nie słyszał, żebyś narzekała na moją karczmę - rozbrzmiał głos Einara, który nagle pojawił się przy ich stole, najwyraźniej słysząc ostatnie słowa wypowiedzi elfki.
         - Miło było od czasu do czasu dać komuś w gębę bez powodu. I bez konsekwencji.
         - Plotki się rozchodzą, czasy się zmieniają - stwierdził gospodarz. - Odkąd w miasto poszło, że mam konszachty z demonami, mało kto odważy się tu łotrować.
         Shyilia zaniosła się niskim, nosowym, złowróżbnym śmiechem.
         - Znają swoje miejsce, prostackie gnojki.
         - A jużci, kochanieńka. A jużci. I psom nie spieszno polować jak wilcy w okolicy grasują… Ale zanim pójdziecie grasować, miejcieta dziś udany dzień - Einar zgarnął ze stołu puste naczynia po zupie i oddalił się w stronę kuchni.
         Shyilia tymczasem bezczelnie wyłożyła nogi na stół, zakładając je jedna na drugą. Usiadła przy tym lekko bokiem, tak by móc dobrze widzieć Constantina, gdy będą ze sobą rozmawiać.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Rozumiał to, że Shyilia była zła przez sytuację, w jakiej się znaleźli. Sam pewnie czułby się podobnie, gdyby to jego znajomy karczmarz specjalnie dał mu klucz do pokoju, w którym zamiast dwóch łóżek znajduje się jedno i to duże; takie, które byłoby odpowiednie dla dwójki osób, które były ze sobą w związku i nie przeszkadzałoby im spanie tuż obok siebie. W ich przypadku coś takiego nie miało miejsca…
”A mogłoby!„ – usłyszał nagle głos swojej matki w głowie. Ogarnęła go nagła fala złości, której manifestacją było to, że nagle bardzo szybko wypuścił powietrze nosem, jego oczy przymrużyły się, a brwi zmarszczyły. Trwało to tylko chwilę, bo jednak nie zdenerwowało go to zbytnio, ale to, jak nagle się odezwała i, jakie były te słowa, było jak pęknięcie na tamie, która szczelnie – przynajmniej do tej pory – blokowała jego emocje.
”Nie powinniście zagłębiać się w moje myśli. Żadne z was!„ – powiedział to w myślach oczywiście. Siedzieli w jego głowie, to prawda, więc mieli też dostęp do tego, co się tam znajdowało, ale to nie oznaczało, że mieli z tego korzystać. Można było to przyrównać do naruszania czyjejś prywatności, bez problemu. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego, że może im być niełatwo ignorować jego myśli; jego, czyli osoby, do której należy mózg znajdujący się w głowie i ciało, w którym oni wszyscy siedzą. Tylko, że nie oznaczało to tego, że powinni ich słuchać i tylko czekać na to, aż znajdzie się tam coś, na co będą mogli od razu zareagować.
         – Nie oczekuję tego – odpowiedział jej krótko. W ogóle nie przejął się też drugą częścią jej wypowiedzi, właściwie wyglądało to tak, jakby ją całkowicie zignorował i nie poświęcił nawet jednej myśli temu, że „nie miałby jaj, żeby spać z nią w jednym łóżku”. Gdyby nawiązał do tego chociaż dwoma czy trzema słowami, to dałby jej kolejną okazję do zaczepek, za którymi często nie przepadał.
         – Powiedziałem, że będę spał na podłodze i nie mam zamiaru zmieniać zdania… Chyba, że w czasie naszego pobytu tutaj zwolni się jakiś pokój, wtedy może uda mi się go zająć – dopowiedział jeszcze. Wstępnie ze względu na wzajemne bezpieczeństwo i łatwość w omawianiu planów, a także w prowadzeniu rozmów, mieli zajmować jeden pokój, ale z parą łóżek. Jak już zauważyli wcześniej, sytuacja zmieniła się, więc nie przeszkadzało mu to, że wykorzystałby możliwość, żeby spać w łóżku, a nie na podłodze. Co do Shyili, to… spojrzał na nią wzrokiem, który zadawał właściwie jedno pytanie: „Jakieś obiekcje?”. Mogła je wyrazić, póki był na to czas przynajmniej – w końcu te jego plany przejęcia dla siebie wolnego pokoju, póki co przynajmniej, były tylko planami, choć czekały na realizację.
         – Zawiodłem się na tobie, myślałem, że nie uważasz mnie za mężczyznę takiego typu – odparł, poprzedził to wręcz teatralnym, wymuszonym westchnięciem, które oczywiście pojawiło się tu specjalnie, wręcz przesadnie podkreślając to, że nie tylko wyszło ono z jego ust w zamierzonym, satyrycznym celu i to, że tak naprawdę, to nie przejął się tym w ogóle. Chociaż… może gdyby naprawdę dobrze wsłuchać się w jego głos, może wtedy dałoby się wyczuć tam niewielkie ilości – zaledwie szczyptę – faktycznego zawodu związanego z tym, co powiedziała i z tym, jakie wnioski z tego wyczuł. Z tym, że może rzeczywiście nie spodobało mu się, że zasugerowała coś takiego.
         – I to jest kolejny argument, który sprawia, że jeszcze bardziej podtrzymuję to, że będę spał na twardej i na pewno wygodnej podłodze – dodał, a przez jego oblicze przemknął uśmieszek. Wbrew pozorom, jakie może mógłby sprawiać, nie przeszkadzało mu to, że zamiast siennika, pod jego plecami znajdzie się drewno. Wielokrotnie zdarzało mu się spać na szlaku w miejscu, w którym otaczała go wyłącznie natura, gdzie nawet śpiwór nie maskował tego, że bezpośrednio pod nim znajdowała się twarda ziemia. Przyzwyczaił się już.
”Myślałam, że będziesz próbował ją namawiać, żeby jednak pozwoliła ci spać na łóżku, synku. Może nawet trochę flirtować… Może nawet podpowiedziałabym ci, co i kiedy powiedzieć, żebyś miał lepsze szanse„ – jego matka jednocześnie wyraziła swój żal związany z tym, jak potoczyła się ta rozmowa i jednocześnie proponowała mu pomoc. To, owszem, na chwilę mogło podnieść mu ciśnienie, ale tym razem udało mu się opanować, zanim znów jakieś emocje opuściłyby jego myśli.
”To nie ten rodzaj znajomości. Poza tym… Wiem, jak rozmawiać z kobietami„ – odpowiedział jej Constantin. Nawet nie spodziewał się tego, co usłyszy później. Na pewno nie od matki.
”Tak, tak. Oczywiście. Przecież zaproponował ci pomoc, a nie wątpiłam w twoje umiejętności” – powiedziała to takim tonem, że Constantin zwątpił w prawdę w tych słowach i domyślił się ich ukrytego znaczenia. Dlatego też nie odpowiedział jej nic, postanowił, że nie będzie kontynuował tej rozmowy.

Nie przykładał uwagi do tego, w jaki sposób jadła Shyilia. Nie przeszkadzało mu to, a on sam był po prostu przyzwyczajony do tego, że tam, gdzie można jeść sztućcami, właśnie nimi należy spożywać posiłek.
         – Wino, ale jakiś starszy rocznik, żeby było mocniejsze. Czerwone? Białe? - odparł, wcześniej na chwilę znikając we własnych myślach. Przy jednym i drugim pytaniu o kolor wina, spojrzał też w stronę elfki. Szukał u niej potwierdzenia lub zaprzeczenia. Mógł też nie zgadnąć, wtedy po prostu nie odezwałby się, sugerując, że powinna zdradzić mu, jaki alkohol powinni zamówić. I, musiał przyznać, że karczmarz wiedział, jak podkraść się do kogoś, jeśli nie chciał zostać usłyszany. Chociaż Constantin zorientował się, że tamten się zbliża, dwa lub trzy kroki od ich stolika postawił stopę na desce, która cichutko zaskrzypiała. I tak usłyszał to tylko dzięki temu, że jego zmysły cały czas były w stanie gotowości, poza tym, pozostałe „części jego umysłu” też mogły odbierać sygnały z jego uszu, oczu i innych zmysłów, więc zdarzały się sytuacje, że to oni najpierw go przed czymś ostrzegali. Jedno z nich, jeśli być bardziej konkretnym. Nie wtrącał się w rozmowę Einara i Shyili, bo nie miał też nic do powiedzenia. Jedynie mógł zgodzić się co do zamówionego trunku, jeśli akurat udało im się to ustalić, gdy karczmarz był jeszcze w pobliżu.
         – To… o czym chciałabyś porozmawiać? - zapytał ją. Tym jednym pytaniem mógł też wskazać jej, że jest otwarty na pytania, które mu zadana. I, że postara się na nie odpowiedzieć.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Shyilia pokręciła głową na sugestię Constantina, że ten wynajmie sobie drugi pokój, gdy jakiś się zwolni. Nie zamierzała mu tego zabraniać, nie to znaczył jej gest, ale…
         - Wtedy zamiast kochanków musielibyśmy odgrywać skłóconych kochanków - prychnęła. - Jeszcze większa upierdliwość. Chyba że znalazłby się pokój z dwoma łóżkami… Przeniesienie się do takiego wzbudziłoby podejrzenia, ale to się da załatwić - myślała głośno, stukając palcem o brodę. - To się da załatwić. Trzeba byłoby znaleźć powód, dla którego nasz aktualny pokój nie nadaje się do użytku… Na przykład… rozwalone łóżko. To załatwiłoby sprawę, nie wzbudzając podejrzeń i nie zmuszając nas do dalszej zmiany scenariusza. To nawet nie byłoby takie głupie. Rozwalić łóżko siekierą, a Dayi powiedzieć… cokolwiek wystarczająco sugestywnego. Oczywiście trzeba byłoby Einarowi w jakiś sposób zrekompensować szkody, chociaż martwienie się o to odłożyłabym na później. Grunt, że mielibyśmy względny spokój, a ty zyskałbyś wygodne miejsce do spania. Nie żebym się nad tobą rozczulała, ale wypoczęty partner to bardziej efektywny partner.
         Przez cały czas trwania tego wywodu, kobieta stała bokiem względem Constantina, jednak skończywszy swoją wypowiedź, odwróciła głowę w jego stronę, tym razem to jemu posyłając spojrzenie pytające o opinię w sprawie tego planu.
         - Myślałeś, że nie uważam cię za idiotę? To było dosłownie pierwsze, co powiedziałam na twój widok - elfka uniosła brew i odczekała chwilę, zanim pozwoliła sobie na dyskretne, ledwo słyszalne westchnienie. - Każdy na swój sposób jest idiotą, ale nie z każdym idiotą można wytrzymać.
         To był bardzo shyiliowy komplement; jedyny dostępny elfce sposób na wyrażenie swojej sympatii wobec drugiej osoby. Shyilia nie potrafiła wprost powiedzieć komuś, że go lubi - inna sprawa, że poza stojącym w tym pokoju czarodziejem chyba nie było zbyt wielu osób, do których zabójczyni żywiła pozytywne uczucia. W zasadzie nikt nigdy nie nauczył jej funkcjonowania w jakiejkolwiek zdrowej relacji. Porzucona przez rodzinę, wychowana przez dziki gang, a następnie przez niego zdradzona, poznała jeden, uniwersalny język: przemoc. Kiedy kogoś nie lubiłeś, spuszczałeś mu łomot. Kiedy kogoś lubiłeś, spuszczałeś mu łomot, a potem klepałeś go po ramieniu. Miłe słowa? Delikatne, troskliwe gesty? Shyilia znała je tylko z opowieści. Nie wierzyła w ich autentyczność, gdyż jak dotąd nie spotkała na swojej drodze nikogo, kto by jej to okazał. Może gdyby… Ale nie. Taka była prawda. Taka była jej prawda. A słowa, które wypowiedziała, choć trącące szyderą, tak naprawdę nie były podszyte złymi intencjami. Wręcz przeciwnie. W ustach Shyilii “znośny idiota” było niemal czułością. Niemal.
         - Jak sobie chcesz. - Elfka wzruszyła ramionami. Bycie uprzejmym na siłę nie leżało w jej naturze. - Idziemy na dół coś zjeść?

         Kolacja była przyjemna, to skrytobójczyni musiała przyznać. Pomijając już sam fakt, że przygotowane przez karczmarza jedzenie było najsmaczniejszym, co kobieta miała okazję kosztować od dość długiego czasu, podczas posiłku zniknęło to dziwne napięcie, które - miała wrażenie - towarzyszyło jej i czarodziejowi podczas rozmowy w sypialni. W części jadalnej nie siedziało zbyt wiele osób; pora była jeszcze zbyt wczesna na wypady do karczmy, zapewne bliżej wieczora zrobi się tłoczniej. W środku panował jednak wystarczający hałas - głosy rozmów, pobrzękiwanie naczyń - żeby nie martwić się o zbytnią słyszalność słów ich konwersacji. Elfka poczuła nadchodzące rozluźnienie; wraz z nim odezwało się też zmęczenie podróżą i kilkoma nieprzespanymi nocami z rzędu. Chciało jej się spać. Ale w siedzeniu przy stole z dobrym kompanem niespodziewanie znajdowała przyjemność. No i miał jej dopiero postawić napitek.
         - Białe. Czerwone pijam dopiero po skończonej robocie.
         Gdyby Shyilia miała w nawyku puszczać oczka, to byłby moment, w którym by to zrobiła. Ale że takiego nawyku nie miała, poprzestała tylko na sugestywnym uniesieniu brwi, tej naznaczonej pionową blizną. Czerwone wino przypominało krew, dlatego skrytobójczyni sięgała po nie, gdy już ją przelała. Ot, taki symboliczny aspekt picia; jeden z niewielu zwyczajów, które miały znaczenie dla kogoś, kto zdecydowanie nie kierował się w życiu sentymentami.
         Gdy szklanki z zamówionym trunkiem w końcu stanęły przed nimi na stole, Shyilia machnęła ręką na Einara, by ten zostawił całą butelkę. Nie przyszło jej do głowy, by zapytać o zgodę płacącego za tę przyjemność. Konwenanse? To da się zjeść? Mniejsza z tym, za to wino na pewno da się wypić - i kobieta zamierzała z tego faktu skorzystać. Nie sprawdzała aromatu ani nie wzięła łyka na próbę; nie dbała o takie szczegóły. Alkohol miał poprawić jej humor, a jak smakował, to już kwestia drugorzędna.
         Na pytanie Constantina nie odpowiedziała od razu. Po prostu, przez chwilę nie przyszły jej do głowy żadne sensowne słowa. Patrzyła tylko na mężczyznę z trudnym do rozszyfrowania wyrazem twarzy; wydawać by się mogło, że nie kryły się za nim żadne emocje, ale nie była to też obojętność.
         - Sztuka konwersacji nie jest moją mocną stroną, jak może pamiętasz - mruknęła w końcu. - Niewiele się pod tym kątem zmieniłam, a jeśli już, to raczej na gorsze. Od naszej ostatniej rozmowy zdążyłam zapomnieć, jak zachować się przy kimś, kogo… nie chcesz skrzywdzić.
         Sięgnęła po naczynie z winem, upijając z niego uczciwych rozmiarów łyk. Pokiwała głową z aprobatą, czując słodko-kwaśny winogronowy posmak.
         - Co planujesz potem, jak już uporamy się z Riyenesem?
         Zadała to pytanie lekkim tonem, ale było ono dla niej dosyć istotne. Elfka zastanawiała się czy po skończonym zadaniu od razu ruszą w swoje strony, czy też popartnerują sobie z Constantinem nieco dłużej. Nie miała jednak żadnych oczekiwań względem niego.
         Wciąż była zbyt trzeźwa, żeby trochę bardziej się otworzyć. Zdarzały jej się takie chwile, owszem, ale do tego potrzeba było znacznie więcej niż szklanka wina. Dlatego Shyilia, po chwili namysłu, nalała sobie następną. Nie planowała tego dnia doprowadzać się do cięższego stanu, w końcu po chwilowym odpoczynku mieli zacząć pracę, zarówno nad zleceniem, jak i nad prywatną krucjatą zabójczyni, ale… elfka chciała porozmawiać. W momencie, gdy Naxam zadał jej to ostatnie pytanie, zdała sobie sprawę, że naprawdę w głębi duszy tego pragnęła. A to, jak na razie, była jedyna znana jej droga do rozwiązania splątanego społecznym wycofaniem języka.
         - Właściwie… Czy alkohol, który pijesz, ma wpływ na twoją rodzinę i to, jak ich odbierasz? Gdybyś się upił, wciąż słyszysz ich tak samo?
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Na chwilę chyba zapomniał o tym, kogo udają przed właścicielem karczmy i jego żoną, może stąd tak bez zastanowienia się zaproponował, że wynajmie sobie inny pokój, gdy takowy się zwolni. Bo, jeżeli mieli rzeczywiście pozostać w rolach kochanków, to dzielenie pokoju było jak najbardziej wskazane. Jedyne, co byłoby mniej podejrzane to zmiana pokoju na taki z dwoma łóżkami, co zresztą zauważyła też Shyilia. Tylko, że to byłoby kłopotliwe, na pewno wzbudziłoby pytania osób, które znały kobietę, choć to można byłoby wytłumaczyć zwyczajną kłótnią. O co? Coś na pewno by wymyślili.
         – Łóżko zniszczone siekierą wyglądałoby na porąbane, nie byłoby trudno zauważyć, że zostało doprowadzone do takiego stanu narzędziem i nie przez przypadek. Jeśli już mielibyśmy zrobić coś takiego, to lepiej byłoby uszkodzić w pewnym stopniu szkielet łóżka i skoczyć na nie kilkukrotnie, żeby drobne urazy pogłębiły się i ostatecznie sprawiły, że konstrukcja popęka – odezwał się po chwili. Wyglądał na osobę, która miała już nawet plan związany z tym, jak to wykonać. W końcu, swego czasu zajmował się podpaleniami, które musiał – i chciał – wywoływać ostrożnie, aż w końcu robił to tak dobrze, że władze miały później problem ze zlokalizowaniem miejsca, w którym w ogóle zaczęło się palić.
         – Za kogoś, kto wykorzystałby okazję i rzuciłby się na kobietę, żeby ją wykorzystać – odparł całkowicie poważnie. Mniejsza z tym „idiotą”, bo był nazywany gorzej, ale tutaj mógł już poczuć się nieco urażony, choć emocje, które mógł odczuć, akurat zachował dla siebie. Poza tym, nie byli też dwójką nieznajomych – nie widzieli się dość długi czas, to prawda – ale, gdyby był kimś takim… cóż, już wcześniej, przy pierwszym spotkaniu, miał „okazje” do czegoś takiego. I nie skorzystał z nich, bo nie był kimś takim. Był osobą słyszącą głosy w głowie i rozmawiającą z nimi, ale nie kimś takim.
Następne pytanie kobiety spotkało się jedynie z potwierdzającym skinieniem głową. Był istotą, która potrzebowała jedzenia, żeby jego ciało mogło funkcjonować, a powoli zaczynał robić się głodny, więc odmowa nie wchodziła w grę.

Jedzenie było smaczne. Constantin jadał już lepiej przyrządzone potrawy, ale to działo się też w droższych karczmach. Tutaj posiłek był nieco lepszy niż to, czego można byłoby się spodziewać po takiej gospodzie, jednak nie było to niczym złym – bardziej świadczyło o tym, że osoba przygotowująca posiłki naprawdę zna się na tym, co robi w kuchni i zależy jej na tym, żeby gościom po prostu smakowało. Zamówili też białe wino, skoro już Constantin poznał to, czego Shyilia chciałaby się napić. Nie trafił z kolorem, jednak udało mu się to z rocznikiem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie przeszkadzało mu też, że Einar – po tym, jak elfka mu to zasygnalizowała – zostawił na ich stoliku całą butelkę z trunkiem. Właściwie, i tak sam chciał o to poprosić, także było mu na rękę to, że wyszła ona z taką inicjatywą. Mimo, że to przecież on płacił za to wszystko. Zakołysał cieczą w szklance i powąchał ją. Owocowe nuty dotarły do jego nozdrzy niemalże od razu, a razem z nimi inny zapach, który świadczył o tym, że wino – owszem – mogło być jednym ze starszych roczników, które znajdowały się w piwnicy karczmy. Chwilę później napił się go, a smak tylko upewnił go w tym, co wcześniej wyczuł nosem.
         – Nie przeszkadza mi to. Sam też nie jestem mistrzem rozmów – odpowiedział, i to zgodnie z prawdą. Nie miał zamiarów okłamywać Shyilię albo ukrywać czegoś przed nią, przynajmniej nie teraz. Oczywiście, były rzeczy, których nie mógł zdradzić nawet jej – a, które może będzie mógł jej wyjawić… w zależności od tego, jak potoczy się ich wznowiona znajomość – ale to nie była jedna z tych rzeczy. Pomyślał też – w momencie, w którym upijał drugi łyk wina – że powinien się pilnować, jeżeli chodzi o alkohol, bo w stanie nietrzeźwym rozplątywał mu się język, w pewnym stopniu przynajmniej, a on wolał nad sobą panować. Nawet, gdy pił alkohol.
         – Nie jestem pewien… Proponujesz coś konkretnego? - zapytał, a przez jego oblicze przebiegł uśmieszek. Drobna zaczepka w pytaniu nie była ukryta. Nie miała być taka, bo chciał, żeby jego rozmówczyni ją wyłapała.
         – A tak na poważnie, jeżeli się uda i, jeżeli nadal nie będziemy czuć się źle w swoim towarzystwie, możemy przez czas jakiś podróżować wspólnie. Nie miałbym nic przeciwko – dodał po chwili. Nie mogli wiedzieć, jak skończy się ich aktualna współpraca, bo mogło przecież być chociażby tak, że przy jej końcu stanie się coś, co ich rozdzieli. I to wbrew ich woli. Wątpił w to, żeby któreś z nich zginęło – ani on, ani ona nie byli kimś, kogo łatwo zabić – ale zawsze mogło stać się coś, co skutecznie sprawi, iż nie będą mogli wspólnie opuścić miasta.
         – Chyba, że planujesz coś innego? - zadał kolejne pytanie i spojrzał jej w oczy, może trochę zbyt mocno zresztą. Zamrugał i jego spojrzenie stało się łagodniejsze, bo przecież nie chciał sprawiać wrażenia osoby, która próbuje przebić ją swym spojrzeniem. Nie o to tu chodziło.

         – Na nich? Nie. Na to, jak ich odbieram? Jak najbardziej. Nie zagłębiając się w szczegóły, wygląda to tak, że im więcej wypiję i, im bardziej nietrzeźwy jestem, tym bardziej ich ignoruję i ich nie słucham, nie odpowiadam im i tak dalej – odparł po chwili. Nie było tu też nic więcej do powiedzenia, bo tak to wyglądało. Ciało należało do niego, umysł też. Oni byli jedynie nieproszonymi gośćmi, których tam trzymał i nie znalazł sposobu na to, żeby się ich pozbyć. I to właśnie dlatego tylko on odczuwał negatywne skutki alkoholu. Na szczęście, nie należał do osób, którym łatwo jest się upić, choć nie miał też bardzo mocnej głowy do alkoholu, czym również mogły poszczycić się pewne osoby.
         – Rozwiązane takie, czyli bycie w ciągłej nietrzeźwości, mogłoby wydawać się dość prostym sposobem na nieprzejmowanie się ich głosami. Tylko, że problem, przynajmniej dla niektórych, bo dla mnie nie wygląda to na problem, jest taki, że nie lubię nie panować nad sobą i tym, co robię i mówię. Dlatego staram się pilnować samego siebie – dodał jeszcze. Tylko, że chwilę później trochę tego pożałował. To był, w pewnym sensie, jego słaby punkt, który Shyilia mogła przecież wykorzystać. I nie chodziło tu o to, że zrobiłaby z tym coś złego, a bardziej o to, że mogłaby próbować go upić i pytać o coś, na co w normalnych okolicznościach (i przy trzeźwym umyśle) nie odpowiedziałby albo zrobiłby to, ale bardzo ogólnie. Coś podpowiadałoby, że ona mogłaby to zrobić, ale jednocześnie liczył na to, że ją to nie skusi. Słowa swe oczywiście skwitował łykiem wina, którym opróżnił swoje naczynie. Sięgnął od razu po butelkę i dolał sobie, a spojrzeniem zapytał towarzyszkę, czy ona również chciałaby, żeby uzupełnił jej szklankę.
Był gotów na więcej pytań. Sam też zastanawiał się, o co mógłby zapytać ją.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Shyilia pokiwała głową, przyznając Constantinowi rację. Sugestia użycia siekiery była rzuconym naprędce pomysłem, za którym nie stały żadne argumenty. Może poza tym, żeby nie dać się wytrącić z toku myślowego.
         - W porządku. W kwestii rozwalania łóżka zdam się na ciebie, skoro najwyraźniej masz w tym większe doświadczenie. - Kącik jej ust drgnął lekko, jednak elfka tym razem nie pozwoliła, by to aspirujące na bezczelną zaczepkę zdanie zawisło w powietrzu. - Ale proponuję zgłosić szkodę jutro. Na taką demolkę potrzebny jest odpowiedni czas. No i nie mam dzisiaj najmniejszej ochoty na ponowną konfrontację z Dayą.
         - Wiem, że taki nie jesteś - odezwała się chłodno, zanim jeszcze wybrzmiała ostatnia nuta jego wypowiedzi. - Gdybym miała choć cień podejrzeń, że rzucasz się na kobiety i je wykorzystujesz, nie rozmawialibyśmy tu sobie tak miło. Kilku okolicznych typków mogłoby ci zaprezentować, w jaki sposób "rozmawiam" z takimi delikwentami. Nie mam do nich za grosz szacunku. - "A do ciebie owszem," dodała w myślach. Za żadne skarby świata jednak nie powiedziałaby tego na głos. - Myślałam, że to o mnie wiesz.
         Elfka mówiła bardzo poważnie. Nie żeby była wcieleniem cnót, bynajmniej. Nie czuła się strażnikiem sprawiedliwości czy też obrończynią ciemiężonych. Do molestujących kobiety mężczyzn czuła głównie pogardę, a temu rodzajowi wybrykom nie popuszczała z tego prostego względu, iż jeśli takie chamy poczują się zbyt pewnie i zaczną sobie pozwalać na odważniejsze zagrywki, któryś może natknąć się na nią. Nie żeby miała problem z poradzeniem sobie z takowym pożal-się-Prasmoku mężczyzną, wręcz przeciwnie. Wolała jednak zawczasu wyrobić sobie reputację mścicielki, aby nikomu nawet nie przyszło do głowy robić coś w jej obecności i budzić drzemiące w skrytobójczyni pokłady gniewu. Ot, zapobieganie potencjalnym atakom własnej furii.


         Jeśli zadając pytanie o konkrety mężczyzna oczekiwał, że Shyilia wyjdzie z własną inicjatywą i zaproponuje wspólny plan, to jej milczenie mogło być pewnym rozczarowaniem. Jedyne, co udało mu się osiągnąć tym pytaniem, to spojrzenie lekko zmrużonych oczu. Chciała podtrzymać tę współpracę, owszem, była ciekawa, do czego może to ją - ich - doprowadzić. Ale czy przyznanie się do tego nie byłoby oznaką słabości? Okazywanie komuś zaufania do tej pory nie kończyło się dla elfki zbyt dobrze; gdyby było inaczej, nie spędzałaby życia na ściganiu kogoś, kogo dawno temu uważała za rodzinę. Mimo to, choć starała się, by nie było to zbyt widoczne dla osób trzecich, nie mogła okłamywać samej siebie w tej kwestii. Nie podejrzewała Constantina o wrogie zamiary - ba, wierzyła w szczerość jego intencji, oby nie naiwnie; do tej pory nie dał jej żadnych powodów do wątpienia w to - i sama takowych wobec niego nie żywiła. Ale przecież nie mogła. Nie mogła kolejny raz dać komuś do ręki oręża, którym można ją zniszczyć. To byłoby nieskończenie głupie. Prawda?
         A jednak, kiedy czarodziej zaproponował wspólną podróż, skinęła głową, na znak, że się z nim zgadza. Wyraz jej twarzy złagodniał. Nadal wyglądała na twardą, ale nie próbowała usilnie budzić grozy. To była najbardziej prawdziwa z Shyilii.
         W reakcji na następne pytanie wzruszyła ramionami, niby od niechcenia.
         - Będę szukać kolejnego tropu, który mogłabym podjąć. Co może potrwać. - Tutaj dużo zależało od łutu szczęścia. - Zostało mi jeszcze trzech. Po niemal stu latach w końcu, nareszcie, jestem bliska osiągnięcia celu. A potem… - urwała nagle.
         Co potem?
         Będzie jakieś potem? Do tej pory Shyilia nie myślała o tym zbyt wiele. Przyszłość pozostawała poza horyzontem jej myśli, zasłonięta nawracającymi cieniami tego, co wydarzyło się długie lata wstecz i zawładnęło każdą chwilą czasu obecnego. Dawno, dawno temu, czarnowłosa elfka wpadła w niekończącą się spiralę nienawiści i zemsty… która jednak okazała się mieć koniec. Odległy jeszcze, a jednak majaczący gdzieś na granicy wzroku, niczym wyjście z ciemnego tunelu. Ale… co będzie po jego drugiej stronie? W tym długo ignorowanym, niepokojącym potem?
         Shyilia wpatrywała się w czubki swoich palców, otaczających szklane naczynie z winem. Bała się podnieść wzrok, bała się drgnąć, jakby jakikolwiek ruch popchnął wskazówki Czasu, nieubłaganie dążące ku niepewnej przyszłości. Przez chwilę, trwającą w rzeczywistości zaledwie kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund, choć w świadomości elfka nieskończenie długą, Shyilia wyglądała na całkowicie zagubioną. Bezradną. Cholera, właśnie dlatego nigdy nie pozwalała sobie na gdybanie o potem i innych tego typu bzdurach jak układanie sobie życia. Jak miała w ogóle to zrobić - ona, która znała tylko przemoc i zdradę? Cholerny Constantin; jego obecność sprawiła, że skrytobójczyni opuściła gardę i nieproszone myśli znalazły idealną okazję do przypuszczenia zmasowanego ataku. Jakieś myśli o ustatkowaniu się? Jakieś myśli o czymś więcej niż zemsta? Szukanie innego celu?
         Shyilia nie zdawała sobie sprawy z tego, jak mocno zaciska dłonie na szklance… dopóki ta nie pękła pod wpływem jej uścisku. Kilka odłamków szkła wbiło się w jej dłoń, ale skrytobójczyni nie przejęła się tym.
         - Do diabła… - mruknęła, mając na myśli swoje przemyślenia, nie zranioną rękę. Tę zacisnęła w pięść i schowała pod stół, drugą zaś sięgnęła po butelkę wina i pociągnęła potężny łyk z gwinta. - Do diabła, Naxam. Niech by to wszystko trafił szlag.
         Pokręciła głową i roześmiała się, niskim, nosowym śmiechem. Ale nie było w nim wesołości, jedynie ciężka nuta goryczy, zakończona westchnieniem.
         - A ty, jaki masz cel w życiu, hm?

         Pokiwała głową, gdy czarodziej tłumaczył jej wpływ alkoholu na kontakt z mieszkającą w jego głowie rodziną. Musiała przyznać, że poczuła coś na kształt podziwu. Gdyby to ona znalazła się na jego miejscu, pokusa sięgnięcia po trunek, by uciszyć natarczywe głosy mogłaby okazać się zbyt silna. Na całe szczęście, nie musiała się mierzyć z takim problemem. Ona miała swoje własne demony. Od których nie dało się uwolnić alkoholowym cugiem. Poza tym, też rzadko pozwalała sobie na utratę kontroli. Przy jej trybie życia było to po prostu zbyt ryzykowne. Co nie znaczy, że nie miała w historii kilku hulankowych ekscesów. Ale tym nie zamierzała się dzielić.

         - Widzę, że wino wam smakuje? - rozległo się nagle zza pleców skrytobójczyni, po czym przy stole pojawiła się druga elfka, równie atrakcyjna, choć jedynym, co łączyło ją z Shyilią, był charakterystyczny kształt uszu. Włosy Dayi nie były czarne, a złociste. I długie, sięgające niemal pasa, teraz zaplecione w warkocz, zapewne, żeby nie przeszkadzały jej w pracy. Żona gospodarza była również bardziej rumiana, jej cera miała jasny oliwkowy odcień, a noszone przez nią ubrania utrzymane były w ciepłych, pastelowych barwach, tak bardzo kontrastujących z wszechobecną czernią wizerunku Shyilii. Uśmiechała się. Ale w tym uśmiechu, oprócz zawodowego profesjonalizmu, czaiło się jeszcze coś. Jakaś ukryta groźba.
         - Niczego sobie - mruknęła Shyilia, biorąc ostentacyjny łyk, prosto z butelki. - Czym sobie zasłużyliśmy na zaszczyt powitania przez samą panią gospodynię?
         - Och, zwykła ciekawość przez wzgląd na starą znajomość. - Słowa Dayi brzmiały uprzejmie, wypowiedziane na pozór lekkim tonem, ale napięcie panujące między elfkami było tak gęste, że gdyby wyciągnąć nóż, można byłoby je posiekać jak cebulę. - Pomyślałam, że może przedstawisz mi swojego… towarzysza podróży.
         Oczy Shyilii zmieniły się w dwie wąskie szparki. Toczyły bitwę na spojrzenia: Shyilia rozdrażnione i podejrzliwe, Daya - słodkie, acz podszyte nieustępliwością. Bitwa, można by rzec, zakończyła się remisem. Żadna z elfek nie odwróciła wzroku, jedynie na twarzy zabójczyni pojawił się uśmiech, który nawet dla kogoś, kto jej nie znał, z daleka wyglądał na fałszywy.
         - Constantinie, to właśnie jest Daya Torgun, żona karczmarza. Opowiadałam ci o niej - dodała, tonem głosu, który wyraźnie sugerował, że to, co opowiadała, w żadnym wypadku nie było pochlebne. - Dayo. To jest Constantin. Mój partner.
         - Partner? - Uniesienie brwi.
         - Dokładnie.
         Dobór słownictwa nie był przypadkowy. W ciągu tych kilku sekund, kiedy mierzyła gospodynię wzrokiem, przez głowę Shyilii przemknęło całkiem sporo słów, którymi mogłaby określić towarzyszącego jej czarodzieja, ale żadne z nich nie pasowało tak dobrze, jak to, którego ostatecznie zdecydowała się użyć. Można było interpretować je dwojako - i właśnie o to chodziło. Znaczenie, jakie przypisywała mu skrytobójczyni, nie musiało pokrywać się z tym, co powinna usłyszeć i wywnioskować jej rozmówczyni. Ta cwana neutralność zadowoliła Shyilię. Do tego stopnia, że na jej twarzy pojawił się wyraz satysfakcji. Daya natomiast w pierwszej chwili wyglądała, jakby znalazła się w kropce. Zaraz potem jednak odwróciła się w stronę Constantina, a jej uśmiech stał się jeszcze bardziej czarujący. Shyilia nabrała szczerej ochoty na spotkanie swojej pięści z jej twarzą. Zazgrzytała zębami i upiła łyk wina, uważnie obserwując to, co działo się dalej.
         - W takim razie niezmiernie miło mi cię poznać - zaszczebiotała Daya. - Jak również gościć was oboje w naszej gospodzie. Przyniosłam nawet coś na dowód szczerości moich słów.
         To mówiąc, postawiła przed nimi na stole po kieliszku, które napełniła ciemnoczerwoną cieczą z butelki do tej pory trzymanej pod pachą. Słynny porzeczkowy bimber Einara. Shyilia miała do niego słabość, ale jeśli gospodyni myślała, że w ten sposób przekupi zabójczynię lub uśpi jej czujność, to myliła się. Oj, grubo się myliła. Jedyną reakcją Shyilii na tej uprzejmy gest, było wymowne spojrzenie. Spadaj stąd. Druga z elfek chyba powoli zaczynała odczuwać narastający w niej gniew, bowiem rzuciwszy coś w rodzaju “miłego wieczoru”, oddaliła się od ich stolika i niebawem zniknęła za drzwiami kuchni.
         Shyilia prychnęła, przewracając oczami. Znów była zła. Doprawdy, po raz pierwszy od dawna zapowiadał się naprawdę przyjemny wieczór… Spojrzała na Constantina, ciekawa czy mężczyzna zamierza zareagować jakoś na to nagłe zdarzenie lub też je skomentować. Przez chwilę przyglądała się również kieliszkom z einarowym alkoholem. W pierwszym odruchu gotowa była ostentacyjnie zignorować ten dar. Ale… co darmowy napitek, to darmowy napitek. Elfka uniosła jeden z kieliszków, przysunęła go do twarzy i powąchała zawartość. O tak, pamiętała ten zapach i smak. Jej wargi na moment uniosły się w uśmiechu; uniosła się również ręka trzymająca naczynie z bimbrem.
        - To co, za zrządzenia losu? - spytała, wracając spojrzeniem do czarodzieja. Przez ułamek sekundy w jej oczach błysnęło coś… ciepłego. A potem zniknęło, pozostawiając jedynie ich chłodną, kryjącą dekady cierpienia szarość. Niczym zamarznięta tafla skalnego jeziora, którego dna nikt nie zdołał zgłębić.
         Jeszcze.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Spodziewał się, że mu odpowie? Może… W każdym razie, nawet jej milczenie uznał za jakąś odpowiedź i to właśnie przez to, przez jego oblicze przemknął cień nieco zaczepnego uśmiechu. Taki uśmieszek do własnych myśli i domysłów, których nie miał zamiaru wypowiadać na głos. Ważniejsze jednak było tutaj to, że widocznie nie miała też nic przeciwko wspólnej podróży, gdy już skończą ze sprawami, które trzymają ich w tym mieście. Znaczy, które trzymają tu ją, bo on jest tu tylko na doczepkę, ze względu na starą – właśnie odnawianą – znajomość i przez ofertę współpracy i pomocy, którą wystosował, a którą Shyilia przyjęła.
         – A jeśli rzeczywiście będziemy podróżować razem, gdy już opuścimy to miasto, to podtrzymuję ofertę dalszej współpracy – odparł. Nie powiedział, że „nadal będzie jej pomagał”, bo domyślał się, z czym z jej strony mogłoby się to spotkać. Elfka upierała się, że nie potrzebuje pomocy i dałaby sobie radę sama, dlatego „współpraca” brzmiała o wiele lepiej i bezpieczniej niż „pomoc”. Shyilia była jedną z niewielu osób, którym nie przeszkadzało to, jaki jest on sam. To akurat działało na jej korzyść, bo Constantin decydował się na rzeczy, które w innym przypadku mogłyby w ogóle nie zaistnieć – jak właśnie pomaganie jej w osiągnięciu celu, który przed sobą postawiła i nieoczekiwanie niczego w zamian.
Od razu spojrzał w stronę pękniętej szklanki, gdy tylko do jego uszu dotarł odgłos pękającego szkła. Mięśnie jego ciała napięły się nawet na chwilę pod wpływem tego dźwięku i zagrożenia, jakie mógł ze sobą nieść. W końcu, mogło być to okno, które ktoś niszczy, żeby dostać się do środka. Gdy okazało się, że była to tylko szklanka, uspokoił się nieco i ponownie rozluźnił. Zastanawiał się przez chwilę nad tym, dlaczego Shyilia to zrobiła i, co sprawiło, że w ogóle tak zareagowała. Wątpił w to, żeby było to coś, co powiedział on sam, bardziej obstawiałby, że w jej głowie pojawiły się jakieś myśli, za którymi podążyła i, które ostatecznie sprawiły, że… Zdenerwowała się? Można było tak powiedzieć, a raczej pomyśleć, bo Constantin wolał zostawić te przemyślenia dla siebie. Kolejny raz zresztą.
         – Chcesz to sobie opatrzyć? - zapytał, a skinieniem głowy wskazał na rękę, której dłoń kobieta chowała teraz pod stołem. Zrobiła to szybko, co prawda, ale udało mu się zauważyć szkarłat krwi, który pojawił się na jej bladej skórze.
         – Dobre pytanie – odezwał się po chwili.
         – Na początku, gdy moja rodzina umarła i jednocześnie dostała się do mojej głowy, niczego nie pragnąłem bardziej niż pozbycia się ich z niej. Z czasem powoli przyzwyczajałem się do tego, że ich słyszę i, że mogę z nimi rozmawiać, ale nadal myślę, że nie byłoby złym wyborem oddzielenie ich ode mnie. Wydaje mi się, że jest to dla nich męczące tak samo, jak dla mnie i chciałbym znaleźć na to sposób. Sposób, który zadziałaby na pewno i nie skutkowałby zniszczeniem ich „duszy”, a odesłaniem ich tam, gdzie powinni trafić po śmierci – dopowiedział, ale dopiero po kolejnej chwili milczenia. W następnej z kolei, gdy już wypowiedział to wszystko, zdziwił się, że z jego ust padło aż tyle słów, z czego może niektóre nawet takie, którymi niekoniecznie chciał się dzielić. Sprawiła to jedynie ta chwila i jej atmosfera, nie alkohol, który, owszem, mógłby na niego wpłynąć tak, że stałby się bardziej gadatliwy, jednak wypił go zdecydowanie za mało, żeby odczuwać te efekty. Poza tym… to chyba faktycznie był dla niego jakiś ważny cel. Stwierdził to po tym, że uwolnienie siebie i rodziny było pierwszym, co przyszło mu do głowy, gdy myślał o odpowiedzi.

Dostrzegł zmierzającą w ich stronę kobietą wcześniej niż Shyilia, pewnie przez to, że tamta podchodziła do pleców elfki. Zresztą, pojawienie się jej zmieniło też atmosferę panującą przy ich stoliku. Skinieniem głowy i lekkim uśmiechem potwierdził, że, jak najbardziej, wino mu smakuje. Gest ten można było też rozumieć jako przywitanie się z nową osobą. Sam chciał się już przedstawić, w końcu grzeczność wymagała właśnie tego, ale Daya Torgun uprzedziła go i poprosiła Shyilię o przedstawienie ich sobie.
        „Nie odzywaj się! Nie teraz!” – usłyszał w głowie krzyk matki. Zmrużył lekko oczy, tylko na bardzo krótką chwilę, choć akurat zrobił to w tym samym momencie, gdy czarnowłosa elfka powiedziała, że jest on jej partnerem.
        „Nawet nie miałem takiego zamiaru. Nie teraz przynajmniej” – odpowiedział po chwili.
        „To dobrze… Lepiej dla ciebie będzie, jeśli nie wtrącisz się w to, co się między nimi dzieje” – razem z tymi słowami przyszła ulga w głosie, którym kobieta je wypowiedziała.
        „Przecież wiem. Nie jestem głupi” – zakończył to takimi słowami. Chciał ponownie skupić swoją uwagę na tym, co toczyło się teraz przed nim. I na nowej osobie przy ich stoliku, choć najpewniej pojawiła się tu tylko na chwilę.
         – Mnie również jest miło – odparł. Starał się nie brzmieć neutralnie, ale skończyło się na tym, że w jego głos wkradła się tylko niewiele emocji, które mogły sugerować, że rzeczywiście było mu miło i nie powiedział tych słów na siłę albo przez to, że właśnie tak wypadało odpowiedzieć. Cóż, tylko na tyle było go stać, ale przynajmniej było to szczere. Poza tym, wyczuwał też narastające napięcie między kobietami. Ciekawe, o co chodziło? Będzie musiał zapytać o to Shyilię, tylko jeszcze nie był pewien, czy zrobi to wprost, czy może najpierw ostrożnie dobierze słowa i dopiero później uformuje je w odpowiednie pytanie. Pożegnał się z Dayą, gdy zdecydowała się ich opuścić, również życzył jej miłego wieczoru. Zaczął też odnosić dziwne wrażenie, że to nie było ich ostatnie spotkanie. Tylko, dlaczego go to akurat obchodziło? I, dlaczego czuł, że powinien być bardziej uważny, jeśli już do niego dojdzie?
         – Pewnie, za zrządzenia losu – zgodził się na taki toast. Powód tak naprawdę dobry, jak każdy inny, który ma podobny wydźwięk. Chwycił jeden kieliszek i uniósł go lekko w górę i jednocześnie w stronę osoby siedzącej naprzeciw, dopiero po tym, za jednym razem, wlał w siebie jego zawartość.

         – Ona taka już jest? Miałem wrażenie, jakbym wpadł jej w oko czy coś, a przecież ma męża, więc wydaje mi się, że nie powinna zajmować się takimi rzeczami – odezwał się, gdy kobieta odeszła. Zresztą, i tak zrobił to trochę ciszej, żeby tylko Shyilia go usłyszała.
         – Poza tym. O co chodzi z tobą i nią? Napięcie między wami było tak gęste, że dałoby się je kroić – dodał jeszcze kolejne pytanie. Tym razem postanowił na ciekawską bezpośredniość, tylko, że nie oznaczało to przecież, że dostanie odpowiedź. Jeśli nie, to na pewno nie miał zamiaru drążyć tematu. Brak odpowiedzi oznaczałby, że Shyilia zwyczajnie nie chce, żeby on ją poznał; że nie chce o tym z nim rozmawiać.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Przez tę krótką chwilę, gdy zafiksowała się na punkcie celu swojego życia, Shyilia odtwarzała w myślach obraz siebie jako małej dziewczynki. I zastanawiała się, czy tamta drobna nastolatka byłaby dumna z tego, kim jest stusiedemnastoletnia kobieta? Z tego, kim się stała? Coś w głębi duszy podpowiadało zabójczyni, że nie. Ale co naiwne dziecko mogło wiedzieć; ono nie przetrwałoby w tym brutalnym świecie. I nie mogło oceniać wyborów, jakie do tej pory podjęła. To też nie tak, że Shyilia zabiła w sobie swoje niewinne ja. Wręcz przeciwnie: wszystko, co robiła - morderstwa, ukrywanie się i traktowanie każdego jak potencjalnego wroga - robiła po to, by je ochronić. By już nigdy nikt więcej go nie skrzywdził. W ten sposób mogło być bezpieczne - jednak nie wolne, nigdy nie wolne; zamknięte w zimnych, grubych murach nienawiści. Ta pęknięta szklanka na wino była manifestacją, krzykiem od wielu lat skrzętnie tłumionego pierwiastka osobowości.
         “Pozwól nam żyć!”
         Elfka pokręciła głową, odpowiadając tym samym zarówno sobie, jak i Constantinowi.
         - To drobiazg - wzruszyła ramionami. - Opatrzę jak wrócimy do pokoju.
         Przy tym, co kotłowało się w jej wnętrzu, nie chciała być sama, lecz zarazem wracanie tam sam na sam z czarodziejem też nie wydawało się szczególnie dobrym pomysłem w obecnej chwili. Najbezpieczniej było zostać tu, gdzie siedzieli. W końcu też nie zraniła się jakoś poważnie; skórzane rękawiczki, które skrytobójczyni rzadko zdejmowała, dość dobrze chroniły jej dłonie przed różnymi skaleczeniami. Czuła, że jakaś drobinka szkła - może nawet kilka - tkwiła gdzieś pod jej skórą, powodując nieznaczny upływ krwi, ale to, poza byciem odrobinę niekomfortowym, nie miało dla Shyilii większego znaczenia. Z bólem fizycznym nauczyła się świetnie sobie radzić i zdecydowanie wolała to od zajmowania się swoimi wewnętrznymi problemami.
         Zamiast tego, skupiła się na problemie, o którym opowiadał jej towarzysz. Część rzeczy, o których wspominał, już wiedziała, chociaż po latach czuła, że musi na nowo to przyswoić. Dzięki tej wypowiedzi dowiadywała się, w jakim stopniu zmienił się mężczyzna, którego niegdyś stosunkowo dobrze znała - i odnosiła wrażenie, że zaskakująco nie tak wiele, przynajmniej w sposobie, w jaki ona go odbierała. W czasie, kiedy Constantin mówił, słuchała uważnie, choć pozycja, w jakiej siedziała - niedbale oparta o ławę, z jedną ręką przewieszoną przez jej oparcie - mogła sugerować coś dokładnie odwrotnego. Jedynym, co mogło wskazywać na szczere zainteresowanie zabójczyni, był wyraz jej twarzy, która pozostawała nieruchoma i w tym znieruchomieniu poważna. Gdy w końcu czarodziej zamilkł, ona również nie odzywała się przez dłuższą chwilę, ponieważ zwyczajnie nie wiedziała, jak mogłaby to skomentować. W końcu jednak zdecydowała, że najlepszym rozwiązaniem tej ciszy, będzie odwdzięczenie się tym samym. Chciała jakoś odnieść się do słów Constantina, mimo że to oznaczało odsłonięcie przed nim części swojej historii. Lecz skoro on zaufał jej na tyle, ona równie dobrze mogła zrobić to samo. Nie miała obecnie zbyt wiele do stracenia. Nadal siedząc, wyprostowała się, a obiema rękami - także tą nieco zakrwawioną - oparła się o stół. Splotła palce obu dłoni, opierając na nich brodę w takim układzie, że częściowo zasłaniały jej usta.
         - Kiedy pierwszy raz byłam w Iruvii, jakieś pięć czy sześć lat temu - zaczęła - banda zbirów napadła na córkę Einara w jakiejś uliczce. Porwali ją. Stołowałam się tu wówczas dosyć często, a razem ze mną moja zła sława. - Przez oblicze Shyilii przemknął cień uśmiechu. - Pożal-się-prasmoku straży nie udało się odnaleźć Evie, więc Einar zwrócił się do mnie po pomoc. Uratowałam dziewczynę, spuściłam draniom solidny łomot… Nie jestem pewna czy wszyscy to przeżyli… Ale moje usługi, jak pewnie wiesz - a może nie wiesz? - nie są tanie. W taki sposób Einar narobił sobie u mnie dług. Spory dług. Mogłam zażądać pieniędzy, zmuszając go do sprzedania karczmy, ale lubiłam tu jeść - przyznała się prostolinijnie i nieco bezczelnie, wzruszając ramionami. - I w sumie może dobrze się stało. Dzięki temu mamy gdzie spokojnie spać, a świątobliwa Daya, jakkolwiek niechętnie toleruje moją obecność, nie wystąpi otwarcie przeciwko mnie, dopóki mnie nie przyłapie na jakichś szemranych interesach… Ale, do czego zmierzam: Evie, delikatnie mówiąc, nie zniosła tego najlepiej. - Wspomnienie nieszczęsnej półelefki w podartej sukience zlewało się w umyśle Shyilii z widokiem jej własnego nastoletniego wcielenia, kiedy znęcały się nad nią półdzikie wampiry. Rozumiała jej uczucia. I to był drugi z powodów, dla którego potraktowała ulgowo dług karczmarza. Jednakowoż tę część wiedzy zachowała już dla siebie. - Resztę historii znam z pogłosek, ale podobno Einarowi udało się nakłonić jakiegoś maga, żeby wymazał jego córce wspomnienia całego tego zajścia. Nie wiem czy na niechciane dusze coś takiego mogłoby zadziałać - powiedziała ostrożnie. - Ale zawsze możesz spytać Einara o tego maga. Może on czy ona powiedziałaby ci coś więcej. Ja się na tego typu magii kompletnie nie znam.
         Wiedziała co nieco o magii przestrzeni, lecz używała tejże w jednym tylko celu: żeby ranić i zabijać. Tę informację również postanowiła przemilczeć; to był jej najsilniejszy as w rękawie, którego nadal nie chciała zdradzać. Poza tym, obiecała przecież, że pokaże go czarodziejowi w walce, o ile ten sobie na to zasłuży.
         - Jeśli chcesz, mogę ci pomóc w twoim celu. Tak jak ty pomagasz mi w moim - dodała, nieco ciszej. Złapała się na użyciu słowa “pomoc”, co ją samą wprawiło w lekkie zaskoczenie. Przez chwilę zastanawiała się, czy może w międzyczasie coś sprawiło, że jej podejście do tego słowa i znaczenia, jakie było do niego przypisane, się zmieniło. Ale nie. Nadal irytowało ją to określenie; to była bezpieczna, znajoma irytacja. Elfka uśmiechnęła się z ukosa, sama do siebie, do Constantina zaś powiedziała zaczepnie: - O ile, rzecz jasna, będziemy do tej pory znosić nawzajem swoje towarzystwo.

         Nagłe pojawienie się gospodyni - i równie szybkie jej odejście - nieco popsuło Shyilii nastrój. Wzniosła toast na szybko, żeby skupić myśli na czymś przyjemniejszym niż utarczki z Dayą, jednak następne pytanie Constantina, połączone z domysłami, skutecznie zniweczyło resztki wysiłków, jakie elfka podjęła dla zachowania przyjaznej - albo raczej: neutralnej - postawy.
         - O tak, zapewne wpadłeś jej w oko - skomentowała zgryźliwie. - Jako mój potencjalny słaby punkt.
         Wbiła w czarodzieja wściekłe spojrzenie i nie spuszczała zeń tego spojrzenia, nawet gdy sięgnęła po kolejny łyk wina. Czy on naprawdę nie rozumiał, w jakiej znajdowali się sytuacji? Ta fałszywa złotowłosa piękność nie zawahałaby się przed wykorzystaniem go do pozbycia się z otoczenia niechcianej skrytobójczyni. Otwarcie albo podstępem. Nie zdradziłaby męża, ale to nie znaczy, że nie użyłaby wystarczającej ilości swoich atutów do zjednania sobie mężczyzny dla własnych korzyści, tak żeby nie uznać tego za zdradę. Elfka zgrzytnęła zębami. Zazdrościła Dayi umiejętności flirtowania uśmiechem. Kiedy Shyilia się uśmiechała, większość mężczyzn sądziła, że chce ich zamordować. (Inna sprawa, że w większości przypadków była to prawda…) Choć to też nie tak, że temat flirtu był elfce całkiem obcy - budzącego ekscytujący niepokój i napięcie, jednak w swej istocie pozbawionego uczuć flirtu; takiego, który można łatwo kopnąć w zad albo poderżnąć mu gardło - mimo to słodkie uśmiechy i bycie uroczą zdecydowanie nie było jej mocną stroną, z czego kobieta doskonale zdawała sobie sprawę. I, notabene, niespieszno jej było to zmieniać, nawet jeśli takie zdolności z pewnością bywały pomocne. Miała jednak całkowicie szczerą nadzieję, że mimo skuteczności tego typu działań, gospodyni zaniecha podobnych manewrów w przyszłości i nie będzie wściubiać nosa w nieswoje sprawy. Dla jej własnego, chrzanionego dobra.
         - Nie lubimy się - rzuciła, zwięźle i zimno. Jej oczy błysnęły groźnie jak ostrza dwóch sztyletów. Albo sierpów. Nie zamierzała w zasadzie mówić nic więcej, gdyż rozmowa o Dayi zwyczajnie ją drażniła, ale po chwili zmieniła zdanie i nieco rozwinęła swoją wypowiedź. - Ona najchętniej widziałaby mnie za kratami, a ja jej wcale.
         Atmosferę szlag trafił i Shyilia zupełnie straciła ochotę na dalszą rozmowę. Nie była mistrzynią subtelnej zmiany tematu i gadki-szmatki o pogodzie. Poza tym, zaczynała się robić porządnie zmęczona. Nie spała od dawna i wypadało w końcu zmienić ten stan rzeczy. Wzięła ostatni łyk wina i podała butelkę Constantinowi, wstając od stołu.
         - Przyjdź za chwilę - odezwała się, nieznoszącym sprzeciwu tonem. - Mam zamiar wziąć kąpiel.
         Nie zamierzała czekać na odpowiedź czarodzieja. Zresztą, nawet gdyby postanowił jej nie posłuchać, prawdopodobnie nawet nie zadałaby sobie trudu, by zaprotestować. Zaspokoiwszy głód, pragnienie i chęć rozmowy - to ostatnie nawet ponad miarę - chciała już tylko umyć się i położyć spać, by zdążyć wypocząć przed nocą, kiedy to planowali wyruszyć w teren.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Kiwnął tylko głową. Nie miał zamiaru zmieniać jej zdania i namawiać na to, żeby zajęła się raną właśnie teraz. Poza tym, skoro powiedziała, że zajmie się tym później, to samo skaleczenie nie było niczym poważnym. Później… dalej nie był pewien, czy chciał to wszystko powiedzieć i to nawet po tym, jak już podzielił się tym z Shyilią. Może alkohol już zaczął na niego powoli wpływać; zmieniać go nieco w taki sposób, że był bardziej skłonny do opowiadania o sobie. Słuchał tego, co mówiła, ale dopiero wspomnienia o magu wymazującym wspomnienia przykuło jego uwagę. To… mogłoby się przydać. Wiedza, gdzie kogoś takiego szukać. Może zapyta o to Einara. Nie był pewien, czy karczmarz powie mu cokolwiek, jednak i tak miał zamiar to zrobić. Najwyżej, jeśli rozmowa pójdzie źle, nadal będzie szukał tego typu osób na własną rękę. Jak robił to do tej pory zresztą.
         – Nie mam nic przeciwko. Możemy zająć się tym później, w ramach dalszej współpracy i podróżowania we własnym towarzystwie, gdy już zajmiemy się twoimi sprawami – odparł. Zgodził się na oferowaną pomoc i, tak, on nie bał się używać tego słowa, choć robił to jedynie w myślach. Znaczy, na głos też mógłby je wypowiedzieć, jednak doskonale pamiętał, jak jego towarzyszka zareagowała, gdy użył go wcześniej.
         – Nie jestem twoim słabym punktem. Na pewno tak o sobie nie myślę i wątpię, żebyś ty tak o mnie myślała – powiedział szczerze. On też na nią spojrzał, choć spokojnym i neutralnym spojrzeniem, które spotkało się z jej, w którym widać było wściekłość. Nie podobało mu się to, że Shyilia zaczęła się denerwować, ale też niespecjalnie mógł z tym coś zrobić. Spokojna atmosfera tego wieczoru gdzieś odeszła i nie zapowiadało się na to, żeby miała wrócić.
Następne słowa elfki sprawiły, że chciał ją o coś zapytać, jednak szybko z tego zrezygnował. Miał przeczucie, że pytanie to mogłoby ją rozzłościć jeszcze bardziej i postanowił, że tego przeczucia posłucha. Czasem się ono myliło i podejmował przez nie błędne decyzje, jednak tyle samo razy zgodzenie się z nim sprawiało, że sytuacja nie robiła się jeszcze gorsza niż była przed chwilą.
         – A ja, chyba, utnę sobie pogawędkę z Einarem – poinformował ją tylko. Śledził ją wzrokiem, gdy odchodziła od stolika. On zresztą zrobił to samo niedługo po tym. Dopił jedynie alkohol, który znajdował się w jego naczyniu i ruszył w stronę miejsca, w którym stał znajomy Shyili.
         – Słyszałem, że możesz znać osobę, która magią umysłu leczy dolegliwości związane z, cóż, umysłem – wypowiedział pierwsze słowa. Zaczął rozmowę i zwrócił na siebie uwagę Einara. Mężczyzna od razu skojarzył go jako znajomego Shyilii, choć nawet wtedy, przynajmniej na początku, nie był skory do rozmowy na ten temat. Jednak później, gdy Constantin powiedział mu co nieco o swoim problemie – jedynie to, że ma podobny problem, coś, czego chciałby pozbyć się ze swojego umysłu – karczmarz dostrzegł jego szczerość. Dzięki temu czarodziej uzyskał też potwierdzenie tego, co wcześniej powiedziała Shyilia, choć jednocześnie nie było też tak, że nie wierzył w jej słowa, a także dowiedział się, że czarodziejka nie mieszka w mieście i nawet w okolicach. Właściwie, Einar nie wiedział, gdzie jej szukać, gdyż kobieta ta opuściła miasto niedługo po tym, jak uzyskali jej pomoc. Nie musiał mówić, że najpewniej wędruje po świecie i pomaga innym – Constantin domyślił się tego od razu. Zyskał za to wiedzę na temat tego, jak wyglądała, przynajmniej wtedy, gdy skorzystali z jej usług. To już było coś, co prawda nie dowiedział się tyle, ile chciałby wiedzieć, ale niewielki opis jej wyglądu był czymś przydatnym. Mógł się za nią rozglądać w miejscach, które będzie odwiedzał, lecz szansa na to, że ją spotka, nie była wysoka. Mimo wszystko, mag ognia podziękował za informacje. Szczerze podziękował. Później zdecydował oddalić się, nawet opuścić karczmę, a Einarowi powiedział, że idzie się przejść – tak, w razie, gdyby zajęło mu to więcej czasu niż zakładał, a Shyilia zeszłaby na dół i o niego zapytała.

Tak naprawdę wybrał się do łaźni publicznej, którą widział, gdy szli do karczmy. Znajdowała się ona w okolicy budynku, więc marsz nie zajął mu wiele czasu. Budynek nie był wysoki, choć nadrabiał to szerokością. Kamienne ściany – w których znajdowały się okna – zatrzymywały ciepło wewnątrz. Do środka prowadziły pojedyncze drzwi z wyrytą na nich balią i unoszącą się z niej parą, nad nimi z kolei znajdował się napis: „Wspaniała Łaźnia Publiczna Pani Krisceran”.
Gdy wszedł do środka, przywitał go widok czegoś w rodzaju recepcji z szeroką ladą, za którą siedziała kobieta z kocimi uszami wystającymi ponad czarne, sięgające jej do ramion, włosy. Uśmiechnęła się do Constantina w sposób, w który handlarz wita klienta, który właśnie wszedł do jego sklepu. Na drewnianym blacie leżały różne dokumenty, które tworzyły niewielkie kupki, a przed samą kotołaczką znajdowała się częściowo zapisana kartka pergaminu, a także pióro i pojemnik z atramentem.
         – Witamy w naszej Wspaniałej Łaźni, gdzie każdy może zrelaksować się i oczyścić – został przywitany właśnie takimi słowami.
         – W jednym, dużym pomieszczeniu znajduje się aż szesnaście, wielkich balii, w których jednocześnie odpocząć od problemów świata może tyleż samo osób. Pomieszczenie z nimi podzielone jest na dwie części, jedna jest bardziej publiczna, gdzie balie umieszczone są obok siebie, a druga natomiast zapewnia nieco więcej prywatności, bo to właśnie tam znajduje się sześć, które oddzielone są od siebie, i oczywiście od tej dziesiątki bardziej publicznych, drewnianymi ściankami. Przed głównym pomieszczeniem znajduje się też szatnia, w której można przebrać się i zostawić rzeczy w jednej z szafek zamykanych na klucz – wytłumaczyła mu kobieta. Musiała dobrze odczytywać ludzi albo po prostu dostrzegła w nim osobę, która w tym konkretnym miejscu znajduje się pierwszy raz.
         – Odwiedza nas bardzo dużo klientów, przez co zdarza się, że mamy problemy z miejscem. Tak jest właśnie teraz, przez to, niestety, dostępne są jedynie te droższe, oddzielone od siebie miejsca. Właściwie, nawet tylko jedna balia – dodała po chwili. Constantin wzruszył tylko ramionami. Nie przeszkadzało mu to.
         – W takim razie, ile kosztowałby mnie spokój? To znaczy, ile musiałbym zapłacić za balię wyłącznie dla siebie? - zapytał od razu, choć nie był pewien, czy jest to w ogóle możliwe. Na te pytania, kotołaczka sięgnęła po jeden z dokumentów i zaczęła przesuwać po nim wzrokiem.
         – Piętnaście srebrnych orłów załatwi sprawę – odpowiedziała mu po chwili.
         – Panie…? - zapytała, gdy zaczęła notować coś na pergaminie znajdującym się przed nią.
         – Naxam – odparł. Tylko nazwisko powinno wystarczyć, a jeśli się nie mylił, notowała właśnie, kto i ile zapłacił, a także za co, i gdzie się udaje. Na drewnianej ladzie wylądowało też piętnaście srebrnych monet, które kobieta zgarnęła i ułożyła w szufladzie, którą odsunęła na lewo od siebie. Przekazała mu też niewielki, wycięty w prostokąt, kawałek papieru.
         – Proszę przekazać to osobie pilnującej szatni. W zamian dostanie pan klucz do szafki i czysty ręcznik. Klucz, gdy już się pan przebierze, proszę oddać tej samej osobie. Oczywiście, dostanie go pan z powrotem, aby móc się ubrać po skończonym odpoczynku – poinformowała go jeszcze i uśmiechnęła lekko, gdy wypowiadała ostatnie zdanie. Jakby, próbowała zażartować, lecz nie była pewna, czy uda jej się wywołać nawet najmniejszą reakcję u rozmówcy.
         – Dziękuję – rzucił tylko i zabrał klucz. Skierował się w prawo, gdzie znajdowało się jedyne przejście dalej.
Tam, po krótkim przejściu korytarzem, trafił do sporego pomieszczenia, którego lewą i prawą ścianę zapełniały szafki, przy których znajdowały się też długie ławki – bez oparcia – na których można było usiąść i się przebrać. Przy przejściu z korytarza do szatni znajdowała się niewielka lada, za którą stał potężnie zbudowany mężczyzna, prawdopodobnie nord. Wyższy od Constantina, lecz z łagodnym spojrzeniem. Od szatni oddzielało go coś w postaci ruchomej ściany na zawiasach, przez którą mógł – w razie czego – szybko wydostać się ze swojego miejsca i interweniować. Mag bez słowa przekazał mu kawałek papieru, na który tamten spojrzał. Odwrócił się i dopiero teraz widać było, że za nim znajduje się ściana kluczy z małymi, drewnianymi numerami przy każdym z nich.
         – Proszę – nord wypowiedział to jedno słowo, gdy podawał mu klucz z numerem dwadzieścia dziewięć i złożony, biały ręcznik. Constantin przyjął je i odszukał szafkę, która była opisana tym samym. Otworzył szafkę i szybko rozebrał się, a wszystko, co miał ze sobą schował właśnie do niej. Zawiązał sobie ręcznik wokół pasa, zakrył go od tego miejsca do niemalże kolan. Wrócił się do norda i zostawił klucz. Zapamiętał numer.

Później przeszedł do łaźni i… faktycznie, było tu dużo ludzi. Publiczna część była zajęta w całości. Przeszedł przez nią wśród głośnych rozmów, krzyków i innych odgłosów, które kojarzyły się bardziej z karczmą, a nie z takim miejscem. Druga część faktycznie była oddzielona, choć gdy przechodził do wolnej balii, miał też wgląd do tych, które były zajęte. Tutaj na pewno było ciszej, a głosy nie niosły się tak bardzo, jak w pierwszej części pomieszczenia. Dotarł w końcu do pustej balii. Takiej, która wypełniona była oczywiście ciepłą wodą, jednak nikt się w niej nie moczył. Zdjął ręcznik, odłożył go na bok i wszedł do wody. Usiadł w rogu, rozłożył się wygodnie i dopiero wtedy wypuścił wstrzymywany oddech. Przymknął nawet oczy, choć dopiero po długiej chwili. Faktycznie było w tym coś relaksującego. Coś, co pozwalało odpocząć nawet komuś takiemu, jak on.
Stracił rachubę czasu, ale na pewno nie spędził go tutaj dużo. Z czegoś, co można było nazwać medytacją, wyrwały go zbliżające się głosy. Otworzył oczy w momencie, w którym przed zajmowaną przez niego balią stanęło trzech mężczyzn.
         – Zajęte – rzucił w ich stronę.
         – Przez jedną osobę, a nie przez kilkanaście – odpowiedział mu jeden z nich. Podszedł też bliżej, zamoczył stopy w wodzie, wszedł na pierwszy schodek.
         – Zapłaciłem za całą balię dla siebie – odparł, póki co spokojnie.
         – W takim razie zapłaciłeś też za miejsca dla nas – powiedział to ten sam mężczyzna, nawet uśmiechnął się chytrze, jakby właśnie wykorzystał okazję, która dopadła go przypadkiem.
         – Nie, to znaczy, że chcę mieć spokój. Od każdego. Włącznie z durniami – co prawda, jego ton głosu był spokojny, jednak spojrzenie rzucało w ich stronie pytanie „Odważysz się?”, a może nawet wyzwanie o podobnej treści.
         – Ty… blblblblblbl - „przywódca” grupki nie zdążył dokończyć, bo gdy zrobił krok w przód, Constantin skoczył w jego stronę i wciągnął go nagle pod wodę. Możliwe też, że przy okazji uderzył jego głową w jeden ze stopni. Nie przejmował się tym, że jest nago. Zirytowali go, więc za to zapłacą. Odchylił głowę w bok, tym samym unikając uderzenia jednego z – już – przeciwników i zrewanżował mu się podobnym, choć jego trafiło w cel, który siłą trafienia odleciał w bok i wpadł na ścianę. Trzeci też zaatakował, trafił pradawnego w brzuch, tylko, że uderzenie to nawet nie było silne. Zrobił krok w tył, ale bokiem otwartej dłoni uderzył tamtego prosto w gardło, a później dobił kopnięciem w klatkę piersiową. Co prawda, prawie się przez nie wywrócił, jednak dzięki niemu wyeliminował z tej walki jednego z nich, który leżał teraz zgięty w pół i próbował złapać oddech. Będzie żył. Chyba. Plusk wody zwrócił uwagę Constantina na balię, z której gramolił się mężczyzna. Pięta wycelowana prosto w nos tamtego sprawiła, że osunął się on i znów wylądował w wodzie, nieprzytomnie dryfując na jej powierzchni.
         – Jesteście słabi. Nie musiałem nawet sięgać po magię – powiedział do ostatniego z nich. Poczekał nawet, aż tamten wstanie. Może sprawi to, że będzie walczył bardziej zawzięcie? Zobaczymy. Ruszył w jego stronę, wziął nawet krótki rozbieg, żeby siła uderzenia była większa, jednak i tak nie trafił. Ułatwił za to wykończenie siebie samego, bo Naxam nie dość, że zrobił unik, to dodatkowo złapał tamtego za przedramię i pociągnął w dół, aby nadział się prosto na jego kolano. I tyle. Koniec.
         – Co tu się… - usłyszał za sobą głos norda.
         – Broniłem się przed idiotami – odpowiedział tylko. Kucnął, żeby przemyć dłonie w wodzie i wytarł je w ręcznik, którym później znów zasłonił się w pasie. Głośne westchnięcie potężnego mężczyzny dotarło do jego uszu.
         – Cholera jasna, Nisha… Zajmę się tym. Proszę, wybacz za te… problemy – powiedział jeszcze tamten. Constantin wzruszył tylko ramionami i wrócił do szatni. Klucz podała mu kotołaczka, która go przyjmowała. Nie spojrzała na niego nawet raz, chyba wiedziała, że popełniła błąd. Constantin w ciszy przebrał się i wyszedł. Możliwe, że nie była to jego ostatnia wizyta w tym miejscu.

Wszedł do karczmy i od razu skierował się na górę, do pokoju, który zajmował z Shyilią. Nawet nie zapukał, po prostu pociągnął za klamkę i wszedł do środka.
         – Nie uwierzysz, co się właśnie stało – odparł, nawet uśmiechnął się lekko. Dopiero teraz rozejrzał się po pomieszczeniu.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Uczucie zadowolenia, jakie Shyilia odczuła na myśl o potencjalnej kontynuacji współpracy ze starym znajomym, dość szybko ustąpiło miejsca wzbierającemu rozdrażnieniu. Nie było to niczym zaskakującym; złość była dla zabójczyni zdecydowanie bardziej naturalnym stanem niż radość. Szczery uśmiech na jej twarzy był rzadkością i mało kto miał okazję go oglądać; prędzej trafiał się mroczny grymas, podszyty niekoniecznie dobrymi intencjami. Mimo to, nie tak elfka wyobrażała sobie zakończenie wspólnego posiłku, jeśli w ogóle miała jakiekolwiek wyobrażenia na ten temat, a że nie bardzo wiedziała, na kogo ukierunkować tę złość - do wyboru miała Dayę, Constantina i siebie samą - obdarzała nią wszystkich po równo i siedziała tak po prostu, obrażona na całe to zdarzenie. Nie chciała powiązywać czarodzieja z negatywnymi emocjami; miała ich w życiu wystarczająco dużo, żeby pozwolić im na zatrucie jednej z nielicznych rzeczy, które zostawiały dobry ślad w jej wspomnieniach. Dlatego kobietę irytowała także jej własna irytacja i tak się zapętlając, całkowicie psuła jej wieczór.
        - Co ty możesz wiedzieć o tym, co o tobie myślę… - mruknęła cierpko pod nosem, jednak na tyle głośno, aby mieć pewność, że dotarło to do uszu towarzysza.
         Cóż, miał rację w tym, iż nie uważała go za swój słaby punkt. Nie uważała go za słabego, od tego należało zapewne zacząć, a potem dodać może, że aby uważać kogoś za swój jakikolwiek punkt, trzeba byłoby najpierw przyznać się do łączącej cię z tą osobą więzi - to zaś nie było coś, co Shyilia była skłonna zrobić otwarcie. A już na pewno nie wtedy, kiedy była zdenerwowana.
         Zostawiwszy Constantinowi resztkę wina - na dnie butelki znajdował się łyk trunku, może dwa - postanowiła odejść od stołu. Słyszała słowa wyrażające najbliższy plan mężczyzny, ale nie odwróciła się już więcej. Uniosła tylko rękę z wyprostowanym kciukiem, po czym skierowała kroki w stronę klatki schodowej, prowadzącej do części sypialnianej. Po drodze zrobiła jeszcze jedną rzecz, niezbyt przyjemną w tym momencie, a jednak niezbędną do tego, by później poczuć się lepiej. Podeszła do kręcącej się między kuchnią a salą jadalną gospodyni, starając się wyglądać przyjaźnie. No, w każdym razie niegroźnie.
         - Już po obiedzie? - Daya uśmiechnęła się, a jej jasna brew powędrowała do góry, znikając pod grzywką. - Jedzenie nie smakowało czy może towarzystwo nietrafione?
         - Zmęczenie długą podróżą - rzuciła Shyilia krótko. Nie miała ochoty na towarzyskie gierki, chciała tylko jednej rzeczy. Postawiła więc na bezpośredniość. - Słuchaj, zostaw pogawędki dla osób, które cię lubią. A mnie przynieś wodę, ciepłą wodę. W dużej ilości. Marzę o kąpieli.
         - Tak, zdecydowanie ci się przyda. - Daya nie pozostawała dłużna wobec kąśliwej uwagi elfki. - A może życzysz sobie zamienić balię w waszej sypialni na dwuosobową?
         Shyilia otworzyła usta, by uraczyć gospodynię czymś niemiłym… ale z ust tych nie wydobyło się żadne słowo, a po chwili rozciągnęły się one w chytrym uśmieszku.
         - To świetny pomysł, dziękuję - przyznała. Skoro i tak zamierzała wziąć kąpiel, mogła to zrobić w wygodnych warunkach. Podwójna balia tylko dla siebie? - któż by odmówił tak luksusowej ofercie. Daya chciała dogryźć zabójczyni, ale odwróciło się to na korzyść tej drugiej, co sprawiło elfce niemałą satysfakcję i znacznie poprawiło jej humor. Zaśmiała się nawet cicho, gdy szła po schodach na górę.
         Dotarła pod drzwi sypialni, przekręciła klucz w zamku i weszła do środka. Daya pojawiła się tam niedługo potem, bowiem o tej porze dnia, kiedy zajmowanie się gospodą wymagało dość intensywnej pracy, miała na podorędziu dwa duże kotły nagrzanej wody.
         Podczas gdy gospodyni szykowała jej kąpiel, Shyilia postanowiła zająć się swoją skaleczoną dłonią, udając przy tym, że nie zauważa ostentacyjnych spojrzeń rzucanych przez Dayę. Niezbyt delikatnie zdjęła rękawiczkę, poruszając przy tym wbity w skórę szklany odłamek, co wywołało lekki grymas na jej twarzy. Nawet nie bólu, to uczucie przy prawdziwym bólu w ogóle nie stało, bardziej rozdrażnienia. Zapaliła stojącą na komodzie świeczkę, by móc lepiej się przyjrzeć swojej dłoni. Na pierwszy rzut oka wyglądała źle, cała umazana krwią, jednak w rzeczywistości była to niewielka ilość, rozmazana przez rękawiczkę. W skórze skrytobójczyni tkwiły trzy fragmenty szklanki, jeden większy i dwa całkiem małe, żaden z nich nie wbił się szczególnie głęboko, wobec czego efka nie powinna mieć problemu z usunięciem ich. Wyjęła ukryty za cholewą buta nożyk i przy pomocy ostrza podważyła odłamki, by następnie je wyciągnąć i odłożyć na komodę. Daya w międzyczasie zdążyła sobie pójść, na całe szczęście bez dodatkowych komentarzy, w związku z czym Shyilia nie zamierzała tracić czasu. Zdjęła z siebie ubrania, rzucając je niedbale na łóżko i z lubością zanurzyła się w wodzie. Korzystając z faktu, że nikt jej w tej chwili nie widział ani nie słyszał, wydała z siebie pomruk zadowolenia. Dawno nie zdarzyło jej się zaznać takiej przyjemności; zazwyczaj myła się w jeziorach, rzekach i innych zbiornikach wodnych, które były uprzejme znajdować się w pobliżu jej miejsca przebywania. Nie miała nic przeciwko temu, przywykła do surowych warunków życia, tym niemniej miło było raz na jakiś czas dogodzić swojemu ciału w ten czy inny sposób. A teraz w dodatku mogła to zrobić zupełnie za darmo.
         O Shyilii można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że miała jakiekolwiek skrupuły co do wykorzystywania ludzi. W zdecydowanej większości przypadków wchodziła z nimi w interakcję tylko wtedy, gdy planowała odnieść dzięki temu jakieś mniej lub bardziej wymierne korzyści. Nie budowała prawdziwych relacji, jedynie zawierała transakcje wiązane, które zresztą nieraz zrywała, gdy rzeczy szły nie po jej myśli. Einar i Daya nie byli tutaj wyjątkiem. Ona pomogła im, a więc byli zobowiązani do odpłacenia się tym samym. Tak to działało. Nie było tu miejsca na żadne sentymenty. I na pewno nie byłoby miejsca na litość, gdyby któraś ze stron złamała umowę. Nieco inaczej miała się sprawa z Constantinem. Wprawdzie on towarzyszył jej w krucjacie, a ona zaoferowała swoje wsparcie później; tu jednak nie istniał żaden zewnętrzny czynnik, który przemawiałby za wejściem w ten układ. Robili to, bo obydwoje tego chcieli. Czy to już podchodziło pod sentyment? Może…
         Elfka westchnęła. Woda zaczynała powoli stygnąć, co było znakiem, iż kąpiel miała się ku końcowi. Kobieta wyszła z balii i sięgnęła po naszykowany przez Dayę ręcznik, by wytrzeć nim mokre ciało i osuszyć włosy. Założyła dolną część bielizny, po czym z torby podróżnej wyjęła czarną koszulę, w której zazwyczaj sypiała w karczmach, kiedy chciała na chwilę odpocząć od wygodnych, acz dość wąskich gorsetów. Owa koszula, gwizdnięta niegdyś jednemu z przelotnych kochanków, była na drobną zabójczynię nieco za duża, ale to właściwie stanowiło jej atut, gdyż całkiem nieźle sprawdzała się dzięki temu w roli koszuli nocnej.
         W chwili gdy wyciągała ją z torby, usłyszała odgłos zbliżających się kroków. Zamarła w pół ruchu i zamiast koszuli, w jej ręce znalazła się przywołana naprędce kusarigama. Kiedy drzwi do sypialni otworzyły się, Shyilia rzuciła szybkie spojrzenie przez ramię, by ocenić, czy osoba weń stojąca była intruzem, którego należało zaatakować, czy też nie. Okazało się, iż sprawdził się ten drugi scenariusz, bowiem zabójczyni ujrzała twarz dobrze znanego jej czarodzieja. Broń kobiety wróciła na swoje miejsce do naszyjnika, ona sama zaś pokręciła głową, jednak wszelkie komentarze, jeśli takowe miała, zachowała dla siebie. Wyglądała na zupełnie nieporuszoną faktem, że ktoś wparował do sypialni, gdy była niemal całkiem naga - i po prostu sięgnęła po koszulę, by w końcu ją na siebie założyć. Nie była w końcu wstydliwym podlotkiem. Tym bardziej, że poza paroma bliznami - świadectwem przeszłości - zdecydowanie nie miała się czego wstydzić.
         - Niech zgadnę, znowu wpadłeś komuś w oko? - spytała, a jej ton był dokładnie pośrodku między złośliwym, a przyjacielsko zaczepnym. No, może ciut bardziej przyjacielsko niż złośliwie… Kącik jej ust drgnął, ale niewystarczająco, by można było to uznać za uśmiech.
         Wzięła do rąk brudną od krwi rękawiczkę oraz ubrania, które zdjęła. Gorset i spodnie odłożyła na zydel, resztę zaś, tę bardziej spodnią część odzieży postanowiła wyprać w wodzie po kąpieli. Co też uczyniła podczas słuchania historii Constantina, gdy zaś uznała, iż doprowadziła ubrania do stanu wystarczającej czystości, przewiesiła je przez ramę od łóżka i zajęła się bandażowaniem dłoni. Nie żeby było to konieczne, ale lepiej dmuchać na zimne; infekcja na samym początku misji nie jest najprzyjemniejszą rzeczą, na jaką można trafić. Choć nie był to pierwszy raz, kiedy sama opatrywała własne rany - ba, rzadziej zdarzało się, by miała kogoś do pomocy - szło jej to dość nieporadnie, jako że miała do dyspozycji tylko jedną rękę.
         - Czyli rozumiem, że jak dotąd nie narzekasz na brak wrażeń. - Teraz na twarzy elfki pojawiło się coś, co zdecydowanie podpadało pod kategorię uśmiechu. - A uwierz mi, prawdziwa zabawa dopiero się rozkręci.
         Ale rozkręcanie zabawy musiało zaczekać do czasu, gdy będą wypoczęci. Teraz należało dać odetchnąć ciału i umysłowi. Łóżko powitało elfkę nieco twardym, acz przyzwoicie wygodnym siennikiem. Wyciągnęła się na nim, przykryła kocem i splotła ręce za głową, zamykając oczy.
         - Dobranoc - mruknęła.
         Choć minęło dopiero południe.
Awatar użytkownika
Constantin
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Zabójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Constantin »

Czuł się dziwnie rozerwany pomiędzy dwoma uczuciami, gdy wyszedł z publicznej łaźni. Z jednej strony zdenerwowało go nieco to, jak przebiegła jego wizyta w tym miejscu, a z drugiej… „przeciwnicy” Constantina nie byli dla niego żadnym wyzwaniem i ostatecznie nie miał nawet żadnych nieprzyjemności związanych z tym, co się tam stało. Nie był pewien, co o tym wszystkim sądzić poza tym, że może być to niezłą opowieścią. Gdyby jeszcze miał komu o tym opowiadać, oczywiście.
        „Masz swoją elfkę!” – usłyszał w głowie głos matki, aż zbytnio ucieszonej tym stwierdzeniem. Jego słowa te w ogóle nie wprawiły w dobry nastrój, co więcej można było nawet powiedzieć, że zirytowały go one.
        „Nie jest moja. Nie jest niczyją własnością. I ma też imię, dobrze wiesz, jakie, w końcu możecie je wyczytać w mojej głowie” – odpowiedział jej. Gdyby rozmawiali twarzą w twarz, pokusiłby się nawet o groźne spojrzenie. Takie, sugerujące, że powinna zmienić nastawienie, choć nie do końca byłoby wiadome, czy chodzi o ten konkretny przypadek – konkretną osobą – czy może ogólnie, o samo myślenie w ten sposób.
        „Gdy tak o kimś mówisz, brzmi to tak, jakbyś traktowała daną osobę, jak przedmiot, który może mieć właściciela. Żywi nie są przedmiotami” – dodał jeszcze. Dla niego rozmowa była już skończona, choć nawet właściwie się nie zaczęła. Jego matka może pomyślała podobnie lub wyczuła, że on sam woli nie kontynuować dialogu i również się nie odzywała. Dlatego też już do tawerny, pradawny wrócił w ciszy – zarówno w głowie, jak i z własnej strony. Zdarzało mu się rozmawiać tylko ze sobą, choć w jego przypadku nie było to takie łatwe, dlatego częściej, gdy już odzywał się na głos, kiedy był sam lub z kimś, ale nie kierował tych słów do tej osoby lub osób, to z jakiegoś powodu wypowiadał kwestie, które powinny zabrzmieć tylko w jego głowie. I być skierowane tylko do jednego z członków rodziny, z którym akurat wtedy rozmawia.

Wszedł do budynku, w którym wynajmował pokój razem z Shyilią. Z racji na porę dnia, nie zdziwił go nieduży ruch w środku. Klienci na pewno zaczną schodzić się po południu i wieczorem. Cicho ruszył w stronę schodów, którymi wszedł później na piętro. Nie chciał zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Tyle, że na piętrze już się tym nie przejmował, tutaj nie mógł zostać zaczepiony przez kogoś, przez kogo by nie chciał, prawda? Tak przynajmniej sądził.
Otworzył drzwi, aby w środku zobaczyć przed sobą właściwie nagą elfkę. Odwrócił się dopiero po krótkiej chwili i to nie tylko, żeby zamknąć za sobą drzwi. Nie, żeby się zawstydził czy coś, po prostu zrobił to bardziej z grzeczności niż z racji tego, że poczuł się niekomfortowo. Odczekał chwilę, w której czasie jedynym odgłosem był ten wydawany przez materiał ubrania, które najpewniej zakładała na siebie Shyilia. Odezwał się dopiero w momencie, w którym odwrócił się z powrotem w jej stronę.
         – Nie, biłem się w łaźni publicznej. Nago – odparł. Przez chwilę zachowywał powagę, ale później uśmiechnął się lekko. Mogło to brzmieć, jak coś, co nie stało się naprawdę, jednak ton jego głosu jasno wskazywał na to, że jak najbardziej mówi prawdę.
         – Postanowiłem poszukać łaźni i odświeżyć się tam, gdy ty brałaś kąpiel i trzem idiotom nie spodobało się, że zapłaciłem za wynajem całej balii, żeby mieć spokój. I, to oni mnie zaatakowali, ja jedynie się broniłem. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie musiałem używać magii i nie poniosłem żadnych konsekwencji związanych z sytuacją. Pracownicy zrozumieli, że to nie ja zacząłem i cała wina najpewniej spadnie na tamtą trójkę… I, tak, żyją, choć to spotkanie zapamiętają na długo, choć jednego prawie utopiłem, a drugi na pewno ma złamany nos i, może, szczękę – streścił, nawet bardzo, to, co stało się w łaźniach. Po prostu powiedział jej o tym, co w całym tym zajściu było najważniejsze; co dawało obraz całej tej sytuacji, w której brał udział. I to nie z własnej winy, przynajmniej w dużej części nie była to jego wina. To tamci koniecznie chcieli mu pokazać, że bardzo nie podoba im się to, co zrobił i, że wezmą tu kąpiel – albo z nim, albo bez niego. Teoretycznie wzięli, przynajmniej jeden, chociaż może nie do końca w sposób, w który był dla niego wygodny.
         – Czy ja wiem… Naprawdę chciałem jedynie zażyć kąpieli i się odświeżyć. Czasem mam wrażenie, że kłopoty znajdują mnie same – odpowiedział na jej pytanie. Była też szansa, że – jeśli tamci go zapamiętali i będą chcieli dać mu nauczkę – nie było to jego ostatnie spotkania z tymi upartymi nieznajomymi. Może następnym razem przyprowadzą kolegów? Im więcej ich będzie, tym mniej sam Constantin będzie się powstrzymywał, dla niego było to tak pewne, jak to, że słońce wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie.

Gdy Shyilia postanowiła, że powinni odpocząć, Constantin bez słowa podszedł do łóżka. Jedynie po to, żeby zgarnąć stamtąd jedną z poduszek oczywiście. Poszukał sobie odpowiedniego miejsca na podłodze, w którym będzie mógł się bez problemu położyć. Gdy już je znalazł, co nie zajęło dużo czasu, odpiął pelerynę i położył ją tam, poduszka przycisnęła ją z jednej strony tak, żeby się nie przesuwała. Ściągnął z siebie część pozostałych ubrań – płaszcz i skórzaną kurtkę, które odwiesił na wieszak.
         – Śpij dobrze – odpowiedział jeszcze w międzyczasie towarzyszce. Nawet spoglądał w jej stronę przez krótką chwilę. Obok swojego „łóżka” zostawił torbę podróżną, a także kusarigamę. Miejsce, które wybrał, znajdowało się naprzeciw drzwi, a ułożenie broni umożliwiało mu sięgnięcie po nią z jednoczesnym zaatakowaniem osoby, która mogłaby przez te drzwi wejść.
I, cóż, Constantin próbował zasnąć, jednak niespecjalnie mu to wychodziło. Całkiem możliwe, że przez porę dnia i przez to, że był przyzwyczajony do spania wtedy, gdy na zewnątrz było ciemno. Przewrócił się z jednego boku na drugi, ale to niewiele pomogło. Wstał cicho, właściwie jedynie podniósł się do pozycji siedzącej. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami, z poduszką opartą o ścianę, o którą z kolei oparł plecy. Przymknął oczy. Jeżeli sen nie chciał przyjść, chciał pozwolić ciału na odpoczynek w inny sposób.
Awatar użytkownika
Shyilia
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Shyilia »

         Karczma pod Jelenim Rogiem nie była najbardziej luksusowym przybytkiem w Iruvii i nawet średnio zamożni mieszczanie rzadko zapuszczali się w te okolice, jednak Shyilia tego dnia czuła się niemal jak prawdziwa szlachcianka. Ciepły posiłek, ciepła kąpiel… Nie codziennie mogła sobie pozwolić na takie przyjemności. Kiedy elfka moczyła ciało w wodzie, jej wzrok kilkakrotnie uciekał w stronę stojących na komodzie pachnideł, przygotowanych przez gospodynię, najwyraźniej wliczonych w cenę. Rozważała użycie ich, nawet sięgnęła po jedną z buteleczek, by powąchać jej zawartość. Wyciągnęła korek, przysunęła flakonik do twarzy… i skrzywiła się. Intensywny różany zapach drażnił jej nozdrza porównywalnie do kadzideł, które nieraz czuć było w pobliżu bardziej uczęszczanych świątyń. Z kolejnej buteleczki ulatniał się aromat cytrusowy. Ten Shyilii spodobał się nieco bardziej, jednak nie widziała większego sensu w roztaczaniu woni jedzenia. Ostatnie, najmniejsze naczynie zawierało w sobie coś, czego zabójczyni nie potrafiła zidentyfikować, ale pierwszym skojarzeniem, jakie nasunął jej ten zapach, był zamtuz.
         Pokręciła głową i zanurzyła się w wodzie aż po jej czubek. To w zupełności jej wystarczało. Na co dzień pachniała lasem - lub krwią - i, po namyśle, zmienianie tego stanu rzeczy wydawało się nienaturalne, wymuszone; elfka czułaby się z tym po prostu nieswojo. Tym bardziej, że nie miała właściwie żadnego powodu do eksperymentowania z kosmetykami. To nie było w jej stylu.
         Chociaż, równie nie w jej stylu było pozwalanie komukolwiek na naruszanie jej prywatności, w jakimkolwiek stopniu. Takiego delikwenta w najlepszym razie spotykał sierpowy pod żebra, w najgorszym - sierp pod żebra. A jednak, skrytobójczyni stała teraz w niemal zupełnym negliżu, z nie(całkiem)proszonym mężczyzną po drugiej stronie pokoju, i nie wydawała się być w najmniejszym stopniu poruszona tym faktem. Mógł zapukać, owszem, ale skoro tego nie zrobił - trudno. Shyilia była skłonna wybaczyć mu to drobne uchybienie. Odkąd skrzyżowała ścieżki z Constantinem, z niejakim zaskoczeniem odkrywała w sobie nowe pokłady cierpliwości, której istnienia nie podejrzewała. I które zdecydowanie nie wpisywało się w reputację, jaką elfka zdążyła sobie wyrobić na przestrzeni lat.
         Na dźwięk wypowiedzianych przez czarodzieja słów, Shyilia zastygła w bezruchu na krótką chwilę, a jej brew uniosła się w wyrazie niedowierzania. A przynajmniej takie mogła sprawiać wrażenie, mimo iż po prawdzie ani na ułamek sekundy nie zwątpiła w to, że taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce. Mało tego, zmierzywszy Constantina wzrokiem - od stóp do głów, a następnie z powrotem tą samą trasą - potrafiła dość szczegółowo zobrazować to sobie w głowie. Choć nawet ona sama nie mogła być pewna, ile z tego zwyczajnie nadrabiała jej imaginacja. Naxam spuszczający łomot jakimś idiotom w miejscu publicznym? Tak, taki obraz z pewnością potrafiła sobie wyobrazić. Nago? Cóż…
         - Istotny szczegół.
         Wymuszona powaga na jej twarzy nadawała sytuacji niemal groteskowy wydźwięk. Dopiero kiedy elfka przykucnęła, by wziąć się za płukanie w wodzie swoich ubrań i odwróciła głowę ku mężczyźnie, wtedy dopiero wyszczerzyła zęby w co najmniej sugestywnym uśmiechu. Fakt, że w tej pozycji jej głowa znajdowała się mniej więcej na wysokości bioder towarzysza, nieszczególnie to wrażenie łagodził.
         - Co trzeba zrobić, żeby załapać się na takie atrakcje? - spytała zaczepnie, nie oczekując w zasadzie odpowiedzi, jednak po części otrzymała ją w dalszej opowieści Constantina. Słuchała jej na pozór nieuważnie, trąc w rękach namoczony materiał koszulki, którą zwykła zakładać pod gorset, ale w rzeczywistości skupiała się na każdym słowie. Zaśmiała się nawet, słysząc finał historii. Przemoc już bez żadnego problemu potrafiła sobie wyobrazić; i była prawie pewna, że na miejscu czarodzieja nie potraktowałaby rzeczonych idiodów tak ulgowo, co to to nie. Możliwe, że pod tym względem trochę się różnili. Shyilia potrafiła być naprawdę okrutna, kiedy coś ją wyprowadziło z równowagi. A wyprowadzić ją z równowagi wbrew pozorom wcale nie było tak trudno.
         - Coś w tym musi być - przyznała w odniesieniu do kłopotów. - W końcu ja też znalazłam cię sama… A może po prostu ciągnie swój do swego - dodała, mając na myśli rzecz jasna idiotów, aczkolwiek fakt, że tego nie doprecyzowała głośno, sprawił, iż te słowa można by zinterpretować dwojako.
         - Może następnym razem ja się tam przejdę - rzuciła jeszcze, chociaż mało prawdopodobne było, by tak postąpiła. Wolała unikać irytujących czynników w otoczeniu tak długo, jak długo było to możliwe. Świadome i dobrowolne narażanie się na idiotów również nie było w stylu skrytobójczyni. To, oprócz wpędzania ją w niekoniecznie dobry nastrój, stwarzało też ryzyko narobienia zamieszania, a co za tym szło, przyciągania niepotrzebnej uwagi.
         Zdecydowanie nie warto.
         Przeczesała włosy dłońmi. Były zbyt wilgotne, by męczyć się teraz z grzebieniem, w związku z czym kobieta postanowiła zająć się tym już po odpoczynku. Spojrzała w lustro. Bez skrytobójczego rynsztunku i ciemnych kresek wokół oczu, które zmyła podczas kąpieli, wyglądała prawie niepozornie, zwłaszcza w przydużej, męskiej koszuli. Gdyby nie blizna i tatuaż na nienaturalnie bladej twarzy, ktoś, kto jej nie znał, mógłby odnieść mylne wrażenie obcowania z zupełnie zwyczajną, niegroźną leśną elfką. Było to dość rzadko spotykane wydanie Shyilii, które mało kto miał okazję oglądać. Ona sama nie lubiła tej wersji siebie.
         Nie lubiła czuć się niegroźna.
         Na szczęście, teraz nie musiała się tym zbytnio przejmować. Raz, że wobec Constantina nie musiała okazywać wrogości, a dwa, czarodziej znał jej morderczy charakter i mniej więcej wiedział do czego była zdolna, tak więc ubrana czy nie, w makijażu czy nie - nie stanowiło to jakiejś większej różnicy.
         Ułożyła się wygodnie na łóżku i zamknęła oczy, słuchając szelestu materiału, kiedy jej współlokator mościł sobie posłanie na podłodze. Nie komentowała tego w żaden sposób. Zgodnie z zapowiedzią, nie zamierzała namawiać go do zmiany zdania.
         Spodziewała się, że odpowie coś na jej “dobranoc”, ale i tak okazała się na to nieprzygotowana. Nie przywykła do wymiany uprzejmości przed snem - jeśli już miewała jakieś towarzystwo wieczoru, nie czuła potrzeby bycia dlań miłym - i zaskoczyło ją to, jak przyjemna potrafiła być taka na pozór niewiele zmieniająca drobnostka. Shyilia uniosła nawet powiekę, napotykając spojrzenie czarodzieja. Było w tej sekundzie coś zarówno intensywnego, jak i nieuchwytnego. Jak powiew wiatru, któremu można dać się ponieść w nieznane… albo próbować z nim walczyć. I dokładnie to elfka podświadomie postanowiła zrobić, stawiając znajomą acz destrukcyjną w relacjach złośliwość ponad próbę wyjścia ze strefy komfortu.
         - Tylko nie próbuj niczego głupiego - rzuciła, nawiązując do bardzo podobnych okoliczności, jakich mieli okazji doświadczyć w odwiedzonej w drodze jaskini. - To, że mam zamknięte oczy, nie znaczy, że nie jestem niebezpieczna.
         Odpłynęła świadomością stosunkowo szybko. Ona nie miała problemu z zasypianiem niemalże na zawołanie, w praktycznie każdych warunkach. A światło dnia, dla kogoś, kto w głównej mierze prowadził nocny tryb życia, jeśli już, stwarzało raczej sprzyjające warunki, niźli przeszkodę. Dlatego minęło zaledwie kilka minut, zanim oddech elfki wyrównał się w spokojnym rytmie, ona sama zaś przewróciła się na bok i zapadła w dość płytki sen.
         Na utratę czujności nie mogła sobie przecież pozwolić.

         Było ciemno. I śmierdziało.
         To Shyilia stwierdziła prawie natychmiast.
         O ile mrok jej nie przeszkadzał - jej wzrok bardzo szybko przystosował się do panujących wokół warunków - o tyle zapach owszem. Śmierdziało palonymi zwłokami. A ten zapach sprawiał zabójczyni przyjemność tylko wtedy, gdy jego źródłem był fajczony na słońcu krwiopijca. I tylko, kiedy to ona fajczyła go własnoręcznie. Co niestety nie miało miejsca w tym przypadku.
         Elfka ścigała Riyenesa. Ścigała - ale jeszcze nie dopadła. Ciągle wymykał jej się z rąk, wykorzystując o wiele lepszą znajomość układu podziemnych tuneli. Nie był silny, ale za to cwany jak lis. To się Shyilii nie podobało. Zwłaszcza że dobrą chwilę temu zostali zmuszeni z Constantinem do rozdzielenia się i od tamtej pory każde z nich musiało działać na własną rękę. To normalnie nie byłoby problemem… ale to miało wyglądać zupełnie inaczej. Coś tu było nie tak.
         W końcu dogoniła go. Wampir stał pod ścianą, w ślepym zaułku. Zatrzymała się w odległości nieco większej niż stanowił zasięg jej kusarigam, które przywołała. Nie było przed nią ucieczki, co do tego miała pewność.
         Czemu więc ten parszywiec wcale nie wyglądał jak ktoś, kto szykuje się na długie i bolesne rendez-vous ze śmiercią? Mało tego, kiedy Shyilia pochyliła się, gotowa do ataku, jej przeciwnik… uśmiechnął się. To ją powstrzymało. Na chwilę.
         Coś tu było zdecydowanie nie tak.
         - Zaraz ci zetrę z twarzy ten obrzydliwy uśmiech - warknęła elfka.
         - Tak? Nie wydaje mi się. - Głos wampira był spokojny. Brzmiał na niezwykle zadowolonego z siebie. - Co więcej, myślę, że zaraz grzecznie pozwolisz mi odejść.
         Zabójczyni parsknęła śmiechem. Co za niedorzeczność! Co za cholerny tupet! Zacisnąwszy pobielałe z wściekłości ręce na broni, postąpiła krok w stronę wroga, ale ten ani drgnął.
         - Przestań szczekać bez sensu - kobieta ledwo panowała nad sobą - i gadaj, w co pogrywasz. Co daje ci powód, żeby mieć choć cień nadziei, że odpuszczę sobie przyjemność, na którą czekałam od dziesiątek lat, co, Riyenes?
         - Biedna elfko… - Słowo określające jej rasę wampir niemal wypluł, jakby odrazą napawała go myśl, że kiedyś należeli do jednego klanu. - Nie nauczyłaś się jeszcze, że zawieranie sojuszy zawsze niesie ze sobą ryzyko?
         Czy on chciał przez to powiedzieć…
         - Nie mierz wszystkich swoją miarą - zasyczała w odpowiedzi, choć w jej głosie pojawiła się nuta niepewności. - Constantin by mnie nie zdradził.
         - Nie musiał. Wystarczy, że dał ci coś, czego nie chcesz stracić.
         Jeśli do tej pory Shyilia była wściekła, to teraz miała ochotę krzyczeć.
         - Zabiję cię.
         - Życie za życie. Czyje wybierzesz?

         "Życie za życie."
         Echo tych słów obudziło elfkę. Otworzyła gwałtownie oczy, a w jej ręce odruchowo pojawiła się kusarigama. Sama zabójczyni jednak nie wykonała najmniejszego ruchu. Wbijając wzrok w sęki na drewnianej ścianie pokoju, w ciągu kilku sekund uspokoiła oddech. Odwołała kusarigamę i zamknęła ponownie oczy, ale przeszła jej ochota na sen. Choć, patrząc po tym, jak wpadające przez okienko światło zmieniło barwę na bardziej pomarańczową, zdążyła przespać ładnych parę godzin. Usiadła na łóżku i skierowała spojrzenie tam, gdzie ostatnio widziała kompana.
         Westchnęła.
         Nigdy nie lubiła śnić. Jej sny nie były przyjemne. Zawsze niosły ze sobą nagromadzony w ciągu dnia ból, z rzadka mściwą, ale fałszywą satysfakcję. Czasem bywały tak realistyczne, że z trudem oddzielała je od rzeczywistości. Z tym, którego właśnie doświadczyła, nie miała takiego problemu. To tylko minione przedpołudnie rezonowało w jej umyśle. Constantin nie był jej słabym punktem, niezależnie od tego, czego w porywie złośliwości by mu nie powiedziała. Ufała mu; na pewno nie był na tyle niedoświadczony, żeby pozwolić zrobić z siebie zakładnika jakiemuś podrzędnemu wampirowi. Co to był za koszmarny absurd…
         "Czyje wybierzesz?"
         Elfka odgoniła od siebie to pytanie. Nie chciała dłużej myśleć o tym myśleć, a były ku temu dwie przyczyny. Po pierwsze, nie zamierzała pozwalać, żeby jakieś urojenia mieszały jej w głowie podczas prawdziwego polowania. Drugi powód był nieco mniej oczywisty. I bardzo wszystko komplikował.
         Gdyby to wydarzyło się naprawdę, gdyby rzeczywiście musiała dokonać takiego wyboru…
         Shyilia nie była pewna, jak by postąpiła.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Iruvia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość