Minęło kilka miesięcy od momentu, gdy rodzina Sani z zabijania i polowania na niewinne magiczne stworzenia, przestawiła się na oferowanie noclegu i ciepłego posiłku podróżnym. Oczywiście, części klanu w ogóle nie odpowiadał taki stan rzeczy i nadal parali się wojaczką, stacjonując ze swymi łuskowatymi towarzyszami na Północnej Bramie i chroniąc okolicę przed potworami z północy. Mimo względnej sielanki to był bardzo trudny okres dla Dragosani i Sa'maara. Nikomu nawet do głowy nie przyszło by pozwolić młodemu pradawnemu zostać w ich skromnej osadzie i pomagać w karczmie, a już tym bardziej nikt nie chciał się męczyć z pacyfistyczną dziewczyną na polu walki. Siłą rzeczy zostali rozdzieleni i z początku nie było to dla połączonych ze sobą duszą zbyt odczuwalne, dopiero z czasem zaczęły pojawiać się pierwsze skutki długotrwałej rozłąki.
Sani doskwierała tęsknota, strasznie się martwiła o pradawnego i nieraz atakowały ją obawy czy nic złego mu się nie stało, czy jeszcze kiedyś się zobaczą. Najgorzej miał jednak Sa'maar, już pomijając ciężką rękę i wybuchowy temperament przywódcy ich klanu. Smok bardzo szybko popadł w apatię, stracił jakąkolwiek chęć do życia i albo wykonywał bezmyślnie rozkazy jak marionetka, albo w ogóle nie ruszał się ze swojego posłania. Kilkakrotnie siłą zmuszony został by cokolwiek zjadł czy się napił. Ojciec Sani wcale nie próbował poprawić sytuacji, wręcz przeciwnie, przez niego było tylko gorzej. Sa'maar nie tylko zaczął nastawiać gadzich krewnych przeciwko ludzkim towarzyszom, ale również podstawiony pod murem zaatakował Kholghrima. I to na tyle poważnie, że starego wojownika z ledwością udało się wyrwać z zaciskających się objęć śmierci.
Na pradawnego został postawiony wyrok i bez chwili wahania zorganizowana została obława na śmiertelnie niebezpiecznego jaszczura. Sa'maar robił wszystko by uciec przed ścigającymi go. Przez długi czas mu się to udawało, zwłaszcza, gdy w pewnym momencie zaczął po prostu z nimi walczyć w samoobronie. Jeden młody smok wychowywany i kontrolowany od małego przez ludzi nie miał jednak najmniejszych szans, gdy został w końcu otoczony.
W pierwszej chwili, gdy Sani dostrzegła z okna na piętrze powracających krewniaków oraz majaczący pomiędzy nimi blask złotych łusek swojego przyjaciela, była szczęśliwa jak dziecko. Już nie mogła doczekać się spotkania z nim i snuła plany na wspólne spędzenie czasu. Jako pierwsza wybiegła wracającym wojownikom na powitanie. Widok poranionego i skutego łańcuchami pradawnego sprowadził ją tak mocno na ziemię, że omal nie zasłabła. Z trudem była w stanie ustać na nogach, lecz nie powtrzymało jej to przed rzuceniem się przyjacielowi na pomoc. W ogóle nie rozumiała co to wszystko miało znaczyć. Dlaczego Sa'maar został siłą zaciągnięty do domu? Dlaczego był tak mocno poturbowany i nikt nawet nie myślał o tym, by opatrzyć jego rany?!
Odpowiedzi, jakie otrzymała nie były zbyt pocieszające i gdyby to od dziewczyny zależało, wolałaby nigdy w życiu ich nie poznać. Jej ukochany przyjaciel, druga połowa, miał zostać skrócony o głowę i to na oczach całego klanu. I nie było żadnym argumentem przypomnienie o tym, że dziewczyna i pradawny mieli złączone ze sobą życia. Żądny krwi i zemsty ojciec Sani łatwo poradził sobie z tym problemem. Posłano po jakąś potężną maginię z Rapsodii, która miała zdjąć z byłej jeźdźczyni i jej wierzchowca czar scalający ich dusze. Dragosani była zrozpaczona.
Szczęściem w nieszczęściu było to, że magini potrzebowała czasu na przybycie do wioski Jeźdźców, dzięki czemu Sa'maar z pomocą Sani, mógł odzyskać siły i razem po raz kolejny postanowili uciec. Tym razem już na dobre odcinając się od przeszłości i okrutnej rodziny.
Kholghrim nie zamierzał jednak łatwo odpuścić i ruszył w pościg za zbiegłym smokiem i dziewczyną, która pomogła mu uciec, podpisując tym samym wyrok również na siebie. Prawdopodobnie wszystkie ich problemy skończyłyby się wraz ze śmiercią tego tyrana. Sani jednak nie mogła do tego dopuścić. Nigdy nie był dobrym ojcem, blondynka nie miała z nim związanych żadnych dobrych wspomnień, albo było ich tak niewiele, że wszystkie zapomniała, jednakże to nadal był jej ojciec.
Oboje z Sa'maarem byli u kresu swoich sił, gdy lecieli nad ogromną puszczą daleko na wschód od Równiny Maurat, kierując się w stronę koronujących okolicę szczytów górskich, mając nadzieję, że uda im się tam zgubić nieustępliwy pościg żądnego krwi, emerytowanego strażnika-łowcy. Jedynie silna wola oraz instynkt przetrwania pradawnego pozwoliły, tak długo i daleko uciekać przed katowskim ostrzem.
Od dłuższego czasu było cicho. Nigdzie nie było widać Kholghrima, ani rozstawionych przez niego pułapek. W okolicy, jak nie w całej dolinie, nie było czuć zapachu ani jego, ani jego ajagara. Sani pomyślała, że to już koniec, że nareszcie udało im się uciec. Straciła czujność i naraziła ich oboje na ogromne niebezpieczeństwo.
Podczas lotu nad dolinami ciągnącymi się między górskimi szczytami, Sa'maar w pewnym momencie zaczął dziwnie obniżać i z powrotem wyrównywać swój lot. Dragosani myślała, że jej towarzysz jest zmęczony, albo zebrało mu się na psikusy. Szybko jednak pozbyła się tych podejrzeń, gdy gad zaryczał z boleścią i zaczęli spadać. Kilkakrotnie próbował utrzymać się jakoś w powietrzu i chociaż łagodnie odstawić blondynkę na ziemię. Nie mogli jednak na to liczyć. Jedyne co Sa'maar mógł zrobić by uchronić partnerkę przed bolesnymi skutkami upadku z tak dużej wysokości, było osłonięcie jej swoim ciałem i ustawienie go tak względem ziemi, by chociaż ona miała lekkie lądowanie.
Dragosani nic poważnego się nie stało, jedynie kilka niewielkich zadrapań pojawiło się na jej twarzy, rękach i nogach. Z gadem natomiast było dużo gorzej. Brak sprawności w prawym skrzydle oraz potworne rozdarcie na błonie w porównaniu do jego pozostałych obrażeń, wydawały się niewielkim draśnięciem, a rosnąca pod nimi kałuża krwi, ani trochę nie poprawiała sytuacji. W ciało gada powbijanych było przynajmniej kilkanaście gałęzi i większych drzazg z połamanych przez niego podczas tego upadku drzew, nie wspominając już o połamanych kościach. Do oczu Sani zaraz napłynęły łzy i choć nie mieli przy sobie nic, czym mogłaby zatamować krwawienie z jego ran, postanowiła zrobić wszystko by pradawnemu jakoś pomóc. Nawet gdyby miał zaraz z krzaków wyskoczyć jej ojciec i skrócić ją o głowę, nie zamierzała zostawić przyjaciela na pewną śmierć.
Dwór Stella-Floris ⇒ [Dwór i okolice] Z nadzieją na lepsze jutro
- Dragosani
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 21
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
- Kontakt:
- Tenebris
- Szukający drogi
- Posty: 30
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Górski Elf
- Profesje: Arystokrata , Artysta , Kolekcjoner
- Kontakt:
Tenebris stał w oknie jednej z wież i przyglądał się otaczającej zamek naturze. Nie było piękniejszego miejsca na świecie. Tu był jego dom, jego korzenie, jego życie. Czasem tylko brakowało mu towarzystwa. Jednak był artystą, a oni często lubili samotność. Pewnie stałby tak w nieskończoność, gdyby z rozmyślań nie wyrwał go przerażający wrzask, który zdecydowanie nie należał do żadnego humanoida. Dopiero teraz zobaczył na niebie smoka z jeźdźcem na grzbiecie. Nad tą częścią gór nikt nie latał, a przynajmniej on nigdy nie widział tu żadnego ajagara. Samotny jeździec był więc widokiem absolutnie niecodziennym. Zaś wrzask bestii nie wróżył nic dobrego. Bris nie należał do osób tchórzliwych, a każdy, kto był na jego terenie traktowany był jako gość, nie intruz. To co zobaczył kilka sekund później na moment zmroziło mu krew w żyłach. Smok obrócił się w locie tak, by osłonić jeźdźca, po czym spadł wprost na drzewa łamiąc kilka wątłych sosen.
Książę był typem, który działał, zamiast wszelkie obowiązki przerzucać na swoją straż. Pędem ruszył schodami w dół, nie przeszkadzało mu nawet, że miał na sobie, zdobną, przedłużaną tunikę, z rozcięciami po bokach. Normalnie w takim stroju nie wybrałby się poza zamek, ale sytuacja wymagała natychmiastowego działania. Wpadł na dziedziniec i dobiegł do stajennego, który akurat prowadził konia do stajni.
- Powiadom straż! Na zachodni las spadł ajagar z jeźdźcem. Niech zabiorą wozy!
Koń, którego prowadził chłopak nie był osiodłany, miał założony jedynie kantar. Tenebris uznał, że nie ma czasu na siodłanie go. Wskoczył na grzbiet ogiera i spiął go nogami po bokach. Potrafił jeździć na oklep, był elfem do diaska! Ruszył przez główną bramę galopem, a kiedy znalazł się na trakcie prowadzącym na zachód zmusił konia do cwału. Już z daleka słyszał coś co można było nazwać jękami zranionego smoka, a kiedy znalazł się bliżej do jego uszu dobiegł też kobiecy głos i płacz.
Z impetem zatrzymał konia, aż spod jego kopyt posypały się grudy ziemi. Zeskoczył z jego grzbietu i dopadł jednocześnie do smoka i dziewczyny, która klęczała przy nim. Bris nie wiedział jakich dokładnie obrażeń doznał smok, ale jego jeźdźczyni z pewnością była mniej ranna, niż jej wierzchowiec. Chwycił ją pod brodę i spojrzał na jej twarz. Miała tylko zadrapania, więc natychmiast postanowił zająć się smokiem. Nie mógł dokładnie obejrzeć jego ran, ale kałuża krwi rozlewająca się pod ciałem nie wróżyła nic dobrego. To co mógł zrobić to użyć całej swojej magii, by zatamować wszelkie wewnętrzne krwotoki. Rozłożył dłonie, a one dosłownie rozżarzyły się na jasnozielony kolor. Zaczęło się przy koniuszkach palców, aż dotarło do nadgarstków i przeszło aż po łokieć. Wyglądało to tak, jakby ręce Brisa płonęły zielonym ogniem. Z całych sił przyłożył rozpalone dłonie do klatki piersiowej smoka. To nie było leczenie ran na człowieku, tylko na wielkim cielsku ajagara. Nie dało się tego zrobić od tak, za jednym zamachem. Od przekazu takiej ilości magii aż szumiało mu w głowie. Słyszał jednak gdzieś za sobą odgłosy nadjeżdżający strażników z jego zamku i turkot kół wozu.
Książę był typem, który działał, zamiast wszelkie obowiązki przerzucać na swoją straż. Pędem ruszył schodami w dół, nie przeszkadzało mu nawet, że miał na sobie, zdobną, przedłużaną tunikę, z rozcięciami po bokach. Normalnie w takim stroju nie wybrałby się poza zamek, ale sytuacja wymagała natychmiastowego działania. Wpadł na dziedziniec i dobiegł do stajennego, który akurat prowadził konia do stajni.
- Powiadom straż! Na zachodni las spadł ajagar z jeźdźcem. Niech zabiorą wozy!
Koń, którego prowadził chłopak nie był osiodłany, miał założony jedynie kantar. Tenebris uznał, że nie ma czasu na siodłanie go. Wskoczył na grzbiet ogiera i spiął go nogami po bokach. Potrafił jeździć na oklep, był elfem do diaska! Ruszył przez główną bramę galopem, a kiedy znalazł się na trakcie prowadzącym na zachód zmusił konia do cwału. Już z daleka słyszał coś co można było nazwać jękami zranionego smoka, a kiedy znalazł się bliżej do jego uszu dobiegł też kobiecy głos i płacz.
Z impetem zatrzymał konia, aż spod jego kopyt posypały się grudy ziemi. Zeskoczył z jego grzbietu i dopadł jednocześnie do smoka i dziewczyny, która klęczała przy nim. Bris nie wiedział jakich dokładnie obrażeń doznał smok, ale jego jeźdźczyni z pewnością była mniej ranna, niż jej wierzchowiec. Chwycił ją pod brodę i spojrzał na jej twarz. Miała tylko zadrapania, więc natychmiast postanowił zająć się smokiem. Nie mógł dokładnie obejrzeć jego ran, ale kałuża krwi rozlewająca się pod ciałem nie wróżyła nic dobrego. To co mógł zrobić to użyć całej swojej magii, by zatamować wszelkie wewnętrzne krwotoki. Rozłożył dłonie, a one dosłownie rozżarzyły się na jasnozielony kolor. Zaczęło się przy koniuszkach palców, aż dotarło do nadgarstków i przeszło aż po łokieć. Wyglądało to tak, jakby ręce Brisa płonęły zielonym ogniem. Z całych sił przyłożył rozpalone dłonie do klatki piersiowej smoka. To nie było leczenie ran na człowieku, tylko na wielkim cielsku ajagara. Nie dało się tego zrobić od tak, za jednym zamachem. Od przekazu takiej ilości magii aż szumiało mu w głowie. Słyszał jednak gdzieś za sobą odgłosy nadjeżdżający strażników z jego zamku i turkot kół wozu.
- Dragosani
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 21
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Strażnik , Łowca , Rzemieślnik
- Kontakt:
- On... jest tutaj... Sani... Uciekaj... - wydyszał z trudem Sa'maar, trącając słabo swoim pyskiem dziewczynę, by wzięła się w garść.
- Tym bardziej nie zostawię cię tu samego. Nie pozwolę by cię skrzywdził! - krzyknęła stanowczo na moment powstrzymując się od łkania i przytuliła mocno do siebie smoczy pysk.
Cała drżała i bardzo się bała, że straci swojego najbliższego przyjaciela, jednakże wiedziała, że łzami mu niewiele pomoże. Ciężko jej było opanować łzy, a przez to podjęcie jakichkolwiek działań było dla niej znacznie trudniejsze. Dłonie jej się trzęsły i co chwila musiała ocierać oczy, by wzrok jej się nie zamazywał od zbierających się w nich łez, mimo to Sani zdołała wyciągnąć z juków przyczepionych do siodła złotego gada, opatrunki i bandaże oraz ostatni bukłak z wodą. Niewiele tego, ale przynajmniej nie będzie siedzieć bezczynnie i patrzeć jak jej towarzysz umiera.
W pierwszej kolejności postanowiła unieruchomić powbijane w ciało gada drzazgi i gałęzie, by te nie potęgowały obrażeń i krwotoku przez swoje poruszanie się i żeby przez przypadek nie wypadły z ran. Pamiętała, że choć w pierwszej chwili przychodzi na myśl wyjęcie wbitego przedmiotu w ciało, to jednak nie należy tego robić. Wygląda to dramatycznie, ale dopóki nie znajdzie jakiejś bardziej fachowej pomocy, nie powinna ruszać tych gałęzi, bo przynajmniej tamowały krwotok.
- Wiem, że boli, ale musisz wytrzymać. I nie ruszaj. Proszę - poleciła ze łzami w oczach, starając się ustabilizować powbijane w jego ciało drzazgi, opatrując przy tym większe obrażenia, najlepiej jak potrafiła.
- Przecież... to i tak nic... nie da - mruknął słabo, ciężko oddychając, ale nie próbował powstrzymać dziewczyny. Nie miał na to siły.
- Nawet tak nie mów! Zobaczysz! Wszystko będzie dobrze - załkała, krzycząc z gniewem na jaszczura, który tylko prychnął z pogardą, przymykając oczy.
- Nie śpij! Słyszysz mnie?! Nie waż się zamykać oczu! - warknęła na niego z gniewem i przerażeniem w głosie.
Odetchnęła z chwilową ulgą, gdy Sa'maar po jej słowach, otworzył z powrotem swoje złote ślepia. Zawiązała na supeł dwa końce ostatniego bandaża jaki jej został. Otarła po raz kolejny zapłakaną twarz i rozejrzała się dokoła. Musiała znaleźć jakąś pomoc, ale nie mogła tak zostawić gada. Była pewna, że jak tylko się odwróci, z krzaków wyskoczy jej ojciec i dobije jaszczura. Nie miała najmniejszego pojęcia co robić.
W pewnej chwili usłyszała głuchy odgłos końskich kopyt, a zaraz po tym dostrzegła zeskakującego z wierzchowca, niezwykle urodziwego mężczyznę. Elfa. Jego pojawienie się zasiało w niej ziarno nadziei na uratowanie złotego gada.
Sa'maar nie widział jednak w przybyszu nadziei na ratunek, zwłaszcza, gdy ten bez słowa złapał jego przyjaciółkę pod brodę. Zbierając w sobie ostatnie siły podniósł łeb z ziemi, tylko po to, by wyszczerzyć groźnie kły na nieznajomego i zawarczeć na niego. Odpuścił jednak, gdy Dragosani położyła na jego pysku swoją dłoń i go delikatnie pogładziła.
Pociągnęła nosem i otarła twarz, nabierając powietrza, by choć odrobinę wziąć się w garść.
- Ja... proszę pomóż nam - powiedziała błagalnie do bogato ubranego nieznajomego, dla którego w tej chwili nie miało chyba znaczenia to, że pobrudzi swoją piękną szatę. - W okolicy jest człowiek, który zrobił to mojemu przyjacielowi i który tylko czeka by dokończyć dzieła. Nie mogę go zostawić samego żeby wezwać pomoc... - wyszlochała, nie dając rady zbyt długo utrzymać normalnego tonu głosu.
Nieznajomemu nie były jednak potrzebne żadne słowa i błagania dziewczyny, bo nim się zorientowała, on już przekazywał gadowi spore pokłady magii, starając się chociaż odrobinę poskładać jaszczura, pewnie by miał szansę wytrzymać aż nie dotrą do jakiejś osady, gdzie mogliby liczyć na fachową pomoc. Widać gołym okiem było, że Sa'maarowi to trochę pomogło. Nadal był bardzo słaby i obolały, ale miał szansę przeżyć, jeśli tylko znają odpowiedniego medyka.
- Dziękuję za twoje starania... - mruknęła niepewnie i widać było, że chciała powiedzieć coś jeszcze, ale usłyszała dziwne odgłosy zbliżające się do nich z każdą chwilą. - Co to? - zapytała zaniepokojona, patrząc na elfa, który wydawał się chcieć im pomóc, ale którego prawdziwych zamiarów nie mogła być pewna. Ile osób rzuciłoby się na pomoc wielkiemu jaszczurowi, który bez najmniejszych problemów, mógłby przegryźć ich na pół jednym kłapnięciem swojej paszczy uzbrojonej w ostre jak brzytwa zęby.
- Tym bardziej nie zostawię cię tu samego. Nie pozwolę by cię skrzywdził! - krzyknęła stanowczo na moment powstrzymując się od łkania i przytuliła mocno do siebie smoczy pysk.
Cała drżała i bardzo się bała, że straci swojego najbliższego przyjaciela, jednakże wiedziała, że łzami mu niewiele pomoże. Ciężko jej było opanować łzy, a przez to podjęcie jakichkolwiek działań było dla niej znacznie trudniejsze. Dłonie jej się trzęsły i co chwila musiała ocierać oczy, by wzrok jej się nie zamazywał od zbierających się w nich łez, mimo to Sani zdołała wyciągnąć z juków przyczepionych do siodła złotego gada, opatrunki i bandaże oraz ostatni bukłak z wodą. Niewiele tego, ale przynajmniej nie będzie siedzieć bezczynnie i patrzeć jak jej towarzysz umiera.
W pierwszej kolejności postanowiła unieruchomić powbijane w ciało gada drzazgi i gałęzie, by te nie potęgowały obrażeń i krwotoku przez swoje poruszanie się i żeby przez przypadek nie wypadły z ran. Pamiętała, że choć w pierwszej chwili przychodzi na myśl wyjęcie wbitego przedmiotu w ciało, to jednak nie należy tego robić. Wygląda to dramatycznie, ale dopóki nie znajdzie jakiejś bardziej fachowej pomocy, nie powinna ruszać tych gałęzi, bo przynajmniej tamowały krwotok.
- Wiem, że boli, ale musisz wytrzymać. I nie ruszaj. Proszę - poleciła ze łzami w oczach, starając się ustabilizować powbijane w jego ciało drzazgi, opatrując przy tym większe obrażenia, najlepiej jak potrafiła.
- Przecież... to i tak nic... nie da - mruknął słabo, ciężko oddychając, ale nie próbował powstrzymać dziewczyny. Nie miał na to siły.
- Nawet tak nie mów! Zobaczysz! Wszystko będzie dobrze - załkała, krzycząc z gniewem na jaszczura, który tylko prychnął z pogardą, przymykając oczy.
- Nie śpij! Słyszysz mnie?! Nie waż się zamykać oczu! - warknęła na niego z gniewem i przerażeniem w głosie.
Odetchnęła z chwilową ulgą, gdy Sa'maar po jej słowach, otworzył z powrotem swoje złote ślepia. Zawiązała na supeł dwa końce ostatniego bandaża jaki jej został. Otarła po raz kolejny zapłakaną twarz i rozejrzała się dokoła. Musiała znaleźć jakąś pomoc, ale nie mogła tak zostawić gada. Była pewna, że jak tylko się odwróci, z krzaków wyskoczy jej ojciec i dobije jaszczura. Nie miała najmniejszego pojęcia co robić.
W pewnej chwili usłyszała głuchy odgłos końskich kopyt, a zaraz po tym dostrzegła zeskakującego z wierzchowca, niezwykle urodziwego mężczyznę. Elfa. Jego pojawienie się zasiało w niej ziarno nadziei na uratowanie złotego gada.
Sa'maar nie widział jednak w przybyszu nadziei na ratunek, zwłaszcza, gdy ten bez słowa złapał jego przyjaciółkę pod brodę. Zbierając w sobie ostatnie siły podniósł łeb z ziemi, tylko po to, by wyszczerzyć groźnie kły na nieznajomego i zawarczeć na niego. Odpuścił jednak, gdy Dragosani położyła na jego pysku swoją dłoń i go delikatnie pogładziła.
Pociągnęła nosem i otarła twarz, nabierając powietrza, by choć odrobinę wziąć się w garść.
- Ja... proszę pomóż nam - powiedziała błagalnie do bogato ubranego nieznajomego, dla którego w tej chwili nie miało chyba znaczenia to, że pobrudzi swoją piękną szatę. - W okolicy jest człowiek, który zrobił to mojemu przyjacielowi i który tylko czeka by dokończyć dzieła. Nie mogę go zostawić samego żeby wezwać pomoc... - wyszlochała, nie dając rady zbyt długo utrzymać normalnego tonu głosu.
Nieznajomemu nie były jednak potrzebne żadne słowa i błagania dziewczyny, bo nim się zorientowała, on już przekazywał gadowi spore pokłady magii, starając się chociaż odrobinę poskładać jaszczura, pewnie by miał szansę wytrzymać aż nie dotrą do jakiejś osady, gdzie mogliby liczyć na fachową pomoc. Widać gołym okiem było, że Sa'maarowi to trochę pomogło. Nadal był bardzo słaby i obolały, ale miał szansę przeżyć, jeśli tylko znają odpowiedniego medyka.
- Dziękuję za twoje starania... - mruknęła niepewnie i widać było, że chciała powiedzieć coś jeszcze, ale usłyszała dziwne odgłosy zbliżające się do nich z każdą chwilą. - Co to? - zapytała zaniepokojona, patrząc na elfa, który wydawał się chcieć im pomóc, ale którego prawdziwych zamiarów nie mogła być pewna. Ile osób rzuciłoby się na pomoc wielkiemu jaszczurowi, który bez najmniejszych problemów, mógłby przegryźć ich na pół jednym kłapnięciem swojej paszczy uzbrojonej w ostre jak brzytwa zęby.
- Tenebris
- Szukający drogi
- Posty: 30
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Górski Elf
- Profesje: Arystokrata , Artysta , Kolekcjoner
- Kontakt:
- To pomoc - zdążył odpowiedzieć krótko. Nie chciał rozpraszać się podczas leczenia. Oddała smokowi całą swoją magię i poskładał na tyle, na ile mógł. Tu potrzeba było znaczenie więcej sił magicznych niż tylko jednego elfa. Dlatego musieli dotrzeć do zamku. Tam mogli o wiele więcej, medyk, magini i sam Bris - w trójkę mieli szansę na ocalenie ajagara. Poza tym, jeśli to co mówiła kobieta było prawdą - że ktoś ich ścigał - musieli ukryć wielkiego gada. Przez myśl przeszło mu, że być może pomaga nie tej stronie co trzeba. Z drugiej strony przeczucia rzadko go myliły. Z resztą nie miał teraz czasu na rozpatrywanie wszelakich "za" i "przeciw".
Do miejsca zdarzenia dotarły wozy i konni. Tenebris powoli odsuną swoje ręce od klatki piersiowej smoka i odwrócił się. Od razu wiedział, że na jeden wóz gad się nie zmieści.
- Trzeba wybić boki! - krzyknął w stronę strażników. Nie czekając podbiegł do jednego z pustych wozów i wskoczył na tył, oparł się plecami o boczną deskę, zaparł nogami o drugą i zaczął ją kopać z całych sił, rytmicznie uderzając obiema stopami. Tłumaczenie tego co mają zrobić byłoby stratą cennych minut. Dzięki działaniom księcia żołnierze w mig zrozumieli co mają zrobić. Nim się obejrzał razem z nim wywarzali boki wozów.
Bris zeskoczył na ziemię, drąc przy okazji tył szaty, który zaplątał się w coś na wozie. Interesowało go to tyle o ile.
- Muszą być dwie platformy, złączone razem! - krzyknął instrukcję.
- Zepnijcie wozy linami!
- Ty! - zwrócił się do młodego strażnika - Wracaj do zamku, niech wezmą konie zaprzęgowe i bojowe, te najsilniejsze. Weźcie tyle liny ile się da i wracajcie. Najszybciej jak to możliwe. I nich ktoś zawiadomi medyka i Mirwę, mają być w pełnej gotowości. Ach, znajdź kogoś i niech zmierzą odrzwia do sali balowej, największego budynku gospodarczego i największej stajni. No już, na co czekasz!
Jego instrukcje były jasne i precyzyjne, choć nie objaśniał dlaczego żąda akurat tego, czy tamtego. Wyjaśnienia byłby kolejną stratą czasu, a tego było co raz mniej.
Książę wrócił do pomagania swoim żołnierzom w tworzenia platform. Jego delikatne, elfie dłonie pisarza szybko zaplamiła krew. Nie miał rękawic. W skórze miał pełno ran i drzazg. Szata, którą miał na sobie podarła się w wielu miejscach, poza tym była kłopotliwa. Zdjął ją i rzucił na ziemię, zostając w spodniach i koszuli. Jeden ze strażników próbował zasugerować księciu, że być może powinien zostawić to co robi, ale Bris zgromił go wzrokiem po czym odesłał do właścicielki ajagara.
- Zajmij się nią - rozkazał.
Kiedy udało się pozbyć boków wozów, część mężczyzn zaczęła je ze sobą łączyć. Między czasie Tenebris wyjaśnił reszcie, że z desek, które zostały, trzeba zrobić rampę, po które wciągną smoka na platformę. Zostawił im część lin, a pozostałe zabrał i rozdzielił między młodych strażników. Wszyscy ruszyli w stronę rannego smoka. Zaczęli obwiązywać gada sznurami, uważając na rany a zwłaszcza na przebite skrzydło. Ktoś wspomniał, że trzeba by wyjąć wielką, sterczącą "drzazgę" z gadziego cielska. Na szczęście elf szybko wyjaśnił, że to tylko spowodowałoby ostre krwawienie i zapewne śmierć. Międzyczasie dojechały konie, a z nimi strażnicy z wielkimi zwojami lin.
Szybko objęto smoka gigantyczną siatką zrobioną ze sznurów. Ich końce przywiązano do koni. Te, które zostały luźne chwycili żołnierze. Elf starał się pomagać i jednocześnie koordynować całą akcją ratunkową. Wskoczył na kozioł jednego z wozów, tak by widzieć działania z góry i móc nimi pokierować. Pierwsze pociągnięcie poskutkowało głośnym jękiem smoka. Jego właścicielka była przerażona. Nie wiedziała co robić. Drugie i trzecie szarpnięcie... Konie ruszyły do przodu, ciągnąc ajagara. Rampa z desek była wadliwa, ale nie mieli nic innego. Wierzchowce ledwo dawały radę, straż napinała się z całych sił. Część zapierała wóz, choć pod jego koła i tak wrzucono kamienie. Tenebris zeskoczył z kozła i dopadł do pierwszej lepszej liny. Smok znalazł się już połową swojego ciała na rampie. Jęczał, ryczał, a wszystko to były odgłosy bólu. Konie ciągnęły tak mocno jak tylko potrafiły. Powoli, acz skutecznie umieszczając smoka na platformie. Kiedy gad był w odpowiednim miejscu, wszyscy rzucili się do przywiązywania go. Szlak biegł w górę, a upadek nie wchodził w grę.
Dłonie księcia wyglądały tragicznie, ich wewnętrzna część była jedną, wielką, krwawiącą raną. Wycierał czerwoną posokę w koszulę, wszystko więc było zakrwawione i nie wyglądało dobrze. Na szczęście nie czuł bólu. Wyrzut adrenaliny zupełnie wyłączył mu nerwy czuciowe. Wskoczył na swojego wierzchowca i podjechał do zdezorientowanej właścicielki rannego gada. Udało mu się ją chwycić i posadzić przed sobą na koniu. Ten zaś nadal nie był osiodłany, Bris musiał objąć dziewczynę by chwycić za grzywę rumaka.
- Wszystko będzie dobrze. Uratujemy twojego przyjaciela - powiedział.
Do miejsca zdarzenia dotarły wozy i konni. Tenebris powoli odsuną swoje ręce od klatki piersiowej smoka i odwrócił się. Od razu wiedział, że na jeden wóz gad się nie zmieści.
- Trzeba wybić boki! - krzyknął w stronę strażników. Nie czekając podbiegł do jednego z pustych wozów i wskoczył na tył, oparł się plecami o boczną deskę, zaparł nogami o drugą i zaczął ją kopać z całych sił, rytmicznie uderzając obiema stopami. Tłumaczenie tego co mają zrobić byłoby stratą cennych minut. Dzięki działaniom księcia żołnierze w mig zrozumieli co mają zrobić. Nim się obejrzał razem z nim wywarzali boki wozów.
Bris zeskoczył na ziemię, drąc przy okazji tył szaty, który zaplątał się w coś na wozie. Interesowało go to tyle o ile.
- Muszą być dwie platformy, złączone razem! - krzyknął instrukcję.
- Zepnijcie wozy linami!
- Ty! - zwrócił się do młodego strażnika - Wracaj do zamku, niech wezmą konie zaprzęgowe i bojowe, te najsilniejsze. Weźcie tyle liny ile się da i wracajcie. Najszybciej jak to możliwe. I nich ktoś zawiadomi medyka i Mirwę, mają być w pełnej gotowości. Ach, znajdź kogoś i niech zmierzą odrzwia do sali balowej, największego budynku gospodarczego i największej stajni. No już, na co czekasz!
Jego instrukcje były jasne i precyzyjne, choć nie objaśniał dlaczego żąda akurat tego, czy tamtego. Wyjaśnienia byłby kolejną stratą czasu, a tego było co raz mniej.
Książę wrócił do pomagania swoim żołnierzom w tworzenia platform. Jego delikatne, elfie dłonie pisarza szybko zaplamiła krew. Nie miał rękawic. W skórze miał pełno ran i drzazg. Szata, którą miał na sobie podarła się w wielu miejscach, poza tym była kłopotliwa. Zdjął ją i rzucił na ziemię, zostając w spodniach i koszuli. Jeden ze strażników próbował zasugerować księciu, że być może powinien zostawić to co robi, ale Bris zgromił go wzrokiem po czym odesłał do właścicielki ajagara.
- Zajmij się nią - rozkazał.
Kiedy udało się pozbyć boków wozów, część mężczyzn zaczęła je ze sobą łączyć. Między czasie Tenebris wyjaśnił reszcie, że z desek, które zostały, trzeba zrobić rampę, po które wciągną smoka na platformę. Zostawił im część lin, a pozostałe zabrał i rozdzielił między młodych strażników. Wszyscy ruszyli w stronę rannego smoka. Zaczęli obwiązywać gada sznurami, uważając na rany a zwłaszcza na przebite skrzydło. Ktoś wspomniał, że trzeba by wyjąć wielką, sterczącą "drzazgę" z gadziego cielska. Na szczęście elf szybko wyjaśnił, że to tylko spowodowałoby ostre krwawienie i zapewne śmierć. Międzyczasie dojechały konie, a z nimi strażnicy z wielkimi zwojami lin.
Szybko objęto smoka gigantyczną siatką zrobioną ze sznurów. Ich końce przywiązano do koni. Te, które zostały luźne chwycili żołnierze. Elf starał się pomagać i jednocześnie koordynować całą akcją ratunkową. Wskoczył na kozioł jednego z wozów, tak by widzieć działania z góry i móc nimi pokierować. Pierwsze pociągnięcie poskutkowało głośnym jękiem smoka. Jego właścicielka była przerażona. Nie wiedziała co robić. Drugie i trzecie szarpnięcie... Konie ruszyły do przodu, ciągnąc ajagara. Rampa z desek była wadliwa, ale nie mieli nic innego. Wierzchowce ledwo dawały radę, straż napinała się z całych sił. Część zapierała wóz, choć pod jego koła i tak wrzucono kamienie. Tenebris zeskoczył z kozła i dopadł do pierwszej lepszej liny. Smok znalazł się już połową swojego ciała na rampie. Jęczał, ryczał, a wszystko to były odgłosy bólu. Konie ciągnęły tak mocno jak tylko potrafiły. Powoli, acz skutecznie umieszczając smoka na platformie. Kiedy gad był w odpowiednim miejscu, wszyscy rzucili się do przywiązywania go. Szlak biegł w górę, a upadek nie wchodził w grę.
Dłonie księcia wyglądały tragicznie, ich wewnętrzna część była jedną, wielką, krwawiącą raną. Wycierał czerwoną posokę w koszulę, wszystko więc było zakrwawione i nie wyglądało dobrze. Na szczęście nie czuł bólu. Wyrzut adrenaliny zupełnie wyłączył mu nerwy czuciowe. Wskoczył na swojego wierzchowca i podjechał do zdezorientowanej właścicielki rannego gada. Udało mu się ją chwycić i posadzić przed sobą na koniu. Ten zaś nadal nie był osiodłany, Bris musiał objąć dziewczynę by chwycić za grzywę rumaka.
- Wszystko będzie dobrze. Uratujemy twojego przyjaciela - powiedział.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości